Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2017, 18:51   #13
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Liz nie zwróciła nawet uwagi na niekompletny strój Rasco. Wlazła jak do siebie, zwaliła się na kanapę i pociągnęła kilka łyków zimniutkiego piwa.
- Boooosko - zamruczała jak kot przykładając policzek do puszki. Zarzuciła ciężkie buciory na blat stołu z wyćwiczoną gracją by nie naruszyć kupki zioła.
-Masz rację z tym Niewidzialnym...
Wstukała wiadomość na holofonie w sprawie ewentualnej próby i wróciła wzrokiem do kumpla.
- Słuchaj, ta twoja fixerka - zagaiła ostrożnie. - Mogłaby coś dla mnie sprawdzić? W ramach, że ty ją bzykasz, a my się kumplujemy od, kurwa, zawsze… To niemal rodzinna przysługa. Bo wypłacalna, jak się domyślasz, nie jestem.
- A kiedyś byłaś? - wyszczerzył się Rasco, samemu otwierając z sykiem puszkę dyskontowego Buda i rozlewając trochę piany na dywan. Usiadł obok i zaczął rolować jointa.
- Coś jest na rzeczy z tą rodziną, bo spotykam się z tą przyszywaną siostrą Billy’ego, której nikt wcześniej nigdy nie widział. Poznałem ją dwa tygodnie temu, przez znajomka, w Niewidzialnym właśnie. Ona często załatwia tam interesy. Więc nie powinno być problemu a gdyby trzeba było komuś zapłacić to przecież jutro wpadnie ci pieniądz, nie? Zajarasz? - uniósł w dwa palce gotowego skręta.
-Tylko chorego pytają - odparła sentencjonalnie a gdy Rasco pociągnął bucha wyjęła mu blanta z ust i również skosztowała.
Przytrzymując chmurę w płucach sięgnęła po złożony w tylnej kieszeni druk i podała kumplowi. Zawahała się czytając dokładnie zawarte na świstku dane. Oderwała ostatecznie górną połowę z nazwą gabinetu i tytułem przelewu.
- Niech się dowie czyj to rachunek.
Pić jej się chciało przez ten pieprzony upał to i wlała w siebie piwo jednym niemal haustem. Pustą puszkę zgniotła w dłoni i rzuciła w stronę kosza w rogu pokoju.
- Częstuj się - przejmując jointa wskazał na lodówkę w aneksie kuchennym. Od dawna było ustalone, że u Rasco Liz ma się czuć jak u siebie w domu.
- Z tą panną to coś poważnego? - zapytała.
- Bo ja wiem - wypuścił dym i wzruszył ramionami, chowając kartkę do kieszeni. - Może jestem już nawet gotowy, minęły dwa lata od Kylie - doskonale pamiętała pojebaną byłą Rasco, przez którą raz chciał się nawet rzucać po pijaku z mostu Golden Gate. - A Janis jest taka ogarnięta i rozsądna. Nie wiem czemu Billy ją przed nami ukrywał, może się jeszcze dowiem. Nie słucha zbytnio rocka i metalu, to minus. Ale może jutro przyjdzie na wasz koncert. A jak z Johnem?
- Kurwa, źle. - Liz gibała się chwilę przed lodówką lustrując zawartość. - Ma chatę naszpikowaną bronią. Moja psychatrzyca powiedziała mi w tajemnicy, że do ośrodka trafił prosto z Alcatraz. Podobno jakiś gość zapadł w śpiączkę bo taki spuścił mu wpierdol. Może teraz boi się reperkusji, stad ta paranoja z bronią.
Po oględzinach wnętrza lodówki zdecydowała się w końcu na kolejne piwo. Wróciła na kanapę i przejęła w locie jointa.
- John jest okaleczoną, kurwa, duszą. Jak ja. Muszę go chronić.
