Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2017, 14:24   #211
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Winni zbrodni: Zuzu, Zombi i Czitboy cz.1

Ludzki sentyment potrafił być nie dość że irytujący, to jeszcze niebezpieczny i frustrujący do kompletu, o śmiertelności nawet nie wspominając, gdyż szkoda zarówno czasu i siły. Spieszyło im się, tak po ludzku, o ile ktoś spoza karnej jednostki wciąż potrafił dostrzec w skazańcach istoty ludzkie. Gdyby teraz się odwrócili celem odejścia, zapewne za niesubordynację i dezercję któryś z mundurów wpakował by im magazynek prosto w potylicę… jebana Federacja. Resztka oddziału Black miała rozróbę na własne życzenie, a raczej na życzenie Ósemki. W końcu ona wydała rozkaz, aby olać ich Checkpoint i zająć się ewakuacją rozbitego Falcona. Ryzykowała przekroczenie terminu co równało się natychmiastowej śmierci całej ich trójki. O ile nie wykończą ich zaraz gnidy.
Ciężko szło ogarnięcie czym jest nieprzyjemne, drażniące uczucie błąkające się z tyłu czaszki, lecz brodząc przez mieszaninę krwi, wody i błota breję, Nash chyba dała radę to uczynić.
Potrafiła wiele zrozumieć, ba!, jej samej ostatnio odwaliło. Robiła jedną bezsensowną głupotę za drugą bezsensowną głupotą, pchając paluchy między drzwi, które śmiało mogła ominąć, udając że dany problem nie dotyczy rudej głowy. Ani nikogo w Obroży z wytrawionymi na pancerzach numerami w czerni. Mieli robotę, dość pilną i palącą na dokładkę. Szybkie zerknięcie na licznik nie pozostawiało złudzeń - czas nie był tak miły i nie zatrzymał się, pozwalając aż Parchy odwalą nadprogramową fuchę, bawiąc się w zespół ratowniczy wątpliwej jakości oraz reputacji. Zostało im trzydzieści pięć minut - nie mniej, nie więcej - do przebycia zaś dwa kilometry poprzez opanowaną przez potwory dżunglę… pięknie kurwa, po prostu cudownie wręcz.

Tym bardziej zachowanie Hassela wyprowadzało ją z równowagi. Sunęli poprzez wąską, ciemna tubę rozbitego statku, mając dookoła chmarę niebezpiecznych i wrogo nastawionych stworzeń. Para trepów niosła i ciągnęła rannych, do obrony tyłu została tylko zamykająca pochód saper… a ten skurwysyn taszczył jakieś ciało. Zamiast wziąć się w garść, zająć wciąż żywymi, dał się omotać pustym sentymentom. Trupom było idealnie obojętne gdzie gniją - mogło to być pobocze, dół w ziemi, albo wypełniony kwasem żołądek. Przechodząc obok trąciła go ramieniem, warcząc ponaglająco i pchając w kierunku światła. Zostało ich tak niewielu sprawnych, zabawa się jeszcze nie kończyła. Mieli przetrwać najbliższe minuty… wróć! Poprawka.
To mundury miały przetrwać najbliższe minuty - po nich leciało wsparcie. Ich miano zamiar ewakuować - jednostki spod płaszcza poprawnego, zdrowego na umyśle społeczeństwa bez metalu ściskającego szyje stygmatem niewolnictwa. Jeżeli padną nikt normalny nie uzna owego faktu za stratę. To jakby płakać za opróżnionym magiem.

Z dłońmi obciążonymi gnatem i nożem, Nash czuła zmęczenie. Z każdym trudnym krokiem coraz mocniejsze. Ostatnim godzinom na Yellow nie dało się odmówić intensywności atrakcji, ran i ciągłego praktycznie ruchu. Zagryzając do krwi wargi i dysząc ciężko przez nos, brodziła w płynnym głównie, zamykając improwizowany pochód. Jeszcze żyli, wciąż dychali. Zostało coś do zrobienia. Małe cele, krok po kroku. Zaplanować najbliższe minuty i wykonać ów plan co do joty, ograniczając zbędne straty i pilnując przede wszystkim bezpieczeństwa Sary, wszak Parch obiecała coś jej facetowi.
Byle dotrzeć do wyrwy w komplecie, resztę ogarną. Zaraz po tym, jak wydostaną cholerną blondynę Hollyarda z syfu. Droga do Ortegi i Diaz wydłużała się, krążące wokół i wyskakujące znienacka gnidy nie znały litości - im akurat na rękę było ludzkie zmęczenie.

Ciemno, brudno i waliło rozpierduchą po nosie aż miło. Migające światła, iskry sypiące się spod postrzelanego sufitu, ślady rzezi i wiszący w powietrzu zapach spalonego prochu. Z daleka dochodziły krzyki i nawoływania, z bliska tak samo ale tutaj dochodziły dodatkowo jęki rannych i umierających. Nad wszystkich królował syk i warkot jadowitych gadzin o kwasowych mordach równie pięknych co widok parady czarnoskórych pedałów paradujących z tęczowymi flagami wepchniętymi w dupy - czyli palec na cynglu miotacza ognia sam się naciskał.
- Czujesz Wujaszku?- parchata piromanka westchnęła z rozmarzeniem, zaciągając się pełną piersią i strzelając do wijącej się gdzieś pod nogami mini-pielgrzymki pochodu. - Jak w domu… brakuje tylko koksu i trupów gnijących w piwnicy. No i zapaszku rzygów z pokoju babki Mercedes - westchnęła ponownie, wracając wspomnieniami do szczęśliwych chwil dzieciństwa, gdzie wszystko było proste. Nie tak jak teraz.

Teraz na ostro się popierdoliło. Zamiast odwieczną tradycją zwalczać wszelkich mundurowych, Black 2 stała przy nich ramię w ramię, walcząc ze wspólnym wrogiem… normalnie jakby się jakiś propagandowych bzdur nasłuchała i jej jebło na baniak.
- Madre w grobie breakdance’a odpierdala - mruknęła, wracając do powagi i pokręciła głową gdy przez radio nadeszła nowa porcja ogłoszeń parafialnych.
- Zorra! - prychnęła głośno mając w dupie że usłyszy to ktoś poza olbrzymem w PW - 4 minuty?! Vete a la mierda! - jojczyła wysoce niezadowolonym tonem aż odpaliła komunikator, łącząc się z tym całym Hasselem czy jak mu tam było - Te, Condor le passo! Słyszałeś wieści z rewiru?! Za cztery minuty macie kabarynę! Wy macie kabarynę, pendejo, nie my! My zostajemy, bo jeszcze nie zaliczyliśmy stacji na tej jebanej pielgrzymce! Wiesz gdzie jesteśmy dokładnie?! Pozycja! Strzel z ucha jaką mamy pozycję! - zanim nadeszła odpowiedź przełączyła kanał na znane i prawie że lubiane “pollas”, czyli linię z kanalarzami i Wujaszkiem oczywiście.

- Vete a tomar por culo! - wydarła mordę… znaczy się zakrzyknęła z pasją - Vete a tomar por saco, vete a fregar, vete a freir esparragos! Latarenka jest zajęta mordowaniem i pilnowaniem pingwinków, więc to do mnie podklepujecie na bajerę! Jak tam wakacje, putanas?! Dobrze się, por tu puta madre, bawicie na wycieczce w chuj krajoznawczej?! Rozumiem Casanovę, bo to jebany brudas, złodziej i nierób, jak każdy Meks, oprócz Wujaszka! Wiem co hablam, nie patrz się tak na mnie Wujaszku! Nie każdy jest taki kochany i muy wspaniały jak ty! - kawałek do olbrzyma zaniuniała po czym wróciła do jazgotu - Harcereczka odklepała swój punkt w kolejce po zasiłek, jest na lotnisku razem z Kudłatym… Kudłaty kurwa! Pamiętasz że masz nie rozjebać mi wszystkich zabawek, si?! Żyjecie tam w ogóle?! A ta blond dupa?! - spytała kontrolnie - Przygotujcie się na lotnisku do przejęcia cywilbandy i reszty lambadziarzy, my tu ich osłaniamy, ale jak szybko się nie uwiną to jebnie nam po dyńkach, bo w swojej kolejce oddaliśmy tym cabrónes miejsce! Mamy pół godziny, a potem fin del trabajo! Romeo zaparkuj w okolicy, przyda się kurwa wyciąć w miasto jak odlecą! A wy jak z tym pasożytem co to udaje trepa dychacie?! Gra gitara?! - zainteresowała się też losem drugiej ekipy, tak na wszelki.

- Słyszałem. Ale najpierw musimy się stąd wydostać wszyscy. - dowódca mundurowych skinął głową. Co prawda tego Black 2 nie widziała ale widział idąca obok niego Black 8. Oficer Raptorów szedł ciężko przez wodę po pas holując nieruchome ciało. Brakowało ostatnich kroków do wyrw uczynionych przez Black 7 i mieszanego kordonu osłony parchowo - mundurowej przy nich. - Jesteśmy przy północno - zachodnim krańcu mostu kolejki magnetycznej. Hornety i Bolty mają już nas na namiarze. - odpowiedział Hassel docierając do kordonu. Lżej ranni żołnierze pomagali wyjść ciężej rannemu i Sarze na zewnątrz. Na zewnątrz było raźniej bo w świetle dnia. Ale poza tym tam też żołnierze, marines, policjanci i jeszcze jacyś inni zbrojni pruli wodę, powietrze i dżunglę z czego się dało by nie dopuścić xenos do wraku.

- Panie kapitanie co teraz dalej robimy?! - krzyknęła ta kobieta z kordonu. Większość żywych żołnierzy już opuściła wrak ale wokół była głęboka po pas woda a kilkanaście, kilkadziesiąt metrów dalej zaczynał się brzeg porośnięty dżunglą. Chwilowo sytuacja wydawała się opanowana. Rozbitkowie z wraku wydostali się na zewnątrz, ci którzy mogli wzmocnili obronę a w końcu ołów i szrapnele zdawały się wyhamować napór obcych. Ale impas nie mógł trwać wiecznie.

- Tu nas nie wydostaną. Musimy przebić się do torów. Reed! - gliniarz z jednostki specjalnej krzyknął na żołnierza który pomagał wydostać się Sarze. Ten zatrzymał się przed chwilą chyba niezbyt wiedząc co dalej robić skoro walczyli w obronie okrężnej i wszystkie kierunki były jednakowo wodniste, zadżunglowione i ostrzeliwane.

- Tak panie kapitanie? - zapytał żołnierz patrząc pytająco na oficera z holowanym ciałem.

- Nawiąż kontakt z Hawkami i Boltami. Podaj namiar. Niech wyrąbią nam drogę. - Raptor wskazał na kierunek dłonią który wyglądał jak woda a potem brzeg zarośnięty parną i mroczną dżunglą taki sam jak i inny. Ale na wyświetlaczach HUD za niecałą setkę metrów dalej ciągnęła się linia kolejki magnetycznej prowadząca na most a potem na lotnisko i kto wie jak dalej. Żołnierz kiwnął głową i przekazał ranną blondynkę innemu. Sam wziął z plecaka wskaźnik laserowy i zaczął wywoływać nadlatujące latadełka.

W tym czasie komunikator zatrzeszczał i pierwszy odezwał się Mahler.
- Eee… To ty latina? Diaz? Eee… Chelsey? - zapytał niepewnie tak samo jak często miał gdy Black 2 coś mówiła do niego w slangu rodzimej dzielni. - U nas wszyscy cali. Mamy gości. Morvinovicz z obstawą i jakieś pajace. Idziemy ich sprawdzić. A jak u was? Co ze Svenem? I Sarą? I resztą? Dostaliśmy rozkazy od HQ, wsparcie lotnicze jest w drodze, postaramy się coś wymyślić by wam pomóc. - marine mówił szybko jakby gdzieś szybko szedł w tym czasie. Po nim odezwał się kapral z Armii.

- Mi amor, jedziemy do was w te pędy. Mijamy Seres. Powinniśmy być w parę minut. Właśnie mijamy tych waszych bystrzaków. Karl z nimi gada. Co z Nash? Cała jest? Trzymajcie się zaraz u was będziemy! - głos Latynosa brzmiał jakby wpatrywał się w coś mijanego po drodze. I to coś chyba nie zrobiło na nim dobrego wrażenia. Dopiero na koniec głos mu złagodniał jakby wrócił do rzeczywistości.

- Myślisz że Majster też się tu zakręci jeszcze? Dobra dupa z twarzy i wyszczekana. Brałabym jak darmowy szpej - Diaz mruknęła do Wujaszka, na chwilę gubiąc wątek na rzecz sprawy większego kalibru. Szybko się ogarnęła, susząc klawiaturę w przestrzeń Falcona, bo trepy na linii tego dostrzec nie mogły.
- Balle! Jednak to nie Romeo jest u was od myślenia! Coś załapałeś, pollo! - zarechotała jak stary zwyrol, kiedy w słuchawce rozległ się głos Kudłatego - Na razie ekipa w komplecie, dajemy radę. Ogarnijcie co się da tam u was, claró? I jak jest tam ten ruski el jefe, to co z Promyczkiem? Widzisz ją tam gdzieś? Odstawimy wycieczkę do pociagu, a potem ogarniem Blackpoint, bo kurwa kiedyś trzeba - zmarkotniała, prychnęła i wysłuchała co tam drugi kaktus po linii truka.
- No to zapierdalaj tekst! Widzicie tych hijos de puta? A możecie ich przejechać? Jesteśmy przy północno - zachodnim krańcu mostu kolejki magnetycznej, idziemy w tamtą mańkę, to do torów - zainteresowała się żywo, robiąc przejście dla pielgrzymki z wraku - A co cię tak Latarenka interesi, que? Hajs ci wisi, czy towar podpierdoliła z rewiru? - wyszczerz powrócił na latynoską gębę, nabierając wybitnie złośliwych elementów - Coś tam stękała o jakimś mydle, że to jej. Na twoim miejscu bym się pospieszyła, bo na razie ubezpiecza tyły Condora… tego kumpla Romeo. Bardzo uważnie i na krótki dystans - zakończyła żywą zadumą na owym faktem. Znowu zmieniła linię, łącząc się ze wspomnianą padliną.
- Twój przydupas i Romeo są w okolicy, będą niedługo. Truknij do tego zjeba co tu dowodzi. Nasz kundel dostał czerwoną kartkę, może być problem. W razie wu poczekają bez włażenia na widok.

Słysząc w słuchawce głos Dwójki, Nash prychnęła. “Jej” przydupas? Chyba kogoś od nadmiaru napalmu ostro pogrzało. Rzuciła przez wrak spojrzeniem prosto w Latynoskę i kiwnęła głową na znak zgody. Racja, lepiej się upewnić, że chłopakom nic nie grozi ze strony bratnich oddziałów. Dlatego też przyspieszyła przedzieranie się przez wodę, zachodząc Hassela z boku.
- Kolejka. Tory? Ewakuacja - wystukała szybko trzy słowa, przypatrując mu się uważnie spod przymrożonych powiek. Kapitan psiarni, przełożony Hollyarda. Zgrzytnęła zębami, zmieniając parametry w Obroży, by dalsza część wiadomości została przeczytana o parę decybeli ciszej. Nie potrzebowali zbędnego zainteresowania osób trzecich - Twoi kumple jadą tutaj. Będą niedługo. Dwóch. Chcą pomóc. Jeżeli się zbliżą - zrobiła przerwę, przekrzywiając kark aż chrupnęły kręgi - Będą mogli odejść bez dziur w bebechach? I co dalej z Sarą? Będzie bezpieczna?

- On był z załogi.
- stwierdził filozoficznie Wujaszek zapytany o strzelca pokładowego i load mastera w jednym jaki odleciał na uszkodzonej maszynie. - Teraz jest jakieś 20 kilosów stąd. - powiedział po chwili pewnie sprawdzając mapę choć na lustrzanej szybie hełmu w ogóle nie było to widać. - Ale może wróci. Na innej maszynie. - dodał Ortega swoim zmodyfikowanym elektroniczne głosie jakby na pocieszenie. Załoga latadełek w przeciwieństwie do desantu była dość mocno do swoich maszyn uwiązana i poza awariami rzadko je opuszczali.

- Nie widziałem jej. Znaczy ta Amanda tak? O nią pytasz? No to nie widziałem jej. Ale może została w samochodzie. Dopiero tam schodzimy. Jakiego pociągu? Został jakiś pociąg po tym bombardowaniu? - marine znowu chyba miał trudności ze zrozumieniem albo nadążaniem za szybko mówiącą Latynoską w Obroży.

- Ta. Widzimy. No właśnie mówię Karlowi, że za rozjeżdżanie takich bystrzaków to dają medale a nie mandaty. - brzmiało jakby latynoski kapral patrzył w tej chwili ponaglająco na gliniarza. - Przy północno zachodnim moście kolejki magnetycznej? - głos Latynosa zbystrzał i przerwał na chwile jakby patrzył na lokalnego gliniarza w tym momencie. - Dobra trafimy, Karl mówi, że wie gdzie to jest. - powiedział szybko z zadowoleniem. - A z Nash co cię tak interesi trampista? Sprawę mam do niej. - dodał cwaniackim tonem kapral Armii prawie na pewno z równie cwaniackim uśmieszkiem.

- Sara pójdzie z nami. Karl i Elenio… Może zdążą. Zaraz, zobaczymy. Daj mi kanał do nich. - w tym czasie Raptor zastanowił się i odpowiedział na lektorowe pytanie Black 8.

Dłoń saper zawisła nad klawiaturą, gdy kobieta walczyła z chęcią napisania tego, co jej chodziło pod kopułą. Zgrzytała zębami, nie przerywając obserwacji obcego elementu tuż obok. Mógł narobić syfu, albo… już wcześniej pomógł trepom z kanałów i prawdopodobnie ciągle pomagał, o ile nie dostał innych rozkazów.
- Możesz przekazać tym swoim na górze - symbolicznie pokazała oczami w kierunku nieba - Są czyści, pasożyty usunięto. Chcą dowodów? Green 4. Mogą sprawdzić zapisy jego Obroży. Macie całą pierdoloną dokumentację - pisała jedną ręką, drugą przyłożyła do ust i zagwizdała aby zrobić uwagę reszty Blacków. Mając uwagę Dwójki pokazała wpierw na nią, potem na Hassela. Następnie zrobiła gest przykładanej do twarzy słuchawki telefonu. Finalnie wyprostowała trzy palce i zatoczyła koło. Prowizorka, ale Diaz o dziwo łapała takie klimaty.
- Wjebałam się przez ciebie na minę. Klucz… a chuj w to. Bez sensu - dopisała, a lektor przełożył literki na tekst. Ósemka prychnęła przy tym i wzruszyła lewym barkiem, odwracając łeb aby spojrzeć na dżunglę po kompletnie przeciwnej stronie.

Diaz przyjęła wsparcie Wujaszka z wdzięcznością, wieszając mu się na chwilę na ramieniu z tego wrażenia. Uroniła jedną łzę i otarła ją, pstryknięciem paluchów posyłając w pizdu. Dobrze byłoby lambadziarza jeszcze zobaczyć, a najlepiej wyciągnąć z pancerza. Miałaby co wspominać, ech. Ciężkie było życie kryminalisty z wyrokiem.
- Que… paczaj ją... - westchnęła, gapiąc się na pantomimę Latarenki. Zmrużyła oczęta i skrzywiła usta. - Czy ja jestem jebaną infolinią telewizji satelitarnej? No kurwa, no… wujaszku. No weź coś powiedz - burczała, dorzucając do “pollas” Condora no i Latarenkę, co by się już tak nie bulwersiła nadaremno.
- No Amanda! Moja Amanda, hijo de puta! Jak już tam jesteście to ją namierzcie, dowiedzcie gdzie jest. Bądź użyteczny Kudłaty, ten kurwa una vez - jakby nic niezwykłego się nie działo, wróciła do nawijek z familiją lejąc że słuchają dodatkowe uszy - Kutasa złamanego tam, por tu puta madre, wiemy co z pociągiem… mierda! Te, Casanova! Ktoś musi dbać o nią i chronić przed zwyrolami z dzielni. Życia nie zna, spoza rewiru jest. Więc pucuj się co tam chcesz, jest na linii… nie krępuj się, my tu una familija... i co z dronem? Jak jeszcze masz śwunt w silnikach walnij go gdzieś pod tą stację. Rozejrzyj się, może się uda. Zamówiliśmy ci nowego drona do następnego CH. Aaa! Condor też was słyszy. Możecie się przywitać, poszczekać na jedną melodie czy co wy tam zwykle, cabrónes robicie. A z tymi medalami to prawda! Po chuja się tam będą pałętać! Nikt nie widzi, nic nie udowodnią. Dajcie po garach!

- To nie ma dla nich znaczenia.
- Hassel też spojrzał w zielone niebo przykryte olbrzymia tarczą gazowego giganta zasłaniającego sporą część nieboskłonu i malutki krążej lokalnej gwiazdy. - Teraz wszyscy tkwimy tutaj. - dodał patrząc na swoich ludzi. Potem odszedł gdzieś w bok brnąc przez wodę do pasa i zaczął wywoływać a potem prowadzić rozmowę z Hollyardem.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline