Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2017, 22:05   #162
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Cztery dni. Cztery cholerne i dłużące się bez końca dni na cholernej rzece w cholernych łajbach, które ktoś z wisielczym poczuciem humoru nazwał statkami, czy też barkami. Według Detlefa to coś nie nadawało się nawet na ognisko bo było za mokre, a sam pomysł pływania w tych drewnianych sarkofagach był tak niedorzeczny, jak człeczyny mogły tylko wymyśleć. Tak jakby nie mogli pomaszerowaś sobie traktem, jak bogowie przykazali. Z pieśnią na ustach, prowiantem nie przypominającym mokrej papki, suchymi gaciami i możliwością postawienia klocka bez ryzyka utonięcia.

Bogowie człeczyn musieli być szaleni...

Do tego sierżantunio przez całą drogę zezował na niego z jakimś takim dąsem na paszczy, jakby kapral kota mu uprowadził albo siostrę zbałamucił. Czy coś w ten deseń... Brodaty pokurcz miał to swoim zwyczajem głęboko w rzyci, bo przecież gdyby chciał do floty się zaciągnąć, to do Barak Varr lub chociaż Marienburga by polazł. I w dalszym ciągu uważał, że khazad na pokładzie to jakieś nieporozumienie i złośliwość jaka poczciwego krasnoluda nękać.

W każdym razie Baron nie pytał wprost, to i khazad nie widział powodu by temat poruszać.

* * *

Był jednym z pierwszych, którzy z ulgą postawili nogę na deskach przystani w Meissen. Nawet konieczność dalszego marszu nie przyćmiła radości krasnoluda ze stąpania po twardym gruncie. Przez moment nawet go poniosło i niemal poklepał zagranicznego cudaka po plecach. Powstrzymał się w ostatniej chwili, bowiem czy wypadało traktować babę, a do tego klechę jak każdego innego chłopa? Chmura powróciła na oblicze kaprala i na powrót stał się zgryźliwy jak to miał w zwyczaju.
- Równaj szyk! Ruszaj tymi kulasami, bo drobisz w miejscu jak kucyk! Żołnierzu! Dlaczego nosicie hełm na lewej stronie? - Dawny kapral powrócił w pełnej krasie.

W międzyczasie sierżantunio załapał awans i dostał pięć dziesiątek chłopa do dowodzenia, a kapral Ostatnich na wyłączność. Niektórzy od razu próbowali zawracać dupę sprawami, którymi wcześniej zajmował się Baron, ale krasnolud okazał się dość odporny na takie podstępy i cierpliwie posyłał wszystkich do diabła.

Niestety sierżantunio wczuł się w nową rolę i zaczął coś marudzić o kopaniu wilczych dołów i pułapkach wokół ich obozu. Do tego uznał, że pijany Frietz to problem kaprala i ten powinien gamonia pilnować.
- A mogłem gada w tej rzece utopić i byłby spokój... - brodacz mruczał pod nosem żałując zmarnowanej okazji. Przecież "panie sierżancie, pijany rekrut wziął i se utonął" musiałoby zostać przyjęte ze zrozumieniem z braku innych możliwości. Topielec to wszakże topielec i żaden rozkaz tego nie zmieni.

Zaczynało zmierzchać, a Baron wymyślił sobie budowę fortecy pośrodku niczego. Ponieważ jednocześnie zabrał mu wszystkich Ostatnich z wyjątkiem upalonej zielskiem moczymordy kapral nie omieszkał pójść do dowódców pozostałych dziesiątek podległych sierżantowi i zażądać po pięciu ludzi z każdej do realizacji oczekiwań przełożonego. Nie obeszło się przy tym bez kilku wiązanek przekleństw i gróźb, ale w końcu dostał, czego chciał i po kilku chwilach dwudziestka chłopa, wśród których był jeden z kaprali patrzyła na niego i Frietza ze zrozumiałą niechęcią.

- Dobra, głąby. - Kapral zaczął przyjaźnie. - Będziecie mieli zaszczyt pełnić rolę cesarskich saperów, którzy dzięki ciężkiej pracy własnych rąk zapewnią odrobinę bezpieczeństwa swoim kolegom z oddziałów. - Wśród zgromadzonych podniósł się gwar. - Nie, nie będą to umocnione latryny. - Zaprzeczył. - Ale skoro tak to lubicie, to mogę załatwić wam zlecenie na kilka stanowisk do regulaminowego srania na komendę. - Zaproponował.

- Jak widać w okolicy za dużo drzew nie ma. - Ciągnął dalej. - I chociaż zwykle mnie to nie martwi, to tym razem musimy trochę pokombinować, żeby przygotować kilka niespodzianek dla tych patałachów zza rzeki. - Wyjaśnił. - Nie, nie chodzi o Brocka i jego ludzi, tylko o tych kastratów Wernicky'ego. - Zarechotał.

- Weź połowę ludzi, siekiery i ruszaj nad rzekę po materiał. - Polecił kapralowi. - Bierzcie wszystko jak leci, ale najbardziej zależy mi na kilku, a najlepiej kilkunastu grubszych pniach, powiedzmy takich jak twoje udo, a do tego sporo cienszych i przy tym możliwie prostych gałęzi długich jak włócznia. - Sprecyzował.

- Reszta bierze łopaty do kopania latryn i za mną. Zrobimy kilka dołków w sam raz na przyjęcie lekkiej jazdy wroga. Jak się zepniemy, to uda wam się oko jeszcze tej nocy zmrużyć. - Zachęcił.

Z drzewa przyniesionego znad rzeki zamierzał przygotować zasieki przeciwko konnym - z braku sprzętu ciesielskiego typu wiertło do drewna grubszą belkę zamierzał ponacinać tak, żeby rowki pomagały utrzymać w miejscu poukładane naprzemiennie prostopadle do siebie, przywiązane linami i zaostrzone na końcach drągi.

Te kilkanaście kozłów planował poukładać w sposób przypominający lejek - pod kątem do spodziewanego kierunku ataku ze wzgórz - na którego końcu szykował jeszcze jedną niespodziankę w postaci drewnianej konstrukcji przypominającej kratę broniącą dostępu do bramy twierdzy. Ukryta pod cienką warstwą piachu i trawy miała zostać podniesiona za pomocą lin tuż przed skierowaną w to właśnie miejsce jazdą wroga.

Zaostrzone pale na wysokości końskiej szyi powinny zniechęcić każdego wierzchowca od próby skoku i zatrzymać natarcie w miejscu, gdzie atakująca z obu stron i pod osłoną zasieków wissenlandzka piechota mogłaby dopaść jeźdźców pozbawionych swojej największej przewagi - prędkości i impetu pędzącego konia.

Jako dodatkowe zabezpieczenie przed próbami okrążenia miały pomóc wilcze doły umieszczone za rzędem wsadzonych w ziemię krzewów. Krzewy miały wyglądać podejrzanie i zniechęcać do ataku z boków, a dodatkowo zasłaniać wierzchowcom wrogich jeźdźców to, co miało kryć się za nimi - płytkimi z braku czasu dołami zamaskowanymi za pomocą lin rozpiętych na kołkach po obu stronach głębokiego do połowy uda wykopu. Na rozpiętej linie Detef kazał nałożyć ścięte gałęzie z listowiem, żeby ukryć pułapkę przed oczami wrogich zwiadowców.

Przewidywał, że jeśli któryś z jeźdźców postanowi zaatakować z tej strony, to koń wiedziony instynktem przeskoczy nad krzakiem i wpadnie prosto w dół, co przy odrobinie szczęścia powinno skończyć się połamaniem kulasów i poturbowaniem jeźdźca spadającego z siodła. Nawet jeśli tak się nie stanie, to pojedynczy szaniec przeciw jeździe może staowić w takim miejscu osłonę dla kilku a nawet kilkunastu żołnierzy broniących pozycji wissenlandczyków.

Prace nad umocnieniami miały trwać bez przerwy aż do ukończenia - zmęczeni ludzie mogli być zmieniani przez swoich towarzyszy z dziesiątek. Kapral Thorvaldsson łaził wte i wewte wskazując miejsca na wykopy i pomagając w konstrukcji zasieków.

Jak poprzednio zamierzał odespac nockę dopiero następnego dnia, kiedy ruchy wroga będą widoczne z daleka i ktoś go w razie czego obudzi. Nie ufał człeczynom na tyle, by liczyć na ich czujność w nocy.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline