Tam coś zwierzęta wabi. To nie żadni orkowie. Tylko cholerna magia albo jakieś żarłoczne rośliny. Bądźcie gotowi na wszystko. Powiedział Brenton. Naturalnie wykluczone było by odpuścili. Poluzowal konia zsiadł z niego i dał mu się prowadzić.
-
Młody dobrze gada. - stwierdził Ragnar, wyciągając broń. -
Od orków zwierzęta by uciekały. Jedno jest pewne. Będzie tam coś do utłuczenia. - dodał, ruszając za koniem, który miał jego zapasową broń.
-
Wspaniale! - ucieszył się Furbin, najwyraźniej wierząc, że będą to jednak orkowie. Natomiast pozostali karawaniarze zignorowali pomysł i stwierdzili, że jadą dalej.
-
Najwyżej nas dogonicie - odparł jeden ze strażników ze wzruszeniem ramion.
Początkowo grupka podążała za koniem Brentona, który parł przed siebie, uspokajany jedynie przez jeźdźca. Natomiast po chwili Furbin zatrzymał wszystkich i wskazał coś na ziemi. Wydawało się, że jest to jakaś zwierzęca ścieżka, nie wyglądało to na ślady bandy orków.
-
Cholera - zaklął krasnolud pod nosem. -
To chyba nie orkowie. Wracamy?
-
Po mojemu to albo zwierzęta albo zwierzoludzie. Tak czy inaczej, już i tak mamy sporo na głowie, niech zajmie się nimi ktoś inny. Wracajmy. - stwierdził drugi krasnolud.
-
Wracajmy zatem - odrzekł Brenton. Już i tak na liście miał orków i zwierzoludzi zleconych przez rycerzy.