Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2017, 13:00   #76
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Do powrotu do hotelu oboje zdążyli zziębnąć. Mokre ubrania słabo chroniły przed nocnym chłodem. A i deszcz padający ciągle nie ułatwiał sprawy. Hilda od razu po wejściu pary ubolewała, że parasol nie osłonił ich od deszczu i z marszu proponowała różne rozgrzewające potrawy i napitki wymieniane znudzonym głosem nagranego szefa kuchni hotelu.
- Poprosimy grzane wino... do pokoju. - rzuciła Carmen, prawie biegnąć w kierunku windy i dzwoniąc zębami.
Dotarła tam pierwsza, Orłow jeszcze ustalał sprawy związane z owym winem. Szczegóły takie jak rocznik i gatunek wina. Męskie detale, które . Przy windzie stał boj hotelowy, kolejny goryl tyle że w czerwonym wdzianku. Oraz dwie paniusie, jedna młoda, druga starsza rozprawiające po niemiecku o czarującym baronie von Holstein.
Carmen zatrzymała się w pewnym oddaleniu od nich, by damy nie martwiły się, że taka zmokła kura wsiądzie z nimi do windy. Zresztą sama czekała na męża.
Minęło trochę czasu nim winda zjechała, a damy wsiadły do środka. Małpolud grzecznie czekał z trzymanym bagażem, a Orłow podszedł w końcu do Brytyjki mówiąc. - Wino będzie za godzinę.
- Czemu tak długo? - zdziwiła się, podchodząc do windy.
- Chciała nas naciągnąć na tani ściek za zawyżoną cenę. Mechaniczna sknera.- wyjaśnił Orłow wchodząc wraz z Carmen do windy.
- Tylko obawiam się, że przez godzinę to sami się zagrzejemy.
- To prawda… - stwierdził Orłow przybliżając się do Carmen i dociskając ją do ściany, gdy winda ruszyła. - … i nie wiem czy nie zdążymy się rozgrzać, zanim zdołamy dotrzeć do pokoju.
- Obsceniczne zachowania nie są tolerowane w tym hotelu. Proszę zachować stosowną odległość do czasu do dotarcia do pokoju.- odezwał się głośniczek w windzie głosem Hildy.
- Lepiej bym tego nie ujęła, kochanie - rzekła Carmen rozbawiona sytuacją.
- Ażeby ci się tryby pozacinały. - zaklął pod nosem Orłow, ale odsunął się od agentki i spokojnie dotarli na piętro, na którym był ich pokój.
Przez całą tę drogę Brytyjka bezczelnie naigrywała się z kochanka, drażniąc go a to podwiniętą sukienką, a to odstającym dekoltem…
Wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić za to. Nie zdziwiło więc ją, że zaraz po wyjściu Orłow pochwycił ją od tyłu. Całując kark jedną ręką ugniatał piersi przez materiał jej stroju, a drugą podwijając spódnicę, by móc sięgnąć palcami do jej łona.
- Bestio... jesteś gorszy niż te małpoludy... - Brytyjka próbowała się opędzić od niego - Daj nam chociaż pod prysznic gorący wejść…
- Nie… - usłyszała w odpowiedzi wprost do ucha. Nie. Czuła ocierając się pośladkami jak bardzo ma na nią ochotę. Nie. Czuła jak sięga między jej uda. Jak jego palce wodzą po jej kobiecości, sięgają w jej głąb, twarde i nieustępliwe. Próbowała się wyzwobodzić, lecz zamiast tego padła na czworaka.
- Rozchorujemy się... musimy... się rozgrzać... - próbowała oponować, choć brakowało jej tchu.
- Już ja cię rozgrzeję…- podwinął jej bezczelnie spódnicę odsłaniając nagie pośladki i dał mocnego klapsa w każdy z nich. Bolało… ale było rozgrzewające. Słyszała jak rozpina pasek by ją posiąść tu i teraz… w tej pozycji w jakiej była.
- Zachowujesz się gorzej niż te małpy - warknęła na niego, lecz pośladki miała wypięte, mimo że miejsca po klapsach szczypały nieco. Szybko też Jan Wasilijewicz odkrył że mokra jest nie tylko od deszczu.
- Ale powiedz… czemu… miałbym być grzeczny. - poczuła jak palcami wodzi po jej kobiecości dysząc z pożądania. - Od kiedy takich lubisz?
Pochwycił za jej pośladki i wbił swój oręż w jej kwiatuszek. Władczo, brutalnie, zwierzęco… niby ów małpolud biorący swą samicę w posiadanie. Bez zabawy w czułości czy delikatność.
- Nie ...trzeba było… mnie prowoko… wać.- wydyszał.
Carmen zagryzła zęby na swojej ręce, by jej krzyk nie zaniepokoił Hildy. Nie była przez to w stanie odpowiedzieć.
Orłow rozkoszował się sytuacją i miękkością jej ciała. Zaciskał dłonie na pośladkach dziewczyny niczym w imadle i dyszał podniecony. Było ciemno. Nie zaświecili światła. Poddając się żądzy kochanka, Carmen mogła dać upust swej wyobraźni… tym bardziej, że nie widziała samego Orłowa wpatrując się do przodu w pięknie urządzony pokój.
Po prawdzie jednak żadnych innych fantazji nie potrzebowała... no może z wyjątkiem wymyślenia sobie, że za oknem stać może wielka małpa i patrzeć na kochanków.
Jęknęła głośniej na samą myśl.
- Ty bestio... - wysyczała z rozkoszą.
- Tak… bardzo… duża bestio. - żartował Rosjanin napierając mocniej na ciało Brytyjki której piersi kołysały się gwałtownie w rytm jego pchnięć. Rozpalony pożądaniem kochanek nie dawał Carmen chwili wytchnienia, ale… miał rację, robiło jej się cieplej.
Poddając się temu, jeszcze bardziej bezwstydnie wypięła pośladki.
- Och, gdyby nas tak złapali... - szepnęła, z trudem łapiąc dech.
- Ciężko by było uciekać…- jęknął Orłow czując że zbliża się do finału. Także i ona czuła.. jego nieustępliwą obecność i wielkość. Bestia… jej bestia, spragniona jej ciała.
- Ciekawe czy... pozwoliliby nam... skończyć... - wyjęczała pomiędzy jego razami Brytyjka, wijąc się z rozkoszy.
- Nie wiem… może… -wydyszał jej kochanek już ledwo się wstrzymując przed wystrzałem. - Z pewnością by byli… podnieceni.
Teoria ta nie musiała być prawdziwa, ale pobudzała wyobraźnię. Carmen zamknęła i oddała się we władanie wizji oraz gorącej lancy Rosjanina. Doszli oboje… do końca tej drogi… Brytyjka poczuła hołd kochanka składany jej pomiędzy udami.
- Teraz możemy pójść pod prysznic.- zadecydował w końcu.
W odpowiedzi tylko prychnęła, z trudem rozprostowując grzbiet.
- Jesteś potworem…
- Dlaczego tak sądzisz?- zapytał Rosjanin siadając na podłodze i przyglądając się kochance.
Ona sama z trudem usiadła w podobnej pozycji, po czym wskazała poobcierane kolana.
- Kiedy napada cię głód nic się nie liczy... - powiedziała - To fascynujące, ale i przerażające trochę.
- To twoja wina… niepotrzebnie się ze mną droczyłaś w windzie i w korytarzu.- zaśmiał się cicho mężczyzna. - Ale pomogę ci się umyć pod prysznicem… w ramach zadośćuczynienia.
Już ona wiedziała, jak by wyglądało to “pomaganie”.
Parsknęła.
- Sama sobie poradzę. Ty ich pogoń z tym winem. - powiedziała i stękając z cicha udała się do łazienki.


Ambasada brytyjska otoczona metrowym murkiem i z wielkim ogrodem była przeciwieństwem miasta. Podczas gdy Zurych był zautomatyzowany, budynek ambasady był cichy. Żadna deus ex machina nie powitała agentki, gdy ta podeszła do żeliwnych wrót. A po kilku minutach od pociągnięcia sznura przy wrotach zjawił się pan Eliach Clarke. Sekretarz.

Nienagannie ubrany mężczyzna po przedstawieniu się i poznaniu nazwiska Brytyjki rzekł z walijskich akcentem.
- Aaa tak. Lady Stone. Oczekiwaliśmy pani wizyty, proszę za mną. Jak się widzi pani samo miasto. Mam nadzieję że pogoda nie zepsuła pani wizyty. Niestety… zapowiedziano deszcz na następne dni. - taką prowadząc rozmowę zaprowadził Carmen do gabinetu ambasadora. Ów gabinet dość…. “zaśmiecony” różnymi przedmiotami pochodzącymi z różnych miejsc. Niespecjalnie nadawał się na oficjalne spotkania. Ale przecież to była ambasada. Tymczasem Clarke się wycofał za drzwi zostawiając Carmen samą.
Dziewczyna przeszła się niespiesznie po pokoju, przyglądając każdemu przedmiotowi i zgadując skąd się tu wziął. Dość szybko zorientowała się, że ich właściciel jest to obieżyświatem. Nie były to cenne pamiątki, ale przez to trudne do zdobycia. Bo trzeba było osobiście pofatygować się do miejsc ich pochodzenia.

Po piętnastu minutach samotności, pojawił się sam gospodarz tego miejsca, ale podpierający się laską. I wyraźnie lekko kulejący młody mężczyzna. Jego strój świadczył zarówno o dobrym guście jak i bogactwie.


- Lady Stone. To zaszczyt poznać panią osobiście. Widziałem pani występ w Nowym Amsterdamie. Fe-no-me-na-lny. Latała niemal jak ptak! - podszedł do akrobatki,ujął jej dłoń w swoją i złożył na niej pocałunek. - Muszę przyznać, że z bliska jest pani jeszcze bardziej olśniewająca.
Po tych słowach dodał z uśmiech. - Ale gdzie moje maniery.
Skłonił się lekko.- Sir Joshua Drake, ambasador Wszechimperium w Zurychu, do pani usług!
Carmen przyjrzała się mężczyźnie.
- Dziękuję za pochwałę. Przyznam, że już mi trochę brakuje areny, ale służba nie drużba. - uśmiechnęła się do rozmówcy lekko.
- To zrozumiałe. Niemniej cieszy mnie niezmiernie, że moje obowiązki wymagają dotrzymania towarzystwa i udzielenia pomocy tak zjawiskowej piękności jak pani. Mogę wiedzieć jak długo planuje pani zatrzymać się w naszym mieście? - zapytał trzymając dłoń Carmen w swej dłoni i prowadząc ją do fotela. Jego spojrzenie śmiało wędrowało po krągłościach i twarzyczce Brytyjki. Delektował się jej obecność jak smakosz drogim daniem.
- Kilka dni, choć... to też od pana zależy, potrzebna mi bowiem pomoc w uzyskaniu informacji na temat pewnego prawnika... - pozwoliła się prowadzić mężczyźnie, a gdy siadała, patrzyła mu głęboko w oczy, świadoma już jego słabości do niej.
- Oczywiście. Służę pani wszelką pomocą jaką może udzielić ambasada. I ja.- odparł mężczyzna siadając naprzeciw Brytyjki przy bardzo małym stolik.
- W zamian jednak żądam zaszczytu kolacji z panią. - zażartował, po czym spytał.- Czego pani się napije. Wina, herbaty, kawy?
- Jeśli okaże się pan pomocny... kawę poproszę. Czarną. Bez cukru. - uśmiechnęła się zmysłowo, jakby mówiła mu o swoich preferencjach a nie o ulubionym napoju.
- Zrobimy co w mocy, by pani pomóc. Oczywiście wszystko to dla Korony.- odparł z zawadiackim uśmiechem ambasador, a jego spojrzenie śmiało wędrowało po dekolcie i szyi arystokratki. Tak samo jak robiłyby to jego usta, gdyby nadarzyła się okazja.
Zadzwonił dzwonkiem i po kilku minutach słychać było stukot wysokich obcasów.
- Pan dzwonił ? - głos wydobywał się z rudowłosej pokojówki, która za nic miała dobre obyczaje i choć mundurek miała wzorowy, to zdecydowanie z mały na nią.

Coś było groźnego, w jej zmysłowych leniwych ruchach. Jakaś nadnaturalna gibkość.
- Tak Lizbeth, dzwoniłem. Zrób dwie kawy mocne. Bez cukru.- odpowiedział sir Drake nie odrywając spojrzenia od Carmen.
Do której zresztą zwrócił się.
- To gdzie pani pomieszkuje w Zurychu? -zapytał wyraźnie zainteresowany zarówno odpowiedzią, jak i odpowiadającą osobą.
- Proszę wybaczyć, ale to ja po odpowiedzi tutaj przyszłam. Przede wszystkim winien mnie pan spytać o adwokata, którego szukam i jakich informacji potrzebuję. - pouczyła go Carmen, nagłym chłodem traktując.
- Oczywiście. Niemniej sądziłem, że to pani zdradzi te sekrety, wszak… - przypomniał Joshua opierając się na lasce i zerkając w oczy Carmen.- … to pani zleca mnie to zadanie. Więc liczyłem, że gdy pani uzna za stosowne, wyłuszczy wszelkie szczegóły dotyczące owego adwokata. Wszelkie, które powinienem wiedzieć, zachowując dla siebie resztę.
Carmen uśmiechnęła się lekko, doceniając gracza, którym był Joshua.
- Szukam tutejszego bogacza... kogoś o inicjałach AC, choć może być to również jego pseudonim lub skrót. Wiem, że jego sprawami zajmował się adwokat, niejaki pan Hercel, który nie tak dawno przyleciał tutaj z Egiptu.
- AC… szukasz imienia czy dostępu do niego. Albrecht Cerwerich przychodzi mi na myśl, tak od razu. Jest też i Andrea Corsac… potomkini korsykańskich uciekinierów, z czasów gdy upadła Francja Napoleona.- zamyślił się ambasador. Następnie dodał.- Hercela nie kojarzę, ale prawników w Szwajcarii jest sporo. W Zurychu też. Odnaleźć ich łatwo jednak.
- Zacznijmy więc od Hercela. Na razie więcej mi nie trzeba.
- Myślę że znalezienie go znajdzie kilka godzin. - zamyślił się Joshua drapiąc po brodzie. - Z dwie, trzy… tyle zajmie ustalenie adresu jego mieszkania i miejsca pracy. Miasto jest pod tym względem bardzo zautomatyzowane.
- Tedy może przy obiedzie się spotkamy a nie przy kolacji, mój panie?
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to… może zjemy ją tutaj? Inwazyjność deus ex machin w Szwajcarii jest wielce… irytująca.- wyjaśnił z uśmiechem sir Drake, podczas gdy Lizbeth przyniosła dwie dwie filiżanki mocnego naparu.

Nachylała się obserwując zmysłowym spojrzeniem, zarówno sir Drake’a jak i Carmen. Coś było, w jej spojrzeniu, w jej ruchach, stroju… nawet w piżmowych perfumach jakie używała. Coś było w Lizbeth nie tylko erotycznego, ale wręcz nieludzkiego.
- To wszystko na razie.- odwołał ją ambasador. Pokojówka skłoniła się z lekkim lubieżnym uśmieszkiem na swych wargach i oddaliła się do wyjścia.
Carmen nie była głupia.
- To pański ochroniarz? - zapytała wprost, sięgając po filiżankę. Jednak czekała z napiciem się, aż pierwszy zrobi to jej gospodarz.
- Ona? Nie. To sprzątaczka. Wysoko wykwalifikowana sprzątaczka. Zarówno jeśli chodzi o sprzątanie pomieszczeń, łóżek, jak i niewygodnych osób. Zero technologii. - wyjaśnił Drake popijając napar. - W tym mieście pełnym deus ex machin, to zaskakująca zaleta. Ale z naturą w postaci goryli, też ponoć potrafi sobie poradzić.
Brytyjka pokiwała głową.
- Tak wygląda właśnie. Dobrze więc, przyjmuję pańskie zaproszenie. - sama upiła łyk kawy, patrząc ambasadorowi w oczy.
- Znakomicie. Ma pani jakieś szczególne życzenia co do posiłku?- zapytał z uśmiechem mężczyzna wpatrując się śmiało w oczy Brytyjki, tak że nie musiała zgadywać na jaki to przysmak ma ochotę sam ambasador.
- Niekoniecznie. - odpowiedziała, podnosząc się ze swego miejsca - O której mam się zjawić?
- Proponuję południe. A co do tych AC to ich listę łatwo załatwić. O wiele trudniej spotkać się z nimi osobiście.- wyjaśnił sir Joshua wstając wraz z Carmen i podając jej dłoń. Zamierzał ją pewnie odprowadzić.- A gdyby znudziło się pani obcowanie z namolnymi deus ex machinami, ambasada ma kilka wolnych pokoi.
- Dziękuję, ale mam tu jeszcze kilka innych spraw do załatwienia. Wystarczy jeśli pan zorientuje się gdzie podziewa się nasz adwokat i z którymi z tych AC mógł mieć do czynienia. - odparła, dając się odprowadzić - Będę w południe.
- Zrobię wszystko co w mej mocy. Zapewniam.- rzekł z łobuzerskim uśmiechem mężczyzna.

Carmen wyszła z budynku i zamówiła taksówkę. Miała kilka godzin dla siebie, toteż postanowiła je spożytkować na typowo babskie radości, jakimi były zakupy w wielkim, bogatym mieście. Nie mogąc się oprzeć, zdecydowała się też przebrać w nową kreację na obiad z ambasadorem, choć sama wiedziała, że w tym przypadku igra z ogniem. Co prawda nie wiedziała jeszcze sama czy zamierza uwieść przystojnego mężczyznę, z pewnością jednak zamierzała skorzystać z jego słabości względem siebie.

Trzy minuty po godzinie dwunastej stanęła więc na progu ambasady, ubrana w nową, mocno wydekoltowaną kreację. Taksówka tymczasem odwiozła pozostałe jej zakupy do hotelu.
Eliach czekał już na nią przy bramie. Jego spojrzenie było spokojne i beznamiętnie, jakby nie zauważył dwóch krągłych skarbów Brytyjki śmiało wynurzających się z sukni.
- Ambasador już czeka.- rzekł z uśmiechem i poprowadził do środka. Po drodze jednak mijali sprzątającą pokojówkę i jej spojrzenie... pozwalało stwierdzić Carmen, że dobór stroju był właściwy. Może więc Eliach po prostu był zbyt profesjonalny, lub miał… inne zainteresowania?
- Nie obijaj się tak. Trzeba będzie podawać do stołu.- wtrącił Clarke w jej kierunku.
- I tak najsmakowitsze kąski nie będą na talerzu.- odparła z uśmiechem pokojówka spoglądając na Eliacha ironicznie i zmysłowo na Brytyjkę dołączając do tego prowokujący gest miotełką do kurzu.
Carmen spojrzała na nią mimochodem, lecz uśmiechnęła się tylko ironicznie, chcąc chyba bardziej zirytować dziewczynę. A może sprowokować? Po Huai miała w tym nieco wprawy.
- Tak mi przykro madame. Ciężko dziś o dobrą służbę. - usprawiedliwiał się się Eliach, podczas gdy sama Lizbeth uśmiechnęła się lubieżnie, przesuwając językiem po wargach. Zarówno jej usta jak i języczek zwrócił uwagę Brytyjki. Nie dlatego, że sam gest był śmiały i pełen erotyzmu, ale przede wszystkim z powodu tego, że jej język był długi i przypominający ruchliwego węża, a z samych ust wyłoniły się ostre i nieludzkie kiełki.
Brytyjka uniosła brew, wyraźnie zaintrygowana, lecz nic nie powiedziała, pozwalając Eliachowi się prowadzić.
Dotarli do tego samego gabinetu, lekko jedynie uporządkowanego. Najwyraźniej było to ulubione miejsce na posiłki samego ambasadora. Stała tam już karafka czerwonego wina i dwa kryształowe kieliszki.
- Najmocniej przepraszam, ale jego wysokość sir Drake jeszcze się szykuje. Niemniej nie potrwa to długo. Proszę się więc rozgościć, a jeśli ma madame jakieś życzenie to postaram się je spełnić.- wyjaśnił szybko Eliach gnąc się w pokłonie.
- Może dzisiejsza gazeta, jeśli to nie problem - powiedziała z uśmiechem, siadając na tym fotelu, co wcześniej.
- Oczywiście.- Eliach zniknął na moment, by powrócić z nią po kilku minutach. Najnowsze wydanie gazety… z każdym artykułem napisanym w kilku językach.

Z których Carmen rozumiała każdy. Większość wieści dotyczyła świata otaczającego Szwajcarię, jakby ich własna polityka międzynarodowa nie miała znaczenia. Problemy wewnętrzne były napisane dość enigmatycznym językiem, jakby tutejsze społeczeństwo ukrywało samo przed sobą problemy związane z narastającą inwigilacją obywateli i znacznymi wpływami międzynarodowych banków na sprawy wewnętrzne kraju.
- Wybacz że musiałaś czekać.- usłyszała, potem zobaczyła sir Drake’a. W nienagannym smokingu ciasno przylegającym do jego ciał i podkreślającym jego gibką sylwetkę. Niczym czarna pantera powoli podchodził do siedzącej arystokratki, wędrując spojrzeniem po jej dekolcie i szyi.
- Wybaczę, jeśli okaże się, że było warto. - odłożyła gazetę i wstała, by go powitać, podając mu dłoń.
- Oczywiście… jakże mógłbym zawieźć tak uroczą kobietę.- wymruczał Joshua nachylając się i całując dłoń Brytyjki. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął z niej białą kopertę.- Tu są adresy, jego domowy… jak i kancelarii adwokackiej: Schwarz & Buering w której pracuje. Ma osobistego ochroniarza i majordomusa. Uszlachetnionego goryla, który wraz z deus ex machiną, czynią wszelkie włamania kłopotliwymi.
- Informacja i przestroga w jednym... dziękuję. - powiedziała Carmen, odbierając kopertę - A powiązania z jakimś AC?
- Zanim na odpowiem, mam osobiste pytanie.- odparł Drake, gdy tymczasem do pokoju wkroczyła Lizbeth niosąc potrawę. Dziczyznę zapiekaną w białych truflach z pikantnym sosem czekoladowym z dodatkiem lubczyka.
- Rozdajesz autografy swym… wielbicielom? - zaciekawił się Joshua, gdy jego pokojówka ostrym nożem odkrajała kawałki potrawy, by podać ją na talerze obojga smakoszy.
Wzrok agentki odruchowo śledził narzędzie, które mogłoby być zabójczą bronią
- Owszem, choć raczej tylko po przedstawieniach. - odparła z uśmiechem.
- Cieszy mnie to… bo… ale nie uprzedzajmy faktów.- zaśmiał się cicho Drake nie zwracając uwagi na pokojówkę. Pewnie przywykł do niej. No i była jego śmiercionośną bronią.
- Andrea Corsac… wspominałem o niej, prawda? Schwarz & Buering zajmują się jej dokumentami. To jedyne znaczące AC wśród ich klientów… niestety jedynie wśród znanych klientów. Poza nimi mają grupkę tajnych klientów, a jest możliwe że Franz Hercel wykonuje jakąś fuchę na boku. Jeśli komuś zależy na tajemnicy, to mógł pominąć oficjalną drogę prawną.- wyjaśnił sir Drake biorąc się za posiłek i zerkając łakomie na samą Carmen.
Brytyjka również usiadła i zaczęła częstować się dziczyzną.
- To już i tak jakiś trop - powiedziała pomiędzy kęsami - Bardzo ci dziękuję.
- To w końcu moja rola… pomóc ci we wszystkim. - wymruczał Joshua nie odrywając spojrzenia od Brytyjki. - Andrea Corsac jest bardzo wpływową kobietą. Zajmującą się także różnymi nielegalnymi operacjami, związanymi z handlem ludźmi. Oczywiście w białych rękawiczkach. Ona tylko przepisuje liczby i wydaje polecenia, więc.. nie da się jej złapać na gorącym uczynku.
- Ale przynajmniej wiem gdzie patrzeć. - uśmiechnęła się Carmen.
- Ja też…- odparł z zaintrygowaniem sir Drake wpatrując się w dekolt Brytyjki. Temu wszystkiemu przyglądała się pokojówka z lubieżnym uśmieszkiem błąkającym się na jej twarzy.
- Jeśli to wszystko czym mogę służyć, to… czy mam się oddalić?- zapytała zmysłowym tonem głosu.
Carmen spojrzała na nią, a potem na mężczyznę ciekawie. Nic jednak nie powiedziała, bo przecież to nie jej służyła kobieta.
- Oczywiście Lizbeth, tylko bądź w pogotowiu, w razie gdybyś znów była potrzebna.- dodał sir Drake uśmiechając się do Brytyjki. Rudowłosa pokojówka zgrabnie się ukłoniła i leniwym krokiem opuściła pomieszczenie. A Joshua nalał wina do kryształowych kieliszków.
- Więc jakie są pani plany, jeśli można spytać?- zagaił.
- Niestety, wszelkie moje plany związane z pracą są tajne, ambasadorze. - odparła z udawanym smutkiem Carmen, po czym wskazała na drzwi, za którymi zniknęła pokojówka - modyfikacje genetyczne? - zapytała.
- Oczywiście. Niemniej zawsze służę… pomocą w każdej… postaci.- i zerknął na drzwi za którymi zniknęła Lizbeth.- Tak. I to drastyczne. Pierwotna Lizbeth ma.. dziewięćdziesiąt lat. Jednak poddana silnym mutagenom cofnęła swój wiek i to znacznie. W zasadzie już się nie starzeje, aczkolwiek mutageny wpłynęły nie tylko na jej ciało, ale i umysł. Jest przez to bardziej… - chwilę szukał określenia. -...pierwotna w swej naturze.
- I potrafi pan nad nią jeszcze zapanować? - zaciekawiła się Brytyjka.
- Oczywiście… potrafię ją ujarzmić, by mruczała jak kotka.- rzekł pół żartem pół serio Joshua. I dodał nieco poważniejszym tonem.- No i w razie poważniejszego ataku hormonów, Lizbeth ma przepisany supresant. Ale tylko raz musiała go używać.
- To intrygujące. - przyznała Carmen, kończąc posiłek.
- Lizbeth jest teraz młoda, zwinna, gibka… ale ma problemy z pamięcią. W sumie nie pamięta swego życia przed eksperymentem. Ale i tak ma szczęście. Taką kurację mutagenami niełatwo… przeżyć.- wyjaśnił zamyślony sir Drake. - Ale nagroda… pewnie warta ryzyka.
Dolał wina do kielichów. - Mogę zapytać o pani plany związane z pobytem w Zurychu, a nie powiązane z misją?
Carmen napiła się wina.
- Bardzo dobre - pochwaliła, po czym wróciła do pytania - Nie ma o czym opowiadać, bo takich planów nie mam. Jestem tu służbowo.
- Ale chyba nie dwadzieścia cztery godziny na dobę? Czasami trzeba się odprężyć.- odparł z uśmiechem sir Drake. - A ja już zdołałem poznać wszelkie atrakcje tego miasta. Mogę parę polecić, w paru być przewodnikiem.
Carmen spojrzała na niego znad kieliszka.
- A znajdziesz coś, by mnie zadziwić? - zapytała.
- Zależy jakich podniet szuka pani w rozrywce. Aaaa propo ekscytujących momentów. Czy mógłbym poprosić o autograf?- zapytał zadziornym tonem głosu mężczyzna.
- W tym rzecz, że niczego nie szukam. Jestem raczej służbistką. Ale oczywiście, skoro zależy panu na autografie, mogę go dać... i chyba przeszliśmy na “ty” prawda? - zapytała rozbawiona, ale i czujna Carmen.
- Możliwe.. mam nadzieję, że to tobie nie przeszkadza? - mruknął Joshua wstając i dodając.- I wdzięczny jestem za twoją wspaniałomyślność, niemniej żebyś mogła dać mi autograf to będziemy musieli się przejść odrobinkę po posiadłości.
Po czym zadzwonił dzwoneczkiem i weszła pokojówka.
- Lizbeth… możesz tu już posprzątać.- rzekł z uśmiechem Joshua.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline