Billy odłożył gitarę na stojak. Wiedział że dla wielu instrument, był jak ulubiona spluwa. Dbali o niego i chuchali. Niemniej Rebel Yell taki nie był. Jego “spluwą” był sprzęt na którym komponował. Czuł się zawsze bardziej kompozytorem niż muzykiem… choć nigdy by nie wyznał nikomu.
- Idziesz na chatę czy zabalować? - zza jego pleców wyrosła Liz, która również odstawiła bas na swoje miejsce i wbiła się w skórzaną kurtkę. - Odprowadzę cię kawałek i pogadamy, co?
- Mam spotkanie, więc balowanie musi poczekać na później. Pewnie się umyję porządnie i może… coś zjem. Albo wpierw zjem U Sony’ego.- wspomniał tanią jadłodajnię znajdującą się w pobliżu Warsaw. Dom domem, ale na orzeszkach i piwie nie można przetrwać całego dnia. Ruszył więc do drzwi.
- O czym chcesz gadać? - zapytał.
- Właściwie, to nic ważnego, ale jestem trochę ciekawa - ruszyła za Billym wbijając dłonie głęboko w kieszenie. - Podobno Rasco bzyka się z twoją siostrą. Janice?
Billy zatrzymał się gwałtownie, na jego obliczu pojawił się gniewny grymas.
- Chodzi z nią ponoć. To nie to samo. - mruknął, choć Liz miała rację. To nie XIX wiek… teraz dziewictwo było na wymarciu nawet wśród 14-latek. Ruszył dalej. - Pewnie bym ci powiedział, żeby on był dla niej dobry, bo mu wyrżnę drugi uśmiech, ale…- wzruszył ramionami.-... jak ją skrzywdzi to Janis potrafi się sama zemścić. Nie zamierzam się wtrącać.
- To nie o nią się martwię - w kąciku ust Liz zaskwierczał papieros. Ostatni z paczki. Zgniotła pudełko i cisnęła do kosza w rogu korytarza. - Kiedy ostatnio rzuciła go laska… - ostatecznie zmilczała i przewróciła oczami. - Może wygląda jak troglodyta ale to wrażliwy facet. Ta twoja siostra jest w porządku? Dziwne, że wcześniej nikt z nas jej nawet nie widział.
- Powiem żeby była dla niego łagodna. - spojrzał na Liz i dodał z uśmiechem - Ona jest w porządku. Dzięki niej mamy ten koncert załatwiony. Parę pozostałych też ona załatwiła. Mamy jako zespół dług wdzięczności wobec niej. Była… jest naszym nieoficjalnym menedżerem. I nie pobiera za to gaży.
- Nieźle. Musi mieć dobre chody w branży - przytaknęła z uznaniem Liz. - Ten koncert w Niewidzialnym to nie byle co.
- Ma różne chody i kontakty, ale nie jest branżowcem. Jakiś menedżer by się nam pewnie przydał wkrótce. Jeśli chcemy wyjść z naszej dzielni na świat.- stwierdził Billy w zamyśleniu. - W innym przypadku przyjdzie mi pisać dżingle do reklam online.
- Nie pierdol - dodała Liz ze zrozumieniem. - Jak nie zaczniemy zarabiać znów będę musiała zatrudnić się na nocki za barem. A właśnie. Nie pożyczyłbyś mi z dwadzieścia eurodolków? Do jutra. Oddam jak zainkasujemy pieniądze za występ.
- Dobra… dobra.- Rebel Yell sięgnął po portfel i wyciągnął swoją kartę kredytową.- Daj swoją do ci przeleję.
Liz podsunęła bliżej holo w zegarku.Miała tam skombinowany cały pakiet potrzebnych do życia narzędzi.
- Dzięki - holoekran zaświecił się oznajmiając, że nie jest spłukana jak ostatni gołodupiec. - To z kim masz na tyle znamienite spotkanie, że idziesz się wykąpać w niedoborze wody? - uśmiechnęła się zadziornie. - Znów jakaś śliczna niepełnoletnia, gwiazdo holonetu?
- Dale… Trzeba się jakoś prezentować na tej rozmowie, jeśli mamy wycisnąć maksa z tego występu. Kolejne mogą nie być tak intratne.- wyjaśnił Billy przelewając dwudziestkę i potwierdzając transakcję odciskiem kciuka. - O ile będą jakieś.
- Dale? - Liz przystanęła niby wryta. Zaciągnęła się chmurą dymu jakby się nią chciała udusić. - Dale ma jakieś nazwisko?
- Z pewnością, ale ja znam tylko imię. I pewnie nic więcej się nie dowiem. - wzruszył ramionami Billy.
Liz posłała pstryknięciem niedopałek na drugą stronę ulicy.
- Skurwiel… - mruknęła bardziej do siebie niż do Billy'ego i odbiła w przeciwną stronę. Szła tyłem nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Gdzie się masz spotkać z tym całym Dale’m?
- Nie wspomniałem?
- Nie mnie.
- W Karmakomie o dwudziestej, w Design District. - wyjaśnił więc.
Wycelowała w niego palec.
- Może tam wpadnę.
Obróciła się na pięcie i pomaszerowała w swoją stronę. Wyraz jej twarzy zwiastował kłopoty.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |