Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2017, 23:23   #210
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34 - Osaczeni (35:25)

“Teraz jesteś w Blasku nowy. Takie rzeczy jak miłosierdzie, uprzejmość i współczucie zostawiłeś po drugiej stronie Wyrwy. Słyszysz te strzały? Świadczą one o jedynej regule, jaka obowiązuje tu nowoprzybyłych. Nie możesz wstać i odejść nie zrobisz tego. Rozumiesz co mam na myśli?” - “Szczury Blasku” s.12.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1000 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:25; 0 + 35 min do CH Black 2



Black 2, 7 i 8


Ciemność, hałas, opór czarnej wody, rozbryzgi cieczy i tej zimnej, wodnistej i tej gorącej i gęstej, huk wystrzałów, błysk wystrzałów, promienie latarek na moment oślepiające i zaraz przeszywające kolejny fragment ciemności. Eksplozja. Gdzieś w pobliżu wybuchł granat. Fala. Ta sucha i gorąca z odłamkami i ta zimna sunąca po wodzie. Obydwie przewalają wszystkich co stoją, ludzie i xenos topią się we wzburzonej wodzie zgodnie. Ludzie mają pancerze xenos nie. Ludzie znów pną i brną przez wodę xenos nadal pływają na wzburzonej wodzie.

Światło. Tam gdzie Black 7 wypruł wyjście. Tam znów ustawia się posterunek z właśnie przewalonych podmuchem żołnierzy. Przez moment są ogłuszeni i niedowidzą jak wszyscy we wraku. Nie strzelają, nie widać w wąskich oświetlonych plamach wzburzonej wody do czego.

Black 7 też wstaje i staje przy nich. Reszta brnie przez wodę. Sami, dźwigając rannych, próbują wydostać się z matni. Na końcu od samego krańca wraku jeszcze Black 8 wraz z Hasselem i grupką towarzyszy. Jeden zwisa prawie bezwładnie na ramieniu drugiego. Ten pod obciążeniem towarzysza z trudem brnie przez wzburzoną wodę ale podpierając się karabinek krok za krokiem zmierza do zbawczej grupki jaka utworzyła kordon osłonowy przy wyjściu z matni. Drugi z żołnierzy podobnie zmaga się z wodą i dźwiganiem blondynki ze sztywną nogą. Na samym końcu ostatnia para, Hassel i Black 8. Za nimi zostaje już tylko czarna, wzburzona woda i pływające ciała xenos i ludzi. Hassel ciągnie przez wodę ciało w mundurze. Zostaje jeszcze ostatni kawałek. Ostatnie metry do sylwetek z bronią, w różnorakich barwach pancerzy oświetlonych już przez światło dnia przez rozpruty przez Ortegę kadłub. Reszta już zdołała wydostać się na zewnątrz.

Obrazy. Rejestrowane mimochodem. Tuż obok bo dalej niż kilka skróconych przez wodę kroków nic nie widać. Z wody wyskakują rozmazane smugi na żołnierza. Ten strzela w ich kierunku. Chmura śrutu ze strzelby rozbryzguje jedną ze smug w locie. Ale człowiek nie ma czasu przeładować i druga smuga ląduje na jego gardle. Człowiek upada na plecy w wodę młócąc ją w kolejnym etapie zmagań. Żołnierz z bagnetem założonym na karabin krzyczy opętańczo. Wbija bagnet w dawną podłogę która obecnie jest ścianą. Przybija do niego wijące się wężowate obrzydlistwo. Obrzydlistwo ledwo zarysowane przez promień światła latarki jaki jest bardzo wąski bo latarka prawie styka się ze stworem. Obrzydlistwo syczy i parska wcale nie mając ochoty zdechnąć i chlasta ogonem po ramionach żołnierza. Człowiek nerwowo tnie maczetą. Przecina stwora na dwie części. Żółte rozbryzgi jak po rozbiciu balonu z żółtą farbą. Kolejny stwór owija mu się od tyły za szyję. Człowiek szarpie się łapiąc za owiniętą szyję. Upada na kolana w wodę i wystają z niej tylko głowa i zmagające się ze stworem ramiona. Kolejny wyskakuje z wody i kąsa go w twarz. Człowiek nie może już krzyczeć więc tylko charczy opluwajc stwory krwawą plwociną. Ktoś na zewnątrz. Otwiera ogień z broni maszynowej. Krzyczy ciągnąc po wodzie, drzewach i xenos długą szarpiącą serią. Gorace łuski z sykiem zlewają o wiele chłodniejszą wodę. Trafione ciężkim ołwiowym strumieniem woda, drzewa i xenos eskplodują wodnymi, drewnianymi albo flakowatymi kawałkami. Kolejne eksplozje z granatów i granatników obramowują wodę dookoła wraku tworząc chwilową barierę. Ludzie krzyczą, xenos skrzeczą, bestie walczą z ludźmi, ludzie zabijają stwory, stwory zabijają ludzi, nikt nie chce ustąpić, każdy chce przetrwać, każdy chce zabić tego drugiego.

Komunikat. HQ. Dostać się na lotnisko. Tam jest punkt ewakuacyjny dla wszystkich którym uda się tam dotrzeć. Wsparcie lotnicze w drodze. Pierwsza para będzie za 90 - 120 sekund. Kolejna za 3 - 5 minut. Trzeba tylko dotrwać do tego czasu.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:25; 155 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Młodemu policjantowi wyraźnie ulżyło gdy Parch wyszedł z izolatki a on sam mógł zamknąć znowu drzwi do niej. Poza nietypowymi ruchami gałek ocznych ciemnowłosa aresztatntka wydawała się leżeć pogrążona we śnie tak jak powinna po takiej końskiej dawce środków uspakajających jakie Green 4 niedawno w nią wpakował. Wyrobili się akurat w czasie gdy drzwi do toalety otworzyły się i wrócił na swój posterunek starszy i bardziej przy tuszy policjant. Popatrzył pytająco na scenę przy zamykanych drzwaiach i odchodzący od nich skazaniec usłyszał jak dwaj policjanci pogrązają się w rozmowie brzmiącej jakby młodszy się tłumaczył starszemu.

Ambulatorium było na tyle dobrze wyekwipowane, że zbadanie próbki krwi nie stanowiło żadnego problemu. Wyniki też nie. Były dokładnie takie jakie powinna wykazywać zdrowa osoba poddana silnym środkom uspakajającym jakie zostały jej podane. Nic niezwykłego jeśli wiedziało się o tym fakcie. Wszystko się zgadzało, dokładnie taki właśnie powinien być wynik.

Pewną nieprawidłowością były śladowe ilości pochodnych fencyklidyny zwanej też skrótowo PCP a powszechnie mentantami albo mentalami. Jednego z częstych składników używek mieszanek halucynogennych w pewnym stopniu używanego nawet w niektórych lekach. Bo jak zwykle daną substancję można było wykorzystać na różne sposoby i jako lek i jako narkotyk w zależności od stężenia, domieszek, podanej dawki i sposobu zażycia. Ale stężenie było słabe, widać było, że w zależności od zażytej dawki musiało to być może z kilkadziesiąt godzin temu. Czyli kilka ziemskich dni temu, może tydzień. I stężenie było śladowe, substancja zdążyła się już w większości rozłożyć i musiała być nieaktywna już góra kilka godzin po zażyciu. Badanie krwi wciąż ją wykrywało ale nie wyjaśniało zachowania pacjentki. Gdyby nawet środek działał w apogeum swojej mocy wówczas co prawda wyjaśniałoby to te krzyki, wrzaski, majaki, skoki nastrojów i zachowania ale i tak powinno być od ręki spacyfikowane przez środki jakie jej podał a mentaty nie były w stanie wybudzić człowieka pogrążonego w chemicznej śpiączce nawet na chwilę. A przecież apogeum działania minęło dwa, trzy, cztery ziemskich dób temu. A przecież się jednak wybudziła. I tu klasyczna medycyna jaką studiował i praktykował dr. Horst w tym wypadku poruszała się po bardzo niepewnym gruncie.

Środki uspakajające powinny uśpić pacjentkę a jej mózg pogrążyć w chemicznej katatonii podobne do tej znanej z narkoz operacyjnych. A jednak jeśli śniła co sugerowały ruchy gałek ocznych to mózg nie był uśpiony całkowicie jak powinien. To się jeszcze zdarzało, rzadko bo w okolicach poniżej 0,1% przypadków ale jednak. Wówczas pacjenci którym podano narkozę nie byli tak w pełni uśpieniu jak powinni. Sztuka medyczna zwała to zjawisko świadomą narkozą. Ale nawet to zjawisko nie do końca tłumaczyło wszystkie obserwowane objawy jakie miała pacjentka. I kompletnie ignorowało zbierzność z aktywnością obcych organizmów jaką dostrzegł wcześniej Jacob. Bez tego faktu gdyby postawić samą taką diagnozę jako wyjaśnienie takich objawów pewnie by w większości wypadków przeszło jeśli kogoś nie było tutaj tak jak on tu był.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 2740 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:25; 155 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Czas uciekał. A wydawało się, że przed chwilą oczyszczona ogniem i ołowiem zryta lejami droga znów zaroiła się obcymi stworzeniami. Black 4 któremu pierwszemu udało się dobiec do samochodu stał się obiektem zmasowanego ataku obcych kreatur. Mimo, że nie udało mu się zastrzelić stworzenia jaki wskoczył na maskę samochodu i ten rzucił się na niego próbując mu odgryźć i rozszarpać co się da to udało mu się wreszcie trafić go butem i dobić kolbą. Ale jednego zabitego xenos zastąpiły kolejne. Trzy kolejne stwory wyskoczyły z różnych stron dżungli i opadły Parcha. Jeden wskoczył mu na plecy, drugi próbował szarpać za nogi, przed atakiem trzeciego Graeff próbował odgrodzić się karabinem. Czwarty mały xenos wyskoczył na drogę między walczącego a nadbiegającego Parcha blokując temu drugiemu najprostszą drogę do dołączenia do kolegi.

Black 4 udało się kopnąć gryzącego go po kostkach xenos i gdy ten uderzył o zamknięte drzwi pojazdu zmiażdżyć mu butem łeb zanim zdążył odskoczyć czy zaatakować ponownie. Ale Parch wrzasnął gdy ten na plecach rozszarpał mu kłami kołnierz na karku wgryzając się aż do karku. Tego na dachu przed którym Owain próbował się zasłonić również się przebił przez jego zasłonę ale kły i pazury ześlizgnęły się po pancerzu.

Zcivicki został chwilowo z jednym xenos na drodze który lada chwila musiał rzucić się na niego lub drugiego Blacka, drugim Blackiem szarpiącym się z dwoma szeregowcami xenos i kolejnymi w dżungli jakie się zbliżały by lada chwila wyskoczyć z dżungli jaka je skrywała i dołączyć do walki po stronie drużyny xenos. Gdzieś tam dalej na drodze jednak usłyszał odgłos silnika. Gdzieś tam coś musiało nadjeżdżać drogą i to chyba z pełną prędkością. Widział już nawet skaczące w rytm jego biegu światła pojazdu. Musiało jechać tą samą drogą na jakiej i oni byli. Jeśli by dalej jechało to powinno być tutaj w ciągu kilkunastu sekund, góra pół minuty. Tylko nie wiedział co tamci wtedy zrobią i czy w ogóle ich zauważą bo rozpędzony samochód nie zatrzymywał się w ciągu kilku kroków. Mglista zawiesina w powietrzu też nie ułatwiała rozpoznania.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 50 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:25; 155 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



- O rany… - pierwsza odważyła się odezwać paramedyk w egzoszkielecie. Dym się zaczynał rozwiewać i cisza po tych wszystkich hukach, kanonadzie i hałasach wydawała się świdrować uszy. Albo stali zbyt blisko i coś im tam w bębenkach uszkodziło. Blondynka odezwała się pierwsza z całej czwórki stojącej na dachu w nerwowym oczekiwaniu. Jakby przez tą sekundę czy dwie każde słowo czy ruch mogło zburzyć nadzieję i koszmar mógł znów powstać, wyskoczyć z tego dymu i znów szerzyć swoje kły i szponić pazury. Ale chyba się udało. Wydawało się, że cudem. Wszyscy słyszeli regularnie pykanie detektora Brown 0. Regularne. Bez zakłóceń powodowanych przez ruch. A tak denerwująco wżerające się w mózg świadomością, że w każdej chwili może zapikać raźniej.

Drzwi zdawały się już pękać nie mogąc zbyt dużo znieść szponów bestii z drugiej strony. - Nie strzelaj! Jesteśmy za blisko! - krzyknął nagle kapral Otten prostując się z granatem w jednym dłoni i magazynkiem w drugiej. Wyprostował się patrząc na marine wycelowaną wyrzutnią jakby sobie uświadomił, że cóż to za odległość te 30 czy 40 m jakie ich dzieliło od klatki schodowej którą szarpały xenos a w którą celował kapral Floty.

- To p.panc! - mruknął Mahler i strzelił. Rakieta opuściła grubą tubę wyrzucona jej mechanizmami i przez ułamek sekundy szybowała wolno. Mahler puścił wyrzutnie i ta zaczęła spadać na ziemię a sam zaczął sięgać po zawieszony karabin. Wtedy rakieta ożyła ogniem jaki buchnął z jej dyszy i ryknęła znacznie przyspieszając. Kilkadziesiąt kroków pokonała błyskawicznie choć na tyle wolno, że dało się ją śledzić wzrokiem. Mahler nie zdążył nawet dotknąć karabinu gdy pocisk trafił w cel.

Klatka eksplodowała. Wydawało się, że rakieta zmiotła ją z powierzchni dachu. Chyba były tam jakieś skrzeki i piski xenos ale wszystko to utonęło w błysku i huku umierającej klatki schodowej. W czwórkę ludzi uderzyła fala gorącego podmuchu a o pancerze zagrzechotały wyrzucone odłamki. Byli tak blisko! Eksplozja przebrzmiała ale ujawniła się pewna wada p.pancernej głowicy. Ze sporą nadwyżką trafiła i zniszczyła cel. Ale tak samo jak miała ograniczony zasięg by trafić strzelca i jego towarzyszy tak i nie mogła objąć zasięgiem celu który był poza epicentrum wybuchu. Ten nie dał o sobie zapomnieć.

Detektor Brown 0 przez moment zawiesił się od mnóstwa ruchomych obiektów jakie wykrywał a jakie wzbudziła eksplozja rakiety. Ale już moment później Vinogradova i reszta usłyszała charakterystyczne pykanie. I skrzeki z dymu. I szmer szponów biegnących po dachu. Granaty! Zaczęli ciskać je całą trójką. Ona, Herzog i Otten. Ciskali właściwie w ciemno bo w tym dymie ledwie siebie widzieli i na kilka kroków. Dachem terminala znów szarpnęły eksplozje. - Dawać! Nie przestawać! Dalej! - Johan zdołał unieść karabin i stanął na czele grupki z wycelowaną bronią. A pozostała trójka posłała kolejną falę granatów. I jeszcze jedną. Eksplozje na ograniczonym obszarze zlały się w jeden ciąg gdy jeden po drugim eksplodowały kolejne granaty. Chyba całkiem przypadkowo bo w nerwach ciężko było wybrzydzać temu co wpadło w ręce. Eksplodowały odłamkowe, huknął charakterystycznym trzaskiem flashbang, rozlał się zapalający sądząc po morzu płomieni przebijającym się przez dym, nawet chyba ktoś cisnął dymny patrząc po żółtym dymie jaki gdzieś tam dołożył swoje do tego chaosu.

Ale nic z tego dymu nie wybiegło. Marine wciąż stał wodząc lufą po cichnącym pandemonium ale nie miał do czego strzelać. Detektor Mayi pykał charakterystycznym pykaniem ale nie wykrywał kolejnych ruchów. Wtedy wreszcie odezwała się Renata i uwierzyli, że udało się. Zabili to cholerstwo. Marine powoli opuścił broń i wolno otarł rękawem czoło. Odwrócił się do pozostałej trójki i uśmiechnął się pokazując kciuk do góry.


---



Ale to nie był koniec. Z najazdem obcych stworów chwilowo sobie poradzili. Z dachu widać było coraz lepiej okolicę lotniska. Co prawda nadal nie widzieli całego lotniska ale już jakiś zarys widać było na własne oczy. A HUD uzupełniał to czego nie było widać za pomocą własnych zmysłów. Byli w samym centrum lotniska. Te było złożone z trzech głównych pasów złożonych w mniej więcej równoboczny trójkąt o bokach ok. 1 km. Widzieli sporą część południowego i część zachodniego. Między nimi a tym zachodnim były trzy terminale do przyjmowania i obsługi pionolotów. A bardziej na północ był główny terminal z wieżą lotniska i tymi antenami o jakich mówił kapral łączności a jakie wskazała paramedyczka. Jakieś 100 - 200 m w linii prostej. No i goście.

Pojazdy na dole zatrzymały się. I z kilku pięter czwórka na dachu miała całkiem niezły widok na otwarte i zryte lejami pole pod spodem. Jeden transporter wyglądający na bardzo bojowo z tymi wieżyczkami i działkami oraz terenówka i van. Cała trójka pojazdów wygladała bardzo “weterańsko” z tym ochlapanym błotem, wybitymi szybami, przyklejonymi liśćmi, wbitymi w osłonę chłodnicy gałęziami oraz rozbryzgniętymi plamami i żółtymi i czerwonymi. No i posypane wszystko brokatem złotych łusek, śladami po szponach, dziur po kulach, spaleniznach od ognia jakie wciąż dymiły i szatkowaniem jakie mogły zostawić tylko szrapnele. Co więcej czarnowłosa Parch zorientowała się zna ludzi którzy z wysiedli z tych wozów. Albo z widzenia albo osobiście.

Z furgonetki i terenówki wysiadł Morvinovicz i jego ochroniarze w garniakach. Z transportera wysiadła grupka jakichś żołnierzy. Bardzo podobnych do tych których widziała na nagraniu z tego urządzenia łączności jaki dano jej w schronie do rozszyfrowania. On i “gospodin” szli na siebie w impecie jakby mieli sobie coś do wyjaśnienia i to niekoniecznie słowami. A ta atmosfera udzieliła się obydwu zespołom i krawaciarzy i mundurowych. Obie grupy miały broń w łapach choć jawnie jeszcze nie mierzyły do siebie to konflikt między szefami nie wróżył bezkofliktowemu załatwieniu wątpliwości.

- Co to za pajace? To nikt od nas. - zapytał nie wiadomo kogo kapral od łączności przypatrując się całej scence ze względnie bezpiecznej odległości.

- Co to miało być do cholery?! - zanim ktoś zdążył mu odpowiedzieć na dole Rosjanin dopadł do tego zamaskowanego mundurowego i dźgnął go palcem w poplamiony i poszarpany napierśnik domagając się wyjaśnień.

- To ja się pytam co to miało być do cholery! To był wasz człowiek! - mundurowy trzepnął otwartą dłonią w obojczyk biznesmena tak mocno, ze ten się cofnął o krok.

- Ale wasza taksa! Mieliśmy umowę! Ze mną! Nie z nim! Ktoś z was wsypał! - “gospodin” wściekły jak to tylko możliwe odwzajemnił i ton i gest ale zgodnie z rosyjską tradycją oddał tak jak odczuł a nie jak oberwał czyli mocniej.* Więc też odepchnął mundurowego uderzając go dłońmi w napierśnik aż teraz ten sie cofnął. Ludzie obydwu grup poruszyli się niespokojnie niepewni czy to już oznacza sygnał do walki czy nie. Mundurowych wyszło poza szefem tylko dwóch. Ale te pokładowe uzbrojenie w wieżyczkach dość wymownie było skierowane w obydwa cywilne pojazdy i bardziej liczną załogę w garniturach.

- Chyba nie będą się tam teraz bić? - zapytała niepewnie herzog patrząc z dezorientacją i niedowierzaniem na scenkę na dole.

- Ej to ta laska co była z nami w klubie! - Johan wskazał na postać jaka wyszła z furgonetki. Conti! Ta reporterka! Przytrzymała się nieco chwiejnie burty pojazdu jakby nie do końca czuła się pewnie na nogach.

- Pilnuj swoich ludzi! Pod nosem cię wyrolował! - odwrzasnął zdenerwowany mundurowy w pełnym hełmie zasłaniającym całkowicie twarz wskazując palcem na równie wściekłego “gospodina”. W rozmowę włączyła się jednak Obroża.

Uwaga! Obsada lotniska. Lotnisko jest punktem ewakuacyjnym dla sił przy crash site. Przygotować się na przyjęcie tych sił, zorganizować punkt łączności, pomocy medycznej i w miarę możliwości transportu z siłami przy crash site. Nawiązać i utrzymać łączność z siłami przebijającymi się na lotnisko. Wsparcie lotnicze w drodze. Hornet 1 i 2 mają OCP** nad wasz rejon w ciągu 1-2 minuty. Bolt 1 i 2 za 3-4 minuty.


Komunikat był nadany przez HQ ze wschodnich rejonów krateru Max. Gdy Brown 0 zmieniła perspektywę mapy na HUD widziała jarzące się kropli przy zachodnich rejonach krateru jakie kierowały się w ich stronę. Musiały być jakieś myśliwce czy podobne maszyny bo pionoloty nie zdołałyby dotrzeć tu tak szybko. Ale z drugiej strony to wciąż było te kilka minut. Nawet tak szybki czas mógł się okazać zbyt długą reakcją. Przy okazji widziała na mapie migajacą kropkę Falcon 2. Zdołał odlecieć jakieś 20 km od lotniska i miał jakąś 1/4 drogi za sobą by dotrzeć do rejonów opanowanych jeszcze przez ludzi. Obroża swoim zwyczajem zakomunikowała rozkaz ale tym razem przez komunikatory dotarł on także do obydwu kaprali Floty.

- Jak to mamy zorganizować wsparcie? Przecież jest nas tylko czworo. - Otten niepewnie popatrzył po zebranych twarzach. Nie powiedział tego na głos ale wiadomo o czym pomyślał. Herzog miała tak nikłą wartość bojową jak to tylko możliwe. Nie umiała nawet rozróżnić który granat jest który. Nawet broni nie miała. On sam widocznie zbyt bojowo się nie czuł. Czarnowłosa informatyczka też do wymachiwania bronią się nie brała. Właściwie z ich dachowej grupki jedyną w pełni bojową osobą wydawał się Mahler.




*Przysłowie rosyjskie: Jeśli ktoś cię kopnął raz ale poczułeś się jakby kopnął cię sto razy to oddaj mu kopiąc go sto razy.

**OCP - Oczekiwany Czas Przybycia - czyli kiedy powinna maszyna dotrzeć na miejsce wedle oczekiwań.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline