Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2017, 18:15   #78
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Zamek Cragmaw
Eleint, Śródlecie. Wieczór i noc


Shavri odetchnął, kiedy potyczka z ostatnimi kultystami ucichła. Wiedział, że są prawdziwi wojacy – i nawet jest ich całkiem sporo, którzy tak okrzepli z bitewną zawieruchą, że rzucanie się w nią sprawia im radość. Shavri jednak zawsze z tyłu głowy miał lęk o to, że któremuś z kompanów coś się stanie. Kiedy później pobieżnie sprawdzili zamczysko na obecność innych niespodzianek i nie znaleźli niczego, odetchnął po raz drugi. Czas było wziąć się do pracy. Kwestie tego, co zrobić z jeńcem, pozostawił innym. Pomysł Jorisa wydawał mu się dobry, ale i Marva uważał za rozsądnego człowieka.

Przede wszystkim Shavri wrócił się z ruin twierdzy, żeby przyprowadzić do niej konie. Mira przywitała go radosnym rżeniem i nie wiadomo, czy to jej radość udzieliła się reszcie, czy to wpływ Shavriego, który miał rękę do koni, ale z większym lub mniejszym trudnem udało się mu z pomocą Przebor… Przebijki przeprowadzić wszystkie zwierzęta przez wąski przesmyk. Wyjątek stanowił oczywiście muł. Chłopak nie był pewny, czy jego upór wynika ze złośliwości czy z głupoty, ale wparciem okazała się wojowniczka, która się z bydlęciem nie patyczkowała.

Po zadbaniu o wierzchowce, Shavri wrócił na podzamcze z pochodnią i obszedł je staranie w poszukiwaniu świeżych tropów. Gwizdaniem nawoływał też Kirę, ale albo odleciała za daleko, albo już zdążyła zasnąć. Nie martwił się o nią jednak. Była księżną na niebie i wiele stworzeń kryło się przed nią. Postanowił, że poszuka jej rano.

Po tym, jak Marv skończył przesłuchanie, Shavri zaglądnął do więźnia z bukłakiem wody i szmatami. Istotnie był jeńcem i próbował ich zabić, ale chłopakowi sumienie nie dawało spokoju, tym bardziej że kulturysta był ranny, a Joris mówił o tym, żeby go zabrać do Phandalin. Dlatego to spętanemu więźniowi zostawił wybór, czy da się napoić i opatrzeć. Zanotował też w pamięci, że jeśli grupa nie zdecyduje się zabić brańca przez noc, to znajdzie dla niego rano coś do jedzenia.

Kolejną z rzeczy, którą trzeba było zrobić, to odgruzowanie smoczego truchła. Jak się okazało, chętnych do kopania było więcej. Rozpalili ogniska i przystąpili do pracy, tropiciel od czasu do czasu przerywając ją by donieść opału. Mozolna to była praca i wymagała ostrożności, bo źle ruszone kamienie, osypywały się ze smoczego kurhanu małymi lawinkami, co choć pomocne przy realizacji zadania, groziło też nowymi siniakami. Zwolna jednak – pomiędzy kolejnymi odrzuconymi kamieniami, łykami wody i kęsami suszonego mięsa – pogruchotane cielsko smoka zaczęło wyzierać spod zawaliska. Chluśnięto więc teraz na smoka z wiader, by choć trochę zmyć z niego kurz i krzepnącą juchę. Shavri zdrożony usiadł naprzeciw jego pogruchotanego pyska i potarł zmęczoną twarz. Siedział tak przez dobrą chwilę, będąc sam ze swoimi myślami, a potem wziął nóż i zaczął pracować.

Zależało mu na kłach, szponach, skórze i możliwie dużej ilości niezniszczonych łusek. W głowie miał już projekt pancerza wyłożonego tą łuską. Niestety dopiero w jego warsztacie okaże się, czy zebrana przez niego ilość materiału wystarczy, żeby skórznię pięknie zielonymi, smoczymi łuskami. Bo choć ostały się jeszcze jakieś niepołamane zęby i pazury, tak całych łusek było niewiele – Shavriemu zbieranie ich szło mozolnie, a nie gardził nawet połamanymi. A już odnaleźć nieposzarpany fragment skóry graniczyło z cudem. Na buty, rękawice, żeby obłożyć pochwę – może jeszcze, ale o skórzni nie było co marzyć. Udało mu się za to wysiec spory kawał mięsa z zadu bestii. Chwile mu się przyglądał przy świetle ogniska, uwalony krwią jak jakiś pozbawiony zmysłów rzeźnik. Były na nim struktury pęcherzyków. Niektóre puste, niektóre pełne jakiejś cieczy, której Shavri roztropnie postanowił nie badać - połączonych żyłkami. Nie widział czegoś takiego w żadnym oprawianym przez siebie zwierzęciu , ale podważone nożem w odpowiedni sposób, ładnie odchodziły od mięśnia. Shavri oczyścił tak ze dwa, trzy kilogramy udźca i rozstawił je nad ogniskiem, żeby się uwędziły. Nie miał pojęcia, czy to będzie w ogóle jadalne. A jeśli tak, czy nie trujące, ale kusiło go, żeby sprawdzić rano, co z tego wyjdzie. Widać lata głodowania zaszczepiły w nim nawyki, których nie szło się pozbyć za łatwo. Łoju bestia miała zaskakująco niewiele, ale i ten Shavri ładnie zeskrobał z mięśnia. Nie znajdował dla niego zastosowania, ale przecież nie znał się na tłuszczach. Podarował go więc Zenobi – być może jej przyda się do czarów albo mikstur.

Praca przy smoku, jeśli nie liczyć pokrzykiwania krasnoludki, toczyły się w miare spokojnie. Tak spokojnie, że Shavri zdołał nawet wypytać Marva o szczegóły przesłuchania. Większa „smocza” sprawa pachniała jego paranoi, niedokończonym zleceniem, ale Sune Światłolica - ileż to było dni drogi stąd… To nie może być to… Z drugiej strony – pomyślał odkładając ostatnie łuski w zapasową koszulę i wiążąc jej rękawy – jeśli to, co mówił kulturysta nie jest bujdą, to ile takich „większych” spraw, może się dziać na raz?

Pozostawała tylko kwestia wart. Te mimo zmęczenia trzeba było objąć. Shavri wybierając się na swoją, zwrócił się do Jorisa:
- Dalej jestem za tym, żeby Turmalina, jak się będziemy stąd zwijać, zawaliła te kupę gruzów. Tego kamienia będzie można użyć do budowy w Phandalin. Żadne licho już tu nie osiądzie, a Wy będziecie mieli budulec. Chętnie Ci pomogę z taką wyprawą, muszę tylko umyślnego z listem do domu wyprawić, że jeszcze mi tu chwile zejdzie.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 18-10-2017 o 19:41.
Drahini jest offline