- Taaa… - Rasco pokiwał głową. - A nie sądzisz, że mając tyle gnatów sam się jest w stanie chronić? Mam nadzieję, że on ma tylko jakąś paranoję, bo zaczynam się o ciebie, Lizka, martwić. Gościu mi pasuje na jakiegoś gangstera, ale nie byle pętaka jak Moose - wymienił ksywę ich znajomego osiedlowego dilera - tylko z wyższej półki, albo i kilera, nie wiem. Bo wciąż nie masz pojecia co on robi w życiu, nie? Wiesz, może Janis byłaby się w stanie tego dowiedzieć.
-Lepiej nie - Liz stanowczo odmówiła. - A jak ją przyuważy? Ludzie nie lubią jak się ich szpieguje.
Nie powiedziała tego na głos ale Rasco na pewno musiał także dodać do siebie stos klamek, paranoję plus odsiadkę za pobicie. Lepiej żeby Janis nie zarobiła po gębie. Albo… postrzału.
-Dobra, poruszę ten temat, Ok? - Spaliła końcówkę blanta i zgasiła w popielniczce. - Zapytam po co mu tyle żelastwa i czym się właściwie zajmuje. Nie sądzę jednak żeby był gangsterem...
Wolała nie rozwijać swoich obaw, że przeszło jej przez myśl czy nie jest aby seryjnym mordercą.
-John jest miłym i wrażliwym facetem, koniec tematu.
Liz wyciągnęła się na kanapie i założyła na głowę odtwarzacz VR ciekawa co ma Rasco na stand-by’u. Przewidywała, że pornole. Wolała zmienić temat na jego świńskie upodobania niż dalej analizować swój nienormalny związek.
Zawiodła się jednak srodze. Nie próbował jej powstrzymywać, to już powinno było dać jej do myślenia. Zawartość gogli najlepiej świadczyła o tym, że pierwszy raz od dłuższego czasu Rasco ma stałą dziewczynę.
Ujrzała ekran pauzy w Warhammer World. Starszej wersji na rękawice i gogle. Rasco często narzekał, że nie stać go na bioport, przez który mógłby odczuwać wirtualne światy wszystkimi zmysłami a nie ufał tym tańszym czarnorynkowym. Kiedyś miał kombinezon do VR, ale się mu porwał. Liz wolała nie zgadywać przy czym.
- Co, chcesz pograć moim krasnoludzkim bardem? - zapytał.
-Chętnie, ale nie dzisiaj - gładkim ruchem zdjęła osprzęt. - Zabiją mnie jak nie dojadę na próbę przed występem w Niewidzialnym. Anastazja napisała nowy numer, trzeba go przeszlifować.
Pociągnęła kilka zimnych łyków o smaku piwnych szczyn. W kącik ust wytknęła papierosa i przypaliła żarową zapalniczką.
-Chyba też powinnam… Ale nie wiem czy potrafię. Pisanie tekstów to kurewski masochistyczny ekshibicjonizm. Wypruwasz sobie flaki i pozwalasz ludziom zajrzeć przez szparę we własnym brzuchu.
- Zależy jak osobiste są twoje teksty. My śpiewamy głównie o potworach z mackami. - Rasco grał coś co nazywał robotic-gore-metalem a jego kapela nazywała się “Schoolgirl Boner”. - Ze szlugiem chodź na balkon, stara rzuciła i się wkurwia jak wyczuje. Blanty jej nie przeszkadzają, ale to tak.
- Ale jojczysz - zamarudziła Liz, ale posłusznie podreptała na balkon. Przechodząc obok składu klamotów uchyliła drzwi by zajrzeć na składowane tam obrazy Amelii.
Były na miejscu. Obrazy przedstawiające przedmioty wyposażone w ludzkie uszy i oczy, ludzie wychodzący z przedmiotów i przekształcający się w przedmioty. Wreszcie niemal zupełne abstrakcje. Ilustrowana kronika postępującego szaleństwa Amelie Delayne.
- A właśnie - Rasco klepnął się w czoło. - Wczoraj znalazł mnie na fejsie ten twój spierdolony wujek, Doby. Pytał czy wciąż masz obrazy i czy nie namówiłbym cię na ich sprzedaż, to bym dostał procent. Umyślił se, że teraz jak jesteś znana to zorganizowałby wystawę w jakiejś galerii. Wiadomo, kazałem mu spierdalać. Chociaż jak tak czasem na nie patrzę to stwierdzam, że są nawet dobre. Niezła psychodela w każdym razie.
- Mhm. Obłąkane jak ona - skomentowała pomijając całą resztę o Dobym i galerii. Wymknęła się na balkon gdzie spaliła dwie fajki i popiła małpką czystej wódki.
U Rasco posiedziała jeszcze dobrą godzinę słuchając muzy i czytając artykuły w necie o najnowszym ataku Melomana.
Wieżowiec opuściła na chwiejnych nogach lecz z niezgorszym samopoczuciem. Jazdę rowerem po używkach miała nieźle wyćwiczoną a droga z Potrero Hill do Warsaw była w miarę prosta i z górki. Tylko zjeżdżając po spiralnej kładce nad autostradą Liz niemal wyrżnęła w barierkę.

*

Na próbę dotarła lepiej niż zawiana.
Upał spotęgował wypity alkohol. Blanty wprawiły w błogie rozleniwienie.
Liz nie była w nastroju do kłótni, tym bardziej zaskoczyło ją, że jakąś mimochodem rozpętała.
Aby nie wywlekać różnicy zdań na łono całego bandu podeszła prosto do Anastazji. Rozmowa jeden na jeden.

- Jak dla mnie to robienie jaj z czyjejś tragedii - wyjaśniła Liz przypalając kolejną fajkę. - Właściwie to dziwne, że awansowałam nagle na najwrażliwszą jeczybułę w bandzie, ale jak zeszła moja matka to byłam w niespecjalnie rozrywkowym nastroju i teraz jak ktoś umiera to mi się mimowolnie udziela tamten, kurwa, smętny klimat.
- Przecież zanim zrobimy temu oprawę to minie kilka tygodni. To jest materiał na nową płytę. No ale nie chcesz, to nie śpiewaj, księżniczko. - prychnęła urażona Vandelopa.
Liz zaszła Anastazję od tyłu i bez uprzedzenia objęła ją w pasie dość zaborczo.
- Nie wkurwiaj się na mnie - cmoknęła ją w policzek i uniosła kilka centymetrów nad ziemię. - Umiesz pisać dobre utwory, po prostu ten mi się wydaje zbyt lekki w zestawieniu z tematem. Się poprawi i doszlifuje, księżniczko.
De Sade wyglądała dalej na obrażoną, ale z jakiegoś powodu przełamanie bariery intymności i ciepły uścisk Liz ją uspokoiły.
- Zanim obrobimy ten numer, ludzie będą mówić o czymś innym. Nie możemy pisać piosenek pod kartki z kalendarza... a przynajmniej nie większość. To jest anonimowy morderca i niech każdy wyobraża go sobie po swojemu. Może być jako Kruger, może być sexi men... chuj mnie to - pogładziła wolną ręką Liz po ramieniu - Nie możemy śpiewać o bułce maślanej, kontrowersja to nasz styl. Nie bierz więc tego tak osobiście, śliczna. A propozycje zmian może jakoś przełknę. - Dodała polubownie i... polizała ją w policzek.
Liz zatopiła dłoń w czerwonych włosach Anastazji i pogładziła niemal czule. Lubiła walniętą skrzypaczkę.
A że była ostatnio przewrażliwiona bardziej niż zazwyczaj?
To przez tego świra wierszokletę ganiającego z nożem po mieście. I przez tajemnice Johna. I leki. Pieprzone leki, była po nich kurewsko otępiała...
Podrażniła palcami struny basu i dała się ponieść muzyce.
Problemy rozwiały się z pierwszą wyśpiewaną linijką.
 
liliel jest offline