Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2017, 17:08   #269
Jaśmin
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Nadchodzący strażnicy pozornie nie zwracali na nich uwagi, ale Tong czuł wyraźnie emanującą od nich żądzę mordu.
Jeszcze trzy kroki. Jeszcze dwa...
Pierwszy z nadchodzących, mijając Taja, niespodziewanie dobył miecza by pchnąć w brzuch. Tong zareagował instynktownie, zbił cios na bok i, nie zwracając uwagi na ból rozcinanej dłoni, natychmiast uderzył łokciem, łamiąc mostek. Uderzony kaszlnął dziwnie, zatoczył się i upadł. Nie puścił miecza ściskanego w lewej dłoni, ale widać było wyraźnie, że szybko i bez pomocy nie wstanie.
Pozostali nie patrzyli na powalonego towarzysza. Cichy, zwielokrotniony syk dobywanej broni, zlał się w jedno z tupotem nóg. Ignorując Johna strażnicy zaatakowali Tonga już na starcie próbując go otoczyć.
Bestia nie czekał. Wiedział, że postawa defensywna oznacza dla niego śmierć wiec nie czekał i zaatakował.
Skoczyli na niego z trzech stron.
Ale nie zdołali go otoczyć. Tong, atakując w niewiarygodnym pędzie, zwijał się, szalał, uderzał. I atakował, cały czas atakował. Nie ustawał, nadawał tempo. A strażnicy nie nadążali. I padali jeden po drugim.
Padali przy akompaniamencie śmiechu Tonga. Bo Taja wypełniała radość, radość boju. Adrenalina sprawiała, że jego mięśnie pulsowały jakby miały zamiar wybuchnąć, nerwy były jak zapalniki, przekazując jeden błyskawiczny impuls za drugim.
To już nie była walka. To było szaleństwo.
Niestety, to co piękne musi się skończyć.
Tong zadawał cios za ciosem i nagle zdał sobie sprawę, że uderza w pustkę.
Mężczyźni (dopiero teraz policzył, było ich dziesięciu) leżeli wokół w najrozmaitszych pozach. Niektórzy okrwawieni i przeklinający słabymi głosami, inni cisi i nieruchomi. Dziesięciu. A mimo to nie starczyli na długo.
Zwycięzca przez kilkanaście sekund stał nieruchomo wyrzucając z siebie zmęczenie w rytmie równego oddechu.
Koniec.
Dopiero po jakimś czasie Tong zdał sobie sprawę, że John również zakończył walkę, w mniej więcej tym samym czasie. Przez chwilę obaj mierzyli się spojrzeniami.
- No, John - Taj odchrząknął i uśmiechnął się - Daliśmy radę. Nasz podopieczny chyba żyje, co? Masz może chustkę? Bo czuję, że ręka mi krwawi.
I nie tylko ręka. Taj nagle zdał sobie sprawę z dwóch jeszcze draśnięć, na biodrze i żebrach.
Niemniej, za tylu wrogów, niewielka zapłata.
 
Jaśmin jest offline