Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2017, 14:24   #211
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Winni zbrodni: Zuzu, Zombi i Czitboy cz.1

Ludzki sentyment potrafił być nie dość że irytujący, to jeszcze niebezpieczny i frustrujący do kompletu, o śmiertelności nawet nie wspominając, gdyż szkoda zarówno czasu i siły. Spieszyło im się, tak po ludzku, o ile ktoś spoza karnej jednostki wciąż potrafił dostrzec w skazańcach istoty ludzkie. Gdyby teraz się odwrócili celem odejścia, zapewne za niesubordynację i dezercję któryś z mundurów wpakował by im magazynek prosto w potylicę… jebana Federacja. Resztka oddziału Black miała rozróbę na własne życzenie, a raczej na życzenie Ósemki. W końcu ona wydała rozkaz, aby olać ich Checkpoint i zająć się ewakuacją rozbitego Falcona. Ryzykowała przekroczenie terminu co równało się natychmiastowej śmierci całej ich trójki. O ile nie wykończą ich zaraz gnidy.
Ciężko szło ogarnięcie czym jest nieprzyjemne, drażniące uczucie błąkające się z tyłu czaszki, lecz brodząc przez mieszaninę krwi, wody i błota breję, Nash chyba dała radę to uczynić.
Potrafiła wiele zrozumieć, ba!, jej samej ostatnio odwaliło. Robiła jedną bezsensowną głupotę za drugą bezsensowną głupotą, pchając paluchy między drzwi, które śmiało mogła ominąć, udając że dany problem nie dotyczy rudej głowy. Ani nikogo w Obroży z wytrawionymi na pancerzach numerami w czerni. Mieli robotę, dość pilną i palącą na dokładkę. Szybkie zerknięcie na licznik nie pozostawiało złudzeń - czas nie był tak miły i nie zatrzymał się, pozwalając aż Parchy odwalą nadprogramową fuchę, bawiąc się w zespół ratowniczy wątpliwej jakości oraz reputacji. Zostało im trzydzieści pięć minut - nie mniej, nie więcej - do przebycia zaś dwa kilometry poprzez opanowaną przez potwory dżunglę… pięknie kurwa, po prostu cudownie wręcz.

Tym bardziej zachowanie Hassela wyprowadzało ją z równowagi. Sunęli poprzez wąską, ciemna tubę rozbitego statku, mając dookoła chmarę niebezpiecznych i wrogo nastawionych stworzeń. Para trepów niosła i ciągnęła rannych, do obrony tyłu została tylko zamykająca pochód saper… a ten skurwysyn taszczył jakieś ciało. Zamiast wziąć się w garść, zająć wciąż żywymi, dał się omotać pustym sentymentom. Trupom było idealnie obojętne gdzie gniją - mogło to być pobocze, dół w ziemi, albo wypełniony kwasem żołądek. Przechodząc obok trąciła go ramieniem, warcząc ponaglająco i pchając w kierunku światła. Zostało ich tak niewielu sprawnych, zabawa się jeszcze nie kończyła. Mieli przetrwać najbliższe minuty… wróć! Poprawka.
To mundury miały przetrwać najbliższe minuty - po nich leciało wsparcie. Ich miano zamiar ewakuować - jednostki spod płaszcza poprawnego, zdrowego na umyśle społeczeństwa bez metalu ściskającego szyje stygmatem niewolnictwa. Jeżeli padną nikt normalny nie uzna owego faktu za stratę. To jakby płakać za opróżnionym magiem.

Z dłońmi obciążonymi gnatem i nożem, Nash czuła zmęczenie. Z każdym trudnym krokiem coraz mocniejsze. Ostatnim godzinom na Yellow nie dało się odmówić intensywności atrakcji, ran i ciągłego praktycznie ruchu. Zagryzając do krwi wargi i dysząc ciężko przez nos, brodziła w płynnym głównie, zamykając improwizowany pochód. Jeszcze żyli, wciąż dychali. Zostało coś do zrobienia. Małe cele, krok po kroku. Zaplanować najbliższe minuty i wykonać ów plan co do joty, ograniczając zbędne straty i pilnując przede wszystkim bezpieczeństwa Sary, wszak Parch obiecała coś jej facetowi.
Byle dotrzeć do wyrwy w komplecie, resztę ogarną. Zaraz po tym, jak wydostaną cholerną blondynę Hollyarda z syfu. Droga do Ortegi i Diaz wydłużała się, krążące wokół i wyskakujące znienacka gnidy nie znały litości - im akurat na rękę było ludzkie zmęczenie.

Ciemno, brudno i waliło rozpierduchą po nosie aż miło. Migające światła, iskry sypiące się spod postrzelanego sufitu, ślady rzezi i wiszący w powietrzu zapach spalonego prochu. Z daleka dochodziły krzyki i nawoływania, z bliska tak samo ale tutaj dochodziły dodatkowo jęki rannych i umierających. Nad wszystkich królował syk i warkot jadowitych gadzin o kwasowych mordach równie pięknych co widok parady czarnoskórych pedałów paradujących z tęczowymi flagami wepchniętymi w dupy - czyli palec na cynglu miotacza ognia sam się naciskał.
- Czujesz Wujaszku?- parchata piromanka westchnęła z rozmarzeniem, zaciągając się pełną piersią i strzelając do wijącej się gdzieś pod nogami mini-pielgrzymki pochodu. - Jak w domu… brakuje tylko koksu i trupów gnijących w piwnicy. No i zapaszku rzygów z pokoju babki Mercedes - westchnęła ponownie, wracając wspomnieniami do szczęśliwych chwil dzieciństwa, gdzie wszystko było proste. Nie tak jak teraz.

Teraz na ostro się popierdoliło. Zamiast odwieczną tradycją zwalczać wszelkich mundurowych, Black 2 stała przy nich ramię w ramię, walcząc ze wspólnym wrogiem… normalnie jakby się jakiś propagandowych bzdur nasłuchała i jej jebło na baniak.
- Madre w grobie breakdance’a odpierdala - mruknęła, wracając do powagi i pokręciła głową gdy przez radio nadeszła nowa porcja ogłoszeń parafialnych.
- Zorra! - prychnęła głośno mając w dupie że usłyszy to ktoś poza olbrzymem w PW - 4 minuty?! Vete a la mierda! - jojczyła wysoce niezadowolonym tonem aż odpaliła komunikator, łącząc się z tym całym Hasselem czy jak mu tam było - Te, Condor le passo! Słyszałeś wieści z rewiru?! Za cztery minuty macie kabarynę! Wy macie kabarynę, pendejo, nie my! My zostajemy, bo jeszcze nie zaliczyliśmy stacji na tej jebanej pielgrzymce! Wiesz gdzie jesteśmy dokładnie?! Pozycja! Strzel z ucha jaką mamy pozycję! - zanim nadeszła odpowiedź przełączyła kanał na znane i prawie że lubiane “pollas”, czyli linię z kanalarzami i Wujaszkiem oczywiście.

- Vete a tomar por culo! - wydarła mordę… znaczy się zakrzyknęła z pasją - Vete a tomar por saco, vete a fregar, vete a freir esparragos! Latarenka jest zajęta mordowaniem i pilnowaniem pingwinków, więc to do mnie podklepujecie na bajerę! Jak tam wakacje, putanas?! Dobrze się, por tu puta madre, bawicie na wycieczce w chuj krajoznawczej?! Rozumiem Casanovę, bo to jebany brudas, złodziej i nierób, jak każdy Meks, oprócz Wujaszka! Wiem co hablam, nie patrz się tak na mnie Wujaszku! Nie każdy jest taki kochany i muy wspaniały jak ty! - kawałek do olbrzyma zaniuniała po czym wróciła do jazgotu - Harcereczka odklepała swój punkt w kolejce po zasiłek, jest na lotnisku razem z Kudłatym… Kudłaty kurwa! Pamiętasz że masz nie rozjebać mi wszystkich zabawek, si?! Żyjecie tam w ogóle?! A ta blond dupa?! - spytała kontrolnie - Przygotujcie się na lotnisku do przejęcia cywilbandy i reszty lambadziarzy, my tu ich osłaniamy, ale jak szybko się nie uwiną to jebnie nam po dyńkach, bo w swojej kolejce oddaliśmy tym cabrónes miejsce! Mamy pół godziny, a potem fin del trabajo! Romeo zaparkuj w okolicy, przyda się kurwa wyciąć w miasto jak odlecą! A wy jak z tym pasożytem co to udaje trepa dychacie?! Gra gitara?! - zainteresowała się też losem drugiej ekipy, tak na wszelki.

- Słyszałem. Ale najpierw musimy się stąd wydostać wszyscy. - dowódca mundurowych skinął głową. Co prawda tego Black 2 nie widziała ale widział idąca obok niego Black 8. Oficer Raptorów szedł ciężko przez wodę po pas holując nieruchome ciało. Brakowało ostatnich kroków do wyrw uczynionych przez Black 7 i mieszanego kordonu osłony parchowo - mundurowej przy nich. - Jesteśmy przy północno - zachodnim krańcu mostu kolejki magnetycznej. Hornety i Bolty mają już nas na namiarze. - odpowiedział Hassel docierając do kordonu. Lżej ranni żołnierze pomagali wyjść ciężej rannemu i Sarze na zewnątrz. Na zewnątrz było raźniej bo w świetle dnia. Ale poza tym tam też żołnierze, marines, policjanci i jeszcze jacyś inni zbrojni pruli wodę, powietrze i dżunglę z czego się dało by nie dopuścić xenos do wraku.

- Panie kapitanie co teraz dalej robimy?! - krzyknęła ta kobieta z kordonu. Większość żywych żołnierzy już opuściła wrak ale wokół była głęboka po pas woda a kilkanaście, kilkadziesiąt metrów dalej zaczynał się brzeg porośnięty dżunglą. Chwilowo sytuacja wydawała się opanowana. Rozbitkowie z wraku wydostali się na zewnątrz, ci którzy mogli wzmocnili obronę a w końcu ołów i szrapnele zdawały się wyhamować napór obcych. Ale impas nie mógł trwać wiecznie.

- Tu nas nie wydostaną. Musimy przebić się do torów. Reed! - gliniarz z jednostki specjalnej krzyknął na żołnierza który pomagał wydostać się Sarze. Ten zatrzymał się przed chwilą chyba niezbyt wiedząc co dalej robić skoro walczyli w obronie okrężnej i wszystkie kierunki były jednakowo wodniste, zadżunglowione i ostrzeliwane.

- Tak panie kapitanie? - zapytał żołnierz patrząc pytająco na oficera z holowanym ciałem.

- Nawiąż kontakt z Hawkami i Boltami. Podaj namiar. Niech wyrąbią nam drogę. - Raptor wskazał na kierunek dłonią który wyglądał jak woda a potem brzeg zarośnięty parną i mroczną dżunglą taki sam jak i inny. Ale na wyświetlaczach HUD za niecałą setkę metrów dalej ciągnęła się linia kolejki magnetycznej prowadząca na most a potem na lotnisko i kto wie jak dalej. Żołnierz kiwnął głową i przekazał ranną blondynkę innemu. Sam wziął z plecaka wskaźnik laserowy i zaczął wywoływać nadlatujące latadełka.

W tym czasie komunikator zatrzeszczał i pierwszy odezwał się Mahler.
- Eee… To ty latina? Diaz? Eee… Chelsey? - zapytał niepewnie tak samo jak często miał gdy Black 2 coś mówiła do niego w slangu rodzimej dzielni. - U nas wszyscy cali. Mamy gości. Morvinovicz z obstawą i jakieś pajace. Idziemy ich sprawdzić. A jak u was? Co ze Svenem? I Sarą? I resztą? Dostaliśmy rozkazy od HQ, wsparcie lotnicze jest w drodze, postaramy się coś wymyślić by wam pomóc. - marine mówił szybko jakby gdzieś szybko szedł w tym czasie. Po nim odezwał się kapral z Armii.

- Mi amor, jedziemy do was w te pędy. Mijamy Seres. Powinniśmy być w parę minut. Właśnie mijamy tych waszych bystrzaków. Karl z nimi gada. Co z Nash? Cała jest? Trzymajcie się zaraz u was będziemy! - głos Latynosa brzmiał jakby wpatrywał się w coś mijanego po drodze. I to coś chyba nie zrobiło na nim dobrego wrażenia. Dopiero na koniec głos mu złagodniał jakby wrócił do rzeczywistości.

- Myślisz że Majster też się tu zakręci jeszcze? Dobra dupa z twarzy i wyszczekana. Brałabym jak darmowy szpej - Diaz mruknęła do Wujaszka, na chwilę gubiąc wątek na rzecz sprawy większego kalibru. Szybko się ogarnęła, susząc klawiaturę w przestrzeń Falcona, bo trepy na linii tego dostrzec nie mogły.
- Balle! Jednak to nie Romeo jest u was od myślenia! Coś załapałeś, pollo! - zarechotała jak stary zwyrol, kiedy w słuchawce rozległ się głos Kudłatego - Na razie ekipa w komplecie, dajemy radę. Ogarnijcie co się da tam u was, claró? I jak jest tam ten ruski el jefe, to co z Promyczkiem? Widzisz ją tam gdzieś? Odstawimy wycieczkę do pociagu, a potem ogarniem Blackpoint, bo kurwa kiedyś trzeba - zmarkotniała, prychnęła i wysłuchała co tam drugi kaktus po linii truka.
- No to zapierdalaj tekst! Widzicie tych hijos de puta? A możecie ich przejechać? Jesteśmy przy północno - zachodnim krańcu mostu kolejki magnetycznej, idziemy w tamtą mańkę, to do torów - zainteresowała się żywo, robiąc przejście dla pielgrzymki z wraku - A co cię tak Latarenka interesi, que? Hajs ci wisi, czy towar podpierdoliła z rewiru? - wyszczerz powrócił na latynoską gębę, nabierając wybitnie złośliwych elementów - Coś tam stękała o jakimś mydle, że to jej. Na twoim miejscu bym się pospieszyła, bo na razie ubezpiecza tyły Condora… tego kumpla Romeo. Bardzo uważnie i na krótki dystans - zakończyła żywą zadumą na owym faktem. Znowu zmieniła linię, łącząc się ze wspomnianą padliną.
- Twój przydupas i Romeo są w okolicy, będą niedługo. Truknij do tego zjeba co tu dowodzi. Nasz kundel dostał czerwoną kartkę, może być problem. W razie wu poczekają bez włażenia na widok.

Słysząc w słuchawce głos Dwójki, Nash prychnęła. “Jej” przydupas? Chyba kogoś od nadmiaru napalmu ostro pogrzało. Rzuciła przez wrak spojrzeniem prosto w Latynoskę i kiwnęła głową na znak zgody. Racja, lepiej się upewnić, że chłopakom nic nie grozi ze strony bratnich oddziałów. Dlatego też przyspieszyła przedzieranie się przez wodę, zachodząc Hassela z boku.
- Kolejka. Tory? Ewakuacja - wystukała szybko trzy słowa, przypatrując mu się uważnie spod przymrożonych powiek. Kapitan psiarni, przełożony Hollyarda. Zgrzytnęła zębami, zmieniając parametry w Obroży, by dalsza część wiadomości została przeczytana o parę decybeli ciszej. Nie potrzebowali zbędnego zainteresowania osób trzecich - Twoi kumple jadą tutaj. Będą niedługo. Dwóch. Chcą pomóc. Jeżeli się zbliżą - zrobiła przerwę, przekrzywiając kark aż chrupnęły kręgi - Będą mogli odejść bez dziur w bebechach? I co dalej z Sarą? Będzie bezpieczna?

- On był z załogi.
- stwierdził filozoficznie Wujaszek zapytany o strzelca pokładowego i load mastera w jednym jaki odleciał na uszkodzonej maszynie. - Teraz jest jakieś 20 kilosów stąd. - powiedział po chwili pewnie sprawdzając mapę choć na lustrzanej szybie hełmu w ogóle nie było to widać. - Ale może wróci. Na innej maszynie. - dodał Ortega swoim zmodyfikowanym elektroniczne głosie jakby na pocieszenie. Załoga latadełek w przeciwieństwie do desantu była dość mocno do swoich maszyn uwiązana i poza awariami rzadko je opuszczali.

- Nie widziałem jej. Znaczy ta Amanda tak? O nią pytasz? No to nie widziałem jej. Ale może została w samochodzie. Dopiero tam schodzimy. Jakiego pociągu? Został jakiś pociąg po tym bombardowaniu? - marine znowu chyba miał trudności ze zrozumieniem albo nadążaniem za szybko mówiącą Latynoską w Obroży.

- Ta. Widzimy. No właśnie mówię Karlowi, że za rozjeżdżanie takich bystrzaków to dają medale a nie mandaty. - brzmiało jakby latynoski kapral patrzył w tej chwili ponaglająco na gliniarza. - Przy północno zachodnim moście kolejki magnetycznej? - głos Latynosa zbystrzał i przerwał na chwile jakby patrzył na lokalnego gliniarza w tym momencie. - Dobra trafimy, Karl mówi, że wie gdzie to jest. - powiedział szybko z zadowoleniem. - A z Nash co cię tak interesi trampista? Sprawę mam do niej. - dodał cwaniackim tonem kapral Armii prawie na pewno z równie cwaniackim uśmieszkiem.

- Sara pójdzie z nami. Karl i Elenio… Może zdążą. Zaraz, zobaczymy. Daj mi kanał do nich. - w tym czasie Raptor zastanowił się i odpowiedział na lektorowe pytanie Black 8.

Dłoń saper zawisła nad klawiaturą, gdy kobieta walczyła z chęcią napisania tego, co jej chodziło pod kopułą. Zgrzytała zębami, nie przerywając obserwacji obcego elementu tuż obok. Mógł narobić syfu, albo… już wcześniej pomógł trepom z kanałów i prawdopodobnie ciągle pomagał, o ile nie dostał innych rozkazów.
- Możesz przekazać tym swoim na górze - symbolicznie pokazała oczami w kierunku nieba - Są czyści, pasożyty usunięto. Chcą dowodów? Green 4. Mogą sprawdzić zapisy jego Obroży. Macie całą pierdoloną dokumentację - pisała jedną ręką, drugą przyłożyła do ust i zagwizdała aby zrobić uwagę reszty Blacków. Mając uwagę Dwójki pokazała wpierw na nią, potem na Hassela. Następnie zrobiła gest przykładanej do twarzy słuchawki telefonu. Finalnie wyprostowała trzy palce i zatoczyła koło. Prowizorka, ale Diaz o dziwo łapała takie klimaty.
- Wjebałam się przez ciebie na minę. Klucz… a chuj w to. Bez sensu - dopisała, a lektor przełożył literki na tekst. Ósemka prychnęła przy tym i wzruszyła lewym barkiem, odwracając łeb aby spojrzeć na dżunglę po kompletnie przeciwnej stronie.

Diaz przyjęła wsparcie Wujaszka z wdzięcznością, wieszając mu się na chwilę na ramieniu z tego wrażenia. Uroniła jedną łzę i otarła ją, pstryknięciem paluchów posyłając w pizdu. Dobrze byłoby lambadziarza jeszcze zobaczyć, a najlepiej wyciągnąć z pancerza. Miałaby co wspominać, ech. Ciężkie było życie kryminalisty z wyrokiem.
- Que… paczaj ją... - westchnęła, gapiąc się na pantomimę Latarenki. Zmrużyła oczęta i skrzywiła usta. - Czy ja jestem jebaną infolinią telewizji satelitarnej? No kurwa, no… wujaszku. No weź coś powiedz - burczała, dorzucając do “pollas” Condora no i Latarenkę, co by się już tak nie bulwersiła nadaremno.
- No Amanda! Moja Amanda, hijo de puta! Jak już tam jesteście to ją namierzcie, dowiedzcie gdzie jest. Bądź użyteczny Kudłaty, ten kurwa una vez - jakby nic niezwykłego się nie działo, wróciła do nawijek z familiją lejąc że słuchają dodatkowe uszy - Kutasa złamanego tam, por tu puta madre, wiemy co z pociągiem… mierda! Te, Casanova! Ktoś musi dbać o nią i chronić przed zwyrolami z dzielni. Życia nie zna, spoza rewiru jest. Więc pucuj się co tam chcesz, jest na linii… nie krępuj się, my tu una familija... i co z dronem? Jak jeszcze masz śwunt w silnikach walnij go gdzieś pod tą stację. Rozejrzyj się, może się uda. Zamówiliśmy ci nowego drona do następnego CH. Aaa! Condor też was słyszy. Możecie się przywitać, poszczekać na jedną melodie czy co wy tam zwykle, cabrónes robicie. A z tymi medalami to prawda! Po chuja się tam będą pałętać! Nikt nie widzi, nic nie udowodnią. Dajcie po garach!

- To nie ma dla nich znaczenia.
- Hassel też spojrzał w zielone niebo przykryte olbrzymia tarczą gazowego giganta zasłaniającego sporą część nieboskłonu i malutki krążej lokalnej gwiazdy. - Teraz wszyscy tkwimy tutaj. - dodał patrząc na swoich ludzi. Potem odszedł gdzieś w bok brnąc przez wodę do pasa i zaczął wywoływać a potem prowadzić rozmowę z Hollyardem.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 19-10-2017, 14:25   #212
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Winni zbrodni: Zuzu, Zombi i Czitboy cz.2

Diaz zaś poczuła jak pancerne ramię operatora ciężkiego pancerza wspomaganego obejmuję ją gdy się przykleiła do niego.
- Lepiej się ciebie maca jak nie masz tego złomu na sobie. - odpowiedział po chwili zastanowienia swoim oszczędnym tonem.

- Diaz? Chelsey? Maya zapytała o Amandę ale tu jej nie ma. Morvinovicz mówi, że została w klubie. Chyba lepiej. To dobra miejscówa. - słuchawka w uchu Black 2 odezwała się głosem marine. Z początku chyba mówił co słyszał czy widział ale na końcu dodał pewnie swoją opinię.

Patinio też nie miał dobrych wieści. Te latające robactwo jakie ich tutaj obsiadło strąciło drona na ziemi. Ale wiadomość o kolejnym zamówionym zdawała się go cieszyć.

Ósemka też wstała, otrzepując dłonie z nadmiaru błota. Obolałe plecy zaprotestowały, zignorowała je. Jeszcze mogła to zrobić, bardziej skupiając uwagę na ostatnich słowach cholernego psa. Życie trójki ludzi służących społeczeństwu zostawało. bez znaczenia… i jak nie nienawidzić chorego systemu w którym przyszło im żyć. Parch splunęła w wodę, sycząc do kompletu wyjątkowo zirytowanym tonem. Coś wymyślą, gdy zajdzie potrzeba. Hassela mieli prawdopodobnie po swojej stronie, przynajmniej częściowo, co nie zmieniało faktu, że i tak zamierzała mu patrzeć na ręce. Profilaktycznie.
Została jedna sprawa, ostatnia nim ruszą. Bardziej dla psychicznej higieny.
Obróciła się na pięcię, za cel krótkiego, szybkiego marszu obierając jedyną cywilną jednostkę w okolicy, do tego o charakterystycznych, jasnych włosach. Zbliżając się do niej miała wrażenie, że każdy mięsień jej ciała po kolei sztywnieje.
- Jak się czujesz? Potrzeba ci czegoś? - wystukała dwa krótkie pytania, a złote oczy omijały sylwetkę drugiej kobiety jak tylko mogły.

- Tobie też się lepiej siedzi na kolanach jak nie masz tej puchy - Black 2 wczepiona w Wujaszka czuła się bezpieczna jak u mamusi kurki pod dupką. Był taki kochany i uroczy i tez nie musiał narzekać na kaliber, co Diaz sprawdziła jeszcze w jacuzzi - Jak będzie okazja to wyskoczę z blachy, ty wyskoczysz z pajacyka i zrobimy sobie powtórkę ze schronu. Zdjęłabym to w pizdu już teraz, no ale co zrobisz? - westchnęła cierpiętniczo machnięciem ręki pokazując scenę totalnej rozpierduchy dookoła.

Na info od Kudłatego zareagowała nagłą apatią.
- Mierda… zostawili ją tam? Dobra, dzięki że się przypucowaliście. Uważajcie tam na siebie. Komu będę cisnęła jak was rozpierdolą? Nooo, ale jak ta pogańska banda przyjechała to muszą mieć wódkę! - momentalnie się rozpogodziła i wyszczerzyła w eter - Skołuj mi drina Kudłaty i pilnuj Harcereczki, niedługo będziemy - jebnęła optymizmem po garach, i nawet pożyczyła mundurowemu kaktusowi powodzenia Nie napalała się na drona, poradzą sobie bez niego. Mieli w końcu Wujaszka!

- A to ty. Wreszcie się spotykamy. - Sara która wciąż była podtrzymywana przez jednego z żołnierzy nie wyglądała zbyt zdrowo. Pewnie przez tą kraksę. No i ta zabandażowana noga obecnie zanurzona po pas w wodzie tez nie dodawała jej zdrowotności. A jednak blondynka o lekko falujących włosach potrafiła się zaskakująco promiennie i ciepło uśmiechnąć. - Och, dziękuję ci, że wtedy zadzwoniłaś. Chyba inaczej bym umarła z niepokoju. - powiedziała obejmując Black 8. I właściwie to ten żołnierz co ją podtrzymywał też musiał stanąć blisko Parcha by nie upadła.

Black 2 zaś widziała miarowe ale pewne kiwające ruchy hełmu Ortegi gdy widocznie pomysł i gadka drobniejszej kaktusiary przypadł mu do gustu. Wspomnienia z jacuzzi widocznie też ciepło wspominał.

- No. Strzał teraz by się przydał. - głos Mahlera brzmiał jakby naprawdę miał ochotę strzelić jakiegoś shota. Wtedy wrócił też Hassel wprawiając seria rozkazów całe mundurowe stado w ruch. Rozkazał wszystkim cofnąć się za wrak by ten chronił ich przed odłamkami. Grupki cofały się w miarę regularnie choć z mozołem brnąć przez wodę i zaczęły przechodzić na tył jednostki.

Jeden punkt z listy wreszcie otrzymał znak zatwierdzający i zamykający chwilowo temat - Sprawdzić co z przesyłką. Żyła, oddychała, krzywda się jej nie działa, wręcz przeciwnie. Zajmowano się nią pieczołowicie i z troską, zupełnie nie pasującą do skali problemu przez kaleką kobietę generowanego. Pchać się na front z rozwaloną nogą… z drugiej strony Nash nie znała sytuacji w mieście. Kto wie, czy najbezpieczniejszym terenem nie zostało najbliższe otoczenie trepów. Szczególnie gdy za kapitana miało się kumpla prywatnego przydupasa. Nie to jednak wywróciło bebechy saper po ówczesnym szybkim rozwiązaniu ich z konstrukcji węzłopodobnej.
- To ty - lektor powtórzył za cywilem i dodał imię - Sara.
Suka ja objęła… tak po prostu. Ludzie zwykle uciekali, zwłaszcza gdy mieli czas sprawdzić z kim przyszło im mieć do czynienia. A ta ją… Sara ją objęła. Albo cierpiała na deficyt zdrowego rozsądku, albo wciąz zostawała naiwna.
- Posłuchałaś, znalazłaś wojsko. Dobrze. Dzięki za linki. Nie miałam kiedy obejrzeć. Ale dzięki - Parch podtrzymała blondynkę, przewieszając chwilowo jedno jej ramię przez swój kark. Drugą ręką stukała w holoklawiaturę, próbując ułożyć mięśnie twarzy w mniej sztuczny, a z pewnością nie tak nerwowy uśmiech. Pomijając konieczność bliskiej kooperacji z nowym, obcym elementem… uśmiechanie do cywili za cholerę jej nie wychodziło. - Teraz lotnisko. Trzymaj się Hassela, ogarnia widzę temat. Też dobrze. Iiii. Kurwa - westchnęła, przerywając pisaninę. Sięgnęła do kieszeni bocznej na udzie i wyciągnąwszy stimpaka, wcisnęła go blondynie do kieszeni kurtki - Weź to. Granatem się uszkodzisz. Strzelać, nie strzelasz. Nie mam już nic innego. Nie mogę ci dać więcej. Nie idziemy z wami. W drugą stronę. Ale. - machnęła brodą na dżunglę, a lektor nadawał beznamiętnym tonem - Dacie radę. To tylko kawałek. Przylecą Hawki. Przejdziecie. Masz komunikator? Jak nie, niech ci dadzą z trupa. Hassel zna nasze częstotliwości. Będziemy w kontakcie. W razie kłopotów. Na wszelki wypadek. Jeszcze nas paru w Obrożach zostało. Ale. Ty trzymaj się ich. - pokazała oczami na zbierających się do odejścia mundurowych. Przekazała kobietę na powrót jednemu z nich, dostukujac ostatnie - Na lotnisku jest Młoda. Brown 0. Znajdziemy was. Powodzenia. Saro.

Przyklejanie Wujaszka do pancerza było równie przyjemne, co umieszczanie tam Promyczka. Co prawda olbrzymi Parch nie miał takich zajebistych cycków, ale jego ckm też dawał radę.
- To wiskaj teren, tylko nam nie wychlaj wszystkiego - piromanka pożegnała się z Kudłatym i pociągnęła swojego wielkiego towarzysza tam, gdzie reszta trepów.
- Trzeba ruszyć dupę, im szybciej to załatwimy, tym szybciej będzie cię można wyciągnąć z tej puszki - mruczała do niego, brnąc przez śmierdzącą szlamem wodę.

Sara przedstawiała całą gamę różnych uczuć. Raz się uśmiechała ciepło i łagodnie jak w okolicy chyba nikt się już nie miał siły tak uśmiechać. Za chwilę wargi jej drżały jakby się miała zaraz rozpłakać. Więc ściskała je mocno aż układały się w wąską linię. Kiwała albo kręciła głową w zależności co i o czym akurat Black 8 mówiła.
- Uważaj na siebie. - powiedziała w końcu gdy chyba była pewna, że zapanuje nad własnym głosem by nie wylały się przez niego emocję. - I dziękuję. Za to i za wszystko. - podniosła otrzymany stimpak nieco w górę a potem wykonała lekko kolisty ruch głową jakby wskazywała coś obok. Ale pewnie nie dosłownie o to jej chodziło. Schowała stimpak do kieszeni. Black 7 skinął znowu powoli swoim hełmem z lustrzaną szybką równie powoli idąc przez woda która jemu sięgała trochę za kolana a nie jak reszcie gdzieś do pasa. I na więcej nie mieli czasu.

- Nalot, kryć się! - padł rozkaz w słuchawkach i mundurowi jak jeden mąż kucnęli w wodzie tak, że wystawały im tylko głowy. Kryli się za wrakiem który obecnie na środku tego oczka wodnego był jedyną sensowną osłoną jaką mogli znaleźć przed eksplozjami. Najpierw usłyszeli charakterystyczny wizg silników myśliwców. Zbliżał się i drażnił uszy i mózgi pod spodem. Juz wiadomo było, że “to już”, zaraz, za chwilę, za moment. Widać było fale bujającej się wody tuż przy twarzy, zaciskały się szczęki w oczekiwaniu i modłach czy są wystarczająco daleko, czy lotnicy okażą się wystarczająco precyzyjni, czy coś nie zakłóci lotu bomb i rakiet. Czy z wody w której tak się zanurzyli coś nagle ich nie szarpnie i nie będzie próbowało zeżreć jak to uparcie czyniło przed chwilą.

- Hornet 1, rakiety poszły. - w słuchawkach odezwał się głos pilota. A więc to już. Ledwo to powiedział gdzieś tuż obok światem szarpnęła potężna eksplozja. Ziemia przeniosła potęgę wybuchu i odczuli ją pod podwodnym mułem na jakim stali. Odczuli przez wodę jaka zareagowała sporą falą która próbowała zatopić wystające głowy bez trudu przewalając się nad nimi i nawet nad nielicznymi którzy wstali. Przetoczyła się powietrzem razem z hukiem szarpiącym bębenki i nicującym trzewia, przewaliła się z resztkami wyrwanymi z ziemi i dżungli, uderzyła ognistym podmuchem. Seria eksplozji zlała się w jedną. Świat uspokajał się jeszcze, kolejne fale szarpały ludźmi usiłującym nie dać się zatopić. Gdy w słuchawkach usłyszeli kolejny głos.

- Wstawać! Naprzód! Do torów! Czerwoni na szpicy, niebieski flanki, zieloni tyły! Dawać! Za mną! - głos Hassela nie dawał wątpliwości, że czas się ruszyć. Wojskowi powstali z wody grupując się w wymagane pododdziały. Widocznie każdy wiedział gdzie jest jaki. Szybko zaczynały widnieć trzy wspomniane grupki. Ranni zdawali się nagle zniknąć. Wszystkim zaaplikowano czarodziejskie stimpaki i medpaki i choć mundury i pancerze mieli nadal podziurawione szponami i kłami, nadal mieli na sobie zacieki krwi własnej i obcych to lecznicza magia stymulantów bojowych zrobiła swoje. Żołnierze powstali raz jeszcze. I zaczęli brnąć przez wodę kierując się we wciąż zadymione resztki dżungli która po uderzeniach lotnictwa wyglądała jak trzaśnięta toporem olbrzyma. Kompletnie nie było widać co jest tam dalej w środku ale mimo to mundurowi kierowani przez dowódcę Raptorów szli bez wahania w tą ścianę dymu i płonącej dżungli.

Walka, po raz kolejny. Konflikt, krew, ogień i ołów. Czas słów się skończył, lecz Parchy nie powinny się spodziewać niczego innego. Nie zrzucono ich tu wszak aby odpoczywali na słonecznej, piaszczystej plaży, popijając drinki z wysokich kieliszków, ozdobionych parasolkami. Mieli zabijać i umierać. Taka ich rola. Z wysłużonym karabinem w dłoniach, Ósemka zagęściła ruchy, dołączając do grupy na przedzie. Pistolet i nóż wróciły na swoje miejsce, w biegu przeładowała granatnik. Na wszelki wypadek, zawczasu. Znając życie zaraz się przyda. W biegu machnęła ręką na Ortegę i Diaz, przywołując ich do siebie. Z ich bronią lepiej odnajdą się na czole pochodu, malała też szansa że ciężkie kalibry poprują trepów, odpalając przy okazji Obroże. Mieli przeżyć ten bajzel, losowi zaś wypadało w tym dopomóc.

- Jebnęłabym tego kielicha. W mordzie mi zaschło - Dwójka wymamrotała i klepnęła Wujaszka w ramię - Dawaj, nakurwiamy. Im szybciej ogarniemy wycieczkę pingwinków na bezpieczny rewir, tym szybciej wrócimy do rozbijania po dzielni… myślisz że ta para pollas przejedzie Połyka i Tatuśka. Byłoby bien - zakończyła żywą zadumą, macając niecierpliwie spust karabinu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 19-10-2017, 16:37   #213
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Zagadka kto znajduje się wewnątrz transporterów szybko się rozwiązała. Płyta lotniska zaroiła się od ludzi, w tym znanych twarzy, których Vinogradova nie spodziewała się zobaczyć. Nie tutaj, nie w takich okolicznościach. Biznesmen z Heaven&Hell, jego ludzi i jeszcze ci od taksówki… ale chyba coś poszło nie tak, bo atmosfera między nimi była napięta i to tym złym rodzajem napięcia, zwiastującym rychły konflikt.
- To pan Morvinovicz - powiedziała do Renaty i speca od łączności wyraźnie zdziwionym głosem. Szybko ruszyła w jego stronę, chcąc zamienić dwa zdania i dowiedzieć się czemu znaleźli się akurat tutaj. Czyżby Kuzniecov dogadał się z kimś innym i podwinął transport szefowi spod nosa? Gdzieś w wielkiej maszynie, prócz Conti, siedziała też Amanda? Jeśli tak… Chelsey się ucieszy… jeśli dadzą radę wrócić razem z pozostałymi z grupy Black.

Brown 0 ruszyła pierwsza z dachu kierując się na dół ale Johan szybko zaprowadził swój porządek. Sam z karabinem szedł pierwszy, za sobą kazał iść Mai z detektorem, za nią miała iść blondynka w egzoszkielecie i na końcu drugi marine z automatem. Znowu zrobiło się gęsto od dymu ale gdzieś piętro czy dwa niżej sytuacja się rozjaśniła. Ale w słuchawkach odezwała się Black 2. Pierwszy odezwał się Mahler wciąż schodząc kolejnymi schodami. Schodził celując w mijane kąty ale detektor pikał spokojnie i miarowo nie wykrywając podejrzanego ruchu. Choć odgłos i tak wydawał się dość drażniący umysł.
- Eee… To ty latina? Diaz? Eee… Chelsey? - zapytał niepewnie tak samo jak często miał gdy Black 2 coś mówiła do niego w slangu rodzimej dzielni. Marine przy tym spojrzał pytająco na idąca zaraz za nim Mayę jakby szukał w jej spojrzeniu potwierdzenia czy podpowiedzi. Rosjanka uniosła kciuk do góry w geście, że idzie świetnie i tak trzymać - U nas wszyscy cali. Mamy gości. Morvinovicz z obstawą i jakieś pajace. Idziemy ich sprawdzić. A jak u was? Co ze Svenem? I Sarą? I resztą? Dostaliśmy rozkazy od HQ, wsparcie lotnicze jest w drodze, postaramy się coś wymyślić by wam pomóc. - marine mówił szybko gdy mówił po drodze nie zatrzymując się.

Udało im się jednak zejść cało i bez przeszkód na parter. Z niego było już na zewnętrzną płytę lotniska całkiem blisko. Pod ścianą jaką mijali wciąż było widać ciała xenos. I te większe jak te w kanałach i te mniejsze jakich wszędzie chyba było pełno. Leżały postrzelane, potrzaskane na rozbryzgniętych kleksach żółtej posoki. Ale uwagę ludzi w naturalny sposób przyciągali inni ludzie. Ci co wyraźnie stali w dwóch przeciwnych grupkach. W centrum zaś był ten obcy komandos i “gospodin”. Maya słyszała jak Johan mruknął.
- Co to za pajace? - powtórzył po raz kolejny i chyba ten obcy mundurowy zwłaszcza przykuwał jego uwagę. Do dwóch mężczyzn w centrum uwagi podeszła w międzyczasie reporterka. Wydawała się być w porządku choć wciąż trzymała dłoń przy skroni i głowie. Mężczyźni zaś zamilkli i spojrzeli w stronę nowo przybyłej grupki. Morvinovicz miał wąsko zaciśnięte wargi z nerwów albo napięcia i zacięte spojrzenie. U dowódcy żołnierzy widać było tylko pełny hełm więc wyraz twarzy dało się odgadnąć tylko jeśli coś mówił po modulacji głosu.

- To ten człowiek z którym pan Morvinovicz rozmawiał przez komunikator - Maya zrównała się z marine i wyjaśniła pokrótce - Ten, który miał im załatwić transport na orbitę, ale chyba coś poszło nie tak. - wzdrygnęła się, ale wzięła uspokajający oddech i uśmiechnęła się szeroko i szczerze. Mimo wszystko cieszyła się, widząc Rosjanina całego. Był całkiem miły i sympatyczny jak na szefa komórki przestępczej.
- Witajcie Anatoliju Morvinowiczu! - przywitała się ledwo weszła w zasięg głosu. Zwracała uwagę, odciągając obu mężczyzn od wiszącego w powietrzu konfliktu. chwilowo, ale to lepsze niż nic - Co się stało? Jesteście cali? Dziękujemy za pomoc z tymi potworami, bez waszego wsparcia nie dalibyśmy rady. Zostaliśmy chwilowo we czwórkę… z czego połowa ma jakiekolwiek przeszkolenie i obycie z bronią. - mówiła do ogółu, każdego po kolei obdarzając wdzięcznym ukłonem. Na koniec zrobiła parę kroków stając tuż przed biznesmenem w bieli - Przy okazji… chciałam was przeprosić. Wyszliśmy bez pożegnania i podziękowania za gościnę, proszę nam wybaczyć. Mieliśmy tylko parę minut żeby dojść na powierzchnię, a wy byliście zajęci. Nie mogliśmy czekać… nie chowajcie proszę urazy. W żaden sposób nie chcieliśmy wam uchybić, ani was zlekceważyć. Możemy wam jakoś pomóc? Ktoś u was oberwał? A wy… jesteście cali? - ostatnie zdanie powiedziała prawie szeptem, z autentyczną troską i niepokojem.

- Ach, słowiańska Różyczka. - spięty dotąd Rosjanin nagle uśmiechnął się jakby odwiedził go dawno nie widziany członek rodziny. Uśmiechnął się tak szczerze i wesoło, że marine spojrzał na niego podejrzliwie i przekierował za chwilę te podejrzliwe spojrzenie na Mayę. Ten obcy żołnierz też chyba spojrzał na nią ale z powodu tego jego hełmu nie było to takie oczywiste. Za to reporterka uśmiechnęła się lekko i ostrożnie kiwając na przywitanie głową. Jakby tego było mało Anatolij objął w ramionach Brown 0 i rosyjskim zwyczajem pocałował ją w obydwa policzki. Mahler rozłożył z pretensją dłonie i przez jakiś oddech czy dwa trzymał je tak w geście nierozumienia i irytacji zanim znów opadły one na karabin.
- Nie przejmuj się moja droga. - biznesmen puścił ziemską Rosjankę i dalej mówił do niej tym jowialnym i przyjacielskim tonem. - Wszyscy mieliśmy swoje sprawy. - tutaj podniósł wzrok i spojrzał na te pogniecione, ubłocone i potrzaskane wozy jakimi przyjechali. - Ktoś potrzebuje pomocy? - spojrzał na swoich ludzi a ci jakby przez chwilę zaskoczeni tym pytaniem patrzyli na siebie nawzajem. W końcu po chwili konsternacji okazało się, że tak. Wskazali na wnętrze terenówki i Renata od razu ruszyła w tamtą stronę.

- My też mamy rannych. - odezwał się po raz pierwszy ten zamaskowany żołnierz.

- Skończę tutaj i zaraz do was przyjdę. - odpowiedziała paramedyczka w egzoszkielecie podchodząc już do terenówki.

Brown 0 dała się porwać i wycałować, sama też uczyniła zadość tradycji, powtarzając klasyczne, słowiańskie przywitanie.
- Jest może z wami Amanda? Chelsey prosiła, aby się o nią spytać. Martwi się… chyba się polubiły, to dobra dziewczyna. Jedna i druga - Kątem oka widziała reakcję Johana i zrobiło się jej nieswojo. Mógł nie rozumieć, nie znał przecież zasad etykiety ze wschodu, ale przecież Morvinowicz okazał im tyle serca, poza tym szczerze go lubiła. Może i bił ludzi, ale Parchom i żołnierzom pomógł.
- Jeśli mogę panów prosić o drobną pomoc - odezwała się wodząc wzrokiem od biznesmena do zamaskowanego najemnika - Przed atakiem wdrażano na terenie lotniska nowy system zabezpieczeń na wypadek ataku. Istnieje szansa, że część działa, trzeba go tylko uruchomić. Wiemy gdzie jest generator i panel sterowania. Zajmę się tym, tylko… czy problemem byłoby, gdyby razem z nami poszło parę osób wsparcia? Nie wiemy kiedy nadejdzie kolejna fala, od strony Seres zbliża się też inna grupa do ewakuacji. Centrala wyśle statki, musimy do tego czasu zabezpieczyć i przygotować teren jak się da. Żeby… żeby było kogo ewakuować - zakończyła i uśmiech odrobinę się jej zważył.

- Ależ oczywiście Różyczko. - jowialny uśmiech nie schodził z uprzejmej nagle twarzy “gospodina”. Kiwnął do tego głową i spojrzał w stronę samochodów. - Dementi, Vadim, pójdziecie z moją przyjaciółką. Zadbajcie by wróciła cała. Bardzo ją lubię. - powiedział do ochroniarzy i dwóch z nich zerknęło na siebie a potem szybko skinęli głowami i podeszli do Vinogradovey. Johan przestał machać rękami i jedynie intensywne wpatrywał się w Mayę i Morvinovicza. - Amanda musiała zostać w schronie. Nie ma jej tu z nami. - dodał łagodnie gospodarz klubu wracając do pierwszego pytania Brown 0. - Ale nie ma się co dziwić to fantastyczna dziewczyna i taki ogromny talent no bardzo wiele osób ją lubi a nawet uwielbia. - dodał Rosjanin tonem towarzyskiej pogawędki.

- Tak, macie rację. Amandy nie da się nie lubić. Tak jak was - odpowiedziała i zaraz dygnęła lekko - Bardzo wam dziękuję, postaramy się niedługo wrócić, proszę się nie obawiać - zrobiła się czerwona na policzkach. Bardzo ją lubił? Nazwał przyjaciółką? Do tego dał ludzi bez mrugnięcia okiem… Johan ją zamorduje. Żeby nie pogrążać się bardziej, zwróciła się do człowieka w hełmie - A czy z pana strony możemy liczyć na odrobinę pomocy? Chodzi o bezpieczeństwo nas wszystkich, bez wyjątku. Pani Renata zajmie się pańskimi ludźmi za chwilę, o to też się proszę nie obawiać. Będziemy niezwykle zobowiązani, jeśli się pan zgodzi… jak się do pana zwracać? - zapytała nagle i kiwnęła mu głową - Do mnie może pan mówić Brown 0, albo Maya. Jak łatwo zauważyć… - przełknęła ślinę i zamiast powiedzieć, stuknęła wymownie placem w Obrożę.

“Gospodin” roześmiał się słysząc pochlebstwo. Wydawał się tym tak bardzo zadowolony jak Johan wściekły. Nad wybuchem kłótni czy wyrzutów zapanowała postawa tego obcego mundurowego. Niespodziewanie odezwał się na zapytanie Parcha.
- Obawiam się, że zostało nas zbyt mało by się jeszcze dodatkowo rozpraszać. - odpowiedział grzecznie ale jakoś zabrzmiało to oschle albo i odpychająco. Milczał chwilę. - Możecie mi mówić Aka. - dodał po chwili. Dla odmiany miejscowy biznesmen spojrzał na niego równie nieprzyjemnie jak przed chwilą Mahler na niego.

- A może jednak? - odezwała się niespodziewanie milcząca dotąd reporterka. Mężczyźni zwrócili na nią uwagę jakby nagle ją tu tak ktoś teleportował co najmniej. - Moglibyśmy porozmawiać o tym o czym wcześniej nie było czasu ani okazji. - zaproponowała, że jakoś ciężko było nie odnieść wrażenia, że mają ze sobą o czym gadać. Ciemny hełm z dziwnymi wizjerami tkwił chwilę nieruchomo.

- Zaraz to ze mną miałaś robić wywiad. - wtrącił się Morvinovicz i irytacja znowu zagościła na jego twarzy.

- Wszyscy tu jesteśmy. Ja też. I będę robić reportaż. Ale bez porządnego nadajnika nigdzie nie dam rady go wysłać. A to co mówi ta pani daje szansę na taki nadajnik. - kasztanowowłosa Conti popatrzyła stanowczo najpierw na szefa jednej grupy a potem na tego od drugiej. Ci chwile milczeli patrząc i na nia i na siebie nawzajem. W końcu ten Aki zwrócił się znowu do Brown 0.

- Wsiadajcie. - wskazał kciukiem na wciąż otwarty właz do transportera z jakiego wysiadł.

- Co ty się tu tak szarogęsisz? A może pojadą ze mną? - mundurowy musiał mieć jakiś dar irytowania właściciela popularnego klubu bo ten od razu spojrzał na niego z pretensją.

- Podzielimy się, tak będzie wygodniej… i bardzo mi miło - Maya szybko podniosła ręce w uspokajającym geście, uśmiechając się do jednego i drugiego mężczyzny. Przy tym mniej słowiańskim zatrzymała się i podziękowała za dopełnienie formalności kulturowych. - Jeżeli panowie nie mają nic przeciwko ja i Johan pojedziemy z panem Morvinoviczem. Pani Renata i sierżant Otten z panem Aką. Sierżancie proszę wziąć od pani Renaty dokładne namiary na generator. Skoro są ranni, jako nasz jedyny medyk… nie wypada jej odrywać od pracy i pacjentów… na dodatek ciągnąc po piwnicach - zwróciła się z prośba do łącznościowca, ruszając tam gdzie marine. Zbliżała się patrząc mu w oczy.
- Idziemy? - łagodnie ujęła go pod ramię, przytulając się na chwilę.

Aka wydawał się obojętny. Ale w takim wrażeniu pomagał ten pełny, bezosobowy i beztwarzowy hełm. Lekko jednak skinął samą głową na podziękowania Brown 0. Potem bez słowa ruszył w stronę transportera. Jego dwaj żołnierze również ale zatrzymali się przed wejściem by paramedyczka i kapral od łączności mogli wejść do środka.

Morvinovicz zaś wydawał się sprawiać wrażenie właściciela ziemskiego dumnie oprowadzającego po swoich włościach. Za to Johan choć przyjął dotyk i dłoń Mayi wyraźnie się boczył.
- Przyjaciel? - zapytał cicho patrząc z bliska na jej twarz. - I co to było za ściskanie? - zaraz dodał z pretensją całkiem wyraźną. Szli jednak dalej. Jakoś linia ochroniarzy tak się ułożyła, że mieli widocznie wsiąść do furgonetki. A gdy wsiedli wewnątrz uzyskały się ślady żółtych i czerwonych zacieków oraz mnóstwo łusek rozgniatanych pod butami. Ściany prześwitywały jak durszlak na tle jasnego, zielonkawego nieba. A gdy siedli za nimi wsiadł sam “gospodin” i reporterka. Marine nieco chyba odłożył kłótnie i fochy na czas gdy nie będą w tak licznym gronie. I widok pobojowiska też pewnie miał na to wpływ. Widząc wsiadającą reporterkę Rosjanin jeszcze bardziej się rozpromienił jakby mu przybyło kolejne trofeum.

- Gdzie mamy jechać? - kierowca odwrócił się i zapytał patrząc na pasażerów.

- Pod tamtą wieżę. - Mahler odezwał się pierwszy wskazując na wysoki budynek za oknem. Kierowca skinął głową, popatrzył na szefa, ten też skinął głową i wtedy odwrócił się znowu do swojej kierownicy.

Vinogradova czuła się coraz mocniej skołowana i to nie przez zmianę sytuacji. Zachowanie marine niepokoiło. Dlaczego aż tak ruszały go zwykłe, niewinne przecież gesty? Był… zazdrosny? Ale nie miał o co! Niestety wyjaśnienie tego musiało poczekać aż znajdą się sami. Nie wyobrażała sobie poruszać takie tematy przy widowni, więc zamiast mówić ścisnęła mocno ręce żołnierza, siadając tuż obok niego.
- Pani Renata chce założyć tu punkt medyczny, gdy uda się przejąć kontrolę nad systemem obronnym zyskamy wsparcie do czasu ewakuacji, a polowy punkt medyczny się nam bardzo przyda - westchnęła i w jednej chwili stężała. Była taka głupia!
- Antaoliju Morvinoviczu - zwróciła się do Rosjanina, wychylając się w jego stronę - Macie… samochody. Transportery… - zacięła się, układając w myślach co chce powiedzieć, ale zanim wyszła jej zgrabna wiązanka, górę wziął niepokój - Tam w lesie… potwory strąciły Falcona. Są w nim… potrzebują ewakuacji, wracają tutaj, ale na piechotę. Żołnierze, cywile i… resztka grupy Black. Jeżeli mamy tu się obronić do czasu przylotu jednostek ewakuacyjnych przyda się każda sztuka broni i każda para rąk do pomocy, szczególnie tych potrafiących walczyć. Mało nas, bestii nie brakuje. To tylko kawałek, dwa kilometry. Proszę… zastanówcie się przez chwilę. W naszej sytuacji nie mamy co liczyć na doraźne wsparcie, prócz nich. Jeśli im pomożemy, oni pomogą nam.

- To bardzo smutna sprawa. Nasza społeczność będzie bardzo opłakiwać śmierć tych dzielnych ludzi którzy oddali życie w obronie naszej społeczeństwa. Zginęli byśmy my mogli żyć. I prowadzić interesy.
- Vinogradova czuła, że Morvinovicz ironizuje ale właściwie chyba pomysł by jechać gdzieś w dżunglę po jakichś żołnierzy nie wydał mu się zbyt optymalny. - Poza tym ja jestem tylko biznesmenem. Cywilem. Cóż mogę poradzić zwykły obywatel jeśli wojsko nie może sobie dać z tym rady? - zapytał “gospodin” unosząc w górę brwi. - A pani Renata jak chce zakładać punkt medyczny no to świetny pomysł jest na pewno się tu przyda. - powiedział kiwając głową. Maya czuła, że marine siedzący obok niej prychnął z niechęcią słysząc taką odpowiedź. Pokręcił nawet wygoloną głową z tej niechęci.

- Dobra, nie chcesz jechać to nie. Daj nam samochód to sami pojedziemy. - wtrącił się i Brown 0 czuła, ze w znacznej mierze przemawia przez niego niechęć do Rosjanina.

- Mam ci dać mój samochód? - “gospodin” przestał się uśmiechać i spojrzał prosto na Mahlera też mało przyjaznym spojrzeniem jakby sugerował mu przemyślenie swojego zachowania.

- Mam sam wziąć? - zapytał Johan zaczepnie przestając ukrywać swoją niechęć.

- Oj nie radzę brać bez pytania moich rzeczy. Nerwowo reaguję na takie numery. - “gospodin” uśmiechnął się zimnym, nieprzyjemnym uśmiechem drapiąc się po nasadzie nosa. Ochroniarze poruszyli się niespokojnie zerkając na niego i na marine jakby czekając czy już mają reagować czy jeszcze nie.

- A słyszałeś, że jest stan wojenny i wojsko i policja ma nadzwyczajne uprawnienia? Mogą na przykład rekwirować bez pytania co im jest potrzebne do wykonania misji. A mi jest potrzebny transport jak jasna cholera do wykonania misji. Teraz załapałeś? - Mahler zjeżył się wyraźnie i chyba miał jakaś satysfakcje z używania swoich wyjątkowych uprawnień jakie dawał mu stan wojenny. Rosjanin pokręcił przecząco głową i roześmiał się sucho. Ale akurat dojechali na miejsce bo pojazdy zatrzymały się lekko rzucając ludźmi wewnątrz.

- Będzie świetny materiał. Ale mieliśmy porozmawiać.
- wtrąciła się Conti przypominając o sobie i swojej kamerze.

- Myślę, że obejdzie się bez podobnych ekstremów jak rekwirowanie czyjejkolwiek własności. Zwłaszcza tak dobrodusznego i wspaniałomyślnego gospodarza jak pan Morvinovicz, który przyjął nas pod swój dach i ugościł na starych, słowiańskich zasadach. Nie możemy mu się rewanżować... podobną nieuprzejmością - Brown 0 mocniej ścisnęła dłoń marine, patrząc na niego prosząco. To co powiedział było wyjątkowo nietaktowne, nie powinien tego mówić. Zachowywał się trochę jak Karl gdy po raz pierwszy przyszło do rozważania wyciągnięcia czegoś od Rosjanina. Też chciał się powoływać na prawo stanu wyjątkowego.
- Proszę pomyśleć przez chwilę - zwróciła się do biznesmena w bieli - Pańskie wozy już wykonały zadanie. Dowiozły was na lotnisko, stąd zabierze was poduszkowiec, albo powietrzny statek transportowy. Zgodzę się, że fakt śmierci tych biednych ludzi będzie bolesny dla nas wszystkich, gdyż ryzykują życia w walce z potworami, abyśmy my mieli chwilę na przegrupowanie i przygotowanie lądowiska. Tym bardziej, że wśród nich są... nasi przyjaciele - wzdrygnęła się i odetchnęła dla uspokojenia, myśląc intensywnie. Co mogła mu dać? Jemu i temu drugiemu, przedstawiającemu się Aka. Myślała, wodząc wzrokiem po wnętrzu wozu. Puściła Johana i posyłając mu przepraszające spojrzenie, przesunęła się trochę w bok, aby móc tym razem złapać dłonie Morvinovicza.
- Nikt nam nie zagwarantuje, że dotrwamy do momentu ewakuacji. Macie ludzi, ale dotarcie tutaj uszczupliło wasze zapasy broni. Brak wam też pancerzy, a w starciu z tymi bestiami bardzo się przydają. Jesteście silni liczebnie, ale sto wiorst nie droga, sto rubli nie pieniądz, sto gram nie wódka, gospodin. - użyła starego rosyjskiego przysłowia i mówiła dalej -Żeby zwiększyć szanse powodzenia misji, Centrala co pewien czas zrzuca nam kapsuły z zapasami: lekami, sprzętem i żywnością. Pakiet przeznaczony jest dla dziesięciu osób, bo tyle liczy podstawowy oddział Parchów. Broń lekka, ciężka, granaty. Pancerze. Z mojej grupy zostałam już tylko ja, zapasy uzupełniłam. Weźmiemy parę granatów, paliwo do miotacza, trochę leków i parę zapasowych magazynków dla naszych przyjaciół... resztą podzielicie się z panem Aką, bo o jego samochód tez będziemy prosić, ale podzielicie wedle waszej woli. Bo widzicie Anatoliju Morvinoviczu... mamy tu na lotnisku taką jedną kapsułę, dzięki pomysłowości naszej przyjaciółki z grupy Black i pomocy żołnierzy. Jesteście człowiekiem biznesu, nie przychodzę do was z pustymi rękami. Chcę zaproponować wymianę, na której nie będziecie stratni ani wy, ani wasi ludzie, a która nam wszystkim wyjdzie na dobre. - uśmiechnęła się ciepło, czekajac z zapartym tchem na decyzję.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 21-10-2017, 08:17   #214
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Kolejna porażka. Horst przymknął na chwilę oczy, zmęczony samym widokiem wyników, które nie mogły mu dać jednoznacznej odpowiedzi. Czy jednak na pewno nie mógł? Przecież dawał, może nie jednoznaczną ale na tyle dla niego jasną, że pozwalała teorii, którą wysnuł już jakiś czas temu, zapuścić nie tylko korzenie ale i rozwinąć swe liście. Musiało bowiem chodzić o umysł, nie widział innego rozwiązania. Chociaż wątpił by był to przypadek świadomej narkozy. Nie po tym co widział, czego doświadczył, co usłyszał.

Głód… Czuł jak ten zżera go od środka, pochłaniając kolejne fragmenty mózgu, rozdziera serce na drobne kawałeczki, wwierca się w trzewia. Głód wiedzy, zrozumienia, odpowiedzi. Dawny Horst mógł po prostu zalecić obserwację w kontrolowanych warunkach. Mógł podejść i zażądać widzenia z osobą która, jak czuł, była jego pacjentką, obiektem badań. Mógł działać… Teraz w większości miał ręce związane. Jedyne co mógł zrobić to manipulować do skutku. Problem jednak polegał na tym, że w obecnej chwili brakowało mu karty przetargowej. Gdyby coś się wydarzyło, gdyby kobieta przebudziła się, zaczęła ponownie reagować na wysyłane jej z nieznanego źródła sygnały… Jednak to, na co liczył nie wydarzyło się i z tego co słyszał, wciąż się nie działo. Nie miał pod ręką nic, co mogłoby kolejny atak wywołać. Czy zatem miał się poddać?

Nie chciał, jednak czas nie stał w miejscu. Na powierzchni czekało na niego zadanie. Zanim jednak miał się podjąć powrotu do wykonywania zleconej mu misji, miał jeszcze parę spraw, którymi musiał się zająć. Jedna z tych spraw była w szczególności przyjemna, co po trudach związanych z koniecznością radzenia sobie z opornymi przeciwnikami, miało być dla niego przyjemną nagrodą.

Uśmiechnął się, zgrał wyniki badania krwi, po czym powrócił uwagą do zebranych w ambulatorium mężczyzn.
- Nie licząc śladowych ilości PCP, nie ma w jej krwi nic co by tłumaczyło jej zachowanie - poinformował, nakładając zawczasu maskę szczerego zmartwienia. - Biorąc zaś pod uwagę stan, w jakim się obecnie znajduje, a który zdecydowanie nie jest właściwy, najbardziej prawdopodobną diagnozą wydaje się być świadoma narkoza. Ta przypadłość nie tłumaczy jednak wszystkiego, więc na dobrą sprawę nadal nie jestem w stanie określić co tak właściwie jest z nią nie tak. - Oświadczył, słowa te kierując przede wszystkim do Roya i Kozlova, co do którego jego opinia nie uległa większej zmianie, jednak doszła do niej lekka ciekawość, której jednak nie zamierzał obecnie się oddawać.


- PCP? No proszę jaka niegrzeczna dziewczynka. Jej zdrowie. - stary doktor lekko uniósł brew a potem otwartą butelką lekko wzniósł toast do odległych o kilka kroków drzwi izolatki przy jakiej siedzieli dwaj gliniarze. Chyba już się nagadali czy wygadali bo Alle z obrażonym wyrazem twarzy znalazł pilota i zaczął nim zmieniać kanały w ustawionym pod sufitem holo.

- No to znowu nie standardowo. Wszystko ostatnio jest niestandardowo przez te poczwary. - Roy sądząc po minie niezbyt orientował się o co chodzi z tym skrótowcem ale tekst o świadomej narkozie widocznie zrozumiał. - Ale to co mamy robić jak ona znów się obudzi, zacznie krzyczeć no i w ogóle jak poprzednio? - naukowiec podniósł głowę i popatrzył pytająco na obydwu doktorów. - Podać jej znowu jakiś zastrzyk? - zapytał niepewnie.

- Po kolejnym mogłaby się już nie obudzić. - Kozlov odpowiedział pierwszy kręcąc głową i drapiąc się po siwej szczecinie na policzku która nawet od patrzenia wydawała się szorstka. Ale Horst wiedział, że kolejne tak silne środki mogłyby się okazać zbyt wielkim obciążeniem dla organizmu kobiety i scenariusz o jakim mówił miejscowy lekarz był bardzo prawdopodobny. Na pewno medycyna nie zalecała tak silnych dawek w tak krótkim czasie. - Ale myślę, że z niej jest niezłe ziółko. - powiedział stary doktor opierając się o krzesło tak bardzo, że głowa znalazła mu się prawie w poziomie i zaczął legalnie sufitować.

- Skąd wiesz? - zapytał zaciekawiony brodacz obserwując sadowiącego się gospodarza lokalu.

- No sam zobacz. Świat się wali a ci ją tu trzymają. - Kozlov lekko uniósł głowę i wskazał trzymaną butelką na okolicę izolatki.

- E chyba nie. - zaoponował brodacz też przyglądając się parze policjantów przeglądających kolejne kanały podsufitowego holo. - Uciekli tutaj razem z resztą jak się tu te potwory rano wdarły. - powiedział z powątpiewaniem chemik. - Ten co tu był, ten Raptor. Widziałem jak ich uderzył na sali głównej. Obydwu. Chyba go zostawili na górze jeśli dobrze zrozumiałem i miał im to za złe. - Roy ściszył głos jakby sobie przypomniał nagle o tym wydarzeniu. Stary doktor spojrzał na niego z zaciekawieniem unosząc w górę brwi.

- No to jak tak było to można mieć takie rzeczy za złe. - roześmiał się sucho Kozlov i jakoś rozkaszlał się suchym kaszlem suchotnika od tego śmiechu. Chrząknął, wytarł usta rękawem fartucha i łyknął kolejną porcję lekarstwa. - Dobra ale to nie zmienia, że ten Raptor o niej wiedział no to musi być z niej niezłe ziółko. Zresztą. Zobacz co przy niej znalazłem. Ale nie wiem jak cholerstwo otworzyć. - Kozlov wrócił do swojego poprzedniego tematu a na koniec sięgnął do kieszeni i wyjął coś małego na dłoni. Wyglądało na typowy kobiecy detal jak jakaś zapinka, kolczyk czy inna wsuwka. Ale musiał to być jakiś zakamuflowany gadżet bo gdy doktor przesunął kciukiem uruchomił się mały panel holo. Ale żądał zalogowania się bez tego nie dało się wejść do środka zawartości.

Niezłe ziółko? Tak, być może. Zaciekawiła go także wzmianka o Hollyardzie jednak postanowił nie drążyć tematu. Co innego kobieta, ta interesowała go znacznie bardziej. Podszedł bliżej do kolegi po fachu i z zainteresowaniem przyjrzał się drobiazgowi. Naturalna ciekawość pojawiająca się na widok obiektu, który krył tajemnice, targnęła jego ciałem i duchem. Czy to właśnie tu kryła się odpowiedź na nie dające mu spokoju pytania?

- Tego typu zabawki kojarzą mi się przeważnie z jedną profesją - stwierdził, nie prosząc póki co by gadżet został mu przekazany. Nie znaczyło to oczywiście, że nie sprawiłoby mu przyjemności gdyby mógł ów przedmiot posiąść chociażby na chwilę, Obsesja trawiąca jego umysł była silna. Jej władza zaczynała mu ciążyć, a co za tym szło, należało z tym jak najszybciej skończyć. Jednak jeszcze nie w tej chwili.
- Szkoda że nie była tak uprzejma by w trakcie jednego z owych ataków podać nam hasło - dodał, uśmiechając się półgębkiem.

Miał swoje podejrzenia co do zawartości i niekoniecznie wszystkie tyczyły się szpiegostwa. W ludzkiej naturze leżało trzymanie sekretów. Ich wartość mogła nie mieć większego znaczenia dla postronnej osoby, jednak dla tego, do kogo sekret ów należał, nie miała ceny. Oczywiście, istniały i takie sekrety, dla których owi postronni byli w stanie zabijać i dla których posiadająca je osoba, gotowa była zginąć. Jaki scenariusz miał miejsce w przypadku owego bibelotu i czarnowłosej w izolatce? Horst miał pewne przypuszczenia, jednak przypuszczenia nie były faktyczną wiedzą, a dla niego miała ona znacznie większą wartość. Niestety, hackerem nie był, nie znał też aresztantki na tyle dobrze by podjąć próbę odgadnięcia hasła.

- Mogę? - zapytał, wskazując trzymany przez Kozlova przedmiot. Początkowy etap został zaliczony, więc przeszedł do kolejnego, którym była prośba o przekazanie przedmiotu. Czas, w którym miałby on znajdować się w dłoni Parcha, został sugestywnie określony jako krótki, chociaż werbalnie nie zostało to wypowiedziane. Ton głosu jednak, spojrzenie i postawa działały w tym przypadku jako przekaźnik intencji lekarza. Mówiły - to ciekawy bibelot, jednak nie bardziej niż ciekawa anegdota którą człowiek zajmuje się przez pięć sekund po czym o niej zapomina. Waga znaleziska nie mogła wszak zostać w pełni okazana, chociaż Kozlov z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że mogła być znaczna, to jednak nie musiał wiedzieć ile ta waga wynosiła w przypadku Horsta. Ot, ciąg dalszy gry którą Green 4 prowadził od chwili wkroczenia do ambulatorium, a nawet wcześniej, gdy porzucił samotne wykonywanie zadania na rzecz towarzystwa innych ludzi. Coś za coś, w życiu nic wszak nie było za darmo. Nawet za śmierć należało uiścić opłatę.


- Szkoda, że w trakcie tych ataków nie była łaskawa odwalić kity. Spokój byśmy z nią już mieli. - burknął Kozlov łykając kolejną porcję swojego lekarstwa. Stary doktor odruchowo bawił się drobnym bibelotem mieląc go w palcach i wyglądał jakby zastanawiał się czy dać go Parchowi czy nie. - Wiesz jak to otworzyć? - zapytał patrząc pytająco na lekarza w Obroży wskazując na trzymany w dłoni przedmiot.

- Ja nie - odpowiedział szczerze Horst, wzruszając ramionami. - Być może jednak znam kogoś kto mógłby spróbować - dodał, jakby kwestia sprawdzenia zawartości błyskotki była równie istotna jak to czy do kubka z kawą wsypie się łyżeczkę czy też dwie, cukru. Fakt, jaką wartość ta kwestia miała, jednak daleko jej było do życia i śmierci.

- Mam jednak kogoś kto może mieć dostęp do osoby, która potrafiłaby zająć się tego typu błyskotką - dodał, podchodząc do ekspresu by dolać sobie kofeinowej mikstury. Czuł wyjątkowe zapotrzebowanie na ów płyn. Podobnie jak czuł potrzebę by jego umysł stale był na najwyższych obrotach. To męczyło, chociaż jego trening w tym zakresie liczył się w latach, więc miał za sobą przewagę doświadczenia. Bez względu jednak na to, czy Kozlov odda mu przedmiot należący do nader fascynującej aresztantki, czy też zdecyduje się zachować go dla siebie, Green 4 postanowił iż czas najwyższy by opuścić ambulatorium. Czas bowiem, przynajmniej w jego przypadku, liczony był dość skrupulatnie i przekazywany mu w postaci nie dających się zignorować cyfr. Miał także coś do zrobienia, nim ruszy w drogę powrotną na górę. Jego młoda latorośl czekała gdzieś w tym bunkrze, a przynajmniej dla jej własnego dobra czekać powinna. Horst nie lubił gdy się go zawodziło, a choć nie mógł kar wyznaczyć osobiście nie znaczyło to że podaruje zdradę. W czasie wojny wypadki wszak chodziły po ludziach… Paskudne wypadki.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 21-10-2017, 21:19   #215
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Padre ruszył raźnym krokiem waląc do odbu biegnących ufoków. Krwawe strzępy poleciały na boki gdy pociski sięgnęły obu. Owain przydeptał jednemu łapę i roztrzaskał kolbą w łeb. Drugi skoczył z zębami, ale czwórka złapał go za dolną szczękę i zanim ten zdążył zacisnąć pysk oberwał mu żuchwę.
- Do kierowcy samochodu na drodze do Seres, widzimy twoje światła. Przejechanie Parchów przynosi pecha. Jesteśmy przy porzuconym samochodzie.

- Mówi porucznik Hollyard z Z1. Widzimy i słyszymy was. Nie stójcie na środku drogi to was nie rozjedziemy. - odezwała się słuchawka komunikatora męskim głosem. W międzyczasie podskakujące światła pojazdu zmieniły się w wyraźnie widoczną frontową sylwetkę rozpędzonej furgonetki jaka zmagała się z jazdą po podziurawionej lejami drodze. Była już jakieś pół setki metrów od samochodu przy którym Black 4 zmagał się z kolejnymi xenos. Black 0 miał do nich jeszcze kawałek dalej.
- Przejeżdżanie pieszych jest wbrew prawu. Może cię to zdziwi, ale przepisy drogowe były jedynymi, których nie złamałem - odparł Padre - nie jest ci głupio, że poucza cię Parch? Skoro nas widzisz to wiesz, że jesteśmy zajęci. Szukamy stopa na lotnisko.
Mówiąc to strzelił do bliższego ufoka...

- Skoro nas widzisz to wiesz, że się spieszymy. I nie robimy kursu na lotnisko. - głos w słuchawce nabrał cierpkich barw a pojazd już dojeżdżał do samochodu do którego Black 0 brakowało wciąż kilkadziesiąt kroków a Black 4 znowu utknął w walce z kolejnym xenos.
- Skoro wy nas widzicie, to widzicie że jesteśmy zdziebko zajęci. A do Seres nie macie się co spieszyć, posadziliśmy tam kapsułę pełną amunicji i reszty szajsu. Cokolwiek tam było poszło z dymem. No chyba, że szukacie ufoków, tych tam nie brakuje.

- Jedziemy na interwencję. Nie macie monopolu na te pokraki. - cierpko odpowiedział ten sam głos w słuchawce. Rozpędzony pojazd zbliżał się nieubłaganie, lawirując bystro między kolejnymi lejami jakie zryły nawierzchnię drogi i pobocza. Kierowca musiał być nie tylko niedzielnym kierowcą. W przeciwieństwie do obydwu Parchów którzy mogli obsługiwać pojazdów w dość ograniczonym zakresie albo zdać się na komputer pokładowy jeśli działał.

- Jak macie szybką robotę i wracacie potem na lotnisko, możemy wam pomóc w zamian za podwózkę - powiedział Padre.

- Nie mamy szybkiej roboty i nie wiem czy wracamy na lotnisko. - sapnął zirytowanym tonem facet po drugiej stronie komunikatora. Black 0 widział jak furgonetka zgrzytnęła resorami mijając jeden z lejów jakie zdewastowały drogę i resztę okolicy. Dwa xenos jakie właśnie wybiegły na drogę i brakowało im już ostatniego kawałka by doskoczyć do szarpiącego się z ich pobratymcami zwiadowcy, musiały ratować się gwałtownym odskokiem by uniknąć stratowania przez rozpędzony pojazd.

- Śpieszymy się ale możemy wam podać pomocną dłoń bystrzaki! I to z pozdrowieniami! - do rozmowy włączył się nowy głos. Z vana jaki minął właśnie samochód oderwał sie mały obiekt, odbił sie kilka razy od asfaltu i zaraz eksplodował za rufą odjeżdżającej furgonetki jaka minęła własnie też i Black 0. Widział dwie postacie w szoferce. Granat zaś pochłonął porzucony pojazd, Black 4, xenos z jakimi walczył, xenos jakie znowu ruszyły z leja by rozszarpać człowieka, xenos jakie wybiegły z dżungli i już pokonywały pobocze. Gdy chmura dymu opadła Owain opierał się ciężko o drzwi pojazdu a van oddalał się od nich zbliżając się do ogrodzenia Seres Lab. z jakich dwójka Parchów niedawno wybiegła.

Owain krwawiąc wskoczył za kółko i odpalił samochód. Zaskoczył od pierwszego razu. Padre w biegu skosił ufoka i wsiadł obok.
- Szybko na lotnisko, muszę zdążyć na samolot - rzucił.
- No nie wiem - odparł Owain - straszne korki dziś.

Black 4 odpalił pojazd. Ten zaś swojego kierowcę przywitał głosem komputera pokładowego. Standardowo witał go na pokładzie i życzył przyjemnej i bezpiecznej podróży. Meldował jednak o uszkodzeniach i systemach jakie nie działają niestety poprawnie które ani Black 4 ani Black 0 nic nie mówiły jak bardzo jest to poważne. Do tego komputer pokładowy meldował o wykrytych robotach na drodze widocznie nie mając w elektronicznej pamięci lejów po bombach. Osobówka jak należało się spodziewać po każdym cywilnym pojeździe pod kontrola automatów wycofała zgodnie z przepisami i nieśpiesznie ruszyła dalej przed siebie. Z powodu wykrytych robót drogowych pojazd jechał bezpieczną i dostosowaną do okoliczności prędkością nie mając szans w wyścigu ani z vanem jaki właśnie ich minął ani z szybkimi xenos którym leje po bombach przeszkadzały znacznie mniej niż kołowemu pojazdowi kierowanym przez komputer.

Parchy w samochodzie stanęły przed problemem. Mogli próbować odstrzelić komputer pokładowy czyli dezaktywować go podobnie jak wcześniej Black 2 zrobiła to przy uruchamianiu Parchobusu. Ale nie mieli jej umiejętności technicznych więc zbyt brutalne i nieumiejętne pozbycie się komputera ten mógł odczytać jako krytyczną awarię i unieruchomić pojazd na dobre. Gdyby zaś jednak udało się go jakoś wyłączyć no to trzeba by kierować nim analogowo, kierownicą i pedałami jak przed wiekami. Ale żaden z nich nie przeszedł kursu kierowcy zawodowego więc albo jechaliby bezpiecznie podobnie jak pod ręką komputera albo ryzykowaliby kraksę przy każdym bardziej niebezpiecznym manewrze. A zryta lejami droga na której non stop trzeba było slalomować była idealnym torem przeszkód. No i były ścigające xenos. Nic sobie nie robiły ani z tego, że dwunogie mięso zapuszkowało się w ruchomej puszcze ani z lejów ani ze śmiesznie powolnej prędkości ruszającej maszyny którą doganiały bez trudu.

Trzy najbliższe biegły po obu stronach pojazdu przymierzając się już by na niego wskoczyć. Jeden był jeszcze kilkadziesiąt metrów za tylnym zderzakiem pojazdu. Kolejny wybiegł z dżungli jakąś setkę metrów przed pojazdem. A pojazd zdawał się nabierać prędkości strasznie powoli.

Obaj równocześnie sięgnęli do medpacków Czwórki i obaj z rozmachem wbili je mu w uda.
- Dobra, czas na zajęcia na strzelnicy.
Padre zajął się prawą stroną, a czwórka lewą,
A bryka mknęła z prędkością gwarantująca brak mandatów nawet na policyjnej paradzie.
 
Mike jest offline  
Stary 22-10-2017, 16:42   #216
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 35 - Do mostu (35:30)

“Nie myśl, że jestem dobrym Samarytaninem. Robię to bo sam chcę przetrwać. Każdy z was który przeżyje może dać się zabić potem zamiast mnie.” - “Szczury Blasku” s.12.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1120 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:30; 0 + 30 min do CH Black 2



Black 2, 7 i 8



Dżungla świeżo bo bombardowaniu nie była zbyt wdzięcznym miejscem na spacery. Skotłowana już przez wcześniejsze bombardowanie dżungla zmasakrowana teraz bezpośrednimi trafieniami lotniczymi przypominała istny labirynt. Żadne drzewo w promieniu kilkudziesięciu metrów nie wyszło z tego bez szwanku. Te w epicentrum wybuchów wyrwało razem z korzeniami, te nieco dalej wyłamało wyżej lub niżej. Te trochę dalej obłamało z gałęzi. Wszystkie dymiły od gorącego, suchego żaru, gdzieniegdzie widać było płomyki lub żar spalonych gałęzi ale, żywa i wilgotna dżungla była słabym materiałem na opał. Skoro nie zapaliła się od razu to ogień stał na przegranej pozycji.

Przez to wszystko jednak powstało olbrzymia zawalidroga która tylko z powietrza lub dużej odległości mogła wydawać się równym terenem. Gdy się w ten “równy teren” weszło okazało się, że ma on wdzięczność splątanego drutu brzytwowego, zasieków i barykad w jednym. Dwa kroki po równym terenie było ciężko zrobić i zaraz natykało się na powalone drzewo, wyłamane drzewo, wystający pień drzewa, splątane i połamane gałęzie jakie było łatwiej wyminąć niż się z nimi wikłać. A do tego te leje po trafieniach które sprawiały, że równego terenu nie było. Cały czas ześlizgiwało się po gliniastej, czerwone glebie w dół leja albo wspinało się z mozołem w górę by znów prawie z miejsca wejść w kolejny lej.

Dym i drzewiaste zawalidrogi bardzo ograniczały pole widzenia. Co sprzyjało urkywaniu a nie wykrywaniu i obiecywało walkę na bardzi bliską odległość bo przeciwnika i to tak małego, zwinnego i mobilnego jaki tu grasował widać było w ostatnim momencie. Ciężko z tego względu było utrzymać spójność grupy bo gęsty teren w naturalny sposób dzielił grupy na mniejsze grupy a te na kolejne.

Xenos tu były. O czym świadczyły pojedyncze strzały. Częste. Ale nie umywały się natężeniem ognia do walki we wraku albo wokół niego. Ktoś czasem pociągnął z miotacza, gdzieś wybuchł granat, ktoś krzyknął gdy prawie wszedł na obcego i wdał się z nim w walkę, gdzie indziej ze skrzekiem dogorywał inny xenos. Wyglądało na to, że xenos jednak dały sobie na wstrzymanie. Czy eksplozje z Hornetów zrobiły na nich wrażenie czy chodziło o coś innego nie było wiadomo. Ludzie jednak pod wodzą kpt. Hassela który wciąż parł naprzód nie pozwalając zwolnić tempa parli naprzód.

Przedarli się z jedną trzecią wyrąbanego wyłomu, potem połowę. Wciąż otaczały ich wyłamane i rozprute kikuty drzew i z unoszącym się dymem i pyłem wzbitymi prez wybuchy. Nad głowami słychać było uspokajający świst silników lotniczych choć przez ten dym w ogóle ich nie było widać. Tak samo jak nieba czy górnych krańców urwanych drzew.

Wreszcie udało się. Udało! Otwarty i względnie równy teren wokół torów kolejki magnetycznej nagle po prostu stał się. Po jakiejś setce metrów jaka wydawała się długa jak kilometr nagle wyszli na pusty i równy teren. Tu co prawda też widać było leje po bombach ale już w podobnym zagęszczeniu jak i w okolicy. No i ten pas przy kolejce był dość pusty więc nie trzeba było przebijać się przez żadne drzew.

- Na most! Punkt oporu na moście! - kpt. Hassel wskazał dłonią na widoczny już most. Już wydawał się dość blisko, najwyżej kolejna setka kroków ale tym razem po prawie równym i pustym terenie. Xenos tutaj też miałby utrudniony atak bo by kogoś dorwać musiały przebyć te kilkanaście metrów pustej przestrzeni. Co prawda dla nich to był moment ale w dżungli czy w budynku często nie było nawet takiego zapasu miejsca i czasu na reakcję. Ludzie zmusili się do jeszcze jednego wysiłku wiedząc, że walczą o przetrwanie. Must wydawał się oczywistym punktem oporu, xenos mogły go zaatakować tylko z dwóch stron a wzdłuż rzeki i torów teren był widoczny na dobre kilkadziesiąt, może kilkaset metrów.

Dotarli wreszcie na most. Hassel znów nie dał nikomu odpocząć. - Czerwoni 1 i 2 sprawdźcie co z Hawk 1. - wybrał tą samą grupkę jaka tworzyła kordon osłonowy przy ewakuacji z wraku oraz inną podobną. Przy tym wskazał na unoszący się ponad dżunglą słup czarnego dymu oznaczający mocny pożar. Kilkunastoosobowa grupka żołnierzy pod wodzą starszego już żołnierza i tej kobiety która dowodziła wcześniej kordonem ruszyła w dżunglę. - Niebiescy i Zieloni 1 północny kraniec mostu, Niebiescy i Zieloni 2 południowy. Żółci wsparcie i rezerwa. - kapitan “Raptorów” zaordynował kolejne podziały. Grupki zdawałoby się chaotycznie przemieszanych ludzi w różnorakich mundurach podzieliły się całkiem sprawnie by obsadzić obydwa krańce mostu. Względnie pośrodku został sam Falcon 1, kilku mundurowych, Sara i trójka Parchów.

- Tu Bolt 1, postanowiliśmy się wbić na imprezę. Macie coś dla nas? - w słuchawkach zaskrzeczał eterem kobiecy głos. Teraz gdy wyszli już na względnie czysty obszar i dym z bombardowania się przejaśnił znowu widzieli zielonkawe niebo na tym księżycu Yellow z numerem 14. Oraz ogromna tarcza gazowego olbrzyma wisząca nad tym księżycowym globem.



Minęło te kilka minut i druga para latadełek wsparcia doleciała na miejsce. Liczne głowy zadarły się w góre obserwując dwie pary latających maszyn krążących nad okolicą. Niejedna twarz uśmiechnęła się kilku pomachało dłonią w odruchowym geście radości i otuchy jaką dawały te wiszące nad głową pojazdy wsparcia.

- Czerwoni poszli po Hawka 1. Bądźcie w pogotowiu by ich wesprzeć. - odezwał się kapitan Raptorów też odruchowo zadzierając głowę do góry na krążące maszyny.

- Tu Falcon 2 nie utrzymam się dłużej. Spadamy. Powtarzam tu Falcon 2, spadamy, laduję awaryjnie. Widzę jakiś plac tam spróbuję posadzić to cacko. - w słuchawkach dał się słyszeć głos pilota maszyny która niedawno przenosiła pewnie z połowę tu obecnych ludzi w tym i trójkę Parchów. Pilot zdawał się być spięty i uważny ale widocznie nie miał złudzeń co do dalszego losu. Udało mu się odlecieć jakieś 40 km od tej okolicy ale nadal było to jakieś 2/3 drogi do kosmoportu.

- Raptor 1, dacie radę dać osłonę Falcon 2? - oficer Raptorów zareagował odrazu na tą nagle zmieniona sytuację.

- Już się robi Falcon 1. Falcon 2 trzymajcie się zaraz u was będziemy. - odpowiedział odrazu pilot dowodzący zespołem myśliwców i dwa z czterech latadełek widocznych na niebie wykonały ostry wiraż i zwiększając ciąg silników popruły na wschód.

- HQ tu Falcon 1, mamy sytuację z Falcon 2 przy Aston. Potrzebna ewakuacja. - kapitan Raptorów dalej zarządzał akcją nie tracąc opanowania chociaż głos miał dość spięty.

- Zrozumiałem Falcon 1, odebraliśmy zgłoszenie, szykujemy maszynę. Zabierzemy ich stamtąd. - odpowiedź z kwatery głównej też nadeszła prawie od razu.

- Panie kapitanie ktoś jedzie! -
krzyknął alarmująco któryś z mundurowych. Od północnej strony widać było nadjeżdżający szybko pojazd. Podskakiwał co chwilę gdy trafiał na jakieś leje, leżące gałęzie czy pogruchotane fragmenty torów.

- Spokojnie chłopaki, swój jedzie. - uśmiechnął się kapitan widząc nadjeżdżający pojazd. Parchy z kodową czernią w nazwie też rozpoznawały ten pojazd. Ta sama furgonetka jaką ostatnio widzieli zaparkowaną na centrum dancingu w klubie “The Haven”. Mundurowi rozstąpili się by van mógł wjechać na most. Tam pojazd wyhamował skrzypiąc hamulcami a w szoferce już można było zobaczyć wyraźnie mundurowego z oznaczeniami “Raptora” za kierownicą i drugiego o latynoskim typie urody w mundurze Armii.

- Oh Karl! - krzyknęła blondynka będąca chyba jedyną nie umundurowaną i nie uzbrojoną osobą na moście. Pokuśtykał kalekim truchtem w stronę furgonetki a kierowca wyskoczył z szoferki łapiąc blondynkę w objęcia. - Sara! - ścisnął ją mocno jakby chciał ją zadusić z tego uczucia.

- To kto zamawiał mydło? -
Latynos wyszczerzył się bielą zębów patrząc prowokująco na rudowłosego Parcha.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 180 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:30; 150 + 60 min do CH Brown 4



Brown 0



Johan coś nie wydawał się wcale zadowolony, że Maya wtrąciła się i nie poparła jego rozwiązania. Dla odmiany wręcz Rosjanin z zadowolenia błysnął zębami kiwając głową. Uśmiech jednak z wolna mu schodził w miarę jak Brown 0 przedstawiała swoje argumenty i propozycję. W zamian za to na twarz pojawił mu się grymas koncentracji i kalkulacji. Nieco wcześniej uwaga reporterki o kamerze i rozmowie jakby przypomniała mu o czymś a odpowiedź Vinogradovej dało mu pretekst by zająć się rozmową z nią. Sytuacja minimalnie się uspokoiła choć jasne było, że kluczową jest postawa “gospodina”. Na to czy zdecyduje się użyczyć transportu. Facet w białym garniturze obecnie poplamionym tam i tu kroplami i rozbryzgami żółtej krwi obcych i błota kalkulował co mu się bardziej opłaca w nadchodzących wydarzeniach. Nagle uśmiechnął się promiennie jakby w Vinogradovej rozpoznał dawno zagubionego członka rodziny.

- Nagrywasz to moja droga? - zapytał z serdecznym uśmiechem kładąc przyjacielsko dłoń na nadgarstku brunetki.

- Non stop. - odpowiedziała Conti z równie wyćwiczoną mimiką ale subtelnie wywinęła dłoń spod dotyku Rosjanina. Ale ten i tak wyglądał jakby właśnie wygrał los na loterii.

- Ależ naturalnie, że udostępnie mój pojazd dla naszych dzielnych obrońców. Jestem tylko zwykłym biznesmenem ale w tak ciężkiej sytuacji w jakiej się znaleźliśmy wszyscy powinniśmy dźwigać ten ciężar próby jaki na nas spadł tak jak każdy z nas może. Oczywiście, że ten dzielny żołnierz może skorzystać z mojego samochodu by wspomóc swoich kolegów a naszych wspaniałych obrońców. Ja niestety mu nie dorównuję więc zostanę tutaj i spróbuję zorganizować pomoc dla potrzebujących w miarę moich skromnych możliwości. A wszystko to oczywiście dzięki tej oto Słowiańskiej Różyczce która zwróciła mi uwagę na to zagadnienie. - Morvinovicz mówił płynnie i bez zająknięcia zupełnie jakby wszyscy ludzie w furgonetce jak i ci gdzieś tam w dżungli dla których miał być zorganizowany ten transport byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Jakby nigdy z Johanem nie grozili sobie i nie szczerzyli do siebie zębów. Gdyby ktoś zobaczył tylko to nagranie pewnie uwierzyłby, że ma do czynienia z pracowitym biznesmenem, filantropem i społecznikiem. Kapral FMC pokręcił z niedowierzania głową widząc taką kompletna metamorfozę Rosjanina.

- Ja pierdolę… -
mruknął marine kręcąc głową i wpatrując się gdzieś przez tylne okno pojazdu.

- Możesz wziąć furgonetkę. Chłopcy wychodzimy. - powiedział już zwyczajnym tonem wciąż jawnie zadowolony z siebie “gospodin”. Ochroniarze zaczęli bez wahania opuszczać pojazd. - A ty Różyczko pozwól no do tej kapsuły co mówisz. Wzruszyłą mnie twoja historia. Ale coś mi się zdaje, że jesteś potrzebna do otwarcia magicznego zamka w drzwiach. - Anatolij Morvinovicz delikatnie złapał dłoń Vinogradovej i sam wysiadł przez boczne drzwi oczekując pewnie, że i ona podąży za nim.

- Zostaw ją! Ona nigdzie z tobą nie idzie! - syknął ponownie rozzłoszczony Johan przechodząc w międzyczasie na przód kufra w drodze do szoferki pojazdu. Zatrzymał się patrząc jawnie wrogo na Rosjanina. Ale przy okazji siedząca przy bocznych drzwiach Maya znalazła się między nimi dwoma. Nie była pewna czy kapsuła zamknęła się na dobre czy nie po wyjściu. Była zamknięta jak opuszczali dach ale nie wiedziała czy zapieczętował się ponownie. Jeśli tak to tylko Parch w odpowiednim kolorze mógł bezpiecznie do niej wejść a inne próby kapsuła traktowała jak włamanie i była za to odpowiednia kara. Pewnie rosyjski biznesmen o tym wiedział i o to mu chodziło.

- Oj nie mów tak brzydko, odważny żołnierzyku. Dostałeś prezent a ja chcę dostać swój. Jeśli nie to chyba jednak ten środek transportu będzie mi absolutnie niezbędny do tego organizowania pomocy tutaj. A tobie się chyba śpieszy tam do kolegów co? - Morvinovicz mówił z kpiącą, jadowitą uprzejmością dając znać, że co właśnie dał to zaraz może zabrać i bez obecności Mayi układ mu się coś nie widzi.

- Rozdajesz prezenty Morvinovicz? -
z transportera zdążył wyjść Aka znowu z dwoma żołnierzami obstawy. Herzog i armijny spec od łączności również. Zatrzymali się jednak niepewnie o co chodzi w scence przy furgonetce. Aka zaś musiał coś usłyszeć i mało przyjacielskim tonem wtrącił się do rozmowy.

- Powiem ci jak będę do ciebie mówił. A póki co się nie wtrącaj. Wystarczająco już skaszaniłeś do tej pory. - ofuknął go Rosjanin też napastliwym tonem. Choć nadal trzymał dłoń Mayi to jednak na tą chwilę odwrócił się w stronę enigmatycznego mundurowego. Zapowiadało się na kolejne spięcie. Na razie jednak Conti zdołała przemycić do Rosjanki znak, że chce z nią pogadać. Zaraz potem Anatolij wrócił spojrzeniem i z uśmiechem do czarnowłosej hakerki czekając na jej wybór i odpowiedź. Johan też czekał z zaciśniętymi mocno szczękami.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:30; 150 + 60 min do CH Green 5




Green 4



- A może on może? - do rozmowy wtrącił się brodaty chemik wskazując na młodszego z gliniarzy oglądających holo. Starszy doktor spojrzał w ich kierunku z powątpiewaniem. - Poszedł z Hollyardem i jakoś dał mu zadzwonić. A sam wiesz, że stąd właściwie się nie da. To chyba jakiś spryciarz. - Roy wyjaśnił dokładniej swój pomysł kiwając brodą w stronę pleców młodszego gliniarza.

- A czemu nie. Coś mi się widzi, że jak ten twój ktoś to rozpracuje to w życiu nie dowiemy się co tam jest. - stary doktor podrapał się po siwej szczecinie na policzkach i widocznie jednak był ciekawy co tam jest. I chyba wątpił by Parch po opuszczeniu ambulatorium wracał tu by im pokazać co było w tej sprytnej broszce. Otworzył usta by się odezwać i tak zamarł na chwilę. W końcu spojrzał pytająco na chemika. - Jak on się nazywa? - zapytał zmieszanym głosem.

- Chyba Al albo jakoś podobnie. - naukowiec z Seres też nie do końca wydawał się pewny jak młodszy z policjantów ma właściwie na imię. Dalej poszło już bardziej gładko. Starszy gliniarz nie wydawał się zbytnio zainteresowany zbiegowiskiem ale młodszy wręcz przeciwnie. Wziął od Kozlova drobny przedmiot i obejrzał go upewniając się gdzie ten go znalazł.

- To dowód rzeczowy. Powinieneś to oddać od razu. To jest zatajanie ważnych dowodów. - pouczył starego lekarza młody policjant.

- Zapamiętam. Rozpracujesz to? - gospodarz pokiwał głową tonem i miną wskazującym, że szanse na poprawe są chyba czysto teoretyczne. Machnął też paluchem na trzymany przez młodszego mężczyznę detal.

- Spróbuję… -
policjant spojrzał też na trzymaną broszkę i zaczął przy niej gmerać. Ale też prawie na wstępie nadział się na logowanie i brak hasła by wejść dalej. Zabrał więc detal na szafkę obok ekspresu, z kieszeni wyjął multitool i zaczął rozbierać urządzenie. Dłonie poruszały mu się sprawnie i bez wahania podobnie jak doświadczonemu lekarzowi podczas operacji i zabiegów. Kiwał głową i pracował w wyraźnym skupieniu. Mruczał pojedyncze słowa ale chyba sam do siebie bo nie układały się w nic sensownego. W końcu zaczął równie sprawnie składać mały egzemplarz kobiecej biżuterii i wreszcie ponownie odpalił. Znowu wyświetlił się ekran logowania ale tym razem gliniarz wpisał kilka gwiazdek i system wpuścił go do środka. Roy i Kozlov wcale nie ukrywali swojej ciekawości widząc wnętrze mini komputerka.

- Jakaś muza… Jakieś pliki tekstowe… Chyba książki… O. Jakiś filmiki… Ale jakiś małe, góra parę minut… - młody gliniarz mrużył oczy i wymieniał co widać na ekranie. Ale na ekranie widać było o wiele więcej bo głowa skoncentrowana na czym innym słabo przekazywała myśli na słowa. Za to dawała pierwszeństwo dłoniom a te błyskawicznie buszowały po holo przerzucając kolejne pliki. Wreszcie mężczyzna w mundurze Policjanta wybrał z listy plików filmowych przypadkowy filmik by go uruchomić. Na małym holo pojawiła się prześwitująca wytatuowana kobieca twarz której właścicielka spała czy nie spała parę kroków dalej za drzwiami izolatki.


Cytat:
- Dzień 23. - powiedziała tym razem przytomna Olsen. Wydawała się zmęczona i jakby wahała się co dalej powiedzieć. - Dolores i Matt dalej się nie odzywają. Obawiam się najgorszego. Nasz kontakt na drugą wieżę nie zjawił się. Nie wiem czy jest sens czekać na niego. Ale nie wiem jak inaczej się dostać do drugiej wieży. - kobieta zaciągnęła się papierosem i wydmuchała dym przez co przez moment zrobiła się dla kamery niewyraźna. Pokręciła głową i ciężko oparła czoło o dłoń przez co twarz zrobiła się słabo widoczna za to wyeksponowane były jej ciemne włosy i tatuaż na tej dłoni.

- Jest źle. Polują na nas. Jest gorzej niż myśleliśmy. Chciałabym się wycofać. Wielu z nas by chciało. Ale nie wiem czy to jeszcze by było możliwe. I musimy wypełnić misję. Nawet w obronie tych którzy z nas szydzą, opluwają i polują na nas. Oni nie wiedzą. Nic nie wiedzą. - kobieta pokręciła głową i zaciągnęła się po raz kolejny. Wydmuchnęła dym milczała chwilę i znów zaciągnęła się. Zaczęła znowu mówić razem z wydmuchiwanym dymem.

- Chcą mnie żywcem. Teraz jestem pewna. Ten snajper co zabił Teda i Moga a mnie trafił w nogę. Ten szturm jak zabili wszystkich na parterze. Szukają mnie. Polują na mnie. Wysłali na nas swoich najlepszych ludzi. Tych swoich przeklętych rzeźnickich “Raptorów”. Nie wiem co robić. Jestem zagrożeniem dla moich sióstr i braci. Chyba odejdę by ich nie narażać. - kobieta mówiła zamyślonym tonem jakby naprawdę właśnie się nad tym zastanawiała. Kobieta milczała dłuższą chwilę wyraźnie przygnębiona. W końcu nieco uniosła twarz wycierając nadgarstkiem powieki.

- Boję się, że oszalałam. Ostatnio wizje zrobiły się… - Olsen zmarszczyła brwi i zaczęła obracać coś niewidzialnego w wolnej dłoni gdy szukała odpowiedniego słowa. - ...dziwne. Inne. Nie wiem co się dzieje. Nie miałam nigdy takich wizji. Jakiś nowy element. Jakby w tym miejscu było coś niezwykłego. A przecież prawie co dzień jestem gdzie indziej. - dziewczyna pokręciła czarnowłosą głową jakby szukając jakiejś prawidłowości w omawianych zdarzeniach.

- Obrazy, odczucia to… - zamilkła gdy znów myślała o tym. Zaciągnęła się odruchowo papierosem jakby miało to jej w tym pomóc. - Jakby… Nie, nie głosy… Ale jakby… Nie ale to głupie. - pokręciła przecząco głową. - Pewnie mi w końcu odbija jak to mi zawsze lekarze wmawiali. Ale spróbuję z mentantami, zawsze po nich miałam mocniejsze i wyrazistsze wizje. Jeśli jednak jest coś na rzeczy… No to sama nie wiem. Niepokoi mnie to. Boję się tego. Ale może to być nasza ostatnia szansa. Nie wiem ile dni jeszcze pociągnę nim nas złapią albo zabiją. Do jutra. - dziewczyna na filmiku wydawała się wreszcie powziąć jakąś decyzję bo zaczęła mówić pewniej i szybciej. Wykonała ruch w stronę kamery i pewnie ją wyłączyła bo obraz zniknął.

- To chyba jej pamiętnik. - powiedział raczej pro forma Roy po dłuższej chwili milczenia. Wszyscy trzej wydawali się trochę nieswojo oglądając te całkiem osobiste wyznania unieruchomionej w izolatce kobiety. Policjant pokiwał głową gmerając teraz dość niemrawo po holoklawiaturze.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 4080 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:30; 150 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Black 4 leżał bezwładnie na siedzeniu kierowcy. Cały był zbryzgany żółtą posoką, na udach, pod nogami, na tylnym siedzeniu dogorywały wieloodnóżowe obce kształy nie większe od domowgo kota. Ale było ich mnóstwo. Zdawałoby się, że w samochodzie jest jakaś promocja na przewożenie tych małych, zwinnych i zatłuczonych xenos. Większość z nich bowiem została brutalnie zatłuczona w bezpośredniej, desperackiej walce o przetrwanie.

Jeszcze przed chwilą kolejne xenos wydawały się bezustannie wskakiwać do toczącego się uważnym tempem pojazdu. Komputer pokładowy co chwila meldował o wykrytych przeszkodach i namawiał do uważnej jazdy jaką sam zresztą uskuteczniał. Prędkość oscylowała wokół 20 - 30 km/h a tyle małe xenos wyciągały ze sporym zapasem nie miały kłopotów więc by właśnie dogonić i wskoczyć do tak powolnej maszyny.

Gdy tylko ruszyli obydwa Parchy zdążyły może strzelić z raz czy dwa, Padre jeszcze trafił jakiegoś małego xenos który prawie wybuchł od nicujących go na wylot wojskowych pocisków ale karabin stuknął pustką w komorze nabojowej. Ale przestało mieć to znaczenie bo wskoczył na niego pierwszy xenos. Musiał walczyć tym czym miał, pięściami i łokciami siedząc w niewygodnej do walki pozycji w ograniczonej przestrzeni pojazdu. Tuż obok z xenosem szarpał się Black 4. Małe xenos było strasznie trudno trafić, zwłaszcza Owainowi. Xenos jednak choć zwinne i atakujące z dużą wprawą miały problemy z przegryzieniem się przez twardy pancerz ludzi. Za to nadrabiały liczbą i wytrwałością.

Obydwa Parchy zostały zarzucone wręcz kolejnymi xenosami. Wyglądało jak na nigdy niekończący się potok. Ledwo udawało się w końcu którego zatłuc a jego miejsce zajmował następny, i kolejny i przy samochodzie biegły już kolejne gotowe zaraz wskoczyć i rzucić się na dwójkę Parchów. Owain słabł. Nie dawał rady kolejnym falom obcych. Gdyby nie pancerz jego los byłby pewnie przypieczętowany. Kolejne rany i ugryzienia, kawałki wyszarpanego miesa osłabiały zwiadowcę. Jego ruchy robiły się wolniejsze i mniej skoordynowane, ramię słabło a upływ krwi i kolejne fale ból zdobywały nad nim coraz większą przewagę. Gdy Padre zabił wreszcie ostatniego jaki go kąsał Owain opadł bezwładnie na zawalone lepiącym się syfem z posoki własnej, obcych i resztek wnętrzności ciężko dysząc wpatrzony w sufit. Sądząc po wskazaniach Obroży też dogorywał. Był w krytycznym stanie, teraz pierwsze lepsze trafienie mogło przypieczętować jego los.

Black 0 wyszedł ze starcia w znacznie lepszym stanie. Choć nie znaczy, że w dobrym. Był w poważnym stanie wedle wskazań Obroży. Xenos tak samo jak 4-kę kąsały i szarpały jedne za drugim. Ledwo któregoś udało mu się zatłuc a szarpał go kolejny. Tak samo jak Owain zwykle musiał szarpać się z dwoma czy trzema małymi xenos na raz. Walka była na najbliższy dystans bo nawet swobody ruchów nie było gdy siedziało się na fotelu i tłukło xenosami o deskę rozdzielczą, narożnik szyby czy ramę drzwi. Xenos dopiero odpuściły gdy samochód złapał kawałek mniej zdewastowanej drogi i zdołał zwiększyć prędkość zostawiając je za sobą.

Obecnie pojazd przypominał poszatkowany czym tylko można złom. Coś rzęziło w siniki, coś skrzyło szurając o asfalt, nie ocalała żadna szyba, każdy widoczny fragment wydawał się poplamiony krwią xenos, ciałami xenos lub wnętrznościami xenos. Dojechali jednak do skrętu na południe. Mieli z jakieś pół kilometra do mostu. Potem jakieś półtorej kilometra za mostem na te południe i jeszcze jakieś 2 - 3 km na zachód do tego lotniska. Kawał drogi jak na taki wrak jakim toczyli się. Toczyli bo wjechali właśnie znowu w normalny obecny standard dróg i krajobrazu i wskaźnik prędkościomierza znowu oscylował wokół fenomenalnych 20 km/h. Nie miał pojęcia co z tymi xenos. Zrezygnowały? Ostatnio gdy znikały za zakrętem jak je widział wciąż za nimi biegły. A nie wiadomo ile ich czaiło się w okolice. Nie wiadomo było co z mostem. Jak się nie nadawał do jazdy to się skończy główkowanie czy ten wrak przejedzie te kilka kilometrów. Gdzieś na niebie słychać było dźwięki silników latadełek. Obecnie wedle mapy byli chyba w najdalszym możliwym punkcie, po przekątnej od lotniska, odległość pokazywała prawie równe 4 km i jakieś 2.5 h na wykonanie zadania.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-10-2017, 01:02   #217
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Dwie minuty i zrobiło się rzewnie, romantycznie jak w mordę strzelił. Brakowało tylko ekipy meksykańskich mariachi, przegrywających na gitarach i śpiewających ballady o tej całej durnej miłości. Że ona go chce, on chce ją, a dookoła latają worki z hajsami, sombrera i butle prawilnej sangrii.
- Mieerda - Diaz na widok witających się po długiej rozłące psich pomiotów, aż zebrało się na pawia od tego nadmiaru słodyczy. Stała obok Wujaszka, ostatniego bastionu normalności w tym nagłym melodramacie, burcząc pod nosem i jojcząc na ich los - Och Sara! Och Karl! Por tu puta madre… zaraz jebnę bełta - marudziła po hiszpańsku, parodiując przy okrzykach słodki jak worek cukru głos. Westchnęła zbolała i zdruzgotana - Weź coś powiedz Wujaszku, no… przynajmniej chyba ta ruda puta przestanie się tak trząść i wreszcie pójdziemy jebnąć stację krzyżową. Ile ci zostało granatów i ammo? A prochy? - zadała serię kontrolnych pytań.

- Mam jeszcze. Ale z czasem gorzej. - odpowiedział Black 7 też przerywając oglądanie kiślujących scenek i ruszył w stronę jedynego środka transportu na moście. Siłowniki zabrzęczały a mostem niosło się echo kroków ciężkiego pancerza wspomaganego. Hektor stanął przy bocznych drzwiach furgonetki i rozsunął drzwi na bok.

- Z czasem to jest chujnia na resorach… czarno to widzę - burknęła do olbrzyma, przechodząc mu pod ramieniem i sadzając dupę na progu - Jak my się w to wjebaliśmy, que? Chcesz żarła? - wyciągnęła z przywieszek dwie tubki karmelowego mleka kondensowanego i jedną łaskawie podała Wujaszkowi - Ostatni posiłek skazańca, cabrón. Tego nam żadne jebane prawo nie może odmówić. Jak się z tego wyślizgamy i znajdziemy Majstra to go wydymam aż nie będzie mógł chodzić - mruknęła, odkręcając korek - Zostaliśmy my, gdzieś tam Połyk i Tatusiek. Pogodynek nadal siedzi w bunkrze, a Harcereczka szwenda się po lotnisku. Trzy grupy, trzydziestu pendejo… zostaliśmy tylko my - pokręciła głową i przyssała się do tubki. Może nie była dobra z matmy, ale rachunek ostatnich godzin wyglądał bardziej niż chujowo.

Ortega jak go nazwano przy urodzeniu, Black 7 jak go ochrzczono przy wybudzeniu w tym układzie na pokładzie statku więziennego lub Wujaszek jak go nazywała Chelsey otworzył szybę swojego lustrzanego hełmu by przyjąć poczęstunek od drobniejszej Latynoski.
- A ta twoja dupa? Jak będziesz dymać tego latającego to przed, po czy w trakcie tej blondi? - zapytał Hektor dosysając się do tubki ze słodyczami. W zamian otworzył jakiś zakamarek swojego oporządzenia i wyciągnął ku Chelsey butelkę z promilami. Pozostali chyba już zorientowali się, że dobrze by było się zbierać ale jeszcze nie dotarli do wozu.

- A może na raz? - Black 2 zadumała się z przyjemnością nad podobną konfiguracją. Przyjęła flachę, pociągnęła zdrowo i oddała Wujaszkowi - I kto powiedział że tylko raz? Najpierw można sprawdzić tego żołnierzyka. Żeby w razie czego nie marnować potem na niego czasu i siły jak już moja dupa wjedzie na stół - nawijała z nagłą werwą, widząc już przed oczami podobny układ - Potem można go wziąć na dwie… a jeszcze przecież trzeba tobie usiąść na kolankach! Przecież jesteśmy jedna familia, si? No to się nie zostawiamy - oparła się z premedytacją o pancernego Latynosa, obejmując go jednym ramieniem - I razem się bawimy, rozpierdalamy, palimy i prujemy gnidy. No to i razem się ruchamy. Claró que si. Tych lambadziarzy też zgarniemy. I Harcereczkę i Latarenkę. Zrobimy sobie porządną fiestę, tylko trzeba wódę i koks jeszcze skołować… si, trzeba - pokiwała z namaszczeniem głową i zaraz spoważniała - A co taki kochany chico tu robi z tym gównem na szyi? Za co się do ciebie przyjebali… no oprócz niewinności, bo to wiadomo.

Black 7 zmrużył oczy jakby sobie próbował wyobrazić tą scenę. Po chwili z aprobatą zaczął kiwać głową na znak, że taka wizja mu się podoba. Łyknął kolejny łyk słodkiego likieru z tubki i wziął butelkę razem z Diaz i posadził sobie na kolanach tak, że teraz siedziała bokiem do niego. Sam wziął butelkę która w jego pancernych łapach wydawała się malutka jak jakaś zabawka z dekoracji dla dzieci i pociągnął z niej łyk. Odstawił szkło od spragnionych warg i znów pokiwał głową. Ale nagle przestał kiwać głową i znów zmrużył oczy jakby jednak dostrzegł jakiś niepasujący detal.
- Ale ja jestem duży. Ja by wolał byście mnie wzięły we dwie. Znaczy ja was. Ta twój blond kociak jest całkiem niczego sobie. - nagle urwał i rozszerzył oczy jakby sobie o czymś przypomniał. - A masz te karty od niej? Dasz mi jedną? - zapytał gdy przypomniał sobie widać o specjalnej edycji kart z Amandą w roli głównej jakie podarowała Chelsey w klubie.

Diaz wyłuskała spod pancerza talię kart i pomachala nią tryumfalnie, machając nogami na wujaszkowym kolanie. Co prawda jednym i się akurat nie jebali, ale i tak było fajnie!
- No jasne że dam, dla ciebie wszystko - zaniuniała, wręczając mu jeden obrazek z odciśniętymi ustami. Patrzyła na pozostałe na których prężył się Promyczek i zrobiło się jej nagle zimno i w chuj źle. Złapała więc pancerne ramie i przerzuciła sobie przez plecy - No bo duży chico jesteś to i dużo ci potrzeba… to najpierw tego żołnierzyka, a potem my dwie na ciebie jak tamten będzie łapał oddech… a potem już rodzinnie. - wyszczerzyła się, wracając do przyjemnych wizji.

Ortega chyba wyczuł nastrój drugiego Parcha i Latynosa bo gdy ta nawinęła sobie jego ramię on przycisnął ją do siebie trochę w poufałym a trochę opiekuńczym geście. Przytrzymał ją tak chwilę w milczeniu nim się odezwał na to co mówiła koleżanka z karnego zespołu.
- Lubi cię. Widziałaś to co ta cizia z kamerą nagrała? Lubi cię. Było widać. - powiedział spokojnie swoim syntetycznym głosem Hektor trzymając podarowaną kartę z wizerunkiem smukłej blondynki. Ale zaraz też wrócił do weselszych tematów. - A jak wy będziecie najpierw obrabiać tego żołnierzyka to co ja mam w tym czasie robić? - zapytał jakby sobie znów wyimaginował tą scenkę i zastanawiał się kto, z kim i w jakiej kolejności.

- Możemy ci zrobić przedstawienie - odpowiedziała po dłuższej zadumie. Wujaszek był taki kochany… mógł jej nawet podpierdalać cele spod lufy, i tak go uwielbiała. Bujała mu się na kolanach i roztaczała piękną wizję - Usiądziesz sobie w loży dla vipów i dostaniesz bajeczkę w hd i kolorze, a jak z nim skończymy to się przeniesiemy do ciebie… albo ja go wykończę, a Promyczek ci jebnie masaż… no wiem, że mnie lubi. Też ją lubię. W końcu moja dupa, si? I to najprawilniejsza na dzielni - wypięła z dumą pierś, po czym pierś ta jej opadła - W chuj szkoda że jej tu nie ma.

- Może lepiej? - zaproponował Latynos w pancerzu wspomaganym. Skończył chyba tubkę bo zmiął ją i cisnął ją o blachy pojazdu. Wskazał jednak przez rozsunięte, boczne drzwi na widoczne sylwetki żołnierzy. Teraz było względnie spokojnie. Ale przed paroma minutami, tam we wraku było ostro. Nawet dla uzbrojonych, opancerzonych i wyszkolonych trepów czy skazańców. - Ten doktorek jest jeszcze w tej dziupli nie? Jak tak ją chcesz tutaj może pogadaj z nim by ją przywiózł jakoś? I tak musi dojechać na lotnisko. Albo mu łeb urwie. - powiedział Hektor i oparł się wygodniej o burtę wozu przez co dla siedzącej mu na kolanach dziewczynie zrobiło się więcej miejsca. Przechylił butelkę łykając kolejne dawki alkoholu. - No albo nie wiem. Bo albo ktoś mógłby ją przywieźć albo jakoś tam trzeba by po nią pojechać. Ale trochę jej chyba szkoda na te kły i pazury. Ale właściwie tymi swoimi rączkami i resztą tak macha, że faktycznie warto by ją mieć tutaj jeszcze raz. - Wujaszek stwierdził filozoficznie i gapiąc się w sufit furgonetki nad sobą.
- A z dupami niekoniecznie, że jak twoja dupa to cię lubi. Twoja dupa to coś co posuwasz a lubi to lubi inna rzecz w ogóle. - zauważył równie filozoficznie, podając butelkę koleżance. - A show dla vipów brzmi fajnie. Ale fajniej jak bym na poczekaniu wiesz, miał czym zająć ręce jak będziecie obrabiać tego żołnierzyka. - Wujaszek wolną ręką zrobił gest jakby kręcił jakąś niewidzialną gałką albo sprawdzał jak elastyczna jest niewidzialna piłeczka.

- Si... racja - mruknęła przepijając ponurą myśl i aż jej się smutno zrobiło - Lepiej że jej tu nie było, nie pobrudziła się przynajmniej, bo gdzie taka dupa by brudna chodziła... albo martwa. To już nie byłoby zabawne - pokręciła głową, oddając szkło - Widzisz Wujaszku jaki ty mądry jesteś? Jak odwalimy ostatni meldunek pogadam z Pogodynkiem. Niech ją zabierze ze sobą. Może nawet się uda wynaleźć transport... ale na razie kończymy to i bierzemy się za robotę... mierda, myślisz że się tu przelecą przy ludziach? - zainteresowała się nagle ich splugawionym przez mundur kaktusem i Latarenką. Zebrało się im na tańce godowe, nie trwały one jednak długo.
- Promyczek, ty, Majster, ja... poradzimy sobie. Duzi jesteśmy - uśmiechnęła się do olbrzyma - I zawsze w razie czego zostaje Połyk.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 27-10-2017, 00:52   #218
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Nie wierzyła własnym uszom… udało się! Zyskali jeden transporter od Morvinovicza, za cenę kapsuły z bronią co prawda, ale nic innego Brown 0 nie mogła mu zaproponować. Rosyjski biznesmen rozumiał magię biznesu i dbał o swoje interesy. Wyszło nie najgorzej… taką Parch miała nadzieję. I że Zoe, Chelsey i Hektor nie urwą jej głowy za oddanie sprzętu. O ile nie zrobi tego wcześniej Johan.
Był zły, widziała to aż za wyraźnie. Na Anatolija, na nią. Na to jak ze sobą rozmawiali i do czego próbowali oboje dość. Znaczy ona próbowała… i udało się, ale marine wciąż chciał ciągnąć na swoja stronę. Do tego reporterka coś od niej chciała, tak samo jak żołnierz Floty i właściciel klubu. W jednym czasie, a nie mogła się rozerwać. Najchętniej pojechałaby transporterem po pozostałych, niestety kapsułę zrzutową Brown otwierała tylko obroża Brown. Był też system ochrony lotniska - do jego uruchomienia i przejęcia potrzebowali informatyka… a ona była tylko jedna.
- Wybaczcie na moment - uśmiechnęła się do Rosjanina i przeszła te parę kroków, gdzie gotujący się niecierpliwie do drogi żołnierz.
- Johan posłuchaj - zaczęła, uciekając oczami na podłogę. Nie wiedziała co powiedzieć, w jaki sposób, aby go nie urazić. - Muszę zostać, jest tu sporo pracy dla hakera. Przygotować… co dam radę… i… - zacięła się, wracając wzrokiem do jego twarzy. Zrobiła jeszcze jeden krok, stając tuż przy nim. Podniosła ręce, obejmując jego twarz z dwóch stron aby nie odwrócił się i nie odszedł.
- Nie chcę zostawać - wyszeptała - Nie chcę… cię zostawiać, bo… wiesz jak może być. Zrozum proszę… nie pomogę ci tam, na polu bitwy, ale tutaj… tutaj mogę coś zrobić. Jeśli się rozdzielimy załatwimy więcej. Nie… - znowu się zacięła, ale odetchnęła i nawijała dalej - Poczekam tu na ciebie… na was. Przywieź ich w jednym kawałku, proszę… i uważaj. Żeby… żebyś wrócił. Poczekam, ile będzie trzeba... nigdzie się stąd nie ruszę. Nie pytałam wcześniej ze względu… jestem skazańcem i… - opuściła dłonie, zawieszając je luźno po bokach - Ale gdybyś wyraził chęć i… nie przeszkadzałoby ci to… to czy… zostałbyś moim chłopakiem? - wydukała, czerwona jak burak i zmieszana ponad wszelkie normy - To… luźna sugestia.

Gdy Brown 0 stanął tuż przed marine i patrzyła na niego w napięciu musiała lekko zadrzeć głowę bo był on trochę od niej wyższy. Teraz przez większość czasu gdy mówiła parskał ze złości, kręcił głową i zerkał na nią tylko przelotnie obserwując samochód czy budynki, zerkając ze złością na “gospodina” ale na nią patrzeć coś nie chciał. Zaciskał ze złości szczęki aż usta zbiły mu się w wąską, zawziętą kreskę. Dopiero na koniec gdy go zapytała o “chodzenie ze sobą” opuścił głowę i spojrzał na stojącą tuż przed nią kobietę.
- Słuchaj Maya. Nie jesteś skazańcem. Jesteś Parchem. A ja marine. Rozejrzyj się. Nie wiem czy będzie jakiekolwiek “potem” na jakieś chodzenie czy inne takie. Fajnie by było. Ale rozejrzyj się. Zresztą jak chcesz to zrobić? Przecież jak ci się uda to przerwać znów cię zamknął. Nie wiem. Fajnie by było, świetna dziewczyna z ciebie ale nie wiem jakby to miało wyglądać. No a teraz chcesz bujać się z tym palantem w garniaku. Bo co? Bo ma złotego Rolexa a ja nie? No kurwa nie mam. I pewnie nie będę miał. Zresztą, nic tu po mnie. Muszę jechać po chłopaków. - Johan gdy w końcu po chwili milczenia zaczął mówić słowa popłynęły jak po pęknięciu tamy. Szybko, nerwowo, na gorąco przetykane mocną dawką emocji. Teraz dla odmiany gdy mówił do Rosjanki patrzył głównie na nią czasem tylko łypiąc złym wzrokiem na Morvinovicza albo coś innego. Jasne było, że przemawia przez niego złość, żal i gniew. Oraz bolesna świadomość sytuacji w jakiej się znaleźli, skrajnie niesprzyjającej na wszelkie plany i kalkulacje dłuższe niż kilka godzin naprzód. W końcu kilka godzin temu Brown 0 szybowała w kapsule Brown razem z dziewiątką innych brownów a teraz była ostatnią z nich tu na tym lotnisku stojąc i rozmawiając z tym spiętym i zdenerwowanym marine o podgolonej głowie.

Brown 0 słuchała go nie mogąc uwierzyć w to co słyszy i widzi. Zrobiła się blada, ramiona jej opadły i stała jak kołek nie mogąc poruszyć choćby palcem. Co on u licha robił? Przecież jeszcze chwilę temu wszystko było okey. Uśmiechał się do niej, trzymali się za ręce… a teraz. Teraz mówił jakby miał jej dość.
- Uścisk i wycałowanie policzków to tradycyjna rosyjska forma powitania - wychrypiała, zaciskając pięści - Tylko powitania, żadnych podtekstów. Pan Morvinovicz pozwolił nam skorzystać ze swojego ambulatorium, sprzętu, leków i lekarza. Tak, lubię go, jest uprzejmym biznesmenem… ale ciebie lubię bardziej. O ile cię to cokolwiek obchodzi - mrugała szybko żeby odzyskać ostrość obrazu - Nie wiem co będzie za kwadrans, albo dwa. Albo godzinę. Nie wiem… i jaki rolex?! Co tu ma rolex do rzeczy?! Nie musisz mieć żadnego pieprzonego rolexa, wolę ciebie! Takiego jakim jesteś! - zatrzęsła się, wpadając w słowotok. Znowu coś zepsuła… to było za piękne żeby być prawdziwe - Chciałabym… żeby… tak, jestem Parchem, a ty marine. Tam na kanapie ci to nie przeszkadzało - pokręciła głową wbijając paznokcie we wnętrza dłoni żeby się nie rozpłakać - Masz czym jechać po chłopaków, jedź. Tu przecież nic cię nie trzyma. Przeleciałeś głupią, naiwną idiotkę. Tyle. Zrobiłeś jej przysługę, powiedziałeś parę banałów żeby poczuła się lepiej i jeszcze raz rozłożyła przed tobą nogi. Bo nie wiadomo jak będzie, trzeba korzystać, nie? Parchy to narzędzia. Do używania prz… - głos odmówił jej współpracy, poruszała niemo wargami, aż obróciła się żeby ni wiedział jej miny.
- Jedź. Powodzenia.

- Banałów?!
- syknął ze złością Johan i nagle bez ostrzeżenia złapał Mayę za ramiona i obrócił wokół osi tak, że jej naplecznik trzasnął o burtę furgonetki. Okoliczne osoby, i Morvinovicz, i Aka, i Conti i reszta poruszyły się niespokojnie widząc ten nagły, gwałtowny ruch i słysząc trzaśnięcie pancerza o metal wozu. Mahler wciąż nie puszczał jej ramion przyszpilając ją do wozu i schylił się by ich twarze dzieliła jak najmniejsza odległość.
- Czy ja się teraz wściekam jakby to wtedy to były banały? - puścił jedno jej ramię i wskazał wolną dłonią na swoją twarz. No z bliska wydawał się jeszcze bardziej rozzłoszczony niż tak z pół kroku dalej co stał przed chwilą. Trwali tak z jakieś dwa błyskawiczne uderzenia serca aż marine w końcu puścił Vinogradovą. - To nie były banały. - powiedział w końcu prostując się i puszczając Mayę. Milczał chwilę kopiąc butem jakiś kamyk i patrząc jak minimalnie mija koło furgonetki w jaką pewnie celował. - Nie wiedziałem co powiedzieć. No to powiedziałem jak uważałem. - wzruszył ramionami patrząc na ten nieruchomy już kamyk.
- Ale z tym obściskiwaniem zwisa mi co sobie uważacie! - nerw wrócił mu nagle a wraz z nim energia. Znów się zjeżył i wycelował w Mayę oskarżycielski palec. - Tam skąd pochodzisz ty czy on to może nic ale tam skąd ja pochodzę to jest cholerne obściskiwanie! Nie chcę byś się tak ściskała z jakimiś palantami! I to jeszcze z nim! - prychnął na koniec marine znów ujawniając swoją niechęć pod adresem gospodarza popularnego klubu. - Nic dziwnego, że go Karl tak nie trawi. - dorzucił nieco spokojniejszym tonem. - A to, że nam dał to pewnie też miał jakiś w tym interes. Nawet tej głupiej furgonetki nie dał za darmo. Zwykły biznes. A nie, że jakiś tam dobry on jest czy co. - żołnierz FMC wylewał kolejne żale i zastrzeżenia jakie miał pod adresem rosyjskiego biznesmena.

Pieklił się jakby mu… zależało. Na niej? Tak naprawdę? Ale po co gadał te… po co tyle mówił przy ludziach? To mu nie pomagało, ani jej. Jeszcze pan Morvinovicz mógł się obrazić i wtedy skończą się jego uśmiechy, a zacznie robienie pod górkę.
- Karl jest do niego uprzedzony ze względu na pracę… i tyle! Niepotrzebnie! - też nie wytrzymała i podniosła głos - Nie mogłeś od razu powiedzieć, że… to dla ciebie dziwne?! Niemiłe?! Zwykłe witanie! Tylko zacząłeś się boczyć?! Myślisz że ja wiem jak się u ciebie zachowują?! Całe życie mieszkałam w Rosji! - teraz to ona pchnęła go w pierś, odpychając od siebie - To znam, mówiłam ci, że siedziałam w serwerowni i nie… ciągle coś psuję! Było powiedzieć! Przecież bym zrozumiała! Ale nie zgadnę… co ci siedzi w głowie! Nie pasuje ci… dobrze! Będę to miała na względzie i ograniczę się do podawania ręki, teraz pasuje?!

Marine milczał chwilę czasem zerkając na mówiącą informatyczkę a czasem nie. Słuchał. Trawił. Myślał. W końcu wzruszył ramionami i wyburczał odpowiedź.
- Pasuje. - zaczął trochę kręcić głową ale wyglądało, że największa złość mu chyba przeszła. - Wcześniej się tak nie ściskałaś z nikim. Przynajmniej nie przy mnie. Nie po tamtej kanapie i ambulatorium. - wyburczał w końcu wyjaśnienie. Mielił chwilę myśli zaciskaniem szczęk ale teraz przełom wydawał się w inną stronę. - Ale Karl nie jest uprzedzony. Szykowali się na niego i mieli mocne dowody. Handel bronią, żywym towarem, narkotykami, przekręty z nieruchomościami, znikanie świadków, pośrednictwo w nielegalnym obrocie technologiami i takie tam. Ten jego klub to pralnia kasy. Taka maska. Tylko wydaje się taki fajny. - wzruszył ramionami zerkając na osobę o której mówił ale Rosjanin widząc, że rozmowa jednak nie jest tak na słówko czy dwa odszedł w stronę terenówki i tam stał. Dwójka osób wytworzyła wokół siebie dość pustawą strefę gdy ludzie czuli się pewnie niezręcznie słuchając i obserwując ich kłótnię. - Po prostu uważaj na niego. Nie daj się mu zwieść. No i ten. To ja muszę już lecieć. - powiedział w końcu mało zręcznie kiwając głową ale jeszcze nie ruszając się z miejsca.

Dodawanie do listy zarzutów zakatowanego człowieka… nie. O tym Johan nie musiał wiedzieć, ani tym bardziej Karl. To była sprawa gospodina i jego sumienie. Nikomu nic do tego nie było. Poza tym mieli ważniejsze rzeczy, niż szczucie się na siebie nawzajem. Informatyczka odetchnęła widząc, że większa część złości marine przeszła. Wreszcie mówił normalnie.
- Nie musisz się o mnie martwić, będę uważać. Dam sobie radę. I z nim… i z tym co tu zostaje - powiedziała cicho i prychnęła - Nie dam się zwieść, bo cię kocham dupku. To ty… nie daj się zabić i wróć - spojrzała gdzieś w bok, żeby nagle wyrzucić ramiona do góry i objąć go z całej siły, szukając ustami jego ust. Co z tego że mieli widownię… nie powinni się zgorszyć. Widywali pewno gorsze rzeczy.

Maya miała wrażenie, że właśnie na taki manewr Johan czekał. Gdy tylko jej ramiona, dłonie i usta wylądowały na nim jego ciało zareagowało podobnie. Szybciej, mocniej i z dozą desperackiego pośpiechu. Znów ją przycisnął do drzwi vana ale tym razem kompletnie w innej sytuacji. Usta napierały mocno na jej usta, dłonie obejmowały jej głowę i gubiły się w jej czarnych włosach jego napierśnik szorował o jej napierśnik przyciskając masą żywego pod spodem ciała do samochodu. Całowali się mocno, szybko i desperacko. Z rozpaczliwą świadomością, że może to być ich ostatni pocałunek. W końcu Johan przestał. Trzymał w dłoniach twarz informatyczki i z bliska wodził oczami po jej oczach i twarzy.
- Też cię kocham Mayu. Wrócę. Wkurzę się jak cię już nie będzie. Więc bądź. - powiedział cicho ze dławiącym się czymś głosem w gardle. Wpatrywał się tak jeszcze przez moment ale w końcu ją puścił. Odwrócił się i obszedł maskę furgonetki by przejść na miejsce kierowcy w szoferce.

Podreptała za nim na miękkich kolanach i z nieobecnym uśmiechem na ustach. Chyba się przesłyszała… ale nie, wcale nie. Powiedział to. Jak na jakimś filmie! Rzeczywistość była jednak o wiele lepsza. Dadzą radę, uda im się. Coś… wymyślą, jakoś się ułoży. Teraz już musiało byc dobrze, już nie była sama. Miała jego.
- Jedź ostrożnie - poprosiła przez ściśnięte gardło, całując go po raz ostatni przez uchylone okno i odstąpiła w tył aby mógł odjechać.

- Jasne. Ty też uważaj na siebie. - Johan uśmiechnął się oddając pocałunek przez rozpryśniętą szybę drzwi. A potem cofnął się, uruchomił furgonetkę i ruszył. Na koniec jeszcze pomachał Mai na pożegnanie i widziała już tylko tylne, postrzelane i zawalone błotem i żółcią drzwi furgonetki. Przeorane trzema wyraźnymi szponami jakby któryś z tych większych xenomoprhów wspinał się na samochód. Zresztą gdy pojazdy wypadły to widziała, że tak było. Van zniknął jednak za rogiem najbliższego budynku.

- Hej. Słuchaj. Właściwie to nie wiem jak mam ci mówić. - do Brown 0 pierwszy podszedł kapral z Floty, tej samej w której służył Johan choć o całkiem innej specjalności. Charakterze chyba też. Wydawał się być trochę zmieszany i niepewny co i jak powiedzieć. Ale widocznie uznał to za ważne. - Bo widzisz jak Johan pojechał… - zaczął mówić kpr. Otten zerkając smutno na róg za którym właśnie zniknęła furgonetka. - … no to zostaliśmy sami. - dodał wracając spojrzeniem do czarnowłosego Parcha. Wskazał przy tym gestem na towarzystwo z dachu czyli Mayę, siebie i Renatę. - No ja powinienem przywrócić łączność. Renata chce założyć punkt medyczny. To by się dało tam chyba załatwić. - wskazał na budynek który już wcześniej wskazała Herzog na ten z odpowiednimi antenami. - No ale wiesz, nie wiadomo jak tam jest. A bez Johana… No wiesz, ja nie strzelam zbyt dobrze, właściwie to bardziej jestem technikiem. - przyznał w końcu nieco z zażenowaniem. Z czwórki dachowców chyba faktycznie Mahler prezentował najwyższa wartość bojową z pozostała trójką niezbyt. Więc po ubytku marine ich możliwości znacznie spadły. - A chyba się z nimi dogadujesz, może ich poprosisz by ktoś z nami poszedł? - zapytał w końcu kapral o to o co mu chodziło wskazując lekko głową na biznesmena w białym garniturze i tych dziwnych mundurowych z transportera. Morvinovicz zaś właśnie rozmawiał z Conti. Reporterka musiała go czymś zaskoczyć czy zaintrygować bo ta szarmancka otoczka romantycznego Rosjanina znikła z jego twarzy i widać było, że coś trawi. Akurat spotkały się spojrzeniem a “gospodin” podążył za nią i chyba dojrzał, że Maya jest już wolna a marine zniknął razem z furgonetką.

Vinogradowa westchnęła i objęła się ramionami, odrywając wzrok od znikającej za zakrętem bryki z krótko ostrzyżonym marine w środku.
- Pan Morvinovicz oddelegował dwóch ludzi aby z nami poszli właśnie w celu ochrony - powiedziała i zmusiła się do uśmiechu, wracając do rozmówcy twarzą i cała uwagą - Mów mi Maya… albo Brown 0. Ale jeśli to nie problem, wolałabym Maya. Poczekaj tutaj, zobaczę na czym stoimy. - klepnęła go pocieszająco w ramię i szybkim krokiem ruszyła do biznesmena w bieli i dziennikarki.
- Proszę wybaczyć tą niezapowiedzianą przerwę i… jestem do pańskiej dyspozycji - zwróciła się do rodaka.

- Ale to chyba wcześniej było. - zauważył kpr. Otten idąc trochę za a trochę obok Vinogradovej. Teraz wszyscy ochroniarze Morvinovicza rozsypali się wokół i w terenówce i żaden z nich coś nie wyglądał jakby miał zamiar się gdzieś oddalać. - A Maya brzmi w porządku. No przez radio to trzeba używać tych kodów. - dorzucił wojskowy technik wskazując na brązowy numer na napierśniku Parcha. Więc mniej więcej razem doszli do terenówki choć Otten ewidentnie nie kwapił się do wdawania się w rozmowę.

- Och, cudownie. Więc chodźmy moja droga. - mężczyzna o krótkich włosach klasnął z zadowolenia w głowę i wyszedł na spotkanie Słowianki. Podał jej swoje ramię w szarmanckim geście. W rozmowę wtrąciła się jednak Olimpia.

- Oj Anatolij, myślę, że możemy pójść tam jako trójka przyjaciół. - uśmiechnęła się promiennie przechwytując wyciągnięte ramię Rosjanina i sama wyciągając swoje ku Rosjance. Gospodin chyba trochę się zdziwił sądząc po wyrazie twarzy ale w końcu zgodził się kiwnięciem głowy. Olimpia spojrzała pytającym uśmiechem na Mayę czekając czy przyjmie jej ramię czy nie.

Rozwiązanie przyjęcia wsparcia i podparcia od pani reportem likwidowało konieczność wejścia w bezpośredni, bliski kontakt z mężczyzną w bieli. Brunetka była w tym momencie jak bufor między nimi, przyzwoitka i mur odgradzający od nawały niepotrzebnych komplikacji.
- Oczywiście, z wielką przyjemnością. Bardzo dziękuję - odpowiedziała podobnym uśmiechem, ujmując ramię reporterki - Do tej pory nie zostałyśmy sobie przedstawione. Maya Vinogradova. Kod wywoławczy Brown 0, niezmiernie mi miło mogąc panią poznać i… myślę, że nasz uprzejmy i czarujący gospodin poradzi sobie z uwagą dwóch kobiet jednocześnie - posłała uśmiech kawałek dalej, do Morvinovicza - Może skoro tu jesteśmy pan Aka również pójdzie z nami, o ile to nie będzie stanowiło problemu? Gdy załatwimy sprawę kapsuły moglibyśmy wrócić do próby postawienia na nogi tutejszego systemu obrony i nawiązania połączenia z Centralą… jeśli nadal wyrażacie chęć poświęcenia czasu pańskich dwóch ludzi, Anatoliju Morinoviczu.

- Olimpia Conti z IGN. Ale możesz mi mówił po prostu Olimpio.
- reporterka uśmiechnęła się z zadowoleniem a Rosjanin też wydawał się tryskać szczęściem z towarzystwa dwóch kobiet. Przestał się uśmiechać gdy padło imię Aki.

- Nie przesadzajmy, Aka jest na pewno bardzo zajęty. - powiedział ledwo siląc się by zamaskować niechęć do zamaskowanego mundurowego. Zdołał nawet trochę uśmiechnąć się półgębkiem. Ale w sukurs prośbie Mai przyszła Olimpia.

- O wręcz przeciwnie, to wyborny pomysł, właśnie miałam zaproponować to samo. - ucieszyła się brunetka o puszystych puklach długich włosów. Morvinovicz wyglądał jakby dano mu do połknięcia żabę i właśnie się zastanawia czy już rugać kelnera czy zwyczajnie wyjść z sali.
- Nie jest nam do niczego potrzebny. - powiedział sucho i już bez uśmiechy biznesmen w białym garniturze.

- Mam nam zrobić telekonferencję? Mieliśmy porozmawiać.- zapytała uprzejmie reporterka lekko wychylając do przodu ramię od strony mężczyzny jakby była gotowa kontynuować rozmowę także i w ten sposób. Wobec takiej sytuacji Rosjanin pozostał przy okazywaniu niewerbalnym swojej dezaprobaty i wzruszył tylko ramionami. Olimpia skorzystała z okazji i spojrzała w druga stronę na idącą obok Mayę i puściła jej szelmowskie oczko. A potem zawołała. - Aka! Możesz tutaj pozwolić do nas na moment? - zawołała wesoło jakby zapraszała na piknik. Beztwarzowy żołnierz chyba spojrzał w ich stronę i zaraz ruszył w tym kierunku.

- Co jest? - zapytał a hełm twarzową częścią skierował się na trójkę idącą pod rękę.

- Myślę, że wszyscy mam coś sobie do powiedzenia. Przyłączysz się do nas? - zaprosiła go reporterka ale, że ona już miała obydwie dłonie zajęte a alternatywą dla enigmatycznego żołnierza było albo Morvinovicz albo Vinogradova oczywiście wybrał tą drugą stronę. Ale pozostał przy tym jak szedł obok niej. Dwóch jego ludzi szło mniej więcej w okolicy tak samo jak większa liczebnie grupka ochroniarzy biznesmena w białym garniturze.

Rosjanka ostrożnie sięgnęła po ramię najemnika, proponując podporę jak jej wcześniej zaproponowała Olimpia. O to chyba Johan nie mógł być zazdrosny… taką miała nadzieję. Szli we czwórkę, otaczała ich ochrona i na tą chwilę mogli się czuć w miarę bezpiecznie.
- Chciałam pana o coś poprosić, chodzi o środek transportu na miejsce katastrofy, tutaj niedaleko. Pan Morvinovicz był tak miły i oddał swój w tym celu - powiedziała spokojnie, starając się nie mrugać nerwowo - Mało nas tutaj, nie wiadomo kiedy przyślą statki do ewakuacji i czy po drodze… wie pan , te potwory potrafią też latać. Musimy tutaj przygotować się najlepiej jak można. Najbliższe wsparcie to grupa wojskowych, właśnie tam gdzie punkt kraksy Falcona. Żyją, rozmawialiśmy z nimi. Idą tutaj, ale furgonem będzie szybciej i bezpieczniej. Niech się pan zgodzi, wszyscy tu jesteśmy po tej samej stronie - stronie ludzi. Po drugiej są tylko potwory i im obojętne czy jedzą kogoś w garniturze czy pancerzu. Sam pan mówił, że zostało u pana mało ludzi. Tam w lesie jest grupa dodatkowych sztuk broni i umiejących je obsługiwać rąk. Na inne wsparcie do czasu ewakuacji nie mamy co liczyć, a chyba wszyscy chcemy się stąd wydostać, prawda? państwo wrócić do rodzin, a... wrócić do rodzin - zacięła się na koniec i powtórzyła to samo.

Obcy żołnierz delikatnie ale jednak wysunął się z uchwytu hakerki najwyraźniej nie mając ochoty się tak spoufalać. Cała trójka wysłuchała co Maya ma do powiedzenia ale znowu głos zabrała Olimpia.
- A widzisz kochanie to nie zupełnie tak jak mówisz. Otóż nasi dzielni mężczyźni mają troszkę inne plany. - wyjaśniła tonem jakby były same i dzieliły się zwykłymi plotkami. Zdążyła jednak zerknąć na jednego i drugiego z mężczyzn. Po Ace nie do końca było widać jakąś mimikę ale głowę odwrócił gdzieś lekko w bok. Morvinovicz zacisnął szczęki z jawnego niezadowolenia.
- Pozwól, że cię nieco wprowadzę w ostatnie wydarzenia jakie doprowadziły nas tutaj do tej sytuacji. - Olimpia podjęła wątek i teraz trochę brzmiało jak początek jakiegoś reportażu.

- Nie ma o czym gadać. - burknął Aka. - Trzeba pomyśleć jak się stąd wydostać. - rzucił jeszcze.

- A! Widzisz moja droga to właśnie jest ten punkt. Dlatego nasi dzielni żołnierze i nasi wspaniali biznesmeni nie chcą myśleć o opuszczeniu lotniska. Prawda panowie? - reporterka spojrzała znowu na jednego i drugiego ale znowu nie doczekała się żadnej sensownej odpowiedzi poza niechętnymi spojrzeniami. Wyglądało jakby dla każdego z nich temat był niewygodny i woleliby o tym nie mówić.

- Mówiłaś, że masz sposób. - powiedział w końcu Rosjanin mówiąc zdenerwowanym tonem. Aka też spojrzał ponad głową May na reporterkę jakby czekał na to co powie.

- Mogę mieć. Ale by to zrobić potrzebna jest łączność. By mieć łączność tamten wojak musi ją przywrócić. A by mógł ją przywrócić potrzebuje tej oto tutaj specjalistki. - tutaj Conti lekko uniosła trzymane ramię Mai w górę by podkreślić o kogo jej chodzi. - No a by ona też mogła pracować musi mieć do tego warunki. - brunetka dalej przedstawiała ciąg przyczynowo - skutkowy. - No i jak to wszystko się uda no to możemy spróbować. I zobaczymy co z tego wyjdzie. Ale by wyszło zwiększy się szansę jeśli będzie warto kogoś ratować. Kogoś wartościowego. Kogo przeciętny widz w holo polubi, będzie mu go żal i będzie płakał nad niesprawiedliwością rządu, Armii i innych decydentów którzy zawsze obrywają w takich reportażach. No ale z dwoma cwaniakami to powiem wam z doświadczenia ciężko urobić widza by ich polubił. - Conti zaczęła mówić szybciej i przestała się uśmiechać przedstawiała sprawę z wprawą i werwą tak samo jak prowadziła swoje reportaże na żywo. Obydwaj mężczyźni chyba trawili jej słowa bo się nie odzywali.

- W bunkrze został doktor Jenkins… to znany i ceniony astroarcheolog. Green 4 też tam wciąż jest. Poza tym… na miejscu kraksy jest masa dobrych ludzi. Sven i Sara… ona jest cywilem, ale tu przyleciała. Dla niego, wbrew rozkazom… ze złamaną nogą. Gdziekolwiek… - Maya zawahała się i pokręciła głową - Będzie mi się ciężko skupić, jeśli… nie zyskają od nas pomocy. To przecież.. nic wielkiego, a może im uratować życie. Gdy będą bezpieczni… wtedy nic nie będzie mnie odciągać od pracy. Powiecie co trzeba zrobić i to zostanie zrobione, ale jak mam myśleć o kodach skoro moi bliscy tam są i mogą krwawić… umierać, rozerwani przez te potwory?

- Nic wielkiego? W tej dżungli? Oj chyba dawno cię tam nie było.
- Aka odpowiedział tym razem pierwszy i dość cierpkim tonem.

- Ja już swoją maszynę oddałem. W leasing. - odpowiedział Morvinovicz jakby się bronił przed jakimś zarzutem.

- Myślę, że dobrze by się sprzedał materiał na przykład w stylu samotnego marine jadącego przez dżunglę pełną potworów by ratować swoich przyjaciół. Naszych federacyjnych chłopców i dziewcząt. - powiedziała uprzejmie reporterka. Puściła ramię Rosjanki i uruchomiła coś. Oczom całej czwórki ukazał sę obraz z wnętrza szoferki vana. Conti musiała widocznie zostawić tam jakąś kamerę. Była umieszczona gdzieś z tyłu szoferki i koncentrowała się na kierowcy ale też widać było i fragment otoczenia tuż przy samochodzie. Głosu nie było widać. Ale holo i tak było mocnym materiałem.

Na siedzeniu kierowcy siedział ten samotny, wygolony marine. Zaciskał zęby i strzelał do czegoś za oknem z pistoletu. Coś właśnie musiało rozbryzgnąć się na żółto o maskę wozu. Bez głosu nie było nic słychać ale Mahler spojrzał nagle na sufit i zaczął szybko strzelać w niego. Coś zaczęło ściekać z niego na żółto i za bocznym oknem zaraz śmignął jakiś kształt. Wtedy całym obrazem wstrząsnęło jakby samochód trzasnął o jakąś przeszkodę ale brnął dalej. Conti zamknęła holo i wszystko znikło.

- To jest właśnie świetny materiał. Na żywo. Takie rzeczy widzowie lubią, za bohaterów takich akcji będą trzymać kciuki i dociekać co się z nimi stało. Myśleć jak im pomóc. No a dla panów siedzących sobie na lotnisku… - reporterka rozłożyła wolną ręką i zrobiła minę pt. “no co ja mogę”. Dwaj mężczyźni milczeli chwilę uparcie obracając w myślach swoje plany do słów reporterki.
- Widzisz kochana nasi dwaj bohaterowie właśnie kalkulują czy nie przegapią taxi jak ich tu nie będzie. - brunetka wróciła do tego niby plotkarskiego tonu. - Widzisz to jest specjalna taxa. Z samej góry. Nie taka tandeta dla plebsu na jaki tutaj czekają. - trochę ściszyła głos jakby zdradzała jej wielki sekret i wskazała na niebo nad nimi. Obydwaj mężczyźni fuknęli jakby zdradziła ich tajny plan. - Ale żadna specjalna taxa nie przybędzie jeśli nie będziemy mieć numeru do niej. - głową wskazała na wieżę której dach był upstrzony antenami.

- To nie jest takie pewne. - odezwał się Aka nie chcąc przyznać racji reporterce.

- Zostawili cię dupku bo zrobiłeś swoje więc możesz już tu zdechnąć. Czego się spodziewałeś po takim zleceniu? Chwały i orderów?
- prychnął Rosjanin kręcąc z niezadowolenia głową.

- To i tak najlepsza panów opcja teraz - Brown 0 przełamała się i wychrypiała przez zaciśnięte gardło. Johan miał kłopoty, pojechał tam sam… puściła go tam samego. - Ale odmówię jakiejkolwiek współpracy, jeżeli jemu - pokazała na holo reporterki i przełknęła ślinę - Jeżeli on tam… jeśli… coś… mu się stanie… - zatrzęsła się, przenosząc uwagę na obu mężczyzn - A panowie będą tu siedzieć… to wyjątkowo nieuprzejme, pozwalać aby… - pokręciła głową i wzięła uspokajający wdech - Mogą panowie zostać albo bohaterami, albo tchórzami. O tchórzy, jak mówi Olimpia, nikt się nie upomni. Co innego o kogoś, kto próbuje… coś zmienić. Na lepsze i nie patrzy tylko na swoją wygodę. Panów taksówka musi mieć namiar, tak? Świetnie, z kapralem Ottenem możemy ustawić nadajniki. Raz już złamałam system zabezpieczeń komunikatora - uśmiechnęła się sztywno do Rosjanina - Wiecie że to potrafię. Macie broń, cały arsenał. Martwym się nie przyda, a… kwestia odpowiedniego pokazania. Przedstawienia - tu popatrzyła na reporterkę - Bohaterem może zostać każdy, wystarczy go… stworzyć. Odpowiednio naświetlić i pokazać.

- Ja już oddałem swoją furę. Druga i tak jest mała. Nie zmieścilibyśmy się tam wszyscy a z powrotem mało kogo by zabrała.
- Morvinovicz wskazał gestem za siebie na pozostawioną tam terenówkę. Z trzech pojazdów była najmniejsza i mogła zabrać na kufrze kilka osób dwu lub trzykrotnie mniej niż furgonetka. - Niech on coś zrobi. Poza tym to jakiś żołnierz. - biznesmen wskazał na idącego z drugiej strony grupki Akę. Brzmiało jakby Rosjanin nie widział ani sensu ani potrzeby zasuwania ostatnim i najmniejszym pojazdem w głąb dżungli.

- Dobra. Mogę pojechać. Ale nie wezwiecie orbitera póki nie wrócę. - Aka po kilku krokach milczenia odezwał się w końcu i brzmiało z kolei jakby stawiał warunki. Morvinovicz wzruszył ramionami i kiwnął głową na znak zgody. Conti była bardziej wygadana.

- Myślę, że brzmiałoby to świetnie. Znalazłoby się miejsce dla jednej dziewczyny z kamerą? - zapytała ponownie uśmiechnięta reporterka. Hełm żołnierza skinął potakująco a on sam odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę transportera. - No kochana na mnie już czas. Obowiązki wzywają. - powiedziała wesoło Olimpia jakby Aka zabierał ją do kina albo na inną randkę. Uściskała Rosjankę w policzki i w momencie gdy jej usta były tuż przy uchu czarnowłosej ta poczuła, że Conti wciska jej w dłoń jakiś mały przedmiot. - Rzuć okiem w wolnej chwili. - szepnęła jej na ucho po czym rozstała się i podążyła za enigmatycznym żołnierzem.

Brown 0 wyściskała reporterkę, powtarzając stemplowanie policzków i uśmiechnęła się szczerze.
- Bardzo ci dziękuję Olimpio. Uważaj proszę na siebie, tam jest niebezpiecznie. - opuściła ramiona, chowając w dłoni podarek - Jeśli zobaczysz Johana… albo Karla lub Elenio… powiedz że na nich tu czekamy, dobrze? Tak samo jak na Zoe, Hektora i Chelsey… może noszą Obroże, ale… bez nich już dawno by mnie tu nie było… chłopaków też, zresztą wiesz. Widziałaś w klubie. Zeszli ze swojego limitu czasowego żeby nam pomóc… a nie musieli - pokręciła głową - To nie było ich zadanie… bądź ostrożna. Gdyby się działo źle… poszukaj ich, nie zostawią cię. Pomogą. Wracajcie cało. Pana to się również tyczy - uśmiechnęła się do najemnika w masce i kiwnęła głową - Szerokiej drogi… a my chyba mamy wspólną sprawę gospodin - na sam koniec zwróciła się do Rosjanina w bieli - Będziecie tak mili i udacie się ze mną? Nie ukrywam, będzie mi bardzo miło mogąc zająć wasz czas jeszcze przez parę minut.

- Och mam nadzieję, że będzie się coś działo. Gdyby było nudno z czego nakręciłabym reportaż ze strefy wojny? -
roześmiała się wesoło odchodząca kobieta. Potem odeszła zrównując się z odchodzącym żołnierzem. Morvinovicz wyglądał na skwaszonego i patrzył zasępionym wzrokiem za odchodzącą parą.

- Oczywiście Różyczko. Ale najpierw chyba nadal mamy coś do załatwienia. - Rosjanin powtórzył swój uprzejmy zwrot ale bez zwyczajowej werwy i uśmiechu z jakim to zwykle mówił. Wskazał za to budynek do jakiego już prawie doszli. Nadal leżały tu przy ścianie potrzaskane ciała obcych jakie zestrzelili obrońcy dachu, ich granaty lub broń zamontowana na pojazdach. Byli już blisko ale półmrok jaki dawał budynek w naturalny sposób budził czujność i nieufność jakby miało się tam kryć niebezpieczeństwo. Ochroniarze z bojowymi strzelbami i automatami, dotąd dyskretni jakby byli ruchomą częścią krajobrazu teraz zbliżyli się do dwójki w centrum szyku. Trzech szło z przodu i trzech z tyłu.
- Dokąd teraz? - zapytał Rosjanin wskazując gestem na trzewia budynku.

- Kapsuła jest na dachu, musimy dostać się na klatkę schodową po prawo i do góry - Rosjanka odpowiedziała grzecznie, wyciągając detektor i włączając go aby wiedzieć, czy coś nie zachodzi ich z boku - To nam pomoże… ale i tak musimy być ostrożni. Widzicie ile tu ciał… nie wiadomo co jeszcze zdążyło się tu przywlec kiedy byliśmy przy maszynach. Proszę o… ostrożność - spojrzała na biznesmena i stanęła bliżej niego tak, że stykali się ramionami - Tak jak powiedziałam całość jest wasza, chciałabym tylko wziąć paliwo do miotacza, wkłady do paneli techników, trochę leków i magazynków… parę granatów. Pancerze, broń długa, krótka, wyrzutnie… będziecie mieli broni aż nadto.

Detektor pikał w spokojnym rytmie co oznaczało brak niepokojącego ruchu. Jednak charakterystyczny odgłos tego urządzenia wwiercał się gdzieś pod czaszkę. Ochroniarze zrobili się dość nerwowi. Weszli razem z ochranianą dwójką do budynku a tam przechodząc przez hol w stronę klatki schodowej. Wciąż te drażniące pykanie ale żadnego ruchu. Weszli na pierwsze piętro i kolejne. Ze światłem nie było najlepiej. Były rejony gdzie zachowało się całe ale były piętra i półpiętra które były całkowicie skryte w mroku. Trochę pomagały latarki zamontowane na broni. Oświetlały teren mocnym światłem. Ale dość wąskim promieniem. Przez co mrok poza nimi jeszcze bardziej zdawał się namacalny. Do tego odgłos gniecionych butami odłamków szkła, plastikowych pojemników i puszek. Wcześniej gdy we czwórkę Maya z towarzyszami, zbiegali z dachu zbyt się spieszyli by to zarejestrować. teraz gdy stawiali na ostrożność nie dało się tego przegapić.

Byli w połowie wysokości budynku. Detektor wciąż pykał uspokajająco a fale na małym ekraniku co chwilę pokazywały brak kontaktu. Doszli gdzieś do połowy tej wyższej połowy wieżowca gdy chyba wszyscy usłyszeli zmianę. Pierwszy sygnał niewiele jeszcze mówił, mogła to być pomyłka czy inny błąd. Ale gdy po sekundzie poszła kolejna fala wykrywając nadal ten ruch już szanse na błąd diametralnie spadły. W ciszy jaka panowała w klatce schodowej ta zmiana zatrzymała i zastopowała wszystkich. Ochroniarze zatrzymali się i patrzyli dookoła wodząc wzrokiem tam gdzie padał promień latarki. W górę schodów, w dół, któryś zajrzał ostrożnie w górę klatki schodowej. Ale nic nie było widać.

Brown 0 widziała. Na mały ekraniku detektora. 79 m. Trochę wyżej od nich. Od niej. Ale stała między piętrami więc pewnie gdzieś na tym powyżej. 63 m. Szybki! Wątpliwe by człowiek. Prawie zerowe szanse, że ktoś byłby w stanie poruszać się tak szybko. Po lewej. Tam były drzwi po lewej. Zamknięte chyba. Ale to coś musiało przybywać stamtąd! 48 m!

Mieli towarzystwo, tuż zaraz za rogiem. Czekała ich walka… a dopiero co jedna skończyli. Maya pokazała na lewą stronę i przekręciła w nią detektor.
- Mamy towarzystwo - wyszeptała nie odrywając wzroku od ekranu - Za szybkie na człowieka, biegnie stamtąd. Zza drzwi. Nie umiem walczyć i… przygotujcie się 46 metrów… 45 metrów…

Mężczyźni w garniturach spojrzeli z wyraźną obawą na zamknięte drzwi. Trzy promienie jaskrawego, mocnego światła z ich broni oświetlało drżącymi promieniami pobrudzone drzwi. Upłynęły pewnie sekundy. Ale sekundy pełnego oczekiwania z pełną świadomością, że atak już nadciąga, że jest nieuchronny ale jednak jeszcze nie nadszedł. Ale wreszcie nadszedł! Słyszeli skrzek i zaraz potem uderzenie w drzwi. Któryś z ochroniarzy nie wytrzymał i zaczął strzelać. Triplety przebiły się przez drzwi i to jakby wywołało reakcję łańcuchową u dwóch pozostałych. Cała trójka zaczęła strzelać a drzwi zasypywały klatkę schodową mgiełka potrzaskanych odłamków, w niezbyt dużej przestrzeni klatki automaty ochroniarzy dudniły nienaturalnie głośno. Coś po drugiej stronie zaskrzeczało. Było trafione? Odskoczyło tylko przestraszone czy trafione?

- Przestańcie strzelać idioci! - krzyknął w końcu też zdenerwowany szef. Ochroniarze wstrzymali ogień i popatrzyli na moment na niego ale podziurawione właśnie drzwi znowu przykuły ich uwagę. Wtedy detektor znowu ożył. Zaczął pikać niepokojąco wykrywając wiele ruchomych obiektów. Wyżej. Z góry! I z dołu, za nimi! I kolejny z tej samej strony co ten chyba zastrzelony jednak bo się prawie już nie ruszał. Mężczyźni wyraźnie byli zdenerwowani słysząc te szarpiące umysł coraz szybciej pykające dźwięki detektora. Wszyscy świetnie zdawali sobie co to oznacza.

- Dwa idą od góry, dwa z dołu i jeden z tego piętra
- Brown 0 stała z twarzą ukrytą za bezpiecznym detektorem. Co zrobiliby w tej sytuacji operator pw, saper i piromanka?
- Ustawcie się plecami do kręgu, tak nas nie zaskoczą z żadnej strony. wy, Anatoliju Morvinoviczu, stańcie w środku. Gdyby były potrzebne granaty, służę uprzejmie - uśmiechnęła się krótką, wyciągając z przywieszki obłą tubkę - Jeszcze kilka mi pozostało.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 27-10-2017 o 04:17.
Czarna jest offline  
Stary 27-10-2017, 03:50   #219
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Co by nie mówić, widok pędzącej drogą furgonetki dawał nadzieję. Odrobinę, zawsze jednak lepsze to niż nic. Znajoma fura pruła piach, aż znalazła się w bezpośrednim sąsiedztwie żołnierzy i wmieszanych w ich szeregi Parchów z coraz krótszym terminem przydatności do spożycia. Ósemka cieszyła się na widok znajomych mord bardziej, niż dałaby radę przyznać, bo siara tak trochę… szczególnie, gdy na szyi ciążył wybuchowy kawałek metalu, rejestrujący każdy ruch i pierdnięcie właściciela.

Przez chwilę nawet się uśmiechnęła, tak normalnie. Po ludzku. Na widok powitania blondyny i jej psiarskiego przydupasa. Po tylu perturbacjach, nerwowych godzinach i oczekiwaniu, wreszcie się odnaleźli, wciąż żyli oboje. Chyba w takim razie robota Nash w tym jednym przypadku była skończona. Dobrze… nie lubiła mieć zobowiązań. Dobry humor jednak szybko się jej zważył, ledwo drugi pasażer furgonetki rozkleił otwór gębowy, zaczynając swoją bezczelną nawijkę.
saper syknęła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed spojrzeniem po okolicy. Otaczające ich trepy na bank słyszały co ta złodziejska gnida gadała… i jeszcze gapiła się bezpośrednio na nią.
Zgrzytając zębami odpaliła komunikator obroży, wystukując nerwowo kolejne słowa w oczekiwaniu aż lektor pośle je sekwencją dźwięków w eter.
- Mydło? - splunęła przy tym w błoto - Mam swoje, zajebałam jednemu leszczowi jak był nieprzytomny. Ale ci z tyłu - pokazała kciukiem za plecy, gdzie inni mundurowi i wyszczerzyła się złośliwie - Ich spytaj. Może ktoś na to poleci.

- Tak?
- kapral FA zerknął na grupkę ludzi w różnorakich poplamionych, zakrwawionych i poszarpanych mundurach i pancerzach jakby naprawdę się zastanawiał czy na serio z tym mydłem z nimi nie spróbować. Ale w końcu podszedł do stojącego Parcha z czarną “8-ką” na pancerzu. - No pewnie tak. - zgodził się łaskawie choć od razu się dało wyczuć, że jest jakieś “ale”. No i oczywiście było.
- Ale wiesz chica, wiem, że na mnie lecisz odkąd tylko mnie zobaczyłaś no a na moje mydło to w ogóle ci się nóżki rozjeżdżają z wrażenia. Więc widzisz z tobą i tym mydłem to największa radocha. Zwłaszcza dla ciebie. Co se powiedz chica sama będziesz przyjemności odmawiać? - Latynos nawijał dobrotliwym tonem tłumacząc Nash jak to jest z nim, z nią i z tym mydłem. Kiwał do tego głową i zdawał się być bardzo poważny choć gdzieś tam na krańcach oczu i warg zdradzały go wesołe błyski.

- Ja. Lecę na ciebie? - wystukała powoli, gapiąc się na niego spode łba i nie mrugała, wpatrzona w jego gębę z uwagą, aż do momentu, gdy prychnęła i splunęła ponownie - Znowu ktoś ci bajek naopowiadał, a ty je łykasz. Mam ci przypomnieć kto na czyj widok mdlał? - zrobiła pół kroku, zatrzymując się tuż przed nim, a ich twarze dzieliła szerokość dłoni - Ale jak chcesz mogę się podzielić. Moim mydłem. Przyda ci się kąpiel. I kurwa. Zostawiłam cię na 15 minut. Miałeś tylko wyleźć z burdelu. I co? Już coś zajebałeś? Znowu? Swędziały te złodziejskie przeszczepy, co? - prychnęła mu prosto w nos, a w złotych oczach przelewała się czysta radocha.

- Eeejjj, to było nie w porządku. - kapral FA zrobił bardzo zbolałą i urażoną minę przykładając dłoń do napierśnika by dać znać jak głęboko trafiło go to oskarżenie o kradzież mydła. Przekrzywił nawet nieco głowę dla lepszego efektu osoby skrzywdzonej takim niesłusznym oskarżeniem. Kątem oka Nash widziała, że sporo osób przygląda się ciekawie ich scence i z rozbawiono - zaciekawionym wyrazem na twarzach. - Leżało to wziąłem. To nie jest kradzież. Właściwie powinnaś mnie przeprosić. - wyjaśnił tym urażonym tonem i nawet zdarł trochę głowę do góry co przy skrzyżowaniu ramion na piersiach ładnie się komponowało w klasyczną pozę skrzywdzonej niewinności zasługującej na przeprosiny. - A poza tym kradzież jest jak ktoś zgłosi. - dodał z tą obrażoną pozą co spowodowało wybuch śmiechu u jednej czy dwóch osób jak dobra puenta dowcipu. W końcu okolica raczej nie obfitowała w posesje i ich właścicieli jacy mieliby coś zgłaszać.

Nash prychnęła, machając zbywająco ręką. Znalazł się świętszy od Dżyzesa i niewinność wrodzona, na dwóch krzywych nogach chodząca.
- Przeprosić? Ciebie? - rude brwi podjechały do góry, tak samo jak górna warga, odsłaniająca górne zęby - Bo ucierpiała twoja godność? Przecież ty nie masz godności Padlinio. - zrobiła równie zbolała minę, parodiując gest zakładania ramion na pierś i tylko lewą ręką stukała przy obroży - Ojebałeś ją za dwa muły i rentę babci sąsiada. Jeżeli coś nie jest twoje i to bierzesz bez pozwolenia to jest kradzież. Wiedziałbyś o tym, gdybyś skończył więcej niż dwie klasy podstawówki. Zaocznie. - pokiwała głową ze zbolałą miną, bolejąc przy okazji nad tym ciężkim, niereformowalnym przypadkiem - To ty powinieneś mnie przeprosić. Że się opierdalałeś po drodze i obijałeś jaja zamiast ruszyć dupę i tu wrócić. Za leniwy jesteś żeby się do porządnej pracy wziąć. A tak się odgrażałeś. Że mnie znajdziesz. I co?- prychnęła na koniec.

- Hej chica? Zgubiłaś okularki? - ciemne brwi Latynosa powędrowały w górę jakby rozmówczyni nie dostrzegała czegoś oczywistego co dostrzec powinna już dawno. Uwagi Parcha wywołały falę parsknięć i uśmieszków wśród mundurowych obserwujących scenkę z coraz większym zainteresowaniem. Teraz czekali pewnie na odpowiedź kaprala a ten albo wyczuwał to świetnie albo kompletnie go to nie obchodziło.
- Jestem tutaj, heloł! - wskazał na sam środek swojego napierśnika by oświecić kobietę tą oczywistą oczywistość jaką udawało jej się dotąd nie dostrzec. - Pst! To właśnie ten moment gdy rzucasz mi się z wdziękiem wdzięcznej foczy w objęcia a ja cię obejmuję i takie tam. No wiesz jak tamta parka białasów. - wskazał na wciąż uściśniętych ze sobą Karla i Sarę którzy musieli to słyszeć i roześmiali się z rozbawienia słysząc ten teatralny szept. - No to widać masz dopiero pierwszy level w tych scenkach no ale nie bój się, zacznij i ja się wszystkim potem zajmę. - Patino nonszalancko położył dłonie na biodrach w klasycznej pozie zdobywców i zwycięzców gotów do ściskania i wdzięczenia się. Mundurowi widzowie też czekali z zaciekawieniem co zrobi teraz kobieta w Obroży.

Przyjacielskie uderzenie z bara w ową wypiętą pierś musiało go odrobinę zbić z pantałyku samouwielbienia na powrót do poziomu mniej więcej realnego świata spracowanych i pracujących uczciwie ludzi. Ósemka do kompletu poczęstowała go wyjątkowo kwaśną miną, przekrzywiając kark aż zazgrzytały kości kręgosłupa. Gdyby jeszcze nie otaczała ich zgraja bydła, lampiącego się jakby nie mieli innych zajęć… przykładowo strzelanie do gnid mogło być jednym z owych zajęć.
- Ile razy mam ci powtarzać. Nie mam portfela - wystukała na holoklawiaturze, nie spuszczając wzroku z jego oczu. Łapała przy tym powietrze rozszerzonymi chrapami, łowiąc woń znajdującego się tuż obok padalca - Nie masz mi co zajebać. Ale jak ci słabo na mój widok i chcesz się oprzeć - rozłożyła zachęcająco jedno ramię, a przez piegowatą twarz przebiegł skurcz i mięśnie ułożyły się w szeroki, zębaty uśmiech - Już raz zemdlałeś. Z wrażenia. Nie dygaj. Wesprę cię i tym razem. Tylko wiesz że gryzę. Chyba że się boisz - stuknęła zębami i zrobiła pytającą minę.

Żołnierz błyskawicznie wykorzystał sytuację. Gdy tylko Parch rozłożyła ręce i względnie przybrała pewnie jego zdaniem choć trochę odpowiednią pozę nie czekał na ciąg dalszy tylko chwycił ją w pasie, przefikał o biodro, opuścił ku ziemi tak, że znalazła się wreszcie w naprawdę odpowiedniej pozycji z czerwonymi włosami zwisającymi nad nawierzchnią mostu, złotymi oczami wpatrzonymi w górę czyli w twarz kaprala i dłońmi wczepionymi w niego choćby dla złapania balansu.
- No na pierwszy raz nie poszło ci tak tragicznie. - pokiwał głową zaraz po tym gdy przestał się bezczelnie szczerzyć bielą zębów z samozadowolenia. Przybrał znowu ten mentorski ton tego starszego, mądrzejszego i bardziej doświadczonego partnera w tej dyskusji. - Dam ci za to pół punkta na zachętę. - dodał by dać wyraz swojej wspaniałomyślności. - Ale teraz jak już wreszcie przebrnęliśmy przez początek no nareszcie czas na finał. Wiesz ta scena gdzie ja cię trzymam w ramionach a ty mnie namiętnie całujesz. Lepiej się postaraj to może uda ci się nadrobić te stracone pół punkta. - pokiwał swoją krótko ostrzyżoną głową znów udając, że się wcale dobrze nie bawi i jest bardzo poważny. Ktoś nawet klasnął z radochy w ręce gdy przewiną rudą saper przez biodro i obrócił do właściwszej pozycji ale i wtedy gdy ona trzepnęła go w pierś też się parę osób roześmiało. Widocznie z każdym kolejnym etapem tych negocjacji robili się coraz popularniejsi w tym improwizowanym show na żywo.

Wiszenie pod dziwnym kątem nie było przyjemne, tak samo jak krąg mord dookoła i ta jedna. Wyszczerzona perfidnie zaraz obok twarzy saper. Gadająca niby poważnym tonem pouczeniem. O co mu chodziło, nie miał innych celów do męczenia, tylko się uwziął na nią? I jeszcze miała go całować z wrażenia i tęsknoty?! Chyba po drodze zahaczył łbem o coś bardzo twardego i kanciastego. Świat zawirował, perspektywa zmieniła, gdy poleciała w dół i tam zamarła, sztywna niczym decha. Co on do cholery wyprawiał?!
Wysłuchała co ma do powiedzenia i ledwo zamknął gębę, zmieniła chwyt na jego barkach, jednocześnie zapierając się piętami o ziemię i ciągnąc go na dół. Z satysfakcją czuła jak w pewnym momencie gnojek traci równowagę i leci razem z nią. Oboje upadli na tory, a wtedy Ósemka przetoczyła się z trepem w objęciach pół obrotu, aby znaleźć się na nim. dopiero wtedy sapiąc ciężko usiadła na nim, blokując nogi. Rękami blokowała ramiona aby nie mógł wstać. Gapiła się ze złością na niego, zgrzytając do kompletu zębami, choć splunięcie sobie darowała.
- P..phh..a - wyrzęziła, lecz próbę komunikacji przerwał atak suchego kaszlu. Walcząc ze spazmami szarpnęła za kołnierz kaktusiego pancerza, pomagając jego właścicielowi subtelni podnieść się do siadu, z nią na udach. Jedną ręka trzymała go za blachę, drugą zaciskała kurczowo w pięść i rozkurczała, aż do momentu, gdy wystrzeliła nią do przodu, łapiąc go za brodę i zbliżając do swojej twarzy. Zawisła tuż przy nim, warcząc nisko i patrząc mu w oczy w napięciu. Specjalnie to robił, pod publikę, a może? Nie wiedziała jaka była druga opcja.

Żołnierze, marines, policjanci, kontraktorzy, ochroniarze zaśmiali się i zaczęli zagrzewać coraz bardziej kotłującą się na środku mostu parkę. Latynos sapnął trochę z zaskoczenia przy tych przemeblowaniach na środku mostu ale nie stawiał realnego oporu. Najpierw dał się wyłożyć na plecy a potem podnieść do pionu w przysiadzie. Na słowa czy raczej gesty złotookiego Parcha pokręcił smutno głową.
- No prawie. - powiedział ignorując złośliwe i radosne docinki widzów. Ci znów nieco się uciszyli by usłyszeć co kto mówi. - No prawie nadrobiłaś te pół punkta, dałbym ci nawet te pół ekstra za finezję to by się wyrównało. - Latynos pokiwał głową jakby w głowie przeprowadzał niezwykle skomplikowane statystyki i rachunki. - Ale widzę, że bez pomocy artysty w tym fachu no masz kłopot z zaliczeniem tego przedmiotu. - dodał patrząc na nią smutno jak by przykro mu było, że tak obiecująca uczennica jednak nie spełniła jego oczekiwań. Tylko głos niezbyt mu do tego kompletu pasował bo jakoś dziwnie kojarzył się ze scenkami z holo dla dorosłych obiecując coś w tych klimatach. Mundurowa widownia uciszyła się w napięciu czekając na te grande finale sceny i wreszcie się doczekała. Latynos złapał Nash za brodę i zbliżył się do jej ust.

Zachowywali się jak para uczniaków podczas pierwszej solówy za salą gimnastyczną po lekcjach. Najchętniej Ósemka powtórzyłaby ich potyczkę spod prysznica, ale nie mieli czasu. Coś zazgrzytało jej w piersi, kłując ostrym, przeszywającym bólem. Na szczęście zaraz przeszło, lecz wrażenie utraty czegoś cennego pozostało, dławiąc popaloną krtań i zaciskając mięśnie szczęk. Dobrze, że nie mogła gadać, jeszcze walnęłaby coś bezsensownego przy ludziach. Albo w ogóle. Przesunęła dłonie po powyginanym wojskowym pancerzu aż znalazła odpowiedni fragment. Kliknął mechanizm szybkiego zrzutu pancerza, metal stuknął o torowisko, uwalniając kaktusa z bojowej puszki. Dopiero wtedy Nash zbliżyła usta do jego ust w nagłym zrywie, całując zachłannie i ile tchu w piersi. Zarzuciła mu przy tym ramiona na szyję, obejmując mocno w tej mieszance powitania z pożegnaniem. Słowa były zbędne, psuły raptem nastrój… poza tym nie miała pojęcia co powiedzieć. nic nie pasowało, bo co? Rzucenie, że cieszy się… że dobrze go widzieć - bez sensu i kłopotliwe. Zabronione… ale to nieważne. Parę sekund, dwa długie oddechy, cztery uderzenia serca, które mieli tylko dla siebie i do diabła z widownią.

Na numer z awaryjnym wypięciem pancerza towarzystwo dookoła zaśmiało się i zagwizdało ktoś zaklaskał nawet z uznaniem za teki pomysłowy numer. Patino też chyba się tego nie spodziewał. Ale znów wszyscy uciszyli się podziwiając spektakl na żywo.
- A mówiłem. Chica roja na mnie leci. - wyszczerzył się Latynos mrucząc z zadowolenia gdy donie saper pozbyły się jego pancerza ukazując koszulkę pod spodem. Gdy zaś zaczęła go całować on też zaczął całować ją. Całowali się mocno tak samo mocno ramiona Latynosa przyciskały Nash do siebie. Usta napierały o usta, ramiona błądziły po plecach, karkach i ramionach przyciskając te drugie ciało do swojego. Gdy skończyli Latynos szczerzył się triumfalnym i radosnym uśmiechem jakby zajumał coś samemu papieżowi.

- Nie lecę na ciebie - lektor wyszczekał swoją kwestią, druga dłoń Nash błądziła po torsie trepa, kończąc podróż na policzku i tam zamarła, choć jej właścicielka oddychała szybko przez nos, raz po raz oblizując wargi. Z uszkodzonego gardła rozchodził się niski, skrzeczący pomruk, lecz tym razem bez złości i pretensji - ich też na próżno było szukać w złotych oczach.
- Przysługa. Żeby potem nikt ci nie jechał. Że nic wyrwać na te drętwe teksty nie umiesz. A tak się przestaną śmiać - parsknęła mu prosto w nos, wstając powoli na nogi - Ubierz się, bo ci gacie z wrażenia spadły na mój widok. A potem - w jednej sekundzie przestała się uśmiechać, wodząc wzrokiem po otaczających ich ludziach. W końcu splunęła i warcząc podjęła pisaninę - Mamy CH do zaliczenia. 2 km dżunglą I 20 minut zanim urwie nam głowy. Wszędzie gnidy. - wzruszyła lewym barkiem i zapatrzyła się gdzieś na zachód - Nie idziemy z wami na lotnisko, musicie sobie poradzić sami. - zrobiła przerwę, krzywiąc się i zgrzytając zębami - Potrzebują was tutaj. Rannych da się przewieźć furgonetką. Hollyard ogarnie. Droga tam i z powrotem do ch. Meh. Tak będzie lepiej. Na lotnisku jest Młoda. Zajmijcie się nią. - spojrzała poważnie najpierw na Patino, a potem na jego psiego druha - Teraz to wasza robota. Wasza odpowiedzialność. Ja mam ich - wskazała brodą na pozostałą parę z grupy black - Im też coś obiecałam.

- Oj chica roja nie tak, znowu pokręciłaś.
- Latynos też wstał i podniósł swój pancerz który znów zaczął ubierać. Mówił znowu jak nauczyciel który usłyszał prawie dobra odpowiedź wzorowej uczennicy. Ale jednak nie do końca dobrą właśnie. - Spodnie z wrażenia to ty masz ściągać. - wyjaśnił jej dobrotliwie to czego dotąd nie pojęła. - No ale to poćwiczymy na następnych zajęciach. - dodał klikając zapięciami pancerza by znów go na sobie skompletować.
- Właśnie Karl. Sprawa jest. - powiedział zezując na chwilę na Policjanta wciąż trzymającego się blisko blondynki z okulawioną nogą. Karl uniósł brwi wyczekująco. - No słuchaj oni z buta nie zdążą przez ten syf. - powiedział lekko Latynos wskazując bokiem głowy na trójkę Parchów. Raptor spojrzał za nim na trójkę skazańców w pancerzach. - No trzeba ich zawieźć. - wyjaśnił dopinając kolejne zapięcie ale tym razem podnosząc głowę by spojrzeć na gliniarza. Ten lekko przejechał językiem po wargach jakby już domyślił się do czego pije kapral. Sara chyba też bo złapała mocniej dopiero co odzyskanego narzeczonego. - No stary nie daj się prosić. Sam wiesz jak to tam wygląda. Potrzebujemy drajwera. Ja z nimi jadę w każdym razie. - powiedział Latynos kończąc dopinanie pancerza. Karl zacisnął szczęki i popatrzył po kolei na rudowłosą saper, na ciemnowłosą piromankę, na lustrzany hełm golema i odchodzące plecy przyjaciela.

Zagryzł wargi i spojrzał w twarz blondynki jaką tak mocno trzymał w objęciach. Ta pocałowała go szybko w usta.
- Nie patrz na mnie kocie. Ja tu zostanę ze Svenem wiesz, że on sobie poradzi ze wszystkim. A no tym ludziom trzeba pomóc. Tak jak oni pomogli nam. Sam przecież to wiesz. Dlatego właśnie tak bardzo się w tobie zabujałam. No Elenio ma rację nie daj się prosić. - Sara mówiła ciepłym i łagodnym tonem wciąż trzymając swojego narzeczonego za ramię i dodając mu otuchy tym uściskiem i dotykiem. Karl jakby jeszcze chwilę się wahał. Zerknął na Svena a ten pokiwał głową. Teraz dla odmiany wśród mundurowych zaległa prawie całkowita cisza. Przerwał ją dopiero Patino który trzasnął zamykanymi drzwiami szoferki gdy zająć miejsce pasażera. W końcu więc Raptor pokiwał głową. Przytulił mocno blondynkę coś jej szepcząc do ucha. Trzymali się tak jeszcze chwilę. I wreszcie Karl ruszył w stronę szoferki vana.

- Dobra to załatwmy to tak szybko jak to możliwe. - powiedział macając ręką by dać znać, że kto ma jechać to ma wsiadać. Sam wskoczył na miejsce kierowcy i silnik vana ponownie ożył.

Paranoja. Jedna, niekończąca się paranoja w której tkwili Nash i reszta Parchów z grupy Black. Tak nie powinno być, nie liczyła na zmiłowanie od obcych ludzi, nawet jeśli poprzednio im pomogła. to było nielogicznie, normalni ludzie tak nie postępowali. Nie litowali się. Brali co chcieli i odchodzili. Zostawiali na śmierć, szczególnie gdy w grę wchodziły ich interesy.
Saper była święcie przekonana, że mundurowi zbiorą się i zawiną na lotnisko. Mieli co chcieli: transport, wsparcie z powietrza. Hollyard wreszcie odzyskał swoją dupę, niczego już od Ósemki nie potrzebował. Ani od niej, ani od Dwójki i Siódemki.

Paranoja… albo pokręcony sen w którym rzeczywistość odbijała się w krzywym zwierciadle, szyderczo przypominając o zasadach zwykle obowiązujących na tym parszywym świecie. Wyścig szczurów, chodzenie do celu po trupach. Niewielu spotykało się naiwnych idiotów, nadstawiających karku za drugiego człowieka, zwłaszcza bezinteresownie.
- Uważajcie na siebie - lektor przekazał beznamiętnie ciąg szybko wypisanych liter, choć twarzy rudego Parcha daleko było od spokoju. Lewa powieka drgała niekontrolowanie, tak samo jak lewy kącik ust. - My przypilnujemy ich. Wrócą - przełamała się i spojrzała na blondynkę, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Nabrała powietrza i dodała jedno - Obiecuję.

Zaciskając pięści przebiegła te parę metrów, wskakując do środka furgonetki, obok Diaz i Ortegi. Nie mogli już więcej tracić czasu, a na kołach wciąż mieli szansę przeżyć. W środku przebiła się do przodu, moszcząc się za plecami trepów. patrzyła na tego kaktusiego, przyglądając się uważnie jego twarzy. Zdawał sobie sprawę gdzie i po co jadą, sam nakreślił obraz okolicy.
Obserwacja nie przyniosła spodziewanych efektów, nie znalazły się zagubione odpowiedzi.
- Jak zrobi się chujnia. Spierdalajcie. - Parch westchnęła i po krótkiej walce wewnętrznej, odpaliła syntezator. - Wystarczająco ryzykujecie. Niepotrzebnie. To głupota. Powinniście zostać. Iść z nimi. Kto się zajmie Młodą? I Sarą? To błąd - usta jej zadrżały, pochyliła łeb i gapiąc się w podłogę, usiadła na glebie.

- Sven się nimi zajmie. I się nie ruszą bo czekają na powrót czerwonych. - odpowiedział Hollyard sprawnie cofając furgonetkę, wykręcając i już po chwili zjeżdżali z mostu na wysypany wzdłuż kolejki magnetycznej podkład do wyrównywania terenu. Póki jechało czy szło się po nim było całkiem przywozicie. Jak po polnej, wysuszonej na kamień drodze czyli jechało się jak po asfalcie albo prawie. Gorzej było gdy trafialo się na wyrwy, leje albo przewalone drzewa. Wówczas Raptor trochę zwalniał ale głównie starał się minąć przeszkody przez co momentami jazda przypominała slalomowanie wśród tych lejów i głazów.

Minęli ten wyrąbany przez Hornety pas dżungli prowadzący do tego oczka wodnego w którym neidawno stoczyli zażartą walkę z xenos. Teraz śmignęła im tylko szybko po lewej.
- Uwaga będzie hopa! - krzyknął Patino i faktycznie w rozpędzonej bryce było widać zbliżający się do nic lej. Zbyt rozległy i zbyt kolizyjnie położony by go wyminąć. Furgonetka z rozpędu zgrzytnęła mechanizmami i przez sekundę zdawała się gładko i pięknie szybować prawie bezgłośnie. I moment później grzmotnęła z tego rozpędu w przeciwny skraj krateru. Wszystkimi wewnątrz rzuciło do przodu. Black 2 i 8 wylądowały na siedzeniach szoferki. Karlem rzuciło na kierownicę, Elenio na deskę rozdzielczą. Ale przez moment. Siła uderzenia zaraz odbiła i szarpnęła nimi w przeciwną, w tył i na boki gdy pojazd przetrwał te największe zderzenie i zaczął wyrywać się z mułowatej matni mając zielonkawe niebo przed przednia szybą. Wreszcie wyrwał się i znów wyskoczył szybując w powietrzu póki znowu nie przygwoździł przednimi kołami w poziome wreszcie podłoże. Tam pomniejsze wstrząsy jeszcze przez chwilę telepały żywą i martwą zawartością. Diaz znalazła pod butem magazynek jaki musiał gdzieś wylecieć z jakiegoś kąta wozu. Z całej opresji ocalał na miejscu tylko Ortega który przy skoku przebił łapą podłogę i zdołał swoimi wzmocnionymi mięśniami utrzymać się na miejscu choć dzwonił o blachy pojazdu jak serce dzwonu o jego krawędzie zostawiając po sobie wgniecenia w burtach i tą dziurę w podłodze. I lepiej bo strach było pomyśleć co by było gdyby bezwładne kilkaset kilogramów pancernej stali z impetem uderzyło w czwórkę ludzi stłoczoną przy szoferce.

Zjechali z kolejki i wjechali przez jakiś rozerwany płot na drogę. Wedle map z HUD była to droga jaką dało się dojechać do Seres. Wtedy Patino jakby sobie o czymś przypomniał.
- A właśnie! Tutaj spotkaliśmy tych dwóch bystrzaków od was! - krzyczał kapral by przekrzyczeć wizg silnika pracującego na wysokich obrotach, skrzyp resorów, zgrzyt skrzyni biegów no i siebie samego bo gdy maszyna wykonywała manewry to wszystkimi wewnątrz też rzucało powtarzając ten ruch a to wszystko znacznie utrudniało komunikację. Zwłaszcza, że Karl co chwila coś musiał wymijać.

- Podaliśmy im pomocną dłoń nie? Ale Karl nie chciał dać mi rzucić zapalającego. - kapral popatrzył z wyrzutem na Karla jakby ten wówczas nie pozwoił się pobawić ulubioną zabawką. - Ale właśnie pika wam tam coś jeszcze? Bo jeden z nich mówił, że coś tam wysadzili. Chyba kapsułę. Macie tam coś jeszcze na tych pikaczu? - zapytał wrzaskiem pasażer szoferki trochę obracając się do tyłu by choć pozezowac na trójkę na pace vana.

Trzymanie się fotela i sprawdzanie paramentów HUD jednocześnie uniemożliwiało pisanie. Ósemka najpierw sprawdziła dane, ale wyglądało w porządku. Wciąż mieli Blackpoint tam gdzie ostatnio, zegar też posuwał do przodu aż niemiło. Parsknęła i splunąwszy na ścianę, wystukała krótki komunikat:
- Pika. Ciągłe. Jak wysadzili, przetrwał nadajnik. Nic się nie zmieniło. Zobaczymy.

- Czekaj, czekaj… czy ja por tu puta madre dobrze zrozumiałam?!
- Diaz wcięła się z partyzanta, wychylając się do przodu i zezując na kaktusa w mundurze - Ci hijos de puta wyjebali nam kontener ze śwuntem w powietrze?! Mieeeerda! Wujaszek! Słyszałeś?! - wydarła się do tyłu i aż nią zatrzęsło - Jak ich kurwa zobaczysz na radarze to napierdalaj! Tak się kurwa nie będziemy z jebańcami bawić! Co za putanas! Jebani! - warczała tak chwilę po kaktusiemu aż złapała oddech i dodała już w miarę spokojnie do przodu fury - W ogóle to Gracias cabrónes. Za taryfę. Dobrze was tu widzieć, razem z nami w jednym dołu w kolczastym chujem. A już myślałam że to bujda z tą karmą i że dobre uczynki wracają… może gdybym to wiedziała wcześniej to bym tym pizdom darowała… tak przynajmniej na trzech stacjach - na koniec zadumała się wyraźnie, wracając wspomnieniami do przeszłości.

- Nie wiem! Nie zajeżdżaliśmy tam rwaliśmy co było by zdążyć do was! - krzyknął w odpowiedzi Latynos. Karl był zajęty prowadzeniem slalomu z niedozwoloną prędkością pomiędzy lejami jakie upstrzyły okolicę. Te pół setki km/h nie byłoby pewnie normalnie zbyt oszałamiającą prędkością ale gdy się wjeżdżało z zakrętu w zakręt i ponownie a w międzyczasie skakało na czymś od pomniejszych kamieni i gałęzi po ciała xenos to się zdawało, ze wszystko śmiga, trzęsie się i pojawia się przed maską w ostatniej chwili.

- Ten co z nim gadałem strasznie przemądrzały był. A mało brakowało bym się jednak zatrzymał. - burknął małomówny obecnie Raptor mając moment przerwy w slalomie.

- Ale się tak wymądrzał i warunki stawiał, że w końcu chuj nas strzelił i zostawiłem im granat do pomocy. No ale Karl mi nie dał rzucić zapalającego… - Latynos wciął się prawie w wypowiedź kumpla dopowiadając resztę skrótu z tamtego wydarzenia. Kierowca pokiwał głową ale brał się za wyminięcie kolejnego leja przy którym leżały zwłoki jakiegoś wielkiego cielska. Większego chyba od furgonetki jaką jechali.

Zaraz furgonetka skręciła w zjazd i na końcu drogi widać już było przed przednią szybą piętrowy budynek. Ostatnie kilkaset metrów.
- Okey zaczyna się! - krzyknął ostrzegawczo Karl. I faktycznie sie zaczęło. Na drodze, jeszcze z setkę metrów czy dwie widać było pierwsze żywe xenos. Jeszcze były zbyt daleko by im zagrozić ale musieli tamtędy przejechać. Rozpędzona maszyna powinna być szybsza od gnid, ale w tym asfaltowym lejowisku ciężko było rozpędzić cokolwiek, zwłaszcza pojazd dostawczy.

- Przygotujcie się - Nash szczeknęła Obrożą, pokazując na ostatnią parę Black i ich broń. Sama wychyliła się do przodu, przechodząc Patino na kolana i sięgając po broń.

- Wujaszek! Kurwy na horyzoncie! - Diaz wydarła się szczęśliwa i radosna ponad wszelką miarę. Szybko złapała miotacz, przestawiając go na opcję karabinu - Żadna ma nie podejść! Romeo jakbyś nie był taki sztywnika to też byśmy ci z Promyczkiem usiadły na kolankach. Albo ja sama, po tym jak stamtąd wrócimy. Tobie też cabrón!

Ósemka syknęła przez zęby, na sekundę obracając się za ramię.
- Patino jest mój - przekazała lektorem i wyszczerzyła się zębato - Ja go pierwsza zobaczyłam - Przytrzymała się deski i po chwili namierzyła xenos przed maską uruchamiając granatnik.

- Zaraz, zaraz chyba się dogadamy z tymi kolanami co? Od siadania na kolanach jeszcze nikt nie umarł nie? - Latynos wydawał się być całkiem żywo zainteresowany propozycją Latynoski.

- To może ja ci siądę? - zapytał grzecznie Black 7 i wydawało się, że furgonetka jest dla niego w sam raz ale jak w niej siedzi. teraz gdy wstał to nawet gdy się schylał wydawało się, że za chwilę rozerwie jej blachy.

- Dobra, już są! - krzyknął Hollyard. Black 8 zaś odkryła, że siedzenia na kolanach kaprala jest może i przyjemne ale jak się połączyło to z celowaniem z granatnika, szusowaniem slalomem po drodze, niewygodną pozycją i rozproszonym dość drobnym celem o setkę metrów z przodu to celowanie to robiło się całkiem trudne. Posłała jednak nieduży pojemniczek przez rozbite okno. Ten poszybował łukiem wyprzedzając slalomujący pojazd i eksplodował setkę metrów dalej. Eksplozja przysłoniła drogę i to co się na niej znajdowało. Samochód wykonał jeden szus w jedna i zbliżał się do kolejnego.

- Są na drzewach. - odezwał się nagle Black 7. W gęstych koronach dżungli widać było ruch. Coś tam było. Skakało zwinnie jak małpy po kolejnych gałęziach i drzewach. Prędkością ustępowały nieco pojazdowi ale niewiele. Od pieszego na pewno były o wiele szybsze. Dym na drodze rozwiał się i widać było tylko nieruchome xenos. Furgonetka przejechała przez ten rejon i zbliżali się już do wyjazdu z dżungli. Częściowo rozwalone ogrodzenie było widoczne już całkiem wyraźnie.

- Hej! Gdzie wam pika?! Gdzie podjechać?! Te Seres to cały kompleks! - krzyknął pytaniem Karl nie odwracając głowy od drogi przed nim. Nie miał HUD ani innej mapy więc nie wiedział gdzie co jest na tej mapie.

- Trzymajcie je na dystans - saper wystukała do pozostałych Parchów, wolną ręką pokazując budynek przed nimi - Ten. Biurowiec. Pierwszy od wjazdu. Tam nas wysadź. - dźgała paluchem powietrze, wskazując na nadgryzioną nawałą bryłę budowli. W poziomie znajdował się niedaleko. Co innego w pionie. Włączyła mapę, przyglądając się kropce Blackpoint i porównując widok holo z rzeczywistym piekłem, beztrosko rozprzestrzeniającym się dookoła.

- Jakie wysadź?! Idziemy z wami! - krzyknął Hollyard gdy przejechał po resztkach ogrodzenia. Tutaj jednak trafił na serie wciąż dymiących kraterów. Mniejszych ale uwalanych jeden na drugim. Podobnie dopasowany do tego był róg budynku z poszarpanymi brzegami ukazujący swój przekrój poprzeczny. Furgonetka zaczęła skakać bezwładnie wyjeżdżając i wjeżdżając z jednego krateru w kolejny. Żywą zawartością trzęsło niemiłosiernie. Black 2 miotnęło najpierw na burtę drzwi, potem poszybowała trzaskając szybką hełmu w siedzenie kierowcy i zaraz znowu ją rzuciło w tył na Wujaszka aż grzmotnęła plecami w jego napierśnik. Karl przygwoździł twarzą w kierownicę po czym została mu krwista pręga. Black 8 poleciała w róg między deskę rozdzielczą a kierownicę rozcinając czoło o tą deskę. Zaraz oderwało ją do góry aż uderzyła plecami i potylicą w sufit a potem gdy maszyna opadała też opadła znowu zderzając się twarzą z deską rozdzielczą. Patino podobnie jak Karl miał o tyle lepiej, że był przypięty pasami więc tylko trzasnął twarzą w poduszkę powietrzną która jemu jakoś zadziałała i poza tym właściwie chyba wyszedł z tego cały. Black 7 skopał miejscami na wylot, ścianę furgonetki, raz uderzył plecami w dach przy którymś wyskoku ale wreszcie spadł na podłogę i tam został. Dopóki nie przygrzmociła w niego Diaz.

Ale w końcu wyjechali z tych szaleńczych wertepów i pojazd wyrównał. Zaraz potem Hollyard zatrzymał się ale wszystkim chyba zbyt szumiało w głowach by po prostu wstać i wyjść czy choćby powiedzieć coś, cokolwiek. Ale charakterystyczne skrzeki mówiły, że wróg jest w pobliżu.

- Q...que… puta - pierwsza ponoć ludzki głos odzyskała Diaz, chociaż do powstania na nogi to jeszcze dużo jej brakowało. Nieźle nimi bujnęło, jak na rollercoasterze! Stoczyła się z Wujaszka na podłogę, pełznąc do wyjścia - Zz… zapier… dalamy. Ru… chy. - wystękała. Nie ma że boli, kurwy już się nawoływały, brakowało czasu na czułości.

Najszybciej zebrali się mundurowi. Pewnie dlatego, że zabezpieczenia z pasów i poduszek jednak choć częściowo zamortyzowały ten efekt prawie legalnej kraksy. Ale szybciej nie znaczy szybko. Po prostu gdy Parchy zdołały wydostać się z wozu i odzyskiwali ostrość widzenia a szum w uszach zaczął cichnąć ci już byli na zewnątrz. Choć też wyglądali niewyraźnie.
- Wasza dwójka na szpicy. - Hollyard wskazał na Black 2 i 7. - Elenio osłaniasz z Asbiel. No i pilnujcie gdzie idziemy bo my nie mamy namiaru. - Raptor wyjął swoją ciężką Novę woląc broń krótką od karabinu wyborowego. Większy Latynos skinął głową i zaczął iść w stronę schodów omiatając teren przed sobą jeszcze milczącą lufą. Namiar wskazywał gdzieś na górne kondygnacje budynku. Za pierwszą parą ruszył porucznik Raptorów. Elenio wyszczerzył się do Nash i puścił jej oczko jakby jakiś super cwany plan jaki uknuł właśnie się sprawdzał. Po czym ruszyli za gliniarzem. Byli już blisko. Licznik odległości na Obroży zmniejszył się do dwucyfrowych wartości metrów. Ale xenos były jeszcze bliżej.

Parter przeszli przy odgłosie szumu pracy siłowników ciężkiego pancerza wspomaganego Black 7 i rozgniatanych przez niego kawałków gruzu. Pod zwykłymi butami chrzęściły kawałki szkła, kamyków, plastikowych kubeczków i zgniatanych łusek. Gdzieś dalej wył alarm przeciwpożarowy tępym, maszynowym uporem obwieszczając o zagrożeniu na jakie miał uczulać żywą obsadę. Z góry i z dołu słychać było ten drażniący odgłos szponów sunących po ścianach i podłogach. Z piętra sypały się kawałki kamyków i tynku zasypując schody, oraz hełmy, broń i pancerze idących po nich ludzi. Zaczęło się. Zaczęło się na piętrze. Wtedy Black 7 pociągnął długą serią czyszcząc ołowiem korytarz piętra po którym już gnały małe bestie. Rozbryzgiwały się w hałasie strzelającego obrotowego działka i szumie złotego deszczu gorących łusek zastępującego schody. Black 2 odpaliła swoją straszliwą na krótką odległość i nieopancerzone cele broń. Małe, wielonogie kształty wiły się sycząc i wierzgając w beznadziejnej próbie ucieczki przed ogniem ale był to daremny trud. Nawet gdy któryś spadał ze schodów i znikał na dnie zagruzowanej klatki niczym płonący meteoryt dogorywał tam żywota gdy napalm chciwie wżerał się w jego ciało. Black 8 cisnęła granat zapalający. Parter klatki schodowej został rozbryzgany galaretowatą płonącą masą jaka ściekała na dobre pół piętra w górę i w dół gdy siła tkwiąca a małym cylinderku wyrzuciła ją po sufitach, schodach i ścianach. Lufy karabinów, granaty, miotacze ognia, ciężkie rewolwery przemówiły po raz pierwszy.

Walcząc i zostawiając za sobą wystrzelone łuski, poszarpane szrapnelami granatów schody i ściany, dymiące od wypalonego napalmu przeszli przez schody drugiego piętra. Licznik Obroży pokazywał już bardzo małą odległość. Kapsuła musiała być na trzecim. W pionie już byli prawie na miejscu. Jeszcze tylko jedno piętro i poziom. Wtedy pojawiło się coś nowego. Przez huk obrotowego działka, przez eksplozje granatów, triplety bojowej broni usłyszeli coś nowego. Trzask pękającej ściany. Dudnienie. Bardziej odbierane przez wibracje podłogi niż przez uszy. Kroki! Trzask pękającej ściany. Bliżej! Kroki! Pęd! Trzask pękającej ściany. Blisko! Ale oni też byli już blisko! Dotarli na trzecie! Rzut oka wystarczył, by dojrzeć kapsułę. Była dobre dwadzieścia, może trzydzieści kroków od wejścia do klatki schodowej. Widzieli je dlatego, że wszystkie ściany wokół były zburzone. Sufity też. Aż po te czwarte czy piąte piętro powyżej bo aż widać było niebo przez rozerwany dach. Kapsuła też była rozerwana. Od środka. Rozłożyła się w osmalony, pogięty, nieforemny kwiat jakby eksplodowała od środka. Żaden sprzęt nie ocalał poza tym wypalonym złomem. Ale sam znacznik Checkpoint zbudowany z tego samego standardu co Obroże musiał ocaleć. Więc mimo zniszczenia kapsuły wciąż mieli szansę odhaczyć swój Checkpoint. Musieli tylko dotrzeć ten ostatni kawałek przez ten zasypany gruzem i resztkami rozerwanych wybuchem ścian pełnych unoszącego się wciąż po katastrofie pyłu i ognisk pożarów.

Trzask rozrywanej ściany. Skrzek nadciągających obcych. Zaraz tu będą, musieli się sprężać.
- Ubezpieczajcie. Napalm, ogień zaporowy - krótki komunikat lektora i trójka parchów zaczęła przedzierać się przez gruzowisko. Ich zadaniem było dotrzeć do Blackpoint, trepy mogły zasłaniać tyły...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 27-10-2017, 12:27   #220
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Kto by pomyślał, że młody policjant był tak uzdolniony. Horst skrył swoje zdziwienie za maską uprzejmego zainteresowania. Alle okazał się nader pomocnym osobnikiem, co tylko podkreślało iż nie należało zbyt szybko oceniać ludzi. Nie znaczyło to oczywiście, że chłopak zyskał wiele w oczach Green 4, jednak jego status uległ lekkiej poprawie. Coś, co rzadko się zdarzało.

Informacje, które kryła w sobie błyskotka, były dla Jacoba bezcenne. Z trudem powstrzymał się przed wyrwaniem jej z dłoni policjanta. Oto miał to, czego tak pożądał i to na wyciągnięcie ręki, a jednak nie mógł pozwolić sobie na to by po to sięgnąć. Musiał zachować swoje opanowanie, swoją maskę, grę… O ile prościej byłoby gdyby mógł pozbyć się wszystkich zebranych w tym pomieszczeniu i zasiąść na ich trupach by wniknąć w głąb umysłu pogrążonej w sennych majakach kobiety. Wizja była na tyle wyrazista, że musiał na chwilę przymknąć oczy by nad sobą zapanować. Nie podobało mu się to, że obsesja brała górę nad samodyscypliną którą sobie narzucił. Było to zbyt niebezpieczne w jego obecnej sytuacji.

- Czy możesz odtworzyć pozostałe wpisy? - poprosił uprzejmie, zwracając się do policjanta. - Może się w nich znajdować coś, co pozwoli na postawienie diagnozy tłumaczącej jej zachowanie i odporność na środki usypiające. Możliwe także że przy odrobinie szczęścia informacje tu zawarte rzucą nieco światła na temat naszej wcześniejszej debaty - przy tych słowach przeniósł spojrzenie na Roya i Kozlova. Kobieta była członkinią grupy terrorystycznej, kto wie ile wiedziała o panującej obecnie na górze sytuacji. Wiedza zaś była istotna w grze o życie, którą prowadzono na powierzchni. Osobiście liczył że wśród owych informacji, bez względu na to jak szalone wydawać się będą dla pozostałych, uzyska także tą, która zawierać będzie dane na temat istoty, z którą zetknął się w kinie. Nie zamierzał jednak poświęcać na owe poszukiwania więcej niż pół godziny swego cennego czasu. Jakby nie spojrzeć życie, jego własne życie, miało dla niego o wiele większą wagę niż najbardziej nawet intrygująca zagadka.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172