Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2007, 21:50   #114
g_o_l_d
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
Obóz „łachmaniarzy”

Gospodarz chaty od czasu, do czasu zerkał z ukosa, na rozglądające się bacznie oczy niziołki. Wnet, gdy Saenna rzuciła się w stronę szmaty, która zasłaniała wejście do lepianki, na gębie gospodarza jak i zarówno twarzach jej towarzyszy zarysowało się niebywałe zdziwienie. Ponadto mina kanibala, wyrażała coś jeszcze. Jak na ironie było to zniesmaczenie.
Po krótkiej chwili, w której zasłonka imitująca drzwi zdołała ledwie opaść, do pomieszczenia weszła niziołki. W swej drobnej dłoni zaciskała ogon szczura, który w lamecie najrozmaitszych pisków, niemiłosiernie rzucał się na boki. Był to dość pokaźnej wielkości osobnik, którego ołowianego koloru futro, wyrastało jedynie miejscami, zasłaniając popękaną skórę, zastygłe czarnymi czapami rany, a w okolicy łopatek nawet wystające żebra. Z jego brudnego cielska dobywał się odór rozkładu. Gospodarz z dezaprobatom przyglądał się Saennie.

- Widzę, że głód i wam daje się we znaki. Wydaje mi się mała przyjaciółko, że to jedynie wytwór twojej wyobraźni. Z chęcią poczęstował bym was swoim jadłem, ale wątpię byście umieli to docenić. Co do waszego przyjaciela – gospodarz skierował wzrok na Magyra- wydaje mi się, że jego porywcza natura jest skutkiem jego więzów krwi i jedyne co mu może pomóc to lekcje pokory- na twarzy kanibal zarysował się chytry uśmiech. Mężczyzn wyciągnął dłoń i złapawszy szczura za ogony jedną ręką a drugą tuz za głową, zaczął go badawczo oglądać. – Nie wiem skąd tu ten szczur. Czyżby te paskudne stworzenia dostały się i tutaj... Mmm...Nie wydaje mi się, żeby poza swoją chorobą odznaczał się czymś szczególnym. Mimo wszystko...- tu nagle urwał, a jego źrenicę zwęziły się niemal do wielkości szpilek.- Mimo wszystko zachowam go przy życiu.

Mówiąc to kanibal podszedł do jednej z urn stojących w jego domostwie i niema teatralnym ruchem zdjął wieko naczynia i wrzucił do niego szczura.

- Jak posiedzi trochę w glinianym więzieniu, to napewno zacznie mówić. –Ponownie na twarzy gospodarza pojawił się drwiący uśmiech. - To miejsce wam nie służy. Ruszajcie już. Im szybciej się stąd wydostaniemy tym lepiej dla nas.

Słysząc te słowa Almirith zbliżył się do półczarta i podawszy mu zdrowe ramię, pomógł mu się podnieść. Magyr podniósł się cały czas wpatrując się w oczy gospodarza i drwiący uśmiech rysując się na jego twarzy. Po chwili milczenia obrócił się na pięcie i wyszedł, a zanim Almirith i Saenna.
Droga do strzeżonej przez dwóch wartowników chaty nie była długa. Magyr szedł ciężkim, stanowczym krokiem przed siebie. Zadał się nie reagować na strażników, którzy mierzyli do niego zaostrzonymi badylami. Groty włóczni spotkały się z twardą skóra półczarta, by po chwili podać się w haniebnym trzasku. Strażnicy zobaczywszy, że ich broń jest bezużyteczna, rozstąpili się odsłaniając wejście do lepianki. Gdy przez próg „domostwa” przechodziła niziołka w towarzystwie elfa, po wartownikach nie było śladu. Woleli ukorzyć się przed rózgą Poganiacza jeżeli opierać się rozjuszonemu półczartowi.
We wnętrzu pomieszczenia panował zupełnie odmienna atmosfer niż u ich poprzedniego gospodarza. Powietrze nie trąciło oparami zgnilizny, ale mimo, że nie było tu wcale mniej pyłu i kurzu to świętobliwa atmosfera tego miejsca była niemal namacalna. Lepiankę rozświetlało kilka nieustających płomieni, zawieszonych toż nad sklepieniem w dawno wypalonych lampach. Na solidnym stole wykonanym z białego drewna leżały talerze i misy wypełnione jedzeniem a obok nich stał dzban z wodą. Tuż nad blatem stołu w ścianie lepianki był wyryty okrąg przecięty niemal w połowie łagodny łukiem, nad którym górował księżyc. Po chwili martwej ciszy, wnętrze pomieszczenia wypełnił cichy spokojny głos.

- Witajcie przybysze. Miło mi was gościć w moim skromnym przybytku.

Pod jedną ze ścian chaty stało prymitywnie wykonane łóżko, na którym właśnie podnosiła się na chudych ramionach, smukła postać. Gdy zbliżyliście się nieco, dostrzegliście pooraną zmarszczkami twarz, otuloną gąszczem siwej brody, znad której zerkały na was lazurowe, jak niebo latem, oczy.

- Oczekiwałem was. Jestem Arammadios oddany sługa Pana dróg, Fharlanghana. Wiem, że jesteście tu nowi i pewnie macie wiele pytań, ale zanim mi je zadacie rozgłoście się i posilcie.




Harpo Longwayfromhome

Harpo z niepokojem zapisanym na twarzy zaczął rozglądać się dookoła. Po chwili dziwne dźwięki zagłuszył głos Vinniego:

- Co do diabła jest źródłem tych wrzasków?
- Ciszej przyjacielu, nie wiem co to jest, ale ty na pewno nie pomagasz mi w ustaleniu co to i skąd dobiega ten dźwięk.


Czasu było coraz mnie. Cokolwiek by to nie było, zbliżało się z każdą upływającą sekundą. Dźwięk, który przypominał mieszaninę tupotu stóp i dziwacznego bełkotu, niesiony prze echo zdawał się dobywać zewsząd.

- Dalej przyjacielu, ruszaj! Nie mamy czasu na stanie w miejscu!- rzekł coraz bardziej zdenerwowanym głosem Vinnie.

Nagle mężczyzna wyrwał do przodu mijając Harpo o włos. Na rozstaju podziemnych ścieżek zabrzmiał dziwaczny bełkot. Gnom odruchowo obejrzał się za siebie i zobaczył jak niemal ze wszystkich stron otaczają go jarzące się czerwienią oczy.
Bez dłuższego namysłu ruszył za przyjacielem. Sylwetka Vinniego była ledwo dostrzegalna w panującym mroku. Harpo biegł ile sił w nogach, jego oddech stawał się coraz cięższy. Co jakiś czas odwracał się za siebie, badawczo sprawdzając, czy „to coś” nie porzuciło pościgu. W momencie gdy patrzył za siebie, wpadł na stojącego przed nim Vinniego. Już miał coś rzec do towarzysza, gdy mowę odebrała widok przepaści, w którą właśnie spadło jedyne źródło światła. Gnom dostrzegł, że kolana Vinniego drżą,a stopa zatrzymał się tuż nad krawędzią.
Zza ich pleców dobiegł znajomy bełkot. Oboje odwrócili się i spostrzegli kilkadziesiąt par ślepi wpatrujących się w nich. Teraz Harpo był pewien, że są to gibberlingi. Gnom rozejrzał się nerwowo dokoła. Na lewo dostrzegł skalna półkę ciągnącą się tuż przy ścianie. Pierwsze z małych zgarbionych humanoidów zaczęły drapieżnie stąpać w ich kierunku. Gnom wytężył wzrok i dostrzegł, że kilkanaście kroków od nich kamienna ścieżka gwałtownie odbija od ściany i kończy się linowym mostem, zawieszonym nad czeluścią. Dla Harpo nie było ważne co jest na drugim końcu mosty, istotne było jednie to, jak zaprowadzić tam oślepionego przez mrok groty przyjaciela.

Foncroyss

Niedźwiedź leniwie wyszedł ze swego legowiska. Nos zwierzęcia wyraźnie podpowiadał mu, że coś, co mózg stworzenia zidentyfikował jako potencjalny posiłek, zbliżyło się do jego przytulnej jaskini. Jak zwykle nos spełnił swoją funkcję doskonale. Dwie przekąski, stały na brzegu, a właściwie jedna stała, a druga leżała nieruchomo. W mózgu zwierzęcia rozpoczęły się powolne procesy myślowe. Niedźwiedzie nie należą do najinteligentniejszych stworzeń jakie kroczą po świecie, ale nazwanie ich głupimi byłoby wielce krzywdzące.

Pysk zwierzęcia kiwał się to w kierunku leżącego mężczyzny, który stanowczo stanowił łatwiejszy posiłek, to w stronę tego drugiego. W końcu niedźwiedź uznał, że wpierw trzeba zająć się bardziej ruchliwą przekąską, która z jakiegoś powodu, którego mały mózg stworzenia nie mógł pojąć, wymachiwało czymś nad głową i wrzeszczało przy tym dziko.

Jedno z uderzeń bicza dosięgło przedniej łapy zwierzęcia, na co niedźwiedź zareagował w dość typowy dla swojej rasy sposób. Mianowicie ociężale uniósł się na tylne łapy, wyciągnął masywny łeb do nieba i... takiego ryku nie powstydziłby się nawet smok.

Rozwścieczony niedźwiedź opadł na cztery łapy i z niewiarygodną, jak na swoje rozmiary szybkością ruszył w kierunku biczownika.

Foncroyss
uznał, ze dziki zwierz jest dość rozdrażniony. Nie trudno to było poznać po pianie toczącej się z pyska i spojrzeniu przekrwionych ślepi. Do głowy mężczyzny wdarła się myśl, że drażnienie niedźwiedzia nie należy do najlepszych pomysłów. Teraz jednak było już za późno, żeby zmieniać plan.

Foncroyss cofnął się na pulkę, a zwierze pognało za nim. Jak już było wspomniane, niedźwiedzie nie należą do najmądrzejszych zwierząt, a rozwścieczone „misie” nie zwracały specjalnej uwagi na swoje otoczenie. W tym przypadku był to błąd i to duży. Na ciasnej półce zabrakło miejsca, dla wszystkich czterech łap. Parę kamyk osunęło się z pod nich, a zaraz za nim ześlizgnęły się tylne łapy stworzenia. Zwierze, jeszcze przez moment wisiało na przedni łapach, aby po chwili z głośnym pluskiem wpaść do wody.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 19-06-2007 o 23:22.
g_o_l_d jest offline