Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-06-2007, 01:17   #111
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
(kontynuacja posta poprzedniego, uzgodnione z MG)

- Uspokój się! Leż na brzuchu, muszę to zaklepać, zaraz się będziesz przewracał! Tak! Teraz! I na drugą! - krzycząc gnom starał się przebić przez panikę przewodnika, gasząc go ziemią, piachem i podręczną chustą. Dopiero, kiedy płomienie naprawdę znikły, zapytał:

- Całyś? Daj spojrzeć.

"Pamiętaj. Fialar był przeciwny dotykowi" - niczym echo rozeszła się myśl w głowie gnoma - "A jeśli udaje, mając np. odporność na ogień?"

Badanie jednak wskazywało, że Fristus na ogień reaguje tak źle, jak każdy inny człowiek. Jego skóra była zrumieniona, w paru miejscach poczynała odchodzić od ciała. Kiedy przewodnik, ściągał nadpaloną kapotę, Learion miał okazję przekonać się, że jeśli ktoś na jego towarzysza rzucał czary ochronne przed ogniem, to wyjątkowo spartolił sprawę. Obaj zdawali sobie sprawę, że niewiele brakło, by konsekwencje były znakomicie poważniejsze, co spowodowało, że nastrój stał się prawdziwie minorowy.

- W porządku? - zapytał z troską Aylinn towarzysza po oględzinach - Nie wygląda to najgorzej. Jak się czujesz?

Dając tamtemu chwilę by odsapnął, gnom powstał, strzepnął chustę, podmuchał na swoje obolałe pomimo chusty dłonie, pomachał nimi w powietrzu i "przyglądnął się" dzięki nieocenionemu kotu płytkom.

"Wszystkie bloki mają te same kształty, litery są tą samo czcionką, przy tworzeniu tego wszystkiego wykorzystano te same materiały. No i co gorsza, nie widzę żadnych pułapek. Co gorsza? Na pierwsze sześć moich imion! Tym lepiej matole! Będziesz mógł podejść i sobie owe literki podotykać!"

Niewiele myśląc, gnom postąpił krok ku literom, z głupia frant pytając:

- Nazywasz się tylko Fristus, czy Fristus jakiśtam? - gnom nie sprawiał wrażenia jakby słuchał odpowiedzi, raczej zajęty był powolnym podchodzeniem do przodu, sprawdzając co i jak przed nim młotkiem o długiej rączce, którym postukiwał w ziemię, przed sobą.

- Po prostu Fristus. - odpowiedział przewodnik przyglądając się jego poczynaniom z uwagą i pewnym niepokojem.

- Masz jedno imię? Nie więcej? - zdziwienie w głosie gnoma jednym, ale jego ciekawość ewidentnie nadal pchała go w stronę pułapki, co zasygnalizował mu kot cichym, przeciągłym miauknięciem. Fristus zdecydowanym ruchem powstał, by odpowiadając - Tylko jedno. - sięgnąć ku gnomowi. Ten właśnie wtedy zatrzymał się...

"Nie mogę znaleźć się między nim a pułapką!"

... ułatwiając człowiekowi pociągnięcie go do tyłu.

- Dość na razie, nie? - rzucił z niepokojem Fristus. Nie można było odmówić sensu jego poczynaniom, zwłaszcza, gdy dodał - Mechanizmy tutaj zastosowane są bardzo precyzyjne i nawet najdrobniejszy fałszywy ruch możesz przypłacić życiem.

Mając świeżo w pamięci obraz miejsca, a także zstępujący z sufitu ogień, Learion nie protestował, zadowalając się błyśnięciem szerokim, chłopięcym uśmiechem w stronę przewodnika, oraz zalaniem go szeregiem pytań:

- Powiedz, co widzisz, Fristusie tylko o jednym imieniu? Co jest przed nami? Zachowanie Fialara upewnia mnie, że podłoże się zmieniło, ale skoro nie chcesz pozwolić mi go pomacać, to będziesz musiał o nim opowiedzieć. Co widzieć mógłbym, gdyby nie me nieszczęsne oczy?

Te same, i wiele więcej pytań, młodzian zadawał swojemu wiernemu towarzyszowi, który wciąż oglądał litery przycupnąwszy niedaleko nich. I uzyskiwał odpowiedzi. Wszystkie bloki miały ten sam kształt, litery były tą samą czcionką i z tych samych materiałów.

"Ha! Wyzwanie!"

Myśl, jaką nasunęły mu litery, była prosta. Skoro litery, należy z nich składać słowa. Może odpowiedź na jakieś pytanie? Problemem było jedno. Tu nigdzie nikt i nic nie zadało pytania. Nie było go, ani wymalowanego na ścianie, ani na suficie czy podłodze, ani w dziurawej pamięci małego gnoma. Nie było go widać ani teraz, ani wcześniej.

"Z różnych alfabetów, czy składają się w słowa? Jeśli tak, to poziomo, pionowo czy po skosach? A może nie w słowa? Może w imiona? Deanlath? Fialar? Fristus? A może Learion Aylinn?" - wibrowała tysiącem myśli głowa młodzieńca, który całym sobą wyrażał teraz radosne podniecenie na chwilę przed wielką nowiną...

Która jednak uparcie nie nadchodziła. Stwierdziwszy, że nic specjalnego nie przyszło mu do głowy, dla rozluźnienia się, gnom zaczerpnął głęboko powietrza i powoli wypuścił je. Z prawej dosłyszał jakiś dźwięk.

"Fristus szurnął butem", rozpoznał. Znienacka, wiedziony impulsem, rzucił:

- Czyli masz mnie doprowadzić do centrum i wtedy jesteś wolny, czy coś jeszcze musisz zrobić?

- Mam cię tylko doprowadzić do centrum, a później będę wolny... o ile dożyję.

Gnom uśmiechnął się cierpko. Kolejna próba spełzała właśnie na niczym. Jakakolwiek była tajemnica Fristusa, najwyraźniej nie wiązałą się z niebezpieczeństwem dla niego, przynajmniej nie przez czas najbliższy. Nic też nie potwiedzało, by mężczyzna kłamał, a gnom - będąc dumny z tego, jak dobrze potrafił rozszyfrowywać kłamców, był pewien, że Fristus nie kłamał. Przewodnik nie miał też broni, co młodzik sprawdził, kiedy go gasił, nie ulegało też wątpliwości po niemal poparzonych dłoniach, że ogień nie był iluzją, lecz rzeczywistością.

Także nieustanna cicha obserwacja, jakiej poddawał mężczyznę na prośbę gnoma kot, nic nie wniosła. Aylinn powoli skłaniał się ku wnioskowi, że albo kot się mylił... albo on szukał zupełnie nie w tym miejscu co trzeba.

W każdej chwili gnom się poruszał. Tu przykucał, tam się przesunął, obstukał kawałeczek ziemi tu, sprawdził dotykiem, przesunął stopą, czasem palcem, czasem rękojeścią młotka. Nasłuchiwał kroków, brzmienia uderzeń i echa w korytarzu, oddechu Fristusa, kiedy zadawał mu pytania, wyłapywał chwile wahania, zastanowienie.

Nic. Skupił się więc póki co na literach...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 19-06-2007, 10:46   #112
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
...Był w białej krainie, w nieskończonej pustce. Zatapiał się w niej jak w czymś materialnym, jakby płynnym, otaczającym go swoimi lepkimi mackami, nieskończenie... zimnym?
Lodowato zimnym.

Zmusił ociężałe powieki do otworzenia się i promień słońca, wpadający przez szczelinę w korytarzu jaskini, wdarł się gwałtem do jego źrenic, powodując promieniujący w tyle głowy, ostry ból. Po chwili dopiero zdał sobie sprawę, że nie wywołał go nagły blask, ale upadek do podziemnej rzeki i niesienie - nie wiadomo jak długo - nurtem przerażająco zimnej wody. Przypominał sobie tylko przerażoną twarz Hawriły, którego jakaś siła - nie zdążył nawet zorientować się jaka - pchnęła w przepaść. Potem była tylko jasność.
Z trudem uniósł się na rękach, czując że przemoczone ubranie ciągnie go w dół, a rzeka - do której czuł nieodpartą niechęć - wciąż kontynuuje swój bieg, jakby za wszelką cenę chcąć przeszkodzić mu w powstaniu.
Stojąc nieco pewniej na nogach i opanowując zawroty głowy rozejrzał się dookoła. Jego wzrok spoczął na bezłądnie rozrzuconym zezwłoku nieopodal, który obmywany lodowatą wodą ledwie przypominał pokiereszowanego człowieka. Ignorując porywistą wodę doskoczył - kilka razy niemal się przewracając - do Hawriły. Kiedy obrócił go na plecy, natychmiast przyłożył ucho do jesgo ust. Powiew słabego oddechu zaszumiał w jego głowie jak najradośniejsza pieśń. Ucisnął kilka razy pierś przyjaciela, uderzenie w policzek przywróciło mu świadomość. I pozwoliło na odkrztuszenie wody.

Zanim jednak zdążył chociaż pomyśleć co robić dalej i jak zaopiekować się Hawruszką, krew w żyłach zmroził mu potężny ryk. Brunatny niedźwiedź - stojący siedem stóp od nich - stał wsparty na łapach z wyraźnie złymi zamiarami. Crois rozejrzał się szybko. Wzdłuż nurtu rzeki biegła niezwykle wąska i śliska kamienna półka. Zupełnie nie nadawała się na oparcie dla stóp, ale nie miał innego wyboru. Wystarczył jednak rzut oka na Hawriłę, aby stwierdzić, że nie będzie on w stanie pójść tą zdradliwą i śliską ścieżką.

Nagle do głowy wpadł mu szaleńczy pomysł. Chwycił swój bicz i doskoczył do półki. Chciał za wszelką cenę odciągnąć niedźwiedzia od Hawriły, gdyby tylko ten okazał się agresywny. A na agresywnego wyglądał. Gdyby trzaskaniem bicza udałoby mu się rozjuszyć go na tyle, aby wciągnąć go na kamienną półkę i jednocześnie samemu nie zsunąć się w lodowatą wodę, być może udałoby mu się strącić niedźwiedzia w nurt, albo po prostu poczekać aż sam straci równowagę i runie w dół. Oczywiście nie łudził się - niedźwiedź z pewnością doskonale pływał, jednak wygramolenie się na zmoczone skały musiałoby mu zająć trochę energii (może nawet i zniechęciło go do pościgu) oraz, co najcenniejsze, czasu. Foncroyss miał nadzieję, że na tyle dużo, aby mógł wziąć Hawriłę na ramiona i skryć się gdzieś... Gdziekolwiek
 

Ostatnio edytowane przez Fitter Happier : 19-06-2007 o 15:30.
Fitter Happier jest offline  
Stary 19-06-2007, 12:42   #113
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Saenna stała przy wejściu do chaty, w pewnym oddaleniu od grupy... podobnie wyglądała sytuacja w jej głowie. Niby byli razem, niby toczyła się rozmowa z mieszkańcem tego miejsca - Sae nawet w niej uczestniczyła - ale jednocześnie duża część uwagi dziewczyny skoncentrowana była na otoczeniu.

Zanim Marcepanek w tak głupi sposób wpadł w szał niziołce zdawało się, że usłyszała jakiś cichy głos - późniejsze szybko po sobie następujące zdarzenia odciągnąły ją od tego, ale teraz...
Postarała się obejrzeć za siebie w sposób w miarę nieznaczny - i ku swojemu zdziwieniu w miejscu, z którego zdawał się dochodzić głos dostrzegła... szczura. Niewiele myśląc szybkim skokiem rzuciła się w jego stronę - niestety.
W wejściu do chaty mignął dziewczynie tylko ogon stworzenia, które najwyraźniej ich śledziło - niziołka wybiegła na zewnątrz i najszybciej jak potrafiła rzuciła się za zbiegiem... pościg nie trwał długo, ale niewiele brakowało by skończył się niepowodzeniem. Saennie udało się schwytać zwierzaka tuż-tuż przed tym, zanim wcisnął się w dość sporą szparę w którejś ze stojących tu chat.

Trzymając mocno wijącego się zwierzaka niziołka wróciła do chaty kanibala:
- Słuchajcie, ten zwierzak szpiegował nas. I nie wiem jak, ale słyszałam jego głosik szepczący >>Bierz go, góro mięcha<< - czy coś takiego - zanim Marcepanek zaatakował gospodarza tego miejsca.
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 19-06-2007, 21:50   #114
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
Obóz „łachmaniarzy”

Gospodarz chaty od czasu, do czasu zerkał z ukosa, na rozglądające się bacznie oczy niziołki. Wnet, gdy Saenna rzuciła się w stronę szmaty, która zasłaniała wejście do lepianki, na gębie gospodarza jak i zarówno twarzach jej towarzyszy zarysowało się niebywałe zdziwienie. Ponadto mina kanibala, wyrażała coś jeszcze. Jak na ironie było to zniesmaczenie.
Po krótkiej chwili, w której zasłonka imitująca drzwi zdołała ledwie opaść, do pomieszczenia weszła niziołki. W swej drobnej dłoni zaciskała ogon szczura, który w lamecie najrozmaitszych pisków, niemiłosiernie rzucał się na boki. Był to dość pokaźnej wielkości osobnik, którego ołowianego koloru futro, wyrastało jedynie miejscami, zasłaniając popękaną skórę, zastygłe czarnymi czapami rany, a w okolicy łopatek nawet wystające żebra. Z jego brudnego cielska dobywał się odór rozkładu. Gospodarz z dezaprobatom przyglądał się Saennie.

- Widzę, że głód i wam daje się we znaki. Wydaje mi się mała przyjaciółko, że to jedynie wytwór twojej wyobraźni. Z chęcią poczęstował bym was swoim jadłem, ale wątpię byście umieli to docenić. Co do waszego przyjaciela – gospodarz skierował wzrok na Magyra- wydaje mi się, że jego porywcza natura jest skutkiem jego więzów krwi i jedyne co mu może pomóc to lekcje pokory- na twarzy kanibal zarysował się chytry uśmiech. Mężczyzn wyciągnął dłoń i złapawszy szczura za ogony jedną ręką a drugą tuz za głową, zaczął go badawczo oglądać. – Nie wiem skąd tu ten szczur. Czyżby te paskudne stworzenia dostały się i tutaj... Mmm...Nie wydaje mi się, żeby poza swoją chorobą odznaczał się czymś szczególnym. Mimo wszystko...- tu nagle urwał, a jego źrenicę zwęziły się niemal do wielkości szpilek.- Mimo wszystko zachowam go przy życiu.

Mówiąc to kanibal podszedł do jednej z urn stojących w jego domostwie i niema teatralnym ruchem zdjął wieko naczynia i wrzucił do niego szczura.

- Jak posiedzi trochę w glinianym więzieniu, to napewno zacznie mówić. –Ponownie na twarzy gospodarza pojawił się drwiący uśmiech. - To miejsce wam nie służy. Ruszajcie już. Im szybciej się stąd wydostaniemy tym lepiej dla nas.

Słysząc te słowa Almirith zbliżył się do półczarta i podawszy mu zdrowe ramię, pomógł mu się podnieść. Magyr podniósł się cały czas wpatrując się w oczy gospodarza i drwiący uśmiech rysując się na jego twarzy. Po chwili milczenia obrócił się na pięcie i wyszedł, a zanim Almirith i Saenna.
Droga do strzeżonej przez dwóch wartowników chaty nie była długa. Magyr szedł ciężkim, stanowczym krokiem przed siebie. Zadał się nie reagować na strażników, którzy mierzyli do niego zaostrzonymi badylami. Groty włóczni spotkały się z twardą skóra półczarta, by po chwili podać się w haniebnym trzasku. Strażnicy zobaczywszy, że ich broń jest bezużyteczna, rozstąpili się odsłaniając wejście do lepianki. Gdy przez próg „domostwa” przechodziła niziołka w towarzystwie elfa, po wartownikach nie było śladu. Woleli ukorzyć się przed rózgą Poganiacza jeżeli opierać się rozjuszonemu półczartowi.
We wnętrzu pomieszczenia panował zupełnie odmienna atmosfer niż u ich poprzedniego gospodarza. Powietrze nie trąciło oparami zgnilizny, ale mimo, że nie było tu wcale mniej pyłu i kurzu to świętobliwa atmosfera tego miejsca była niemal namacalna. Lepiankę rozświetlało kilka nieustających płomieni, zawieszonych toż nad sklepieniem w dawno wypalonych lampach. Na solidnym stole wykonanym z białego drewna leżały talerze i misy wypełnione jedzeniem a obok nich stał dzban z wodą. Tuż nad blatem stołu w ścianie lepianki był wyryty okrąg przecięty niemal w połowie łagodny łukiem, nad którym górował księżyc. Po chwili martwej ciszy, wnętrze pomieszczenia wypełnił cichy spokojny głos.

- Witajcie przybysze. Miło mi was gościć w moim skromnym przybytku.

Pod jedną ze ścian chaty stało prymitywnie wykonane łóżko, na którym właśnie podnosiła się na chudych ramionach, smukła postać. Gdy zbliżyliście się nieco, dostrzegliście pooraną zmarszczkami twarz, otuloną gąszczem siwej brody, znad której zerkały na was lazurowe, jak niebo latem, oczy.

- Oczekiwałem was. Jestem Arammadios oddany sługa Pana dróg, Fharlanghana. Wiem, że jesteście tu nowi i pewnie macie wiele pytań, ale zanim mi je zadacie rozgłoście się i posilcie.




Harpo Longwayfromhome

Harpo z niepokojem zapisanym na twarzy zaczął rozglądać się dookoła. Po chwili dziwne dźwięki zagłuszył głos Vinniego:

- Co do diabła jest źródłem tych wrzasków?
- Ciszej przyjacielu, nie wiem co to jest, ale ty na pewno nie pomagasz mi w ustaleniu co to i skąd dobiega ten dźwięk.


Czasu było coraz mnie. Cokolwiek by to nie było, zbliżało się z każdą upływającą sekundą. Dźwięk, który przypominał mieszaninę tupotu stóp i dziwacznego bełkotu, niesiony prze echo zdawał się dobywać zewsząd.

- Dalej przyjacielu, ruszaj! Nie mamy czasu na stanie w miejscu!- rzekł coraz bardziej zdenerwowanym głosem Vinnie.

Nagle mężczyzna wyrwał do przodu mijając Harpo o włos. Na rozstaju podziemnych ścieżek zabrzmiał dziwaczny bełkot. Gnom odruchowo obejrzał się za siebie i zobaczył jak niemal ze wszystkich stron otaczają go jarzące się czerwienią oczy.
Bez dłuższego namysłu ruszył za przyjacielem. Sylwetka Vinniego była ledwo dostrzegalna w panującym mroku. Harpo biegł ile sił w nogach, jego oddech stawał się coraz cięższy. Co jakiś czas odwracał się za siebie, badawczo sprawdzając, czy „to coś” nie porzuciło pościgu. W momencie gdy patrzył za siebie, wpadł na stojącego przed nim Vinniego. Już miał coś rzec do towarzysza, gdy mowę odebrała widok przepaści, w którą właśnie spadło jedyne źródło światła. Gnom dostrzegł, że kolana Vinniego drżą,a stopa zatrzymał się tuż nad krawędzią.
Zza ich pleców dobiegł znajomy bełkot. Oboje odwrócili się i spostrzegli kilkadziesiąt par ślepi wpatrujących się w nich. Teraz Harpo był pewien, że są to gibberlingi. Gnom rozejrzał się nerwowo dokoła. Na lewo dostrzegł skalna półkę ciągnącą się tuż przy ścianie. Pierwsze z małych zgarbionych humanoidów zaczęły drapieżnie stąpać w ich kierunku. Gnom wytężył wzrok i dostrzegł, że kilkanaście kroków od nich kamienna ścieżka gwałtownie odbija od ściany i kończy się linowym mostem, zawieszonym nad czeluścią. Dla Harpo nie było ważne co jest na drugim końcu mosty, istotne było jednie to, jak zaprowadzić tam oślepionego przez mrok groty przyjaciela.

Foncroyss

Niedźwiedź leniwie wyszedł ze swego legowiska. Nos zwierzęcia wyraźnie podpowiadał mu, że coś, co mózg stworzenia zidentyfikował jako potencjalny posiłek, zbliżyło się do jego przytulnej jaskini. Jak zwykle nos spełnił swoją funkcję doskonale. Dwie przekąski, stały na brzegu, a właściwie jedna stała, a druga leżała nieruchomo. W mózgu zwierzęcia rozpoczęły się powolne procesy myślowe. Niedźwiedzie nie należą do najinteligentniejszych stworzeń jakie kroczą po świecie, ale nazwanie ich głupimi byłoby wielce krzywdzące.

Pysk zwierzęcia kiwał się to w kierunku leżącego mężczyzny, który stanowczo stanowił łatwiejszy posiłek, to w stronę tego drugiego. W końcu niedźwiedź uznał, że wpierw trzeba zająć się bardziej ruchliwą przekąską, która z jakiegoś powodu, którego mały mózg stworzenia nie mógł pojąć, wymachiwało czymś nad głową i wrzeszczało przy tym dziko.

Jedno z uderzeń bicza dosięgło przedniej łapy zwierzęcia, na co niedźwiedź zareagował w dość typowy dla swojej rasy sposób. Mianowicie ociężale uniósł się na tylne łapy, wyciągnął masywny łeb do nieba i... takiego ryku nie powstydziłby się nawet smok.

Rozwścieczony niedźwiedź opadł na cztery łapy i z niewiarygodną, jak na swoje rozmiary szybkością ruszył w kierunku biczownika.

Foncroyss
uznał, ze dziki zwierz jest dość rozdrażniony. Nie trudno to było poznać po pianie toczącej się z pyska i spojrzeniu przekrwionych ślepi. Do głowy mężczyzny wdarła się myśl, że drażnienie niedźwiedzia nie należy do najlepszych pomysłów. Teraz jednak było już za późno, żeby zmieniać plan.

Foncroyss cofnął się na pulkę, a zwierze pognało za nim. Jak już było wspomniane, niedźwiedzie nie należą do najmądrzejszych zwierząt, a rozwścieczone „misie” nie zwracały specjalnej uwagi na swoje otoczenie. W tym przypadku był to błąd i to duży. Na ciasnej półce zabrakło miejsca, dla wszystkich czterech łap. Parę kamyk osunęło się z pod nich, a zaraz za nim ześlizgnęły się tylne łapy stworzenia. Zwierze, jeszcze przez moment wisiało na przedni łapach, aby po chwili z głośnym pluskiem wpaść do wody.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 19-06-2007 o 23:22.
g_o_l_d jest offline  
Stary 20-06-2007, 21:54   #115
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

Wzrok gnoma utknął na święcącym punkciku , jakim była pochodnia. Starał się na za pomocą niej ocenić głębokość przepaści.
- Przed nami most, za nami stado gibberlingów.- Harpo rzekł spokojnie do Vinniego.- musimy zatem przejść przez most..

Widząc niepewność Vinniego dodał .- Mogę zapewnić nam nieco światła, podczas przejścia, przez most. A gdy będziemy po drugiej stronie musimy przeciąć liny spajające most.
Gnom wyszeptał słowa zaklęcia i na moment pojawiła się na jego ciele świecące niebieskawym światłem zarysy zbroi. Gdy czar Zbroja maga działał, Harpo ujął w dłoń sztylet i skupił się na zdolności jaką zapewniała mu rasa matki, Tańczące światła . Wkrótce pojawiły się dookoła nich trzy świecące bladym blaskiem kule światła.
- Trzymaj się blisko mnie i ruszamy na most.- rzekł Harpo do Vinniego, koncentrując się przy okazji na ruchu kul światła tak by ich ciągle otaczały. Gnom zdawał sobie sprawę, że każda walka zmniejsza arsenał jego asów w rękawie. I to go bardzo martwiło.
Z gardła gnoma na widok zbliżającej się hordy bełkotników rozległ się na wpół zwierzęcy warkot, czerwone tęczówki błyszczały w świetle ogników. - Nie okazuj strachu , nie ułatwiaj draniom zadania.- karcił siebie w myślach gnom. Po chwili poczuł pod stopami most.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-06-2007, 18:39   #116
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Spokój i harmonia wnętrza szałasu kapłana zaskoczyła elfa, nie na długo jednak. W swojej ojczyźnie miał okazję podziwiać potęgę kapłanów Seldarińskiego panteonu, jako gwardzista króla uczestniczył w wielu uroczystościach religijnych, widział potężnych kapłanów Corellona czyniących niesamowite cuda. Jednak takie pełne spokoju miejsce, będące oazą spokoju w tym wypełnionym chaosem i zniszczeniem miejscu, naprawdę go zaskakiwało. Tak samo jak postać kapłana, który nie okazał sie być kolejnym obdartusem, opętańcem czy jakimś innym wynaturzeniem. Spokojny głos Arammadiosa wzbudzał zaufanie. Spojrzał porozumiewawczo na niziołkę i zastawiony stół, lecz palący coraz bardziej ból ramienia przypomniał o sobie.

- Może Ty dostojny kapłanie będziesz mógł pomóc mi i mojemu przyjacielowi - powiedział wskazując na Maygara - uzdrowić nasze rany, wydaje mi się, że jakiś rodzaj plugawej trucizny sączy nam się w żyły. Chcemy się stąd wydostać, a nasze umiejętności i determinacja mogą pomóc wam wszystkim opuścić to plugawe miejsce. Szaleniec który żywi się ciałami - Almirith skrzywił się z obrzydzeniem - twierdzi, że w głębi tego lasu mieszka istota, która może nam pomóc się stąd wydostać.Musimy tylko znaleźć sposób by się przedostać przesz tę zaporę z tych krwiożerczych zarośli. Może Ty byś był w stanie nam pomóc? Wiem, że zadaję dużo pytań i o wiele proszę, ale pragniemy sie wydostać z tej magicznej skrzyni i pomożemy każdemu, kto tego zapragnie. - elf pochylił sie w ukłonie, w jego ojczyźnie kapłani byli otaczani czcią i szacunkiem, ze względu na dobroczynne działanie dla elfiej społeczności, wojownik wierzył, że w tym przypadku jest tak samo.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 24-06-2007, 11:01   #117
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Sae była wściekła. I to tak mocno, jak nie zdarzyło się to jej już dawno...
"Jakim prawem odebrał mi moją zdobycz? Ten szpieg był milion razy ważniejszy niż jakieś łażenie do lasu w ciemno - wiem to na pewno! Kapłan... no dobrze. Trzeba opatrzyć tego wielkiego raptusa."

Sae w chacie kapłana całkiem oddała inicjatywę Almirithowi - nie znała się na nich i nie lubiła ich... przyznawała tylko, że czasem bywają użyteczni.
W pewnej chwili pociągnęła towarzysza za rękaw i szepnęła dobitnie:
- Jak skończymy z tą raną - wrócimy do szaleńca odebrać szpiega. Ten zwierzak jest bardzo ważny i sposób, w jaki go nam zabrał jest co najmniej podejrzany... dopiero jak się czegoś dowiemy możemy ruszyć w las
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 24-06-2007, 15:35   #118
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Post Learion Aylinn

Uzyskawszy od Fristusa opis pomieszczenia, począł z miejsca analizować możliwości.

- Czyli na podłodze mamy litery, umieszczone pozornie bezsensownie. Jaki alfabet? Krasnoludzki? Proste, na pozór nieco siermiężne litery, lecz solidne i wyraźne, bez zbędnych ozdobników? Taak... Teraz pytanie, jaki język. Czy jest tam któryś z takich znaków? - niewiele myśląc począł szkicować znaki znane mu z różnych języków, a dla nich charakterystyczne. Ogonkowe literki u gnomów, koślawe przekreślone litery gigantów, właśnie brał się za znaki goblinów, gdy Fristus mu przerwał:

- Ta! Tą widzę! - po czym reflektując się na widok wzniesionej ku niemu przewiązanej opaską twarzy, spokojniej już, dodał - Drugi znak, jaki narysowałeś.

Brwi gnoma powędrowały do góry.

"Ż? Tam jest ż? W takim razie... "

- Gnomi. - rzekł głosem bez wyrazu zaskoczony Learion.

A potem się zaczęło.

Przyglądając się uważnie okolicy oczyma Fristusa i Fialara, dość szybko wyeliminowali możliwość, że gdzieś w pobliżu jest pytanie, na które odpowiedzi udziela literowa podłoga.

Przez pewien czas Learion składał słowa, ale trafiwszy na wulgaryzm dał sobie spokój. Jakoś nie wyobrażał sobie by tędy wiodła droga do odpowiedzi.

Puste miejsca w podłodze spróbowali potraktować jako znaki dzielące zdania (". "), ale też niewiele pomogło. Wtedy gnom wpadł na pomysł magicznego kwadratu, upewniwszy się, że to kwadrat 14x14, rozpisał cały gnomi alfabet, przyporządkowując każdej literze liczbę będącą jej pozycją. Przez następnych parę chwil rozstrząsał wszelkie płynące z tego możliwości. Sumował rzędy, uwzględniając puste miejsca jako zera, sumował rzędy które nie miały pustych miejsc, sprawdzał, czy gdzieś się nie ułożą ciągi liczbowe (niestety się nie ułożyły), sprawdzał, czy z pozycji liter w alfabecie i ich pozycji na tej podłodze można cośkolwiek wyciągnąć. Nic! Dał spokój pozycjom liter w alfabecie dopiero, gdy dotarło do niego, że na podłodze są duże litery. Nie tylko małe. Musiał się teraz tylko przyglądnąć, czy tych dużych liter jest więcej niż jedna...

Zaczął nawet kombinować z pozycjami pustych miejsc, lecz ani sumowanie ich pozycji, ani inne zabiegi ze 'współrzędnymi' nie ułożyły słów, któreby coś znaczyły, lecz po prostu ciągi liter, słowem - bełkot.

Niemal krzyknął głośno, kiedy jedno ze spojrzeń złożyło mu słowo koniec, czytane od dołu do góry, niemal głośno wykrzyknął owe słowo. Ujawniłby w ten sposób Fristusowi coś, na co wcale nie miał ochoty... Więc szybko kucnął i począł wypisywać w pyle podłogi możliwości.


Magiczny kwadrat
Szyfr pozycyjny (jak upozycjonować duże litery?)
Szyfr przestawczy (brak klucza)
Szukaj odpowiedzi (brak pytania)
Inne kierunki...


Zatrzymawszy się na tym, gnom rzekł:

- Fristusie, bądź tak dobry i zacznij mi czytać litery z dołu do góry, począwszy od skrajnie lewego rzędu.

Fristus uniósł brwi, ale najwyraźniej postanowił dać szansę młodemu gnomowi, bo z pewnym rozbawieniem począł czytać na głos. Gnom zaś składał litery w wyrazy. Nie zaszli jednak daleko.

- to, ta/tac, ja, me, ta, mu, Pode, koniec... Duże P... bliższe oględziny wyeliminowały inne duże litery, po prostu kropki były niewyraźne. Jedyna duża litera na całej planszy. To jakby drogowskaz, tu zacznijcie. Pode... koniec. Pod e koniec? - rzucił gnom pytająco, na wpół do siebie. - To jakiś pomysł, ale nie jestem do końca przekonany. Jak nic nie wymyślimy możemy puknąć w literę e i zobaczyć co się stanie. Tymczasem... Czytajmy dalej. Teraz z prawej na lewo...

Rozwiązywanie trwało.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 24-06-2007, 16:47   #119
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany

... Udało się. Śliska półka stała się tym razem zgubą nie dla Alberta, lecz dla jego przeciwnika. Kiedy wielki cień niedźwiedzia nagle zachwiał się, a straciwszy równowagę, osunął się za krawędź półki i runął z pluskiem w lodowatą kipiel, Albert poczuł jak z ulgi rozluźniają się wszystkie jego mięśnie.

Przywarł do chłodnej ściany jaskini i najszybciej jak mógł zaczął przesuwać się wzdłuż niej. Dookoła panował niemal zupełny mrok, jedynym źródłem światła była owa szczelina, która przepuszczała nikły promień, jeszcze przed kilkoma minutami oślepiający Alberta. Teraz jednak był wyraźnie niewystarczający.

Mrużąc oczy, wyczuwając wilgoć skały zziębniętymi opuszkami palców i mdły i stęchły zapach podziemi nozdrzami dotarł w końcu do stałego gruntu. Modlił się, by spadające zwierzę skręciło kark przy upadku, albo przynajmniej zniechęciło się przez kąpiel w zimnej wodzie do dalszego tropienia ich. Nie był w stanie powiedzieć czy jedno albo drugie jest możliwe, mrok uniemożliwiał ocenienie głębokości rozpadliny, wszechobecny i odbijający się z każdej strony jaskini huk wodospadu zupełnie zaburzał jakiekolwiek próby rozeznania się w terenie.
Do tego jeszcze to pulsowanie w skroniach... Pochylił się szybko nad swoją torbą i drżącymi rękoma wyjął z niej buteleczkę wielkości piąstki siedmiolatka. Głos wyskakującego z niej korka utonął we wszechogarniającym szumie opadającej ściany wody. Łapczywie i jakby bez zmysłów wychilił jej zawartość. Ścisnął rękoma głowę i zamarł w bezruchu. Migające przed oczyma światełko przygasło, a nadchodzące falami uczucie niepokoju i strachu znikło. Przynajmniej chwilowo.

Nagle przypomniał sobie o Hawrile. Rozejrzał się niespokojnie, a kiedy jego wzrok padł na ciemniejszą plamę wśród półmroku, szybko do niej dokuśtykał, zarzucając torbę na ramię.
Sprawdził jeszcze raz tętno i oddech. Żył. Nie za bardzo wiedział co robić. Mógł opatrzyć rany przyjaciela, ale zupełnie nie miał ani przyborów ani - najprawdopodibniej - czasu. Z drugiej strony Hawriło był pokaleczony, ale nie krwawił obficie z żadnej rany, poważniejsze były raczej liczne stłuczenia. Sprawdził tylko delikatnie, czy kark nie został w jakiś sposób naruszony i nie przejmując się możliwością połamanych kończyn dźwignął przyjaciela przez plecy. Nie oglądając się dokoła, stanął tyłem do najintensywiejszego dźwieku wydawanego przez wodospad i powoli ruszył przed siebie. Z wysiłkiem szorując ramieniem po chropowatym i mokrym kamieniu dotarł do jakiegoś tunelu.

***

Podróż jednym korytarzem trochę trwała. Huk wodospadu cichł w oddali.

***

Po pewnym czasie mógł już oderwać się od ściany i isć dużo pewniej, bowiem na ścianach coraz liczniej zaczęły się pojawiać dziwne, fosforyzujące niebieskim światłem grzyby. Albert w życiu takich nie widział, chociaż... wspomnienie innego świata, gdzie nazywał się Foncroyssem, a który minął jak sen i który był teraz zupełnie jak urojenie chorego umysłu, mignęło na chwilę przed jego oczami. Szybko je jednak odtrącił, choć coś mu mówiło, że gdyby się im przypatrzył, mógłby określić co to za gatunek i jakie mają właściwości. Ale szybko wytłumaczył sobie, że byłby to jedynie wymysł jego wyobraźni.
Żadnych podróży. Żadnych blizn. Nie było Asmeny, Astatisa, Ishen. Nikogo. Nie było żółtoskórych przewodników po sferach. W ogóle nie ma sfer. Spokojnie. Teraz wszystko jest jasne.
Nagle w niebieskiej poświacie fozforyzujących grzybów otworzyły się dwie ciemniejsze wyrwy. Albert zmrużył zmęczone oczy i okazało się że stoi na rozstaju w kształcie litery Y. Przypatrzył się w głąb prawej odnogi, która ziała zupełną pustką, wydawało sie nawet że po pewnym czasie przestają porastać ją zbawienne, dające światło grzyby.
Druga odnoga była chyba w tym momencie tym, czego najbardziej pragnął. Cała tonęła w bladym, ale umozliwiającym orientację błękicie, zaś na samym jej końcy migało coś białego. Od tej odnogi tchnęło też dużo świeższym powietrzem. Albert był pewien że znalazł wyjście.


Powoli i z wysiłkiem ruszył w jego stronę. Miał nadzieję że spoczywający na jego barkach Hawriło wciąż jeszcze oddycha.
Nagle cały świat zatrząsł się w posadach. Eksplozja cisnęła Albertem o pobliską ścianę i tylko kosztem bolesnego oszorowania torsem o skałę udało mu się otrzymać równowagę. Nie był pewien czy rytmiczny huk, fakt że nagle nie może oddychać i wreszcie to, że cały świat został spowity brunatne barwy jest tym tylko co dzieje się w jego umyśle.
Po chwili kurz opadł i kiedy dławiąc się i kaszląc mógł wciąż zobaczyć przed sobą nikłe światło uznał, że jednak wszystko to stało się na zewnątrz jego głowy.

Obrócił się i stwierdził z przerażeniem, że przez sobą ma wielką ścianę kamieni, odcinającą mu całkowicie odwrót.
- To już. - usłyszał nagle przytłumiony głos zza powstałej przed chwilą przeszkody - jeżeli nie został przywalony to jedyne co mu tam zostało to zdechnąć z głodu - reszta słów utonęła w głupawym rechocie człowieka, do którego skierowane były te słowa.
Została już tylko jedna droga.

***

Z każym krokiem Albert zaczął uświadamiać sobie coraz lepiej, że światło na końcu tunelu wcale się nie powiększa i raczej nie jest wyjściem z jaskini.
Poczuł się nagle bardzo zagubiony.

***

Niemal bez zmysłów, brudny i zupełnie wyczerpany dotarł do niewielkiej groty. Błędnym wzrokiem chciał poszukać źródła światła, które chyba na chwilę stracił z oczu. Jego uwaga skupiła się jednak na położonym przeciwlegle tunelu, ciemnym i wyraźnie schodzącym w dół, najpewniej połączonym z innym - bardziej zawiłym i rozleglejszym systemem jaskiń.
- Prawa ścieżka, do cholery. Od teraz zawsze prawa ścieżka - wymamrotał cicho.
Do groty można było wejść zsunąwszy się po niezbyt stromej pochyłości, jakieś dwa-trzy metry w dół. Już usiadł na ziemi z zamiarem powolnego ześlizgiwania się, kiedy jego wzrok padł na pięć ekstrwagancko ubranych postaci o niebieskiej skórze, snujących się po grocie. Najwyraźniej zbierali oni wszechobecne fosforyzujące grzybki.


Foncroyss pozanał ich w jednej chwili. Merkanci.
Hm, więc cały ten piękny świat istnieje - powiedział sobie w myślach Albert. Aż zachichotał cicho.
Kontunuował zsuwanie się. Miał przynajmniej cel - dostać się do drugiego systemu grót. Potem wydostać się z niego drugim wejściem. Takie wielkie kawerny zawsze mają drugie wejście. A na zewnątrz odnaleźć Fritza. Fritz, Fritz... Sorapa.
Tylko oni będą mu mogli wytłumaczyć, co się właściwie dzieje.

Obok merkantów postanowił przejść raczej obojętnie, modląc się by nie zaczęli się odzywać. Jednak w razie czego zamierzał być bardzo grzeczny.
Z własnymi halucynacjami trzeba postępować ostrożnie.
 
Fitter Happier jest offline  
Stary 24-06-2007, 21:05   #120
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
Obóz „łachmaniarzy”


Szałas Arammadiosa zdawał się całkowicie oderwany od zewnętrznego świata. Pomimo, że nie przypominał wielkich i wspaniałych przybytków, jakie można podziwiać w każdym większym mieście, a jego umeblowanie dalekie było od bogatych ozdób świątyń, to w tym miejscu wyczuwało się coś dziwnego. Zupełnie, jakby sama obecność kapłana czyniła to miejsce świętym azylem spokoju i ciszy. Dom Arammadiosa, wydawał się ostatnią ostoją dobra w tym świecie, który przepełniony był okrucieństwem i cierpieniem. Jakiś bard pewnie powiedziałby, że to miejsce jest, jak mały płomień otoczony przez wszechogarniającą ciemność.

Starszy człowiek, z twarzą naznaczoną przez upływ lat, ze spokojem wysłuchał Almiritha, jednak co chwila zerkał w stronę Sae, tak jakby spodziewał się po niej czegoś szczególnego.

- Oczywiście przyjaciele pomogę wam, jak tylko będę potrafił. Na początek zbliżcie się, bym mógł obejrzeć wasze rany. Chyba mam jeszcze dość sił by wam pomóc.

Almirith i Maygar wykonali prośbę starca i przykucnęli w zasięgu rąk mężczyzny. Ten wpierw ujął ranną dłoń elfa. Na początku Almirith poczuł lekki ból, gdy kapłan długimi, zabrudzonymi palcami badał ranę, jednak trwało to tylko chwile. Później Arammadios nakrył zadrapania własną dłonią i wypowiedział krótką modlitwę do swojego boga. Almirith czuł, jak w odpowiedzi na słowa kapłana, przyjemne ciepło wypełnia jego dłoń i wręcz wyczuwał, jak pod leczniczym dotykiem rana błyskawicznie się goi, a trucizna traci swoją moc. Gdy kapłan puścił dłoń elfa, po zadrapaniach nie było najmniejszego śladu. Almirith wpatrując się w swoją uzdrowioną dłoń, cofnął się robiąc miejsce dla półczarta. Arammadios powtórzył cały proces od początku, tym razem na Maygaru, poczym z uśmiechem wskazał wszystkim stół z jedzeniem.

- Częstujcie się. Może nie jest tego wiele, a wy z całą pewnością jesteście śmiertelnie głodni, lecz nic więcej nie dałem rady stworzyć. Gdy zaspokoicie głód i pragnienie z przyjemnością odpowiem na wasze pytania.

Cała drużyna wymieniła niepewne spojrzenia, jednak przyjazny uśmiech kapłana i żołądki wyraźnie domagające się swoich praw nie pozostawiły większego wyboru. Wszyscy usiedli wokoło prowizorycznego stołu i zabrali się do jedzenia.

Potrawy nie były szczególnie wyszukane. Nie posiadało też pociągającego zapachu i smaku, ale perspektywa śmierci głodowej była o wiele bardziej nieprzyjemna. Arammadios jadł niewiele, choć wyglądał na równie niedożywionego, jak wszyscy inni mieszkańcy wioski. Przez cały posiłek wydawał się odległy i zamyślony, zupełnie jakby coś rozważał. W końcu jednak podjął decyzję, spojrzał na Sae i jej skrzypce, poczym odezwał się dość niepewnym głosem.

- Pani, po twoim instrumencie wnioskuje, że znasz się na pieśniach i muzyce. Czy nie zechciałabyś zagrać i zaśpiewać czegoś staruszkowi, który już od wielu, wielu lat nie widział domu? Może coś, co przypomniałoby mój dawny dom?

Arammadios ze spokojem wysłuchał odpowiedzi Saenny, poczym widząc, ze posiłek dobiegł końca, ponownie zabrał głos.

- Jak być może wiecie, te dziwaczne, białe istoty boją się światła. Jeśli chcecie iść do lasu, będziecie potrzebowali właśnie tego. Mogę wam użyczyć tych lamp.- to mówiąc kapłan wskazał na rozświetlające szałas lampy- Ich blask powinien wystarczyć. Zastanawiam się tylko, czy na pewno chcecie tam ruszyć. Obawiam się, że nie rozsądne jest poleganie na słowach szaleńca... choć czasem za pozornie bezsensownymi słowami kryję się prawda. Jeżeli jednak naprawdę macie zamiar udać się w tą podróż, pozwólcie staremu człowiekowi dać wam błogosławieństwo. Niech Fharlanghn prowadzi was po ścieżkach przeznaczenia, a jego imię niech wskazuje wam drogę na rozdrożach.




Harpo

... most, który był bardzo stary i zaniedbany. Zniszczone deski skrzypiały pod stopami gnoma. Harpo zaczął się obawiać, że most może nie wytrzymać ciężaru Vinniego, jednak póki co nic złego jeszcze się nie stało i deski wciąż były na swoich miejscach.

Trzy świetliste kule krążyły wokoło wędrowców, rozświetlając spróchniałe deski, grożące zerwanie, a także pierwsze sylwetki bełkotniaków, zbliżających się do dwójki towarzyszy. Niektóre z głupich zwierząt spadały w otchłań, strącane przez swoich pobratymców przeciskających się do przodu. Inne, trochę mądrzejsze wyskakiwały tuż przed krawędzią, by przednimi łapkami łapać się lin i desek składających się na most. Stanowcza większość z nich nie była w stanie się utrzymać i spadała w przepaść, a pozostałe spychały się nawzajem, albo były strącane przez Harpo i Vinniego. Przeraźliwy bełkot całej masy tych stworzeń, wypełnił całą jaskinie. Gdzieś wysoko nad głowami podróżników rozbudziły się nietoperze, przemknęły nad głowami bełkotniaków i ruszyły korytarzem z którego przyszli wędrowcy.

W tym czasie Harpo i Vinni niestrudzenie podążali do przodu. Każdy krok mógł oznaczać upadek w ciemność, jednak mężczyźni nie mieli wyboru. Most przeraźliwie trzeszczał w proteście na zbyt wielki ciężar, spoczywający na jego starożytnej konstrukcji. Podróżnicy przeszli już połowę drogi, a bełkotniaki za nim wciąż nie mogły się pogodzić w kwestie tego, kto ma pierwszy wejść na rozchybotaną powierzchnie. Nie chodziło o to, że stworzenia się boją. Wręcz przeciwnie, było stanowczo zbyt wielu chętnych.

Głośny trzask pękającej deski i wiązanka przekleństw sprawiła, że Harpo zaryzykował szybkie spojrzenie za plecy. Vinni stał się jakby trochę mniejszy, a przyczyną tego było to, że jedna z jego nóg przebiła spróchniałe drewno i teraz wisiała pod mostem. Mężczyzna nie przestając przeklinać, podciągnął ją z powrotem na most i skinieniem głowy dał do zrozumienia towarzyszowi, żeby ten ruszył dalej.

Jeszcze tylko parę kroków i towarzysze stanęli na twardej powierzchni. Ulga była niewysłowiona, ale nie było czasu, żeby poddać się radości. Zarówno Harpo, jak i Vinni zabrali się do przecinania lin podtrzymujących most. Robota nie była trudna i zajęła tylko chwilę. Liny z trzaskiem spadły w dół wraz z całym mostem, który teraz wisiał już tylko z jednej strony. Bełkotniaki piszcząc spadały w otchłań, a towarzysze na ten widok odetchnęli z ulgą. Problem był tylko jeden. Pozbawili się jedynej drogi powrotu, ale i tak to było najlepsze co mogli zrobić.

Harpo i Vinni ruszyli w dalszą drogę. Wszędzie dookoła nich panowała ciemność, ale gnomowi w ogóle to nie przeszkadzało, a człowiek wciąż mógł korzystać z dobrodziejstwa świetlistych kul stworzonych przez Harpo.

Towarzysze szli kolejnym korytarzem, jedynym jaki zdołali znaleźć w poprzedniej jaskini. Ku ich strapieniu, droga biegła stanowczo w dół, w głąb ziemi. W dodatku wyglądała bardzo nieodpowiednio. Podłoga była gładko wyciosana w kamieniu, a to oznaczało obecność jakiś podziemnych istot. Właśnie w tedy, gdy obaj mężczyźni w myślach rozważali możliwość napotkania na inteligentne istoty, ich oczom ukazał się koniec tunelu, rozświetlony migotliwym światłem. Obaj towarzysze natychmiast się zatrzymali i popatrzyli po sobie. Doskonale wiedząc, że nie mają po co wracać, ruszyli przed siebie, ale cicho i ostrożnie, przytuleni do kamiennych ścian.

W końcu doszli do wyjścia z tunelu i ich oczom ukazał się piękny, ale też niepokojący widok. Olbrzymi zbiornik wodny, którego przeciwny brzeg niknął gdzieś w ciemnościach jaskini. To właśnie światło odbite od krystalicznie czystej powierzchni wody, przyciągnęło ich wzrok w tunelu. Ściany jaskini promieniowały światłem. Miliony kryształów, wielkości dłoni pięcioletniego dziecka, wystawały z kamieni. To właśnie one dawały ten niesamowity blask, odbijając światło wpadające przez niewielką dziurę w suficie jaskini. Niewielka planka daleko w górze, była prawdopodobnie jedyną drogą wyjścia, ale za to prowadziła wprost na powierzchnię. Niestety nie było żadnej możliwości, żeby się do niej dostać, chyba, ze ktoś potrafił latać.

Po bliższym przyjrzeniu Harpo jeszcze dwie dziwne rzeczy. Ściany jaskini, poza kryształami, były pokryte płaskorzeźbami, które ktoś bardzo starannie wyrzeźbił w kamieniu. Gnom nie miał wątpliwości, że ten ktoś był doskonałym artystą, ale także geniuszem. Płaskorzeźby przedstawiały dziwaczne baryłkowate istoty, o kształtach przypominających skomplikowaną krzyżówkę człowieka i żaby, a każda z nich była tak pomyślana, żeby jej wygładzona powierzchnia dodatkowo odbijała światło.

Kolejnym dziwnym elementem, jakie dostrzegł Harpo były niewielki walcowate słupy wystające z ziemi. Rozstawione je w równych odległościach, wzdłuż brzegu, tak żeby znajdowały się tuż na granicy pomiędzy wodą, a lądem. Oczy gnoma zalśniły, gdy zobaczył, ze każdy słup uwieńczony jest niczym innym, jak diamentem. A kamiennych walców było w sumie dziesięć.


Foncroyss

Powoli, w całkowitej ciszy, Foncroyss ruszył przed siebie. Wyraźnie słyszał kłótnie, która właśnie rozpoczynała się pomiędzy merkantami. Istoty zaprzestały zbierania grzybów i odwróciwszy się do siebie rozpoczęły zażartą dyskusję. Po plecach człowieka przeszły ciarki, kiedy jeden z merkantów wskazał chudą ręką w jego stronę. Przez moment Foncroyss był pewien, że go zauważyli, ale jednak nie- merkanci wciąż kłócili się między sobą.

Przez chwilę Foncroyss stał całkowicie nieruchomo, poczym powoli i ostrożnie ruszył w swoją stronę. Gdy tak szedł, do głowy przyszło mu dziwne pytanie. Skoro nie pokazywali na niego, to na co, albo na kogo? Jak miało się okazać, odpowiedź była bardzo prosta. Z ciemności wyłoniły się masywne kształty, a do uszu człowieka doszło dziwne cykanie. Gdy Foncroyss postąpił kolejny krok, dostrzegł stos najrozmaitszych przedmiotów. Zaczynając od małych szkatułek, przez wielkie kufry, dywany, lampy, ozdoby i broń, a na dziwacznych urządzeniach, których mężczyzna nigdy na oczy nie widział, kończąc. Foncroyss po raz kolejny stanął, jak wryty, zapatrzony na niesamowite skarby, jakie leżały u jego stóp.

Właśnie ten moment na zatrzymanie był najgorszy, ze wszystkich możliwych. Człowiek zdał sobie sprawę, że odgłosy kłótni ucichły. Foncroyss natychmiast spojrzał w stronę merkantów i wcale się nie zdziwił, gdy dostrzegł, że oni wpatrują się w niego. Atmosfera w jaskini naglę się zagęściła, a milczenie zdawało się przesycone zaskoczeniem.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 25-06-2007 o 19:52.
Markus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172