Administrator | Gdyby bogowie chcieli, by ludzie latali, to by dali im skrzydła...
Gdybym miał skrzydła, to i tak od czasu do czasu chciałbym stąpać po ziemi, pomyślał Laran.
Faktem było, iż sama świadomość, że potężna latająca bestia wykonuje każde polecenie, oszałamiała. Laran był magiem, a magowie mieli swoje sposoby na to, by oglądać świat z lotu ptaka, lecz dosiadania jednego ze stworzeń, które Zorena nazywała pteranodonami, nie można było z niczym porównać.
W Blackmoor taki stwór wart byłby w złocie tyle, ile waży, albo i więcej. Tutaj były bardziej popularne, więc z pewnością tańsze, ale i tak stanowiły niezłą zdobyć. A że były praktyczniejsze (jeśli chodzi o podróże) niż konie, Laran nie zamierzał się swojego pozbywać, chyba że umierałby z głodu. Miał jednak nadzieję, że jako mag, a na dodatek przybysz z innego świata, znajdzie jakieś opłacalne zajęcie.
Nie mówiąc już o nagrodzie, jaką powinni dostać za przywiezienie Zoreny. Córki faraona też powinny być warte swej wagi w złocie.
Może trzeba by ją troszkę podtuczyć...?
Postój Laran wykorzystał na tyle, na ile się dało i to nie tylko .
Uczył się nowych czarów, rozmawiał z Zoreną o Tarthis i o Nithii, tudzież o panujących tam zwyczajach, o usługach i ich wartości, o środkach płatniczych, o polityce, o geografii.
I o różnych sposobach wyrwania się z nudy pałacowego życia.
Lot mógłby się komuś wydać nudnym, ale w odpowiednim towarzystwie czas płynął szybciej, zaś Zorena była dobrą partnerką w rozmowach. No i miała nadzwyczaj dużo wiedzy o różnych sprawach, jak na osobę, która większość swego życia spędziła w pałacach.
Trochę było mu żal na myśl, że będą ją musieli oddać. Znawca tutejszych obyczajów byłby nieocenioną pomocą i przewodnikiem w wędrówkach po świecie, ale wizja nieustannej obawy przed pościgiem nie zachęcała do podjęcia działań, dzięki którym Zorena mogłaby zostać w ich małej grupce. To, że była mężatką, w niczym mu nie przeszkadzało, ale 'porwanie' księżniczki pewnie nie ułatwiłoby im znalezienia drogi powrotnej do Blackmoor. Czekały tam niezałatwione sprawy. * * *
Było tu zdecydowanie cieplej, niż w Blackmoor. Na tyle cieplej, że Laran wnet pozbył się i kolczugi, i płaszcza, pozostając tylko w koszuli i tunice. I spodniach, oczywiście.
Ale, o dziwo, podczas lotu trzeba było się ubrać cieplej. Jakimś dziwnym trafem im wyżej było, tym zimniej, chociaż bliżej było do słońca, które mocniej grzać powinno. Z pewnością nie była to wina wiatru, a przynajmniej nie tylko.
Ale w wysokich górach też tak ponoć bywało... Może to ta sama zasada? * * *
Opowieści Zoreny o Tarthis nie przygotowały Larana na widok, jaki rozpostarł się przed jego oczami. Miasto było przeogromne i Laran miał wrażenie, że można się tam było zgubić niczym w dżungli. Miejska dżungla, interesujące, ale i dziwne określenie.
Interesujące było również to, czy tu również panowało prawo dżungli. No ale o tym musieli się przekonać osobiście.
Powitanie powracającej księżniczki było, delikatnie mówiąc, nietypowe. Miast rzucić się jej do nóg wartownicy po prostu wzięli ją do niewoli. I wyglądało na to, że Zorena nie spodziewała się takiego akurat przyjęcia. Aż dziw, że w ostatniej chwili zdołała podać nazwę miejsca, gdzie jej wyzwoliciele mieli czekać na ewentualne wieści od niej.
Czekać na nagrodę... lub wprost przeciwnie. A nuż ktoś nadgorliwy zechce zamknąć usta tym, co wiedzą zbyt dużo?
No ale takimi myślami Laran nie zamierzał dzielić się z innymi.
- Dom rozpusty to określenie, jakiego używają ci, którym słowa burdel czy zamtuz nie chcą przejść przez gardło - sprostował błędne mniemanie Wilka. - A w rysowaniu glifów chętnie ci pomogę - zapewnił. * * *
Co kraj, to obyczaj.
Laran różne rzeczy widział, w różnych miejscach bywał, ale taki przybytek jak Ramiona Rathanosa widział po raz pierwszy. Co nie znaczyło, że miał gapić się na półnagie kobiety jak jakiś smarkacz, albo rwać włosy z głowy, mruczeć na temat upadku moralnego i zamykać oczy.
Odpoczynek po podróży im się należał, a to, z jakiej części ofert szeroko otwartych Ramion to już była sprawa indywidualna. |