Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2017, 15:55   #102
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Duży, dziwny metalowy bryk, na który wujek mówił “autobus”, chyba przywiózł pod pompę niemiłych ludzi, z jakimi się strzelali jeszcze chwilę temu. Długi, podługi i pełen dziwnych krzeseł zatopionych teraz w wodzie. Angie patrzyła na niego i gdzieś tam w środku się uśmiechnęła - musiał jeździć na benzynę! Bryki miały w zwyczaju jeść tą śmierdzącą, tłustą wodę żeby móc się poruszać, a oni jej potrzebowali! Znaczy nie oni, ale bryk pana z obrazkami i samochód knui… no i motur! Ale zanim przyjdzie czas na napełnianie baków, było jeszcze coś do zrobienia. Wujek mówił, że jeszcze nie koniec. Jeden zbieg uciekł, o ile nie było ich więcej. Na przykład w autobusie, tam gdzie krzyczący, pomalowany w wojownicze barwy Roger.

Blondynka ucieszyła się widząc go żywego. Udało mu się, nie utrupili go te złe ludzie! On ich utrupił! Widziała dwa ciała, wujek do czegoś strzelał, ale był daleko. Bliżej był półnagi mężczyzna z tarczą i toporkami. Znowu coś krzyczał, coś o kielichach… pewnie dlatego jego Khaina, bo było tam też coś o krwi. Przez okno widziała tylko fragment sceny na dole, pochłoniętej przez złą wodę.
- Jest tam jeszcze ktoś do utrupienia?! Potrzebujesz pomocy?! Albo bandaża?! - krzyknęła na dół, w międzyczasie rozglądając się po ulicy. Może zobaczy zbiega. Mógł uciekać, ale kuli nie przegoni - Boli cię coś, zrobili ci rany?!

Roger podniósł swoją pomalowaną na kształt czaszki twarz by spojrzeć na krzyczącą do niego blondynkę. Uniósł w górę dłoń z toporkiem trochę jakby w geście pozdrowienia.
- Khain był łaskawy dzisiaj! - odkrzyknął triumfującym głosem. Spojrzał w dół na pływające po wodzie ciała zabitych Psów. - No to nie były zbyt krwiste kąski do kielicha. - dodał już trochę ciszej. Zachowywał się jakby było po walce.

Na twarz blondynki wpełzł uśmiech, kiedy tak gapiła się w dół. Pan z obrazkami wyglądał tak ładnie i bojowo, a pływające obok ciała tylko dodawały mu tej ładności. Tarczę i topory miał widać nie tylko na pokaz, ale dobrze nimi operował. Jak ona Misiem. Albo karabinem.
- Wujku masz zbiega? - spytała przez radyjko, nie odrywając wzroku od bruneta na dole - Roger jest cały, utrupił dwóch. Mówi i krzyczy… chyba nic mu nie jest… znaczy ma krew, ale nie widzę stąd czy oberwał. Zejdę i zobaczę. A ty jak się czujesz? Bardzo strzelony jesteś? - puściła guzik do mówienia żeby móc krzyknąć na dół.
- Jest jeszcze jeden, o ile wujek się nim nie zajął. Uciekał i… no bo tam na placu już nikogo nie ma. To ich bryk, ten duży?! - pokazała palcem autobus - Może ma benzynę! Przyda się nam benzyna! I woda! Pomożesz mi przeszukać trupy?!

- Tak. To ten co tam pływał z siekierą do twarzy. Idę sprawdzić co z Vex.
- wujek odezwał się od razu przez radio i zwyczajowy spokój wrócił mu do głosu. Brzmiał jednak jakby właśnie ruszał z miejsca. - Ze mną w porządku. Sprawdź co z Rogerem i w ogóle tam sprawdź. Jak z tobą? Jesteś cała? - zapytało radio głosem wujka.

W tym czasie Roger zaczął obmywać toporek w wodzie przy autobusie. Chyba nie chciało mu się stać bo usiadł na stopniu otwartego tylnego wejścia autobusu i zaczął dokładniej myć ten toporek. Zza paska zaś wyjął ten mniejszy jakiego wcześniej tam wsadził i położył obok siebie. Pokiwał głową do słów Angie i wykonał przywołujący gest dłonią.

Wujek był taki dzielny, mądry i super! Już nie musieli sie przejmować uciekinierem. I jeszcze o ciocię się martwił i chciał sprawdzić czy z nią w porządku. Sam chyba też nie oberwał mocno, inaczej by jej chyba powiedział… albo krzyczał. Albo milczał i tylko krwawił.
- Jeden do mnie strzelił, ale kamizelka dziadka obroniła. To dobra kamizelka, będzie siniak i tyle - szybko uspokoiła opiekuna przez radyjko - Bałam się, że coś ci zrobią… dobrze, że tego nie zrobili. Idę do Rogera, powiem jak zobaczę. Jak spotkasz ciocię… też powiedz czy jest w porządku, dobrze? - poprosiła siadając na parapecie i po chwili przełożyła nogi na zewnątrz. Rzuciła okiem na dół, ale widziała tylko wodę. Nie było wysoko, jedno piętro, a szybciej niż bieg do schodów i przedzieranie się parterem.
- Schodzę! - powiedziała do bruneta i zeskoczyła.

Woda rozchlapała się od uderzenia nastolatki opryskując ją całą. Wzburzone fale odpłynęły od niej a woda od razu zaczęła się uspokajać. Teraz Angie miała drogę wolną do siedzącego na progu autobusu Rogera. Ten kiwnął głową i podniósł ją obserwując jak skacze ale zaraz wrócił do przemywania swojej broni. Chyba skończył bo gdy nastolatka podeszła odłożył większy toporek obok i wziął się za czyszczenie mniejszego.

Jedna chwila i znowu spodnie Angie były mokre, tak samo jak buty i skarpetki. Brodziła w złej wodzie aż dobrodziła pod wejście bryka. Tam przystanęła, przewieszając karabin przez ramię żeby mieć wolne ręce.
- Krwawisz - powiedziała cicho, podchodząc jeszcze krok tak, że znalazła się tuż przy panu z obrazkami. Patrzyła z niepokojem na rozcięcie na jego ramieniu, mieszające farbę obrazków z czerwienią - Trzeba opatrzyć, żeby się nie paskudziło.

- Co ma Khain wziąć to weźmie. A co nie to nie. Nic nam do tego. - powiedział filozoficznie Roger obmywając mniejszy toporek. Skończył jednak, wstał i spojrzał na blondynkę. Patrzył się na nią chwilę nieodgadnionym wzrokiem którego nie umiała interpretować. - Widzisz Ćmo? - wskazał obmytym toporkiem na dwa pływające ciała. - Arena Khaina została otwarta. Próba zaczęła się. Można uciekać ale kogo Khain wybierze ten zostanie i będzie dla niego walczył czy tego chce czy nie. - powiedział kiwając głową jakby mówił oczywistą jasność. Zaraz jednak zaczął brnąć przez wodę w kierunku czarnej furgonetki.

- Khain już wziął swoje, tam na placu przy studni. Dużo krwi… będzie zadowolony - odpowiedziała doganiając go i trącając ramieniem - A tobie jak się zrobi zakażenie… i spuchnie ręka, albo osłabniesz… to wrogi łatwiej cię pokonają. Jak to próba to przetrwa najsilniejszy. Nie ma co się samemu osłabiać, wojny są długie - westchnęła, machając ręką gdzieś w stronę studni - Ta arena… mnie pasuje. Mogę dla niego walczyć i trupić. Przynajmniej wujek się nie czepia… że nie można. Pomożesz przeszukać ciała? Trochę… no trochę ich tam jest. Prawie wykończyłam mag, przydałoby się uzupełnić pestki. Mieli jakieś małe pistolety. Na mały kaliber, bo nie przeszły przez kamizelkę - puknęła w pierś - Nooo… ale może któryś coś ma. Leki, albo pojemniki na dobrą wodę. I broń. Broń się nam przyda. Taka strzelana.

- Bo to tylko parchate kundle.
- Roger pogardliwie skomentował niedawnych przeciwników. Doszedł do tylnych otwartych drzwi vana i dla odmiany wszedł znowu na kufer wozu. Tam zaczął grzebać w jakichś pudłach i po chwili grzebania siadł na ławie furgonu z jakąś butelką i bandażem w ręku. Butelkę odkręcił i wypił spory łyk. Potem syknął cicho, otarł usta ramieniem i oblał ranę a potem bandaż. Na koniec zerknął na blondynkę i wyciągnął butelkę w jej stronę.

Przyjęła flaszkę i wzięła niewielkiego łyka. Alkohol nie poprawiał celności, ale mieli chyba co świętować tak trochę. Przeżyli, pokonali wroga… na razie. Pierwsze starcie wyszło na ich korzyść. Procenty zapiekły gardło, ale udało się jej nie rozkasłać.
- Może i kundle, ale mają rzeczy. Rzeczy są przydatne. Jedzenie… albo zapasy które można na jedzenie wymienić - oddała butelkę przyglądając mu się spode łba i zagryzając wargę. W końcu wyszczerzyła się i skoczyła do przodu, zarzucając mu ręce na szyję i zostawiając buziaka na ustach.
- Jesteś cały… dobrze. Martwiłam się… bo nie widziałam co się dzieje, a zaczęli strzelać i… cieszę się, że jesteś cały - mruknęła, głaszcząc czarne włosy wierzchem dłoni.

Roger chyba się nie do końca spodziewał takiego ruchu po blondynce bo w pierwszym momencie trochę go cofnęło w kierunku ściany razem ze ściskającą go blondynką. Ale zaraz potem wciąż trzymając bandaż objął ją przyciągając do siebie. Usta w pierwszej chwili biernie dające się całować rozchyliły się i zareagowały oddaniem pocałunku. Roger uśmiechnął się swoimi umalowanymi w szczękę czaszki ustami sadzając sobie blondynkę na udach.
- Nie bój się. Moc Khaina jest wielka. Widocznie jesteśmy pisani zginąć w późniejszych walkach. Może nawet w wielkim finale. - dodał z namaszczeniem kiwając głową i mówił jak o czymś wymarzonym i przyjemnym. - Zawiążesz? - zapytał po chwili wskazując na swoje ramię i trzymany bandaż. Samemu było trochę trudno obwiązać sobie ramię.

Jasna głowa pokiwała na zgodę. Dziewczyna wzięła bandaż i chwyciła delikatnie ranne ramię. Nie umiała bandaży jak wujek, ale zawiązać żeby woda nie wypływała chyba potrafiła. Na sobie działało.
- Nie boję się śmierci - powiedziała dziwnie pogodnie - To naturalna rzecz, jak oddychanie, deszcz, upał i piasek. Noc i dzień. Równowaga natury. Ale… nie lubię umierania. Jest okropne i boli - skrzywiła się, majstrując przy opatrunku - No i nie chcę żeby was to spotkało. Ciebie, wujka i ciocię. Na wojnach są wygrani i przegrani. Bądźmy tymi pierwszymi, byłoby fajnie. Zbierzemy rzeczy niemiłych ludziów, zgarniemy wodę i benzynę… i dalej nie wiem, ale to wujek będzie wiedział. Chce się przeprawić na tamten brzeg, ale chyba… no będzie problem… i Roger. Chciałabym spytać… - zawiesiła się, ale złapała oddech i wywaliła co jej leżało na sercu - Ten pan żul, od pompy. Opowiadałeś o nim przy śniadaniu, że cię tu zaprowadził… jak on wyglądał? Nosił może to? - sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej wisiorek ze śladami krwi.

Roger wziął wisiorek w dłoń i zerknął na niego. Zaraz wzruszył ramionami i chyba rzecz nie wzbudziła w nim większego zainteresowania. - Nie wiem kto by tam przy tych śmierdzielach grzebał. Nie przyglądałem się mu chciałem by pokazał mi gdzie jest woda i dałem mu flachę za fatygę i niech spierdala. - Roger pokręcił głową na znak za jak błahą sprawę tamto wydarzenie uważa.
- Ale Ćmo nie przejmuj się drugim brzegiem. Jeśli macie opuścić Arenę Khaina to on zadba byście opuścili a nie to nic nie poradzicie. Nikt nic nie poradzi. Jedyny sposób to trzeba napełnić kielich krwi by mógł nasycić nim swoje pragnienie. Wtedy zapadnie w sen i czas Areny się skończy. Więc żeby napełnić kielich trzeba zabijać. Trzeba zabić wszystkich. By krew się lała i napełniła kielich. - pan z obrazkami mówił swobodnie i pewnie jakby mówił o czymś jasnym i oczywistym. Wstał i resory furgonetki lekko zatrzeszczały.
- No ale na razie trzeba zadbać o sprawy wiary. I zebrać trofea. - powiedział i znowu zeskoczył z podłogi pojazdu w wodę na zewnątrz.

- Trofea? - powtórzyła niepewnie i też wyskoczyła na złą wodę - Jak z futerek co się je upolowało? Jakieś rogi, albo zęby lub pazury? A ten kielich… on duży jest? Dużo tam tej krwi potrzeba? Bo… ten… trochę już trupów zrobiłam, to mogą być dla Khaina. - wzruszyła ramionami, poprawiając karabin i uciekając wzrokiem gdzieś w dal - Teraz siedmiu tych kundli, bo byli niemili… i takiego pana żula który w nocy zasadzkował jak śpiewałeś i klekotałeś. Tam, w tym domu. Wujek pomógł posprzątać, bo narobił czerwonego bałaganu jak umierał. Dostał misiem… no i wtedy zawsze jest bałagan - wyjaśniła powoli, wyraźnie speszona. W jej dłoni znienacka pojawił się nóż dziadunia. Obróciła go w palcach sprawdzając w świetle dnia czy nie zostały na nim plamy - Dlaczego powiedziałeś wujkowi takie niemiłe rzeczy? Że nie ma na mnie wpływu… chyba coś takiego. Przecież to wujek, wpływa na mnie bo jest wujkiem. I Paznokciem. Jest mądry i dobry i cicho chodzi i się martwi. Robimy zespół… muszę się go słuchować.

- Nie no zabić żula?
- Roger skrzywił się i pokręcił głową idąc szybko przez sięgającą kolan wodę i rozbryzgując ją głośno i wysoko. - Słabo. - ocenił szybko. - O to jest dobre. Z tego Khain się cieszy. - wskazał z aprobatą na pływające ciała do jakich się zbliżali. - A ten wujek no jak sobie chcesz ale on nie łapie, że jesteś Ćmą. Sam sobie i tobie napyta biedy jak tego nie załapie. No to mu powiedziałem. - wyjaśnił idący kainita znowu chyba nie przywiązując większej wagi do tamtej porannej rozmowy między nim a wujkiem Angie. - A ty dopiero wyszłaś z poczwarki, świeża jesteś, młoda Ćma to jeszcze się go słuchasz ale jak rozwiniesz skrzydła, jak poczujesz zew księżyca, gdy on cię wezwie to wujek czy inni będą ci tylko przeszkadzać. I wtedy albo usłuchasz zewu albo będziesz się męczyć w samotności słysząc zew a nie mogąc podążyć za jego wolnością. Wujek i inni to tylko kaganiec dla ciebie, sama się zastanów czy chcesz żyć w kagańcu czy wolisz podążać własną drogą a nie tą którą ktoś ci kazał jechać. - Roger powiedział to z pasją więc widocznie był pewny tego co mówi. I wyglądał jakby mówił poważnie.
- A trofea. No właśnie jak ze zwierząt. - zmienił temat na chyba znacznie bardziej dla niego przyjemny i raźno wbiegł po stopniach autobusu. Tam w przejściu też leżało ciało w kałuży krwi. A na siedzeniu kolejne. Z bliska Angie widziała jak te na siedzeniu wciąż siedzi z dziurą w czole. Dziura była jednostronna więc coś co przebiło czaszkę nie przeszło na wylot jak pocisk z karabinka. Twarz za to miała obficie zakrwawioną a w ranie widać było kawałki mózgu.
- O, to jest pożywka dla Khaina. To Khain uwielbia. Strach ofiar, ból, cierpienie, krew ale najbardziej lubi przelewać ją w walce. I obdarza łaską tych co robią to w jego imieniu. - Roger tłumaczył Angie prawie wesoło gdy wyjął zza paska toporek i stanął nad leżącym na podłodze ciałem. Chwilę przyglądał mu się z namysłem jakby szacował jak zacząć pierwsze cięcie czy uderzenie.

Jakoś gdy tak pan z obrazkami mówił o tych ćmach i księżycu to nawet miało sens. I to że Khain lubił trofea. Dziadek też zbierał rzeczy po zabitych obiadach i kolacjach - pazury, pióra, szpony i zęby. Dlatego Angie z ciekawością przypatrywała się która część niemiłego ludzia miły Roger weźmie za trofeum. Żeby nie stać i nic nie robić, sięgnęła po drugie ciało, przy okazji przeszukując mu kieszenie i rozglądając się za bronią. Wszystkie przydatne rzeczy jak leki, broń, bandaże i jedzenie im się przydadzą. No a Khain dostanie czerwone prezenty i krew. I wszyscy będą szczęśliwi.
- Chciałabym zobaczyć słoną wodę bez drugiego brzegu. Tą w której pływają ogromne ryby… morze. Wujek mówił, że to się nazywa morze… albo że może się nazywa morze… nie łapię czasami - wypaliła znienacka, trzepiąc ubrania utrupionego pana - I że są dwa: na wschodzie i zachodzie, ale bardzo daleko. Dalej niż do Nowego Jorku? Ile się tam by szło stąd? Tydzień? Miesiąc? Więcej? Widziałeś morze Roger? Siostra Patyka mówiła, że tam są takie białe ptaki. Mewy… stąd jej przezwisko. Jak Zordon u wujka. A pan żul zasadzkował, było ciemno, wolałam go odproblemować niż iść się spytać czy mogę go utrupić, bo w tym czasie mógł się schować i zabrać futerka, albo wyjeść batoniki z torby cioci… albo wam kuku zrobić. No i śmierdział… nie lubię tego zapachu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline