Frederick Colonsky, jak to on, w głowie miał już opracowane dziesiątki planów na każde okazje, a także kilka płomiennych przemówień mogących poderwać serca niewiernych w fanatyczny szał świętych wojowników. Zachował jednak te wszystkie myśli dla siebie. Ostatnimi czasy poczuł jakby trochę wypadł z towarzystwa - najprawdopodobniej miało to związek z jego niedawną eskapadą do kurhanu razem z kapłanem "Towarzyska Śmierć" Adelmusem. Colonsky żałował, że nie mógł - mówiąc oględnie - rozpierdolić łba jakiemuś zwierzoczłekowi. No, ale różnie to bywa w życiu, gdy jedyny drużynowy medyk podąża na polowanie nieumarłej gęsi. Ostatecznie, odpowiadając na pytanie Wasyla, Colonsky odpowiedział swoisko i prawdziwie:
- Wyjebane mam na to. Myślę, że z naszą siłą, odwagą i kulturą osobistą możemy z powodzeniem przeprowadzić wypad ofensywny i ponownie znaleźć jakieś domostwa mutantów i pozabijać ich w kołysce. Z drugiej strony w tych krzaczorach niewiadomo ilu z nich się ukrywa, więc może i rację trzeba przyznać obecnemu tutaj Leonardowi. Wybaczcie za lekki brak inicjatywy, ale mam złe przeczucia. Gawiedź zastanawia się, czy tak łatwo pokonać demona, a jego ścierwo nie zawierało żadnych wnętrzności - na mój rozum to jakiś duch jest i mógł opętać kogoś obecnego przy "zabijaniu" demona... nie chciałem tego mówić przy wieśniakach, żeby nie wpędzać ich w paranoję, ale w tym szacownym gronie chciałbym jednak podzielić się swoimi wątpliwościami. |