Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2017, 21:11   #71
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Carmen nawet nie kwapiła się wytarciem ciała, niczym Wenus, wyłaniająca się z fal, przeszła do komnaty Rosjanina, pozostawiając za sobą mokre ślady. Tam otworzyła jego szafę i po chwili namysłu wybrała czarny, aksamitny krawat. Uśmiechnęła się, opasając się nim prowokacyjnie w pasie i rzekła:
- No to chodź tu do mnie…
Orłow również cały mokry ruszył za nią, przyglądając się jej z wyraźnym pożądaniem w spojrzeniu. Podszedł posłusznie i przyglądając się jej czekał na dalsze polecenia.
Chwyciła jego dłoń i podprowadziła do łóżka, przerzuciwszy sobie krawat nonszalancko przez ramię.
- Usiądź - poleciła, delikatnie głaszcząc jego barki.
Agent posłusznie postąpił zgodnie z zaleceniami Carmen siadając na łóżku i przyglądając się kochance z zaciekawieniem.
Ona zaś stanęła przed nim, wciąż mokra i rozgrzana od prysznica.
- Zapamiętaj ten widok, bo nie ujrzysz go za szybko. - powiedziała cicho. Następnie zaczęła zawiązywać mu oczy. krawatem.
- Mam wyryty w głowie. - wymruczał wędrując pożądliwie spojrzeniem po ciele agentki. Wkrótce jednak nie było to możliwe, bo oczy przysłonił mu aksamitny materiał. Carmen przejechala niespiesznie palcami po jego ciele, gładząc je opuszkami palców wszędzie niemal - dotykała go tak od stóp do głów można by rzec. Wreszcie gdy uchwyciła cały jego kontur, powiedziała mu do uszka:
- Połóż się na plecach.
Orłow dla odmiany był grzeczny i posłuszny… całkowite zaprzeczenie mężczyzny który posiadł ją pod prysznicem. Położył się więc grzecznie.
Całkowite zaprze… no może nie do końca. Bo gdy dotknęła okolic ud i jego męskości zauważyła wyraźną reakcję kochanka. Coś jednak był w nim nadal z tej nienasyconej bestii.
Carmen wskoczyła na niego, ale trzymała się ponad ciałem mężczyzny, starając się dotykać go w minimalnym stopniu. Sięgnęła natomiast palcem do bitej śmietany i nabrawszy nieco, włożyła opuszek do ust Orłowa. Pochwycił go drapieżnie zębami, choć nie na tyle mocno by zabolało. Ot, uchycił w pułapkę swoich szczęk delikatnie przytrzymując i muskając opuszek palca dziewczyny językiem.
- Bądź grzecznym zwierzaczkiem, puść... to dostaniesz nagrodę. - powiedziała do niego agentka.
Puścił z niechęcią… w sumie miała wrażenie, że z chęcią zacisnąłby ząbki na innym fragmencie jej ciała.
Tak jak obiecała, nagrodziła go jednak zupełnie niespodziewnym liźnięciem wzdłóż jego męskości. Tylko jednym niestety.
Jęknął cicho, ale to gwałtowna owacja na stojąco męskości kochanka była.. największą nagrodą za jej wysiłki.
Carmen jednak nie próżnowała. Tym razem sięgnęła po truskawkę, którą pozwoliła ugryźć Janowi. Kiedy jednak połowa owocu zniknęła w jego ustach, drugie pół otarła o swoją wilgotniejącą szparkę i podała kochankowi ciekawa, czy zauważy różnicę.
Obie pochłonął zachłannie, oblizując usta językiem… zapewne czekając na dalszą ucztę… niekoniecznie owocową.
Brytyjka uśmiechnęła się tylko na to, po czym znów nabrała śmietany na usta. Tym razem jednak rozsmarowała ją na swojej piersi, którą przystawiła do ust kochanka. Przyssał się do niej łakomie ustami, wpierw liżąc ją językiem, a potem zachłannie ssąc, jakby bał się że okrutnie pozbawi go tej przyjemności, jaką było jej ciało.
- Aaaa... grzeczny miałeś być... - Carmen spróbowała się uwolnić.
Puścił jej pierś znów z wyraźną niechęcią.
- Na razie jestem grzeczny… na razie. - mruknął potulnie.
- Czyżbyś na coś liczył?
Carmen przesunęła się do góry i... trzymała teraz biodra ponad twarzą kochanka, nie dotykając go przy tym. Dała mu chwilę, aby dotykiem zorientował się jak jest ułożona, po czym poleciła:
- Otwórz usta...
Kiedy jednak to zrobił, otrzymał jedynie truskawkę.
- Droczysz się ze mną. Jesteś pewna że warto tak ryzykować?- zapytał zaczepnie z szerokim uśmiechem, jak już zjadł truskawkę. Póki co jednak, z zakrytymi oczami, był bardzo potulnym kochankiem.
- A ciebie to podnieca... nie zaprzeczysz - spojrzała na jego męskość i na chwilę obniżyła bioderka, by mógł sięgnąć jej kwiatuszka. Lecz tylko na chwilę.
- Ttaak… podnieca… - wydyszał Rosjanin drżąc pod dotykiem jej miękkich płatków i wilgotnego muśnięcia. Zacisnął dłonie na pościeli zapewne po to, by nie sięgnąć po samą kobietę. A kiedy znów otworzył usta z nadzieją spotkania ich z soczystą brzoskwinką... kolejny raz natrafił na truskawkę. Carmen wyraźnie się z nim drażniła.
- Słodka truskaweczka… nie boisz się że w nich się rozsmakuję?- straszył bez większego przekonania w głosie Orłow.
- I nie będziesz miał ochoty na inne owoce? - zapytała z rozbawienie - Nie, skarbie, tego się nie boję.
Odwróciła się o 180 stopni tak, że teraz nad Janem Wasilijewiczem znajdował się jej wypięty tyłeczek. Jaka szkoda, że nie mógł go zobaczyć...
Jednocześnie mężczyzna poczuł, jak jego kochanka rozsmarowuje coś palcami na jego męskości. No tak, śmietana…
Jan jęknął… w odpowiedzi, naprężył się. Carmen poczuła jego gorący oddech owiewający jej pośladki i łono. Gdyby widział… pewnie nie skończyło się by na tym. Czuła jego mięśnie torsu… twarde niczym stal. Ale w tej chwili coś innego kusiło swą twardością.
- A teraz musisz wybrać. Kto będzie zajadał przysmaki. Ty czy ja? Tylko jedno…
- Jak ja… mógłbym ci odmówić smakowania.- jęknął w odpowiedzi Rosjanin po zadziwiająco długiej ciszy. Czyżby postawiła go przed prawdziwym dylematem?
- Taki egoista... - skomentowała to Carmen, pobudzając jeszcze bardziej jego dylemat. Nie dała jednak mu się na nim skupić. Języczek Brytyjki pieczołowicie zaczął zlizywać bitą śmietanę z dumy Orłowa.
- Może...sz.. zawsze… pozwolić.. mi… smakować.. sam..aa sma… kując. - jęknął cicho Orłow pgrzecznie poddając się pieszczocie kochanki zabawnie drżąc pod muśnięciami języka.
- Mogę...ale nie muszę, szczególnie, że ktoś tu był baaardzo niegrzeczny dzisiaj. - aby podkreślić jak bardzo, objęła jego męskość usteczkami.
- I bęęęędzie… - jęknął z zaczepnym uśmieszkiem Orłow poddając się jej pieszczocie. Jego duma drżała i prężyła się w ustach Brytyjki niczym ogon głaskanego kota.
- Nie ma więc dla ciebie litości, mój drogi - powiedziała, odsuwając twarz. Zamiast tego chwyciła pasek szlafroka i zaczęła nim wodzić po nabrzmiałej męskości kochanka, drażniąc go tylko.
- A jak nie wytrzy… mam?- jego dłonie na oślep chwyciły za jej uda, by idąc wzdłuż nich dotrzeć do pupy kochanki i pochwycić ją mocno zaciskając na niej palce.
- Zepsujesz zabawę! - prychnęła, starając się utrzymać równowagę i nie upaść mu na twarz.
- Wątpię…- przesunął kciukiem na oślep między pośladkami, naciskając na jej bramę perwersyjnych rozkoszy. - Najwyżej trochę popsuję ci dręczenie mnie.
- A może w ten sposób, doprowadzisz i do dręczenia siebie? - ona również znalazła paluszkiem tę bramę... u niego.
- Nie wiesz… co robisz… Carmen… chcesz bym się na ciebie… rzucił?- jęknął odpuszczając sobie na razie pieszczenie pośladków dziewczyny, choć dłonie wciąż trzymał na jej pupie.
- A może tym razem ja rzucę się na Ciebie?
Dziewczyna dłońmi poczęła pieścić jego męskość i to w dość intensywny sposób, który wyrwał mu z ust już tylko westchnienie rozkoszy.
Carmen polizała zmysłowo wewnętrzną stronę jego uda.
- Na mnie? A czemu? To ja mam obsesję na twoim punkcie… to ja z ciebie zdzieram majtki przy każdej okazji.- odparł cicho Orłow poddając się pieszczocie i drżąc pod munięciami jej języka coraz bardziej podekscytowany i bliższy eksplozji.- To ja… ciebie zaciągnę do ubikacji w Skylordzie i posiądę.
- Czemu nie na kokpicie? - Carmen dolewała oliwy do ognia. Jej usteczka znów objęły czubek męskości, ssając go rozkosznie, podczas gdy sprawne paluszki akrobatki wędrowały aż po klejnoty rodowe Rosjanina, pieszcząc go i drażniąc.
- Bo w kokpicie będzie siedziała Gabi… nie wspominając o jak mu tam... tym pilocie. - pamięć obecnie zawodziła agenta, podobnie jak głos. Carmen czuła w ustach jak jego duma pęcznieje cóż… nie z powodu dumy jego kochanka, a skuteczności jej dotyku.
- Och, i tobie to nagle przeszkadza? - zapytała, oderwawszy usta. Pieszczoty jej palców zwolniły znacząco, zamieniając się teraz bardziej w głaskanie niż drogę ku szczytowi rozkoszy.
- Nie… ale tobie może…- westchnął w odpowiedzi Orłow drżąc. - Ja mogę cię … nawet na maskowym przyjęciu… w Wenecji… przy wszystkich.
- I chciałbyś tak? - zapytała, siadając mu teraz na piersi i wciąż pieszcząc pobudzająco - A może jeszcze inaczej? Gdzie jest twoja granica tego, czym chciałbyś się dzielić z innymi? - szeptała zmysłowo.
- Nie dałbym żadnemu cię dotknąć…- warknął gniewnie Orłow dysząc zarówno z gniewu jak i pożądania. -... przy mnie.
- Bo mogłoby mi się spodobać? - Carmen sięgnęła po śmietanę i sama jej skosztowała, po czym resztę białego puchu na palcu podsunęła pod usta kochanka.
Usta Orłowa zachłannie zacisnęły się na palcu Brytyjki zlizując z niego całą śmietanę.
- Co mogłoby ci się spodobać? - zapytał.
- Dotyk innego mężczyzny... - jej dłonie znów zaczęły żwawo zabawiać się jego męskością, doprowadzając na skraj wytrzymałości... i wtedy wytracając tempo, by znów rozkosz mogła nieco opaść.
- Taaa... ale nie przy mnie. - odparł groźnym tonem Orłow i dał jej klapsa w pośladek.
- Dobrze wiem, że nie mam cię na wyłączność. I nie mogę mieć, ale bez przesady… nie dam cię macać obcemu facetowi w mojej obecności. - burknął.
Nie widział uśmiechu na jej twarz. Po dłuższej chwili kolejnych tortur, Carmen odezwała się.
- Nowy wybór... chcesz patrzeć i dojść w moich ustach, czy wolisz mnie wziąć, ale z zamkniętymi oczyma?
- Będę samolubem i chcę patrzeć. Ale i tak planuję ci się odwdzięczyć. Mamy całą noc. - wymruczał podnieconym głosem Orłow.
- Cwaniak. - powiedziała i przemieściła się, klękając teraz pomiędzy jego nogami.
- Sam chyba możesz rozplatać krawat. - dodała, po czym poczuł jej języczek na swojej męskości.
Słyszała jak to robi, szelest materiału. Słyszała jego oddech i wiedziała że patrzy na nią z pożądaniem. Nie musiała zerkać na jego twarz. Dowód na to prężył się przed jej oczami. A ona zajmowała się nim najlepiej jak umiała. Bez gierek, bez drażnienia, z oddaniem i pożądaniem. Pieszcząc czuła jego wzrok na sobie i pożądanie jego w swoich ustach. Coraz bliższe eksplozji. Jeszcze trochę.. jeszcze muśnięcie i… udało się! Z pełnym satysfakcji uśmiechem na ustach poczuła jak żądza kochanka rozlewa się po jej języku.
- Chodź tu do mnie… czas bym się odwdzięczył.- rzekł pełnym żądzy głosem jej kochanek i Carmen wiedziała, że mówi prawdę. I że tak będzie przez całą noc.


Rano przybył do Carmen posłaniec z listem. Nastolatkowi w fezie zapłacono za dostarczenie listu tylko do rąk własnych Brytyjki. I zagrożono kastracją, gdyby nie wywiązał się z zadania.
Gdy agentka dostała list w swoje dłonie zrozumiała, czemu bał się zawieść nadawcy.
Kawiarnia “Czarny Szakal”, 9:45. Nie spóźnij się. Huai.


I nic więcej.

To znaczyło, że ma niewiele czasu. Właściwie nie zdążyła nawet zjeść śniadania, chcąc się doprowadzić do porządku po nocnych figlach Orłowem. Z jakiegoś powodu zależało jej, by na spotkaniu z panią kapitan wyglądać dobrze, toteż wybrała na ten cel całkiem nową, bardziej “męską” kreację.
Czyżby w ten sposób chciała podkreślić, że nie zamierza być uległa wobec Chinki? Nie zastanawiała się nad tym jednak, nie mając na to już czasu.
Dojazd na miejsce zabrał Brytyjce niewiele czasu z jej porannej rutyny. Czarny Szakal leżał bowiem w europejskiej części Kairu, ledwie trzy przecznice od posiadłości Orłowów. Stylowa knajpka udawała przybytek paryskiej bohemy i to mimo czarnej rzeźby egipskiego boga szakala nad wejściem. W środku panowała jednak atmosfera z knajpek nowego świata. I królowała tamtejsza muzyka grana na żywo. Jak i tamtejsza moda. Carmen z początku nie dostrzegła Huai Sien Go, co było dziwne zważywszy jak charakterystyczną osobą była szefowa ochrony Yue.
Dopiero po chwili rozglądania zauważyła wysoką postać Huai. Ubrana w biały męski, garniturów w prążki, spodnie, szarą kamizelkę i białą koszulę z szarym krawatem…. Huai wyglądała jak mężczyzna. o androgynicznej urodzie, co podkreślały długie włosy. Nic dziwnego że Brytyjka nie zauważyła jej. Bo choć Huai miała biust (czy aby na pewno?) , to nie tak wydatny, by nie dało się go ukryć pod obszernym strojem jaki nosiła...Tak jak pod tą męską marynarką.
Blada skóra Huai nadawała jej nieziemski wygląd, jak wampira z tych romansideł gotyckich Danielle Stoker w których zaczytywały się kobiety we Francji i na wyspach Brytyjskich.
Carmen poczuła dłoń na swej piersi, lekko zaciskającą się i masującą przez materiał ubrania… ze wstydem stwierdzając że to jej własna dłoń.

“ Nie gap się tak. Nie lubię kobiet. Yue jest wyjątkiem.”

Skłamała wtedy Huai, czy sobie? Owszem z pewnością kobiety nie były w kręgu zainteresowań Brytyjki, ale czy wszystkie? Yue mogła nie być jedynym wyjątkiem od tej reguły. Poza tym.. czy Huai była kobietą? Macała pierś Carmen i miała miękki tembr głosu, ale Brytyjka nie widziała jej biustu… a obszerny strój wysokiej kobiety ukrywał zazwyczaj oznaki jej płci.
Carmen musiała odetchnąć. Co się z nią działo? Czyżby noc z wymagającym kochankiem to było dla niej za mało? Niemniej musiała przyznać, że w kwestii wyglądu osobowości “dominującej” Huai ją przebiła. No cóż, w takim razie trzeba zmienić strategię.
Brytyjka podeszła do stolika kołysząc zmysłowo biodrami.
- Można się przysiąść? - zagadnęła z psotnym uśmiechem na wargach, po czym dodała - Czy najpierw damy sobie po pyskach?
Huai spojrzała na Carmen wędrując spojrzeniem od jej stóp, poprzez łydki, na piersi. Na biuście Brytyjki zawiesiła spojrzenie na dłużej, uśmiechając się przy tym… wspominała z pewnością sytuację na placu zabaw. Gdy go dotykała, a może już wyobrażała sobie że go pieści?
- To zależy od ciebie. Chcesz powtórki?- zapytała drapieżnie i uśmiechając się lubieżnie. Zapewne by sprowokować Brytyjkę. Wszak było wiadomo o jakiej powtórce myśli. Huai była podobna do Orłowa. Silna i dominująca osobowość, która dąży do konfrontacji. Była jednak pewna subtelna różnica. Orłow miał czułą i delikatną stronę… zaś Huai… była zimna i bezlitosna. Jak gad. Może to tak działało Carmen? Miała wszak przed sobą ludzką kobrę… nieujarzmioną.
- Wątpię, byś mnie zaskoczyła czymś nowym - rzuciła Carmen z sarkastycznym uśmieszkiem, lecz na wszelki wypadek już usiadła - Najpierw interesy. Co masz? - zapytała wprost, przyglądając się pani kapitan i zastanawiając... czy nosi damską bieliznę pod spodem. Doprawdy sama siebie nie poznawała!
- Och… wątpię byś była gotowa na takie zaskoczenia.- zaśmiała się chrapliwie Huai splatając dłonie razem. Napiła się nieco kawy dodając. - I na to co mam dla ciebie. Nadepnęłaś sekcie na ogon i próbowała cię… ukąsić wczoraj, prawda?
- Owszem. - przyznała, biorąc kartę menu od kelnera, a gdy ten odszedł, spojrzała nad estetycznie wykonaną oprawą na swoją rozmówczynię - Martwiłaś się, misiu?
- Ja się martwię o Yue. Taki mam obowiązek. Powinnam pilnować ją… nie twojego kuperka.- stwierdziła ironicznie Huai. - Ale ona ma do ciebie słabość. A ja muszę dbać o jej kaprysy.
Wzruszyła ramionami dodając.- Gdyby to ode mnie zależało… leżałabyś w tej chwili w koronkowej bieliźnie na pokładzie naszego sterowca, czekając aż Yue powróci do łóżka i do ciebie.
- Na pewno to bym robiła? - Carmen spojrzała na czarnowłosą kobietę przeciągle, po czym znów oderwała od niej wzrok, składając zamówienie. Była w końcu bez śniadania. Po chwili wróciła do przerwanej wymiany zdań.
- Na szczęście nie masz nic do gadania, więc mów, co masz dla mnie.
- Tak. To byś robiła u Yue. Ze mną byłabyś… bardziej temperowana. Ja nie daję sobie swoim kochankom włazić na głowę.- lekko wstała by nachylić się i szepnąć do ucha Carmen. - Nie myśl że ładnymi cyckami da się oczarować każdego. Więc… masz rację… na twoje szczęście nie mam tu nic do gadania.
Nawet Carmen nie wytrzymała tego spojrzenia i uciekła wzrokiem.
Ton głosu kobiety, tak blisko przy uchu wywoływał przy tym gęsią skórkę i chęć chwycenia się akrobatki za pierś. Było coś podniecającego w jej głosie. Na szczęście Huai usiadła ponownie dodając.- Po wtedy inaczej byś kwiliła… i w innej pozycji.
Upiła znów nieco kawy zaczynając wreszcie skupiać się temacie.
- Sekta ta nie ma jakiejś wyszukanej nazwy. Krąg. Jest zbudowana jak piramida zwężając się ku górze, na samym dole szeregowi członkowie, wyżej elita, potem porucznicy, kapitanowie i… zaczyna się zabawa… potem są Beztwarzy, chodzący w maskach i przekazujący polecenia od tych stojących nad nimi i od niej. Królowej Nilu. Przywódczyni tej sekty w Egipcie. Od niej i od jej sióstr. Tyle że tu zaczynają się…-
Przerwała, bo kelner przyniósł posiłek dla Brytyjki. Carmen poczekała aż mężczyzna rozstawi naczynia, po czym rzekła:
- Częstuj się. I mów dalej. - znów patrzyła bezpośrednio na panią kapitan, przyglądając się dokładnie jej twarzy i sylwetce.
Huai się poczęstowała, a Carmen mogła obserwować jej oblicze. Będące bardzo męskie i kobiece zarazem. Winą była ta drapieżność w rysach Chinki, zbyt ostrych jak na kobietę… nie było na jej obliczu żadnych zaokrągleń, które by je łagodziły. No… może poza ustami, miękkimi i kobiecymi… delikatnie wodzącymi po szyi, piersi, brzuchu… Carmen poczuła że się rozkojarza, więc skupiła się na przeszywającym dreszczem spojrzeniu Chinki, która bezczelnie rozbierała ją wzrokiem.
-... dalej są spekulacje, domysły legendy. O córkach Izydy, wiecznie żywych, wiecznie pięknych i wiecznie młodych i wiecznie potężnych. To jedna z nich ma stać na czele Kręgu, a inne… ponoć władać innymi krajami i światami z cieni. Brzmi… szczerze powiedziawszy absurdalnie.- zaśmiała się Huai. - Tym bardziej że nikt jej nie widział. Tej Królowej Nilu. A wiesz jeszcze co jest ciekawe?
Dla Carmen nie było w tym jednak niczego absurdalnego, bo sama na własnej skórze doświadczyła mocy Aishy - jednej z sióstr. Wracając wspomnieniami do tych chwil, zamyśliła się i nie zareagowała na pytanie pani kapitan.
- Coś się tak rozmarzyła? I czemu gapiąc na mnie?- zmieniła temat przyglądając się podejrzliwie Brytyjce.
To ja sprowadziło do obecnej chwili. Uśmiechnęła się lekko.
- Krępuje cię mój wzrok? - zapytała z szelmowskim wyrazem twarzy.
- Nie bardzo… ale dziwi mnie twoje milczenie.- rozsiadła się wygodniej i Brytyjka mogła dostrzec wypukłości jej małego zgrabnego biustu przebijającego przez kamizelkę. - Gapisz jak sroka w gnat. Jeszcze chwila, a pomyślę że… masz nieprzyzwoite myśli na mój temat.
- Uderz w stół a nożyce się odezwą - odparła gładko Carmen - widać chcesz, by tak było. Coś mi się przypomniało po prostu. Kontynuuj.
- Nie jestem ślepa… ale moje myśli nie są aż tak… nieprzyzwoite. I nie mam ich tylko na twój temat… ostatnio jakoś widok twojego gołego zadka nie powalił mnie na kolana księżniczko.- odparła zadziornie Huai i wróciła do tematu.- Po pierwsze... siostry czekają na powrót Matki. Owej Izydy. Po drugie… miały braci.
Carmen poczuła się nieco urażona uwagą na temat jej pośladków, jednak wrodzona czujność podpowiedziała jej, że w takim razie dziwnym jest iż kobieta sama do tego wątku wraca, skoro nie zrobił na niej wrażenia. Niemniej ostatnie zdanie Huai wytrąciło agentkę z myślenia o osobistych preferencjach rozmówczyni.
- Braci? Wiesz coś więcej o nich?
- Nic a nic. Wspominanie o nich to tabu w tej sekcie. - wymruczała cicho Huai nachylając się ku Carmen. - Nie wiem czy zresztą powinnam ci o tym wspominać, bo choć bajania o tym że Krąg sekretnie kontroluje wiele państw to czysta bajeczka dla wyznawców, to jednak należy pamiętać, że mają swoje kontakty w wielu miejscach we Wszechimperium, a także poza nim.
- Nie myślałam, że jesteś strachliwa. - uśmiechnęła się Brytyjka, choć większość jej myśli skupiała się teraz wokół nowej informacji, którą otrzymała. Jeśli ci “bracia” mieli takie moce jak Aisha... mogło się zrobić naprawdę niebezpiecznie.
- Nie jestem. Ale może ty powinnaś zacząć.- uśmiechnęła się ironicznie Huai. - Wczoraj chcieli cię porwać i bynajmniej nie na herbatkę.
- Ale jestem tutaj. Cała i zdrowa. - powiedziała Carmen, powoli zajadając śniadanie, pogrążona we własnych myślach nieświadomie błądziła wzrokiem po ciele pani kapitan.
- Poniekąd… - stwierdziła Huai zerkając na Carmen.- Jeśli jednak uznam, że twoja nieroztropność staje się zagrożeniem, to wylądujesz naga i związana w moim bagażu. A potem na uroczej tropikalnej wysepce, czekając aż Yue cię odwiedzi.
- Wpierw musiałabyś mnie upolować. - prychnęła Brytyjka, po czym zmieniła temat - A co z Singapurem?
- Zamierzasz tam lecieć? Trochę czasu tam spędzisz. To spotkanie bogaczy na szczycie będzie za dwa tygodnie. - oceniła Huai w zamyśleniu i uśmiechnęła się lubieżnie dodając dwuznacznie.- A polować bardzo lubię.
Potarła podbródek. - Ale pewnie tam będzie ci łatwiej, zważywszy z kim chcesz rozmawiać.-
Szwajcarską elitą finansową. Ludźmi przy których nawet królowie muszą uważać na słowo, wszak większość państw siedziała dosłownie w kieszeni szwajcarskich banków przetrzymując tam prywatne rezerwy złota koronowanych głów. Dawało to górzystemu kraikowi i jego obywatelom dużą nietykalność. W Szwajcarii i Orłow i ona musieli uważać na to co robią. Istniała wszak groźba wydalenia poza granice państwa, jeśli za bardzo narozrabiają.
- Dwa tygodnie to całkiem sporo, raczej nie będę tu siedzieć na tyłku. Ale owszem, zamierzam lecieć. Dlatego nie zapomnij poprosić dla mnie Yue o zaproszenie, najlepiej z osobą towarzyszącą.
- Więc co zamierzasz ?- zapytała Huai i kiwnęła głową.- Bo zaproszenia nie załatwię u Yue. Będziesz musiała to zrobić sama. Mnie czeka lot do Szwajcarii… właśnie z związku z tym całym cyrkiem z bankierami.
- Właśnie to zamierzałam, rozejrzeć się tam. Zastanowiła się. - Chcesz lecieć z nami?
- Z wami? - uniosła brew Huai i zamyśliła się. - Ale zamieszkam tam gdzie już mam zamówiony pokój. Osobno. Niemniej polecę... Intryguje mnie twój aeroplanik. Rzadko jest okazja przelecieć się imperialnym prototypem.
- Tylko bądź grzeczna. - Carmen uśmiechnęła się na myśl o konfrontacji Orłowa i Huai.
- Umiem się zachować… w przeciwieństwie do ciebie i twego kochanka. Było o was głośno w hotelu, w którym się zatrzymałyśmy z Yue.- przypomniała z lisim uśmieszkiem Huai.
Carmen prychnęła na to, ale nie znalazła riposty. Kończąc jeść, sięgnęła jeszcze po filiżankę kawy i powiedziała.
- Wylecimy dziś, najpóźniej jutro. Daj mi swój adres, to wyślę ci posłańca. Na wszelki wypadek czekaj gotowa.
- Masz mój adres już. Zatrzymałam się w pokoju, który wynajmowała Yue.- przypomniała jej Huai uśmiechając się lubieżnie. Carmen niemal wyobraziła ją sobie nagą na łóżku w którym baraszkowała z jej szefową. Znowu poczuła chęć zaciśnięcia dłoni na swej piersi, a jeszcze większą by Huai zrobiła to za nią.
- W porządku. - chciała zaproponować Chince, że ją odprowadzi, ale przypuszczała, że zostałaby wyśmiana. Sama nie wiedziała, co się z nią dzieje, wilgoć podniecenia dosłownie przemoczyła jej majteczki.
- Coś jeszcze chciałaś mi przekazać?
- Powinnam cię odprowadzić pod bramy twojej posiadłości.- odparła Huai podając jej po męsku ramię.- To z twojej strony nonszalanckie, że przyszłaś tu sama.
- Chyba sobie jaja robisz. - odparła Carmen, zostawiając gruby banknot na stole, który starczył na pokrycie zamówienia obu kobiet i podnosząc się ze swego miejsca - Tam na placu chyba ustaliłyśmy parę rzeczy. Jak chcesz mnie chronić... musisz więcej poćwiczyć. - dodała złośliwie.
- Tam na placu… pokonałam cię. Macałam ci biust i nic nie mogłaś z tym zrobić.- wymruczała Huai wstając i przybliżając swą twarz ku obliczu Brytyjki.- Masz szczęście że nie rozpięłam ci wtedy bluzki… na pewno przyjemniejszy jest w dotyku bez otulającego go materiału.-
Odsunęła twarz dodając poważniej. - A poza tym… wtedy była inna sytuacja. Wtedy nikt na ciebie nie polował. Jakoś więc przecierpisz te parę przecznic uwieszona na moim ramieniu.
- Uwieszona? - parsknęła Brytyjka, choć miała ochotę na więcej niż uwieszenie się. Po prawdzie bała się dotyku pani kapitan, by ta nie odkryła prawdy jak bardzo jest teraz podniecona.
Carmen ruszyła ku wyjściu, poprawiając na sobie surdut.
- W twoich snach.
- Moje sny nie są takie pruderyjne. - zachichotała tak po dziewczęco Huai podążając za Carmen. Ten śmiech przeszedł przyjemny dreszczem przez jej ciało.
A gdy Brytyjka wyszła, poczuła jak czyjaś dłoń zaciska się na jej ramieniu. Jak jest gwałtownie przyciągana. Jak jej biust, ociera się o zgrabne piersi wysokiej bladej Chinki. I jak bardzo przeszkadza jej to, że pomiędzy nimi są bariery z tkanin.
- Nie zachowuj się jak rozpuszczona smarkula. Yue zawierzyła mi twoje bezpieczeństwo i nie zamierzam jej zawieść tylko dlatego, że ty nie traktujesz poważnie zagrożeń.- fuknęła rozdrażniona Huai… a może lekko podekscytowana?
Dotyk kobiety sprawił jej niemal fizyczny ból, tak ciężko się było powstrzymać, by nie pójść za ciosem, nie położyć dłoni na jej piersi, a drugą wślizgnąć się pod materiał spodni. Carmen jęknęła i odepchnęła od siebie Huai, mimo woli rejestrując jak napięty i umięśniony jest brzuch, którego dotknęła przez ubranie.
- Nie będę robić tego, co sobie zażyczysz. Na pewno nie w taki sposób. - warknęła Carmen - Najpierw mnie obrażasz, a teraz liczysz na to, że będę szła grzecznie obok i się do ciebie przytulała? Rozkazy twojej szefowej, to twój problem Huai. I jeśli chcesz, bym i ja je uwzględniała, to lepiej bądź dla mnie milsza i zadbaj o moją motywację, a nie obrażaj mojego tyłka. - ostatnia uwaga nie miała wiele wspólnego z tematem, ale jakoś tak uciekła z ust Carmen.
- Mam cię kokietować? - westchnęła cierpiętniczo Huai przewracając oczami. - Mam ci szeptać słodkie słówka? Naprawdę?
I spojrzała wprost w oczy Carmen.- A co do twojego tyłeczka, to bardzo mi się podoba. Wygląda kusząco i sprężyście. Chciałoby się za niego chwycić i pościskać… ALE… nie sprawi że padnę przed tobą kolana zacznę cię wielbić. To JA rzucam innych na kolana.
Brytyjka tym razem wytrzymała jej spojrzenie.
- Jest różnica między obrażaniem a słodzeniem. Dobrze wiesz, że to drugie do mnie nie pasuje. I co do twojej uwagi... jest ona dla mnie bez znaczenia. Łączy nas tylko robota, dlatego nie widzę po co miałabym się wieszać na twoim ramieniu. Równie dobrze możesz iść gdzieś obok. - powiedziała, starając się grać twardą.
- Możemy się grzecznie trzymać za rączki, jeśli się nagle zaczęłaś wstydzić. - odparła ironicznie Huai splatając ręce razem i bardziej podkreślając biust, który… kusił by go dotknąć. - Chodzi o to, że jesteśmy w Kairze, Egipcie… tutejsi… chętnie atakują bezbronną kobietę. Ale już nie tak chętnie, gdy jest ona pod opieką brata lub męża. Mężczyzny. A tak się składa, że mogę takiego udawać.
Carmen ledwo powstrzymała się by nie chwycić za jej biust. Jednak zamiast tego znów odwróciła wzrok.
- Nie, jak trzymasz ręce w ten sposób. - powiedziała, po czym podeszła, by chwycić ją pod ramię - Dobra, to jest argument, niech ci będzie.
- No to chodźmy.- odparła pogodnie Huai, uspokajając się. W przeciwieństwie do Carmen, która ocierała się piersią o obejmowaną rękę Chinki, wiedząc że mogłaby… bardziej się ocierać. Wszak tak czyniły zakochane pary. Huai… szła zaś spokojnie i w milczeniu. Na jej obliczu widać było… jakby rumieniec?
Carmen przyglądała jej się dyskretnie, idąc w milczeniu obok. Podążały powoli przez kolejne uliczki, Huai czujnie rozglądała się dookoła mierząc podejrzliwym spojrzeniem wszystko co mogłoby i zagrozić. Starała się nie zerkać na przytuloną do niej Carmen, acz… parę razy Brytyjka zauważyła jej spojrzenie. I wtedy Huai zerkała wprost na piersi akrobatki, jakby chciała podkreślić wszelkie swe fantazje na temat agentki, mając zapewne zamiar speszyć ją takimi lubieżnymi acz milczącymi sugestiami.
- Nie rozumiem cię. - odezwała się nagle Carmen - Ciągle podkreślasz, że interesujesz się mną tylko z powodu swojej roboty, a potem gapisz się na mnie w taki sposób, jakbyś mnie chciała... no... wiesz. - zakałapućkała się - Patrzysz jakbym była zwierzyną, na którą polujesz.
- Cóż… Powiedzmy, że… w przeciwieństwie do ciebie lubię inne kobiety, także. A ty jesteś ładniutka i masz przyjemny w dotyku biust.- odparła bezczelnie Huai i spojrzała dookoła tłumacząc się równie nieskładnie i niespójnie.- A ja nie wstydzę się swoich… pragnień. Gdy ktoś mi się podoba, to nie udaję że jest inaczej. Ale gdybym miała ochotę zaciągnąć kogoś do łóżka… to… cóż…poza tym… tylko rozbieram cię wzrokiem. Ale jakby się trafiła jakaś inna ładna osóbka, płci dowolnej… to jego lub ją traktowałabym podobnie.
- Czyli ja jestem tylko “ładniutka” - szepnęła Carmen, nie patrząc na nią. Z jakiegoś powodu czuła...zawód?
- Noo… bardzo ładniutka. - wymruczała po chwili Huai dosyć cicho. - Zresztą czym się przejmujesz? Ty nie lubisz kobiet. Co cię obchodzi jeśli któraś rozbiera cię wzrokiem? I tak nie byłabyś gotowa na to, co czekałoby cię w moim łóżku, więc ciesz się, że tam nie trafisz. Nie jestem taka delikatna jak Yue.

Chwilę szły w milczeniu.
- Nie znasz mnie. - szepnęła Carmen ledwo słyszalnie pomiędzy ich krokami.
- Znam gusta Yue.- stwierdziła stanowczo Huai.- I wiem jaka jest w łóżku… delikatna, czuła i bardzo zmysłowa. Ja nie jestem.
- A ja nie jestem z porcelany. Nie muszę być drapieżnikiem żeby lubić dzikie polowania. I jeśli nawet jestem zwierzyną, mało kto potrafi mnie usidlić. - odparła Brytyjka, po czym ugryzła się w język. Po co w ogóle o tym mówiła tej kobiecie? Było jednak już za późno.
Huai nachyliła się ku Carmen, jej usta musnęły jej ucho,gdy szeptała.
- Czułaś na swej szyi skórzaną obrożę… klęczałaś przed swą panią wielbiąc językiem jej stopę? Oczywiście że nie. To ciebie wielbiono w łóżku… jeśli dawałaś komuś rozkosz, to dlatego że chciałaś, a nie dlatego że twoja pani… lub pan ci kazał. Mówię ci Carmen, istnieją zabawy nie dla takich panienek z dobrych domów jak ty. I tu nawet nie chodzi o polowania.- wymruczała wyjątkowo cicho Huai wyraźnie się wstydząc swoich… niecodziennych preferencji łóżkowych.
Brytyjka czuła jak przez jej ciało przechodzą dreszcze. Zupełnie jak wtedy, gdy leciała z Brianem, czując, że zaraz mogą się rozbić. Co się z nią działo? Napięcie w okolicy podbrzusza wywoływału niemal ból, tak bardzo chciała, aby Huai jej tam dotknęła. Tak bardzo chciała zobaczyć jak delikatny mężczyzna, który przy niej idzie, przemienia się we władczą kobietę...
Od kolejnej fali aż przystanęłą i zgięła się nieco.
- Nawet jeśli urodziłam się w “dobrym domu”, los sprawił, że wybrałam inną ścieżkę. Bez przymusu, to prawda, ale często na granicy tego, by złamać kark. Nie boję się ciebie - powoli wyprostowała się i spojrzała w oczy wysokiej kapitan - Pytanie więc czy twoje zabawy opierają się na tym, że ktoś cię wielbi, bo jest takim frajerem, czy potrafisz go zmusić... zmotywować, by chciał być pod twoim butem. To jednak powrót do tematu polowania, a z tego co mówisz, chyba wolisz grzeczniejsze ofiary. - rzuciła na koniec prowokacyjnie.
- Na twoje szczęście… nie mam czasu by cię wytresować.- odparła z drapieżnym uśmiechem Huai. I skinęła głową. - Tym bardziej że Yue mogłaby być zła, gdybym molestowała jej kochankę wbrew jej woli. Swoją drogą… trzeba to w sobie mieć już od początku. Tę chęć dominacji i chęć bycia zdominowaną. Nieważne jaką sobie ścieżkę wybrałaś… natury swojej zmienić nie możesz.
Carmen początkowo zamilkła. To by wiele tłumaczyło... jej natura. Zawsze wstydziła się tego pędu ku uległości, bowiem w życiu starała sobie radzić sama, być samowystarczalną, a jednak poczuła się spełniona gdy Orłow, a potem Aisha odkryli w niej tę stronę natury i... zabawiali się z nią. Nawet Yue, Yue też się domyślała, choć Brytyjka zawsze starała się wychodzić naprzeciw jej inicjatywom i samej inicjować własne. Czy Huai zatem domyślała się jaka jest jej prawdziwa natura? Chyba nie, inaczej nie powiedziałaby tego... prawda?
- Nie dałabyś rady mnie wytresować, a reszta to to jak sama się tłumaczysz. - odparła bezczelnie.
- Nie mam ochoty cię tresować… - burknęła obrażona tymi słowami Huai. I dodała bezczelnie.- No chyba że z ciebie kłamczuszek i wcale nie jest tak, że nie lubisz kobiet. Wprost przeciwnie… lubisz i to bardzo. I pewnie chciałabyś bym sięgnęła dłonią do twoich piersi… a może niżej? W końcu jaki inny byłby powód tak kusego twego stroju, co?
Broniła się odwracaniem kota ogonem, nawet nie zdając sobie sprawy jak blisko jest prawdy.
Carmen jednak miała doświadczenie w tego rodzaju zagrywkach, toteż postanowiła użyć tej samej karty.
- Dokładnie tak. O niczym innym teraz nie marzę, a w majtkach mam po prostu kisiel - mówiła prawdę, lecz ton sarkazmu sprawiał, że ciężko było w to wierzyć - Niestety, jak sama powiedziałaś, nie masz ochoty mnie tresować, więc... co z tego? Nie zaprzątaj tym sobie swojej ślicznej, czarnowłosej główki.
- No widzisz…- Huai uwierzyła. Jak mogła nie uwierzyć zresztą w te słowa… w ich ton a nie treść. Choć Carmen gdzieś głęboko w sobie czuła tę drobną iskierkę nadziei, że Chinka uwierzy w słowa i sprawdzi ich prawdziwość.
- A ty powinnaś coś wziąć. Drżysz nieco i wyraźnie źle się przez chwilę czułaś.- dodała już ugodowo mylnie biorąc oznaki podniecenia i orgazmu Brytyjki za efekt złego samopoczucia.
Carmen prychnęła, bardziej zawiedziona niż rozsierdzona.
- Tak mamo. - odpowiedziała tylko.
- No… to chodźmy…- zbliżały się coraz bardziej do ulicy z której już było widać posiadłość Orłowa, a Carmen odruchowo zacisnęła się wokół ramienia Chinki rozkoszując się tym jak ocierało się o jej biust. Problem w tym, że apetyt miała na znacznie więcej, a czasu coraz mniej.
Postanowiła się jednak opanować... choć jednocześnie znalazła pewną furtkę.
- No to czekaj na informację o wylocie i się spakuj. - poleciła wysokiej Azjatce - A teraz, chyba mogę iść już sama, co mamusiu?
- Tak… tak.. możesz.- stwierdziła Huai odpowiadając nieco roztargnionym tonem głosu.- Będę w hotelu… niespecjalnie lubię tutejsze upały i słońce. Tam mnie powinnaś zastać, ale… nie będę czekała wiczenie. Za dwa dni wyruszam sterowcem.
- Jasne. To do zobaczenia. - rzuciła z lekkim sercem, puszczając kobietę. Nie powiedziała jej nic o swoim planie odwiedzenia jej wieczorem. Celem poinformowania o odlocie oczywiście, bo sama przed sobą by nie przyznała, że ma ochotę po prostu lepiej poznać tę dziwną, silną osobowość.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-10-2017, 08:24   #72
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Po intensywnym powrocie i chwilach namiętności… z prysznicem niestety, Carmen mogła odpocząć i zabrać się za pakowanie. Nadchodziło południe i czas obiadu. Dobra okazja do oznajmienia pozostałej dwójce co do następnych ich działań, bo spotykali się przy wspólnym stole. Tyle że jak oboje przyjmą pojawienie się kolejnej pasażerki, tym bardziej że nie skonsultowała tego z nimi. Gabi… podlegała Carmen więc nie mogła protestować. Natomiast Orłow to już inna bajka.
- Spotkałam się z moją wtyką od Yue - powiedziała nad posiłkiem - Ta cała impreza bankierska w Singapurze jest dopiero za 2 tygodnie, więc warto, byśmy teraz polecieli do Szwajcarii. Co więcej, moja wtyczka - Huai, też się tam wybiera, więc zaproponowałam jej wspólny lot. - zwróciła się do Orłowa - Sam będziesz mógł ją wtedy poznać i podpytać. Pytanie tylko kiedy wylatujemy?
- Czy to dobry pomysł? - zamyślił się Rosjanin przyglądając się Carmen.- To twoja wtyczka, więc może nie być rozmowna przy większym gronie. I po co ona wyrusza do Szwajcarii?
- Do wstydliwych raczej nie należy, a w Szwajcarii nam się przyda, bo ma tam załatwić kilka spraw dla Chinki i... poszperać głębiej odnośnie naszej sprawy. Swoją drogą co nieco się dowiedziałam o strukturze sekty, która zaczęła na nas polować. Moja znajoma asystentka z wykopalisk jest tam niezłą szychą... No ale też z tego względu, że zaczęli na mnie polować, a może i na was, warto byśmy dziś w nocy lub jutro wylecieli.
- Szpieg Yue… A jeśli ona nie jest z tobą całkiem szczera? Kto wie, co naprawdę ta Chinka robiła na tamtej akcji.- zamyślił się Orłow pocierając podbródek.
- Możemy jutro rano wyruszyć.- dodała Gabi i zamyśliła się dodając.- Moglibyśmy i dziś w nocy, ale lepiej startować i lądować za dnia. Tak bezpieczniej.
Carmen skinęła głową Gabrieli.
- Jutro rano brzmi dobrze. A co do szpiegostwa... myślisz, że sama nie śledziłam Yue? Wiem, po co tu przybyła i wiem, ze to nie ma związku z nami. Tyle powinno ci wystarczyć. A jeśli bardzo nie chcesz, mogę powiedzieć Huai, że jednak nie zabierzemy jej. Myślałam po prostu, że skoro i tak lecimy w tym samym kierunku, przyda się nam nieco czasu na poznanie się i pogadanie... czasem taka luźna gadka więcej mówi właśnie o nastawieniu człowieka czy jego przełożonych, niż czytanie konkretnych raportów. - dodała zniecierpliwiona.
- Tego nie mówię, jednak powinnaś być ostrożna w ocenie sytuacji. - odparł spokojnie Jan Wasilijewicz. - I brać zawsze pod uwagę ukryte intencje Chinki.
Potarł podbródek dodając.- Trochę mi to… psuje plany, ale niech ci będzie. Zawsze lepiej mieć na oku… nawet sojuszników.
- Ach... - wymknęło się Carmen. Dopiero teraz przypomniała sobie o obietnicy Rosjanina, że weźmie ją w toalecie aeroplanu. Uśmiechnęła się do niego z udanym politowaniem.
- Przede wszystkim praca. Ja dziś wieczorem będę musiała wyskoczyć, pozałatwiać kilka spraw przed wyjazdem. Jeśli macie jakieś swoje biznesy, to też proponuję dzisiaj je zamknąć. Jutro może nie być już czasu.
- To samo z basenem. Korzystajcie póki możecie. Aeroplan go chyba nie ma?- zapytał ironicznie Orłow znając odpowiedź.
- Taki malutki tylko, dla wiewiórek.- odparła żartobliwie Gabi.
Carmen parsknęła śmiechem. Atmosfera nieco się rozluźniła.


Nadchodził wieczór. Carmen w przeciwieństwie do Orłowa mogła się relaksować w jego pałacyku, bowiem niezastąpiona Gabriela załatwiała za nia wszelkie formalności w biurze gubernatora. Doprawdy… jak ona sobie radziła bez takiej pomocnicy? Posiadanie Gabi miało wiele zalet. Ale teraz Brytyjka nie myślała o żadnej z nich. W tej chwili myśli koncentrowały się na bladolicej Chince. Nadchodził wieczór… a wraz z nim plany do realizacji. Nieco się jednak uspokoiła, a szybki i gorący seks z Orłowem w porze podwieczorku w jej komnacie znacznie ostudził apetyt na nowe eksperymenty. Musiała jednak przyznać, że wciąż była ciekawa Huai jako osoby. A że i tak nie miała nic ciekawego do roboty, zanim Rosjanin nie upora się ze swoją papierkologią, postanowiła odwiedzić panią kapitan w jej hotelu.
Dotarłszy na miejsce rozejrzała się po znajomym holu zastanawiając się co zrobić dalej. Zaanonsować przez recepcję czy skierować się bezpośrednio do pokoju, który ostatnio zajmowała Yue? Ach te wybory.
Wybrała drugą opcję, nie chcąc zanadto zwracać na siebie uwagi personelu. Dotarła na miejsce bez większego problemu.. o dziwo natrafiając na rzecz wielce intrygującą. Żadnych strażników tym razem przed drzwiami nie było.
Zapukała więc do nich.
I nie otrzymała odpowiedzi.
Zapukała raz jeszcze, głośniej.
- To ja, Carmen. - powiedziała wyraźnie.
- Wejdź i czekaj! - zza drzwi rozległ się głośny i nie znoszący sprzeciwu krzyk.
Czyżby ją na czymś przyłapała, że Chinka zareagowała tak żywiołowo? Może właśnie dręczyła jakąś swoją ofiarę? W głowie Carmen kiełkowały coraz to śmielsze wizje. I poczuła, że... chce wiedzieć. Otworzyła więc drzwi, lecz już do drugiego polecenia się nie zastosowała. Ruszyła w głąb mieszkania.
Niestety dość szybko śmiałe wyuzdane wizje musiały ustąpić twardej rzeczywistości. Odgłos prysznica z łazienki świadczył o tym, że Chinka bierze prysznic. Nago… oczywiście. Co przypomniało Carmen, że Huai widziała jej zadek… ale Carmen nie mogła się pochwalić tym samym. Przywiodło też wspomnienie jej własnego prysznica po tym, jak spacerując dzisiejszego rana z Chinką u boku, bardzo się zgrzała.
Przełknęła ślinę, jednak nie znajdowała w głowie wymówki, by spełnić kolejną zachciankę i wejść do środka. Usiadła więc w fotelu i postanowiła zaczekać na kobietę.
Siedziała w fotelu cicho, słysząc wyraźnie prysznic i widząc lekko uchylone drzwi do łazienki, dzięki czemu Huai usłyszała pukanie Brytyjki do drzwi. Ale teraz… sprawiały, że Carmen miała wrażenie, iż siedzi na krześle elektrycznym czekając na wyrok. Zmieniła więc siedzenie, by znaleźć się możliwie w jak najlepszej pozycji, by widzieć przez szparę w drzwiach, co dzieje się w łazience.
Zazwyczaj nie dostrzegała co prawda zbyt wiele, ale czasem myjąc się Chinka ustawiała się tak, że Brytyjka mogła przyglądać się jej nagiemu gibkiemu ciału… blademu i kuszącemu swą egzotyką. Dłonie Huai obmywały zgrabne piersi z pietyzmem i delikatnością, podobnie jak krągłe pośladki. Widok ten jednak często ustępował zielonkawym kafelkom prysznica, gdy Huai zbliżała się zapewne do niego. A mimo to Brytyjka miała wrażenie, że to jest spektakl dla niej. Siedziała więc na kanapie, rozkładając ramiona na jej oparciu, jakby bała się, że jeśli dotknie swojego ciała teraz, to nie będzie umiała już przestać.
Było tak łatwo sobie wyobrazić własne dłonie wędrujące po tych piersiach.. było łatwo sobie wyobrazić, że gdy Huai nie jest dla niej widoczna, to dotyka się między udami rozkoszując świadomością jak działa na siedzącą Brytyjkę. Zbyt łatwo.
- Dlugo jeszcze? - warknęła ostrzej niż by chciała. Czuła jednak, że musi jakoś zmącić te zmysłowe fantazje, by im nie ulec.
- Jakbyś podała konkretną godzinę… to byłoby mi łatwiej się przygotować. Spieszy ci się gdzieś? - usłyszała w odpowiedzi.
- Sama nie wiedziałam, że będę w okolicy - skłamała, po czym rozejrzała się - Masz tu coś do picia czy iść zamówić?
- Barek jest pełen.- odparła Huai, a Carmen posłyszała odgłos zakręcanego prysznica.
Nie chcąc się zdradzić z tym ile widziała, Carmen podniosła się ze swojego miejsca i nalała im do dwóch szklaneczek jakiegoś wina. Po chwili namysłu, przechyliła zawartość jednej z nich i znów dolała. Teraz postawiła szklaneczki na stole, czekając na swoją gospodynię znów na fotelu.
- Szlafroki w tym hotelu są…ugh... a może to Yue zostawiła swój? To by było w jej stylu. Bałaganiara. - usłyszała za sobą odgłos Huai, okrytej łososiowej barwy szlafrokiem, który pokazywał kobiecą stronę jej natury przylegając do niej dość mocno. Włosy Chinki sklejone w mokre pukle przypominały wężowe sploty… wyglądała niczym meduza… z tych bardziej kuszących wcieleń tego potwora.
Sama Huai po wyjściu z łazienki uśmiechnęła się taksując spojrzeniem strój Brytyjki najwyraźniej wielce nim zainteresowana… a może tym co okrywał?
Po prawdzie Angielka zdecydowała się na nieco bardziej wykrojoną sukienkę w swoim ulubionym, czarnym kolorze, tak kontrastującym ze śnieżnobiałą skórą Chinki.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/65/4e/3b/654e3ba6e6bfe30ee9d3d62899078d39.jpg [/MEDIA]

- To raczej Yue. - przyznała z uśmiechem Carmen - Ale muszę jej podziękować. Zobaczyć cię w kobiecym ciuszku, to pewnie rarytas.
- Mam trochę sukni… ale nie mam okazji, ani powodów by je zakładać.- Huai usiadł w fotelu naprzeciw Brytyjki zakładając nogę na nogę i spoglądała w dekolt jej sukienki. Jakby chciała go rozerwać. - Więc… jakie nowiny przynosisz?
- Może kiedyś zagramy na przebieranki? Chętnie zobaczę jak się rumienisz - zaśmiała się Carmen, popijając łyk wina, po czym jednak przeszła do drugiej części wypowiedzi - Jutro rano wylatujemy, bądź więc gotowa około... 10, powiedzmy. Podjedziemy pod hotel po ciebie.
- To zbyteczne. Mogę sama przybyć na lotnisko.- zamyśliła się Huai z początku ignorując pierwszą propozycję. W końcu jednak sięgając pod wino dodała. - Nie bawię się w przebieranki, chyba że w łóżku, więc... raczej nie zobaczysz jak się rumienię.
Na pewno zobaczyła większy dekolt, gdy Huai się pochylała.
- Znów jesteś opryskliwa. - zauważyła na to Carmen, po czym zapytała - Co zamierzasz robić w Zurychu?
- No… przykro mi że mam niewyparzony pyszczek.- zaśmiała się głośno Chinka upijając trunku.- Yue też mi to wytykała, ale nie zajmuję się dyplomacją więc nie widzę problemu.
- Są jednak obszary, gdzie taki ruchliwy języczek to tylko zaleta - rzekła w przypływie odwagi Carmen. Prawdą było wszak, że już trochę wypiła przy obiedzie i teraz wypite duszkiem wino zaczęło dość szybko na nią działać.
- A gdzie niby?- zapytała zaciekawiona Huai popijając wino i zamyślając się.- Hmm... nic ciekawego nie czeka mnie w Zurychu.
- Wiec po co tam lecisz? - Carmen umiejętnie zbyła pierwsze pytanie, by obudzić w kobiecie uczucie niedosytu.
- Cóóóż… nie leciałabym, tylko wysłałabym telegramy. - stwierdził Huai zadumana. Upiła nieco wina.- Ale może i lepiej że lecę. Wiesz… to ja będę odpowiadała za bezpieczeństwo klientów ze Szwajcarii, więc warto by dowiedzieć się jakie wymagania mają względem bezpieczeństwa.
Brytyjka również się napiła, opróżniając drugą szklankę.
- Mam do ciebie prośbę. Możesz przy okazji po prostu rozejrzeć się czy jakiś Szwajcar o inicjałach AC albo prawnik Hercel nie wpadną ci w oczy. A jeśli tak, podesłać mi cynk na ten temat? Oczywiście, wiem, że to wykracza poza twoje zadanie, dlatego chciałabym się umówić z tobą niezależnie. I dowiedzieć czego byś chciała w zamian.
- A czego niby miałabym chcieć w zamian? Obiecałam Yue, że ci pomogę w potrzebie.- stwierdziła zdziwiona Huai i westchnęła dodając.- Zresztą… niech pomyślę… AC? To będzie… osiem osób jeśli liczyć tylko mężczyzn. Dziesięć jeśli wliczyć kobiety.
- Potrzebna mi pełna lista. - Carmen aż się zdziwiła jak łatwo poszło - Chyba że już teraz wiesz kto finansował tutaj wykopaliska.
- Lista? Nie teraz.- westchnęła wyraźnie rozleniwiona Huai i wzruszyła ramionami dodając.- To bankierzy i przedstawiciele finansjery. Biznesmeni… a nie fundatorzy wykopalisk. Nie wydaje mi się bym słyszała o takim przypadku.
- Chciałabym ich jednak sprawdzić. Możesz to dla mnie przygotować na dniach? Będę zobowiązana. - powiedziała Carmen, przyglądając jej się.
- Jutro… albo pojutrze. I to… ta lista ogranicza się tylko do tych ważniejszych osób. Mniej ważnych gości nie zaszczycę… nie znam ilu z nich to AC. - spojrzała w kierunku barku, wyginając ciało i napinając mięśnie tak że wydawało się że szlafrok nie wytrzyma na jej ciele pękając niczym wylinka węża.
Wstała dodając.- Chyba mam coś mocniejszego w barku.
- Spoko, ten mój, to na pewno gruba ryba. Jakbyś tez namierzyła tego prawnika, może się kręcić przy większej ilości forsiatych... - zawiesiła głos, po czym spojrzała na szlafrok z wyrzutem, jakby mając do niego pretensję, że został tak dobrze uszyty - Ja już podziękuję. Za dużo dziś wypiłam. - odparła.
- Dobrze…- ruszyła ku barkowi i zerkając za siebie od czasu do czasu za siebie na Carmen. - Pamiętaj tylko, że to będą tylko imiona i nazwiska. Nie wiem o nich nic poza tym.
- Jasne, mój wywiad ruszy resztę. - opowiedziała Brytyjka, po czym czując się w obowiązku, by... nie chlapnąć niczego, wstała powoli z fotela - No to czas na mnie. Widzimy się jutro na lotnisku. - powiedziała.
- Ooooo… tak… szkoda.- wymruczała sięgając po butelkę i popijając z gwinta. - Tyle strojenia z twej strony i trafiłaś na kogoś… kto nie potrafi tego docenić.
Zachichotała stawiając butelkę na stoliku i podeszła do Carmen chwytając ją za pośladki i przyciągając do siebie. - Ale… no… nie myśl że nie doceniam wysiłku,
I pocałowała namiętnie usta Brytyjki.
- No to… teraz możesz… wyjść obrażona na mnie. I zwalić to na alkohol.- zaśmiała się głośno Huai.- Jutro ci przejdzie.
Puściła zaskoczoną arystokratkę i zaczęła ją popychać w kierunku drzwi. - A teraz wyjdź zanim zaczniesz się dąsać z powodu głupiego cału...
Nie dokończyła, bo w jej ustach wylądowały dwa paluszki Carmen, które przed chwilą, gdy Chinka zaczęła swój popis niezależności wsunęła sobie pod majtki i zanurzyła w wilgotnej szparce. Teraz więc jej soczki trafiły bez pytania czy jakiejkolwiek zapowiedzi do ust pani kapitan.
- Skoro już zwalamy na alkohol to obie. - szepnęła, patrząc jej w oczy. Cofnęła paluszki, gdy wiedziała już, że język Huai rozpoznał smak.
- Dobranoc. - dodała nonszalancko i... ruszyła do wyjścia.
- Zdejmij je.. i możesz zostać parę godzin. Majtki. Nie myśl że pogonię za tobą do drzwi.- usłyszała za sobą Carmen, gdy już była przy samych drzwiach. Usłyszała jak Huai nalewa sobie alkohol.- Albo wyjdź… w sumie tak będzie lepiej i bezpieczniej.
Chinka nie wiedziała, że w takich sytuacjach Carmen lubiła zawsze znaleźć trzecie, własne rozwiązanie. Zdjęła pod drzwiami wilgotne majteczki, po czym otworzyła je.
- Masz tu prezent. Na udany wieczór. - rzuciła jeszcze, po czym wyszła z mieszkania.
Choć czuła się niespełniona, na jej twarzy jednak pojawił się uśmiech. Wiedziała już, że ta noc będzie dla Chinki słodką udręką. I to za jej sprawą.


Brytyjka spakowała się, żegnając z wygodnym życiem w posiadłości i szaleństwami jakie w niej zażywała wraz ze swym rosyjskim kochankiem. Jak i bez niego. Żegnała się też z Kairem… miastem kryjącym wiele tajemnic, miastem które przyniosło jej nowe doświadczenia, jak i traumy.
Wracała wraz Gabi i Orłowem. Huai… bladolica i dominująca kapitan straży miała już czekać przy Skylordzie. I czekała… ubrana w tradycyjny strój ze swoim wielkim mieczem i kilkoma bagażami. Niewzruszona, jakby wczorajszy wieczór w ogóle nie zrobił na niej wrażenia.
Carmen przedstawiła sobie wzajemnie całe towarzystwo, które opanowała nagła sztywność, wskazała Huai luk bagażowy, po czym poszła spotkać się z kapitanem.
Huai niewątpliwie zrobiła wrażenie na Gabrieli, ale i na Orłowie też… w końcu kobieta, nawet jeśli zignorować jej narodowość, wyglądała jak orientalna wampirzyca. A i wzrost robił swoje. McCree siedział już w kabinie pilotów sprawdzając wskaźniki i dokonując ostatniego przeglądu maszyny.
- Witam. - mruknął bardziej zainteresowany swoją robotą niż pojawieniem się agentki.
- Pewnie się wynudziłeś - zagadnęła Carmen, po czym zapytała - Wszystko w porządku? Damy radę od razu dolecieć do Szwajcarii czy konieczne będą postoje?
- Nigdy się nie nudzę. Zawsze jest co robić przy Skylordzie. Dolecimy do Zurychu w siedem -dziewięć godzin. Lotnisko zostało już uprzedzone, że to lot z przesyłkami dyplomatycznymi, ale i tak czeka nas kontrola paszportowa.- przypomniał McCree zerkając na Brytyjkę. - Ale poza kolejnością.
- Dobrze. Miło cię widzieć. - poklepała mężczyznę po ramieniu i ruszyła do przedziału dla pasażerów.
Gabi i Huai już weszły do aeroplanu, Orłow jeszcze pilnował załadunku bagaży. Chinka rozsiewała wokół siebie delikatną atmosferę grozy i dominacji, którą Gabriela również poczuła. Podobnie jak Carmen… gdy poczuła na sobie wzrok Chinki wędrujący po jej ciele jakby zastanawiała się iloma cięciami miecza rozerwałaby ubranie na ciele brytyjki. A lubieżny uśmieszek wydawał się zdradzać co by zrobiła z Carmen po tym popisie fechtunku.
Udawała, że tego nie widzi.
- Siadaj gdzie masz ochotę. - rzekła, starając się jednak nie patrzeć Huai w oczy - Gabriela pewnie będzie przy kokpicie jako drugi pilot, my z Orłowem rozsiadamy się zazwyczaj w części pasażerskiej. Jest też mała kuchnia, gdybyś zgłodniała.
- Nie musicie się mną przejmować.- odparła obojętnym tonem Chinka siadając z boku i pieszczotliwie wodząc dłonią po swym mieczu, co wywoływało dreszcz na plecach Carmen. Przyjemny dreszcz… Brytyjka poczuła, że sama chciała być mieczem w dłoniach Huai i poczuć te palce na swoim ciele. Tymczasem Gabriela pognała do kokpitu, a Orłow pojawił się części pasażerskiej.
- Chyba możemy startować.- zakomunikował przyglądając się bacznie i nieufnie Huai, na co ta odpowiedziała drapieżnym uśmiechem.
- No to zapinamy pasy. - Carmen umiejscowiła się na swojej sofie i uśmiechnęła lekko do Jana Wasilijewicza,jakby chciała mu tym wynagrodzić zmianę planów.
Start nastąpił chwilę potem… trzęsło gdy maszyna wzbijała się do lotu i przez okna Brytyjka mogła widzieć coraz bardziej malejącą ziemię, ale Skylord mimo że potężny, nie był zwinną maszyną w której Carmen poczuła rozkosz. Był na to za ciężki i nie osiągał takich przyspieszeń. Wkrótce aeroplan wyrównał lot i Gabi poinformowała, że można rozpiąć pasy.
Huai siedziała w milczeniu, także i Rosjanin był zamyślony przyglądając bacznie bladolicej Chince… jakby był jej strażnikiem więziennym.
- Zagramy w coś czy chcecie tak siedzieć na sztywniaka? - zapytała Carmen.
- W co dokładnie? - zapytał zaskoczony Orłow, bo nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Huai zresztą też nie.
- Prawda lub wyzwanie? - zaproponowała Carmen tonem niewiniątka - Oczywiście w ramach etyki zawodowej.
- Trochę dziecinne… ale ile mamy… czasu? Dziesięć godzin bodajże do zabicia.- ocenił Orłow. -Więc czemu nie.
- Ty zacznij więc… skoro zaproponowałaś?- stwierdziła obojętnym tonem Huai.
Carmen wstała i poszła do kuchni, by po chwili przynieść z niej pustą butelkę... oraz dwie pełne. Po drodze zajrzała do kokpitu.
- Jakbyś się nudziła, będziemy grać sobie - powiedziała do Gabrieli, po czym skierowała się do strefy pasażerskiej.
- Zasady są proste, ten kto kręci butelką wymyśla pytanie lub wyzwanie w zależności od tego, co wybrała osoba, na którą padło. Po wykonaniu misji, ta osoba kręci też butelką. W sytuacjach spornych większość ma rację. Raz można poprosić o zmianę zadania lub pytania. Zrozumiałe?
- Tak… tak…- Orłow ułożył pustą butelkę na stoliku. - Ty kręcisz… - zadecydował patrząc na Carmen. Huai skinęła głową zgadzając się z nim. A gdy Carmen zakręciła butelką pomiędzy nimi… szyjka wypadła na Rosjanina.
- Zadanie… pytania są nudne.- stwierdził.
Carmen zachichotała.
- Zaczniemy od czegoś łatwego. Obsłuż nas, podając wino. Ale tak wiesz, jak sługa pełną gębą, z ukłonem i tytuowaniem. - poleciła.
Rosjanin westchnął z irytacją. Ale wstał robiąc miejsce Carmen. Otworzył jedną butelkę i usłużnie nalał wina do kieliszków obu kobiet.
- Czy to wystarczy madame?- zapytał usłużnie.
Carmen spojrzała pytająco na Chinkę.
- Może być.- wzruszyła ramionami Huai.
Brytyjka skinęła łaskawie głową.
- Zatem twoja kolejka.
Orłow zakręcił butelką, która wirując gwałtownie zatrzymała się… Brytyjce. Huai musiała być chroniona przez jakichś chińskich bogów.
- Więc ty moja droga rozerwiesz nas… pokazując całe swe zgrabne nóżki.- stwierdził z bezczelnym uśmieszkiem Orłow zapominając zupełnie o możliwości zapytania.
- Em, ale... - Carmen była zbita z tropu, lecz tylko przez chwilę. - A proszę cię bardzo, można je i tak oglądać na każdej akcji, czyż nie?
Nie powiedziała, że po prawdzie chce się zaprezentować. I przed nim. I przed Chinką.
- Proszę tylko pamiętać, że o dotykaniu mowy nie było, ani o rozbieraniu. - to rzekłszy, zdjęła buty, po czym weszła na stolik obok butelki i zmysłowym ruchem podciągnęła spódnicę. Najpierw odsłaniając lewe udo, potem prawe tak, aby było widać jej podwiązki i... noże za nimi. Carmen obróciła się wokół własnej osi, po czym spytała.
- Chyba wystarczy, prawda?
- Całe… podciągnij wyżej…- zadecydował Orłow spoglądając ze szczerym pożądaniem na zgrabne nogi agentki. A Huai udając obojętność pokiwała głową zgadzając się z nim. Niemniej i w jej oczach widziała lubieżne błyski.
Prychnęła.
- To od razu trzeba było powiedzieć, że mam pokazać majtki.
Usiadła na brzegu stołu i tak, jak tylko akrobatka by to potrafiła, uniosła jedną nogę wysoko, zakładając ją sobie na ramię prawie. Spódnica podwinęła się więc całkiem, ukazując jedwabne majteczki agentki w kolorze różu - podobnym temu ze szlafroka Huai.
Czuła ich wzrok wędrujący po jej zgrabnych nogach i schodzący na bieliznę… czuła ich pożądanie. Zwłaszcza Jana Wasilijewicza. Jego powstrzymywała tylko obecność bladolicej Chinki, która swoje pragnienia ukrywała pod maską stoicyzmu. Była żywym dziełem sztuki dla ich oczu… i dłoni i ust.
- Dobrze… teraz twoja kolej?- stwierdził w końcu Orłow, a Carmen wstała i zakręciła butelką. Tym razem wypadło na Huai.
Uśmiechnęła się szeroko.
- No to wybieraj... bo wyjdzie, że gramy tylko na wyzwania.
- Na to wygląda… bo nie chcę odpowiadać.- wzruszyła ramionami Huai.
Carmen zamyśliła się. Po prawdzie chciała podpytać kobietę o jej przeszłość, ale nie dało się tego robić bez pretekstu.
- Hmmm... w takim razie wskaż najpiękniejszą rzecz w tym pomieszczeniu. I ma być to rzecz, nie osoba, nie kwiatek nawet.
- To…- Huai wysunęła z pochwy swój długi duży miecz odsłaniając jego lekko zakrzywione ostrze. - Czyż może być coś piękniejszego?
- Piękno to pojęcie względne, ale byłam ciekawa twojego zdania. - odparła Carmen - Kręcisz.
- Nie… naprawdę uważam ten miecz za najpiękniejszy przedmiot w tym miejscu.- wzruszyła ramionami Huai przyglądając się ostrzu.
Rozbawiona Brytyjka spojrzała na Orłowa. Bez słowa czekała aż Chinka się napatrzy.
Rosjanin nie był jednak szczególnie zainteresowany, ani pytaniem Brytyjki, ani odpowiedzią. Ani mieczem… wszak lubił broń palną. Czekał aż Huai zamieni się miejscami z Carmen.
Chinka zakręciła butelką i czekała aż pojawi się nowy cel dla jej szyjki. Wypadło na Rosjanina i zadumała się zastanawiając wyraźnie.
- Co by tu…- rzekła zadumana.
- Wyzwanie… żadnych pytań.- stwierdził Rosjanin.
- No dobrze… rozbierz się do pasa… pokaż te muskuły.- uśmiechnęła się drapieżnie Huai, co pozwoliło zauważyć Carmen jeden drobny detal. Chinka miała słabość do cudzoziemców obu płci.
- Trochę… za daleko posunięta sugestia, nie uważasz?- spytał Jan Wasilijewicz Chinkę.
- Chyba się nie wstydzisz, co? - rzuciła mu wyzwanie Huai.
- Nie w tym rzecz… otwierasz furtkę do niebezpiecznych sytuacji. Jeśli ja będę musiał rozebrać… to kto wie czy nie rzucę tobie takiego samego wyzwania.- zagroził.
- Cóż... nie boję się pokazać cycków.- stwierdziła z ironią Chinka.
- Nie powiem też kto pierwszy kazał mi odsłaniać nogi. Aż do majtek. - zgodziła się z nią Carmen, po czym dodała - Wiedziałam, że zabawa z wami nie będzie grzeczna. Dajesz, przystojniaku!
- Otwieracie puszkę Pandory.- odparł Orłow wstając i zrzucając marynarkę dodał.- Owszem kazałem ci pokazać nogi aż do majtek. Ale nadal masz je na sobie prawda?
Odsunął się od krzesła, by Chinka usiadła i obok marynarki wylądowała kamizelka wraz uprzężą w której trzymał ciężkie rewolwery, a potem koszula. A Huai oglądała ten pokaz łakomym spojrzeniem. Podobnie zresztą jak Brytyjka, która z dumą wskazała kilka jaśniejszych blizn na ciele Rosjanina.
- To po mnie. - oświadczyła.
- Ciekawe macie łóżkowe zabawy. - zażartowała ironicznie Huai.
- Nie zazdrość. To tylko praca... może jak się pokłócę kiedy z Yue, to też takie będziesz miała. - Carmen przypomniała sobie o skutkach ubocznych działania antidotum na jad węża i... aż spąsowiała, patrząc na Orłowa.
- No dobrze, gramy dalej. Tylko się nie ubieraj. - mrugnęła do niego zadziornie.
Orłow zatoczył butelką, ta obracała się gwałtownie. Aż zatrzymała na Huai.
Rosjanin zaś się zafrapował nie bardzo wiedząc co zrobić. Widać miał plany dla Carmen… ale nie miał pomysłu na bladolicą Chinkę.
- Może jednak pytanie? - podpowiedziała Brytyjka.
- Nie bardzo wiem… o co… zapyt…- zastanowił się Rosjanin.- Mógłbym w kwestii misji, acz…-
- Nie odpowiem na żadne… wybieram wyzwanie. Chcesz zobaczyć moje cycki, to się krępuj. Nie cofam się przed niczym i nikim.- odparła ironicznie Huai.
- Pocałuj Carmen.- zdecydował Orłow uśmiechając się. - Choć tak wywiąże się z pewnych obietnic.
- To niemożliwe. - stwierdziła krótko wojowniczka.- Polecenie było dla mnie… a ty naruszasz reguły. Butelka może wskazywać jedną osobę.
- Chyba, że ta druga osoba się zgodzi... - powiedziała Carmen, po czym z lisim wyrazem twarzy dodała - Ale ja się nie zgadzam.
- Ponieważ jestem dżentelmenem wystarczy że je odsłonisz przez chwilę…- wzruszył ramionami Orłow.
- Zgoda.- stwierdziła Huai wstając i stanowczymi ruchami rozchylając płaszcz , rozpinając kościane zapięcia, na jej szacie i odchylając ją. Koronkowy biustonosz w kolorze czerni kontrastował z jej bladą skórą. Zsunęła stanik z biustu, odsłaniając obie krągłe półkule tak by oboje mogli się im przyjrzeć.
Carmen zmrużyła oczy i przyjrzała się jej niedużym, kształtnym piersiom, o których wczoraj tyle myślała.
- Muszę powiedzieć, że oboje zachowujecie się nieprzyzwoicie. - zachichotała, grabiąc sobie o jednego i drugiego drapieżnika.
- Jesteśmy… duzi… butelka zaś nie jest dla grzecznych dzieci.- rzekł Orłow siadając na miejscu Huai, gdy ta ukrywała swe skarby.
Carmen do końca przyglądała się jej poczynaniom z enigmatycznym uśmiechem na ustach.
Butelka zatoczyła się pod ruchem dłoni i tym razem wypadła na Carmen.
- Więc? Co wybierasz? - spytała Huai.
- Dobrze wiem jaki rodzaj wyzwania może mnie czekać, więc na razie nie dam wam tej satysfakcji. Pytanie.
- Hmmm…- Huai zamyśliła stukając palcem w podbródek. - Niech ci będzie. Opowiedz więc o największym wyzwaniu jakie pokonałaś.
Carmen zastanowiła się. Los cały czas rzucał jej wyzwania, często ponad jej siły, choć jakoś sobie z nimi radziła i... przywykła do tego.
- Trudno mi zastosować jakąś skalę. Teraz... teraz żyję inaczej, z dnia na dzień. Wyzwania przestały mnie przerażać. Więc chyba tym największym... tym od którego wszystko się zaczęło był skok z 20-metrowego podestu na huśtająca się drabinkę. Nie wychodziło mi i żeby mnie zmotywować mój trener zdjął siatkę. Miałam więc wybór, albo skoczę, albo mnie wywalą, albo mi sie uda, albo skończę w szpitalu lub w kostnicy. - odpowiedziała szczerze, dolewając jeszcze wina sobie i wszystkim w pomieszczeniu.
Huai skinęła głową i zajęła miejsce zwolnione przez Carmen. Teraz w jej rękach była butelka, był rzut i… wypadło na Orłowa. Całe towarzystwo łyknęło wina i Orłow zadumał się. - Hmmm… jak chcesz to pytaj.
Brytyjka odgarnęła pukiel włosów z czoła, przyglądając się jego umięśnionemu torsowi i ramionom. Wiedziała, że Chinka też na nie czasem zerka.
- A widzisz, a ja mam wyzwanie, więc skoro mam wybór... - spojrzała głęboko w oczy kochankowi - Pocałuj mnie tak, żeby naszej królowej śniegu zrobiło się gorąco na ten widok. - powiedziała wesoło, ale i zmysłowo.
- Zgoda... siadaj mi na kolanach.- odparł Orłow z ciepłym uśmiechem.
- No wiesz? Sam podejdź, to twoje zadanie. - odpowiedziała na to Carmen.
Orłow wstał i pochwycił Brytyjkę za rękę. Przycisnął usta do jej warg całując namiętnie i zachłannie. Rozkoszując się tą pieszczotą, chwycił za pośladek akrobatki, i podciągnął sukienkę by chwycić za pośladek dziewczyny na oczach Huai. Ta przyglądała się temu z pewnym pożądliwym błyskiem w oczach, ale upiwszy nieco wina skomentowała.
- Obawiam się, że pocałunki nie robią na mnie wrażenia. Musicie się bardziej postarać.
Brytyjka wpatrywała się w oczy kochanka, jednak nie dała się wciągnąć w dalszą zabawę.
- Wszystko w swoim czasie - powiedziała, odciągając dłoń Orłowa ze swojej pupy.
- Wyszło słodko… uroczo… ale mało podniecająco.- odparła z bezczelnym uśmieszkiem Huai. Wzruszyła ramionami. - Ale nie musicie się przy mnie hamować, a jeśli wam przeszkadzam… to aeroplan wygląda na duży. Znajdę sobie miejsce.-
Carmen nie skomentowała tego jednak, planując kolejne wyzwanie dla Chinki. Teraz jednak była kolei Orłowa. Miała szczęście… bo jej kochanek zakręcił butelką i ta wskazała Brytyjkę.
- Wyzwanie czy wyznanie? - zapytał.
- Nie będę jedyną gadającą. Wyzwanie. - powiedziała dzielnie.
- Ostatni pocałunek jej nie zaimponował… więc unieś sukienkę i daj się pocałować na majteczkach.- zadecydował Rosjanin.
Carmen wiedziała, że kochanek coś wymyśli, ale i tak przygryzła wargę, skrępowana. Zerknęła na reakcję Chinki. Ta zaś wzruszyła ramionami.
- Pilnowałam Yue… widziałam orgie. Ale mogę się odwrócić jeśli się krępujesz.- stwierdziła popijając wino.
W odpowiedzi Brytyjka tylko prychnęła.
- Zobaczymy, czy to też cię nie ruszy. - spojrzała wyzywająco na Jana Wasilijewicza i scenicznym krokiem podeszła do stolika. Tam usiadła przed nim. Zmysłowym ruchem ramion podsunęła spódnicę do góry, by odsłonić dolną bieliznę. Potem podparła się na rękach i odchyliła tułów w tył, czekając na kochanka z lekko rozłożonymi nogami.
Orłow klęknął pomiędzy nimi i nachylił się. Jego usta przylgnęły do jej łona i muskały jej kwiatuszek przez materiał. Zadrżała czując, że oddaje się mężczyźnie na oczach kobiety. A język pocierający jej punkcik pożądania nie dawał jej zapomnieć o tym fakcie. Huai zaś przyglądała się temu spod półprzymkniętych oczu. Siedziała stoicko udając obojętność. Ale dłoń jej drżała lekko trzymając kieliszek z winem.
- Dość... - powiedziała prosząco, po czym przygryzła swoją dłoń, by stłumić jęk. Orłow za dobrze znał już jej ciało. Zdecydowanie zbyt łatwo się przy nim rozpalała. A może to obecność Huai tak na nią działała?
Rosjanin jednak nie zaprzestawał pieszczoty, choć trzymał się zasad i język jego dodatkowo moczył majteczki Brytyjki, wodząc raz leniwie raz energicznie po jej intymnym zakątku. Mężczyzna zdecydowanie napierał na jej wrażliwy punkcik dążąc do krzyku spełnienia z ust Brytyjki. A Huai spoglądało na to leniwie, sącząc wino z kieliszka jak koneser przyglądający się dziełu sztuki.
- Pp...przestań... - Carmen słabo protestowała, próbując w przypływie silnej woli, odepchnąć od siebie głowę kochanka - To nie...nie w porządku…
Widok ten nieco rozbawił Huai, a może i podniecił też. Miała uśmiech na obliczu i zaróżowione policzki, choć nie można było wykluczyć wpływu alkoholu. A Orłow odepchnąć się nie dał, mocniej dociskając twarz do jej podbrzusza i bezlitośnie sprawiając jej rozkosz… byleby uzyskać to co chciał od niej usłyszeć. Brytyjka jęknęła głośniej, tracąc nad sobą panowanie, lecz nie poddawała się. Spróbowała uciec w bok, byleby tylko uniknąć ust kochanka na swoim łonie, które paliło niby rozgrzane żelazo.
Udało jej się.. choć prawie ześlizgnęła się ze stolika.
- To nie jest zaliczone wyzwanie.- zaprotestował Orłowo oderwany od słodkiego niczym plaster miodu ciała kochanki.
- A taaam… później ją zaliczysz do końca. - stwierdziła żartobliwie Huai i dodała przeciągając się leniwie.- Jak dla mnie zaliczone… i stwierdzam że poszło wam lepiej niż poprzednio.
Carmen zaś nic nie powiedziała, tylko oddychając ciężko, wgramoliła się na swój fotel. Trudno było okiełznać ogień, który trawił jej ciało, a widok zarówno Rosjanina, jak i Chinki był niby dołożenie do tego pieca. Orłow podał butelkę i usiadł.
- Twoja kolej. - stwierdził, a Carmen zakręciła. I widziała jak los się do niej uśmiecha.Całe to poświęcenie i żar który trawił jej ciało… opłaciły się. Wypadło na zblazowaną Huai.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 04-10-2017, 12:18   #73
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Brytyjka przeciągnęła się i udała namysł. Wiedziała jednak czego chce.
- Chcę wiedzieć czy jesteś wilgotna. Możesz wybrać które z nas to sprawdzi. - powiedziała.
- Czemu ? Mogę po prostu podciągnąć ubranie i sami ocenicie. Jeśli chcesz sama sprawdzić to po prostu pozwolę ci… możesz posłać jego. Jeśli o mnie chodzi. - wstała i usiadła na stoliku. - Wszystko jedno jak zechcesz zaspokoić swą ciekawość… tylko żadnego chowania się za wyborami z mej strony.
- Mówił ci ktoś, że jesteś wkurwiająca? - wysyczała Carmen, podchodząc i pochylając się nad nią. Bez wahania wsadziła Chince dłoń pod ubranie, przy okazji patrząc jej głęboko w oczy.
- Och… wiele… osób. - wymruczała zmysłowo Huai i spoglądając w oczy Brytyjce z wyraźnym pożądaniem i wyzwaniem w spojrzeniu.- Ale też były takie które mówiły mi… moja pani. -
Rozsunęła uda by ułatwić Brytyjce zadanie, gdy przebijała się przez tkaniny jej stroju. Dotknęła uda i tak dotarła do przemoczonej bielizny. Huai uśmiechała się bezczelnie, gdy Brytyjka dotknęła jej majtek, ale jęknęła cichutko...gdy ten dotyk był silniejszy.
Choć kostium Chinki nie ułatwiał sprawy, Carmen poczuła ogromną chęć, by wsunąć palec jeszcze głębiej i przejechać nim po jej wrotach rozkoszy.
Huai przygryzła wargę, czując jej figlarny palec głębiej w sobie. Odetchnęła głośno i uśmiechając się ironicznie, by zamaskować podniecenie spytała nonszalancko.
- Tooo już odkryłaś czy jestem mokra… czy może zabłądziłaś po drodze i dać ci wskazówki jak trafić?
Nozdrza agentki lekko się rozszerzyły gdy pełna gniewu i pożądania wycofywała dłoń. Chyba wreszcie czuła to, co musiał przy niej znosić Orłow.
- Jesteś bardzo mokra i pewnie gdyby nie twój paskudny charakterek, wiłabyś się teraz przede mną i błagała o spełnienie. Albo przed nim... - wskazała Jana i szepnęła jej do ucha - Zapewniam cię, że on potrafi dogodzić kobiecie i tam na dole wszystko ma na miejscu.
- Mylisz się moja słodka… Nikogo nie błagam o spełnienie. - odparła ironicznie Huai i oplotła nogami Carmen w pasie przyciągając ją do siebie. Jej dłoń zacisnęła się władczo na prawej piersi ściskając ją drapieżnie przez ubranie i masując.- Ja sobie biorę.. co chcę…-
Zaśmiała się chrapliwie, chwyciła za włosy Brytyjki odciągając jej głowę do tyłu. Przesunęła językiem po szyi akrobatki, rozkoszując się smakiem jej skóry. - To mnie się błaga o spełnienie i zaszczyt dania go mi.
Orłow zupełnie zaskoczony takim obrotem sytuacji nie zdołał zareagować, pomijając reakcję poniżej pasa. Carmen zaś była jeszcze bardziej niż on bezbronna. Podniecona przez Rosjanina, doprowadzona prawie do krawędzi spełnienia, teraz znów czuła to niezaspokojone pragnienie w ciele. Jęknęła, poddając się dominacji Chinki. I tylko dlatego, że nie chciała być łatwą ofiarą, zdołała odpyskować:
- Wiedziałam... że jesteś na granicy. Już nie możesz wytrzymać, prawda? Pragniesz mnie... - szeptała.
- Cóż… - wymruczała Huai wodząc językiem po skórze szyi Carmen. -... jesteś smakowitym kąskiem. Acz…- spojrzała w kierunku Rosjanina.- … myślę, że ta zabawa w butelkę trochę nas poniosła. I choć odczuwam pragnienie… to potrafię się wstrzymać.-
Brytyjka poczuła jak nogi Chinki rozluźniają się uwalniając. A choć czuła brutalną pieszczotę piersi, to jednak Huai nie posuwała się dalej w zabawie. Zamiast tego spojrzała w oczy Carmen mówiąc z łobuzerskim uśmieszkiem. - Co powiecie na kilkanaście minut przerwy, co? Zajrzę co tam w spiżarce mają smakowitego.
Brytyjka wcale nie przyjęła z zadowoleniem tego faktu, że Chinka ją oswobodziła. Po prawdzie sama miała ochotę się na nią rzucić, lecz duma jej nie pozwalała.
- Skoro tego ci trzeba, możemy zrobić przerwę. - powiedziała, choć głos jej jeszcze drżał.
- To dobrze…- Huai zsunęła się ze stolika i spojrzała na Orłowa i jego widoczną reakcję poniżej pasa.- … jesteście słodką parką, ale to co lubię… nie jest tym co spodobałoby się wam.
Po czym ruszyła w kierunku pomieszczeń kuchennych i minijadalni.
- Strasznie pewna siebie.- mruknął Rosjanin, zerkając za bladolica kobietą.
- Skąd ja to znam... - Carmen uśmiechnęła się lekko.
- A co do pewności siebie... Jestem pewien, że sugerowała byśmy skorzystali z jej nieobecności.- stwierdził z uśmiechem mężczyzna podchodząc do Brytyjki. Jego dłonie spoczęły na piersiach kochanki masując je drapieżnie.- Sprawdzić czy jesteś wilgotna?
Parsknęła wesoło.
- Tu chyba nie możesz mieć wątpliwości - powiedziała, zarzucając mu ramiona na szyję. Jej myśli były jednak przy bladoskórej Chince - Myślisz, że ona tam teraz... ?
- Tam teraz… co? Nie wiem… nie sądzę. Ma dużo samokontroli.- stwierdził po namyśle Rosjanin rozpinając guziki sukienki Carmen, by odsłonić jej biust.
Carmen objęła go nogami w pasie.
- Ja... mam ochotę ją złamać. - wyznała - Pierwszy raz coś takiego... czuję.
- Doprawdy? I jak to planujesz… zrobić? - odsłoniwszy dekolt gorsetu Brytyjki Orłow wtulił głowę między jej piersi całując zachłannie jej skórę, a o jej rozgrzane podbrzusze ocierała się męskość, którą tak zachwalała Chince, nadal ukryta przed czyimkolwiek wzrokiem.
- Nie wiem... - przyznała Brytyjka, sięgając do zapięcia jego spodni - To zupełnie nowe... odczucie. Może gdyby... gdyby nas zobaczyła... w pełni... - westchnęła, coraz bardziej podniecona.
- Chcesz się kochać… na jej oczach?- zdziwił się Rosjanin czując zwinne palce kochanki odsłaniające jego męskość. Zadrżał pod jej dotykiem… dodając. - Za wiele mamy na sooobie teraz by wyglądać podnie… cająco.
- Sam mówiłeś, że lot jest długi. - wsunęła mu dłoń do spodni i nie zdejmując ich zaczęła pieścić kochanka pożądliwie.
- To prawda…- jęknął pod dotykiem jej palców i zsunął sukienkę odsłaniając jej ramiona i kąsając je na przemian z pocałunkami. To co czuła pod palcami było już twarde i prężyło się dumnie. Jej kochanek był w pełni gotów, by zaspokoić jej pragnienia.
Teraz i ona zaczęła go rozbierać. Gorączkowo, pospiesznie, jakby każda sekunda czekania ją denerwowała.
Spodnie i bielizna opadły, mogła podziwiać włócznię kochanka w całej okazałości.
- Stań na stoliku. Zdejmę ci majtki.- rzekł drżącym głosem Orłow wędrując spojrzeniem po odsłoniętym dekolcie gorsetu Brytyjki.
- I myślisz, że nagle zacznę cię słuchać? Nie wygrałeś ich, więc... zapomnij. - powiedziała z błyskiem w oku, jednocześnie ujmując w dłoń jego męskość i pieszcząc tak, by nie miał ochoty się wyrwać.
- Wygrałaś… tym razem. - wydyszał pobudzony kochanek, którego dowód żądzy muskała zmysłowo palcami. Uśmiechnął się dodając. - To co zrobimy z twoimi mokrymi majteczkami i tym co się za nimi kryje?
- A co proponujesz? - patrzyła mu w oczy, nie przestając dzierżyć w dłoni jego berła - berła władzy nad nim.
- W tej sytuacji… moje palce dotykające twego kwiatuszka. Lub pójdziemy się kochać w kuchni… przy niej. - zaproponował Orłow z lubieżnym uśmieszkiem.
- To by było bezczelne... wystarczy się nie spieszyć... sama wróci. - powiedziała Carmen, pieszcząc kochanka i ocierając się o niego zmysłowo.
- Czyli chcesz poczuć moje palce…- jęknął cicho pod słodką torturą jej dotyku. I pocałował z żarliwością usta kochanki napierając na nią całym swym ciałem.
- Taaak - wyszeptała, puszczając jego męskość - Chcę byś patrzył... pragnął... lecz wziąć będziesz mógł mnie dopiero, gdy ona będzie patrzeć.
Carmen sama nie wiedziała skąd w niej tyle wyrachowania, nie wiedziała nawet czy kochanek jej posłucha, ale w końcu to on nauczył jej większości “zabaw”.
- Zgoda… ale potem… zrobię to z tobą co zechcę… i bez względu na to co się będzie działo… oddasz mi się cała.- postawił swoje warunki skubiąc zębami jej szyje i dekolt. Kusząc do pochylenia się do tyłu i… wyeksponowania swego biustu… a także zyskania możliwości zerkania na drzwi, którymi wyszła Huai.
Zachichotała, tarmosząc jego włosy łobuzersko.
- Uwielbiam cię... - wyznała i sama rozchyliła uda, by miał lepszy dostęp do jej przemoczonych majteczek. Język Orłowa wędrował po jej biuście.. lubieżnie i zachłannie wyznaczając szlaki na tych obszarach jej krągłości, które wychylały się spod gorsetu. Palce mężczyzny muskały stanowczo jej majteczki i wilgotny zakątek pod nimi. Był… grzeczny jak na siebie, skupiając się na pieszczocie ciała kochanki. Choć wiedziała, że chciał więcej. Pochylona do tyłu Carmen dostrzegła Huai podchodzącą do drzwi, które zostawiła otwarte i zatrzymującą się w milczeniu. Zaskoczona widokiem, ale niezbyt zdziwiona, oparła się bokiem o ścianę i spoglądała na oboje pożądliwym spojrzeniem, acz… uśmieszek na obliczu miała triumfujący.
Carmen również się uśmiechnęła, przymykając oczy z rozkoszy.
- Wejdź Huai, jeśli oczywiście takie widoki cię nie nudzą... - powiedziała, przeciągając się prowokacyjnie.
- Nie… bardzo lubię dobre widowiska. - mruknęła Huai wchodząc powoli do środka i obchodząc powoli kochanków. Jej dłoń chwyciła za pośladek Orłowa i przesunęła po nim znacząc go paznokciami aż do krwi. Usiadła z boku zakładając jedną nogę na drugą. - Oczywiście… pozostaje kwestia, czy wam się uda. Obawiam się że jestem bardzo… wybredna.
Carmen spojrzała ciekawie na Rosjanina, ciekawa czy potraktuje to jako wyzwanie.
- Chce widowiska… a ja nie mam już nic na sobie… rozbierz się…- wymruczał Rosjanin pocierając palcami przemoczone majteczki Brytyjki. - Nie sądzę by moje brutalne zdzieranie z ciebie ciuszków było seksowne.
- To prawda… - Huai uśmiechając się lubieżnie.- Zachowajcie trochę klasy.
Brytyjka pocałowala kochanka przeciągle w usta, lecz wysupłała się zaraz potem z jego objęć. Podeszła za to do Chinki.
- Może ty pokażesz, jak powinno się to zrobić z klasą? - zaproponowała.
- Ja…? - noga Huai uniosła się lekko i wsunęła pod opadającą sukienkę Carmen, czubek obcasa pantofelka na jej stopie powoli zaczął pocierać o łono i mokrą bieliznę Brytyjki.
- Ja mam się… przemęczać? Przecież to wy będziecie mieli satysfakcję.- droczyła się masując bucikiem ów rozpalony zakątek Carmen.
Brytyjka przygryzła wargę, pozwalając jej na to.
- Mam tylko jeden argument... - powiedziała, oddychając szybciej - Chcesz tego. Więc czemu masz się powstrzymywać? Chcesz na nas patrzeć, a nie zaczniemy, jeśli będziesz się bawić w takie półśrodki - wskazała na obcas, który okazał się wyjątkowo podniecającym narzędziem zadawania rozkoszy.
- Ale to co robię… podoba mi się.- Chinka mocniej pocierała łono stojącej przed nią Carmen z wyraźnym sadystycznym uśmieszkiem. Powoli i leniwie… naciskając władczo na i tak mokry kwiatuszek dziewczyny. Przekrzywiła głowę na bok zastanawiając się głośno. - Jesteś strasznie pewna tego, że wiesz co podoba mi się, a co nie…
Orłow zaszedł akrobatkę od tyłu, chwyciła za rękawy jej sukni zsuwając je w dół i odsłaniając całkiem ukryty pod nim koronkowy gorset. Szepnął jej do ucha cicho.- Ona nie da się łatwo złamać Carmen. A ja nie jestem cierpliwy, pragnę cię… teraz.
Powiedzenie być między młotem a kowadłem w sytuacji Carmen nabrało nowego znaczenia. Zacisnęła na moment wargi, po czym mrużąc oczy, spojrzała na Huai.
- Szmata... - warknęła, a następnie zwróciła się do Jana Wasilijewicza - Grozisz mi czy się usprawiedliwiasz? - polizała go prowokacyjnie po policzku.Sama jednak majteczek wciąż nie zdjęła. Była uparta jak zwykle.
Huai tylko wybuchła ironicznym śmiechem, nie przejmując się obelgą. Jej bucik rozpalał ciało Brytyjki, podczas gdy Orłow zsunął suknię aż do pasa z kochanki. Po czym chwycił znienacka piersi Carmen ściskając je drapieżnie i gwałtownie… na oczach Chinki, która ukrywała pożądanie za spojrzeniem ukrytym za zasłoną rzęs półprzymkniętych oczu.

Agentka westchnęła przeciągle pod wpływem pieszczot mężczyzny i kobiety. Bezczelnie oparła nogę na oparciu fotela Huai, prezentując swoje wyćwiczone ciało, podczas gdy jej ramiona zarzucone do tyłu, oplotły kark kochanka. Carmen odruchowo poszukała ust Orłowa w tej niewygodnej, ale jakże podniecającej pozycji.
Kochanek przylgnął do niej ustami pieszcząc jej wargi pocałunkami i wyciskając brutalnie piersi z oków gorsetu. Jego dłonie pochwyciły palcami owe krągłości ściskając je brutalnie i boleśnie. Widok ten jednak wyraźnie pobudził Huai, z której ust wyrwał się zmysłowy pomruk. Niemniej nie zmieniło dotyku, jakim pieściła łono Brytyjki. Jej czubek buta pocierał zmysłowo bieliznę akrobatki tak przemoczonej że przylegającej do ciała. Do tego doszedł dotyk kobiecych palców wodząc bo udzie nogi, którą prowokacyjnie oparła na oparciu fotela ułatwiając Huai pieszczotę jej intymnego zakątka.
Carmen czuła się jednocześnie ofiarą i nagrodą pary kochanków. Nie mogąc tak naprawdę wiele zrobić, skupiała się na doznaniach - brutalnych, narowistych pieszczotach Rosjanina i dręczących, bardziej subtelnych w wykonaniu Chinki.
Czuła zresztą na sobie jej wzrok pożądliwy, kątem oka widziała jak przygryza wargę, a czubek jej buta delikatnie wciskał materiał majteczek w kobiecość Brytyjki. Orłow tymczasem skończył pieszczoty jej piersi, i zabrał się za podwijanie sukni kochanki, zapewne by odsłonić sobie jej pośladki i bramę do wyuzdanej rozkoszy. Bądź co bądź pragnął spełnienia… wiedziała to czując jego dumę ocierającą się o jej pupę.
- Może... może jednak dacie mi się o coś oprzeć... - próbowała oponować, choć po prawdzie jej samej było już wszystko jedno. Chciała poczuć w sobie męskość kochanka, a na ciele pieszczoty oziębłej z pozoru kochanki.
- A na czym chcesz się oprzeć?- zapytała Huai, gdy Carmen już czuła nie tylko jej stopę na swym łonie, ale i palce kochanka zsuwające bieliznę z jej pupy, by odsłonić swój cel do podboju.
- Na podłodze...na fotelu... jakkolwiek... och... - zagryzła wargi, czując jak Jan Wasilijewicz się do niej dobiera - To prawdziwa bestia, a ty... nie lepsza…
- Podłoga… brzmi ekscytująco.- wymruczała zmysłowo Huai wstając z fotela i pomagając akrobatce klęknąć na czworaka na podłodze aeroplanu.
Posłusznie dostosowała się, choć gdy nadarzył się moment, chwyciła Chinkę i pocałowała ją z zaskoczenia, wypinając jednocześnie kuperek w stronę kochanka.
Niemniej reakcją Huai był tylko uśmieszek. Opanowana usiadła przed Brytyjką zakładając nogę na nogę… Jej pantofelek spadła i stopa kobiety siedzącej na fotelu okryta delikatną czarną pończoszką tańczyła przed twarzą Carmen jak pyszczek jadowitej kobry. Carmen nie mogła się jednak skupić tylko na tym. Orłow zsunął jej bieliznę i pochwyciwszy pośladki podbił jej intymny zakątek powolnym acz stanowczym ruchem wypełniając swą obecnością jej zmysły i pupę. Z pewnością zrobił tak dla Chinki, która najwyraźniej preferowała ostrzejsze zabawy. Carmen krzyknęła, nie będąc do tej zabawy do końca gotową. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu.
- Bądź dzielna…- wymruczała Huai muskając czubkiem stopy usta Brytyjki.- Czasami ból i rozkosz to jedno.
Niewątpliwie podobało się jej to co widziała, bo spojrzenie jej oczu było pełne pożądania, a policzki zaróżowione. Orłow zaś na szczęście był delikatny w swych podbojach i jego ruchy były leniwe, co by Carmen mogła przywyknąć do jego obecności między swymi pośladkami.
Usta Brytyjki kilka razy natrafiły na duży palec u stopy Chinki, za każdym razem przygryzając go, by i Huai poczuła ów “rozkoszny ból”. Kobieta miała jednak rację, z każdym pchnięciem ciało Brytyjki otwierało się na kochanka i perwersyjną przyjemność którą niósł z sobą ten rodzaj zabawy.
Huai jakoś nie przejmowała się ząbkami na swej stopie. Pomrukiwała zadowolona wodząc spojrzeniem po całym ciele Brytyjki, łącznie wyeksponowanymi pośladkami z pomiędzy których od czasu do czasu wynurzała się męskość jego kochanka.
Chinka uśmiechała się oglądając ten spektakl.
- Czy to budzi w tobie rozkosz? Świadomość, że patrzę… i widzę jak jesteś podbijana przez kochanka, jak twoja pupa obija się o niego? A przy okazji… powinnaś używać mniej ząbków a bardziej języka.- dodała zmysłowym tonem głosu nie uciekając stopą od ust akrobatki. Ta jednak ugryzła ją jeszcze mocniej za to.
- Na pieszczoty... trzeba zasłużyć... - wydyszała z wysiłkiem. Nie odpowiedziała na pierwsze pytanie, jednak fakt że jej wzrok hipnotycznie niemal był utkwiony w kochance, mówił wszystko. Na dodatek sama teraz zaczęła ocierać się o kochanka, prowokując go i drocząc się z nim. Choć wychodziło na to, że to ona w ich trójkącie jest najbardziej uległa... nie zamierzała oddać tanio skóry.
- Na moje też… i to bardzo…- wymruczała Huai z uśmiechem muskając stopą policzek dziewczyny. Orłow tymczasem powoli przyspieszał ruchy bioder, wprawiając piersi Carmen uwolnione z okowów gorsetu w lekkie kołysanie.
Jęknęła pod wpływem gwałtowniejszego tempa i ugryzła Chinkę w kostkę, zaraz potem jednak językiem pieszcząc to miejsce i całując.
- Tak już lepiej…- mruknęła Huai uśmiechając się podsuwając swą stopę pod język i usta Brytyjki. Była wyraźnie podniecona, ale nie ona jedna. Orłow trzymał mocno za pośladki Carmen powoli zwiększając tempo pchnięć i wywołując fale rozkoszy.
Drugi pantofelek zsunął się ze stopy Chinki i ta stanęła boso przez Carmen, kucając pochwyciła ją za ramiona.
- Nie myśl że nie potrafię być… wdzięczna.- szepnęła pomagając Brytyjce unieść się do postawy klęczącej. Przerwało to na moment tempo ruchów kochanka między pośladkami Carmen, ale… teraz miała twarz Huai na wysokości swojej twarzy. Chinka pocałowała zachłannie usta Brytyjki, jedną dłonią ściskając odsłoniętą pierś, drugą sięgając ku samotnej bramie rozkoszy i wypełniając ją zaborczą obecnością swych długich i zwinnych palców. Nie była delikatna w tej pieszczocie… ale czy teraz Carmen pragnęła delikatności?
To było istne szaleństwo, koncert zmysłów. Choć ciało jej było męczone przez kochanków, Brytyjka czuła lubieżną przyjemność narastająca z każdym pchnięciem gwałtownego kochanka i z każdym ruchem palców wyrachowanej kochanki. Na dodatek jej usta były tak wspaniale miękkie. Carmen odnalazła język kochanki, mrucząc bezwstydnie. Czuła, że już długo nie wytrzyma tak intensywnych doznań. Czuła też zbliżającą rozkosz Orłowa, który z każdym ruchem bioder przeszywał jej ciało coraz silniejszymi doznaniami. Jedynie Huai całując ją zmysłowo i tańcząc z jej językiem taniec rozkoszy wydawała się spokojna i opanowana. Zimna przy ich rozgrzanych pożądaniem ciałam. Co jednak nie zmieniało faktu, że jej palce sięgały głęboko do jaskini rozkoszy akrobatki doprowadzając jej zmysły do szaleństwa… tym bardziej, że poczuła że Orłow oddaje hołd jej rozkosznemu ciału dochodząc na szczyt. Czując jego ciepło wytrysku Carmen również doszła z przeciągłym jękiem, odnajdując usta kochanki i dociskając ją do siebie tak, że czuła jak ciało Brytyjki drży w spełnieniu.
- Powiedzmy że jestem w miarę zadowolona, choć…- Huai odsunęła się od Brytyjki muskając palcami jej wargi, by posmakowała własnego skroplonego pożądania.-... nie miałam dołączać do przedstawienia. A jedynie je oglądać.
Choć udawała spokój to… widać było, że i Chinka odczuła przyjemność z sytuacji.
Huai wstała i wsunęła pantofelki na stopy, poprawiła włosy próbując wrócić do maski stoicyzmu.
- Zatrzymamy się na Krecie… by zatankować paliwo i coś zjeść. Bawicie się jeszcze w tą butelkę? - rozległ się głos Gabi z głośnika.
Carmen siedziała na podłodze, dysząc ciężko. Bardziej rozebrana niż ubrana. Spojrzała półprzytomnym wzrokiem na Orłowa, a potem na Chinkę. Ponieważ żadne z nich się nie ruszyło, sama podeszła do komunikatora i odpowiedziała:
- Nie... już chyba nie...
Następnie pozbierała swoje rzeczy i zniknęła w niewielkiej łazience, by doprowadzić się do jako tako normalnego stanu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 05-10-2017, 13:35   #74
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kto wygrał? Kto zatriumfował? Czy Carmen smakując pocałunek Huai? Czy też może Chinka widząc Brytyjkę na czworaka oddającą się wyuzdanym zabawom i całującym jej stopę?
Trudno było powiedzieć. Tak czy siak Brytyjce nie udało się wydobyć ani skrawka historii z bladolicej Chinki. Nie dowiedziała się nic nowego o szefowej ochrony Yue.
No cóż… przynajmniej to co przeżyła na pokładzie Skylorda, było bardzo… intensywne.
Potem był odpoczynek na Krecie. Obiad z greckich przysmaków w towarzystwie obojga pilotów. Chwila odpoczynku na plaży. I dalszy lot. Spokojny i bez ekscesów. Trzeba wszak było przygotować na Szwajcarię.


Szwajcaria była bowiem neutralną twierdzą, bronioną nie tylko przez alpejskie szczyty i ukryte pomiędzy nimi fortece, ale przede wszystkim przez bogactwo, traktaty międzynarodowe oraz personalne układy. Szwajcarskie banki kryły fortuny wielu arystokratów i magnatów finansjery. Szwajcarzy nie mieli skrupułów i moralności… potrafili współpracować zarówno z przestępczymi organizacjami jak ukrytymi w afrykańskich i amazońskich dżunglach miejscowymi tyranami. Dla bankierów świata nie liczył się klient, a jego pieniądze… i zawsze zasłaniali się tajemnicą bankową. Hasłem które respektowało zarówno praworządne Brytyjskie Wszechimperium jak i autokratyczny rosyjski car. Głównie dlatego, że wiele skrytek bankowych w Szwajcarii zawierało niewygodne sekrety arystokracji obu państw. Cokolwiek trzeba było ukryć przed światem, chowano w czeluściach szwajcarskich banków. Nic więc dziwnego, że dostanie w swe dłonie ich zawartości było mokrym snem każdego szpiega… tyle że zwykle pozostawało w sferze snów. Sejfy banków szwajcarskich, wykute zboczach gór były jednymi z najlepiej i najbardziej miejsc na świecie. Nieprzekupne i bezlitosne deus ex machiny i oni… Gorillawache. “Uszlachetnione” mutagenami goryle, potężne człekokształtne małpy obdarzone darem mowy, uproszczoną ludzką inteligencją i niezachwianą lojalnością wobec pracodawcy. Pełnili rolę strażników, mundurowych policjantów i głównj siły wojskowej służąc jako strażnicy na granicach i mięso armatnie w piechocie. Pod tym względem Szwajcaria była wyjątkiem, żadne państwo na świecie nie było wystarczająco pozbawione moralności i dość bogate by oprzeć swoja obronę na zastępach potężnych inteligentnych małp, które jednym uderzeniem ręki potrafią przetrącić kark człowiekowi (i zrobić krwawą miazgę z jego czaszki).


Szwajcarskie lotnisko w Zurychu, przywitało ich mgłą i deszczem. Potem była odprawa paszportowa i rozmowa z celnikiem.


Potężną siwobrodą małpą, która czytała swe pytania z kartki stojąc naprzeciw Brytyjki siedzącej w małym krzesełku, w małym pokoiku… samotnej. Powiadano, że nie zawsze uszlachetnianie działało w stu procentach przez całe życie małpy. I zdarzały się powroty pierwotnych instynktów wywołujących u goryla atak ślepej furii, w której to niszczył wszystko i zabijał każdego, dopóki go nie uśmiercono. Zdarzało się to co prawda rzadko, ale… jak Carmen uratowałaby skórę w takiej sytuacji. Małpa była od niej większa i silniejsza, a sztylety i jad były dla niej jak ukąszenia komara.
Imię, Nazwisko, zawód, cel pobytu, czas pobytu…- wygłaszane chrapliwym głosem zmodyfikowane mutagenami gardła zawierały znudzenie. Goryl pewnie powtarzał takie pytania kilka razy codzienne, nagrywając na nie odpowiedzi.
Brytyjka rozumiała przekaz kryjący się za takim jej traktowaniem, że nie jest już na terytorium Wszechimperium. Tutaj lady Stone nie miała przywilejów i wszelkie przekroczenia prawa będą traktowane z całą surowością. Tu nie mogli sobie pozwolić na nonszalancję. W Zurychu Carmen i jej towarzysze musieli być dyskretni i subtelni.


Miasto to było jedną z najnowocześniejszych metropolii w Europie. Całkowicie zmechanizowaną.


Pełną gazowych i elektrycznych latarni, mechanicznych pojazdów i pupili. Pełną cylindrów i parasoli. Sztywnych garniturów i ciężkich płaszczy. Pełną bogactwa i dobrych manier… z ciasno zawiązanym gorsetem obyczajowym. Pozbawionym żebraków. W mieście wiernych wyznawców Kalwina, nie było miejsce na biedotę.
Zurych był zimny, deszcz padał nieustannie zakrywając chmurami niebo i nadając ponury nastrój nadchodzącemu wieczorowi. A oni musieli zameldować się w hotelach.
Huai w “Basilei”, a Carmen wraz z Orłowem i Gabi w “Walhalli” (McCree zaś został oczywiście przy ukochanym Skylordzie). Dla Brytyjki to była ostatnia okazja by coś rzec do Huai, przynajmniej tego wieczoru. Od jutra zaś było planowanie. Działań i kontaktów z miejscową ambasadą brytyjską. Musiała być ostrożna… tutaj wpadka groziła bardzo poważnymi konsekwencjami, przed którymi tytuł szlachecki nie mógł jej ochronić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-10-2017 o 13:59.
abishai jest offline  
Stary 12-10-2017, 11:58   #75
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Pogoda nie przywitała ich radośnie, a jednak dla Carmen stanie w deszczu po takim czasie przebywania wśród pustynnego piachu, stanowiło radość samą w sobie.
- Jeśli dowiesz się coś w sprawie tego AC, to wiesz gdzie się zameldowaliśmy. - powiedziała Brytajka do wysokiej Chinki, po czym dodała z uśmieszkiem - Jakbyś tęskniła, to też... możemy znów zagrać. - mrugnęła do kobiety
- Dam znać liścikiem. Zresztą ty też wiesz gdzie mnie szukać.- mruknęła zmysłowo Huai zerkając to na Carmen, to Orłowa. Nachyliła się szepcząc jej do ucha. - I pamiętaj by nie chwalić się kochankiem… bo mogłabym się na niego skusić. No chyba że taki widok rozpaliłby twe zmysły?
Brytyjka przewróciła oczami, po czym pożegnała Chinkę.
- Chodźmy już. - mruknął Orłow przywołując gestem dłoni automatyczną taksówkę. W małym pojeździe jakoś upchnęli się we trójkę, po czym na pokrętłach brytyjka ustawiła cel ich podróży i pojazd ruszył sam.
- Nie cierpię ich. Wolę sam być sobie sterem i okrętem.- marudził Orłow i spytał Carmen.- Pierwszy raz w Szwajcarii?
Pierwszy raz… jak dotąd nie musiała odwiedzać tego kraju i odpowiadać na pytania gadającego goryla.
Potwierdziła skinieniem głowy.
- Nie wszyscy są takimi wyjadaczami, jak ty. No i pamiętajmy, że jestem dużo młodsza - wplotła małą złośliwość.
- Ja już byłem tu parę razy. Nie jest to tak idealne państwo jak udaje. Niemniej należy uważać. Policja jest tu dość czujna.- wyjaśnił Rosjanin. - Nawet jeśli ich pruderyjność jest tylko warstwą lakieru na rdzewiejącym gracie.
- Czyżbyś się o mnie troszczył?
- O nas wszystkich… tak…- skinął głową Rosjanin zerkając przez okna.- Widziałaś tu choć jednego żebraka? Można ich dostrzec w Londynie, Moskwie, Paryżu… ale nie tutaj. Nie dlatego że ich nie ma. Są usuwani.. znikają.
Carmen pokiwała głową.
- Słyszałam. Spokojnie, nie zamierzam rozrabiać. Tylko powęszymy trochę.
- Nie może być tu tak strasznie. W końcu to cywilizowany świat.- wtrąciła Gabi, a Orłow spytał.- To co planujesz na jutro Carmen?
- A wiesz, że o tym nie myślałam... tę listę od Huai dostanie Gabi do sprawdzenia, a ja pewnie skontaktuję się z ambasadą, albo może i z samym szefem by mi się udało potelegrafować... A Ty?
- Pewnie to samo. - stwierdził Orłow i zamyślił się.- Trzeba też będzie złożyć raport.
- A ten Hercel? Skoro jest adwokatem, pewnie widnieje w miejscowym spisie prawników. - przypomniała Gabriela.
- Zapewne, ale to mi będzie łatwiej pozyskać przez ambasadę. - powiedziała Carmen.
- Kto wie…- Gabi nie była aż tak bardzo przekonana jak jej szefowa.


Hotel “Walhalla”, ciemna bryła z zewnątrz przypominająca obwieszone o gargulcami więzienie w środku błyszczał światłem elektrycznym i gazowym. Rozświetlona specjalnymi panelami holl tonął dla odmiany w świetle pozwalając zapomnieć...

[media]https://noehill.com/sf/landmarks/gardencourt/garden_court.jpg[/media]

… o szarudze na ulicy. Trójka gości mogła się więc pławić w sztucznym świetle, kwiatowym aromacie powietrza i spojrzeniach zarówno deus ex machiny o imieniu Hilda, jak podejrzeliwym spojrzeniu goryli ubranych w czerwone wdzianka boyów hotelowych.
Hilda uprzejmie skierowała ich w kierunku recepcji.
- Więc… za kogo podajemy się tym razem.- mruknął Orłow do ucha Lady Stone.
- A na co masz ochotę?
- Dobrze wiesz, że na ciebie…- wymruczał w odpowiedzi Rosjanin, gdy Gabriela rozglądała się dookoła z rozdziawionymi ustami. -... całą dla mnie, przez całą noc.
- Możemy więc trzymać się tej samej historii, co ostatnio... jeśli dasz mi też pracować. - odparła z uśmiechem Carmen.
- Dobrze…- Rosjanin ruszył wraz dwiema kobietami w kierunku recepcji.
- Jan Wasilijewicz Orłow z narzeczoną jeden pokój, a drugi dla jej kuzynki Gabrieli. Najlepsze. - rzekł dumnie.
A Carmen pokręciła głową z rozbawieniem. Niektórzy się nie zmieniali.
- Oczywiście sir. - rzekł recepcjonista i wstukał coś na maszynie liczącej zamontowanej przed nim. - Jakieś bagaże do zaniesienia?
- Owszem, trzy walizki. - powiedziała Angielka klejąc się do “męża”. Co prawda bagaże nie były duże i mogliby je sami wnieść, ale w przypadku bogaczy, za których chcieli uchodzić, mogłoby się to wydać aż dziwne.
- Lepiej nie używać fałszywych nazwisk skoro wlecieliśmy tu na prawdziwe. Kto wie… czy już nie przesłano naszych podobizn odpowiednim władzom. - wyjaśnił Orłow cicho, gdy szli we trójkę z dużym gorylem niosącym walizki za nimi.

Tymczasem Hilda zaczęła zachwalać tutejszą kuchnię, saunę, stół bilardowy, salę kinową… wszystkie te atrakcje, które można było wynająć dla siebie, za niezbyt skromną opłatę.
Carmen słuchała jednym uchem, uśmiechając się do swoich myśli. Idąc za boyem hotelowym wspierała się cały czas na ramieniu Rosjanina.
Dotarli w dość wygodnej windzie na dziesiąte piętro. Tam Hilda wskazała im pokoje. Tym razem obok siebie. Podczas gdy małpa pakowała walizki do ich pokoików, Gabi czekała na polecenia od szefowej.
Brytyjka podeszła do niej i podała jej listę z nazwiskami od Huai.
- Sprawdź ich proszę, czy któryś nie nadaje się na kandydata, by być naszym AC - diablo bogatym Szwajcarem, interesującym się Egiptem i mającym szemrane interesy tam.
- Nie wiem czy coś to da.- stwierdziła Gabriela, ale zabrała listę ze sobą. A Rosjanin zagarnął Carmen w pasie zaciągając ją do swego pokoju. Ledwo weszli przycisnął ją ciałem do drzwi wejściowych i zaczął podciągać jej suknię całując zachłannie usta Brytyjki.
- Ej, ej, panie narzeczony... może dasz mi się chociaż rozpakować? - zaprotestowała.
- Nie …- zdecydowanie nie zamierzał dać sam pakując dłonie pod sukienkę Carmen i wodząc palcami po podwiązkach na jej udach.
Niespodziewanie to udo wraz całą nogą wystartowało w jego kierunku.
- Tak. - powiedziała Carmen, kopniakiem zamierzając odtrącić agenta.
- Ładnie to tak?- zdążył odskoczyć wyczuwając ten ruch i spoglądał nieco… urażony jej agresywną postawą.
- Czy jest pani atakowana? Czy wezwać ochronę?- odezwała się uprzejmie Hilda.
- Nie i proszę się nie wtrącać, jeśli nie masz pewności, że regulamin hotelu został złamany, Hildo. - prychnęła Carmen - Twoje interwencje w naszym obszarze prywatnym nie są mile... słyszane.
Następnie łapiąc się pod boki, zwróciła się do Orłowa.
- Najwyższy czas żebyś zrozumiał znaczenie słowa nie. Ostatni post niczego cię nie nauczył? - zapytała. Była wkurzona, choć głównie na deus ex machinę, jednak Orłowowi też się przez to oberwało.
- Nie jestem pojętnym uczniem. - wzruszył ramionami Rosjanin.
Przewróciła oczami i rzuciła się na łóżko sprawdzając jego miękkość.
- Co sądzisz o... o tym co się stało w podróży? - zapytała kochanka.
- Jestem facetem… my nie rozmyślamy za bardzo o takich rzeczach. My je robimy… instynktownie. - stwierdził szczerze aż do bólu Orłow. I usiadł na brzegu łóżka. - Możliwe że masz jakieś małe ciągotki do kobiet... niektórych kobiet. Co z tego? Mi one nie przeszkadzają.
- To chciałam wiedzieć. - westchnęła - No nic, wypada się chyba przebrać i rozejrzeć. Czy masz inne plany. Poza tymi oczywistymi. - dodała z uśmiechem.
- Chcesz wiedzieć czy jestem o ciebie zazdrosny, tak?- zapytał nagle.
Spojrzała na niego.
- Tak.
- Nie powinienem być zazdrosny… ale bywam… nie wtedy, gdy jesteś ze mną i dzielisz się swoją kochanką. Ale wtedy gdy uciekasz do niej na całą noc.- odparł z bezczelnym uśmiechem Orłow. Wzruszył ramionami .- Nie powinienem jednak, bo… wiesz co będzie w przyszłości. Nie mam prawa cię obdzierać z okazji do szukania zapomnienia, czy to będzie kobieta czy mężczyzna. Nie musisz więc… mieć wyrzutów sumienia z powodu skoków w bok. Zważywszy na naszą sytuację, muszę zadowolić się tym co zagarnę dla siebie. Stąd… - Orłow wdrapał się na łóżko i klęknął obejmując Brytyjkę kolanami.- … korzystanie z każdej okazji. Przebierz się więc w coś… kuszącego dla narzeczonego.
Carmen uniosła się na łokciach i pocałowała go w nos. Miała ochotę na usta, ale znała temperament kochanka.
Po wzięciu prysznica przebrała się w ściętą w falę brązową spódnicę i fantazyjny gorset z obrożą zamiast naszyjnika.

[media]https://i.pinimg.com/736x/1b/e5/6b/1be56badad063017b61dd52e0ec4bc0e--steampunk-jacket-corset-steampunk.jpg[/media]

Nim jednak wyszła z łazienki, cofnęła się by... zdjąć majtki. Postanowiła jednak nie zdradzać kochankowi na razie tej informacji.
Orłow już leżał na łóżku, półnagi… bo tylko w skórzanych spodniach. Leżał, ale na jej widok coś zaczęło się unosić.
- Wyglądasz ślicznie.- wymruczał lubieżnie.
- Mieliśmy wyjść... - przypomniała, choć jej wzrok taksował jego sylwetkę z uwagą.
- Wyjść? A gdzie… chcesz iść? Ubiorę się zaraz odpowiednio, w parę minut.- uśmiechnął się siadając na łóżku i przyglądając się kochankę z łakomym spojrzeniem.
Westchnęła ciężko.
- Mówiłam, słuchaj uchem a nie... kutasem. - fuknęła - Nie mówiąc o tym, że chyba wypada zabrać narzeczoną na romantyczną kolację.
- Dobra… dobra…- wstał i podszedł i pocałował w czubek nosa dziewczynę… tak czule. Podobnie pocałował usta. Poczuła jego dłonie na swoich pośladkach, acz… niedługo. Bo odsunął się i zabrał się za ubieranie. Szybko i niechlujnie zakładał koszulę i kamizelkę, marynarkę. Niemniej… ta niechlujność działała na jego korzyść. Nadawała mu ten rys drapieżności, który tak mocno działał na Carmen.
- Ogolisz się kiedyś? - zapytała marudnie, gdy wychodzili z pokoju, choć po prawdzie lubiła go z zarostem.
- Kiedyś..- przesunął palcem dłonią po brodzie.- Jak będzie wymagała tego sytuacja.
- Eh... - westchnęła.
- Chodź chodź.- podał jej ramię. - To co lady Stone uważa za romantyczne spędzanie czasu: kolację, tańce, kino?
- Przecież mówiłam o kolacji. Znów mnie nie słuchasz. - zamarudziła.
- Moje myśli ciągle krążą wokół ciebie. Za-pew-niam.- stwierdził Orłow, gdy za wskazaniami Hildy kierowali się do restauracji na parterze. O tej porze było już tam pustawo, ale nadal bardzo szykownie. Obite pluszem fotele, dębowe stoliki i brak kelnerów oraz barmanów. Wszystko obsługiwała Hilda za pomocą dziesiątek manipulatorów zamontowanych u sufitu.
- Witam… co podać wam do posiłku. Mamy bardzo pyszne…- tu przerwała, a zamiast niej odezwał się nagrany męski głos.- … wafle w sosie śliwkowym.
Carmen i Jan usiedli przy stoliku na uboczu, choć wiadomym było, że nie ustrzegą się uwagi deus ex machine.
- A jak nie chcemy? - zapytała butnie - Na jakieś menu można tu liczyć?
- Lista…- Hilda była oczywiście szalenie pomocna i ze stolika wysunęła się zadrukowana kartka papieru z pełną listą potraw wraz cenami za nie (doliczanymi do rachunku za pokoje).
Carmen przyglądała się jej wybrednie, po czym uśmiechnęła się drapieżnie do Orłowa.
- Czym więc chciałbyś mnie nakarmić, kochanie?
- Niczym z listy… ale zamówimy… hmm… co powiesz na słodkie bułeczki?- zaproponował Rosjanin kładąc dłoń na jej udzie i powoli masując jej delikatnie przez sukienkę.
- Czemu nie... do tego wino czerwone i... hmmm... mam ochotę też na coś pikantnego? - popatrzyła mu w oczy.
- Ja też…- wymruczał jej kochanek i przyciągnąwszy do siebie Brytyjkę całując ją zachłannie… i zapominając o całym świecie.
- Skarbie... ludzie... - próbowała oponować - Puść mnie... to coś ci zdradzę…
- Zgoda…- szepnął przerywając pieszczoty i wypuszczając ją. Hilda znikła tymczasem, przynajmniej na tyle, że nie zamęczała ich swoją obecnością.
Carmen podparła się na łokciu i przyglądała mężczyźnie z psotnym uśmiechem.
- Widzisz... czegoś mi tu dziś brakuje... w garderobie... jak myślisz, czego?
- Zważywszy co widzę… może ci tylko brakować… pomijając takie rzeczy jak kapelusz… to majtek?- wymruczał cicho mężczyzna przyglądając się Carmen.
Uśmiechnęła się szerzej.
- Ojeeeej... to by było bardzo niegrzeczne, prawda? - zapytała retorycznie.
- Bardzo niegrzeczne… zwłaszcza, gdybyś jeszcze gołym tyłeczkiem usiadła na mnie… i dosiadła uwolnionego rumaka… tak przy wszystkich.- wymruczał zmysłowo Orłow. Wszystkich może nie było zbyt wiele. Paru urzędników, kilka damulek, ze dwa małżeństwa. No i wścibska Hilda.
- Nie ma takiej opcji - pokazała mu język.
- A jakie opcje… są dostępne?- zapytał jej kochanek z drapieżnym uśmiechem.
- Masz siedzieć grzecznie, jeść posiłek i się męczyć. - powiedziała bezczelnie zakładając nogę na nogę.
- I naprawdę wierzysz że to zrobię ? - zapytał lekko zirytowany kochanek. Niemniej potem odetchnął głośno. - Zgoda. Zjedzmy coś w spokoju. Ale w końcu się doigrasz i mogę po prostu zerwać z ciebie ubranie… dosłownie.
- Nie możesz, bo się deus ex machina znów zaciekawi czy mnie gwałcą. A jak będe w kiepskim humorze, mogę potwierdzić. - powiedziała, chichocząc złośliwie.
- Tylko w tym budynku. Nie daj się nabrać. Są mroczne miejsca w… Szwajcarii. Znudzeniu bogactwem biznesmeni wydają fortuny na spełnianie szalonych zachcianek. I deus ex machiny takich miejsc…- wzruszył ramionami Rosjanin. - … powiedzmy, że są dziwne.
- Byłeś kiedyś w takim miejscu? - zapytała kładąc mu dłoń na udzie i wbijając w nie delikatnie pazurki.
- Nie w Zurychu. Ale są takie miejsca w Szwajcarskich metropoliach. Pełne czarnej skóry, łańcuchów i metalu. - wyjaśnił cicho Orłow.
- Ugh... - westchnęła - To jedno mnie nie pociąga. Prawdziwy przymus. - powiedziała, po czym bez ostrzeżenia pocałowała kochanka wyjątkowo czule w usta.
- Mnie szczerze powiedziawszy… też nie. Ale muszę przyznać, że takie miejsca zapadają w pamięci. I widoki też. - westchnął Rosjanin, a Hilda zjawiła się z zamówionymi potrawami, które rozłożyła na stoliku za pomocą swych wiszących z sufitu manipulatorów.
- Smacznego. - rzekła usłużnie i manipulatory schowały się w suficie. A wycofała swą aktywną świadomość z tego obszaru.
Carmen upiła łyk wina, po czym wzięła jeszcze ciepłą bułeczkę i urwała jej kawałek. Następnie włożyła go do ust kochanka.
- A były jakies motywy przyjemne... z dreszczykiem? - dopytywała się.
- Jakieś… ciebie interesujące? - zapytał zamyślony Rosjanin. - Kostki lodu na przykład. Zimne na rozgrzane ciało.
- A nie próbowaliśmy już tego? - zaśmiała się, po czym znów go nakarmiła - Nie wiem... coś... co nie jesteś pewien czy my się spodoba... choć podejrzewasz, że to możliwe.
- Pejczyk? Z takich łagodniejszych zabaw? - zamyślił się Orłow dając się grzecznie karmić.
- To wymaga cierpliwości... i chyba nie dla kogoś w naszym zawodzie. - mrugnęła do niego, znów go karmiąc, tym razem jednak za bułeczką do ust kochanka powędrował jej języczek.
Orłow oddał pocałunek obejmując wargami sam czubek jej języczka na jego koniec.
- Zawsze… możemy złamać tutejsze… prawo. Wykroczenia przeciw moralności nie są karane surowo… w każdym razie, nie w oczach tych których stać na płacenie wysokich grzywn. No… i … muszą nas jeszcze złapać. - szeptał zmysłowo do ucha Carmen tuż po pocałunku.
Zamruczała.
- Coś konkretnego masz na myśli? - teraz to ona wzięła do ust kęs bułeczki i poczęła niespiesznie przeżuwać.
- Pomyślmy. Publiczne obnażanie się, publiczny seks… zaśmiecanie… bielizną…- zamyślił się Jan Wasilijewicz wspominając.- Co tu jeszcze każą? A tak, nieprzyzwoite zachowanie w środkach publicznego transportu. Opalanie się nago… ale to w bardziej odpowiednich do tego dniach.
- Zdecydowanie lubisz jak patrzą, co? - powiedziała, nachylając się tak, by spojrzał jej w dekolt - A może chcesz zobaczyć jak inny mnie zaczepia, a potem odbić w bohaterskim zrywie? - rzuciła tonem żartu.
- Jeśli to rozpali większy żar między twymi udami? - odparł z uśmiechem Rosjanin i splótł dłonie razem dodając.- Przyznaję też że wspomniane “przestępstwa” są już w mojej szwajcarskiej kartotece. Plus publiczna defekacja i kilka pijackich burd… ale to akurat nie brzmi podniecająco.
Carmen zachichotała.
- Nie, to mnie nie rozpala. Ale... lubię patrzeć. - wyznała cicho.
- Na burdy, czy na moje obsikiwanie murów? - zażartował cicho Orłow i rozejrzał się dookoła. - Niestety Hilda z pewnością by nam przeszkodziła. Musimy poszukać restauracji, gdzie mają tańszy model deus ex machiny… który nie ogarnia na tyle dobrze otoczenia.
- Chodziło mi o tę wcześniejszą listę. Wiesz... zastanawiałam się przy Huai... jakbym zareagowała, gdybyś jej zapragnął. - westchnęła - pewnie byłabym zazdrosna, ale jest coś... coś podniecającego w wizji, że mógłbyś dotykać innej kobiety, patrząc na mnie, w moje oczy, myśląc o mnie, a jednocześnie biorąc inną... Ech, wybacz - zmieszała się - Sama nie wiem kiedy tak... się zmieniłam.
- Szczerze powiedziawszy…- zamyślił się Rosjanin spoglądając w oczy Carmen.- Uważam że ty w objęciach innej kobiety, byłabyś bardzo… piękna i podniecająca.
Zamyślił się dodając.- Tak. Twoją wizję da się zrealizować moja droga. Jeśli tylko będziesz miała na to nastrój.
- Mówisz tak, jakbyś mnie nigdy do niczego nie przymuszał - uśmiechnęła się wciąż nieco onieśmielona.
- Jest różnica pomiędzy przymuszaniem, a zachęcaniem. I o ile pamiętam… ostatecznie nie udało mi się ciebie do niczego przymusić. Do niczego, czego byś sama nie pragnęła. - wymruczał cicho Rosjanin nachylając twarz ku jej obliczu.
Zarumienila sie, lecz po chwili przyznała mu rację.
- Przełamujesz moje wewnętrzne bariery, jednakże... nie mogę powiedzieć, byś mnie zmieniał. Raczej otwierasz moje pragnienia, pokazujesz, że mam prawo sięgać po to, czego pragnę.
- Cieszy mnie to, tym bardziej… że ja niestety jestem prostym człowiekiem z prostymi potrzebami. I tylko Hilda cię chroni przed moim apetytem.- zażartował jej kochanek.
- Szkoda... - powiedziała przekornie agentka, patrząc mu w oczy.
- Niestety… masz rację. - wymruczał cicho Jan Wasilijewicz, chwytając za dłoń Carmen i pieszczotliwie ją trzymając spytał. - Jakie madame ma fantazje na dalszy wieczór? Ja już najadłem się, a ty?
Udała, że się zastanawia.
- Może... hmmm... spacer?
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem madame.- Orłow wstał i skłonił się z gracją, przypominając Carmen że mimo niemal zwierzęcej natury i ogromnego apetytu nadającego mu barbarzyńskich rys, które tak lubiła, był arystokratą. I znał zasady dobrego wychowania.
Ona więc znów stała się na jakiś czas panną Stone. Skinieniem głowy podziękowała, czekając aż jej kawaler odsunie jej krzesło. Następnie wsparła się o jego ramię i tak ruszyli ku wyjściu - wyjątkowo dystyngowani i piękni oboje. I tylko oni sami wiedzieli, że koszula Rosjanina pod surdutem zapięta była niechlujnie i chyba krzywo, a sama lady nie posiadała dolnej części bielizny.
- Jakieś konkretne miejsce? - zapytał Jan Wasilijewicz przy drzwiach wejściowych przejmując z manipulatora Hildy spory parasol. Bo wszak ciągle padało. - Czy też chcesz pozwiedzać miasto?
- Pozwiedzajmy. Dziś jeszcze mamy wszak swobodę. Dziś nas tu jeszcze nie znają... - mrugnęła do niego spod parasola.


Ruszyli więc ulicami, przytuleni do siebie. Z nieba padał deszcz, a Carmen zorientowała się, że w odbiciach szyb mijanych sklepów wyglądali jak… para romantycznych kochanków. Kierunek jaki wybrał Orłow prowadził ich do dużego parku. Z pewnością kryły się za tym jego ukryte intencje. Park raczej nie był pod zarządem deus ex machiny. Tam grzeczny Jeckyll mógł ustąpić Hyde’owi.

Carmen nie broniła się jednak. taki był jej kochanek, takim go chciała i takiego akceptowała. Udawała jednak, że nie jest świadoma tego, iż wkracza do paszczy lwa. Przyglądała się otoczeniu, czasem komplementując zabudowę czy inne elementy krajobrazu.
- Więc… jak ci się podoba Szwajcaria? - zapytał zaciekawiony jej opinią, choć jego palce już zaczęły wędrówkę po jej biodrze na pośladek.
- Podoba mi się deszcz. - odparła wesoło Carmen, nie zabraniając mu tej wędrówki, a wręcz patrząc wyzywająco - poza tym jest dość... sztywno.
- Za dużo praw… za dużo władzy w rękach biurokratów. - ocenił Jan Wasilijewicz wchodząc z Carmen pod mostek ukryty romantycznie wśród krzewów. - Za dużo… finansjery…-
Trzymając zaborczo kochankę za pośladek, drugą ręką podwijał poły jej sukni, by sięgnąć pod nią. Jego zamiary Brytyjka odkryła od razu, chciał sięgnąć palcami między jej uda. Sprawić jej rozkosz i rozpalić jej zmysły, zanim… samolubnie sięgnie po więcej.
- Nie tak... - powstrzymała go, obracając się plecami do barierki - Klęknij... - powiedziała, patrząc na niego roziskrzonymi oczyma.
Klęknął posłusznie… choć jego dłonie nadal wodziły po jej biodrach. A jego wzrok pożądliwie omiatał krągłości jej ciała.
Brytyjka natomiast przysiadła pośladkami na barierce mostku i rozchyliła uda. Następnie uniosła skraj sukni, prezentując kochankowi swoje nagie, niczym nie osłonięte łono.
- Może jednak nie całkiem się objadłeś? - zapytała z dwuznacznym uśmiechem.
- Na taki smakołyk zawsze mam ochotę.- głowa mężczyzny wsunęła się pod jej suknię. Język zaczął muskać delikatnie kolana, potem uda… coraz bliżej celu. W końcu Brytyjka poczuła ów zachłanny język wodzący po jej kobiecości, a potem sięgający głębiej i rozkoszujący się dowodami jej podniecenia.
Westchnęła słodko.
- Co ty ze mną robisz... to strasznie nieprzyzwoite, wiesz? - sama jednak musiała przyznać, że było coś ujmującego w tym obrazku - pośród zieleni, na środku mostku w deszczu... jeden z najgroźniejszych drapieżników świata u jej stóp.
Poczuła jak ta świadomość dodatkowo ją podnieca. Pogładziła mokre włosy kochanka.
- I skandaliczne… i lepiej żeby nas nikt nie przyłapał. - usłyszała spomiędzy ud. Jej kochanek jednakże nie przerwał swych działań. Wprost przeciwnie. Muśnięcia były mocne, jego język Carmen czuła wyraźnie… jak smakuje jej ciało, jak sięga głębiej, jak wodzi po punkciku rozkoszy. Pociągnięcia języka kochanka były ruchy pędzla na sztaludze… wyraźne, ale powolne. Orłow nie spieszył się, a wprost przeciwnie… rozciągał zabawę w czasie. Ryzykując właśnie przyłapanie, ale czyż to nie pobudzało adrenaliny w żyłach?
- Mmmmm ktoś chyba idzie... - drażniła się z nim Carmen, próbując zacisnąć uda.
- Too... będzie miał ciekawy widok.- Orłow nie zamierzał rezygnować z uczty dociskając stanowczo twarz do łona kochanki i nie dając jej chwili wytchnienia od przyjemnych dreszczy jakie wywoływał. Podniecało ją to. Ruchy języczka w swoim intymnym zakątku, ostry charakter Orłowa, który nic sobie nie robił z ewentualnego zagrożenia i cała sytuacja. Carmen wczepiła się palcami mocniej we włosy Rosjanina i w nagłym przypływie rozkoszy docisnęła jeszcze bardziej jego usta do swego łona. Doszła gwałtownie, pojękując przy tym.
- Chcę… więcej…- oczywiście że chciał, był nią nienasycony. Wstał i bezczelnie zaczął rozpinać pas spodni, by obnażyć dolne partie swego ciała i odsłonić to co i tak spodziewała się ujrzeć. Twardą owację na stojąco. Nie przejmował się deszczem, ni potencjalnymi przechodniami… dopóki miał Carmen w swoich objęciach. A ona czekała na niego, siedząc na barierce parkowego mostku i bezwstydnie rozchylając uda.
- Chyba nie czekasz na pozwolenie... - rzuciła prowokacyjnie.
Nie czekał, chwycił ją w pasie jedną ręką, bezczelnie zdobywając wrota jej rozkoszy… do których dostępu i tak nie broniła. Brutalnie i gwałtownie… jak dzika bestia, którą w nim budziła. Rozkoszna świadomość jego obecności mimowolnie wyrwała jęk z jej ciała. Ustami przylgnął do szyi kochanki, niczym drapieżnik. Zresztą drugą dłonią próbował zerwać materiał z jej piersi, nie dbając o znikome szanse powodzenia. A Carmen bujała pupą na barierce amortyzując ciałem jej gwałtowne szturmy.
Objęła mocno kochanka za szyję, by jakoś utrzymać równowagę. Jej język błądził po jego uszku i szyi.
- Uwielbiam... gdy tracisz kontrolę... - wyszeptała mu do ucha, po czym gwałtownym gestem rozszarpała koszulę na piersi tak, że kilka guzików potoczyło się po belkach mostku. Z pomrukiem zadowolenia Brytyjka spojrzała na owłosioną pierś kochanka, po czym i ją zaczęła naznaczać swoimi pocałunkami.
Mocniej… szybciej, gwałtowniej. Parasol gdzieś upadł, ale zimny deszcz nie potrafił ostudzić żaru obojga kochanków. Carmen usłyszała skrzypienie barierki, ale przede wszystkim czuła tego powód… twardy, nieustępliwy, zdobywający jej gościnne wnętrze. Dosłyszała też kroki… parę kroków… jedna osoba, kobieta sądząc po odgłosach obcasów. Blisko… coraz bliżej ich. Nie skradała się, więc nie zauważyła ich obecności jeszcze.
- Ktoś naprawdę... idzie... - rzekła, wtulona twarzą w ramię kochanka tak, że wystawały tylko jej oczy, którymi teraz bacznie obserwowała okolice, rozpraszana raz po raz przez ostre pchnięcia Rosjanina.
Odpowiedziały jej tylko gesty kochanka, chwycił mocniej za jej pośladki. I jego biodra zaczęły dociskać się do jej ciała, pogłębiając doznania. Orłow był nieustępliwy, a w dodatku coraz bliższy eksplozji. Nie zamierzał przerwać dopóki nie osiągnie spełnienia.
A kroki się zbliżały. W końcu Brytyjka dostrzegła jakąś kobietę.
W kremowej sukni i kapeluszu z piórami. Zaczytaną.
Niemniej odgłosy oderwały ją od lektury i… z wyraźnym zaskoczeniem spojrzała na figlującą przed nią parkę.

Z pewnością nie takiego widoku spodziewała się w parku w tak deszczowy dzień. Otworzyła usta by krzyknąć, ale nic się z nich nie wyrwało. Zakryła je więc dłonią w atłasowej rękawiczce… zszokowana sytuacją. I bycia jej mimowolnym świadkiem.
Carmen przyglądała się jej kryjąc twarz za barkiem kochanka. Poczuła jak licho w nią wstępuje.
- Może pani sobie... popatrzeć... - powiedziała, starając się stłumić na ten czas jęki rozkoszy.
Kobieta otworzyła usta szeroko jakby chciała wydusić z siebie okrzyk oburzenia. Ale ten zamarł na jej obliczu, pokrywającym się rumieńcem. Wpatrywała się jak zahipnotyzowana, nie mogąc oderwać oczu do kochanków, choć bardziej mogła się przyglądać pośladkom Orłowa niż skrytej za kochankiem Brytyjki. Rosjanin zbyt zajęty swą wybranką skupiał się na silnych ruchach bioder przeszywających ciało samej akrobatki mocnymi doznaniami. Czuła że już jest blisko.
Tymczasem obserwująca to kobieta, czerwona na twarzy dociskała do swej piersi książkę niczym tarczę. Jakichś romans sądząc po tytule. Nie tego pewnie się spodziewała podczas swej romantycznej wędrówki po parku. Może było to dla niej za dużo, zważywszy że próbowała cofać się drobnymi kroczkami.
Tym bardziej, że Carmen coraz ciężej było się hamować. Jęczała teraz z każdym pchnięciem kochanka, błądząc pożądliwie palcami po jego szerokich, umięśnionych plecach, które wyczuwała nawet pod marynarką. Widok kobiety tylko dodatkowo ją pobudzał.
- Ona wciąż... patrzy... pewnie chce... być na moim... miejscu... - wyszeptała do ucha Jana Wasilijewicza, by następnie je przygryźć.
- Wątpię… nie każ.. dy… ma… tyle.. ooo odwagi.- dyszał podnieconym głosem Orłow dociskając kochankę coraz mocniej. Tyle że tu nie odwagę chodziło, a pragnienia. Kto wie jakie to historie opisywała trzymana przez nią księga. Kobieta cofając się patrzyła się to na pośladki, to na plecy Jana Wasilijewicza, to wreszcie na samą Carmen oddającą się całkowicie rozkoszy chwili. I odczuwającą wybuchowy hołd składany jej przez kochanka. Brytyjka wgryzła się przy tym drapieżnie w jego ramię, delektując się odczuciem rozkoszy.
Dopiero gdy mężczyzna zastygł, będąc w niej i wydał z siebie ostatnią porcję soku, dziewczyna spojrzała nad jego ramieniem, na niespiesznie oddalającą się obserwatorkę.
- To koniec przedstawienia, madame. - rzekła z uśmiechem, dysząc jeszcze ze zmęczenia.
Kobieta rzuciła się do ucieczki nie chcąc pewnie trwać w tej kłopotliwej dla niej sytuacji.
- My też powinniśmy… zanim tamta wpadnie na poinformowanie parkowej straży. - zasugerował Jan Wasilijewicz.
- To mnie puść... - powiedziała Carmen, odgarniając z twarzy mokre włosy. Nie puścił od razu. Rozkoszował się chwilę widokiem drżącej od emocji i doznań kochanki w jego ramionach. Dopiero wtedy uwolnił ją od siebie i zabrał się za podciąganie spodnie.
- Czego więc teraz lady Stone sobie życzy?- zapytał usłużnie.
- Chyba musimy wracać i się osuszyć, nawet my nie jesteśmy całkiem odpowrni na ludzkie choroby - mrugnęła do niego, rozbawiona, poprawiając swoje odzienie.
- To prawda…- mężczyzna rozejrzał się za porzuconym i przemoczonym parasolem. Pochwycił go i podniósł go. Oboje usłyszeli jakieś hałasy, kroki które były mało ludzkie.
- Goryle… chodźmy stąd zanim się do nas przyczepią.- ocenił Orłow. - W sumie mogłyby nam wlepić mandat, gdyby przyłapały nas na gorącym uczynku. Ale nic więcej.
Carmen tylko skinęła głową i spiesznym krokiem oddaliła się wraz z partnerem z miejsca “zbrodni”.
Gdzieś tam za sobą słyszeli odgłosy i pohukiwania, które mogły kojarzyć się tylko z wielkimi małpami. Usłyszeli też w końcu głośny szelest drzew i odgłosy poruszających się gałęzi, gdy wielki goryl z nadludzką gracją przeskoczył z jednego drzewa na drugie nie przejmując się własnym ciężarem. Najwyraźniej nie tylko ludzką inteligencją zostały obdarzone. Gdy Carmen zerkała w stronę drzewa, wśród którego gałęzi czaiła się olbrzymia małpa przyglądająca się im podejrzliwie, zdawała sobie sprawę z własnych ograniczeń. Była doskonałą akrobatką, ale te małpoludy biły ją na głowę w kwestii wspinaczki po drzewach i budynkach. Były też masywne i szybkie. I nawet jeśli zdołałaby pokąsać takiego jadem, to ten zadziałałby o kilka-kilkanaście sekund za wolno wobec nich. A w walce na śmierć i życie każda sekunda robiła różnica. Tu w Szwajcarii musiała być więc ostrożniejsza niż w Egipcie.
Uśmiechnęła się pięknie do zauważonego osobnika, po czym szepnęła do ucha kochanka.
- Czy one... no wiesz... są seksualne? Nie wiedziałam żadnych samic…
- Z tego co wiem są. Jeśli służą wiernie i są posłuszne to na czas rui wędrują do rezerwatu by zapłodnić samice. - wyjaśnił cicho Orłow rozglądając się dookoła. - Zdarzały się też wypadki ataków na kobiety… co bardziej sfrustrowanych osobników. Wbrew temu co twierdzi rząd Szwajcarii te.. małpoludy nie są idealnymi strażnikami i żołnierzami. Nadal tkwią w nich zwierzęce instynkty które czasem wychodzą na wierzch.
- Mhmmm... - odpowiedziała Carmen namysłem, zerkając dyskretnie w korony drzew. Zastanawiała się czy małopolud, którego widziała, podąża za nimi.
Sądząc po odgłosach podążał. Od czasu do czasu sapiąc gniewnie. Powoli zbliżali się do wyjścia z parku eskortowani, przez gniewną małpę poruszającą się wśród drzew. Ten fakt nieco niepokoił Rosjanina.
- Sam mówiłeś, że najwyżej dostaniemy mandat - uspokajała go Brytyjka, nie tracąc humoru.
- Rzecz w tym, że nie… nie dostaniemy. Nie przyłapał nas na gorącym uczynku, a pewnie czuje, że to zrobiliśmy. Wiesz… one mają całkiem niezły węch, choć daleko im do psów. Ale czuje moje ślady na tobie. Zawiódł. Nie dostanie nagrody. Jest poirytowany. Takie zwierzęta na polowaniu, są prawie największym zagrożeniem. Tylko te zranione i zdesperowane są bardziej groźne.- wyjaśnił Orłow przyglądając się kryjącej się w drzewach małpie.- Niemniej jest uwarunkowany, więc… przekonamy się jak dobrze.
Byli już coraz bliżej bramy.
Słuchając jego tłumaczenia, Carmen poczuła... poczuła, że ją to podnieca. Perspektywa bycia podglądaną przez potężnego zwierzoludzia, który może nawet jej pragnął?
Przełknęła ślinę.
Skoro małpolud czuł ślady Orłowa w niej, mógł wyczuwać też co się obecnie z nią dzieje, a to nie pomagało uspokoić się.
- Cóż, pewnie to nie pierwsze fiasko, więc musi sobie z tym radzić…
- Zazwyczaj sobie radzą. Ale sama rozumiesz, to zwierzęta. Pewna nieobliczalność jest wpisana w ich zachowanie. W przeciwieństwie do automatonów kierowanych maszynami różnicowymi, które są do bólu przewidywalne.- gdy przekraczali bramę parku Orłow odetchnął nieco z ulgą.
Kiedy odchodzili w stronę hotelu, Carmen obejrzała się ostatni raz.
Małpa zatrzymała się tuż za bramą przeszywając parkę gniewnym i urażonym spojrzeniem.

Małpolud nie ruszył dalej… Nie mógł. Zabraniały mu tego reguły wpojone mu przez jego panów. Wciągał jednak powietrze szerokimi nozdrzami i pomrukami wyrażał frustrację… a może i coś więcej? W mroku i padającym deszczu trudno było coś dostrzec, ale od czego są fantazje? Carmen przygryzła wargę, jednak po chwili odwróciła się, tuląc do partnera.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-10-2017, 13:00   #76
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Do powrotu do hotelu oboje zdążyli zziębnąć. Mokre ubrania słabo chroniły przed nocnym chłodem. A i deszcz padający ciągle nie ułatwiał sprawy. Hilda od razu po wejściu pary ubolewała, że parasol nie osłonił ich od deszczu i z marszu proponowała różne rozgrzewające potrawy i napitki wymieniane znudzonym głosem nagranego szefa kuchni hotelu.
- Poprosimy grzane wino... do pokoju. - rzuciła Carmen, prawie biegnąć w kierunku windy i dzwoniąc zębami.
Dotarła tam pierwsza, Orłow jeszcze ustalał sprawy związane z owym winem. Szczegóły takie jak rocznik i gatunek wina. Męskie detale, które . Przy windzie stał boj hotelowy, kolejny goryl tyle że w czerwonym wdzianku. Oraz dwie paniusie, jedna młoda, druga starsza rozprawiające po niemiecku o czarującym baronie von Holstein.
Carmen zatrzymała się w pewnym oddaleniu od nich, by damy nie martwiły się, że taka zmokła kura wsiądzie z nimi do windy. Zresztą sama czekała na męża.
Minęło trochę czasu nim winda zjechała, a damy wsiadły do środka. Małpolud grzecznie czekał z trzymanym bagażem, a Orłow podszedł w końcu do Brytyjki mówiąc. - Wino będzie za godzinę.
- Czemu tak długo? - zdziwiła się, podchodząc do windy.
- Chciała nas naciągnąć na tani ściek za zawyżoną cenę. Mechaniczna sknera.- wyjaśnił Orłow wchodząc wraz z Carmen do windy.
- Tylko obawiam się, że przez godzinę to sami się zagrzejemy.
- To prawda… - stwierdził Orłow przybliżając się do Carmen i dociskając ją do ściany, gdy winda ruszyła. - … i nie wiem czy nie zdążymy się rozgrzać, zanim zdołamy dotrzeć do pokoju.
- Obsceniczne zachowania nie są tolerowane w tym hotelu. Proszę zachować stosowną odległość do czasu do dotarcia do pokoju.- odezwał się głośniczek w windzie głosem Hildy.
- Lepiej bym tego nie ujęła, kochanie - rzekła Carmen rozbawiona sytuacją.
- Ażeby ci się tryby pozacinały. - zaklął pod nosem Orłow, ale odsunął się od agentki i spokojnie dotarli na piętro, na którym był ich pokój.
Przez całą tę drogę Brytyjka bezczelnie naigrywała się z kochanka, drażniąc go a to podwiniętą sukienką, a to odstającym dekoltem…
Wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić za to. Nie zdziwiło więc ją, że zaraz po wyjściu Orłow pochwycił ją od tyłu. Całując kark jedną ręką ugniatał piersi przez materiał jej stroju, a drugą podwijając spódnicę, by móc sięgnąć palcami do jej łona.
- Bestio... jesteś gorszy niż te małpoludy... - Brytyjka próbowała się opędzić od niego - Daj nam chociaż pod prysznic gorący wejść…
- Nie… - usłyszała w odpowiedzi wprost do ucha. Nie. Czuła ocierając się pośladkami jak bardzo ma na nią ochotę. Nie. Czuła jak sięga między jej uda. Jak jego palce wodzą po jej kobiecości, sięgają w jej głąb, twarde i nieustępliwe. Próbowała się wyzwobodzić, lecz zamiast tego padła na czworaka.
- Rozchorujemy się... musimy... się rozgrzać... - próbowała oponować, choć brakowało jej tchu.
- Już ja cię rozgrzeję…- podwinął jej bezczelnie spódnicę odsłaniając nagie pośladki i dał mocnego klapsa w każdy z nich. Bolało… ale było rozgrzewające. Słyszała jak rozpina pasek by ją posiąść tu i teraz… w tej pozycji w jakiej była.
- Zachowujesz się gorzej niż te małpy - warknęła na niego, lecz pośladki miała wypięte, mimo że miejsca po klapsach szczypały nieco. Szybko też Jan Wasilijewicz odkrył że mokra jest nie tylko od deszczu.
- Ale powiedz… czemu… miałbym być grzeczny. - poczuła jak palcami wodzi po jej kobiecości dysząc z pożądania. - Od kiedy takich lubisz?
Pochwycił za jej pośladki i wbił swój oręż w jej kwiatuszek. Władczo, brutalnie, zwierzęco… niby ów małpolud biorący swą samicę w posiadanie. Bez zabawy w czułości czy delikatność.
- Nie ...trzeba było… mnie prowoko… wać.- wydyszał.
Carmen zagryzła zęby na swojej ręce, by jej krzyk nie zaniepokoił Hildy. Nie była przez to w stanie odpowiedzieć.
Orłow rozkoszował się sytuacją i miękkością jej ciała. Zaciskał dłonie na pośladkach dziewczyny niczym w imadle i dyszał podniecony. Było ciemno. Nie zaświecili światła. Poddając się żądzy kochanka, Carmen mogła dać upust swej wyobraźni… tym bardziej, że nie widziała samego Orłowa wpatrując się do przodu w pięknie urządzony pokój.
Po prawdzie jednak żadnych innych fantazji nie potrzebowała... no może z wyjątkiem wymyślenia sobie, że za oknem stać może wielka małpa i patrzeć na kochanków.
Jęknęła głośniej na samą myśl.
- Ty bestio... - wysyczała z rozkoszą.
- Tak… bardzo… duża bestio. - żartował Rosjanin napierając mocniej na ciało Brytyjki której piersi kołysały się gwałtownie w rytm jego pchnięć. Rozpalony pożądaniem kochanek nie dawał Carmen chwili wytchnienia, ale… miał rację, robiło jej się cieplej.
Poddając się temu, jeszcze bardziej bezwstydnie wypięła pośladki.
- Och, gdyby nas tak złapali... - szepnęła, z trudem łapiąc dech.
- Ciężko by było uciekać…- jęknął Orłow czując że zbliża się do finału. Także i ona czuła.. jego nieustępliwą obecność i wielkość. Bestia… jej bestia, spragniona jej ciała.
- Ciekawe czy... pozwoliliby nam... skończyć... - wyjęczała pomiędzy jego razami Brytyjka, wijąc się z rozkoszy.
- Nie wiem… może… -wydyszał jej kochanek już ledwo się wstrzymując przed wystrzałem. - Z pewnością by byli… podnieceni.
Teoria ta nie musiała być prawdziwa, ale pobudzała wyobraźnię. Carmen zamknęła i oddała się we władanie wizji oraz gorącej lancy Rosjanina. Doszli oboje… do końca tej drogi… Brytyjka poczuła hołd kochanka składany jej pomiędzy udami.
- Teraz możemy pójść pod prysznic.- zadecydował w końcu.
W odpowiedzi tylko prychnęła, z trudem rozprostowując grzbiet.
- Jesteś potworem…
- Dlaczego tak sądzisz?- zapytał Rosjanin siadając na podłodze i przyglądając się kochance.
Ona sama z trudem usiadła w podobnej pozycji, po czym wskazała poobcierane kolana.
- Kiedy napada cię głód nic się nie liczy... - powiedziała - To fascynujące, ale i przerażające trochę.
- To twoja wina… niepotrzebnie się ze mną droczyłaś w windzie i w korytarzu.- zaśmiał się cicho mężczyzna. - Ale pomogę ci się umyć pod prysznicem… w ramach zadośćuczynienia.
Już ona wiedziała, jak by wyglądało to “pomaganie”.
Parsknęła.
- Sama sobie poradzę. Ty ich pogoń z tym winem. - powiedziała i stękając z cicha udała się do łazienki.


Ambasada brytyjska otoczona metrowym murkiem i z wielkim ogrodem była przeciwieństwem miasta. Podczas gdy Zurych był zautomatyzowany, budynek ambasady był cichy. Żadna deus ex machina nie powitała agentki, gdy ta podeszła do żeliwnych wrót. A po kilku minutach od pociągnięcia sznura przy wrotach zjawił się pan Eliach Clarke. Sekretarz.

Nienagannie ubrany mężczyzna po przedstawieniu się i poznaniu nazwiska Brytyjki rzekł z walijskich akcentem.
- Aaa tak. Lady Stone. Oczekiwaliśmy pani wizyty, proszę za mną. Jak się widzi pani samo miasto. Mam nadzieję że pogoda nie zepsuła pani wizyty. Niestety… zapowiedziano deszcz na następne dni. - taką prowadząc rozmowę zaprowadził Carmen do gabinetu ambasadora. Ów gabinet dość…. “zaśmiecony” różnymi przedmiotami pochodzącymi z różnych miejsc. Niespecjalnie nadawał się na oficjalne spotkania. Ale przecież to była ambasada. Tymczasem Clarke się wycofał za drzwi zostawiając Carmen samą.
Dziewczyna przeszła się niespiesznie po pokoju, przyglądając każdemu przedmiotowi i zgadując skąd się tu wziął. Dość szybko zorientowała się, że ich właściciel jest to obieżyświatem. Nie były to cenne pamiątki, ale przez to trudne do zdobycia. Bo trzeba było osobiście pofatygować się do miejsc ich pochodzenia.

Po piętnastu minutach samotności, pojawił się sam gospodarz tego miejsca, ale podpierający się laską. I wyraźnie lekko kulejący młody mężczyzna. Jego strój świadczył zarówno o dobrym guście jak i bogactwie.


- Lady Stone. To zaszczyt poznać panią osobiście. Widziałem pani występ w Nowym Amsterdamie. Fe-no-me-na-lny. Latała niemal jak ptak! - podszedł do akrobatki,ujął jej dłoń w swoją i złożył na niej pocałunek. - Muszę przyznać, że z bliska jest pani jeszcze bardziej olśniewająca.
Po tych słowach dodał z uśmiech. - Ale gdzie moje maniery.
Skłonił się lekko.- Sir Joshua Drake, ambasador Wszechimperium w Zurychu, do pani usług!
Carmen przyjrzała się mężczyźnie.
- Dziękuję za pochwałę. Przyznam, że już mi trochę brakuje areny, ale służba nie drużba. - uśmiechnęła się do rozmówcy lekko.
- To zrozumiałe. Niemniej cieszy mnie niezmiernie, że moje obowiązki wymagają dotrzymania towarzystwa i udzielenia pomocy tak zjawiskowej piękności jak pani. Mogę wiedzieć jak długo planuje pani zatrzymać się w naszym mieście? - zapytał trzymając dłoń Carmen w swej dłoni i prowadząc ją do fotela. Jego spojrzenie śmiało wędrowało po krągłościach i twarzyczce Brytyjki. Delektował się jej obecność jak smakosz drogim daniem.
- Kilka dni, choć... to też od pana zależy, potrzebna mi bowiem pomoc w uzyskaniu informacji na temat pewnego prawnika... - pozwoliła się prowadzić mężczyźnie, a gdy siadała, patrzyła mu głęboko w oczy, świadoma już jego słabości do niej.
- Oczywiście. Służę pani wszelką pomocą jaką może udzielić ambasada. I ja.- odparł mężczyzna siadając naprzeciw Brytyjki przy bardzo małym stolik.
- W zamian jednak żądam zaszczytu kolacji z panią. - zażartował, po czym spytał.- Czego pani się napije. Wina, herbaty, kawy?
- Jeśli okaże się pan pomocny... kawę poproszę. Czarną. Bez cukru. - uśmiechnęła się zmysłowo, jakby mówiła mu o swoich preferencjach a nie o ulubionym napoju.
- Zrobimy co w mocy, by pani pomóc. Oczywiście wszystko to dla Korony.- odparł z zawadiackim uśmiechem ambasador, a jego spojrzenie śmiało wędrowało po dekolcie i szyi arystokratki. Tak samo jak robiłyby to jego usta, gdyby nadarzyła się okazja.
Zadzwonił dzwonkiem i po kilku minutach słychać było stukot wysokich obcasów.
- Pan dzwonił ? - głos wydobywał się z rudowłosej pokojówki, która za nic miała dobre obyczaje i choć mundurek miała wzorowy, to zdecydowanie z mały na nią.

Coś było groźnego, w jej zmysłowych leniwych ruchach. Jakaś nadnaturalna gibkość.
- Tak Lizbeth, dzwoniłem. Zrób dwie kawy mocne. Bez cukru.- odpowiedział sir Drake nie odrywając spojrzenia od Carmen.
Do której zresztą zwrócił się.
- To gdzie pani pomieszkuje w Zurychu? -zapytał wyraźnie zainteresowany zarówno odpowiedzią, jak i odpowiadającą osobą.
- Proszę wybaczyć, ale to ja po odpowiedzi tutaj przyszłam. Przede wszystkim winien mnie pan spytać o adwokata, którego szukam i jakich informacji potrzebuję. - pouczyła go Carmen, nagłym chłodem traktując.
- Oczywiście. Niemniej sądziłem, że to pani zdradzi te sekrety, wszak… - przypomniał Joshua opierając się na lasce i zerkając w oczy Carmen.- … to pani zleca mnie to zadanie. Więc liczyłem, że gdy pani uzna za stosowne, wyłuszczy wszelkie szczegóły dotyczące owego adwokata. Wszelkie, które powinienem wiedzieć, zachowując dla siebie resztę.
Carmen uśmiechnęła się lekko, doceniając gracza, którym był Joshua.
- Szukam tutejszego bogacza... kogoś o inicjałach AC, choć może być to również jego pseudonim lub skrót. Wiem, że jego sprawami zajmował się adwokat, niejaki pan Hercel, który nie tak dawno przyleciał tutaj z Egiptu.
- AC… szukasz imienia czy dostępu do niego. Albrecht Cerwerich przychodzi mi na myśl, tak od razu. Jest też i Andrea Corsac… potomkini korsykańskich uciekinierów, z czasów gdy upadła Francja Napoleona.- zamyślił się ambasador. Następnie dodał.- Hercela nie kojarzę, ale prawników w Szwajcarii jest sporo. W Zurychu też. Odnaleźć ich łatwo jednak.
- Zacznijmy więc od Hercela. Na razie więcej mi nie trzeba.
- Myślę że znalezienie go znajdzie kilka godzin. - zamyślił się Joshua drapiąc po brodzie. - Z dwie, trzy… tyle zajmie ustalenie adresu jego mieszkania i miejsca pracy. Miasto jest pod tym względem bardzo zautomatyzowane.
- Tedy może przy obiedzie się spotkamy a nie przy kolacji, mój panie?
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to… może zjemy ją tutaj? Inwazyjność deus ex machin w Szwajcarii jest wielce… irytująca.- wyjaśnił z uśmiechem sir Drake, podczas gdy Lizbeth przyniosła dwie dwie filiżanki mocnego naparu.

Nachylała się obserwując zmysłowym spojrzeniem, zarówno sir Drake’a jak i Carmen. Coś było, w jej spojrzeniu, w jej ruchach, stroju… nawet w piżmowych perfumach jakie używała. Coś było w Lizbeth nie tylko erotycznego, ale wręcz nieludzkiego.
- To wszystko na razie.- odwołał ją ambasador. Pokojówka skłoniła się z lekkim lubieżnym uśmieszkiem na swych wargach i oddaliła się do wyjścia.
Carmen nie była głupia.
- To pański ochroniarz? - zapytała wprost, sięgając po filiżankę. Jednak czekała z napiciem się, aż pierwszy zrobi to jej gospodarz.
- Ona? Nie. To sprzątaczka. Wysoko wykwalifikowana sprzątaczka. Zarówno jeśli chodzi o sprzątanie pomieszczeń, łóżek, jak i niewygodnych osób. Zero technologii. - wyjaśnił Drake popijając napar. - W tym mieście pełnym deus ex machin, to zaskakująca zaleta. Ale z naturą w postaci goryli, też ponoć potrafi sobie poradzić.
Brytyjka pokiwała głową.
- Tak wygląda właśnie. Dobrze więc, przyjmuję pańskie zaproszenie. - sama upiła łyk kawy, patrząc ambasadorowi w oczy.
- Znakomicie. Ma pani jakieś szczególne życzenia co do posiłku?- zapytał z uśmiechem mężczyzna wpatrując się śmiało w oczy Brytyjki, tak że nie musiała zgadywać na jaki to przysmak ma ochotę sam ambasador.
- Niekoniecznie. - odpowiedziała, podnosząc się ze swego miejsca - O której mam się zjawić?
- Proponuję południe. A co do tych AC to ich listę łatwo załatwić. O wiele trudniej spotkać się z nimi osobiście.- wyjaśnił sir Joshua wstając wraz z Carmen i podając jej dłoń. Zamierzał ją pewnie odprowadzić.- A gdyby znudziło się pani obcowanie z namolnymi deus ex machinami, ambasada ma kilka wolnych pokoi.
- Dziękuję, ale mam tu jeszcze kilka innych spraw do załatwienia. Wystarczy jeśli pan zorientuje się gdzie podziewa się nasz adwokat i z którymi z tych AC mógł mieć do czynienia. - odparła, dając się odprowadzić - Będę w południe.
- Zrobię wszystko co w mej mocy. Zapewniam.- rzekł z łobuzerskim uśmiechem mężczyzna.

Carmen wyszła z budynku i zamówiła taksówkę. Miała kilka godzin dla siebie, toteż postanowiła je spożytkować na typowo babskie radości, jakimi były zakupy w wielkim, bogatym mieście. Nie mogąc się oprzeć, zdecydowała się też przebrać w nową kreację na obiad z ambasadorem, choć sama wiedziała, że w tym przypadku igra z ogniem. Co prawda nie wiedziała jeszcze sama czy zamierza uwieść przystojnego mężczyznę, z pewnością jednak zamierzała skorzystać z jego słabości względem siebie.

Trzy minuty po godzinie dwunastej stanęła więc na progu ambasady, ubrana w nową, mocno wydekoltowaną kreację. Taksówka tymczasem odwiozła pozostałe jej zakupy do hotelu.
Eliach czekał już na nią przy bramie. Jego spojrzenie było spokojne i beznamiętnie, jakby nie zauważył dwóch krągłych skarbów Brytyjki śmiało wynurzających się z sukni.
- Ambasador już czeka.- rzekł z uśmiechem i poprowadził do środka. Po drodze jednak mijali sprzątającą pokojówkę i jej spojrzenie... pozwalało stwierdzić Carmen, że dobór stroju był właściwy. Może więc Eliach po prostu był zbyt profesjonalny, lub miał… inne zainteresowania?
- Nie obijaj się tak. Trzeba będzie podawać do stołu.- wtrącił Clarke w jej kierunku.
- I tak najsmakowitsze kąski nie będą na talerzu.- odparła z uśmiechem pokojówka spoglądając na Eliacha ironicznie i zmysłowo na Brytyjkę dołączając do tego prowokujący gest miotełką do kurzu.
Carmen spojrzała na nią mimochodem, lecz uśmiechnęła się tylko ironicznie, chcąc chyba bardziej zirytować dziewczynę. A może sprowokować? Po Huai miała w tym nieco wprawy.
- Tak mi przykro madame. Ciężko dziś o dobrą służbę. - usprawiedliwiał się się Eliach, podczas gdy sama Lizbeth uśmiechnęła się lubieżnie, przesuwając językiem po wargach. Zarówno jej usta jak i języczek zwrócił uwagę Brytyjki. Nie dlatego, że sam gest był śmiały i pełen erotyzmu, ale przede wszystkim z powodu tego, że jej język był długi i przypominający ruchliwego węża, a z samych ust wyłoniły się ostre i nieludzkie kiełki.
Brytyjka uniosła brew, wyraźnie zaintrygowana, lecz nic nie powiedziała, pozwalając Eliachowi się prowadzić.
Dotarli do tego samego gabinetu, lekko jedynie uporządkowanego. Najwyraźniej było to ulubione miejsce na posiłki samego ambasadora. Stała tam już karafka czerwonego wina i dwa kryształowe kieliszki.
- Najmocniej przepraszam, ale jego wysokość sir Drake jeszcze się szykuje. Niemniej nie potrwa to długo. Proszę się więc rozgościć, a jeśli ma madame jakieś życzenie to postaram się je spełnić.- wyjaśnił szybko Eliach gnąc się w pokłonie.
- Może dzisiejsza gazeta, jeśli to nie problem - powiedziała z uśmiechem, siadając na tym fotelu, co wcześniej.
- Oczywiście.- Eliach zniknął na moment, by powrócić z nią po kilku minutach. Najnowsze wydanie gazety… z każdym artykułem napisanym w kilku językach.

Z których Carmen rozumiała każdy. Większość wieści dotyczyła świata otaczającego Szwajcarię, jakby ich własna polityka międzynarodowa nie miała znaczenia. Problemy wewnętrzne były napisane dość enigmatycznym językiem, jakby tutejsze społeczeństwo ukrywało samo przed sobą problemy związane z narastającą inwigilacją obywateli i znacznymi wpływami międzynarodowych banków na sprawy wewnętrzne kraju.
- Wybacz że musiałaś czekać.- usłyszała, potem zobaczyła sir Drake’a. W nienagannym smokingu ciasno przylegającym do jego ciał i podkreślającym jego gibką sylwetkę. Niczym czarna pantera powoli podchodził do siedzącej arystokratki, wędrując spojrzeniem po jej dekolcie i szyi.
- Wybaczę, jeśli okaże się, że było warto. - odłożyła gazetę i wstała, by go powitać, podając mu dłoń.
- Oczywiście… jakże mógłbym zawieźć tak uroczą kobietę.- wymruczał Joshua nachylając się i całując dłoń Brytyjki. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął z niej białą kopertę.- Tu są adresy, jego domowy… jak i kancelarii adwokackiej: Schwarz & Buering w której pracuje. Ma osobistego ochroniarza i majordomusa. Uszlachetnionego goryla, który wraz z deus ex machiną, czynią wszelkie włamania kłopotliwymi.
- Informacja i przestroga w jednym... dziękuję. - powiedziała Carmen, odbierając kopertę - A powiązania z jakimś AC?
- Zanim na odpowiem, mam osobiste pytanie.- odparł Drake, gdy tymczasem do pokoju wkroczyła Lizbeth niosąc potrawę. Dziczyznę zapiekaną w białych truflach z pikantnym sosem czekoladowym z dodatkiem lubczyka.
- Rozdajesz autografy swym… wielbicielom? - zaciekawił się Joshua, gdy jego pokojówka ostrym nożem odkrajała kawałki potrawy, by podać ją na talerze obojga smakoszy.
Wzrok agentki odruchowo śledził narzędzie, które mogłoby być zabójczą bronią
- Owszem, choć raczej tylko po przedstawieniach. - odparła z uśmiechem.
- Cieszy mnie to… bo… ale nie uprzedzajmy faktów.- zaśmiał się cicho Drake nie zwracając uwagi na pokojówkę. Pewnie przywykł do niej. No i była jego śmiercionośną bronią.
- Andrea Corsac… wspominałem o niej, prawda? Schwarz & Buering zajmują się jej dokumentami. To jedyne znaczące AC wśród ich klientów… niestety jedynie wśród znanych klientów. Poza nimi mają grupkę tajnych klientów, a jest możliwe że Franz Hercel wykonuje jakąś fuchę na boku. Jeśli komuś zależy na tajemnicy, to mógł pominąć oficjalną drogę prawną.- wyjaśnił sir Drake biorąc się za posiłek i zerkając łakomie na samą Carmen.
Brytyjka również usiadła i zaczęła częstować się dziczyzną.
- To już i tak jakiś trop - powiedziała pomiędzy kęsami - Bardzo ci dziękuję.
- To w końcu moja rola… pomóc ci we wszystkim. - wymruczał Joshua nie odrywając spojrzenia od Brytyjki. - Andrea Corsac jest bardzo wpływową kobietą. Zajmującą się także różnymi nielegalnymi operacjami, związanymi z handlem ludźmi. Oczywiście w białych rękawiczkach. Ona tylko przepisuje liczby i wydaje polecenia, więc.. nie da się jej złapać na gorącym uczynku.
- Ale przynajmniej wiem gdzie patrzeć. - uśmiechnęła się Carmen.
- Ja też…- odparł z zaintrygowaniem sir Drake wpatrując się w dekolt Brytyjki. Temu wszystkiemu przyglądała się pokojówka z lubieżnym uśmieszkiem błąkającym się na jej twarzy.
- Jeśli to wszystko czym mogę służyć, to… czy mam się oddalić?- zapytała zmysłowym tonem głosu.
Carmen spojrzała na nią, a potem na mężczyznę ciekawie. Nic jednak nie powiedziała, bo przecież to nie jej służyła kobieta.
- Oczywiście Lizbeth, tylko bądź w pogotowiu, w razie gdybyś znów była potrzebna.- dodał sir Drake uśmiechając się do Brytyjki. Rudowłosa pokojówka zgrabnie się ukłoniła i leniwym krokiem opuściła pomieszczenie. A Joshua nalał wina do kryształowych kieliszków.
- Więc jakie są pani plany, jeśli można spytać?- zagaił.
- Niestety, wszelkie moje plany związane z pracą są tajne, ambasadorze. - odparła z udawanym smutkiem Carmen, po czym wskazała na drzwi, za którymi zniknęła pokojówka - modyfikacje genetyczne? - zapytała.
- Oczywiście. Niemniej zawsze służę… pomocą w każdej… postaci.- i zerknął na drzwi za którymi zniknęła Lizbeth.- Tak. I to drastyczne. Pierwotna Lizbeth ma.. dziewięćdziesiąt lat. Jednak poddana silnym mutagenom cofnęła swój wiek i to znacznie. W zasadzie już się nie starzeje, aczkolwiek mutageny wpłynęły nie tylko na jej ciało, ale i umysł. Jest przez to bardziej… - chwilę szukał określenia. -...pierwotna w swej naturze.
- I potrafi pan nad nią jeszcze zapanować? - zaciekawiła się Brytyjka.
- Oczywiście… potrafię ją ujarzmić, by mruczała jak kotka.- rzekł pół żartem pół serio Joshua. I dodał nieco poważniejszym tonem.- No i w razie poważniejszego ataku hormonów, Lizbeth ma przepisany supresant. Ale tylko raz musiała go używać.
- To intrygujące. - przyznała Carmen, kończąc posiłek.
- Lizbeth jest teraz młoda, zwinna, gibka… ale ma problemy z pamięcią. W sumie nie pamięta swego życia przed eksperymentem. Ale i tak ma szczęście. Taką kurację mutagenami niełatwo… przeżyć.- wyjaśnił zamyślony sir Drake. - Ale nagroda… pewnie warta ryzyka.
Dolał wina do kielichów. - Mogę zapytać o pani plany związane z pobytem w Zurychu, a nie powiązane z misją?
Carmen napiła się wina.
- Bardzo dobre - pochwaliła, po czym wróciła do pytania - Nie ma o czym opowiadać, bo takich planów nie mam. Jestem tu służbowo.
- Ale chyba nie dwadzieścia cztery godziny na dobę? Czasami trzeba się odprężyć.- odparł z uśmiechem sir Drake. - A ja już zdołałem poznać wszelkie atrakcje tego miasta. Mogę parę polecić, w paru być przewodnikiem.
Carmen spojrzała na niego znad kieliszka.
- A znajdziesz coś, by mnie zadziwić? - zapytała.
- Zależy jakich podniet szuka pani w rozrywce. Aaaa propo ekscytujących momentów. Czy mógłbym poprosić o autograf?- zapytał zadziornym tonem głosu mężczyzna.
- W tym rzecz, że niczego nie szukam. Jestem raczej służbistką. Ale oczywiście, skoro zależy panu na autografie, mogę go dać... i chyba przeszliśmy na “ty” prawda? - zapytała rozbawiona, ale i czujna Carmen.
- Możliwe.. mam nadzieję, że to tobie nie przeszkadza? - mruknął Joshua wstając i dodając.- I wdzięczny jestem za twoją wspaniałomyślność, niemniej żebyś mogła dać mi autograf to będziemy musieli się przejść odrobinkę po posiadłości.
Po czym zadzwonił dzwoneczkiem i weszła pokojówka.
- Lizbeth… możesz tu już posprzątać.- rzekł z uśmiechem Joshua.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 20-10-2017, 20:14   #77
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

- Zaczynam się zastanawiać czym jest ów autograf dla ciebie, skoro musimy gdzieś iść, ale... zaciekawiłeś mnie. - wsparła się na ramieniu ambasadora i pozwoliła prowadzić.
- Tak duży skarb jak twój podpis musi mieć odpowiednią… oprawę. - wyjaśnił enigmatycznie sir Drake prowadząc agentkę w głąb swej posiadłości. Mijali korytarze wypełnione przedmiotami, które można było uznać za pamiątki dość wojowniczej przeszłości. Broń, maczety, kordelasy, prymitywna broń palna… niektóre uszkodzone. Nie można ich było w żaden sposób określić obiektami muzealnymi, ale dla Joshuy musiały mieć znaczenie. Tak jak postawione na postumencie śmigło aeroplanu, czy może sterowca?
Dotarli w końcu do sporej sypialni z dużym łożem i kotarami… prawdziwie królewska komnata. A na przeciw łoża wisiało coś czego Carmen nie widziała od lat. Olbrzymi plakat reklamujący przedstawienie cyrkowe. Na jego środku zaś w kuszącej pozie unosiła się sama Brytyjka wesoło machając zgrabnymi nogami. Plakat z jej debiutanckiej trasy.
- Przyznaję, że malunek nie oddaje nawet w połowie twej urody madame, ale uważam go za wyjątkowy skarb. - szepnął Joshua wprost do ucha Brytyjki. I mówił szczerze. Plakat był zadbany i oprawiony w dębową ramę.
Carmen stanęła zdziwiona.
- Nie myślałam, że się jakiś uchował... - szepnęła, szczerze wzruszona.
- Nie było łatwo go zdobyć, ale mam pewne znajomości w pewnych kręgach. - wyjaśnił Joshua przyglądając się to Carmen, to jej wizerunkowi. - I czyż jest lepsze miejsce na twój podpis, niż on?
- Aż mam opory żeby go... zbezcześcić? - odparła zawstydzona i roześmiała się.
- To mi wstyd przyznać, jak śmiało podążałem fantazją przyglądając się mu. - odparł sir Drake udając się do biurka i szukając wiecznego pióra dodał.- Autor nie potrafił w pełni uchwycić twego piękna i gracji. Niemniej nawet na tym plakacie jesteś prawdziwą gwiazdą. Olśniewasz.
- A ty masz nadzwyczajny talent do wprawiania ludzi w zawstydzenie. - odparła z uśmiechem Carmen, biorąc piór - Gdzie? Tutaj? - wskazała dolny róg, gdzie nie było żadnego ważnego elementu plakatu.
- Tak… tam można. Będzie się ładnie prezentował. - zgodził się z nią ambasador.
Brytyjka odetchnęła i podpisała się z lekko artystycznym rozmachem. Potem zamknęła pióro i oddała je właścicielowi.
- Zachwycająca.- mruknął Joshua przyglądając się Carmen zarówno zachwytem jak i pożądaniem. Ale cóż… nic dziwnego, że jego wzrok przyciągany był do jej piersi. W końcu dekolt tej sukni istniał właśnie w tym celu. - Zaproponowałbym coś słodkiego z mojej prywatnej kolekcji, o ile nie boisz się pić alkoholu w sypialni mężczyzny.
- Potrafię się obronić... - odparła z psotnym uśmiechem, patrząc to na przystojnego ambasadora, to na plakat - A czy ja mogę mieć osobiste pytanie?
- Oczywiście. A ja jestem gotów ponieść karę jeśli posunę się za daleko w swej śmiałości.- odparł z uśmiechem Joshua, po czym dodał.- A co do pytań z radością… zaspokoję twą ciekawość madame.
- Z radością bym się na razie wstrzymała - odrzekła z przekąsem Carmen, by następnie zapytać wprost - Skąd ta blizna?
- Ta na twarzy?- zapytał sir Drake siadając na łóżku i uderzając dłonią. - Czy ta na nodze? W każdym razie obie są pamiątką po długich historiach, które nie ma sensu wysłuchiwać na stojąco.
- Chętnie usiądę. I wysłucham obu historii - uśmiechnęła się agentka.
- Ród Drake’ów ma jedną wspólną kochankę. Jedyną jakiej są wiecznie wierni. Tą kochanką jest morze. Zanim zostałem ambasadorem, pływałem na okręcie bojowym, głównie na Oceanie Indyjskim. Polowałem na piratów… niestety dość szybko nauczyli się mnie unikać. Musiałem więc zmienić taktykę i zamienić krążownik na… SS Półdupka, jak go nazwałem. Mały statek udający handlową jednostkę, a będący w rzeczywistości będący starą krypą. Dzięki temu udało mi się dopaść jednego ze słynnych tamtejszych piratów. Malaka zwanego Rekinem, bo spiłował sobie zęby. - wyjaśniał przyglądając się siedzącej dziewczynie. - Dość brutalny był z niego bandyta i posądzany o kanibalizm. Na pewno zbierał czaszki swych wrogów.
Carmen założyła nogę na nogę i przysłuchiwała mu się z uwagą, zastanawiając ile w tej opowieści było prawdy a ile bajki. Podobała jej się jednak ta historia, więc w sumie nie miało to dla niej znaczenia…
- Duży Papuas… naprawdę spory dzikus wyedukowany przez katolickich misjonarzy, których ponoć zjadł.- zaśmiał się cicho Joshua, wędrując wzrokiem po nogach arystokratki, które bardziej odkryła przed jego wzrokiem. - Mógłbym opowiedzieć, że bliznę na twarzy mam od jego maczety, co nie jest jednak prawdą. Ten podpis Malaki mam na żebrach. Natomiast twarz to… odłamki szkła, gdy kula z armatki rozwaliła nadbudówkę. Rozbite szło rozorało mi twarz. Cudem nie straciłem oka, choć… trochę mnie ta blizna szpeci.- dodał niezbyt przejęty stratą na swej urodzie. Zresztą… wydumaną stratą.
- Mężczyźnie na pewno bardziej uchodzi niż kobiecie. - powiedziała Carmen, czekając na kontynuację.
- Tak więc z twarzą w połowie zalaną krwią na czele mych ludzi rzuciłem się do abordażu pirackiej dżonki, ku zaskoczeniu piratów i samego Malaka, bo to oni planowali dokonać abordażu Półdupka. Rozpoczęła się bitwa na miecze, szable, zęby i noże… i pistolety. Dwóch zastrzeliłem z rewolweru, zanim ten wytrącił mi jakichś chudzina z toporem. Jego ciąłem przez głowę, kolejny natarł na mnie z dzidą jak byk… i wyleciał za burtę, gdy ustąpiłem mu z drogi i kopniakiem w tyłek dodałem mu pędu. Sama Malaka okazał się całkiem zwinny jak takiego mięśniaka machającego ciężką maczetą i moje umiejętności szermiercze miały zostać poddane ciężkiej próbie. Tym bardziej, że on chciał mnie zabić, a ja go nie mogłem. Zranił mnie w bok, gdy skracałem dystans, by rękojeścią pałasza zdzielić go w mordę. Udało mi się go ogłuszyć, potem kopniak w jaja… mało rycerskie, ale na morzu nikt nie dba o ten kodeks. Kiedy zwijał się z bólu, ugodziłem go w prawy bok… niezbyt głęboko, ale boleśnie. Wystarczyło to, by puścił broń. Potem kopnąłem go w szczękę i pozbawiłem. Upadek ich szefa sprawił, że reszta piratów się poddała… w samą porę, bo straciłem dość dużo krwi i walczyłem w sumie na samej adrenalinie. Straciłem przytomność parę minut później, a potem… obudziłem się w raju. - zaśmiał się Drake i dodał.- Bo jak inaczej można określić dwie papuaskie półnagie ślicznotki, które… ale to już chyba nie na uszy damy.
Carmen uśmiechnęła się.
- Dlaczego więc mam wrażenie, że miałbyś ochotę mi opowiedzieć tę historię również?
- To błędne wrażenie… po prostu…- spojrzał na krągłości piersi Carmen, które wręcz starały się wyrwać z dekoltu jej sukni na wolność.- ... atmosfera… naszej rozmowy jest bardzo… bliska. A skoro chcesz… to usłyszeć, to… cóż…-
Westchnął głośno i zaczął mówić. - Obudziłem się we własnej kajucie. Obandażowany na twarzy i torsie, a one… cóż… jednak klęczała między mymi nogami i ustami… objęła moje rodowe… klejnoty wodząc języczkiem po nich. Druga… lizała mój tors łaskocząc moją skórę swymi miękkim włosami. Byłem… skołowany i nie rozumiałem co się stało. Równie dobrze mógł to być raj albo piekło… a one ciemnowłosymi sukkubami. Więc… zapomniałem o dżentelmeńskim zachowaniu.
- A skąd tak naprawdę się wzięły i dlaczego tak radośnie cię powitały? - zapytała Carmen, upijając nieco alkoholu.
- Były żonami… czy raczej kobietami Malaki. Jego nałożnicami. Należały do niego. Dopóki nie przegrał ze mną. Wtedy uznały, że należą do mnie jako jego pogromcy. I tak znalazły się w mojej kajucie. Ledwo mówiły… po francusku, a poza tym potrafiły tylko sprzątać, gotować… miejscowe potrawy. Były też bardzo ładniutkie i potrafiły zadowalać mężczyzn. Dlatego właśnie Malaka je “poślubił” porywając z ich wiosek i zaciągając na statek. - wyjaśnił Joshua.- Jak się pewnie domyślasz, niespecjalnie się zmartwiły jego przegraną.
- Rozumiem. - rzekła krótko Carmen, nie komentując szczegółów.
- I jak rozumiem, na tym winienem zakończyć… moją opowieść? - zapytał ambasador ciekawy jej reakcji.
- To chyba nie jest decyzja słuchacza. W sensie, ja wciąż tu siedzę i słucham... - uśmiechnęła się lekko.
- Wracając do tej… szaleńczej sytuacji. Ocknąwszy się czułem owe usta na moim… mojej męskości sprawnie doprowadzające mnie do szału. W nim to pochwyciłem i zagarnąłem tą liżącą mój tors… o tak…- przy czym zaprezentował jak to robił, obejmując znienacka Brytyjkę i przyciskając władczo do siebie, tak że obie piersi dociśnięte były do jego torsu. - I zacząłem… całować bez opamiętania.
- Lecz teraz tego nie zrobisz, bo Lizbeth musiałaby wkroczyć, by cię ratować. - powiedziała Carmen z tym samym uśmiechem, lecz jej oczy były zimne jak lód. Ambasador przekroczył cienką granicę obyczajów, które tolerowała.
- Oczywiście… oczywiście.- odparł uprzejmie Joshua puszczając Carmen. - W każdym razie… gdy ją tak całowałem, ta druga wykorzystała mój zamęt i dosiadła mnie z głośnym... jękiem.
- Biedactwo, zwyciężył wielkiego wojownika, a pokonały go dwie jego nałożnica. - skomentowała Brytyjka, lecz już nie usiadła, podeszła natomiast do drzwi - Czas na mnie. Dziękuję za opowieści i informacje. No i obiad, oczywiście.
- Muszę jednakże zaprotestować. Nie pokonały mnie. - “uniósł się” żartobliwie dumą Joshua i zadzwonił dzwoneczkiem. - Dzielnie z nim wojowałem i ostatecznie obie legły zmęczone po moich bokach. My Drake’owie nie jesteśmy łatwymi przeciwnikami do pokonania.-
Drzwi zaś otworzyła Lizbeth i rozejrzała się po pokoju z lisim uśmieszkiem na ustach.
- Odprowadź Lady Stone do drzwi ambasady i zamów jej pojazd. Na koszt ambasady oczywiście.- rozkazał Joshua.
- Oczywiście.- skinęła głową Lizbeth i zwróciła się do Carmen. - Proszę za mną Lady Stone.
Carmen skłoniła się uprzejmie.
- Dziękuję raz jeszcze za wszystko - rzekła i ruszyła za pokojówką.
Rudowłosa przewodniczka ruszyła przodem przez korytarze pełne dziwacznych przedmiotów.Każdy z nich musiał być pamiątką morskiego żywota ambasadora Drake’a. Wszak ostatnio mijali maczetę, która pewnie należała do Malaki.
Lizbeth podążając z gracją przez korytarz i kręcąc kuperkiem (zapewne przez wysokie szpilki jakie nosiła) w ogóle nie odzywała się, jedynie pomrukując pod nosem od czasu do czasu. Carmen również milczała idąc za nią... w pełnej gotowości. Czuła, że ma przed sobą prawdziwą maszynę do zabijania, która w dodatku mogła się okazać niestabilna.
Lizbeth kilka razy podciągnęła noskiem i spojrzała przez ramię uśmiechając się drapieżnie.
- Proszę się zrelaksować. Nie mam ochoty pani zabić. Nie mam też takiego polecenia.- wzruszyła ramionami. - Jestem dziś grzeczną kotką… nie musi pani emanować takim spięciem mięśni.
Jej towarzyszka uśmiechnęła się na te słowa szeroko.
- Wybacz, służbowa nieufność. - powiedziała i rozluźniła się, choć tylko odrobinę.
- Nie mam żadnej broni przy sobie. Może mnie pani przeszukać, jeśli poprawi to panience nastrój. - dodała z uśmiechem Lizbeth. - Nie jestem krwawą bestyjką, może trochę emocjonalną, ale mój pan mnie ujarzmił.
- Myślę, że całe pani ciało jest bronią, patrząc na ruchy. - odparła Carmen.
- Doprawdy? Przecież jestem taka mięciutka. Nie to co wielkie kupy mięśni jak te goryle. - zaśmiała się Lizbeth zerkając przez ramię na Brytyjkę.- No chyba, że panienka wie to z własnego… doświadczenia?
Brytyjka uśmiechnęła się, nie komentując jednak.
A i Lizbeth nie kontynuowała tego wątku idąc radośnie przodem i stukając wesoło wysokimi obcasami. Gdy zbliżały się do drzwi posiadłości, zatrzymała się na moment zerknęła za siebie. - Panienka raczy poczekać w holu, aż sprowadzę taksówkę czy woli iść ze mną na ulicę?
- Mogę poczekać - powiedziała Carmen, rozglądając się dookoła.
- Dobrze… w czymś jeszcze mogę…- zanim dokończyła te słowa Lizbeth zobaczyła coś co przyciągnęło jej uwagę. Pusty postument i nieduży kindżał leżący na podłodze.
- Musiałam go strącić podczas sprzątania. - mruknęła do siebie Lizbeth i ruszyła by go podnieść i postawić na miejscu. - Eliach miałby używanie, gdyby zauważył. Z pewnością poleciałby powiadomić sir Drake’a. Panikarz.
Pochyliła się bez zginania nóg, by podnieść przedmiot wykazując się akrobatyczną gracją, jak i koronkową czarną bielizną… jako że krótka spódniczka nie mogła ukryć jej pośladków w takiej sytuacji.
Carmen nijak tego jednak nie skomentowała, po prostu stojąc i obserwując kobietą. Bardziej niż jej ponętność, oceniała wciąż potencjał bojowy.
- Może… powie, że byłam niegrzeczna. I że… trzeba mnie skarcić.- mruczała do siebie Lizbeth zapominając zupełnie o otoczeniu. Przyglądała się trzymanemu w dłoni ostrzu.- Może pan będzie musiał mnie ujarzmić. Może…- jej usta się otworzyły i długi język wysunął się niczym mała żmijka. Pokojówka lubieżnym muśnięciem przesunęła nim po zimnej stali spoglądając nieobecnym wzrokiem na broń.- … może nie… nie trzeba. I tak będzie dziś ciekawie.
Kindżał zatańczył między jej palcami jak moneta w dłoni żonglera. Po czym położyła go na miejsce. - Taaak… wieczór zapowiada się obiecująco.
- Może sama wezwę taksówkę? - zaproponowała wciąż obserwująca ją Brytyjka.
- O nie nie nie… proszę tu poczekać. Zaraz ją sprowadzę.- mruknęła Lizbeth i ruszyła do drzwi posiadłości. - To zajmie chwilę. Proszę usiąść tam na fotelu.
I Carmen została sama w holu.
Z uwagą przyglądała się znajdującym tu przedmiotom, lecz sama wolała niczego nie ruszać.
Te były bezwartościowe w większości, ale z pewnością cenne dla ich właściciela. Każdy przedmiot, każdy oręż był pewnie kolejną opowieścią sir Drake’a. Musiał pędzić bardzo ciekawe życie, zanim trafił tutaj, do ambasady.
Po kilku minutach Lizbeth zjawiła się z powrotem uśmiechnięta i radosna.
- Pojazd już czeka, automat wie na kogo rachunek ma przelać żądanie zapłaty. Proszę tylko wybrać miejsce docelowe. A i zapraszamy ponownie. Ambasadorowi będzie miło, jeśli się pani zjawi ponownie, Lady Stone.-
- Dziękuję - powiedziała Carmen, lecz unikała deklaracji.
- Nie ma za co… istnieję by służyć… - wymruczała zmysłowo Lizbeth, co przypomniała Carmen, że przede wszystkim służy swemu panu.


Do hotelu dotarła jako pierwsza. Jak poinformowała ją Hilda, jej partner jeszcze nie wrócił. A Gabi pozostawiła informację, że pojechała na lotnisko załatwić parę spraw przy Skylordzie. Carmen miała więc około godzinki dla siebie, zanim Orłow wróci z rosyjskiej ambasady.
Postanowiła więc uporządkować zakupy, które wcześniej dojechały i zostały wniesione, po czym spojrzała na ofertę hotelu. Czuła, że przydałaby jej się chwila relaksu.
- Hildo, opowiesz mi o masażach, które macie w ofercie? - zapytała deus ex machinę.
- Oczywiście. Mamy hydromasaże, masaże w błocku, wibromasaże dźwiękami, mamy też masaże ludzkimi dłońmi, jeśli ktoś ma fobię co do automatów. Wykonujemy na miejscu w pokojach lub w przeznaczonych do tego salach na pierwszym piętrze… pomijając oczywiście masaże wodne i błotne i wibracyjne, te tylko tam. - Hilda uprzejmie poinformowała klientkę.- Wszystkie spłacane dopiero przy końcu pobytu w naszym wspaniałym hotelu w ramach szczegółowego rachunku wystawianego za pobyt u nas.
- A te dłonie to silne? - zapytała. Z jednej strony nie lubiła automatów, z drugiej jeśli trafi na jakąś masażystkę mimozę, to prędzej zaśnie niż rozluźni mięśnie.
- Oczywiście… zgodnie z wymaganiami klientki.- odparła dumnie Hilda.
- Zatem poproszę najmocniejszą opcję masażu dłońmi z olejkiem migdałowym - powiedziała Carmen tonem wybrednej klientki. - Zejdę na piętro. Tylko wezmę prysznic. Jakiś strój obowiązuje? Coś jeszcze winnam ustalić, Hildo?
- Nie. Masaż będzie wykonywany nago… jeśli taka opcja nie jest pani wygodna. Może być w bieliźnie. Masowane są plecy, pośladki i nogi. Masować ma kobieta, czy mężczyzna? - wyliczała deus ex machina.- No i proszę udać się w szlafroku hotelowym, jeśli to nie problem.
Zastanowiła się. Jakoś odruchowo pomyślała o wielkiej małpie, ale nie zapytała o tę opcję, zamiast tego rzekła:
- Płeć jest bez znaczenia, byleby ręce tej osoby były naprawdę silne. Lubie b... lubię intensywny masaż. Przyjdę w szlafroku za jakieś 10 minut.
- Oczywiście.- Hilda odparła uprzejmie. - Wskazać drogę?
- Będę wdzięczna.


Zapach migdałów jaki czuła dochodząc do pokoju wyznaczonego przez Hildę, pozwalał Carmen obejść się bez jej pomocy. Urządzone profesjonalnie pomieszczenie z dużym wygodnym stołem świadczyło o najwyższym standardzie.
- Nazywam się Diego.- rzekł z hiszpańskim akcentem mężczyzna o niedźwiedzich barach.- I będę pani masażystą. Stanę za tym parawanem, a pani niech mnie zawoła jak już będzie gotowa.
Po tych słowach rzeczywiście ruszył grzecznie za parawan.
- Wie pan, że zażyczyłam sobie najmocniejszą opcję? - spytała, zdejmując z siebie szlafrok, pod którym była naga. Następnie położyła się na stole na brzuchu.
- Jestem gotowa. - powiedziała, poprawiając jeszcze upięte w kok włosy.
- Zostałem powiadomiony, proszę się nie martwić. Sprowadzono mnie z Barcelony, dla mych umiejętności. - i siły. Bo zabrał się za masaż to Carmen przekonała się, że miał młoty parowe w dłoniach chyba… i bardzo delikatny dotyk palców. Diego nie oszczędzał ciała Brytyjki masując stanowczo i profesjonalnie. Niemal ugniatał jej ciało jak świeże ciasto, wcierając przy tym olejek w jej skórę. Był wart każdego franka szwajcarskiego, jakiego wydano by sprowadzić go z Barcelony. Dziewczyna z lubością czuła, jak jej mięśnie się rozluźniają. Nie fatygowała się przy tym, by podtrzymywać rozmowę. Leżała z zamkniętymi oczami, delektując się masażem.
Diego zaś widząc, że pani nie odzywa się, sam.. milczał przez chwilę. Po czym zaczął pogwizdywać jakąś hiszpańską melodię, zanim Hilda go nie uciszyła trując mu nad uchem, że przeszkadza klientce w wypoczynku.
- Hildo, ty przeszkadzasz mi bardziej. - wstawiła się za masażystą Carmen, nawet nie otwierając oczu - Jeśli mi co będzie przeszkadzać, powiem, a pan ma przyjemny głos.
Dalszy masaż upłynął więc przy pogwizdywaniu Hiszpana i marudzeniu cicho Hildy, która najwyraźniej nie była przyzwyczajona do bycia strofowaną przy pracownikach. W końcu ciało Carmen zostało dopieszczone do końca i Diego poszedł za parawan, zostawiając ją samą.
- Można się ubrać? - zapytała.
- Oczywiście. Proszę się ubrać. Mogę jeszcze potem podać do olejki do kąpieli wieczornej.- zaproponował Diego zza parawanu.
- Nie trzeba. Jestem bardzo zadowolona - powiedziała Brytyjka. Owinęła się szlafrokiem i ruszyła w drogę powrotną.


W pokoju na Carmen czekał już Orłow z kwaśną miną, rozpoczętą butelką czerwonego wina i pokaźną skórzaną torbą. Agent caratu nie był w dobrym humorze, ale na widok wchodzącej akrobatki nieco się rozpromienił.
- Kiepsko poszło? - zapytała, po czym bezceremonialnie wskoczyła mu na kolana i wyjęła z dłoni kieliszek, by się z niego napić.
- Oto cała pomoc rosyjskiej ambasady. Moja misja okazała się nie dość ważna… albo też Worsakow, który kieruje obecnie polityką zagraniczną Rosji w niemieckojęcznych krajach nadal ma do mnie uraz. - burknął Orłow bezczelnie wsuwając dłoń pod szlafrok Carmen i ruszył szlakiem jej uda w kierunku łona. - Mięciutka jesteś i pachnąca.
- Byłam na masażu - pochwaliła się, jednak jego dłoń łapiąc i choć jej nie odsunęła, nie pozwoliła jej wpełznąć głębiej - Ja za to załatwiłam całkiem sporo. Mam namiary na mieszkanie i kancelarię naszego znajomego prawnika. Oraz prawdopodobną tożsamość naszej AC, czy jak się okazało raczej “naszej” AC.
- Kto to? - zapytał Orłow zaciekawiony.
- Niejaka Andrea Corsac. Mówi ci coś to nazwisko?
- Korsykanka? Pasuje do sytuacji. Możliwe że jest potomkinią emigrantów… czyli jej przodkowie przybyli wraz z upadkiem ich rewolucyjnego cesarza. Z pewnością nienawidzi i Anglików i Rosjan. - ocenił Orłow w zamyśleniu. - Ale… to tylko moje przypuszczenia. Nie znam jej osobiście, czy nawet ze słyszenia.
- Zatem możesz swoje wici rozpuścić, a w tym czasie... myślę, że wpierw i tak naszego adwokata trzeba odwiedzić.
- Moje wici to ta przeklęta torba i jej zawartość. Ambasada dyplomatycznie się na mnie wypięła.- burknął Orłow muskając udo kochanki palcami.- Jak chcesz się zabrać za Hercela?
- Ja załatwiłam kontakt, teraz ty myśl, skoro masz takie krótkie macki - zachichotała złośliwie Carmen, bezczelnie opróżniając jego kieliszek całkiem z wina.
- Udam się z… Gabi do tej kancelarii, niby że chcę coś przepisać na moją kochankę. - zamyślił się Rosjanin i zanim Carmen zdążyła coś rzec.- Tak… z Gabi. Lepiej żeby on nie widział nas razem. A umiejętnościom samej Gabrieli nie ufam… jest młoda i ambitna, ale niedoświadczona i niezbyt cierpliwa. Wolę by nam pomagała będąc pod czyjąś opieką. To za ważna akcja, by pozwolić amatorce na samodzielność. Jeśli stracimy Hercela, co nam pozostanie?
- Zakręce kuperkiem gdzieś indziej - zaśmiała się, ale po chwili spoważniała - No dobra, a co ja w tym czasie mam robić? Siedzieć i pachnieć?
- Będę szczery. Nie sądzę żebym cokolwiek wartościowego uzyskał z rozmowy z tym Hercelem. To prawnik… kłamstwo to jego druga natura. A my jesteśmy w Szwajcarii, nie możemy go przesłuchać. Więc to będzie raczej rozpoznanie terenu. - westchnął smętnie Rosjanin i dodał wodząc opuszkami palców po udzie akrobatki. - Nie wiem… może byś jakoś załatwiła przez swoją ambasadę, jakąś okazję do rozmowy z tą Corsac? Moja wcisnęła mi torbę z pieniędzmi, ale tak bogata kobieta jak ona używa ich zamiast papieru toaletowego. Pieniądze nic tu nie dadzą.
- Tylko co nam da spotkanie z nią?
- Hmm… w sumie nie wiem.- zamyślił się Rosjanin nie przerywając dotyku palców. - Może uda ci się wyrobić zdanie na jej temat ? Póki co robimy rozpoznanie terenu… kogo możemy dosięgnąć i jak.
- Możesz też zrobić się na bóstwo i czekać na mnie w koronkach, by pocieszyć mnie po nudnej rozmowie z Hercelem?- dodał figlarnie na koniec.
Prychnęła.
- Załatwię to spotkanie. Ambasador bardzo mocno mnie zapraszał ponownie, więc jutro też go odwiedzę. - powiedziała pozornie obojętnym tonem.
- Albo też… może ta bladolica Chinka będzie wiedziała coś więcej. Ambasador… czy on ci się narzucał… podrywał cię? - wymruczał podejrzliwie Orłow.
Zachichotała, tuląc się do Rosjanina.
- A jak myślisz? Widzisz jego łapska na moim delikatnym ciałku? - drażniła się z nim.
- Odrąbałbym je mu, gdybym to zobaczył. - warknął Jan Wasilijewicz i westchnął cicho.- Ale nie mam prawa zamykać cię w jakiejś wieży. Tym bardziej, że jeśli misja tego wymaga… trzeba iść do łóżka.
Carmen pogładziła go czule po podbródku.
- Wydaje się mieć do mnie słabość. Okazało się, że jest moim fanem. Miał nawet plakat z cyrku, w którym występowałam już jako samodzielna gwiazda. To było miłe... no i nie musiałam wiele robić, by uzyskać pomoc. - zapewniła.
- No cóż… jesteś gwiazdą, więc nie jest to dziwne. -westchnął cicho Rosjanin rozkoszujac się miękkim udem Carmen pod palcami. - A jaką pomoc może nam dać?
- Ciężko powiedzieć, ale zdobycie tych danych zajęło mu ledwo parę godzin. - westchnęła Carmen, wyciągając w górę swoją zgrabną nóżkę.
Jan Wasilijewicz pochwycił jej nogę drapieżnie i językiem zaczął wodzić po skórze dziewczyny, masując ją na swój całkowicie lubieżny i zachłanny sposób.
- To brzmi obiecująco. Ale wiesz dobrze, że… pierwsza próbka zawsze jest za darmo. W końcu pojawić się może płatna usługa. - zamyślił się Orłow, muskając wargami kolano i łydkę bardki. - Mamy pieniądze, więc… dobrze by było jakoś ułatwić ambasadorowi robotę, żeby informatorom płacił naszymi frankami szwajcarskimi.
- Myślę, że nie o kasę mu chodzi, ale następnym razem będę musiała z nim iść gdzieś na salony. To typ zbieracza-szpanera, z tego co zauważyłam. Jeśli więc nie dam się wciągnąć, powyglądam ładnie na jego ramieniu i starczy.
- I wyglądać zachwycająco. Co mi przypomina o… - spojrzał dekolt siedzącej na nim Carmen.- … rozwiążesz szlafrok?
Uśmiechnęła się ślicznie.
- A co z tego będę miała?
- Moje usta wielbiące twoją szyję i twe skarby. - odparł z drapieżnym uśmiechem mężczyzna.
- Och i nic więcej nie chcesz? To ciekawe. Jestem gotowa zaakceptować taką cenę. - powiedziała Brytyjka i niespiesznie rozwiązała pasek szlafroka. Poczekała jednak na potwierdzenie “ugody” ze strony Rosjanina nim rozchyliła jego poły.
- Oczywiście… że chcę więcej, ale mam… dodatkowe oferty dla ciebie.- usta kochanka łapczywie przylgnęły do krągłej piersi Carmen całując ją i wodząc po niej językiem, niczym malarz pędzlem po płótnie. - Co jesteś gotowa uczynić w zamian za pozbawienie mnie… hmm… spodni?
- Póki co mi one nie przeszkadzają... - odparła, przyglądając się jak wielbi jej krągłości i czując, że niedługo może jednak zmienić zdanie.
- Nie spieszy mi się. Kto by się spieszył rozkoszując się takim skarbem w ramionach?- mruczał Orłow wędrując ustami z piersi i obojczyków na szyję i z powrotem, czasem kąsając skórę. A Carmen czuła pod pupą, że jego kochanek nabiera wigoru. - Moja ambasada skłonna mnie wesprzeć bojowo, ale… mam wrażenie, że głównie po to bym wpakował się w kłopoty. Ostatnie to czego potrzebujemy to… kozaków. Dobrze chociaż że twoja jest bardziej użyteczna.
- Dopóki ja jestem użyteczna, możemy liczyć na wsparcie - odparła Carmen, pamiętając historie o kilku zaginionych agentach, którzy z jakichś powodów stali się dla Korony niewygodnie. Zamruczała pod wpływem pieszczot kochanka i przeczesała palcami jego włosy.
- Widać ja nie jestem użyteczny… albo… nie wiem jak to jest w Koronie, ale na dworze cara psy gryzą się pod stołem.- język mężczyzny powoli ocierał się szczyt piersi, a dłoń masująca udo próbowała sięgnąć głębiej. - A co proponujesz w ramach rozrywki? Możemy udać się we trójkę do opery.. Nie jest tak dobra jak wiedeńska, ale to zawsze coś.
- To Ty tutaj częściej bywałeś, więc zdam się na twój wybór... och... - jęknęła cicho, gdy Orłowo niespiesznie, wręcz ostentacyjnie lizał jej sutki, wiedząc, że nie tylko dotyk, ale także widok działa tutaj na Carmen. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, obserwując go w akcji.
- Mmm…- wymruczał jeden ssąc delikatnie i rozkoszując się sytuacją.- Ale czy ty lubisz operę… czy może coś bardziej frywolnego, jak operetka. A może… seks w operze?
Dodał żartem na koniec, choć… czy aby na pewno? Wiedziała jak namiętny jest i jak szalony bywa. I że ten żart mógłby się okazać rzeczywistością, jeśli by mu na to pozwoliła… lub sprowokowała do tego.
Dlatego udała, że nie potraktowała tego w ogóle poważnie i puściła mimo uszu. Operetka brzmi ciekawie... chyba nigdy nie byłam w operetce. Zastanowiła się, lecz usta kochanka notorycznie ją rozpraszały.
- Pragnę cię teraz…- szeptał coraz bardziej gorączkowo wodząc ustami po krągłych piersiach. Wyciągnął dłoń spomiędzy jej ud tylko po by ściskać i miętosić jej biust. - ... jesteś dla mnie jak afrodyzjak agentko Stone.
- Więc musimy ci go dawkować, by nadal działał - powiedziała dziewczyna, znów próbując się zakryć szlafrokiem.
- Nie pozwolę ci. - warknął “gniewnie” Orłow wtulając twarz w piersi dziewczyny i kłując go lekko dwudniowym zarostem. - Moje skarby.
Carmen zaśmiała się.
- I pomyśleć że kilka tygodni temu starczył ci jeden buziak na dachu budynku... - znów pogłaskała go po głowie.
- Nie wystarczył. Uciekłaś zanim zdołałem pocałować cię jeszcze raz i jeszcze…- szeptał Orłow. - Ciężko mi było się powstrzymać, wiesz?
- Niemniej zszokowałeś mnie wtedy... i pomyśleć, że ja uznałam za frywolne podrapanie cię po plecach tam na przyjęciu, gdy udawałeś ochroniarza...- usiadła na nim okrakiem i spojrzała mu z rozbawieniem w oczy.
- Drażniłaś się ze mną. Testowałaś moją samokontrolę… ale jak widzisz…- zdarł z niej całkiem szlafrok i odrzucił na ziemię.- Nie muszę się już kontrolować. -
Jego dłonie zacisnęły się na jej biuście, a jego usta pieściły jej sutki. Co było bardzo przyjemne, acz.. reszta jej ciała też domagała się uwagi kochanka.
- To chyba ja mogę powiedzieć, że to drażnienie się opłacało, skoro wciąż jesteś rozdrażniony - zachichotała, po czym niby lekko obojętnym tonem rzuciła - To co byś chciał za zdjęcie spodni?
- Twoje krągłości otaczające mojego dzielnego wojownika?- zaproponował Orłow z uśmiechem i pocałował usta Carmen.- Acz… jestem otwarty na twoje negocjacje?
- A gdybym poprosiła o bardziej pieprzną wymianę? - zapytała cicho agentka.
- Jestem otwarty na negocjacje.- wymruczał Jan Wasilijewicz znów całując jej usta i masując piersi kochanki silnymi dłońmi równie mocno, jak masażysta jej pośladki pół godziny temu.
Spojrzała na niego, a w jej oczach tym razem pojawiła sie powaga.
- Duszę się tu, Jan. W tym hotelu, w tym pokoju. Brakuje mi dachów... otwartych przestrzeni... skoków... dreszczu emocji. - wyznała.
- Hmm… mamy pieniądze. Wystarczy by wynająć aeroplan i polecieć na alpejskie łąki. Znikniemy z Zurychu na parę godzin. Co ty na to?- pogłaskał dziewczynę po policzku.
- Nie jest to... niepoważne? - spojrzała nań pytająco.
- Dlaczego? Wcisnęli mi forsę w dłonie… więc równie dobrze możemy ją wydać na nas. Z Zurychu do najbliższych alpejskich łąk jest parę godzin lotu. Pionowzloty to drogi kaprys… ale czemu mamy się tym przejmować? Stać nas. -wzruszył ramionami Rosjanin i pogłaskał ją policzku. - To Zurych. Tu każda kamienica ma deus ex machinę, niektóre z nich są bardzo agresywne. Nie zaznasz tu wolności.
- Więc chcę... chcę się wydostać... choć na parę godzin. A jutro będę grzeczną pracownicą Korony. - powiedziała, tuląc się do kochanka.
- Nie…- mruknął Orłow dał mocnego klapsa w pośladek Brytyjki.- Nie chcę żebyś była grzeczna. Nie chcę byś się krępowała jakimiś przysięgami. Lubię cię taką... dziką kotkę.
W odpowiedzi przeciągnęła się i zamruczała.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 22-10-2017, 12:16   #78
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Nie było żadnych figli, choć w ich ciałach płonął żar. Ciało Carmen nie zostało wypieszczone, a sam Rosjanin nadal wykazywał twardość poniżej pasa. Głównie po to, by czekaniem bardziej rozpalić ów ogień. Musieli się ubrać, co było kolejną udręką, i wziąć walizeczkę. Pełną franków szwajcarskich, ponad dziesięć tysięcy. Fortuna nawet w oczach Brytyjki, ale nie dla samego Orłowa. Jego ojczym spał na takich pieniądzach.
Wynajęcie pionowzlotu więc było łatwe. W Zurychu było wiele takich powietrznych limuzyn do wynajęcia (wraz z pilotem).

[media]http://www.rotaryaction.com/images/nutcrack.jpg[/media]

Bańka ze skrzydłami. Niezbyt szybka, ale jakże piękne widoki mogli podziwiać z niej goście, którzy za sześć tysięcy mogli ją wynająć na całą dobę. Górna część bańki była dla Herberta Schwitza, ich pilota. A cała dolna, z wygodnym fotelem i niedużym barkiem, dla nich.
Carmen patrzyła z zachwytem na widoki przylepiona do szyby jak mała dziewczynka, która pierwszy raz jedzie pociągiem.
Tymczasem łopatki wirnika zaczęły wirować powoli i cała bańka powoli odrywała się od ziemi unosząc w górę. Brytyjka mogła więc podziwiać panoramę Zurychu rozwijającą się pod nią i rozkoszować dłońmi kochanka masującymi jej pupę przez materiał ubrania i jak wyraźną wypukłością w jego spodniach...również ocierającą się o krągłości jej pośladków. Bo Orłow stał za nią… zachwycając się samą agentką i jej urodą.
Carmen obserwowała panoramę oddalającego się miasta z fascynacją. Wydawało się nawet, że ignoruje kochanka, a jednak nie była to prawda. Po locie prywatnym samolotem w Kairze marzyła o podniebnej przygodzie z Rosjaninem.
Przełknęła ślinę, po czym wciąż chłonąc widoki powiedziała:
- Weź mnie... chcę być twoja, gdy świat jest u naszych stóp... - wyszeptała rozpalonym głosem.
Nie było to co prawda, całkiem to samo, bo maszyna leciała bardziej jak sterowiec, ale musiało to wystarczyć. Carmen czuła jak jej kochanek zabrał się za podwijanie jej sukienki, szepcząc.
- Oprzyj się dłońmi o szybę. - wyjątkowo rozpalonym głosem. Czy byli niewidoczni, dla tych wszystkich osób pod nimi? Możliwe że tylko dla większości, ale przecież to tylko dolewało oliwy do ognia.
Brytyjka bezwstydnie rozpięła swoją koszulę, ukazując podkreślony gorsetem biust, sterczący dumnie ponad wiązanym cudem. Potem kobieta wykonała polecenie kochanka, wypinając w jego stronę apetyczne pośladki.
Poczuła odsłonięte pośladki muskane jego językiem, poczuła jak Orłow zdziera z nich koronkowe majteczki zsuwając je w dół. Jak wodzi językiem pomiędzy pośladkami.
- Biedny nasz pilocik… nie widzi tak rozkosznego przedstawienia.- drwił cicho acz żartobliwie Rosjanin , jedną ręką masując jej pupę, drugą zaś... uwalniając powoli od ciężaru spodni.
- Chciałbyś mu pokazać... jak jęczę... jak robisz mi dobrze? A może wolałbyś zrobić taką manifestację przed moim nowym znajomym ambasadorem? - Carmen dolewała oliwy do ognia, kręcąc zalotnie pośladkami cały czas przyglądając się widokom za szybą.
- Może? Kto wie. Chciałabyś żeby zobaczył cię od takiej strony?- jęknął Orłow, gdy Carmen poczuła jak jego męskość ociera się o jej pośladki, dokładnie między nimi. Potem jednak poczuła jak napiera na jej bramę rozkoszy i zdobywa silnym sztychem. Znów poczuła w sobie twardy żar Jana Wasilijewicza. Jego dłonie objęły mocno jej pośladki, gdy gwałtownymi ruchami bioder napierał kochanką na szybę, przez którą oglądała panoramę miasta.
- Raczej nie... to ty lubisz być podglądany. - odparła, sycząc cicho z bólu, gdy wbijał się w nią. Uwielbiała to uczucie, a jednocześnie zawsze myślała o tym, by zwrócić mu uwagę, że czasem można to zrobić łagodniej.
- Możliwe… że lubię… się chwalić. Ale figle podczas… lotu Skylordem, były twoją inicjatywą.- szeptał zwalniając nieco tempa ruchów, by całym ciałem przylgnąć do kochanki. Jego dłonie sięgnęły ku jej piersiom, by pochwycić te dwie krągłe skarby. Przyciskają się do niej, Orłow spowalnił nieco ruchy bioder, ale Brytyjka nadal czuła kochanka intensywnie i głęboko, gdy bujali swymi ciałami niespiesznie, rozkoszując się doznaniami.
Zamruczała i przymknęła oczy.
- Przez ciebie staję się... wyuzdana... - powiedziała, delektując się jego ruchami i bliskością.
- Przeze mnie? Mam wrażenie… że jestem… wymówką. - szeptał cicho lubieżnym tonem głosu, gdy bujali się razem kilka kilometrów nad miastem i zmierzali w stronę gór, gdzie niewątpliwie kochanek chciał zaznać kolejnych wyuzdanych zabaw z Carmen. Póki co ta czuła jak zdobywa ją dość leniwymi ruchami, co jednak nie zmieniało faktu, że przy takiej bliskości, każdy sztych jego był wyraźnym przeszywającym doznaniem.- Pragnę cię do szaleństwa, wiesz?
Jęknęła i przeciągnęła się pod nim z jednej strony rozkoszując tą powolnością, z drugiej... niecierpliwiąc. Apetyt Brytyjki wymagał wszak znacznie większej porcji lubieżności.
- Kiedyś taka nie byłam... to od kiedy z tobą... zaczęłam chcieć coraz więcej... twój wieczny głód udzielił się też mi... i teraz... czuję, że chcę mocnych, nieprzyzwoitych doznań i... wyobrażam sobie jakbyśmy teraz lecieli niżej... a ci ludzie na dole... patrzyliby na nas... - westchnęła - ludzie... małpiszony... wszyscy…
- Wiesz… to się da… załatwić…- szeptał jej do ucha Orłow i na chwilę odchylił się by odpiąć wewnętrzny mikrofon pionowzlotu. - To statek powietrzny służący do wycieczek. Może obniżyć bardzo lot. Powiedz mu to… jeśli chcesz.
Przysunął ów mikrofon do twarzy kochanki.
Policzki Carmen zapłonęły wstydem. Odwróciła głowę w bok.
- Nie... nie mogłabym... nie... - opierała się Janowi i...swojej wyobraźni.
- A ja cię… nie zamierzam zmuszać. Ale taka możliwość… istnieje.- szeptał Orłow ściskając drapieżnie jej pierś. - Jeśli zechcesz możesz pokazać swą rozpustną naturę. Tak długo… jak zechcesz… pilot może zlecieć w dół, może polecieć w górę.
- Och, zamilcz, dręczycielu! - warknęła na niego - I weź mnie.... mocniej... - powiedziała cicho.
- Skoro tak…- uniósł się do pozycji pionowej. Jego palce wbiły się pośladki i rozpoczął podbój pochylonej kochanki. Tym razem bezlitosny i pełen lubieżnych mlaśnięć, gdy ich ciała zderzały się ze sobą. Teraz była cała jego, ulegle oddając się ruchom jego ciała, pozwalając by jej piersi hipnotycznie poruszały się i wyobrażając sobie, że rzekła pilotowi, by zleciał niżej. Opuścił nisko widokową kopułę pokazując wszystkim nagość Carmen w tej wyuzdanej pozycji… czującej pożądliwie oczy mężczyzn, kobiet i małpoludów wpatrzonych w jej biust i kochanka biorącego ja tak brutalnie i władczo.
Jęczała coraz głośniej i coraz bezwstydniej, za nic sobie już mając, że sam pilot także mógł ich usłyszeć, choć teoretycznie lotowi towarzyszył spory szum maszyny. Ale gdyby ktoś krzyczał? Mężczyzna mógłby usłyszeć. Carmen zaparła się dłońmi na szybie.
- Uwielbiam cię... w sobie... - pojękiwała słodko z każdym jego mocnym pchnięciem. Orłow znał już ten stan jej uległości, wiedział, że teraz może zrobić z nią wszystko…
Sam jednak dochodził do szczytu i po chwili Brytyjka poczuła jak z kolejnym głośnym jękiem kochanka, rozlewają się w niej jego dowody namiętności.
Nie miał jednak dość.
- Klęknij… weź do ust.- szeptał gorączkowo równie rozpalony co ona i spragniony jej widoków wyuzdanej natury… zwłaszcza z tak prowokacyjnie odsłoniętym biustem. - Zlecimy niżej… nie zauważą twej twarzy.
Ale zauważą pośladki i biodra na których to spoczywała podwinięta suknia i uda, po których spływały kropelki pożądania. I pończoszki i majtki.
Carmen jednak to już nie przerażało. Patrzyła w oczy swego kochanka i uśmiechnęła się zmysłowo. Uklękła przed nim, obejmując usteczkami rozgrzaną męskość.
Powoli smakowała kochanka i siebie, wędrując ustami po włóczni którą była przeszywana. Orłow zaś uruchomił mikrofon i powiadomił pilota, że chcą się przyjrzeć miastu z bliska.
Nie widziała co się działo, ale zdawała sobie sprawę z efektów, gdy pionowzlot opuszczał się niżej pomiędzy uliczki miasta. Czuła też dłoń kochanka pieszczącą jej włosy delikatnie.
Oderwała się na moment i spojrzała na niego.
- Mów, co widzisz... i nie pozwól mi przestać - powiedziała, odcinając sobie drogę ucieczki. Zamknęła oczy i pogodzona ze swoim losem zaczęła pieścić znów wargami Jana Wasilijewicza, jednocześnie głaszcząc dłońmi jego uda i pośladki.
- Dotykaj też siebie…- wymruczał Orłow obejmując dłońmi głowę kochanki i nie pozwalając jej przerwać pieszczoty ust i języka na swej coraz twardszej męskości. -... nie muszę mieć całej przyjemności dla siebie. Jesteśmy już coraz bliżej… ulicy. Parę małp… kominiarzy się przygląda nam. Wodzą za nami swoimi małymi oczkami. Jakaś dziewczyna uciekła na nasz widok od okna. Chyba się speszyła.
Carmen zamruczała perwersyjnie i wypięła bardziej swoje pośladki. Jedną dłonią zaczęła się pieścić, dotykając palcami swego mokrego od rozkoszy kwiatuszka, podczas gdy druga coraz mocniej wbijała się pazurkami w pośladek kochanka.
- Widzę, że bardzo ci się… podoba… jesteśmy coraz niżej. Widząc nas przechodnie. Pokazują palcami. Małpy reagują nerwowo. Ale… nie mogą nic zrobić. Wodzą spojrzeniem za twoją pupą. - szeptał Jan Wasilijewicz drżąc z rozkoszy jaką sprawiały mu usta i języczek kochanki. Zresztą sama twardość kochanka świadczyła o tym, że sprawia mu przyjemność. - Całkiem sporo kobiet nie obraca twarzy w zawstydzeniu i oburzeniu. Umiesz kusić… - szeptał jej kochanek starając się utrzymać kontrolę nad sytuacją. Co nie było łatwe, kiedy rozpraszała go i dotykiem i widokami. Bądź co bądź, także i on na nią patrzył.
A z każdym jego słowem diabeł wstępował w Carmen, która niby to zasłaniając swoją kobiecość, tak naprawdę zwracała na nią uwagę pieszczotami swej dłoni, dwoma paluszkami, które raz po raz wkładała głębiej.
Pojękując z podniecenia, Brytyjka nie komentowała jednak spostrzeżeń Orłowa, była zbyt zajęta jego męskością, którą teraz ostentacyjnie lizała jak wierna niewolnica, sprawiając kochankowi przyjemność nie tylko dotykiem, ale i widokiem. Ślina Carmen skapywała przy tym na jej obnażone piersi, powolutku ściekając między nimi na gorset, którym wciąż spięta była talia akrobatki.
- Patrzą na nas…- mruczał Rosjanin głaszcząc po włosach kochankę. - Rozmawiają. Wywołujemy całkiem spore zamieszanie. Parę małp wspina się na lampy, by dosiegnąć naszego pojazdu.
Jego włócznia sterczała już dumnie, twarda i gotowa do bardziej twórczego wykorzystania. I z pewnością też dość dobrze widoczna.
- Wywołałaś wypadek…- wyszeptał cicho po chwili. -Tam… na dole… zderzyły się… dwa automobile. Ktoś… się musiał zapatrzyć.
Jęknęła. Jednak strach ją opanował.
- Każ mu lecieć w górę... - powiedziała błagalnie.
- Dobrze… - Orłow wydał szybko polecenie i odsunął się od kochanki, siadając wygodnie w fotelu dla pasażerów.
- A teraz… dosiądź swego ogiera, tak jak chcesz.- zaproponował, pojazd zaczął wznosić się powoli w górę.
Doprawdy podziwiała jego opanowanie.
- To wszystko... nic cię nie obeszło? - zapytała niedowierzając i... korzystając z zaproszenia. Usiadła na nim, opasając w pasie nogami. Patrzyła mu głęboko w oczy, gdy znów się w niej zanurzał.
- A niby czemu miałoby? Brałem udział w weneckich orgiach.- chwycił drapieżnie dłońmi obie piersi kochanki ściskając je mocno i namiętnie. Carmen czuła twardą obecność kochanka w sobie, jak i twarde spojrzenie. - Prawdziwych przedstawieniach rozpusty i wyuzdania, w których było się i aktorem i widzem na raz. Pruderia jest mi obca.
Jęknęła.
- Więc i ja... chcę je zobaczyć. - oświadczyła, ujeżdżając kochanka od razu szybkim, ostrym tempem.
- Carmen… nie… tam…- jęknął wtulając w twarz podskakujące pod wpływem jej ruchów piersi kochanki. Pieścił owe krągłości drapieżnie, dysząc coraz głośniej. Gdyż tempo Brytyjki odbierało mu oddech. -... są… zasady. Nie można… się… wycofać.
- Uważasz... że nie dam rady? - czując wyzwanie przyspieszyła ruchów, dręcząc kochanka swoim wytrenowanym ciałem, które wyciskało z nich oboje teraz siódme poty.
- Nie wiem… kilku kochanków… kochanek… na raz… widzowie…- próbował tłumaczyć Orłow, ale ciężko było skupić się na wspomnieniach, skoro teraźniejszość, tak kusiła. Mocniej pieścił jej ciało silnymi ruchami palców. - Jeśli... ktoś dołączy… do nas… to dasz.. radę?
- Mówiłam ci już, że z dwoma próbowałam... a może i z dwiema, choć to słabo pamiętam... - powiedziała, zmieniając nagle tempo na powolne, ale głębokie fale, które całkiem pochłaniały lancę wojownika pod nią - A może... to ty nie chcesz bym... spróbowała? - zapytała, dysząc.
- Z dwoma.. z dwiema.. z którymi się rozmówiłaś. Poznałaś. Nie całkowicie ci obcymi osobami, które… po prostu dołączają do zabawy. A gdybym sprowadził takie… dwie… kochałabyś się z nimi na moich oczach? Nie pytając o to kim są… nie wahając się ani chwili? - rzucał jej wyzwanie, kąsając przy tym delikatnie sutki jej piersi i czując… tak jak ona, że fala rozkoszy w nim wzbiera. I wkrótce wyleje się w kolejnych miłosnych eksplozjach.
- Mogłabym to zrobić... pytanie brzmi za co. - uśmiechnęła się lubieżnie unosząc biodra ponad jego męskość i... zastygając w tej pozycji siłą woli.
- Jeśli sobie poradzisz...i to bez wahania, to jak utkniemy dłużej w Szwajcarii to… Wenecja nie jest daleko stąd. Można odwiedzić taką imprezę, jeśli się okaże, że jesteś na nią gotowa.- pochwycił jej twarz w swe dłoni i przcisnął jej usta do swych. Pocałunek miał namiętny, ale co dziwne… także czuły posmak.
- A czy chcesz... bym była na nią gotowa? - zapytała cicho, znów go dosiadając.
- Nie wiem… część mnie… chce cię na własność. Część mnie zaś… uwielbia tą dziką stronę twej natury, tę wolną od ograniczeń i żądną przygód.- objął delikatnie pośladki kochanki dłońmi, ustami wodził po jej szyi.- Czuję się rozdarty. Niemniej… całość mnie, pragnie widzieć cię szczęśliwą w moich ramionach, przy mnie.
Pocałowała go długo, namiętnie, poruszając przy tym zmysłowo biodrami.
- Więc zostawiam to twojej decyzji. Ja jestem gotowa podjąć się wyzwania i... skoro dzisiejszego wieczora spełniasz moją fantazję, jutro ja będę robić rzeczy, które ty mi każesz... oczywiście, o ile nie będziemy musieli być “w pracy” - mrugnęła do niego.
- Dobrze… więc… znajdę… takie dwie… - wyszeptał cicho Orłow poddając się rozkoszy jej bioder i oddając kochance hołd. - Jesteś… cudowna.
Ona sama też poczuła jak z jego rozkoszą jej własna rozlewa się po zmysłach.
A pod nimi nie było już miasta.

[media]http://www.inspired-ramblings.com/wp-content/uploads/swiss-alps2.jpg[/media]

Wylecieli na wieś, tam gdzie technologia ustępowała tradycji i naturze. I nie było wszędobylskich deus ex machiny. Wtulona w ramiona Orłowa dziewczyna, przyglądała się tym widokom z zachwytem.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś... - szepnęła, po czym pocałowała go w szyję.
- Nie masz jeszcze za co. Jeszcze nie wylądowaliśmy.- pogłaskał ją po włosach.- Poopalamy się nago? Może cię to zdziwić, ale to jest popularne wśród rosyjskich arystokratów… co prawda, bardziej by zagrać na nosach miejscowym, niż żeby naprawdę się opalić. Możemy też połazić po halach, zjeść miejscowe sery. Lub wleźć do łóżka w miejscowej karczmie. I nie wychodzić przed odlotem.
- Pozwiedzajmy... jak... - spojrzała niepewnie na Rosjanina - no... normalna para... jeśli to... nie jest dla ciebie... problem. - nagle poczuła się bardziej zawstydzona z powodu odkrycia przed kochankiem prawdziwego pragnienia niż podczas perwersyjnego przelotu nad Zurychem.
- To ty będziesz tą zafascynowaną wszystkim kochanką, a ja zblazowanym arystokratą spełniającym twój kaprys.- zażartował Orłow odsuwając pukiel znad czoła dziewczyny. - Wolisz naturę, czy wiejskie klimaty?
- Naturę. - odpowiedziała, po czym dodała, nie patrząc mu w oczy - A czy... nie możemy być sobą?
- Dobrze. Możemy być sobą… tylko się ubierzmy, na razie. - cmoknął jej policzek delikatnie. - Chociaż nie wiem czy polubisz mnie… jestem bardzo zachłanny, samolubny i lubieżny.
- Brzmi znajomo. - uśmiechnęła się, po czym wstała. Przed wylądowaniem udało jej się doprowadzić do porządku.
Pilot dostał polecenie by na nich czekać, więc Carmen miała okazję pooddychać górskim powietrzem z dala od Zurychu. Widoki może nie były tak imponujące z ziemi, jak były z powietrza, ale też były tu inne zalety. Mogła iść po górskiej hali, albo w dół kierując się do alpejskiej wioski, albo w kierunku szczytów górskich, albo w las.. albo do strumienia po przeciwnej stronie. Albo… robić co tylko chciała. Orłow pochwycił jej dłoń w swoją, lecz nie ciągnął ku sobie. Teraz to ona była ich przewodniczką. Wędrowali więc od jednego punktu, który zachwycił dziewczynę do drugiego. Od drzewa z zabawną dziuplą do strumyka. Od owcy na hali do skały, na którą z trudem wspięła się nawet akrobatka. Odrzucając przy tym szlachecką manierę i pozwalając sobie na swobodę, Carmen z zaróżowionymi od wysiłku policzkami ciągnęła Orłowa z miejsca na miejsce.
Ten zaś grzecznie dawał się prowadzić wędrując spojrzeniem po najciekawszym widoku, samej arystokratce. Przez chwilę wędrowali w cieniu drzew, przez chwilę wzdłuż strumyka. Dotarli do kosodrzewiny, gdzie Orłow narwał trochę jej gałązek w celu uprzyjemnienia wieczoru przy kominku. Potem zeszli niżej, znów do strumienia, przy którym to Orłow zaproponował.
- Pomoczymy trochę nogi? I odpoczniemy?
Oddychał ciężko, także dlatego że powietrze tu było nieco bardziej rozrzedzone, niż te do którego przywykli.
- Dobrze - powiedziała z usmiechem i przyskoczyła do niego, mimo że jej oddech również zdradzał zmęczenie - Chyba możemy potem kierować się do karczmy... na ten ser i... odpocząć.
- Piechotą, czy podlecimy ?- Orłow klęknął przed Carmen na jedno kolano i bezceremonialnie chwycił ją za łydkę, po to by uniosła stopę i dała się pozbawić trzewika.
Nie protestowała, opierając rękę na jego ramieniu, by nie stracić równowagi.
- Piechotą... nie ma lekko. - zaśmiała się.
- Zgoda…- pierwszy trzewik i palce kochanka niczym pajączki wspięły się łydce i udzie wodząc pieszczotliwie po skórze. No tak, mogła się spodziewać że Orłow nie przepuści okazji do pomacania sobie jej ciała. Z drugiej strony… nigdy to jej nie przeszkadzało.
- Jesteś bardzo grzeczny, choć nie wiem czy i ciebie to wszystko bawi - powiedziała, przyglądając się jego poczynaniom.
- Oczywiście, że bawi. Nie martw się mną. - mruknął przy zdejmowaniu drugiego trzewika. Tym razem dłonie mężczyzny śmiało zanurzyły się pod suknię Carmen wodząc nie tylko po łydce i udzie, ale dochodząc i do majteczek kochanki.
- Właśnie widzę - mruknęła z uśmiechem i... wyrwawszy mu się, wbiegła wprost do strumyka. Tam zaczęła piszczeć.
- Aaaa jakie to zimne!
Bo i też woda była przerażająco lodowata przeszywając zimnem, aż do kości. Po pierwszych chwilach Carmen przywykła do chłodu. I mogła rozkoszować się doznaniami jak i widokami mocząc stopy. Po chwili dołączył grzecznie do niej Orłow i razem mogli podziwiać alpejskie krajobrazy. Do czasu aż pojawił się on. Duży czarny goryl w mundurze polowym, hełmie i ze specjalnie zmodyfikowanym karabinem. Wynurzył się z lasu i spojrzeniem paciorkowatych obrzucił podejrzliwie parkę przy strumieniu i pionowzlot. Nie wzbudziły one jednak wielkiego zainteresowania z jego strony, więc ruszył w kierunku szczytów górskich. Wydawał się kogoś szukać, tym bardziej że byli za daleko od granic, by małpiszon był tylko na zwykłym patrolu.
Carmen, która zastygła w bezruchu na czas tej wizytacji, teraz szepnęła do partnera:
- Już się bałam, że to za ten lot nas szukają…
- Możliwe że po powrocie czeka na nas grzywna w hotelu. Ale z powodu nieobyczajnego zachowania nie trafia się tu za kratki, póki ma się pieniądze. To nie purytańska Nowa Anglia. - wyjaśnił Orłow przyglądając się gorylowi. - Poza tym, gdybyśmy tu się kochali nic by nie
mógł zrobić. Figle na łonie natury nie są wykroczeniem.
Mimo wszystko jednak Carmen wyszła ze strumyka i zaczęła ubierać buty.
- Ciekawe kogo szukają... - powiedziała niezobowiązująco, po czym dodała - Głodna jestem, chodźmy!
- Zgoda.- także on zabrał się za ubieranie butów nieco zaniepokojony obecnością małpiego żołnierza.

Po piętnastu minutach spaceru dotarli do znajdującej się poniżej wioski, która wydawała się równie malownicza, co prymitywna.

[media]http://www.tyrol.com/images/ptrzrew9guw-/xoberstalleralm-alpine-village-in-osttirol.jpeg.pagespeed.ic.Gzd2js4zSc.jpg[/media]
Domy tu były drewniane z niedużym zborem kalwińskim pośrodku i karczmą. Miało to jednak swój urok. Prawdopodobnie nie było tu deus ex machin, ani innych technologicznych usprawnień życia. Mijane wieśniaczki zaś w ogóle nie nadążały za światową modą, preferując tradycyjne stroje.
I były na tyle uprzejmie że wskazać jedyną w wiosce Hoechnen karczmę, o uroczej nazwie “Hirschhörner”, do której wejście ozdobione było jelenim porożem. Urocze.
W środku było dość ciemno, bo pomieszczenie było stare z dość małymi okienkami. Było też aromatycznie, bo z kuchni dochodziły zapachy wędzonego mięsa, baraniny chyba.
No i nie było tłoczno, bo poza dwoma pasterzami jedzącymi polewkę w kącie karczmy, oraz brzuchatym wąsaczem po czterdziestce rozmawiającym dość głośno z miejscową karczmarką… zadziwiająco zjawiskową blondynką, której to miejscowy strój nie ujmował urody.

[media]http://www.alpenschatz.com/Store/DirndlBlue250.jpg[/media]

- Mówię ci Anike… niedźwiedzie się pojawiły. Ponoć aż trzy razem. To nie przypadek, bo dzikie tak nie chodzą.- mówił nerwowo grubas wyraźnie zaniepokojony.
- Schultzie skarbie… te niedźwiedzie to bajka. Nie powinieneś się nimi przejmować. - Anike posłała mu promienny uśmiech.
- Ach… młoda jesteś to nie wiesz. Taki jeden potrafi rozerwać z sześciu myśliwych zanim go dopadną. A teraz jeszcze przysłano wojsko. - burknął wąsacz określany nazwiskiem Schultz. - Lepiej dobrze zamykaj okna.
- Może jacyś przemytnicy do wytropienia, co?- stwierdziła z uśmiechem Anike.- A może manewry. To że jakiś regiment się kręci nie oznacza, że od razu to za sprawą mitycznych niedźwiedzi.
- One nie są mityczne.- zaczerwienił się Schultz.
- Schultzie schatzie… - mruknęła zmysłowo.- Ciii... bo klientów wystraszysz.
Po czym zwróciła się głośno do Carmen i Jana Waisilijewicza.
- Witamy w “Hirschhörner”, co podać. Może mały kieliszek jałowcówki na rozgrzanie? Na koszt przybytku.
Carmen nie zdradzając zainteresowania ich rozmową, by gospodyni nie krępowała się, powiedziała:
- Poprosimy pokój na nocleg,a teraz niech będzie ta jałowcówka i... kolacja z miejscowych specjałów, dobrze? - spojrzała na Orłowa, by stwierdzić czy pasuje mu taka opcja.
Jan Wasilijewicz skinął głową.
- Miejscowe specjały… oczywiście. - uśmiechnęła się blondynka i wskazała dłonią szereg stolików malowniczo zrobionych z rozciętych na pół pni świerkowych.
- Usiądźcie gdzie chcecie.Zaraz podam wam pasterską polewkę oraz ser. I moją jałowcówkę. - po tych słowach Anike opuściła izbę udając się do kuchni, podczas gdy Schultz popijał swoje piwo przy kontuarze. Jan Wasilijewicz trzymając Carmen za dłoń, jak zakochany młodzik, poprowadził ją ku jednemu ze stolików.
- I jak ci się prowincja podoba?- zapytał cicho.
Ujęła jego dłoń i cmoknęła lekko ustami.
- Potrzebowałam tego. Potrzebowałam oderwać się... pewnie po paru dniach byłabym znudzona, ale teraz czuję, że odżywam.
- Zurych i inne szwajcarskie miasta mają mnóstwo kulturalnych rozrywek, zwłaszcza dla snobów, którzy uważają Wiedeń za zbyt plebejski w swej popularności.- wyjaśnił Jan Wasilijewicz, podczas gdy Anike przyniosła tacę z dwoma glinianymi misami pełnymi gęstej i mocno aromatycznej polewki, oraz kawałki sera i chleb. Do tego kieliszki pełne jałowcówki i drewniane łyżki.
- Ser najlepiej pokruszyć nad polewką i poczekać aż się nieco w niej zanurzy. Zakładam, żeście małżeństwo, tak?- zapytała z uśmiechem.
- Tak.- stwierdził Rosjanin.
- To zaraz przyszykuję wam pokój. Nie mamy ich dużych i łazienka jest wspólna. Ale… widoki wiele rekompensują. - rzekła z uśmiechem Anike.
Gdy karczmarka odeszła, Brytyjka pochyliła się konspiracyjnie do Rosjanina:
- A gdybyś powiedział, że nie to nie dostalibyśmy pokoju? - zachichotała na samą myśl.
- Pewnie dostalibyśmy dwa… a jedno z nas… gospodynię jako dodatkową atrakcję w nocy. Jest za ładna na to miejsce… i za wyzwolona. - zauważył Jan Wasilijewicz odprowadzając wzrokiem karczmarkę zmierzającą za kontuar.- Pewnie młoda wdowa.
Uśmiechnął się dodając. - Mogłaby też nie dosłyszeć mojej odpowiedzi i… potraktować nas jak małżeństwo. Interes jest tu ważniejszy niż własne przekonania moralno-religijne.
Carmen odruchowo spojrzała na kobietę, biorąc się za jedzenie.
- Po czym wnosisz, że jest “wyuzdana”?
- Po stroju. Widziałaś tutejsze chłopki. Ta z premedytacją łamie tradycję. I ma rozpuszczone włosy. Tak nie noszą się mężatki czy bogobojne ani w tym kraju, ani w Rosji. Przynajmniej nie te, które się uczciwie prowadzą. - wyjaśnił Rosjanin biorąc się za posiłek. - Nie nosi czepca i jest za stara na nastolatkę. Z pewnością nie lubią jej tutaj kobiety.
Po kilku kęsach stwierdził z uśmiechem.- Ale gotować potrafi.
Znów spojrzał na ich gospodynię rozmawiającą z uśmiechem z Schultzem, który najwyraźniej miał jakichś uraz do niedźwiedzi. I jakieś z nimi zaszłości.
- Nie wiem czy jest wyuzdana, ale na pewno bardziej otwarta obyczajowo. - ocenił na koniec.
Carmen tylko pokiwała głową, spożywając swój posiłek. Gdy nasyciła pierwszy głód, podniosła spojrzenie na “męża”.
- A jaki jest twój ulubiony zakątek świata? - zapytała.
- To… pewnie będzie Paryż.- zamyślił się Orłow pocierając podbródek.- Może i jest teraz burdelem Europy, ale to chyba jedyne miejsce w którym nikt nie bierze na poważnie tego całego siłowania się caratu z brytyjską dynastią. Tam naprawdę ludzie się bawią nie przejmując jutrem. A ty… jakie miejsce lubisz?
Brytyjka zastanowiła się. W jej głowie pojawił się obraz domu, w którym mieszkała jako dziecko z rodzicami. Sięgnęła po kieliszek i opróżniła go. Dopiero potem odpowiedziała:
- Ja nie mam chyba takiego miejsca.
- Jakieś ci znajdziemy. - mruknął Jan Wasilijewicz cmokając czule w policzek kochanki.
- Nie ma takiej potrzeby - odparła, nie patrząc na niego - Tak jest łatwiej w naszym zawodzie. Zawsze mogę wyjechać, spalić most, nic mnie nigdzie nie trzyma. - spojrzała mu w oczy z dziwną powagą - Żadnych sentymentów.
- Nie mówiłem o domu. Mylisz pojęcia. Albo ja cię źle zrozumiałem. W Paryżu miło jest odpocząć, ale to nie jest mój dom. - odparł z ciepłym uśmiechem Orłow, po czym musnął czubek nosa kochanki, potem usta delikatnie pocałował.
- Ja też nie mówię o domu. Po prostu mi to obojętne... Paryż, Londyn, Kair, Zurych - zmiany są kłopotliwe, bo trzeba zawsze przyswoić inne normy społeczne i przywyknąć do pogody, ale poza tym... wszędzie czuję się tak samo. - rozłożyła bezradnie ramiona.
- Acha… - Orłow powrócił do jedzenia uśmiechając się ciepło do Carmen.- Więc… wygląda na to, że wkrótce szczególnie polubisz Singapur, skoro nawiązałaś przyjazne kontakty z Wężową Księżniczką.
Tymczasem Schultz zakończył rozmowę z Anike i blondynka opierając się o kontuar przyglądała się niespodziewanym gościom w swej karczmie. Nieświadomie lub świadomie prezentując kusząco swój dekolt.
- Zobaczymy. Sam przyznasz, że znajomość z Yue się przydaje. - odparła Carmen, kończąc posiłek.
- Na co teraz masz ochotę droga żonko? - zapytał Jan Wasiljewicz dopijając jałowcówkę. - W końcu musimy zadbać, byś wypoczęła.
- Sprawdzimy pokój? - zagadnęła z uśmiechem.
- Z miłą chęcią. - odparł jej kochanek i oboje ruszyli po drewnianych schodkach na górę.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 27-10-2017, 11:49   #79
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Korytarz był tutaj wąski i dość ciemny. Pokój zaś dość jasny dzięki dużemu oknu z którego było widać porośnięte alpejskimi lasami wzgórza. Uroczy widoczek nie rekompensował faktu, jak mały i ciasny to był pokoik, którego to królem było duże małżeńskie łoże. Albo i rodzinne, bo wyglądało na takie do którego dałoby się wcisnąć dwa małżeństwa. Aż prosiło się o śniadania do łóżka. Tych jednak zamówić się nie dało. Nie było tu żadnej deus ex machiny, żadnego wewnętrznego komunikatora, żadnej umywalki nawet… tylko miska z czystą wodą. Żadnej technologii.
- Niezwykłe... w swojej prostocie. - Carmen rozejrzała się ciekawie po pokoiku i podeszła do okna.
- Prawdziwie średniowieczne… warunki. - stwierdził Orłow podążając za nią i dociskając jej ciało do okna. Oparł dłonie na parapecie więżąc agentkę między sobą, a szybą okienną, tak że ocierając się pupą czuła jak bardzo rośnie pragnienie kochanka.
Odwróciła w jego stronę głowę, uśmiechając się lekko.
- Nie dość cię dziś przegoniłam i zmęczyłam?
- Nie bardzo… jestem dość wytrzymały. - stwierdził z łobuzerskim uśmiechem Jan Wasilijewicz, musnął delikatnie jej ucho ustami. - Poza tym… czy ja coś robię?
- Owszem... i doskonale o tym wiesz... - odchyliła lekko szyję, by kusić go jej linią.
- Nie wiem… jestem niewinny i nieświadomy swej seksualności. Prawiczek ze mnie. - agent kłamał z bezczelnym uśmiechem, raz napierając na jej pośladki, raz odsuwając się. Po czym zabrał się za delikatne wodzenie językiem po jej szyi. - Zupełnie nie wiem o co mnie oskarżasz… ubrudziłaś się na szyi, a że ręce mam zajęte, to muszę użyć języka.Starała się nie chichotać podejmując zabawę. Delikatnie zaczęła się kołysać, ocierając o mężczyznę za sobą.
- A co robią twoje niewinne rączki, mój niewinny małżonku?
- Trzymają się parapetu…- szeptał coraz bardziej podniecony kochanek napierając już stanowczo ciałem na kochankę, tak że ta wyraźnie czuła jaki efekt wywierała na Orłowa.
Nie pozostając wdzięczną, wypięła prowokacyjnie pośladki, ocierając się o lędźwia Rosjanina ich krągłościami.
- A czemu go się tak trzymają? Czyżbyś bał się, że możesz... stracić kontrolę nad sobą?
- Skąd taki… pomysł. - jęknął mając coraz więcej kłopotu z samokontrolą. Ton jego głosu był chrapliwy… zwierzęcy bardziej. - Jak tam widoki?
- Piękne... a ty drżysz skarbie... zimno ci? - odwróciła lekko głowę i musnęła wargami załamanie jego szyi.
- Raczej… gorąco.- warknął gniewnie drżąc coraz bardziej. Jego nozdrza rozchylały się jak u dzikiej bestii, wzrok spoglądał niemalże obłędnie. Mógłby budzić postrach u wrogów, ale u Carmen… budził całkiem inne uczucia.
- Masz rację... nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli rozepnę nieco swoją koszulę. - niespiesznie sięgnęła pod szyję i zaczęła rozpinać bluzkę guziczek po guziczku. Bardzo powoli, jakby nie czuła oddechu bestii, dyszącej jej na kark.
- Nie mam…- widziała jak spoglądał na jej rosnący dekolt. -... rozbieraj się… do naga i na łóżko… podstępna wiedźmo.
Jego pogróżki brzmiały jednak bardziej rozpaczliwie, z uwagi na błagalny ton jaki wydobywał się z jego ust.
- Niewinny chłopiec chyba nie powinien tak mówić, prawda? - obejrzała się by spojrzeć na niego z naganą. Jej dłonie właśnie rozpięły ostatni guzik, jednak Carmen nie spieszyła się ze zdjęciem odzienia.
- Nie powinien… ale zaraz wybuchnę. - jęknął smutno Orłow i ukąsił nagi bark dziewczyny tuż u podstawy szyi. Mimo że drżał od żądzy i gniewu, to i tak starał się by Carmen czuła bardziej przyjemność niż ból.
Syknęła słodko, przymykając powieki i odginając w tył głowę.
- Tylko nie to... - zamruczała, ocierając się o niego całym ciałem.
- Łatwo ci powiedzieć.- jego dłonie puściły parapet i chwyciły za piersi kochanki ściskając je mocno i boleśnie wraz gorsetem.- Oprzyj się mocno o okno i wypnij tyłeczek. Obawiam się… że… nie będę delikatny.
- Ale przecież to miał być mój wyjazd... nie mógłbyś... - odwróciła głowę i spojrzała na niego z udawanym strachem, lekko, namiętnie rozchylając przy tym wargi.
- Dobrze wiesz.. że mógłbym… chyba że mam sobie… trzepnąć na twych oczach, co?- warknął gniewnie i zarazem jękliwie. Był dziką bestią, ale na uprzęży i to ona dziś trzymała cugle.
- Ani jedno, ani drugie nie wydaje mi się niewinne... - powiedziała, po czym spojrzała na niego z uśmiechem - Jak będziesz grzeczny, może cię nagrodzę, ale w takim razie musisz być posłuszny. Odsuń się.
O dziwo… odsunął się powoli, z trudem. Przypominał teraz rosyjskiego niedźwiedzia, patrząc spode łba na Brytyjkę, jak na łakoć machaną mu przed nosem. Wiedząc, że jest poza zasięgiem i pragnąc ją skonsumować. Oczywiście, jedno spojrzenie niżej mówiło Carmen, że myśli on o innym rodzaju konsumpcji.
Ona zaś oparła się o parapet i przeciągnęła, kusząco.
- Rozbierz się... powoli... a potem rozbierzesz mnie. - dodała, by wiedział, że czeka go a to nagroda.
Odpowiedzią był gniewny pomruk… obiecujący zemstę. Lubieżną i wyuzdaną zemstę jutro. Mężczyzna zaczął się zdejmować z siebie ubrania. Płaszcz, marynarkę, kamizelkę… koszulę. Odsłaniał muskulaturę swego torsu… blizny które zrobiła mu nożem. I te świeższe, zadane przez nią ząbkami i paznokciami. Dyszał głośno, spoglądając wprost na Brytyjkę i wędrując spojrzeniem po jej twarzy i piersiach uwięzionych w gorsecie.
A ona stała i patrzyła na niego z uśmiechem, chłonąc widok, który przed nią odsłaniał i skąpiąc własnych widoków. Ot bawiła się połami rozpiętej koszuli czasem odsłaniając kawałeczek ramienia.
- Dół też... - powiedziała, po czym przejechała języczkiem w kąciku ust, jakby oblizywała ślinkę, która ciekła jej na widok kochanka.
Zdjął buty.. cisnął w kąt, skarpetki, pas…. najmniej interesujące ją obiekty. Spodnie… zrobiło się ciekawiej. Biała lniana bielizna wypychana do przodu, przez uwięzioną w niej bestię. Nieco mokra… biedaczkowi się wystrzeliło przedwcześnie. Orłow powoli zsuwał i ten fragment i Carmen zobaczyła męskość kochanka. Pulsujący żądzą organ… ten sam, którego niedawno pieściła języczkiem i gościła w swym rozpalonym pragnieniami wnętrzu. Znów poczuła mrowienie w dole brzucha, aż zacisnęła mocniej uda.
- Ciekawe czy kiedyś znudzi mi się ten widok... - powiedziała, po czym uśmiechnęła się łobuzersko - Agent Orłow na moich własnych usługach... Klęknij. - rozkazała.
- Ja ze swej strony… mogę stwierdzić, że twój mi się nie znudzi.- mruknął w odpowiedzi jej kochanek klękając grzecznie.
- Skąd ta pewność? - zapytała dziewczyna, podchodząc bliżej i opierając trzewik na jego ramieniu.
- Dokończ to, co zacząłeś nad strumieniem - poleciła.
- Mam takie przeczucie…- rozwiązując trzewik lewą dłonią, prawą śmiało sięgnął pod sukienkę Carmen, palce prześlizgnęły się po łydce, sięgnęły za kolano i po udzie dotarły do podbrzusze i broniącej go koronkowej bielizny.- … więc uważaj, bo nie dam ci spokoju.
- Brzmi prawie jak oświadczyny - drażniła go swoim śmiechem, po czym trzepnęła go po łapce - Najpierw trzewiki i pończochy...bo nici z rozbierania. - zagroziła.
- Oświadczenie faktów. - stwierdził ironicznie mężczyzna, a jego dłonie drapieżnie zacisnęły się na podwiązce z zsuwając ją wraz z delikatnym materiałem pończoszki. - Wiesz dobrze, że zwykle nie byłbym taki potulny… już byś się wiła pode mną… przyparta do ściany lub podłogi.
Nacisnęła mocniej stopą na jego ramię i spojrzała z góry.
- Ale się nie wiję. - powiedziała z dość nietypową dla siebie władczością - A ty lepiej mi się przypodobaj, jeśli nie chcesz skończyć sam w łazience.
- Nie wijesz… jeszcze… druga noga. - odparł z uśmiechem mężczyzna muskając językiem łydkę już nagiej nogi akrobatki.
Carmen przeciągnęła się tak, by mógł zerknąć pod jej sukienkę i ujrzeć błękitny materiał majteczek... przez chwilę. Po chwili cofnęła nogę, drugą zaś oparła o drugie ramię Rosjanina.
- Jest coś, czego się boisz? - zapytała nagle, bez związku z sytuacją.
- Nie bardzo. - zamyślił się Rosjanin zabierając się za zdejmowanie z jej stopy trzewika. - Nauczyłem się żyć na krawędzi. Skoro nie boję się umrzeć, to czego miałbym niby się bać?
- Że zamknę cię w klatce i nie pozwolę się dotykać - zaśmiała się Carmen, po czym odrobinę spoważniała - Taka nasza praca, ale wiesz... ja bym nie chciała umrzeć przez utopienie. Po tym co stało się z moimi rodzicami... wolę każdą inna śmierć. Więc jakbyś kiedyś... no wiesz, wiedział, że czeka mnie taki los... skończ to wcześniej. Będę ci wdzięczna. - patrzyła mu w oczy.
- Dobrze…- mruknął Orłow biorąc się za zdejmowanie drugiej podwiązki i rolowanie pończoszki. -... ale chyba nie dam ci w ogóle zginąć.
- A jak dostaniesz na mnie zlecenie? - pogładziła go po głowie.
- To już kwestia tego jak… bardzo… lojalny jestem. - zamyślił się Orłow pozbawiając nogę akrobatki osłony z tkanin.- Może zdołasz mnie przekonać bym cię oszczędził, co?
- A ile dni w twoim lochu musiałabym wtedy spędzić? - mrugnęła do niego zadziornie.
- Bardzo.. długo… bardzo intensywnie.- wymruczał Jan Wasilijewicz zerkając w górę. - Co teraz ściągamy?
- Górę... majteczki zostawimy ci na deser. - odpowiedziała Brytyjka.
Orłow wstał i rozchylił bardziej górną część sukienki i gwałtownie zaczął ją zsuwać z ciała kochanki, nerwowymi szarpnięciami odsłaniając całkiem gorset Carmen i skarby które w sobie więził.
- Auuu trochę delikatniej... - poskarżyła się, choć po prawdzie uwielbiała tę jego gwałtowność - I żadnych buziaków... bo odeślę cię, mój drogi małżonku.
- Wiesz… że to się zemści na tobie…- burknął kucając i zsuwając sukienkę w dół w pełni odsłaniając sylwetkę kochanki.
- A co do tych widoków z okna… brakuje tu firanek, więc widoki są w oba kierunki. - zażartował wstając powoli.
- Na szczęście dziś to moje życzenia realizujemy. - powiedziała Carmen z uśmiechem - Teraz jeszcze gorset... masz go rozwiązać a nie rozrywać jak zwykle. A potem majteczki i... możesz położyć się na łóżku.
- Wiedźma. - warknął Orłow, bo z rozwiązywaniem najwyraźniej miał problem. Jego dłonie drżały próbując rozwiązać drobniutkie sznureczki.- Przyznaj się... to wasz kobiecy wynalazek, by torturować nas… mężczyzn.
- Możesz tego nie robić i pozwolić mi w gorsecie zostać. - odpowiedziała lekkim tonem Carmen, przeciągając się kocio.
- Chcę cię całą… - szeptał Orłow wprost do jej ucha. I w końcu uwolnił ją od tego gorsetu rzucając go na podłogę. Zostały już tylko majteczki.
Poczuła dreszcze. Ona również go pragnęła. I to nie jako oswojoną bestię, lecz drapieżnika, który napadał na nią i brał w posiadanie dopóki oboje nie padli z wycieńczenia.
- Jesteś więc na dobrej drodze... - szepnęła.
- Jutro… będziesz cała moja… nie myśl, że tego nie wykorzystam. - uśmiechnął się drapieżnie Orłow wsuwając dłonie pod majtki i kucając zsuwał je w dół.
- A ja jestem ciekawa po jak wiele będziesz miał odwagę sięgnąć. - odpowiedziała Brytyjka, wyjmując z majteczek najpierw jedną, a potem drugą nogę. Zdjęła jeszcze swoją rękawicę i tak oto stanęła całkiem naga przed Rosjaninem.
- Pewnie… zdołam cię przestraszyć.- zaśmiał się cicho mężczyzna. - Ale jako łaskawy władca, pozwolę ci pewnie się wywinąć… jeśli okaże się, że nie jesteś gotowa na takie zabawy.
- Szkoda, że ja taka łaskawa dla ciebie nie jestem, prawda? - Carmen przekrzywiła głowę - Mówiłam żebyś się na łóżku położył.
- Tak, tak… już się kładę.- po czym wlazł na łóżko, przez chwilę pozwalając Brytyjce oglądać swe twarde pośladki. Następnie zaś położył się na plecach i… w górę sterczał jego twardy pal rozkoszy. Efekt jego pożądania względem niej. Carmen tymczasem zebrała z ziemi swoje pończochy i podeszła do ramy łóżka.
- Daj rękę - powiedziała spokojnie, jakby to bardziej była prośba niż rozkaz.
Orłow grzecznie podał dłoń wędrując rozpalonym spojrzeniem po krągłościach kochanki. Potulny tylko dzięki jej obietnicom nagrody. Carmen przywiązała pończochą najpierw jedną jego dłoń do ramy łóżka, potem obeszła je i to samo zrobiła z drugą. Wskoczyła na Rosjanina i pochylając się nad nim sprawdziła więzy.
- Jak myślisz... co teraz zrobię? - uśmiechnęła się szelmowsko.
- Nie mam pojęcia… szczerze.- Orłow przesunął pożądliwym spojrzeniem po nagim ciele kochanki. - Nie próbuję nawet zgadywać jaki to figielek wymyśliłaś.
- Ja? Figielek? Jak mogłabym? - zapytała z uśmiechem, kładąc się na nim i ocierając całym ciałem. Po chwili jednak zeszła i wróciła z buteleczką olejku ze swojego bagażu.
- To oliwa z dodatkiem anyżu. Podobno afrodyzjak... postanowiłam więc, że wykorzystam to do masażu. Co o tym myślisz?
- Myślę że to kuszący pomysł, tyle że… - zerknął niżej na swój maszt stojący wysoko i dumnie.- ...trochę spóźniony. Ale… postaram się jakoś… no… być cierpliwy. I w pełni się nim rozkoszować. Tak jak rozkoszuję się… widokami.
- A myślisz po co cię związałam? - zapytała rozlewając olejek na jego piersi wąską strużką - Zamierzam sprawdzić granice twojej cierpliwości mój miły... i nie wiem czy do czegoś dojdzie tej nocy... naprawdę lubię patrzeć jak cierpisz. - wyznała i zaczęła dłońmi rozprowadzać olejek po całym jego ciele... omijając męskość.
- Doprawdy? - Orłow szarpnął się w więzach przyglądając rozpalonym spojrzeniem kochance. Jego ciało drżało z niecierpliwości i pożądania. Mięśnie napinały się pod skórą pod jej dotykiem. Cierpliwość wszak nie była zaletą Rosjanina.
- Mhhhhmmmm... - przyznała Carmen, wodząc palcami po jego umięśnionych ramionach, torsie, brzuchu i schodząc na podbrzusze tak nisko, że niemal sięgając jego organu rozkoszy, a jednak nie dotykając go.
- Zemszczę się jutro… może nawet rano? - jęknął napinając ciało i drżąc. Przymknął oczy szepcząc. - Nawet nie wiesz jak bardzo cię pragnę.
Wiedziała. Dowód tego prężył się wprost przed jej oczami… kusząc do wykorzystania go.
- To bardzo dużo czasu, wiesz? - akrobatka pochyliła się i pocałowała czubek jego męskości, po czym wróciła do masażu łydek i ud mężczyzny.
- Zostajemy tu na noc? Trzeba by… trzeba… trzeba by…- mężczyzna desperacko szukał czegoś do odciągnięcia swych myśli od tej sytuacji, gdy pieściła jego ciało masażem. Mięśnie miał ciągle napięte i szarpał się odruchowo w swych więzach.
- Taaaak, mój mężu, co chcesz mi powiedzieć? - wspinała się paluszkami po wewnętrznej stronie jego uda, bo po chwili zjechać w dół nogi, drapiąc skórę pazurkami. I tak kilka razy.
- Pilota poinfoormoować…- jęknął głośno patrząc w dół na kochankę pełnym pasji spojrzeniem. Obiecującym jej godziny “tortur”… pełnych rozkoszy i dzikości. Głośnych od jej krzyków i jęków ekstazy.
- A nie mówiłeś, że on na całą dobę wynajęty? - zapytała, nie przerywając pieszczot, którymi teraz obdarzała pierś i brzuch kochanka, pochylając się nad nimi od czasu do czasu i muskając czule skórę wargami.
- Ale… nie został… powiadooomiooony. - jęknął Orłow szarpiąc się w więzach i spoglądając na kochankę. - … że zostaaajeeemy ttuttaj.
- I co z tego? - zapytała, po czym smagając językiem jego szyję, dodała - Słaba wymówka…
- Rozwiąż mnie… - warknął gniewnie Rosjanin odruchowo nadstawiając szyję, pod jej pieszczotę.
- Nie-ee... - odpowiedziała ze śmiechem, zawisając nad nim na dłoniach. Jej włosy i piersi dotykały jego nagiej, pachnącej teraz anyżem skóry.
- Wiesz… że… zapłacisz mi za to. Sama dałaś mi… do ręki tą możliwość.- oddychał ciężko, gdy ocierała się swymi piersiami o jego tors i czuła jak czubek jego twardej męskości ocierał się o jej uda i kwiatuszek, wyraźnie “rozkwitający” pod tym dotykiem.
Carmen wstała z łóżka i po chwili wróciła ze swoimi kusymi majteczkami.
- W takim razie muszę postarać się, by było warto.- odpowiedziała z uśmiechem i... użyła swojej bielizny jako knebla dla kochanka. A potem wróciła do masowania, czy też dręczenia jego ciała.
Trwało to dość długo, co więcej trysnął raz z rozkoszy nawet, gdy nie dotykała bezpośrednio jego męskości. Nie wpływało to jednak na apetyt rosyjskiego kochanka, który wciąż wił się i warczał groźnie w więzach ku uciesze Carmen, która nadal kontynuowała swoje pieszczoty, tylko że teraz odwrócona do niego tyłem z wypiętym tyłeczkiem. . Dopiero po jakichś dwóch godzinach takich tortur, postanowiła wyjąć knebel z ust kochanka i napoić go wodą.
- Może przynieść ci z dołu jakieś wino albo jedzenie, mój niewolniku? - zapytała, tulać się do jego boku jakby nigdy nic.
- Wino… wystarczy. - wymruczał dysząc cicho i nachylił twarz ku jej obliczu, by ją pocałować… czule. Pozwoliła mu na to, a gdy w końcu ich wargi rozdzieliły się, polizała go po ustach.
Następnie wstała i zaczęła się ubierać w sukienkę, by jakoś wyglądać przy składaniu zamówienia. Zajęło jej to chwilę.. tak samo jak zejście na dół po drewnianych schodkach. I zastanie właścicielki przybytku na jej własnych przyjemnościach… na czytaniu książki o pąsowej barwy okładce, którą szybko zamknęła i schowała pod kontuarem.
-Witam… czym mogę pomóc?- zapytała z uśmiechem Anike.
- Chciałabym zamówić wino do pokoju. Czerwone, z najlepszego rocznika jaki macie. I do tego może kosz serów. - zastanowiła się - Chciałam też zapytać czy istnieje możliwość wysłania posłańca do naszego samolotu z informacją, że odlecimy dopiero jutro?
- Oczywiście… nie ma z tym żadnych problemów. Proszę tylko podać swoje… eee… nazwisko męża i imię tego pilota i gdzie się znajduje. A zaraz kogoś…- zanim zdążyła dokończyć zdanie obie kobiety usłyszały od strony drzwi.
- Przeklęte brudne małpy... - z ust wkraczającego szwajcarskiego oficera wkraczającego do karczmy z dwójką podkomendnych.


- Zaraz doniosę wino i sery do waszego pokoju, jak tylko się uporam z nowymi gośćmi. I poślę stajennego, tylko niech pani poinformuje mnie o miejscu pobytu pilota. - dodała już ciszej gospodyni.
Carmen podała więc opis miejsca, gdzie wylądowali i numer seryjny samolotu. Po namyśle podała nazwisko Orłowa, bo to on płacił przecież za tę przyjemność a w Zurychu występowali pod prawdziwymi personaliami. Potem odeszła od kontuaru i przyglądając się dyskretnie mężczyznom, ruszyła w kierunku do pokoju.
Ci zasiedli przy wspólnym stoliku rozkładając jakąś mapę i markerami rysując linie i strzałki. Jakby planowali jakieś manewry, albo bitwę… albo obławę.
Agentka nie mogła dosłyszeć co mówili, gdyż ściszyli głosy gdy Anike podeszła do nich odebrać zamówienie.
Choć wrodzona ciekawość kazała jej łowić każde słowo nie usłyszała wiele, ale też nie chciała rezygnować z miłego wieczoru, więc podeszła prosto do drzwi.
- Dzień dobry, obsługa, przyniosłam ręczniki. Wejdę tylko na moment... - rzekła i po chwili wślizgnęła się do pomieszczenia, by zobaczyć minę kochanka.
- Tylko na moment i żadnych pyt…- usłyszała w odpowiedzi i zobaczyła zdziwioną minę Orłowa. Rosjanin nie okazywał strachu i nie próbował ukryć swych intymnych fragmentów ciała przed potencjalną pokojówką. Nie wstydził się swego ciała… i po prawdzie nie miał powodów, by się wstydzić.
Carmen uśmiechnęła się szeroko i zamknąwszy za sobą drzwi rezolutnie wskoczyła na łóżko obok kochanka.
- Zamówienie zrobione. Wysłałam nawet posłańca do pilota. - powiedziała, po czym przytuliła się do jego piersi, którą... podrapała zachłannie pazurkami - Jesteś mój aż do rana.
- Związany i wykorzystany…- westchnął teatralnie Orłow i uśmiechnął się.- Więc jak chcesz mnie wykorzystywać. Jakie sekrety ze mnie wydobyć?
- A masz jakieś? - spojrzała znacząco na jego wyeksponowane ciało - Poza służbowymi…
- Mnóstwo…- zaśmiał się cicho Rosjanin zerkając na Carmen. - Jak choćby nocne fantazje na temat zniewolenia ciebie, jakie miałem z twego powodu… po tej tureckiej łaźni. Jak śniłaś mi się naga… w trzech osobach… uciekająca przed mną w tej łaźni, zawsze tylko ociupinę poza moim zasięgiem.
Carmen powoli, niby skradający się drapieżnik weszła na niego i musnęła usta Jana w pocałunku, po czym rzekła mu do ucha:
- I jak oceniasz... jawa spełniła oczekiwania twej fantazji?
- We fantazji sennej... było ciebie trzy… ale nie złapałem żadnej z was więc.. jawa musiała przerosnąć sen.- przypomniał jej Orłow i przyglądając się kochance dodał. - No cóż… oczywiście że przerosłaś me… wyobrażenia. Jesteś jak mocne wino, upajasz.
- Przypuszczam, że w tej pozycji nic innego byś mi nie powiedział - zaśmiała się Carmen, opadając biodrami na jego lędźwia i ocierająć się o sterczącą męskość.
- W innych pozycjach też mówiłem to samo. - przypomniał jej agent oddychając coraz mocniej i podobnie “stercząc”. Tymczasem rozległo się pukanie, zakończone słowami.
- Sery i wino przyniosłam. - i kobieta za drzwiami, zaczęła poruszać klamką by otworzyć je.
-Już! - krzyknęła Carmen i wykorzystując swoje wygimnastykowane ciało w paru susach znalazła się pod drzwiami, które kobieta zdążyła tylko trochę uchylić.
- Zaraz wniosę, tylko przy drzwiach pomoc się przyda. - odparła przyjaźnie Anike.
- Proszę mi to zostawić i biec do gości. Ja już nam wszystko porozkładam - zaoferowała się Brytyjka stojąc w lekko uchylonych drzwiach.
- Nie ma takiej potrzeby. Wolę mieć wymówkę, by nie wracać.- zażartowała Anike, ale nie próbowała na siłę sforsować drzwi.
Carmen udała zawstydzenie.
- Ale mąż... jest niekompletnie ubrany. Proszę... naprawdę poradzę sobie.
- Acha… rozumiem… proszę. - odparła Anike pobłażliwym tonem podając tacę z winem i serami.
Odebrała od niej tacę i weszła do środka pokoju, zamykając za sobą dokładnie drzwi.
- Zgodziłam się na trójkąt, ale... nie na mojej zmianie. - warknęła z udawaną surowością, po czym zabrała się za otwieranie butelki.
- Pamiętaj moja droga, że przyjęcia w Wenecji to coś więcej niż trójkąt. - odparł z ironicznym uśmieszkiem Orłow i wzruszył ramionami dodając. - Poza tym, czy ja coś mówiłem?
- A co gdybyś nie zdążyła i by tu weszła? - zapytał na koniec.
- Patrzeć by mogła, jednak dotykanie cię... - stwierdziła po chwili zastanowienia - To burzyłoby mój koncept dręczenia cię. - uśmiechnęłą się ślicznie i odeszła z kieliszkiem wina, które... rozlała na jego piersi, a potem zaczęła łakomie zlizywać.
- Zapłacisz mi za to. - jęknął jej więzień prężąc się pod jej dotykiem. Trudno było stwierdzić czy groził… czy obiecywał.
Carmen jednak nie przejmowała się pogróżkami i zlizała resztę trunku. Dopiero potem podstawiła kieliszek pod usta kochanka, a gdy chciał się napić...cofnęła go. Sama upiła solidny łyk, lecz nie przełknęła go. Pocałowała Rosjanina, wpompowując wino w jego usta.
Trudno powiedzieć czym jej kochanek bardziej się rozkoszował, trunkiem czy pocałunkiem. W każdym razie pieścił jej usta łapczywie swymi wargami i swym językiem muskał jej języczek.
Tak mijał im czas. Carmen karmiła i poiła Orłowa z ust, pieściła jego ciało, lecz nie dawała zaspokojenia. Stawał się coraz bardziej niedźwiedziem na uwięzi, co sprawiało że pończoszki zaczynały trzeszczeć. Za którymś razem… jej kochanek mógłby w końcu zerwać się z tej “uwięzi”.
- Chyba już dłużej nie dam rady... - Carmen powiedziała, oddychając ciężko i ocierając się o ciało kochanka. Oboje byli cali mokrzy od potu, a w pokoju zrobiło się strasznie gorąco.
- Rozwiąż mnie…- jęknął gniewnie ledwo panując nad słowami. Carmen ledwo zrozumiała jego słowa.
- Zapomnij. - powiedziała i podsunęła się tam, by jego twarz znalazła się między jej nogami - To siebie mam zamiar zaspokoić... - dodała z diabelskim uśmieszkiem.
- A co dosta…- zaczął, ale przypomniał sobie, że dziś należy do niej. Zamiast tego przycisnął usta do kwiatu kobiecości kochanki, stanowczym ruchem języka rozchylił jego płatki i sięgnął zachłannie głębiej. Orłow pieścił intymny zakątek kochanki gorączkowo i energicznie przelewając swe pożądanie w tą właśnie czynność. Brakowało mu przez to precyzji, ale z każdym ruchem jego języka Carmen czuła całym ciałem jego pragnienie.
Jęknęła, przeciągając się. Zamglonym wzrokiem spojrzała na Rosjanina.
- Mmmmm kusisz... - powiedziała i oparła się rękami na ramie łóżka tuż obok przywiązanych dłoni mężczyzny.
Nie usłyszała odpowiedzi innej, niż lubieżne mlaśnięcia wywołane językiem pieszczącym jej grotę kobiecości. Nie widziała innej odpowiedzi niż ta która sterczała przed nią… ciepły stalagmit uniesiony w górę. Rosjanin zaś wydawał się być całkowicie skupiony, na jej najbardziej wrażliwym na dotyk fragmencie ciała.
Jęknęła i resztkami samokontroli skupiła się na odwiązaniu dłoni kochanka od ramy łóżka. Po chwili Orłow był wolny.
Rosjanin pochwycił za pośladki kochanki, nadal przyciskającej wszak łono do muskającego jej kobiecość języka. Nie dawał jej chwili spokoju, smakując jej pożądanie i dorzucając paliwa do trawiącego ją “ognia”…
- Na ziemi… na czworaka…- usłyszała w końcu polecenie kochanka.
- To...ja...rządzę... - zaprotestowała, choć bez przekonania, sycząc z rozkoszy.
- Na… czworaka…- jęknął Orłow pomiędzy muśnięciami jej kwaituszka. Delikatnie uderzył jej pośladek, choć i tak poczuła ból i rozkosz zarazem. Jak ukłucie ostrogi podczas galopu.
Nie miała siły się opierać, za bardzo go pragnęła.
Posłusznie zeszła z łóżka i uklękła. Następnie wypięła pośladki w kierunku Rosjanina.
- Chodź... szybko... - powiedziała błagalnym tonem.
- Nie będę... delikatny…- szepnął schodząc z łóżka. Nie był. Pochwycił mocno biodra kochanki i szturmem zdobył jej bramę rozkoszy. Trzymając mocno za jej pośladki od razu narzucił gwałtowne tempo wprawiając ciało kochanki w kołysanie. Niczym barbarzyńca rozkoszował się swoją zdobyczą poddając wytrzymałość dziewczyny ciężkiej próbie. Ale Carmen ciężko było narzekać, gdy czuła się przeszywana przez twardy stalagmit kochanka czując każde pchnięcie całym ciałem i mając problemy z wypowiedzeniem czegokolwiek innego poza głośnymi jękami i krzykami.
Była zresztą w takim stanie, że jedyne czego pragnęła to zaspokoić zwierzęcą żądzę... dlatego też spuściła bestię ze smyczy. Czując w środku Rosjanina, wiedziała, że długo tak nie wytrzyma. Mocniej, głośniej, dziko… ich ciała ocierały się o siebie pogrążając się w szaleńczym tempie, gdy dążyli do spełnienia. Świat dookoła przestał istnieć, liczyła się tylko przyjemność jaką sobie nawzajem dawali. W końcu ekstaza przelała się gwałtowną falą przez ich drżące ciała i zmęczeni oboje osunęli się na podłogę, nie mając sił na nic więcej poza łapaniem oddechu.
- Zamknąć drzwi na zapadkę? Czy jeszcze mamy w planach jakieś wyjścia moja pani?- zapytał Orłow czule mrucząc wprost do ucha Brytyjki niczym duży kocur.
- Chyba nie mam siły... - przeciągnęła się leniwie na dywanie pod nim - Byłeś bardzo dzielny, wiesz?
- Wiem. Niemniej czeka cię długa i męcząca noc… bo ja mam spory apetyt.- groźba ta wywołała dreszczyk na ciele Carmen, ale nie strachu… a podniecenia.
- Ojeeeej... - szepnęła z udawanym przejęciem i zakręciła przed oczami kochanka zgrabną pupą.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 29-10-2017, 21:19   #80
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Powrót do Zurychu oznaczał wczesne wstawanie, szybki posiłek i żadnej dłuższej okazji do zabawy. Więc niewola musiała poczekać na wieczór. I plany Orłowa jakie były z tym faktem związane. Wiedziała co mu obiecała i czego zażyczyła. Wedle Rosjanina wycieczka do Wenecji wymagała przejścia przez Brytyjkę paru testów. Z pewnością każdy miałby być bardziej wyuzdany od poprzedniego. I wymagał przekraczania kolejnych granic pruderii i moralności.
Póki co jednak musieli wrócić do mrocznego miasta pełnego świętoszkowatych i wścibskich deus ex machin, goryli w mundurach… także tych prawdziwych. I fałszywej cnotliwości. Miasta zimnego i mrocznego, choć akurat teraz w Zurychu panowała słoneczna pogoda. Niemniej z poziomu gruntu tego nie było widać. Zurych był miastem olbrzymich wieżowców o ciemnych kamiennych murach, bardziej klaustrofobicznym niż o wiele większy Paryż lub Londyn. Możliwe, że powodem było to, że Zurych był miastem “ściśniętym”. Tu więcej ludzi mieszkało w przeliczeniu na kilometr kwadratowy, niż w tych europejskich metropoliach.



Orłow wraz z Gabrielą udali się do kancelarii adwokackiej Schwarz & Buering, udając parę. Cel tego był prosty: wybadać samego Herzela i znaleźć potencjalne drogi na dotarcie do niego. Nie mogli wszak uderzyć w samej kancelarii. To nie był Egipt i nie stał z nimi autorytet Wszechimperium. Tu… w centrum finansowym świata, subtelne podejście było koniecznością.
Dlatego też lady Stone wybierała się do ambasady. Pomoc sir Drake’a była potrzebna, zważywszy że ambasada rosyjska wypieła się na swego agenta podrzucając mu tylko środki finansowe i nic więcej.

Odpowiednia suknia w pięknym turkusowym kolorze była jej dziś zbroją. Do czasu aż spotka się z Orłowem oczywiście. Elegancka i piękna. Podkreślająca fakt, że lady Stone jest szlachetnie urodzoną damą. Idealna.
I tak idealnie wyglądając wysiadła z taksówki przed ambasadą. I po chwili została powitana przez Eliacha Clarke’a. Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony jej pojawieniem. I bardzo zakłopotany.
- Lady Stone! Nie spodziewaliśmy się tak… eee… szybko? Doprawdy co za niespodzianka. - wydukał nerwowo przepuszczając Brytyjkę i prowadząc ją na salony.- Sir Drake się ucieszy jak się dowie. Ale…-
Ale… zawsze oznaczało komplikacje.
- Jest w tej chwili zajęty. Właśnie dyscyplinuje służbę. To czasochłonne, acz niestety, konieczne. Niektóre osoby muszą być trzymane w ryzach. Napije się może pani kawy, albo czegoś innego? Może coś ciepłego do zjedzenia w ten chłodny dzień?- mówił Clarke prowadząc Carmen do pokoju gościnnego.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172