Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2017, 22:54   #20
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Plac przed katedrą zapełniony był już niemal cały, kiedy przybyli tam Izambard i Kilyne. Mieszkańcy Sandpoint i przyjezdni, ludzie i nieludzie wszelkich ras i kolorów. Odświętne ubrania mieniły się kolorami w promieniach późno letniego, ciągle ciepłego słońca, a bryza od morza wzbudzała ruch wszelkich tasiemek i chust, używanych głównie przez kobiety. Na podeście przed katedrą stało już kilka osób, zaraz miało się zacząć. Lugir i Chasequah dołączyli akurat wtedy, kiedy głos zabrała krótko ostrzyżona kobieta. Z szeptów milknącej widowni wydedukowali, że jest to tutejsza burmistrz. Przemawiała zwięźle, z uśmiechem, żartując i wymieniając z imienia kilku tutejszych, którzy zjawili się tu, aby świętować, pomimo swojego zamiłowania do pracy. Nagrodziły ją brawa, zupełnie odwrotnie niż następnego przemawiającego - sztywno trzymającego się mężczyzny w zbroi. Kwaśno poprosił, prawie zażądał, aby uważać i być ostrożnym, szczególnie przy ogniu, przypominając, że to właśnie ogień strawił poprzednią świątynię.

Następny przemawiać miał Lonjiku Kaijitsu, ale burmistrz oznajmiła, że złamała go nagłą choroba i nie był w stanie przyjść. Nikogo z tutejszych to nie zdziwiło, a następny na scenę wyskoczył żwawy, kolorowo ubrany mężczyzna. Opowiadał nieszczególnie związane z tematem anegdoty, na koniec zapraszając do Teatru Sandpoint na następny wieczór, gdzie miała nastąpić premiera jego nowej sztuki nazwanej "Klątwą Harpii", gdzie rolę Avisery, królowej harpii, zagrać miała prawdziwa diva, Allishanda.
Dopiero na koniec wystąpił niemłody mężczyzna w kapłańskich szatach. Nie mówił długo, wręcz najkrócej ze wszystkich.
- Dziękuję wszystkim za przybycie. Witajcie na Festiwalu Swallowtail!

Odkrzyknięto mu z entuzjazmem, ludzie zaczęli się rozchodzić. Na głównym placu Sandpoint, a także niektórych ulicach, stały stragany i stoły. Na popołudnie zaplanowano konkurs karczm, gdzie każdy będzie mógł się najeść do syta. Poza tym oprócz straganów, zapewniono mnóstwo innych aktywności. Można było między innymi ścigać się z workami, podnosić ciężary, bawić się w grę ukryj-i-znajdź, balansować na belce, przeciągać linę, grać w kości oraz karty, ścigać konno, strzelać z łuku - na wierzchowcu i bez niego i wiele innych. Do tego rozstawiono stragany ze wszelkimi dobrami - głównie typowo jarmarcznymi: od jedzenia do kolorowych tkanin i zabawek dla dzieci. Oferowano wróżenie i wymyślne strzyżenie. Wyglądało na to, że połowa mieszkańców miasta i przyjezdnych zaangażowała się w zorganizowanie czegoś. Sama świątynia - monumentalny gmach z kamienia i szkła, składający się z sześciu osobnych kapliczek poświęconych sześciu bogom i połączonych wspólnym dachem - wydawała się być w cieniu tego wszystkiego, choć to jej cień padał na bawiących się ludzi.
Izambard zapisywał w pamięci te wszystkie obrazy, by później na obszernej notce zdać relację swojemu mistrzowi z tego osobliwego święta. Wyglądało na to, że czekała go dłuższa przechadzka dookoła, choć nie interesowała go żadna gra ani zabawa pomijając szachy. Poza tym… miał kogoś do oprowadzenia, a Kilyne zapewne będzie chciała skorzystać z oferowanych przez Sandpoint dobroci. Tak przynajmniej sądził.
Obowiązki jednak wzywały.

- Ekhem, proszę o wybaczenie - powiedział pozostałym, choć bardziej do półelfki niż do mężczyzn - Muszę porozmawiać z dwoma osobami, które wcześniej przemawiały. Po wszystkim, co nie powinno długo zająć, powrócę tutaj i już będę zwolniony z ostatnich obowiązków wobec mego mistrza.
Skinął im głową i udał się wpierw do ojca Zantusa, kapłana, który przemawiał jako ostatni. A przynajmniej wyglądał tak, jakby to mógłby być on.
Kilyne odpowiedziała mu podobnym skinieniem, zwracając swoją uwagę na stragany i zawody.

- Będę tu gdzieś w okolicy. Nie wiem jak wy panowie, ale ja zamierzam się sprawdzić w kilku zawodach… - powiedziała odrobinę zaczepnym tonem. Idąc na plac poczuła się wyjątkowo czarna i nudna, toteż zatrzymała się przy jednym sprzedawcy i nabyła zielony szal z czerwonymi frendzlami, owijając się nim. Zdecydowanie lepiej pasowała w tym do otaczająco ją tłumu. Wypatrzyła niewielką strzelnicę, gdzie zamiast łuków wystawiono stolik z nożami do rzucania. - I zacznę od tego.
Nie oglądając się na resztę grupy skierowała się w tamtą stronę. Jej wzrok przesuwał się uważnie po tłumie, wyszukując bogato ubranych osób. Szczególnie tych, których rysopis posiadała.

- Może też się spróbuję? - Kas podążył za nią. Cały czas rozglądał się wokół, że mało nie skręcił karku. Był wyraźnie oszołomiony ilością barwnie ubranych ludzi, towarów na straganach i budynków. Długo zadzierał głowę, z podziwem wpatrując się w kopułę katedry.
- To rzeczywiście dom godny bogów - oznajmił. - Ciekawe czy już się wprowadzili.

Druid z radością zawędrował z pozostałymi na plac festiwalowy. Święta - cykliczne święta, zgodne z kręgiem życia - były momentami kiedy ludzie zbliżali się do natury, wylegując się na trawie i spędzając czas razem. Ignorując pęd życia i presję bieżących spraw. Robiąc coś dla innych.
To, że druid rozumiał ten mechanizm, wcale nie oznaczało że go nie szanuje.
Tyle że tym razem jego bieżące problemy mogły mieć ochotę podziękować mu nożem w plecy za utratę koni. Na festiwal wszedł więc trochę bardziej czujny niż by chciał.

Witając się ze znajomymi, białowłosy kroczył trochę za przyszłymi towarzyszami. Szukał straganów z rzeczami bardziej praktycznymi niż odpustowe świecidełka, i wielokrotnie odbijał na chwilę od grupy przeglądając wszelakie dobra, od burych futer po drewniane narzędzia. Wypytywał też co bardziej bywałych mieszkańców o swojego kompana, Bofana - wszak z krasnoludem przybyli tu właśnie na festiwal, a ten ciągle nie wrócił z wypadu. Może ktoś widział go kiedy wyruszał?
- Ojciec Zantus! - druid miał bardziej bezpośrednie podejście i powitał kapłana mocnym uściskiem prawicy. Z uśmiechem wrócił do pozostałej dwójki.

Wciąż szukając okazji żeby opchnąć zdobyczne kamyczki - i być może kogoś na tyle zaaferowanego skupem pamiątek żeby kupić najwyraźniej bezwartościowy gobliński oręż. Może jakiegoś mędrca, który chciałby go zbadać lub użyć w jakimś magiczny sposób by dowiedzieć się więcej o zagrożeniu? Było mało prawdopodobne, że ktoś kupi oręż, ale wypatrzył sprzedawcę błyskotek, który miał wystawione na sprzedaż różnokolorowe kamienie. Może kupiłby i te posiadane przez Lugira
- A czemu by nie? - mruknał do siebie druid, także sięgając po nóż. Przez chwilę myślał nad rzuceniem goblińskim mieczem przypiętym do pancerza, tak dla ponurego żartu - Pokaż co potrafisz, czarnowłosa. A czemu myślisz że się w ogóle wyprowadzili? - zapytał Kasa, czekając na swoją kolej z podłapanym smakołykiem w ręku - Bo spalono im świątynię?

- Każde dziecko wie, że bogowie potrafią być w wielu miejscach na raz - odrzekł poważnie Kas. - Ale tu pewnie będą bywać często. Przynajmniej ci, którzy lubią wystawne siedziby, bo Desnę i Gozreha prędzej spotkasz w dziczy a Gorum objawia się tylko na polu bitwy. Hmm - podrapał się po głowie - nie mieliśmy czasem spotkać się z szeryfem?

Zawodami z rzucania nożami zarządzał młody, chudy chłopak o czarnych włosach i rozbieganych oczach. W jednej dłoni trzymał nożyk i ciągle go podrzucał, a w drugiej tabliczkę, na której rył imiona zapisujących się na zawody. Oczy mu błysnęły, kiedy zbliżyła się Kilyne.
- Och, nowa… - dostrzegł też towarzyszących jej mężczyzn - ...nowi zawodnicy. Proszę podać imiona! - zadeklarował. Kiedy tylko czarnowłosa to zrobiła, Lugir i Chasequah dostrzegli idącego w ich stronę strażnika. Towarzyszył mu sztywny mężczyzna, który wcześniej przemawiał. Barbarzyńca dostrzegał pewne podobieństwa do swojego ludu. Rysy, kolor skóry i włosów. Musiał wywodzić się z Shoanti.

- Tym szeryfem? - Lugir odłożył nóż i pacnął towarzysza wskazujac kierunek.

- Wygląda jakby to was chciał oskarżyć o kradzież tych koni - zauważyła z lekkim uśmiechem Kilyne. - Kiedy zaczyna się konkurs? - zapytała ciemnowłosego chłopaka.

Kas podążył wzrokiem za dłonią druida, przyglądając się szeryfowi.
- Uciekamy! - szturchnął Lugira w ramię, po czym się roześmiał, oczekując spokojnie aż przedstawiciel prawa do nich podejdzie.

Aasimar ruszył w stronę mężczyzn, łagodnie przeciskając się między ludźmi. Zatrzymał się kilka kroków przed spotkaniem i bacznie obserwował twarze obu strażników. Działanie Lugira zmusiło i Chasequaha do tego, by nieco się zbliżyć. Szeryf odesłał towarzyszącego mu strażnika i energicznym krokiem podszedł do mężczyzn, zatrzymując się przed nimi i wyciągając dłoń na powitanie.

- Szeryf Hemlock - przedstawił się. - Słyszałem o waszym dokonaniu, ale niewiele w tym raporcie było szczegółów. Pozwolicie panowie? - wskazał w stronę bocznej ulicy, gdzie nie było takich tłumów i gwaru. W jego pytaniu zabrzmiała pewność co do tego, że się nie sprzeciwią.

- A pewnie. - Kas podążył raźno za szeryfem. - Jestem Chasequah, wojownik Shriikirri-Quah. Z jakiego klanu pochodzi twój ród? - zapytał. Bezpośredniość leżała w naturze Shoanti.

- A więc jednak strażnik wczoraj słuchał - druid był nieco zaskoczony, choć pozytywnie, i także bez oporów schował się w boczną uliczkę.

- Teraz moim klanem są mieszkańcy Sandpoint - zdecydowanie oznajmił szeryf, kiedy wchodzili do bocznej uliczki. Wskazał w bok, bardziej ku centrum miasta. - Niedaleko jest garnizon, tam możemy porozmawiać wygodniej. Słyszałem urywki całej historii. Zacznijcie od początku, od tego ataku na karawanę. Chciałbym zobaczyć też jakieś dowody, coś co mnie przekona do tego, że nie mieliście nic wspólnego z tymi koniokradami. Porwania za nagrody też się zdarzają, a tu w okolicy trudno byłoby sprzedać takie konie - Hemlock najwyraźniej nie należał do łatwowiernych ludzi. Za to był tak samo bezpośredni co Kas.

- A co mnie przekona że straż nie ma z nimi nic wspólnego? - burknał zeźlony druid - Bo to też się zdarza, nawet częściej - wyciagnał zwitek papieru z sakiewki, rozejrzał się, upewniając się że nikt nie usłyszy tego co powie - Tropcie tego kto to pisał, koniokradzi mieli to przy sobie. Arlo pisma nie rozpoznał, a przynajmniej tak nam rzekł. A resztę dowodów trzeba porządniej pochować.

Odpowiedź szeryfa wyraźnie nie zyskała aprobaty Chasequaha, podobnie jak jego insynuacje.
- Za mnie może poświadczyć kupiec Ortho, niziołek - powiedział. - Podróżuję z nim od samego Płaskowyżu Storval. Już nie mówiąc o tym, że stado koni jest wielokroć więcej warte niż sto sztuk złota nagrody. Strasznie durni byliby z nas złoczyńcy, szeryfie.

- Znam cię - szeryf skoncentrował na moment spojrzenie na drudzie. - Mieszkasz tu od jakiegoś czasu, z nikim niemal nie rozmawiasz, znikasz na całe dnie. I mówisz mi o przekupstwie wśród straży… - zostawił to zdanie niedopowiedziane, kierując wzrok na Kasa. - Niekoniecznie, kiedyś powiedziałbym, że zuchwali - odparł Hemlock. - Na takim stanowisku uczy się człowiek podejrzewać każdego. To zupełnie inny klan niż na stepie. - Wziął od Lugira kartkę i przeczytał ją, marszcząc brwi. - Tu w Sandpoint najłatwiej na gobliny nieszczęścia zwalić.

Dotarli już do garnizonu, kamiennego, dużego budynku mieszczącego koszary tutejszej niezbyt licznej straży, w tym pewnie całe jej uzbrojenie. Szeryf wpuścił ich do środka, a potem do niewielkiego, schludnego gabinetu, gdzie wskazał im krzesła i sam usiadł na jednym.

- Pokazywaliście komuś tę wiadomość? Jesteście pewni, że dotyczyła porwania koni? - zapytał, choć w odpowiedź na ostatnie pytanie nie wierzył sam. - Spęd ludzki zawsze kłopoty powoduje, ale to jawnie dowodzi, że dla niektórych staje się przykrywką do czegoś.

- Pokazywaliśmy ją Arlo Hussowi, właścicielowi stada - odparł Kas. - A czego dotyczy to nie mnie główkować, ale dodać dwa do dwóch umiem. A gobliny też spotkaliśmy.
Po czym opowiedział Hemlockowi całą historię.

- Bofan, mój krasnoludzki towarzysz, nie wrócił od przedwczoraj. Normalnie nie byłoby to nic specjalnego, ale w tej sytuacji...pewnie ruszę go poszukać - na koniec dodał druid. Wcześniej jedynie skomentował pod nosem co myśli o goblinach pałętających się tak blisko osady i wzruszył ramionami na pytanie czy są pewni czego dotyczy wiadomość.

- W tej okolicy z bandytami nigdy problemu nie było, a gobliny boją się zbliżać. Są dwa wyjątki: ktoś płaci lub podburza - wyłuszczył swój tok rozumowania szeryf. - Dziękuję za opisanie tej sprawy. Pytałem, bo sprawa z młynami zaczęła się wcześniej. Obóz tych koniokradów wyglądał na rozłożony tej nocy czy wcześniej?

Przez chwilę Hemlock zastanawiał się nad czymś, ale wreszcie skinął energicznie głową.
- Nie zatrzymuję was dłużej. Zostawię sobie tę wiadomość, dobrze? Gdybyście zobaczyli znajomą twarz, tego co puściliście wolno na przykład, macie ode mnie pozwolenie, by pochwycić i przyprowadzić do garnizonu.

- Większość rzeczy była jeszcze w jukach - odpowiedział na pytanie druid. Był ciekaw, na co wpadł szeryf, ale bardzo starał się nie być natrętny, to jest, nie zachowywać się normalnie.
- Jeżeli ruszałaby jakaś zbrojna grupa za miasto, chętnie poszukam Bofana przy takiej okazji - dodał

- Dziś cała straż potrzebna jest tutaj - odpowiedział szeryf. - Ale będę miał to na względzie.

Kas skinął mu głową, uznając rozmowę za zakończoną.
Gdy rozstali się z szeryfem, zwrócił się do druida:
- Jeśli będziesz się wybierał szukać przyjaciela to ci pomogę - zaproponował. - I tak nic do roboty nie mam.

- Dzięki. Choć nawet nie wiem w którą stronę ruszył, nie chciał rzec z kim ma się spotkać. Rzekł jedynie że z krewniakiem, no i przybyliśmy po to do Sandpoint - Lugir kiwnął z podziękowaniem.

- Mhm… - mruknął Shoanti. - No dobra, poszukajmy Kilyne, chociaż w tym tłumie chyba nie łatwo ją znajdziemy. Nigdy nie widziałem tak wielkiego miasta. Daleko jest do morza? Nigdy nie widziałem morza.

- Trzy uliczki, o tam masz ruiny latarni morskiej, stoją na wybrzeżu - starszy z mężczyzn wskazał kierunek - Chodźmy więc, a przy okazji sprzedam te kamyczki co gobliny miały.

Tłum na placu przed katedrą nieco zelżał. Ludzie porozchodzili się po uliczkach i gromadzili głównie obserwując lub biorąc udział w zawodach. Tam zresztą zobaczyli też Kilyne, która właśnie rozmawiała z różowowłosą, niewielką istotą. Lugir po drodze dał do wyceny kamyki, za które kupiec błyskotkami zaoferował mu trzydzieści pięć złotych monet za oba.
- Nie takie złe okazy, ale uszkodzone - wskazał na rysy i pęknięcia. - Aby do biżuterii użyć będą musiał dużo obrobić i zmniejszyć.

Druid bez wielkiego targowania się sprzedał kamienie - przy świątecznym nastroju nawet jego praktyczność nieco słabła. Dalej nie widział okazji zyskownego pozbycia się goblińskiego noża - ale to mogło poczekać. Wszak najpierw i tak należało ulżyć sakiewce - a od dawna już szukał jednego z tych magicznych, świetlistych kamieni lewitujących dookoła podróżnika.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline