Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-10-2017, 06:28   #101
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21


- Spokojnie Angie nic nam nie jest, wszystko będzie dobrze. - eter radia zatrzeszczał głosem wujka który nawet w takiej nerwowej sytuacji potrafił się zdobyć na pocieszający i uspokajający ton jaki mógł wlać otuchę w serce. - Vex sprawdzi co z Melody. Ja sprawdzę co się dzieje przy samochodach. Ty też. Sprawdź z drugiego skrzydła. Resztą zajmiemy się potem. - ton wujka w radiu trochę spoważniał gdy mówił co ma kto robić. Brzmiało trochę jakby ciocia gdzieś tam była i mogli się porozumieć spojrzeniami by uzgodnić gdzie kto idzie i robi. Wujek pewnie chciał sprawdzić z dwóch stron co się dzieje na ulicy gdzie zostawili samochody. I Rogera. Budynek był szerszy niż zwykły dom jednorodzinny więc jakby Angie i wujek znaleźli się na dwóch przeciwnych skrzydłach ich przeciwnikom trudniej by było znaleźć osłonę przed ich lufami.

- Ale Angie nie gadaj głupstw, świetnie ci poszło, załatwiłaś sprawę prawie sama. - brzmiało jakby wujek mówił podczas biegu bo ciężko oddychał. A i tak usłyszała jak się uśmiecha przez ten głos. - Ale jeszcze nie koniec Angie.Jeszcze trochę zostało. Bez odbioru. - dodał poważniej i rozłączył się. Ale ciężko było gadać podczas biegu. A już była prawie pewna, że gdzieś biegł. Pewnie tam w stronę ulicy gdzie mówił.

Nastolatka też zerwała się do biegu. Tu na piętrze było o tyle dobrze, że nie było tej blokującej ruchy wody więc można było biec normalnie. Wybiegła z pomieszczenia skąd strzelała zostawiając za sobą złote łuski kal. 5.56. Wbiegła w jakiś korytarz a potem skręciła w kolejny. Udało jej się przebiec prawie cały gdy usłyszała charakterystyczne odgłosy walki wręcz. Szczęk broni, zgrzyt metalu, jęk jakichś blach. Wtedy ktoś strzelił. Pojedynczy strzał z broni krótkiej. Zaraz potem kolejny strzał i znowu, szybkie bez celowania i znajomy triplet z 5.56. Jęk, krzyk tam z dołu z ulicy. I cisza.

Wbiegła już do ostatniego pomieszczenia, już widziała okno na drogę gdzie zostawili pojazdy. Krok i drugi i ze środka pomieszczenia widziała dach jakiegoś dużego pojazdu. Większego nawet od samochodu Rogera. Jeszcze ostatni krok i drugi i już! Była przy samym oknie. Widziała teraz całą scenę. Ta na której nagle dla odmiany zdawała się panować cisza i bezruch.

Widziała nadal ich samochody jakimi tu przyjechali. Bliżej był ten osobowy jakim kierował wujek a nieco dalej czarna furgonetka Rogera jaką przyjechała knuja. Ale one stały bliżej drugiego końca budynku. Tam gdzie powinien być wujek z tego co mówił wcześniej choć przez ściany też go nie widziała teraz. Ale bliżej był ten autobus. Pstrokaty i z dużą ilością okien jednych obok drugiego. I z siedzeniami jakie widziała przez te okna. Dużo siedzeń jedne za drugim. Stał do niej tyłem a przodem w kierunku ich samochodów.

Drzwi dużego pojazdu i te przednie i tylne były otwarte. Przy tylnych pływały dwa ciała. Dwa obce ciała. Jedno już trochę za rufą pojazdu pływało twarzą w dół a na brudnej, zielonkawej wodzie ładnie widać było z wolna powiększającą się chmurę wypływającą z torsu. Chmura dopiero się powiększała więc musiał dostać dosłownie przed chwilą. Drugie ciało pływało dla odmiany na plecach. Miało szeroko rozkrzyżowane ramiona i martwe spojrzenie utkwione w mżystym niebie. I jakiś toporek wbity w czoło.

Wreszcie scena ożyła się. Angie dostrzegła ruch. Wewnątrz autobusu. Bielejąca sylwetka z uczernioną twarzą wyglądającą jak czaszka. Z ramionami wytatuowanymi w fantazyjne wzoru. Sylwetka wyszła przez tylne drzwi częściowo zasłonięta tarczą trzymaną w jednej ręce. Tą samą jaką widziała wcześniej przyczepioną na ścianie w wozie Rogera. W drugiej trzymał jakiś mały toporek z jakiego ściekało coś czerwonego. Wszedł w wodę prawie po kolana i spojrzał na obydwa pływające ciała. Wsadził sobie ten mały toporek za pas i sięgnął po toporek tkwiący w twarzy trupa. Ale chyba nie było łatwe bo zdenerwowanym ruchem brutalnie stąpnął na pierś trupa zgniatając go w wodę. Trup trupim zwyczajem biernie się temu poddał unosząc na powierzchni tylko dłonie i buty. Wtedy Roger tak unieruchomionego trupa wyszarpał topór. Chwilę znowu stał nieruchomo z tarczą w jednej i toporem w drugiej ręce. Po jednym ramieniu ściekało mu coś czerwonego. Choć z piętra nie było widać czy to jego czy nie.

- Krew na kielich krwi! - nagłą ciszę przerwał triumfujący krzyk Rogera. Wzbił przy tym swoją broń i tarczę wysoko w górę i uniósł głowę wysoko w górę przez co przypominał wyjącego wilka czy szakala wznoszącego swoje wycie Księżycowi. Potem zaczął uderzać toporem w tarczę krzycząc coś jakby chciał sprowokować kolejnych wrogów do ataku.



- No. Dobrze, że się nie rozkleja. - wujek Angie kiwnął krótko głową. Zaraz zaczął mówić w radio by odpowiedzieć swojej blond podopiecznej. Oberwał. Tak samo jak i dziewczyna z Det. Widziała ciemne zacieki z ran. Ale sama też miała podobne. Oberwali oboje. Ale oboje nadal mogli biec więc rany żadnego z nich nie były poważne. Ranny Pazur biegł ciężko przez wodę tak samo tuż za motocyklistką dotrzymując jej tempa którą też bierny opór wylanej wody spowalniał.

Z jakiegoś gabinetu wybiegli na korytarz i skierowali się wzdłuż niego mniej więcej w stronę gdzie zostawili samochody. Sam chciał pomóc Angie we wsparciu Rogera. Ten się nie strzelał więc nie było wiadomo jak mu idzie i czy jeszcze w ogóle jakoś idzie. Ona chciała dotrzeć do Melody która nie dawała znaku życia od początku walki. Mieli więc po drodze. Razem przebiegli zalany korytarz i wbiegli na klatkę schodową po prawej. Tu wreszcie nie było spowalniającej wody. Rozstali się na piętrze. On pobiegł w prawo by mieć wgląd na ulicę i samochodu a ona w lewo gdzie powinna być Melody w którymś z bocznych pomieszczeń. *

Melody okazała się dość łatwa do znalezienia. Motocyklistka znalazła ją zaraz w pierwszym pomieszczeniu po prawej. ** Ale tutaj dobre wiadomości się kończyły. Już na pierwszy rzut oka widać było, że sytuacja jest zła. Melody leżała na podłodze. Przy jej głowie i ramionach widniała niepokojąco duża czerwona plama świeżo upuszczonej krwi. Poważna rana. Leżąca dziewczyna była też niepokojąco nieruchoma. Chociaż kończyny jeszcze wykonywały krótkie nieskoordynowane ruchy. Melody leżała zwinięta w embrionalnej pozycji z nogami podkulonymi pod siebie. Z dłońmi zaciśniętymi kurczowo na własnej szyi jakby próbowała dusić samą siebie. Druga dłoń leżała bezwładnie na zakurzonej posadzce. Przy dłonie leżał wyjęty nóż, teraz coraz bardziej obramowany przez kałużę krwi właścicieli. Dziewczyna miała kompletnie puste i nieruchome spojrzenie utkwione w ścianie pomieszczenia. Albo już w tamtym świecie. Kurz na posadzce zdradzał dramatyzm ostatnich chwil jakie tu się musiały właśnie wydarzyć. Łukowate smugi palców drapiących po ziemi. Palce z połamanymi o starcie z podłogą paznokciami. Odciski krwawych dłoni podpierających sylwetkę. Krwiste rozbryzgi tuż przy oknie gdzie musiała się znajdować w chwili trafienia. Ślady butów, rąk i przesuwanego ciała sunęły się w jeden desperacki szlak od okna do środka pomieszczenia gdzie leżała obecnie zastygnięta nieruchomo dziewczyna.

Było źle. Bardzo źle. Vex z bliska nie była pewna czy Melody jeszcze żyje. Ciałem targały drgawki. Nie była więc pewna czy jeszcze oddycha. Z bliska widziała, że dostała w szyję. Dłoń już nie była w stanie uciskać rany na szyi i osłabła odsłaniając miejsce trafienia. Ale krew z rany wciąż pulsująco tryskała. Była jeszcze szansa, że serce wciąż bije. Chyba. Tak na dzielni mówili. Że póki krew tryska jest nadzieja. Natomiast na pewno Melody umrze jeśli nic nie zrobi natychmiast. Kawałek dalej ktoś strzelił. Wojskowym tripletem. Gdzieś tam gdzie powinien być Sam. Ale w tej chwili Vex nie widziała co się tam dzieje. Klęczała przy dogorywającej Melody.




*Kierunki wedle momentu wybiegania z klatki schodowej. Na exel wujek biegnie na pn (w górę) a Vex na pd (w dół).

**Patrząc wedle kierunku biegu od schodów w danym momencie. Na exel jest to przy wewnętrznym dziedzińcu we wsch skrzydle.






Jessica chwyciła za Bushmastera i wysiadła z karawanu. Zdołała skryć się za maską wozu gdy przez te kilka chwil sytuacja znowu się diametralnie zmieniła. Lester klęknął i strzelał do kogoś w przeciwną stronę niż był czarny samochód. Cofnął się za róg by ten przy podwórku nie mógł go widzieć. Co prawda on go też nie ale widocznie wolał zejść spod lufy chociaż jednemu przeciwnikowi. Za to któryś z tych w domu trafili rusznikarkę. Znowu poczuła tępe uderzenie jakie podbiło jej ramię i zachwiało klękającą właśnie sylwetką. Simon wciąż trzymając Anę właśnie kończył przebiegać drogę.

Zaraz potem czarnowłosa sama miała okazję dołączyć się do walki. Wzięła za cel tego na rogu stodoły który uwziął się czekać aż Lester wyhyli się ponownie. Ten zaś zerkał czasem za róg pewnie sprawdzając czy tamten nie postanowi przybiec i z bliska go nie odstrzelić ale raczej patrzył gdzieś w kierunku dłuższego boku stodoły. Ale nie strzelał choć zamarł z wycelowaną lufą Conana więc pewnie nie miał do kogo strzelać. Ale to się mogło zmienić. Jessica pociągnęła za spust. Raz za razem. Chmara tripletów obramowała róg stodoły. Wojskowe pociski bez trudu przebijały się przez deski budynku i pewnie to co za nimi też. Rewolwerowiec został zasypany resztkami drzazg i drewnianych odłamków, próbował zasłonić twarz ramieniem i właśnie wtedy jeden z tripletów cisnął nim o właśnie zmasakrowany róg. Gospodarz uderzył plecami o podziurawione właśnie dechy i osunął się po nich na ziemię zostawiając czerwone smugi na drewnie. Na samą Jess też sypały się odłamki samochodowej blachy, szkła, tapicerki i pojedyncze śruciny ale choć “sypało po oczach” utrudniając koncentrację to nie zaliczyła bezpośredniego trafienia. Simonowi udało się cało przebiec przez pobocze po drugiej stronie drogi i dobiegał właśnie do pierwszych krzaków i drzew.

Jessica nie przerywając ognia przeniosła lufę na dwóch strzelców wewnątrz domu. Strzelała zdając sobie sprawę, że ma małe szanse na trafienie. Była częściowo oślepiona odłamkami jakie szarpały pojazdem którego używała za zasłonę a tamci też byli częściowo skryci jak i ona. Jednak pierwszy szybki strzał przyniósł efekt gdy tym z karabinkiem lever action miotnęło nagle z wrzaskiem gdzieś, że zniknął z widoku. Następny triplet trafił w tego na piętrze. Ten też wrzasnął i upadł wewnątrz pokoju czy co to tam było znikając z okna. Krzyczał i jęczał jednak jeszcze. Ostatni szybki triplet przekierowała na tego czołgającego się ale tym razem pociski poszatkowały drzwi i framugę które właśnie się zamykały i ostatni na widoku z drużyny gospodarzy również zniknął z oczu czarnowłosego strzelca. Simon zaczął krzyczeć do Lestera, że już. Starszy Torn więc wstał i ruszył biegiem śladami brata. Jessica zaś widziała front domu i stodoły ale żadnego ruchu w tej chwili.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 22-10-2017 o 21:18.
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-10-2017, 15:55   #102
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Duży, dziwny metalowy bryk, na który wujek mówił “autobus”, chyba przywiózł pod pompę niemiłych ludzi, z jakimi się strzelali jeszcze chwilę temu. Długi, podługi i pełen dziwnych krzeseł zatopionych teraz w wodzie. Angie patrzyła na niego i gdzieś tam w środku się uśmiechnęła - musiał jeździć na benzynę! Bryki miały w zwyczaju jeść tą śmierdzącą, tłustą wodę żeby móc się poruszać, a oni jej potrzebowali! Znaczy nie oni, ale bryk pana z obrazkami i samochód knui… no i motur! Ale zanim przyjdzie czas na napełnianie baków, było jeszcze coś do zrobienia. Wujek mówił, że jeszcze nie koniec. Jeden zbieg uciekł, o ile nie było ich więcej. Na przykład w autobusie, tam gdzie krzyczący, pomalowany w wojownicze barwy Roger.

Blondynka ucieszyła się widząc go żywego. Udało mu się, nie utrupili go te złe ludzie! On ich utrupił! Widziała dwa ciała, wujek do czegoś strzelał, ale był daleko. Bliżej był półnagi mężczyzna z tarczą i toporkami. Znowu coś krzyczał, coś o kielichach… pewnie dlatego jego Khaina, bo było tam też coś o krwi. Przez okno widziała tylko fragment sceny na dole, pochłoniętej przez złą wodę.
- Jest tam jeszcze ktoś do utrupienia?! Potrzebujesz pomocy?! Albo bandaża?! - krzyknęła na dół, w międzyczasie rozglądając się po ulicy. Może zobaczy zbiega. Mógł uciekać, ale kuli nie przegoni - Boli cię coś, zrobili ci rany?!

Roger podniósł swoją pomalowaną na kształt czaszki twarz by spojrzeć na krzyczącą do niego blondynkę. Uniósł w górę dłoń z toporkiem trochę jakby w geście pozdrowienia.
- Khain był łaskawy dzisiaj! - odkrzyknął triumfującym głosem. Spojrzał w dół na pływające po wodzie ciała zabitych Psów. - No to nie były zbyt krwiste kąski do kielicha. - dodał już trochę ciszej. Zachowywał się jakby było po walce.

Na twarz blondynki wpełzł uśmiech, kiedy tak gapiła się w dół. Pan z obrazkami wyglądał tak ładnie i bojowo, a pływające obok ciała tylko dodawały mu tej ładności. Tarczę i topory miał widać nie tylko na pokaz, ale dobrze nimi operował. Jak ona Misiem. Albo karabinem.
- Wujku masz zbiega? - spytała przez radyjko, nie odrywając wzroku od bruneta na dole - Roger jest cały, utrupił dwóch. Mówi i krzyczy… chyba nic mu nie jest… znaczy ma krew, ale nie widzę stąd czy oberwał. Zejdę i zobaczę. A ty jak się czujesz? Bardzo strzelony jesteś? - puściła guzik do mówienia żeby móc krzyknąć na dół.
- Jest jeszcze jeden, o ile wujek się nim nie zajął. Uciekał i… no bo tam na placu już nikogo nie ma. To ich bryk, ten duży?! - pokazała palcem autobus - Może ma benzynę! Przyda się nam benzyna! I woda! Pomożesz mi przeszukać trupy?!

- Tak. To ten co tam pływał z siekierą do twarzy. Idę sprawdzić co z Vex.
- wujek odezwał się od razu przez radio i zwyczajowy spokój wrócił mu do głosu. Brzmiał jednak jakby właśnie ruszał z miejsca. - Ze mną w porządku. Sprawdź co z Rogerem i w ogóle tam sprawdź. Jak z tobą? Jesteś cała? - zapytało radio głosem wujka.

W tym czasie Roger zaczął obmywać toporek w wodzie przy autobusie. Chyba nie chciało mu się stać bo usiadł na stopniu otwartego tylnego wejścia autobusu i zaczął dokładniej myć ten toporek. Zza paska zaś wyjął ten mniejszy jakiego wcześniej tam wsadził i położył obok siebie. Pokiwał głową do słów Angie i wykonał przywołujący gest dłonią.

Wujek był taki dzielny, mądry i super! Już nie musieli sie przejmować uciekinierem. I jeszcze o ciocię się martwił i chciał sprawdzić czy z nią w porządku. Sam chyba też nie oberwał mocno, inaczej by jej chyba powiedział… albo krzyczał. Albo milczał i tylko krwawił.
- Jeden do mnie strzelił, ale kamizelka dziadka obroniła. To dobra kamizelka, będzie siniak i tyle - szybko uspokoiła opiekuna przez radyjko - Bałam się, że coś ci zrobią… dobrze, że tego nie zrobili. Idę do Rogera, powiem jak zobaczę. Jak spotkasz ciocię… też powiedz czy jest w porządku, dobrze? - poprosiła siadając na parapecie i po chwili przełożyła nogi na zewnątrz. Rzuciła okiem na dół, ale widziała tylko wodę. Nie było wysoko, jedno piętro, a szybciej niż bieg do schodów i przedzieranie się parterem.
- Schodzę! - powiedziała do bruneta i zeskoczyła.

Woda rozchlapała się od uderzenia nastolatki opryskując ją całą. Wzburzone fale odpłynęły od niej a woda od razu zaczęła się uspokajać. Teraz Angie miała drogę wolną do siedzącego na progu autobusu Rogera. Ten kiwnął głową i podniósł ją obserwując jak skacze ale zaraz wrócił do przemywania swojej broni. Chyba skończył bo gdy nastolatka podeszła odłożył większy toporek obok i wziął się za czyszczenie mniejszego.

Jedna chwila i znowu spodnie Angie były mokre, tak samo jak buty i skarpetki. Brodziła w złej wodzie aż dobrodziła pod wejście bryka. Tam przystanęła, przewieszając karabin przez ramię żeby mieć wolne ręce.
- Krwawisz - powiedziała cicho, podchodząc jeszcze krok tak, że znalazła się tuż przy panu z obrazkami. Patrzyła z niepokojem na rozcięcie na jego ramieniu, mieszające farbę obrazków z czerwienią - Trzeba opatrzyć, żeby się nie paskudziło.

- Co ma Khain wziąć to weźmie. A co nie to nie. Nic nam do tego. - powiedział filozoficznie Roger obmywając mniejszy toporek. Skończył jednak, wstał i spojrzał na blondynkę. Patrzył się na nią chwilę nieodgadnionym wzrokiem którego nie umiała interpretować. - Widzisz Ćmo? - wskazał obmytym toporkiem na dwa pływające ciała. - Arena Khaina została otwarta. Próba zaczęła się. Można uciekać ale kogo Khain wybierze ten zostanie i będzie dla niego walczył czy tego chce czy nie. - powiedział kiwając głową jakby mówił oczywistą jasność. Zaraz jednak zaczął brnąć przez wodę w kierunku czarnej furgonetki.

- Khain już wziął swoje, tam na placu przy studni. Dużo krwi… będzie zadowolony - odpowiedziała doganiając go i trącając ramieniem - A tobie jak się zrobi zakażenie… i spuchnie ręka, albo osłabniesz… to wrogi łatwiej cię pokonają. Jak to próba to przetrwa najsilniejszy. Nie ma co się samemu osłabiać, wojny są długie - westchnęła, machając ręką gdzieś w stronę studni - Ta arena… mnie pasuje. Mogę dla niego walczyć i trupić. Przynajmniej wujek się nie czepia… że nie można. Pomożesz przeszukać ciała? Trochę… no trochę ich tam jest. Prawie wykończyłam mag, przydałoby się uzupełnić pestki. Mieli jakieś małe pistolety. Na mały kaliber, bo nie przeszły przez kamizelkę - puknęła w pierś - Nooo… ale może któryś coś ma. Leki, albo pojemniki na dobrą wodę. I broń. Broń się nam przyda. Taka strzelana.

- Bo to tylko parchate kundle.
- Roger pogardliwie skomentował niedawnych przeciwników. Doszedł do tylnych otwartych drzwi vana i dla odmiany wszedł znowu na kufer wozu. Tam zaczął grzebać w jakichś pudłach i po chwili grzebania siadł na ławie furgonu z jakąś butelką i bandażem w ręku. Butelkę odkręcił i wypił spory łyk. Potem syknął cicho, otarł usta ramieniem i oblał ranę a potem bandaż. Na koniec zerknął na blondynkę i wyciągnął butelkę w jej stronę.

Przyjęła flaszkę i wzięła niewielkiego łyka. Alkohol nie poprawiał celności, ale mieli chyba co świętować tak trochę. Przeżyli, pokonali wroga… na razie. Pierwsze starcie wyszło na ich korzyść. Procenty zapiekły gardło, ale udało się jej nie rozkasłać.
- Może i kundle, ale mają rzeczy. Rzeczy są przydatne. Jedzenie… albo zapasy które można na jedzenie wymienić - oddała butelkę przyglądając mu się spode łba i zagryzając wargę. W końcu wyszczerzyła się i skoczyła do przodu, zarzucając mu ręce na szyję i zostawiając buziaka na ustach.
- Jesteś cały… dobrze. Martwiłam się… bo nie widziałam co się dzieje, a zaczęli strzelać i… cieszę się, że jesteś cały - mruknęła, głaszcząc czarne włosy wierzchem dłoni.

Roger chyba się nie do końca spodziewał takiego ruchu po blondynce bo w pierwszym momencie trochę go cofnęło w kierunku ściany razem ze ściskającą go blondynką. Ale zaraz potem wciąż trzymając bandaż objął ją przyciągając do siebie. Usta w pierwszej chwili biernie dające się całować rozchyliły się i zareagowały oddaniem pocałunku. Roger uśmiechnął się swoimi umalowanymi w szczękę czaszki ustami sadzając sobie blondynkę na udach.
- Nie bój się. Moc Khaina jest wielka. Widocznie jesteśmy pisani zginąć w późniejszych walkach. Może nawet w wielkim finale. - dodał z namaszczeniem kiwając głową i mówił jak o czymś wymarzonym i przyjemnym. - Zawiążesz? - zapytał po chwili wskazując na swoje ramię i trzymany bandaż. Samemu było trochę trudno obwiązać sobie ramię.

Jasna głowa pokiwała na zgodę. Dziewczyna wzięła bandaż i chwyciła delikatnie ranne ramię. Nie umiała bandaży jak wujek, ale zawiązać żeby woda nie wypływała chyba potrafiła. Na sobie działało.
- Nie boję się śmierci - powiedziała dziwnie pogodnie - To naturalna rzecz, jak oddychanie, deszcz, upał i piasek. Noc i dzień. Równowaga natury. Ale… nie lubię umierania. Jest okropne i boli - skrzywiła się, majstrując przy opatrunku - No i nie chcę żeby was to spotkało. Ciebie, wujka i ciocię. Na wojnach są wygrani i przegrani. Bądźmy tymi pierwszymi, byłoby fajnie. Zbierzemy rzeczy niemiłych ludziów, zgarniemy wodę i benzynę… i dalej nie wiem, ale to wujek będzie wiedział. Chce się przeprawić na tamten brzeg, ale chyba… no będzie problem… i Roger. Chciałabym spytać… - zawiesiła się, ale złapała oddech i wywaliła co jej leżało na sercu - Ten pan żul, od pompy. Opowiadałeś o nim przy śniadaniu, że cię tu zaprowadził… jak on wyglądał? Nosił może to? - sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej wisiorek ze śladami krwi.

Roger wziął wisiorek w dłoń i zerknął na niego. Zaraz wzruszył ramionami i chyba rzecz nie wzbudziła w nim większego zainteresowania. - Nie wiem kto by tam przy tych śmierdzielach grzebał. Nie przyglądałem się mu chciałem by pokazał mi gdzie jest woda i dałem mu flachę za fatygę i niech spierdala. - Roger pokręcił głową na znak za jak błahą sprawę tamto wydarzenie uważa.
- Ale Ćmo nie przejmuj się drugim brzegiem. Jeśli macie opuścić Arenę Khaina to on zadba byście opuścili a nie to nic nie poradzicie. Nikt nic nie poradzi. Jedyny sposób to trzeba napełnić kielich krwi by mógł nasycić nim swoje pragnienie. Wtedy zapadnie w sen i czas Areny się skończy. Więc żeby napełnić kielich trzeba zabijać. Trzeba zabić wszystkich. By krew się lała i napełniła kielich. - pan z obrazkami mówił swobodnie i pewnie jakby mówił o czymś jasnym i oczywistym. Wstał i resory furgonetki lekko zatrzeszczały.
- No ale na razie trzeba zadbać o sprawy wiary. I zebrać trofea. - powiedział i znowu zeskoczył z podłogi pojazdu w wodę na zewnątrz.

- Trofea? - powtórzyła niepewnie i też wyskoczyła na złą wodę - Jak z futerek co się je upolowało? Jakieś rogi, albo zęby lub pazury? A ten kielich… on duży jest? Dużo tam tej krwi potrzeba? Bo… ten… trochę już trupów zrobiłam, to mogą być dla Khaina. - wzruszyła ramionami, poprawiając karabin i uciekając wzrokiem gdzieś w dal - Teraz siedmiu tych kundli, bo byli niemili… i takiego pana żula który w nocy zasadzkował jak śpiewałeś i klekotałeś. Tam, w tym domu. Wujek pomógł posprzątać, bo narobił czerwonego bałaganu jak umierał. Dostał misiem… no i wtedy zawsze jest bałagan - wyjaśniła powoli, wyraźnie speszona. W jej dłoni znienacka pojawił się nóż dziadunia. Obróciła go w palcach sprawdzając w świetle dnia czy nie zostały na nim plamy - Dlaczego powiedziałeś wujkowi takie niemiłe rzeczy? Że nie ma na mnie wpływu… chyba coś takiego. Przecież to wujek, wpływa na mnie bo jest wujkiem. I Paznokciem. Jest mądry i dobry i cicho chodzi i się martwi. Robimy zespół… muszę się go słuchować.

- Nie no zabić żula?
- Roger skrzywił się i pokręcił głową idąc szybko przez sięgającą kolan wodę i rozbryzgując ją głośno i wysoko. - Słabo. - ocenił szybko. - O to jest dobre. Z tego Khain się cieszy. - wskazał z aprobatą na pływające ciała do jakich się zbliżali. - A ten wujek no jak sobie chcesz ale on nie łapie, że jesteś Ćmą. Sam sobie i tobie napyta biedy jak tego nie załapie. No to mu powiedziałem. - wyjaśnił idący kainita znowu chyba nie przywiązując większej wagi do tamtej porannej rozmowy między nim a wujkiem Angie. - A ty dopiero wyszłaś z poczwarki, świeża jesteś, młoda Ćma to jeszcze się go słuchasz ale jak rozwiniesz skrzydła, jak poczujesz zew księżyca, gdy on cię wezwie to wujek czy inni będą ci tylko przeszkadzać. I wtedy albo usłuchasz zewu albo będziesz się męczyć w samotności słysząc zew a nie mogąc podążyć za jego wolnością. Wujek i inni to tylko kaganiec dla ciebie, sama się zastanów czy chcesz żyć w kagańcu czy wolisz podążać własną drogą a nie tą którą ktoś ci kazał jechać. - Roger powiedział to z pasją więc widocznie był pewny tego co mówi. I wyglądał jakby mówił poważnie.
- A trofea. No właśnie jak ze zwierząt. - zmienił temat na chyba znacznie bardziej dla niego przyjemny i raźno wbiegł po stopniach autobusu. Tam w przejściu też leżało ciało w kałuży krwi. A na siedzeniu kolejne. Z bliska Angie widziała jak te na siedzeniu wciąż siedzi z dziurą w czole. Dziura była jednostronna więc coś co przebiło czaszkę nie przeszło na wylot jak pocisk z karabinka. Twarz za to miała obficie zakrwawioną a w ranie widać było kawałki mózgu.
- O, to jest pożywka dla Khaina. To Khain uwielbia. Strach ofiar, ból, cierpienie, krew ale najbardziej lubi przelewać ją w walce. I obdarza łaską tych co robią to w jego imieniu. - Roger tłumaczył Angie prawie wesoło gdy wyjął zza paska toporek i stanął nad leżącym na podłodze ciałem. Chwilę przyglądał mu się z namysłem jakby szacował jak zacząć pierwsze cięcie czy uderzenie.

Jakoś gdy tak pan z obrazkami mówił o tych ćmach i księżycu to nawet miało sens. I to że Khain lubił trofea. Dziadek też zbierał rzeczy po zabitych obiadach i kolacjach - pazury, pióra, szpony i zęby. Dlatego Angie z ciekawością przypatrywała się która część niemiłego ludzia miły Roger weźmie za trofeum. Żeby nie stać i nic nie robić, sięgnęła po drugie ciało, przy okazji przeszukując mu kieszenie i rozglądając się za bronią. Wszystkie przydatne rzeczy jak leki, broń, bandaże i jedzenie im się przydadzą. No a Khain dostanie czerwone prezenty i krew. I wszyscy będą szczęśliwi.
- Chciałabym zobaczyć słoną wodę bez drugiego brzegu. Tą w której pływają ogromne ryby… morze. Wujek mówił, że to się nazywa morze… albo że może się nazywa morze… nie łapię czasami - wypaliła znienacka, trzepiąc ubrania utrupionego pana - I że są dwa: na wschodzie i zachodzie, ale bardzo daleko. Dalej niż do Nowego Jorku? Ile się tam by szło stąd? Tydzień? Miesiąc? Więcej? Widziałeś morze Roger? Siostra Patyka mówiła, że tam są takie białe ptaki. Mewy… stąd jej przezwisko. Jak Zordon u wujka. A pan żul zasadzkował, było ciemno, wolałam go odproblemować niż iść się spytać czy mogę go utrupić, bo w tym czasie mógł się schować i zabrać futerka, albo wyjeść batoniki z torby cioci… albo wam kuku zrobić. No i śmierdział… nie lubię tego zapachu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 20-10-2017, 12:37   #103
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex zaczęła przeklinać, na początku cicho, ale z każdą sekundą coraz głośniej. Była mechanikiem, gangerem, a nie cholerną pielęgniareczką. Zrzuciła z siebie kurtkę i zdjęła z siebie koszulkę. Motocyklistka odepchnęła słabą rękę rannej i szybko docisnęła materiał do szyi Melody.
- Jak rura przecieka to trzeba ją zatkać, to tylko kolejna cholerna rura. - Nie wiedziała na ile może okłamać, kogoś kto się wykrwawia. - Trzymaj się idiotko. To tylko trochę krwi.

Przyciskając koszulkę do szyi Melody, zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu, szukając czegokolwiek co mogłoby jej pomóc. Co się robi z rurą. Szmata nie wystarczy, zaraz przesiąknie też przez nią. Można by ją zespawać, ale ludzi się nie spawa! Coraz bardziej zdenerwowana, starając się uciskać ranę, tak by z niej nie sikało, zaczęła przeszukiwać Melody.
- No cholero, powiedz, że miałaś coś przy sobie. Najlepiej cholerną spawarkę do ludzi!

Mogłaby przypalić ranę. Chyba by dało radę. Jak się robiło kolczyki to się je podgrzewało by nie leciała jucha. Trzeba by tylko skołować zapalniczkę i kawałek metalu. Tylko czy to jej nie jebnie. Toż to można zejść z bólu.

Po chwili udało się jej wygrzebać z kurtki Melody zapalniczkę i nóż. Położyła ostrze obok siebie i zabrała się za podgrzewanie.
- Niech to zadziała do cholery… to tylko taka inna rura. - Patrzyła jak stal zaczyna się lekko przebarwiać. - To tylko taka cholernie miękka, wrażliwa i tryskająca juchą rura.

Spojrzała na twarz Melody i poważnie się zawahała. Toż nie ma bladego pojęcia co robi! Ale chyba ona tu zejdzie. Ludzi raczej się przekręcają od czegoś takiego. W sumie wygląda trochę jakby już się przekręciła. Chyba gorzej nie będzie… Wzięła głębszy oddech i odsłaniając zakrytą koszulką ranę, zaczęła ją przypalać. Widziała wstrząs jaki wywołała w rannej kobiecie, ale teraz już nie było odwrotu. Przesunęła szybko ostrze, patrząc jak rana się zasklepia i odłożyła je na bok.

Przez kilka sekund wyglądało nawet nieźle. Vex miała nawet wrażenie, że spojrzenie Melody nabrało jakiejś takiej ludzkiej przytomności, jednak sekundę później zamknęła oczy.
- Nie… nie, nie, nie, nie! - Klepnęła kurierkę mocno w twarz, jednak ta nie zareagowała. - Nie rób mi tego cholero. To tylko mały wyciek!

Rozpięła kurtkę Melody, ale tak jak się spodziewała ciało nie poruszało się. Chłopaki coś jeszcze robili, jak ktoś zgonował. Szybko nachyliła się i przysunęła ucho do nosa dziewczyny, jednak tam także nie było nic. Zeszła. Tak po prostu, do cholery, przy niej zeszła.

Vex klapnęła na podłogę odrzucając zakrwawioną koszulkę na bok. Spierdoliła jak nic. Ale mówiła, jej że nie jest lekarzem! Patrzyła na leżące przed sobą ciało, mając nadzieję, że jednak się poruszy. Jakaś drgawka, cokolwiek. Jednak było cicho. Mogła teraz z całą satysfakcją z dobrze spierdolonej roboty podziwiać stygnące zwłoki. Lekko podłamana opuściła głowę, patrząc na zakrwawione dłonie.
- To tak bardzo nie mój dzień.

Powinna się ruszyć. Na zewnątrz nie było już słychać strzałów. Powinna sprawdzić co z resztą. Uśmiechnęła się cierpko. Nawet jakby im coś było to przy takiej pomocy, lepiej by nie podchodziła.
- No Vex, czas ruszyć dupę. - Oparła się się dłonią o podłogę ale nie była w stanie się podnieść. Że też tak ją kopnęło. Klepnęła na podłogę, czując pod plecami chłód. No tak, została bez koszulki… dobrze, że była jeszcze kurtka. Zerknęła na leżące obok ubranie, ale nie chciało jej się przez chwilę po nie sięgać. - Odliczam od dwudziestu i wstaję… 20… 19…

Doszła gdzieś do połowy zamierzonego czasu gdy usłyszała szybkie kroki. Nie bieg ale szybkie kroki. Zaraz potem zwalista sylwetka najemnika stanęła w progu. - Vex! - krzyknął i podbiegł do leżącej kobiety. Klęknął przy niej i popatrzył na nią pytającym wzrokiem. - Co ci jest? Gdzie masz ubranie? - zapytał zaniepokojonym tonem zerkając też na leżącą obok drugą kobietę. Tę sztywniejącą i nieruchomą.

Vex uśmiechnęła się do Sama. W końcu jakiś pozytywny akcent na horyzoncie.
- Spokojnie nic mi nie jest. Nie bardziej niż po strzelaninie. - Wytężając całą silną wolę podniosła się. - Musiałam coś docisnąć do jej rany więc użyłam koszulki. Niestety spierdoliłam i Mel nie ma już z nami. - Motocyklistka zacisnęła dłonie w pięści. Porażka, mimo że się jej spodziewała nie dawała jej spokoju.

- Ah. - Sam westchnął patrząc na martwą już cwaniarę, pocharataną szyję, zastygającą krew i ciśniętą gdzieć zmiętą koszulkę. Też zakrwawioną. - Dobrze zrobiłaś no nic nie było innego. Ale nie przejmuj się tak. Przykra sprawa jak się nie udało ale zobacz jak oberwała. Nie wiem czy ktokolwiek by ją odratował. - Pazur pokręcił głową zapatrzony w zmasakrowaną szyję Melody.

- Ale teraz Vex musimy zadbać o siebie. Jej już nie pomożemy. - Pazur ożywił się i wrócił do rzeczywistości. - Chodź w plecaku mam bandaże i resztę. Zajmiemy się tym. - Pazur wstał razem z uniesioną na rękach motocyklistką. Raźno ruszył w kierunku korytarza i schodów prowadzących na zalany wodą parter i ulicę.

Vex roześmiała się gdy sam ją podniósł. Dzięki tej prostej czynności, która mężczyzna wykonał jakby z łatwością, poczuła się dużo lepiej.
- Papryczko, naprawdę nic mi nie jest. - Pocałowała go w usta i delikatnie wysunęła się z objęć. - Też jesteś ranny głuptasie i dźwiganie mnie raczej ci nie pomoże. A trzeba jeszcze zgarnąć kilka rzeczy. - Wskazała na swoją kurtkę i leżącą na niej Berettę.

Prawda była taka, że mogli też zgarnąć rzeczy Melody, ale motocyklistka wyraźnie nie czuła się na siłach.

- Świetnie. To bardzo dobrze. - Pazur pokiwał głową pozawalając wysunąć się z objęć dziewczynie z Det. - Ale tym zajmiemy się potem. Teraz chodź do samochodu. - Sam nie chciał od ręki grzebać przy trupach gdy wciąż krwawili z przestrzelin. Dał znak by wrócić do osobówki. Gdy wyszli na zalaną ulicę Vex widziała dwa ciała pływające w wodzie przy autobusie którym musieli przyjechać Psy i pewnie to jego hydraulczne hamulce słyszała na początku tej awantury. Pewnie diesel. Wewnątrz atobusu majaczyły sylwetki o blond włosach i druga nienaturalnie biała. Pazur przyglądał im się chwilę gdy szli ku osobówce ale nic nie powiedział. Otworzył bagażnik i wyjął z niego plecak. A z niego z kolei wyjął apteczkę. A z niej wyjął buteleczkę. Gdy ją odkręcił by przemyć ranę na ramieniu Vex wyczuła charaterystyczny zapach jodyny. - Przemyję ci to i opatrzę. Potem to na nodze. Będziesz musiała ściągnąć spodnie. A potem ty zajmiesz się mną. Może tak być? - powiedział już przemywając wacikiem nasączonym jodyną przestrzelinę na ramieniu motocyklistki. Zaraz odstawił buteleczkę na bagażnik i sięgnął po pakunek z gazą jałową.

Vex zgarnęła swoją kurtkę i broń i ruszyła za Samem. Mimo wszystko wolała nie biegać w samym staniku po okolicy. Jakoś cały czas czuła, że gdy tylko się odprężą, pojawi się kolejna banda.

Zaniepokoił ją brak reakcji na Angie i Rogera. Czyżby wujaszek zaczynał się godzić z tą sytuacją? Ugryzła się w język powstrzymując się od komentarza. To zły moment. To zły moment na wiele rzeczy. Powinni zgarnąć swoje rzeczy i wodę, i jak najszybciej się stąd zabrać.

Gdy tylko Sam wydobył apteczkę, zdjęła kurtkę, ponownie odsłaniając ranę na ramieniu i grzecznie poddała się zabiegom mężczyzny. Motocyklistka skrzywiła się czując pieczenie jodyny na ramieniu, ale już po chwili pozwoliła sobie na to by zdrową dłonią przeczesać włosy Sama.
- Z przyjemnością się tobą zajmę wujaszku. - Gdy skończył usiadła w bagażniku, zsuwając spodnie i odsłaniając ranę na prawym udzie. Samowi jakoś udało się sprawić, że obraz Mel zacierał się w jej głowie. Bardzo chętnie dałaby wujaszkowi całkowicie zająć swoje myśli, ale to chyba nie był najlepszy moment na inicjowanie igraszek, tym bardziej że mógł się niepokoić o pewną blond główkę.
 
Aiko jest offline  
Stary 20-10-2017, 23:50   #104
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Nie czuła się źle z powodu cierpienia tamtych, ani tego że dodawała sobie kolejne życia na sumienie. To była prosta i chłodna kalkulacja. Oni albo Lester. Oni albo ona. Oni albo Simon. W każdym z tych równań strona przeciwna znajdowała się na najniższej pozycji gdy chodziło o chęć oszczędzenia im cierpień i ocalenia życia. Tak już po prostu było.

Rany bolały, karawan z pewnością wymagać będzie gruntownego remontu o ile w ogóle opłaci się go doprowadzać do stanu sprzed wizyty na farmie, wszyscy jednak żyli i tylko to się teraz liczyło dla Jess. Nie wsiadła jednak do wozu i nie ruszyła w stronę Simona ani tym bardziej by ruszyć w kierunku Lestera. Tkwiła na pozycji pilnując budynków i szukając oznak ruchu, a tym samym zagrożenia. Nie mogła sobie pozwolić by dać upust chęci ponownego połączenia się z braćmi i upewnienia że z nimi wszystko w porządku. Potrzeba ta musiała zostać stłamszona na rzecz zapewnienia im bezpieczeństwa, tak jak stłamszona została chęć ratowania własnego życia. Gdyby jednak Lesterowi udało się dobiec do brata bez przygód, zamierzała po nich pojechać. W to jednak, by tak się stało, nie wierzyła. Gdy coś miało pójść źle, zwykle szło. Prawo Murphiego działało czy świat się kończył czy nie. Taki już parszywy los.

Sekundy nerwowego oczekiwania upływały. Tak samo jak kolejne kroki Lestera przebiegającego drogę w kierunku młodszego brata. Jess słyszała odgłosy domu. Nawet czasem zauważała jakiś ruch choć zbyt niepewny i urwany by liczyć na realne trafienie. Starszy Torn dobiegł w końcu do młodszego i obaj byli względnie bezpieczny pod osłoną drzew i zarośli.

Odetchnęła z ulgą, chociaż oddech ten był krótki i urywany. Nadal nie pozwalała nadziei na przejęcie władzy. Skoro jednak obsada farmy nie miała zamiaru kontynuować wymiany ognia, czekanie w miejscu w nieskończoność pozbawione było sensu. Jeszcze przez chwilę tkwiła jednak na swojej pozycji, jakby nie będąc w stanie zmusić się do oderwania wzroku od wrogiego terenu.

Karawan, gdy wreszcie ponownie do niego wsiadła, mimo iż oberwał kilka razy i konkursu piękności by nie wygrał, to jednak odpalił. Gdyby nie to że nie był to właściwy moment na okrzyki zwycięstwa pewnie by taki z siebie wydała. Jednak nie, jeszcze nie teraz. Nie, dopóki nie znajdą się daleko od farmy i osady. Dopóki nie opatrzą swoich ran i nie odpoczną po przejściach. Z tego też powodu ograniczyła się tylko do wciśnięcia pedału gazu i ruszenia w kierunku braci. Busha położyła na desce rozdzielczej by móc po niego w każdej chwili sięgnąć. Na siedzeniu pasażera zległ na wszelki wypadek, rewolwer. Powinna uzupełnić naboje ale jeszcze mogła z tym chwilę poczekać. Najważniejsze był wyrwanie się stąd.

Lasek, a raczej te kilka drzew rosnących na krzyk i ozdobionych krzakami, zbliżał się w tempie ślimaczym. Krowa zdecydowanie nie miała możliwości wozu Lestera i rozpędzała się jakby jej ktoś przyczepił do tyłka kotwicę, z której najpierw musiała się zerwać. No ale nie miała zostać ich wozem na długo. Drugiego akumulatora zdobyć się nie udało więc nie mogli jej adoptować. Szkoda, przysłużyła się i Jess najchętniej by jednak ją zabrała.

Podjeżdżając pod lasek nakręciła tak by ustawić się nosem w stronę osady. Utrzymując silnik w trybie pracującym, wychyliła się by otworzyć drzwi pasażera i zebrać z siedzenia rewolwer. Rany dawały jej popalić, nie była w końcu tak wytrzymała na ból jak Lest, ale podjęła próbę robienia dobrej miny do złej gry i powitała braci radosnym uśmiechem.
- Nadepnęliście psu na piszczącą zabawkę, czy co? - zapytała żartobliwie, cofając się z powrotem na siedzenie kierowcy. Cieszyła się że znowu są razem chociaż rzucanie luźnych docinków przychodziło jej z trudem. Przeczucie, że to chwilowe zawieszenie broni to tylko cisza przed burzą, nie chciało jej opuścić. Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy, próbując się przy tym nie krzywić. Adrenalina wciąż buzowała, jednak jej stężenie nie było już tak wysokie by działać jako środek przeciwbólowy.

- Też oberwałaś? - powitał ją szybkim pytaniem Lester pakujący się bez ceregieli na miejsce pasażera. Sam trzymał przyłożoną dłoń uwaloną czerwonymi kałużami przy ramieniu. Na tylne siedzenie wgramolił się Simon. Musiał władować się z Aną więc zajmowało mu to trochę więcej czasu. Brat już trzasnął drzwiami gdy ten układał dopiero Anę na tylnym siedzeniu. Na szczęście karawan może najpiękniejszy nie był ale poza urokiem i klasą która tak się spodobała młodszemu z braci był też całkiem pojemny, zwłaszcza na kufrze. Było więc gdzie tą Anę układać. Ta zaś kurczowo wtulała się w młodszego brata ale w półmroku pojazdu i właściwie za sobą ciężko było Jess oszacować w jakim właściwie jest stanie. W końcu trzasnęły tylne drzwi i Simon dał znać, że mogą ruszać.

- Jedź w prawo. Objedziemy kawałek. Ale musimy wróćić po moja brykę. - Lester dał instrukcję stukając w drzwi po swojej stronie by pokazać kierunek jazdy.

Jess odczekała aż wszyscy wsiądą, po czym ruszyła w kierunku który wskazał jej Lester. Nie odpowiedziała na jego pytanie o postrzał, nie chciała chwilowo myśleć o sobie. Zbytnio cieszyła się tym, że znowu byli razem i że wszyscy żyją, chociaż niekoniecznie wszyscy są cali. Bała się spoglądać w lusterko by sprawdzić czy nie uda się jej dojrzeć Any. Czuła się odpowiedzialna za to, co ją spotkało.

Palce dłoni kurczowo ściskały kierownicę gdy prowadziła karawan przez wertepy. Miała nadzieję, że uda się szybko i sprawnie przenieść akumulator z powrotem do wozu Lesta i odjechać zanim ruszy za nimi pościg. Niepokój wcale jej nie opuszczał zmuszając do ciągłego zerkania w lusterko i sprawdzania czy za nimi nie jadą. Do tego bolały ją odniesione rany, którymi nie miała kiedy się zająć. Potrzebowała chwili spokoju i najwyraźniej nie była w tym odosobniona.

Nikt ich nie ścigał. Przynajmniej nie teraz. Zajechali te kilka domów dalej po małym objeździe i bez przeszkód wrócili pod dom gdzie spędzili ostatnią noc. Lester pokiwał głową widząc, że jego maszyna nadal stoi. Właściwie dlaczego nie? Przecież zostawili ją z kwadrans czy dwa temu. Chociaż zdawało się to teraz strasznie dawno temu. - Do środka, młody zasuwaj do drzwi. - Lester wskazał na drzwi od garażu i Simon wyskoczył na zewnątrz i pobiegł do domu. Wydawało się, że strasznie długo nic się nie dzieje ale to pewnie z nerwów. Drzwi garażu skrzypnęły gdy młodszy Torn otworzył je od środka. Teraz Jess mogła wjechać do wewnątrz przydomowego garażu. Simon zaś od razu zaczął zamykać garażowe drzwi.

- Dobra trzeba się tym zająć. - powiedziała głowa rodziny wskazując na swoje i ramię Jessici. Ta jednak wiedziała, że tak naprawdę to nikt z ich trójki specem od medycyny i bandażowania nie jest. Ale ratować jakoś trzeba się było. Lester wysiadł i przeszedł do kuchni. - Kurwa gdzie ta wóda? - syknął zdenerwowany trzepiąc nerwowymi ruchami plecak. W końcu wyjął kanciastą butelkę. Simon w tym czasie trzepał plecak by znaleźć coś na bandaż. Wyjął w końcu jakąś koszulkę i zaczął ciąć ją na pasy.

- Dobra chodź tu Jess. - powiedział Simon podchodząc jednak do niej z zaimprowizowanym bandażem. Lester syknął gdy po zdjęciu kurtki polał sobie postrzelone ramię wysokoprocentowym alkoholem. - Daj to tutaj. - ponaglił młodszy, starszego brata przywołując jego z jego butelką. Ten podszedł i przechylił butelkę by zdezynfekować ranę siostrzyczki.

- Może ja spróbuję? - do rozmowy włączył się nowy kobiecy głos. Bracia z zaskoczeniem na moment zatrzymali się w bezruchu patrząc na Anę jak na jakąś zjawę. Zostawili ją w karawanie i wydawała się tam bierna i zapłakana. Zapłakana nadal była bo nawet pobieżny rzut oka ukazywał mokre ślady łez i na powiekach i na policzkach. Policzki zresztą miała brudne, wargi rozbite i twarz w siniakach. Ale choć było to dość makabryczne zestawienie nie powinno samo w sobie zagrażać życiu.

Ana czując się chyba niezręcznie w tej zaskoczonej i przedłużajacej się ciszy weszła do kuchni. Podeszła do trójki rodzeństwa i wzięła od Simona pociętą koszulkę a od Lestera butelkę. - Pokaż tą ranę. - powiedziała do Jess mocząc obficie kawałek paska który zmięła w grubszy gałgan. Unikała spojrzeń w twarz tak Jessici jak i jej braci. Ci chyba byli zbyt zaskoczeni zachowaniem Any i niezbyt wiedzieli jak się zachować.

Udało im się. A jednak im się udało dotrzeć cało z powrotem do zakładu pogrzebowego. Jess jednak wciąż spokoju ani radości nie odczuwała. Może dlatego że samochód tamtych nie został wyeliminowany i w każdej chwili mogli się oni pojawić w drzwiach? A może dlatego że zostawili za sobą żywych wrogów, którzy pewnie prędzej czy później jednak za nimi ruszą i jak nie dzisiaj to jutro, czy pojutrze, czy chociaż za tydzień lub miesiąc, ale pewnie ponownie przetną im drogę.

Zerknęła na Lestera jednak ten był bardziej skupiony raną niż problemem w postaci pozostawionych po sobie przeciwników. Miał tu trochę racji, w końcu nie było gorszego bagna niż zapaskudzona rana, a niewiele trzeba było by taką zapaskudzić. No i tak, krew przecież stale wyciekała, z czego Jess zdała sobie sprawę z pewnym zdziwieniem.
- No tak - mruknęła ni to do siebie, ni do chłopaków. Głowa pracowała jej na nieco zwolnionych obrotach, które nie pozwalały na skupienie się na zbyt wielu sprawach.

Nie pracowała jednak na tyle wolno by nie dowalić kolejnego szoku. Podobnie jak bracia, także i siostrzyczka myślała że Any to nie usłyszą jeszcze przez jakiś czas, a co dopiero zobaczą ją poza karawanem. No, nie licząc konieczności opuszczenia go by przesiąść się do bryki Lestera. No ale takie coś? Jessica dopiero po chwili zorientowała się, że wlepia w kobietę pełne zdziwienia oczy. Zaraz po tym dotarło do niej co ja właśnie ominęło. Polewanie otwartej rany wódką? Osz cholera…
- Tak, tak… eee… dzięki - wydukała, rzucając braciom zszokowane spojrzenie. - Dzięki Ana… To, no wiesz, miłe z twojej strony - dodała, wysilając się na wygięcie kącików ust ku górze w czymś na kształt uśmiechu.

Simon, któremu udało się wyjść z potyczki bez szwanku, zabrał się za pakowanie. Jakby nie spojrzeć to im wcześniej mieli tą osadę opuścić, tym dla nich było lepiej. No i czekał na nich też powód dla którego tu przyjechali, a który trzeba było jak najszybciej odszukać i najlepiej dorwać żywcem i nie pokiereszowanego bardziej niż niezbędne minimum. Na szczęście jakoś szczególnie dużo zbierania i pakowania to nie było. Jess, gdy już wydostała się spod opiekuńczych dłoni barmanki, która nieco uszczupliła zapas opatrunków jakie rusznikarka wygrzebała z własnego plecaka, ruszyła w stronę karawanu by zająć się sprawą akumulatora. Przy okazji wykręciła z krowiszcza te części które mogły się przydać później. No bo szkoda było żeby się zmarnowały.

W międzyczasie zakończone zostało także opatrywanie starszego z braci, dzięki czemu przygotowania mogły ruszyć pełną parą. Jess skorzystała jeszcze z “płynu do odkażania” żeby nieco złagodzić ból bo skupianie się na czynnościach które trzeba było wykonać sprawiało jej trudności teraz, kiedy adrenalina całkiem się ulotniła. Nie miała tej wytrzymałości co Lest więc nie mogła tak po prostu zignorować że boli, nawet jeżeli wkurzała ją własna słabość. No i nie była też jedyną cierpiącą. Ana z pewnością przeszła więcej, a jakoś się nie skarżyła. Jessica postanowiła też, że będzie barmankę traktować jakby nic się nie stało. Kiedyś usłyszała taką radę, którą matka dała rodzinie dziewczyny, którą zgwałciła grupka skurwieli. Matka mówiła wtedy, że najgorsze co można było zrobić to sprawić by się dziewczyna czuła wyizolowana, winna lub by stale znajdowała się w centrum specjalnej uwagi. Było też coś o nie przeginaniu ale Jess nie pamiętała dokładnie co, więc postanowiła potraktować barmankę tak, jak traktowała ją wcześniej i tyle. No, może biorąc przy tym poprawkę na to, że ukradła jej brata ale biorąc pod uwagę, że przez rusznikarkę tamta wpadła w łapska tych z farmy to chyba były kwita.

Reszcze przygotowań do odjazdu przebiegła bez większych kłopotów.Akumulator został przeniesiony przez braciszków, a zamontowany przez siostrzyczkę, więc można było na dobrą sprawę ruszać w dalszą drogę. Tylko gdzie? Czy był nadal sens udania się w miejsce, w którym ostatnio widziano Brown’a? Cóż, innego śladu i tak póki co nie mieli, więc równie dobrze można było sprawdzić stary.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 22-10-2017, 21:44   #105
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 22




- Tam jest woda. Taka co nie ma końca. Za rzeką i jeszcze dalej. Nie byłem tam ale tak słyszałem. A gdzie indziej to nie wiem, może jest a może nie ma. - Roger podjął temat zagadnięty przez nastolatkę gdy otarł ramieniem krew i pot z czoła. Po uderzeniach toporka w szyję zabitego psa nieco tej krwi rozbryzgało mu także na twarz. Teraz starł je ale przez to zrobiły się czerwone rozmazane smugi zamiast mocnych czerwonych kropek i kleksów. Roger położył odrąbaną głowę na jedno z siedzeń. Chwilę zamilkł i pokiwał głową kiwając z zadowoleniem głową gdy rozlewająca się po podłodze kałuża krwi objęła w końcu także i podeszwy jego butów. - O tak, krew, dużo krwi do kielicha. - mruknął jakby sam do siebie patrząc z zafascynowaniem na ten krwisty spektakl.

- A Nowy Jork jest po wschodniej stronie Ścieku. - machnął ręką jakby przebudzając się z letargu. Na gust nastolatki to machnął mniej więcej w kierunku gdzie Słońce wstawało co dnia. Złapał za ciało dotąd złożone na siedzeniu które Angie zdołała właśnie obszukać i bez ceregieli zwalił je na podłogę. - Tam też nie byłem. Ale by trzeba jechać pewnie z tydzień, może miesiąc, może dłużej, cholera wie. Zależy co Khain przygotuje próby po drodze. - odpowiedział w końcu gdy złapał oddech ale zanim zaczął odrąbywać drugą głowę bo wówczas na cza kilku mocnych uderzeń przy których krwiste rozbryzgi tryskały dookoła, nawet na sufit, rozmowa na chwilę się urwała.

- A białe ptaki. Mewy. No. To tak, czasem przylatują nawet tutaj. - powiedział znowu wycierając spocone i obryzgane krwią czoło. Drugą głowę chwycił za włosy tak samo jak pierwszą i ruszył ku tylnemu wyjściu z autobusu. Tam znowu położył je na tylnym siedzeniu a sam zabrał się za jedno z pływających ciał. Te z dziurą w głowie po toporku. Złapał je za ramiona i stękając wciągnął je na podłogę autobusu. Tu znowu powtórzył operację odrąbywania głowy. Trzecią głowę dorzucił do dwóch pierwszych na tylną kanapę autobusu i chwilę chyba podziwiał z zadowolenia swoje dzieło. Potem zaczął chaotycznie przewalać bagaże i pojemniki na jakie natrafił w autobusie aż ucieszył się gdy znalazł jakąś większą torbę. Do niej zapakował odrąbane głowy.

- Dobra choć zobaczymy czym jeszcze obdarował nas Khain. - powiedział wesoło Roger i ruszył na przeszukiwanie zabitych trupów.






- Ech. - Pazur westchnął gdy wszedł pierwszy do autobusu Psów. Zatrzymały go leżące na podłodze ciała. Bezgłowe ciała ze świeżo zalewającą podłogę juchą z przerąbanych karków. Zabicie kogoś w walce pewnie wielu osób nie ruszało jakoś specjalnie na dzisiejszych ulicach i Pustkowiach. Ale jednak zabicie i odrąbanie komuś głowy nadal kojarzono z jakimś barbarzyństwem, prymitywizmem i dzikusami. Wujek Angie wpatrywał się chwilę w to bez głowę potrójne znalezisko a potem pokręcił głową. Wyjrzał przez okna jakby szukał wzrokiem drugiej pary. Ale nie znalazł jej więc sięgnął po radio. - Co za psychol. - pokręcił znowu potępiająco głową. Chwilę trzymał dłoń na radio wpiętym w kamizelkę jakby zastanawiał się co w nie powiedzieć.

- Angie jesteś przy pompie? Pomożesz nam? Trzeba dokończyć sprawę z tą wodą. Dalej jej potrzebujemy. - powiedział w końcu. Znowu pokręcił głową. Przed paroma chwilami opatrywał ramię Vex. Potem gdy posadził ją na bagażniku Forda ze spuszczonymi spodniami również. Mimo, że zabieg nie był przyjemny bo postrzał piekł zalewany jodyną a potem trzeba było nie tak lekko obwiązać na udzie gazę to jednak nie było to całkiem nieprzyjemne. Dłonie i palce mężczyzny dotykały delikatną skórę na udach i choć w całkiem innym charakterze i intencjach niż w nocy to jednak jakoś niezbyt szło o tym nie pomyśleć. Gdy Sam skończył przesunął dłonią po udzie motocyklistki delikatnym i do zabiegów medycznych całkowicie zbędnym ruchem.
- Chyba by było. Brawo zniosłaś to jak prawdziwy mężczyzna. - najemnik uśmiechnął się do pacjentki i sam teraz siadł na bagażniku Forda by zamienić się miejscami i rolami. Teraz on siedział ze spuszczonymi spodniami i podwiniętym rękawem oddając się zabiegom Vex.

Krwawienie z ran zostało zatamowane przez założone gazy i bandaże. Teraz rany wydawały się ciążyć bardziej gdy adrenalina zdążyła już opuścić ciała zostawiając pulsujący nieprzyjemnie ból. Rana na ramieniu sprawiała, że naturalnym była potrzeba oszczędzania tego ramienia, gorzej było z raną nogi bo poruszać czy choćby stać trzeba było. A rana sztywniała i promieniowała bólem wywołując lekkie okulawienie gdy też było naturalnym choć na chwilę przenieść ciężar ciała na zdrową nogę. Ale mimo wszystko jak na poczęstowanie ołowiem to wyszli z tego obronną ręką. Ci ewidentnie świadczyły pływające tu i tam nieruchome obecnie ciała.

Sam jeszcze na chwilę zdjął kamizelkę taktyczną a potem pancerz. Wydłubał z niej dwa rozpłaszczone naboje które normalnie trafiłby go w pierś i łopatkę czyli w pewnie w płuca a to już było bardzo poważne zranienie. A tak pod miejscami trafień miał tylko zaczerwienione plamy jakie pewnie w ciągu paru godzin zmienią się w pełnoprawne siniaki. Ale ołów jakim oberwał był zbyt słaby by przebić kevlar jaki nosił Pazur. Sam gdy upewnił się, że ani jemu ani kamizelce nic właściwie nie jest poza tymi siniakami założył je ponownie.
- Dobrze, że nie mieli porządnych pukawek. - skwitował na koniec znowu dopinając swój ekwipunek na sobie. - Chodź zobaczymy co po nich zostało. - powiedział do Sam zapraszając ją w stronę autobusu kładąc swoją dłoń na jej drugim ramieniu przez co właściwie ją objął. Ale w autobusie czekała na nich ta potrójna bezgłowa niespodzianka.








Spotkali się w komplecie w furgonetce. W końcu wszyscy przeszukali ciała i musieli przytargać wreszcie te pojemniki z wodą i zostało ochłonąć i zastanowić się co dalej. Łup choć jakościowo nie robił może wrażenia to jednak utworzył całkiem sporą kupkę zdobyczy. Chyba każdy z psów miał nóż, broń palną i jakąś do walki wręcz. W broni palnej dominowały klamki z raczej dolnej półki.




Z ciekawszych Angie dojrzała dwa pistolety Makarova z ojczyzny jej dziadka. Mała, poręczna pukawka o niezbyt dużej mocy i na tuzin naboi rosyjskiego kalibru. Najbardziej z tych rewolwerów i pistoletów na różne kalibry .380 ACP i podobne raczej słabsze od standardowych kalibrów 9 Para czy .45 Colta. Najlepiej z nich prezentował się mały Colt, na te małe ammo który wyglądał jak pomniejszona wersja sławnej 11-ki*. Colt Mustang jak głosiła nazwa na broni.




Na tym tle zwykła Beretta 92 czyli dawne wojskowe M 9 wyróżniała się jakością i mocą obalającą. Z innych spluw były jeszcze dwie strzelby znalezione o tych zabitych Psów co strzelali do Melody. Jeden obrzyn zrobiony z dwururki i drugi z pompki. Obydwie dawały niesamowitą siłę ognia pojedynczego strzału ale na bardzo krótki dystans. Do tego pompka była zacięta i trzeba byłoby ją sprawdzić czy da się to jakoś odblokować czy lepiej dać sobie spokój i najwyżej wziąć na części.

Z broni ręcznej różnych noży było do oporu. Z większej broni były różne pałki zrobione z rur, bejzbole z nabitymi gwoździami, maczety z wyszlifowanych kawałków blach, zaostrzone pręty zbrojeniowe jednym słowem dominował raczej powszechny standard broni robionej z minimalnym wysiłkiem technologicznym i pracochłonnym. Pewnie większość z nich mógłby sobie zmajstrować prawie każdy mieszkaniec Pustkowi gdyby nie miał lepszej alternatywy a miał trochę czasu, materiałów i chęci.

- Myślę, że najpierw Angie powinna wybierać. - odezwał się pierwszy jej wujek. Patrzył głównie na Rogera jakby po nim spodziewał się największej możliwości oporu. Ten jednak jakoś nie wydawał się w ogóle zainteresowany tymi łupami. Vex znała ten schemat, każdy z nich będzie brał po jednym fancie aż się nie skończą. Warto było brać choćby na wymianę. Uniwersalne była wymiana amunicji na coś innego. Zwłaszcza jak się jej nie używało. Co by nie znalazło nabywcy można było zostawić w ogólnie pojętej wspólnej puli. Chwilę więc zajęło te wybieranie fantów. Angie nie znalazła jednak amunicji 5.56 więc nie mogli z wujkiem uzupełnić wystrzelonego ammo. Zostawało uzupełnić magi zapasowymi kulkami jakie mieli ze sobą w zapasach.

Ale nawet po tym mieli nadal kilka spraw do obgadania. Co z Melody? Tak ją zostawić tam w pokoju na piętrze zwiniętą na tej zakrwawionej jej juchą podłodze? Co z rodzeństwem? Gdzieś się urwali na początku walki i nie pokazali się jak dotąd? Czekać na nich? Szukać? Odjechać i dać sobie z nimi spokój? Co z autobusem? Ledwo go przeszukali dość pobieżnie. Ale stał sobie. Vex była pewna, że to ropniak więc ropa nie nadawała się ani do Spike’a ani do dwóch pozostałych maszyn. Ale można było spróbować ją i tak odciągnąć i choćby gdzieś opchnąć. Ale to wszystko zajęłoby czas. Okolica była jak wymarła widocznie więc nadal dla większości tubylców było zbyt świeżo po takiej strzelaninie by interesować się budynkiem dawnej straży pożarnej i przyległościami. Ale to pewnie nie potrwa wiecznie. No i kotka była zestresowana aż przykro było patrzeć. W pierwszej chwili wydawała się zniknąć. Dopiero ruch pod siedzeniem pasażera ujawnił improwizowane kocie gniazdo pełne puchatych kulek. Kotka nerwowo lizała swoje kocięta podejrzliwie patrząc i warcząc na zaglądających pod siedzenie ludzi.

*11-ka - Colt 1911, ten sam co jest w podstawce na str. 157. Obydwie spluwy dzięki podpowiedzi Lemiego jakie to by mogły być spluwy. Dzięki Lemi





- To gdzie teraz? - zapytał Simon. Siedział na swoim zwyczajowym miejscu pasażera obok brata jako kierowcy. Postrzał w ramię był dość lekki i choć irytujący nie przeszkadzał zbytnio w miarę normalnie funkcjonować. Przynajmniej nie tak jak choćby postrzał w brzuch o głowie czy szyi nie wspominając.




Z tej osady czy co to tam było wyjechali dość spokojnie. Głównie pod wpływem Lestera który prowadził środkiem drogi pojazd jakby nigdy nic nienormalnego się nie stało. Na pewien plus takiego zachowania działało to, że jechali samochodem który nie sprawiał wrażenia jakby właśnie użyto go w strzelaninie bo przeparkował ją przed domem zastępcy szeryfa a cały ołów zgarnął zastępujący go karawan. Choć więc dłonie Simona nerwowo stukały w trzymaną broń to na udach i na chodniku czy ulicy nie było tego widać.

- Spokój. No nic się nie stało. Strzelanina była to ostrożnie jedziemy nie? - kontrolnie burczał raz czy dwa Lester by kogoś z załogi nie poniosło z machaniem bronią. Okazało się, że postawił tym razem na właściwą kartę. Bo wyjechali z osady w biały dzień nie niepokojeni. Lester przycisnął nieco gazu dopiero za zabudowaniami. No aż dojechali tutaj.

Tutaj czyli do rozjazdu w kształcie litery “Y” gdzie byli właśnie na tej dolnej nóżce. Bracia byli zgodni, że przyjechali z północy. Ale podczas szaleńczej nocnej ucieczki kompletnie nikt z trójki rodzeństwa nie potrafił sobie przypomnieć którą z tych dwóch dróg przyjechali. Ta co teraz była w lewo czy w prawo? Bo mniej więcej obie prowadziły na północ. A gdzieś tam było to Pendleton i rzeka a za nią Brown.

- Jedziemy po Browna. - odburknął starszy z braci i wymownie wskazał pustymi dłońmi na dwa rozbieżne kierunki przed jakimi stali zerkając pytająco na brata.

- Raczej tędy. Tam trochę za tamtym lasem powinna być chyba następna wiocha. - odezwał się w końcu po chwili namysłu młodszy z braci. Lester ruszył we wskazany lewy kierunek. Po jakimś kwadransie faktycznie zaczęli podjeżdżać pod jakieś zabudowania.

Jednak im bliżej się zbliżali tym wyraźniej widać było wodę. Ale taką sobie. Człowiek mógł ją przejść pewnie całkiem spokojnie. Ale długi na kilkaset metrów pas wody mógł jednak zalać silnik i w pechowym wariancie zgasić go. Kto wie czy tylko na chwilę. Lester wolał nie ryzykować. Zjechał w boczną drogę bo wydawało się, że tam da się przejechać dalej. Wody też wydawało się mniej. Może i było. Ale w pewnym momencie pojazd po prostu zatopił się w gliniastym błocie i utknął. I choć Lester walił dłonią w kierownicę i klął jak najęty to jednak pojazd utknął na dobre.

- No to ja się rozejrzę. - powiedział po chwili kłopotliwego milczenia młodszy z braci. Pewnie nie chciał dawać klasyka pt. “A nie mówiłem?” bo ostrzegał kierowcę, że pobocze też pewnie jest rozmięknięte. No i było. Simon rozejrzał się dookoła ale wyglądało jak pole i droga przez nią. Nic ciekawego. Ruszył więc w stronę najbliższych budynków widocznych o kilkaset kroków po prawej.

Czwarty załogant osobówki, Ana znowu była najbardziej milcząca. Nawet wcześniej podczas bandażowania Jess i Lestera właściwie nie odzywała się poza “przytrzymaj”, “nie ruszaj”, “unieś ramię” co trudno było uznać za rozmowę. Potem wróciła do wycofanej postawy i dała się zapakować do samochodu siadając na tylnej kanapie obok Jess. Oparła głowę o szybę i w którymś momencie rusznikarka zorientowała się, że ta druga śpi. Obudziła się teraz gdy pojazd się zatrzymał a Lester tłukł dłonią kierownicę wyładowując swoją frustrację. Nie płakała już choć ślady łez na policzkach dalej były widoczne. Podobnie jak siniaki i rozcięcia na wardze i brwi. Jak spała Jess dostrzegła u niej sińce na szyi. Czy miała coś więcej trudno było zgadnąć. Poruszała się względnie normalnie więc nie powinna mieć nic złamanego ani innych ciężkich obrażeń.

- Mogę iść z Simonem? - zapytała nie bardzo wiadomo kogo. Patrzyła się trochę na Jess a trochę na tył głowy Lestera jakby nie wiedząc kogo powinna pytać. Agresywne zachowanie starszego Torna wyraźnie wzbudzało w niej obawy. Zanim zapytała rusznikarka widziała jak zerka nerwowo na oddalającą się plecy młodszego z braci.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-10-2017, 12:02   #106
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex i wujaszek

W stacji straży pożarnej

Vex poczuła jak jej ciało zadrżało gdy Sam przesunął dłonią po jej udzie. Chciałaby być już gdzieś daleko od tej powodzi, najlepiej w jakimś zajeździe i móc skończyć to co zaczęła rano.
- Siadaj. Zobaczymy czy też zniesiesz to jak prawdziwy mężczyzna. - Mrugnęła do niego i zabrała się za opatrywanie jego ran. Nie miała wprawy wujaszka, więc skupiła się na tym by dokładnie powtórzyć po nim wszystkie czynności. Miała już serdecznie dość pierdolenia “pierwszej pomocy” na ten dzień. Na chwilę spochmurniała, przypominając sobie o leżącej na piętrze Melody. Na szczęście widok nagiego uda i bielizny mężczyzny od razu poprawił jej nastrój. Pozwoliła swoim dłoniom chwilę pobłądzić po jego nodze, podczas bandażowania, tak by po zawiązaniu opatrunku jedna z nich spoczęła na jego kroczu. Uśmiechnęła się do Sama i pocałowała go gorąco, przerywając pocałunek dopiero gdy zabrakło jej oddechu. - Zabierajmy się stąd jak najszybciej.

Niestety jej dobry nastrój skończył się w momencie wejścia do autobusu. Niemal wyskoczyła na zewnątrz, czując, że jeśli tego nie zrobi to zaraz zwymiotuje. Zaczekała na Sama, opierając się plecami o autobus. Starała się skupić na czymkolwiek innym. W końcu zaczęła szacować ile lat może mieć autobus, jaki ma silnik i jaką moc może mieć teraz. Od tej czynności oderwała się dopiero gdy Sam wyszedł na zewnątrz.
- Ten typ to wariat… co… co Angie w nim widzi? - Zmartwiona przyglądała się stojącemu obok mężczyźnie.

Sam też wydawał się umieć cieszyć chwilą i tymi ulotnymi chwilami radości jakimi obdarować potrafił los. Siedzieli ze spuszczonymi spodniami na bagażniku jakiegoś gruchota który nie wiadomo ile jeszcze pociągnie. Gruchot był załatwiony przez laskę która chciała ich przekonać do siebie i oddania ustrojstwa właśnie jej a przed chwilą właśnie dokończyła ziemskiego żywota piętro wyżej. Przed chwilą też strzelali się na śmierć i życie z jakąś miejscową bandą i nie wyszli z tego ani cało ani bez szwanku. A jednak teraz siedzieli tutaj na tym zdezelowanym bagażniku Forda Taunusa i całowali się. Ciemny blondyn potrafił w takich chwilach uśmiechać się naprawdę ciepło i promiennie jakby na przekór poważnej zwykle twarzy jaką obdarowywał stykający się z nim świat.

Ale wszystko to zdawało się być właśnie minionym tym ciepłym i promiennym momentem gdy weszli do autobusu. - Nie wiem. Nie podoba mi się ten typ od początku. I z każdą prawie godziną mniej. Nie wiem co ona w nim widzi. Ale widać widzi bardzo mocno. I to mnie właśnie martwi. - westchnął wujek Angie zapatrzony na budynek w którym gdzieś tam była pompa z czystą wodą no i pewnie Angie i Roger.

Bus zaś wydawał się klasyczną amerykańską konstrukcją. Sądząc z żółtej barwy jaka wciąż przebijała na karoserii mógł to być nawet szkolny autobus. Ale te lata już miał dawno za sobą. Za to zaletą było miejsce. Mnóstwo miejsca zdolnego pomieścić kiedyś kilkadziesiąt dzieci. Teraz ten tuzin Psów musiał prawie topić się z wolną przestrzenią. Maszyna miała też klasyczne właściwości bardziej zbliżone do ciężarówek niż mniejszych pojazdów. Siła i wytrzymałość oraz moc silnika na pewno. Spokojnie powinna udźwignąć i pół setki ludzi wewnątrz albo odpowiednią masę bagażu. Wadą zaś było spalanie paliwa. Silnik i wymiary też miał jak ciężarówka więc i spalał niepomiernie więcej. Obecnie jeśli licznik przy kierownicy mówił prawdę było tam z połowę baku.

Vex pozostało sprawdzić jak stali z paliwem w ich małym złomiku i czy w ogóle odpali po tej przerwie. Jak nie busik był fajną opcją na wymianę go na coś innego w jakiejś wiosce. Może nawet dostaliby gratis co nieco paliwa.
- Mam nadzieję, że nie pojedzie z nami. - Vex oderwała się od swoich myśli. - Idziemy obejrzeć resztę psów?

- No ja mam nadzieję, że on tak na poważnie z tą areną i to, że to tutaj i on na niej zostanie. - pokręcił głową najemnik jakby wracając do rzeczywistości. - Chodźmy. - dodał i kiwnął głową w stronę wyjścia z autobusu. Razem znów zanurzyli się przez zielonkawą wodę pełną pływających resztek różnorakiego pochodzenia i przebrnęli w ten sposób do cienia rzucanego przez parter i sam parter. Tam w miejscu gdzie początkowo zatrzymali się wśród zdenerwowanych kobiet i dzieci i z widokiem na Todda i jego kolegów teraz leżały dwa ciała zastrzelonych Psów. Ci dwaj ze shotgunami. Teraz ich już nie mieli za to widać je było u Angie i Rogera. Ci zaś przeszukiwali pływające na placu trupy.
 
Aiko jest offline  
Stary 27-10-2017, 12:24   #107
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Podział łupów

Vex ruchem głowy zgodziła się na to by zaczynała blondynka. W sumie ona najwięcej zrobiła podczas tego całego zamieszania. Motocyklistce zależało głównie na pestkach do Beretty. Cała reszta mogła być co najwyżej przyjemnym gratisem, który może uda się odpalić za jakieś żarcie i benzynę.

Sam kiwnął głową i spojrzał pytająco na Rogera. Ten jednak wzruszył obojętnie ramionami jakby w ogóle nie był zainteresowany tymi fantami. Wujek Angie więc wskazał na nią i na kupkę fantów dając znać by wybierała pierwsza skoro nikt nie protestował.

Blondynka za to szczerzyła się rozpromieniona, klaszcząc w ręce z uciechy. Rzeczy! Mogła wybrać rzeczy i to pierwsza! A tyle ich było i takie fajne! Tyle broni, pestek, noży, maczet i jeszcze do tego różne ostre rurki którymi dało się robić głębokie, czerwone dziury.
- Mogę? Naprawdę? Łaaaał - unoszona euforią podskoczyła do kupki metalu, przebierając i wybierając, ale od razu w oko wpadł jej pistolet z taką ładną gwiazdką, jakie miało dużo rzeczy z arsenału dziadka. Znała nazwę broni. Makarov. Obok leżała szczelba z podwójną lufą. Z uśmiechem zgarnęła obie, przyciskając do piersi jak dziecko ukochane lalki.
- A noże też mogę? - zamrugała, patrząc na wujka i robiąc wielkie oczy. Na chwilę odwróciła się do pana z obrazkami, pokazując mu dwururkę - Chcesz? Bijesz na mały dystans, to będzie dobre. Silne. Bierz… i noże. Lubię noże - rzuciła mimochodem znowu lampiąc wielkimi, błękitnymi ślepiami na wujka.

Wujek uśmiechnął się widząc radość u podopiecznej i pokiwał przyzwalająco swoją blond czupryną.
- Jasne. Wybierz coś sobie. Zatrzymasz to dla siebie albo wymienisz się z kimś na coś co przyda ci się bardziej. - wujek uspokoił nastolatkę i dopowiedział jak to jest z tymi łupami i wymianą. Roger zaś popatrzył na nastolatkę, popatrzył na krótką strzelbę o jakiej mówiła i wziął od niej broń oglądając ją. Przełamał i automatyczne wyrzutniki łusek ułatwiły ich wydłubywanie wysuwając je prawie do połowy. Roger wyjął je do końca i okazało się, że to właśnie puste łuski a nie pełne naboje. Widocznie poprzedni właściciel zdołał je wystrzelić ale już nie załadować nim go trafił triplet Angie.

Vex patrzyła jak Sam wybiera dla siebie Berettę, jednak sama bez skrupułów zgarnęła zebrane do pojemnika naboje 9-ki. I tak sie z nim podzieli, a wolała dopełnić sobie magazynek jeśli była taka możliwość. Uśmiechnęła się do Angie.
- Bierz kolejnego fanta.

- A możemy jedną spluwę i maga dać tej pani z dziećmi? - nastolatka przypomniała sobie coś, o czym przecież miała pamiętać. Zgarnęła pestki do Makarova i przyglądała się malutkiej broni co się nazywała jak wąż, albo inna żmija. Złapała też sporą maczetę i garść noży. Nie kłamała… naprawdę je lubiła - Wy też bierzcie, mi starczy. Jesteśmy zespołem, każdy bierze coś dla siebie. No i powinniśmy jechać już sobie. Tylko wodę wziąć dużo… zabrać pojemniki niemiłych panów trupów, im już też niepotrzebne - wzruszyła ramionami i nagle zbystrzała - A mieli leki? Albo bandaże? Latarki? Pojary… cukierasy? - ostatnie dodała patrząc po otaczającej ją rodzinie z nadzieją tak wyraźną, że aż ją zassało w dołu… jak zawsze kiedy chodziło o słodkie.

- Co nieco było w busie. - Vex razem z Samem wyłożyła przedmioty znalezione w różnych schowkach diesla. Sama zagarnęła dla siebie jeszcze jednego Colta i Rewolwer M, nóż, latarkę i partię szlugów. Praktycznie wszystko poza latarką planowała opchnąć przy pierwszej lepszej okazji. - Patrzyłam na ich busa, może się okazać, że byłoby nam przez jakiś czas łatwiej nim jechać niż naszym kochanym złomikiem. Niestety to kwestia czasu aż benzynka w tej wodzie padnie. A kto wie, może udałoby się go wymienić na coś innego w najbliższej miejscowości.

- Można by.
- wujek Angie powiedział oglądając zdobyczny pistolet. Wyjął z niego magazynek, odbezpieczył na sucho, celując w wodę ale widać było, skupienie na twarzy. Popatrzył na Rogera, na stojący wewnątrz vana motocykl i znowu na mały magazynek i mały pistolet trzymany w dłoni. - A poradzisz sobie z nim? - zapytał wskazując brodą na nieruchomą maszynę jaka kiedyś rozwoziła uczniów do i ze szkoły.

- To tak nie działa Ćmo. Ten kto zabił ma prawo do zabitego i tego co miał. I jak chce może to komuś oddać. Więc jak chcesz to oddawaj swoje fanty. Ale teraz nikogo tu nie ma, wszyscy zwiali. - Roger odezwał się oglądając z zainteresowaniem jakieś skrzyżowanie pręta, kawałka gruzu na końcu z jakimś wbitym szpicem. Odkąd przyjechały Psy a kobiety i podrostki zaczęły uciekać jak najdalej jakoś nikogo innego w okolicy nie było widać.

Blondynka pokiwała smutno głową. Walka wypłoszyła ludziów co tu byli poprzednio i trochę szkoda. Mogliby zrobić kolejne ofiary dla Khaina i dolać czerwoną wodę do jego kubka na czerwoną wodę.
- Masz rację - westchnęła, pakując wybrane rzeczy do plecaka żeby nigdzie się jej nie zgubiły i nie zapodziały. Na widok cukierasów najbardziej się ucieszyła. Paczka karamelków wylądowała bezpiecznie w kieszeni spodni, na potem. Jak już wsiądą, ale nie za daleko w czasie… taką miała nadzieję.
- To teraz pojemniki… woda i paliwo? - pokazała na pompę, a potem na dużego, podługiego bryka i drgnęła - A knuja uciekła czy się leni gdzieś bezużyteczna?

Vex zacisnęła dłoń na jednej ze zdobycznych spluw.
- Melody nie żyje, nie udało mi się jej pomóc. - Motocyklistka zerknęła w stronę budynku, w którym nadal leżało ciało kurierki. Chyba wypadało coś z nim zrobić, tylko co? Byleby tylko Roger się do niego nie dorwał, bo jeszcze odrąbie jej głowę jak pozostałym. Vex poczuła jak jej ciało przeszywa nieprzyjemny dreszcz. Musiała się skupić na czymś innym. Przeniosła wzrok na Sama, uznając że lepiej będzie odpowiedzieć na jego pytanie. - Z autobusem sobie bez trudu poradzę, trzeba by tylko zaparkować w nim Spika.

Jasne brwi nastolatki podjechały do góry i tam pozostały, gdy mrugała wyraźnie zdziwiona. Knuja się utrupiła? Już jej nie było? Szybko rozejrzała się po placu, ale Patyka i Mewy też nie widziała.
- Acha - dwie poziome kreski na jej twarzy wróciły na swoje miejsce - To trzeba wziąć jej rzeczy, bo ona ich już nie potrzebuje. No a… ten coś co go chciała… - intensywne myślenie odbiło się na całej sylwetce blondynki. Przysiadła w kuckach i bawiąc się nożem, zagryzała wargę.
- No Mewy też nie ma, czyli nie chce tego. Jest nasze. Oddajmy to Puzzle’owi, ale najpierw zobaczmy co to takiego. Są dwie części, jak się połączy to będziesz wiedział, tak? - tu spojrzała na Wujka, ale zaraz przeniosła spojrzenie na ciocię i nagłym zrywem rzuciła się do przodu, tradycyjnie wpadając na nią z rozpędu.
- Nie martw się, nie twoja wina. Dostała w szyję… no i była leniwa, to teraz może leżeć i już nic nie musi robić. Pewnie jest szczęśliwa… no i ludzie się trupią, to normalne. Chcesz cukierasa? - wylała z siebie niezachwiany optymizm.

Motocyklistka objęła mocno blondynkę. Jak cudownie byłoby nie przejmować się takimi rzeczami. Tylko wtedy pewnie… nie przejmowałaby się także takimi psycholami jak Roger.
- Wolałabym bimber… - Vex przysunęła się konspiracyjnie do ucha blondynki. - albo coś miłego z wujkiem. - Odsunęła się od Dziewczyny i poczochrała blond czuprynę. - Ale powinniśmy się stąd jak najszybciej zabrać.

- Niegodne jest zabrać fetysz jakiego się nie zabiło.
- powiedział Roger machając do tego obojętnie głową. Wstał i przeszedł przez kufer furgonetki mijając zaparkowanego Spike. Pazur popatrzył na jego pomalowane na biało plecy i pokręcił głową.

- No to przepakujmy się. - powiedział wskazując na motocykl. Sam kończył pakowanie nowych fantów do swojego plecaka i zarzucił go sobie na jedno ramię. - Nie truj się tym Vex, z Melody zrobiłaś co było możliwe. Nie wyszło. Czasami po prostu nam nie wychodzi. A widziałem ten postrzał to nie było nic łatwego. Nie truj się tym. - dodał łagodnie i położył dłoń na ramieniu motocyklistki. Ale chyba uznał, że nie wystarczy więc przycisnął ją do siebie w opiekuńczo - pocieszającym geście. - Ale teraz mamy robotę. - powiedział cicho po chwili takiego przytulania. - Angie to idź sprawdź czy Melody coś miała przy sobie. My tu się popakujemy. - blondyn zwrócił się do blondynki wskazując głową na zatopiony w wodzie budynek.

Vex przytaknęła i wypuściła Angie z objęć. Dopiero gdy dziewczyna się odsunęła zerknęła w stronę aut.
- Dotankowałabym Spika i resztę paliwa można ściągnąć. - Uśmiechnęła się do Sama. Jak to możliwe, że mimo tej całej chorej sytuacji, wszystko tutaj było tak dziwnie miłe. - To wyciągam Spika z paki Rogera.

Angela odsunęła się od wujkostwa, wyciągając szyję żeby zobaczyć coś przed sobą.
- Bierzesz rzeczy knui?! - krzyknęła tam gdzie zwłoki niemiłych panów, chwilę pokiwała głową i wzruszyła ramionami, wracając uwagą do zespołu - Mówi że nie chce, no a jak go utrupiłam to biorę co jego, to też to co zdobył. Idę - ostatnie rzuciła, ruszając biegiem tam gdzie ostatnio widziała leniwą, a teraz martwą knuję.

- Dobrze. To leć. - wujek skinął głową ale minę miał trochę zdezorientowaną. Bo w stronę gdzie krzyczała jego podopieczna nikogo nie było widać. Przynajmniej nikogo żywego. Nastolatka widziała jednak, że wujek o czymś myśli albo się czymś martwi. Widziała jak brwi mu się zawinęły nieco jak często miał gdy właśnie nad czymś myślał.
- A ty chodź po tego Spike. Pomogę ci. - powiedział do Vex ruszając w stronę rogerowej furgonetki. Vex jednak też dostrzegła, że gdzieś tam pod blond czupryną toczą się inne myśli i plany niż to co pokazywały słowa.

Blondynka przebiegła parę metrów, rozchlapując wodę i kierując się ku budynkowi. Nim jednak dobiegła, zatrzymała się i wyciągnęła cukierasa, bo z cukiersami łatwiej się myslało. Wsadziła go więc do buzi i parę intensywnych ruchów szczęki później, zawróciła, wpadając z impetem tym razem na blondyna.

Wujek zatrzymał się słysząc zbliżającą się rozchlapywaną wodę i przez twarz przebiegł mu moment zaskoczenia z domieszką niepokoju. Przyjął zderzenie z nastolatką mężnie, dzielnie i z widoczną wprawą. Przycisnął ją do siebie tak samo jak przed chwilą Vex.
- No Angie. Co się stało? - zapytał trochę zdezorientowanym tonem zerkając na budynek do którego dotąd szła blondynka to na jej blond czuprynę. Głaskał i klepał ją dłonią pocieszająco po plecach.

Z drugiej strony nastolatka też go klepała i głaskała po krótkich włosach i gładkich policzkach, stając na palcach żeby się z nim trochę wyrównać wzrostowo. Patrzyła czujnie na jego twarz i w końcu wypaliła.
- Nie nerwuj wujku… będzie dobrze i… - wyciągnęła z kieszeni cukierasa i wepchnęła mu do buzi, znaczy poczęstowała - Jesteś mądry i dzielny, cosia można dać Puzzlowi za jakiegoś innego bryka, albo paliwo albo zapasy. Jak to takie drogie… to będzie chciał… no już nie martwuj.

Vex uśmiechnęła się, widząc tulącą się rodzinkę i władowała się na pakę czarnego vana. Otworzyła szeroko drzwi by móc swobodnie wyprowadzić swojego przyjaciela. Siadając na siodełku poczuła w końcu ulgę. Trzeba było jak najszybciej zabrać się z tego cholernego miejsca. Tyle, że… chyba znów nie uda się jej pojeździć. Odpaliła silnik i po chwili wyskoczyła przez tylne drzwi. Podprowadziła motor bezpośrednio pod złomka, parkując wlew przy wlewie.

- Dobrze Angie, już się tym nie martwię. - uśmiechnął się łagodnie wujek całując blondynkę w czubek głowy. - Leć zobacz co tam się dzieje. I uważaj na siebie. Jakby co wołaj przez radio albo po prostu wołaj. - powiedział łagodnie wujek i puścił nastolatkę dając jej wyjść z ze swoich objęć.

Dziewczyna z Det zaś odczuła jak ciężko jedzie się przez taką głęboką wodę. Motocykl przedzierał się przez wodę z wyraźnym trudem nawet tak krótki kawałek. Woda sięgała mu prawie połowy wysokości i gdy Vex dosiadła swojego przyjaciela sięgała jej gdzieś do połowy łydek. Przynajmniej gdy się zatrzymywała bo podczas jazdy powstająca fala była jeszcze wyższa.


Angie po oderwaniu się od wujka ruszyła do zatopionego budynku. Wiedziała, że knuja ostatnio była gdzieś na piętrze i w którym skrzydle. Na schodach do piętra znalazła wciąż mokre ślady butów. Przynajmniej jedne były wzorem i rozmiarem bardzo podobne do tych jakie nosił wujek. Na piętrze szybko znalazła pokój gdzie leżała zastrzelona dziewczyna. Wszystko wydawało się nienaturalnie ciche. Ciało miało na sobie pustą kaburę po pistolecie. Sam pistolet, solidny i prosty w obsłudze kanciasty Glock leżał nadal tam gdzie pewnie upuściła go trafiona dziewczyna. Oprócz tego Angie znalazła zapasowy magazynek i składany nóż. Jakiś telefon albo kalkulator czy podobne ustrojstwo i mały notes z wetkniętym ołówkiem.

Właściwie skończyła obszukiwać ciało zastrzelonej gdy zorientowała się, że ma dwóch gapiów. Przez okno na zewnątrz budynku dostrzegła dwie zaglądające ciekawsko do środka głowy. Dwóch chłopców, zdecydowanie młodszych od niej, widocznie weszło na drzewo na zewnątrz i teraz obserwowali z ciekawością to co widać w budynku. Drzewo musiało być coś jak po drugiej stronie ulicy więc dzieliło ich z dobre dwadzieścia czy trzydzieści kroków. No i pewnie Angie była jedynym ciekawym obiektem do obserwacji sądząc po tym jak patrzyli się jakoś właśnie w jej kierunku.

Może się ubrudziła i miała coś na czole? Albo we włosach utkwił jej jakiś czerwony paproch gdy pan z obrazkami zbierał trofea? Zabrała rzeczy knui i wstała z kolan, zakładając kaburę i wtykając do niej rewolwera. Notes i inny szpej trafił do kieszeni spodni.
- Cześć! - pomachała im. Byli mali, a u ludziów takie małe dzieci nie nosiły broni - Jestem Angie, tam jest wujek i ciocia!

- Cześć! -
po chwili wahania odkrzyknęli obydwa. Wcześniej spojrzeli na siebie nawzajem jakby trochę przestraszeni, że dorosły ich zauważył. Ale gdy blondynka im pomachała i przywitała się to oni też po tym momencie zwłoki pomachali jej i przywitali się. - Ja jestem Jack a to jest James! - krzyknął jeden z nich. Chwilę odwrócili głowy tam gdzie wskazywała nastolatka ale pewnie niezbyt widzieli ze swojego drzewa co się dzieje przed budynkiem. Więc pewnie wujka i cioci Angie też nie widzieli.

- Widziałaś co tu się stało?! Strzelali się?! - zawołał z entuzjazmem James jedną ręką trzymając się gałęzi a drugą machając ręką po budynku. Pewnie słyszeli strzelaninę ale jej nie widzieli.

- Z kim rozmawiacie?! Kto tam jest! Ja też chcę! - gdzieś tam doszedł trzeci głos ale nastolatka póki nie podeszła by pod okno z ich strony to widziała tylko górną część drzewa gdzie byli ci dwaj chłopcy.

Blondynka spojrzała wymownie na przewieszony przez ramię karabin dziadka, a potem na dzieciaków za oknem. Wtedy dołączył trzeci głos, ale go nie widziała. Podeszła więc do framugi, wyglądając ciekawie na ulicę.
- No strzelaliśmy się trochę! - przyznała tym dwóm na drzewie - Ale już jest spokojnie, nie bójcie się! Można przyjść po dobrą wodę, źli ludzie są utrupieni, nikogo już nie skrzywdzą!

- Ooo jaaa! To też się strzelałaś?! Ooo jaa! Ale czad! A jak było?! -
zapytał z rosnącym zafascynowaniem Jack. Wydawało się, że wychylił się na swojej gałęzi jak to tylko możliwe by lepiej słyszeć co mówi blondynka z okienka.

- A dużo zastrzeliłaś? - zapytał równie zafascynowany James patrząc wyczekująco na nastolatkę. Ta zaś jak podeszła do okna zobaczyła, że pod drzewem stoi jeszcze jeden dzieciak. Chyba najmniejszy albo najmłodszy z tej trójki i pewnie wejście na drzewo było dla niego albo dla niej za trudne. Teraz widząc, że osoba z jaką rozmawiała dwójka na drzewie pokazała się w oknie spojrzała na nią z ciekawością.

Angela sięgnęła po radyjko i przyłożyła do ust, wduszając guzik od mówienia.
- Wujku tu jest trójka dzieciów. Bez broni i bez mamy. Nie zasadzkują. Idę do nich - zdała raporta żeby wujek się nie martwił i przyczepiła metalowe pudełko na powrót do paska.
- No jak przy strzelaniu! - odpowiedziała nowym kolegom nie za bardzo wiedząc o co pytają - Namierzasz, celujesz i strzelasz. Korygujesz po odrzucie i powtarzasz! - wyjaśniła tak jak jej to kiedyś dziadek tłumaczył, a on był bardzo mądry i się znał, to mogła śmiało powtórzyć. Krzyczenie przyciągało uwagę, no i małe ludzie mogły spaść z drzewa i sobie zrobić krzywdę. Lepiej się gadało na blisko no i w razie czego mogła ich poczęstować Misiem, jakby jednak zasadzkowali.
- Nic trudnego! A zastrzeliłam siedmiu! Bo byli niemili i strzelali do wujka i cioci! Chcieli ich utrupić za dobrą wodę! - wzruszyła ramionami i usiadła na parapecie. - To ich utrupiłam pierwsza! - Zaraz przerzuciła nogi na ulicę i zeskoczyła na dół.

Chłopaki na drzewie wydawali się coraz bardziej zachwyceni opowieścią blondynki. Chociaż przy tłumaczeniu tego co kiedyś Angie tłumaczył dziadek chyba nie byli pewni o co jej chodzi. Ale i tak było fajnie! Na obydwu chyba zrobiło wrażenie ten skok z okna do wody bo klepali jeden drugiego pokazując na blondynkę i robiąc ogólne “wooow”.

Sami też zaczęli schodzić ale tutaj nastąpił pewien problem bo obydwaj chcieli oczywiście zejść naraz więc szybko doszło do przepychanki gdy jeden chciał odepchnąć drugiego. Ten trzeci dzieciak pod drzewem zerkał z zakłopotaniem to w górę na nich to w dół do podchodzącej blondynki. Z bliższej odległości Angie widziała, że to jest dziewczynka. Właściwie gdy doszła pod drzewo to James i Jack zdołali zejść może o gałąź czy dwie niżej bo się potrafili na raz wyzywać, chichrać, przepychać i gdzieś przy okazji jednak zejść kawałek drzewa niżej.
- Wejdziesz mnie na drzewo? Oni nie chcieli mnie zabrać. - dziewczynka widząc nastolatkę już całkiem blisko i poskarżyła się i poprosiła ją wskazując na drzewo i kotłujących się wyżej chłopaków.

Małe ludzie były jak małe futerka: nieporadne, mięciutkie chociaż bez sierści i też brakowało im wprawy dorosłych, albo chociaż tych dużych. Patrząc na nich Angie zaczęła się zastanawiać czy ona też kiedyś taka była? Powolna, z mało zbalansowanym krokiem i potykająca się na prostej drodze? Powolna, zbyt słaba żeby utrzymać karabin, albo przebiec dziesięć okrążeń dookoła domu w pełnym słońcu i z obciążeniem. Nie pamiętała tego, swojej małości. Był dziadek, trening, lekcje, potworny skwar i piasek pustyni.
- Ja Angie, a ty? - spytała tej małej dziewczynki i po chwili wzięła ją na ręce żeby tak nie stała w złej wodzie - Jasne że cię wejdę na drzewo - powiedziała z przejęciem. Dziadek też ja wnosił na skały na które nie umiała wejść… jak był mniej biały na głowie i tak bardzo nie kaszlał - Ale musisz się mnie mocno złapać za szyję, tak? Gdzie wasza mama albo tata? Albo dziadek lub wujek? Albo ciocia?

Mała kiwnęła głową i gdy Angie się schyliła złapała ją za szyję.
- Jane. - powiedziała cicho mocując się na plecach nastolatki. Jack i James widząc scenę na dole przestali się kotłować i zerkali z zaciekawieniem na dół.

- No coś robią. Wiesz jak dorośli. - zamiast Jane odpowiedział Jack ale dalej gapił się ciekawie jak Angie z Jane na grzbiecie włazi po drzewie. Z trzymającą za szyję Jane na plecach wcale nie było to takie łatwe.

Nastolatka zdołała akurat wejść już prawie do chłopaków gdy Jane nagle odezwała się do nich triumfalnie.
- Widzicie?! Dziewczyny też umieją wchodzić na drzewa! - napuszyła się przy tym z zadowolenia i dumy.

- Ale to się nie liczy ona jest duża! - odpalił od razu James jakby wrócili do jakiegoś stałego sporu.

- Zrozumiałem Angie. Uważaj, gdzieś tam pewnie są ich rodzice. - radio przy pasie dziewczyny zaskrzeczało głosem wujka. Mały przedmiot od razu przykuł uwagę chłopców.

- O! Co to? Ale fajne! I gada! - Jamesowi prawie oczy się zaświeciły gdy intensywnie wpatrywał się w gadający przedmiot u moszczącej się na gałęzi Angie.

- To jest radyjko - blondynka wyjaśniła, sadzając na drzewie najpierw dziewczynkę, a siebie kiedy upewniła się, że tamta nie spadnie - Rozmawiam przez nie z wujkiem i nie musimy się widzieć. On jest bardzo wspaniały… no i jest Paznokciem. Nosi mundur, ma taką tarczę z trzema szponami na ramieniu i wszystko wie. - uśmiechnęła się szeroko i wyjęła pomiętą paczkę cukierasów - Chcecie? Dobre, moje ulubione… znaczy z karamelem. - to też wyjaśniła i dodała - Mieszkacie tu? Daleko? Zgubiliście się? Możemy was zawieźć, mamy bryka.. I poznacie wujka! I ciocię! Ona ma motur i umie na nim jeździć i jest super! I taka kochana! Polubicie ją. Jest tez Roger, ma takie śliczne obrazki, ale jest trochę straszny… tak ciocia mówi, ale nie jest zły. Nosi topór i tarczę i wygląda jak kostuszek… lubię go.

- Ooo cuksy! Dzięki!
- Jack wpakował najpierw rączkę a potem wyciągniętego cuksa oglądając go z niedowierzaniem. Wreszcie wpakował go sobie do buzi z jawnym zadowoleniem.

- Ale jesteś fajna! - przytaknął James kiwając głową i rozgryzając swojego cuksa. - Ale dobre. - uśmiechnął się z zadowolenia. Na końcu do paczki sięgnęła Jane i obejrzała karmelka a potem wsadziła sobie do buzi. Gryzła chwilę w skupieniu jakby sprawdzała smak a w końcu uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- No coś ty nie zgubiliśmy się! - zapewnił od razu Jack słysząc taką herezję. - Tam mieszkamy! Przyszliśmy zobaczyć czy jest tu coś fajnego. - wyjaśnił szybko machając ręką w stronę jakichś ulic i budynków.

- A możecie nas tam zaprowadzić? - nastolatka zapytała, też żując cukierasa. Lubiła tych małych ludziów, byli mili i nie śmiali się że jest głupia albo coś, bo przecież nie była! Wujek tak powiedział, a on się znał! - Do was… znaczy mnie, wujka, ciocię i Rogera. Mamy rzeczy, takie na wymianę. Za jedzenie albo coś. No… broni trochę - poklepała się po pistolecie knui - Bo my musimy iść na drugą stronę rzeki, ale teraz nie przejedziemy jak tama się popsuła i zła woda wszędzie. Może wasza mama albo tata by wiedzieli gdzie tu można przejechać.

Obydwaj chłopcy spojrzeli na siebie jakby się naradzali tym spojrzeniem. W końcu wyglądało, że jakoś się porozumieli bo spojrzeli na siedzącą obok nastolatkę.
- No ale teraz już chcesz iść? Powiedz jak się strzelałaś! - zaproponował Jack który jakoś wcale nie wyglądał by chciał już wracać do domu.

- To prawdziwy karabin? Dasz potrzymać? - James wskazał na broń Angie przyglądając się jej i jej właścicielce z zafascynowaniem. Tylko Jane coś wyglądała na całkiem zadowoloną z tego jak jest i się nie odzywała wcale.

- No nie teraz… ale zaraz. Musimy się zbierać - Angela zabezpieczyła karabin dziadka i podała małemu ludziowi. Trzymała za pasek żeby w razie czego broń nie spadła prosto w wodę - Jest prawdziwy, od dziadka. Dziadek był super, ale już go nie ma… no ale zostawił mi karabin i nauczył strzelać i nożować i skradać i gotować… no i trupić ludzi bardzo - wyjaśniła pokrótce ile ciekawych zdolności nabyła dzięki staremu opiekunowi - No jak przyjechali ci niemili ludzie, to wujek i ciocia z nimi rozmawiali, a ja bezpieczyłam z okna na piętrze. Lufę położyłam na parapecie i czekałam. Jak sięgnęli po broń i chcieli wujka utrupić, to strzeliłam do tego co sięgał po pistoleta. Tripletem… wyrwało mu flaki aż na plecy! - uśmiechnęła się wesoło i nawijała dalej - A potem był kolejny. Tego okręciło bo dostał w barka - klepnęła wspomniane miejsce - Bo zasadzkował za oknem jak ja na piętrze, ale po drugiej stronie. No potem byli ci co zasłaniali wujkowi i cioci drogę do budynku. Ich też zatrupiłam. I takich panów w oknie. Jeden dostał w biodro i się złożył jak scyzoryk. A potem jeden uciekał, ale to go wujek z Rogerem zdjęli i już był spokój - opowiedziała pokrótce.

- O jaa! Aż mu flaki wyszły? Ooo jaa! Ale fajnie! - chłopcy spoglądali na siedzącą obok nich nastolatkę z uwielbieniem i podziwem. Dostali rumieńców jakby słuchali niesamowitych opowieści.

- Ooo, ale super! - Jack oglądał i dotykał z zafascynowaniem karabin. - Tata ma strzelbę. Ale takiego to jeszcze nie widziałem. - chłopiec nie mógł oderwać ani rąk ani oczu od broni. James też i oglądał i macał ile się dało sprawdzając ciężar i badając różne zakamarki broni.

- A dasz strzelić? - zapytał Jack patrząc z mieszaniną obawy i zafascynowania na blondynkę. James też pokiwał głową patrząc w napięciu na nową koleżankę.

- Dam - Angela nie widziała w tej prośbie nic niepokojącego. Dobrze było umieć strzelać, to pomagało przetrwać - Bo to HK416, tak się nazywa. Dam ci strzelić, a potem nas zaprowadzicie do siebie, tak? Może się wymienimy i spytamy jak dalej jechać. Ale to musimy zejść - zaproponowała.

- Dobra! - obydwaj chłopcy prawie dosłownie podskoczyli z radości i zniecierpliwienie ogarnęło ich tak wielkie, że drogę na dół pokonali w parę chwil. Tam czekali z entuzjazmem wpatrując się w schodzącą na dół razem z Jane, Angie. Gdy znaleźli się wszyscy znowu w wodzie chłopcy otoczyli blondynkę nie mogąc się doczekać próby strzelania z karabinka.

Karabin był ciężki, miał też odrzut przy strzale i niewprawionemu w obsłudze broni mógł zrobić krzywdę, dlatego nastolatka klęknęła na jedno kolano. Odbezpieczyła cypek bezpieczeństwa i ustawiła ogień pojedynczy.
- Chodź - zachęciła chłopca uśmiechem - Stań do mnie plecami, tu masz cyngiel. Naciskasz raz i strzelasz. Ja potrzymam bo on dużo waży i jak strzeli to ci może zrobić siniaka.

Jack który po krótkiej przepychance z Jamesem wygrał pierwszeństwo pokiwał głową i z wypiekami na twarzy wziął karabinek w dłonie. Jakby postawić karabinek w pionie na ziemi to pewnie chłopiec nie byłby wiele od niego wyższy. Wziął karabinek w dłonie i mniej więcej przymierzył się do strzału. Angie widziała jak broń się chybocze w dłoniach malucha. Trochę pewnie z powodu ciężaru a trochę z podniecenia. Przy celowaniu w cel mogło mieć to opłakane skutki ale samemu oddaniu strzału nie przeszkadzało. Na pewno łatwiej byłoby panować nad strzałem z karabinku jeśli by miał jakąś podstawkę. Nawet krawędź okna czy muru znacznie pomagała unieruchomić broń przy celowaniu. Jack który już prawie przyłożył się do strzału nagle oderwał broń od oka, przestał przygryzać wargę i spojrzał zmartwiony na Jamesa i na Angie.
- Ale w co mam strzelać? - zapytał skonfundowany czekając co powiedzą.

- Oprzyj o murek - blondynka pokazała na pokruszony fragment ściany - I strzel tam o - potem pokazała na płaską ścianę trzydzieści metrów dalej w linii prostej - Będzie okey… a czekaj! - doskoczyła szybko i wyjęła mu broń z rąk, otwierając w locie magazynek. Wyłuskała naboje, zostawiając jeden. Nie chciała tracić pestek na darmo, a niedobrzy panowie spod pompy i tak zużyli ich aż za dużo - To po jednym strzale i idziemy do wujka, a potem jedziemy do was - powiedziała jak widzi najbliższą przyszłość i oddała karabin. Zamiast niego wzięła radyjko.
- Wujku będą dwa strzały, nie martw się. Nic się nie dzieje. Pokazuje małym ludziom jak się strzela - przekazała opiekunowi.

- Noo doobrzee Angie. Uważaj na siebie i na nich. Jesteś odpowiedzialna za ich bezpieczeństwo jeśli dajesz im broń do ręki. - radyjko po chwili milczenia odpowiedziało wahającym się głosem wujka.

Jack zaś podszedł do murku razem z blondynką i niecierpliwie czekał aż skończy przygotowywać broń. Wreszcie gdy dostał ją z powrotem oparł HK o murek i wycelował. Lufa jak na oko Angie dalej drgała ale już się nie trzęsła tak jak wtedy gdy chłopiec trzymał ją luźno w dłoniach. Jack wyglądał jakby z każdym naciśniętym milimetrem spustu zaciskał mocniej i powieki i usta przy spodziewanym huku broni. Ten naprawdę nastąpił i karabinkiem podrzuciło co było dość normalne. Ale masa relacji nieletniego strzelca do mocy karabinu była o wiele większa niż dla Angie nawet przy triplecie. Broń więc podskoczyła w rekach chłopca znacznie mocniej. Ale gdy padł strzał najpierw James a potem Jack zaczęli krzyczeć i podskakiwać i śmiać się co najmniej jakby Jack zamiast kolejnej dziury w ścianie ubił jakąś straszną poczwarę.

- Teraz ja! Teraz ja! Teraz ja! Ja miałem być drugi! - James gdy ochłoną z emocji i radości też zaczął dopominać się o swoją obiecaną kolejkę na strzelanie i patrzył rozpalonym z radości wzrokiem na właścicielkę broni.

- Haraszo - Angie pochwaliła strzelca tonem jaki lubiła słyszeć od dziadka, kiedy zrobiła coś dobrze i był z niej zadowolony. Załadowała drugi nabój, filując na ulice. Hałasy mogły ściągnąć niepotrzebną uwagę, ale chyba na razie było czysto. Coś jednak łaskotało ja w tył karku… i chyba to nie była tylko paranoja… a może?
- Teraz ty i się zbieramy - zachęciła gestem drugiego chłopca do zabawy. Nie dziwiła się, że strzelanie się im podoba. Sama bardzo lubiła strzelać.

James wziął karabin w ręce i podobnie jak pierwszy strzelec ułożył go na niskim murku. Wycelował w tą samą ścianę i przymierzał się do swojego pierwszego strzału. Jack i Jane patrzyli na niego to na ścianę gdzie zaraz miał trafić pocisk w ogromnym napięciu jakby sami mieli strzelać. Wreszcie James wystrzelił. Broń huknęła i pocisk znów rozerwał kawałek ściany. Jack zaczął podskakiwać i krzyczeć z radości po chwili James też choć trochę ciszej. Po tym jak rozcierał sobie policzek Angie domyśliła się, że widocznie karabin przy strzale i mało wprawnym chwycie musiał go jakoś uderzyć w ten policzek. Ale chyba niezbyt mocno skoro potrafił się cieszyć swoim pierwszym strzałem.

- Ja też chcę. - Angie poczuła jak mała rączka Jane pociąga ją za nogawkę a dziewczynka z dołu patrzy na nią prosząco. Była najmniejsza z całej trójki i przy niej karabinek wydawał się naprawdę dużą bronią.

- No dobra… - podrapała się po głowie żeby łatwiej się myślało. Jane była za mała, bardzo, bardzo za mała, ale na wszystko szło znaleźć sposób. - Ty strzelisz, ale ja potrzymam karabin, okey? - wzięła małą za rączkę i poprowadziła pod murek. Kleknęła za nią tak że jej plecy miała przyklejone do swojego frontu. Oparła lufę o murek, ustabilizowała kolbę o ramię żeby przy strzale nie zahaczyła małego ludzia. W komorę włożyła trzeci nabój i przeładowała.
- Tutaj naciskasz - położyła niewielka rączkę na spuście - Strzelamy w tamtą ścianę.

Jane w przeciwieństwie do obydwu chłopców wydawała się bardzo poważna. Z namaszczeniem wręcz kiwała głową na kolejne instrukcje nauczycielki i złapała za kolbę i cyngiel. Z bliska nastolatka miała wrażenie, że kolba HK w zestawieniu z małą buzią Jane jest nienaturalne duża. W przeciwieństwie też do chłopaków Jane nacisnęła za spust prawie od razu gdy tylko miała okazję. Strzał szarpnął nią ale dzięki murkowi i amortyzatorowi odrzutu o blond włosach nie stało się nic strasznego. Jane znowu inaczej niż chłopcy nie miała oporów przed rozstaniem się z bronią. Patrzyła tylko przez chwilę na miejsce gdzie trafił pocisk a potem spojrzała na Angie. Teraz gdy dziewczynka stała a nastolatka klęczała ich twarze były prawie na tej samej wysokości. Jane wyrzuciła rączki do przodu i objęła blondynkę przytulając się do niej w niemym podziękowaniu. Chłopcy którzy kolejny wystrzał powitali z wiwatami widząc całą scenkę uciszyli się i przestali podskakiwać chyba niepewni tego na co patrzą i co z tym zrobić.

Te małe ludzie rzeczywiście były też takie miękkie i ciepłe. Angeli zrobiło się tak przyjemnie w środku, jakby ktoś jej tam zapalił świeczkę o ładnym zapachu. Przygarnęła ramieniem dziewczynkę do siebie i oddała tulasa, całując ją w czubek głowy.
- Bardzo ładnie Jane, świetnie ci poszło - pochwaliła ostatni strzał i wstała tak zakręcając przestrzeń, że karabin wylądował jej na plecach, a mała ludzia na rękach. Drobne piąstki trzymają ja za szyje, a ona podtrzymywała nieduży ciężar żeby nie spadł… no i jako ta najmniejsza musiała mieć problemy z przedzieraniem przez złą wodę.
- To teraz chodźcie do wujka i cioci, a potem do was - spojrzała na parę chłopczyków i uśmiechnęła się szeroko - Bryka mamy po drugiej stronie budynku. Zaprowadzę.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 27-10-2017, 12:32   #108
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Minuty ciągnęły się niemiłosiernie gdy przejeżdżali przez osadę. Jessica trzymała dłonie kurczowo zaciśnięte na Bushu. Broń ta nie była najlepsza na krótki dystans, tak by kogoś załatwić gdyby się do okna przywalił, ale za to dawała dziewczynie poczucie bezpieczeństwa, a teraz zdawało się to być istotniejsze niż niuanse walki przy użyciu broni palnej.
Na szczęście nie musiała owych niuansów wypróbowywać. Plan Lestera zadziałał, po raz kolejny pokazując dlaczego to on był głową ich rodzinki, a nie któreś z pozostałej dwójki.

Niestety, już w chwilę później okazało się dlaczego do sprawnego funkcjonowania drużyny potrzebne były także pozostałe dwie głowy i to działające w symbiozie z pierwszą. Wszelkie rozbieżności bowiem kończyły się problemami. Tak jak w chwili, w której wóz ugrzązł w błocie. Cudownie, po prostu cudownie. Dobrze chociaż że Simon powstrzymał się przed rzuceniem w eter tego, co także Jess miała na końcu języka. W drodze to doświadczenie młodszego z braci brało górę. W walce i snuciu planów - Lestera. Gdy trzeba było załagodzić sytuację lub zająć się bronią - jej. Proste i sprawdzone, tyle że nie zawsze brane pod uwagę.

- Jasne, przyda mu się towarzystwo - wyraziła zgodę Jessica, rzucając na wszelki wypadek ostrzegawcze spojrzenie starszemu z braci. Miała przy tym ochotę walnąć go w tył głowy ale z zasady nie stosowała niepotrzebnej przemocy w stosunku do członków rodzinki. Tyle tylko, że wcale nie była pewna, że tym razem ta przemoc była tak całkiem pozbawiona podstaw.

- Mógłbyś jej nie denerwować? - rzuciła do Lestera, gdy tylko za Aną zamknęły się drzwi wozu, a barmanka ruszyła w stronę Simona. Sama Jess wcisnęła głowę między przednie siedzenia by nie musieć mówić do odbicia w lusterku czy tyłu głowy brata. Poza tym zostając sama na tylnym siedzeniu poczuła nagle i to dotkliwie tą chwilową samotność, a po ostatnich przejściach, uczucie to było nie do zniesienia. Lest emanował ciepłem i aurą pewności siebie, której siostrze zdecydowanie brakowało. Przyjemnie było się w tym zanurzyć, nawet jeżeli wiązało się to z koniecznością zwrócenia mu uwagi na jego niezbyt taktowne zachowanie.
- Wiem że nie wszystko idzie zgodnie z planem ale, cholera Lest, ona ma za sobą ciężką noc. Widziałeś jej twarz i szyję? Jak pomyślę co oni… - wzdrygnęła się. Nie chciała o tym myśleć ale tamowanie tych myśli wcale łatwe nie było. Przecież gdyby i ją złapali to na pewno nie potraktowaliby jej łagodniej. Kuźwa, pewnie nawet gorzej gdyby się wydało kim jest.

Czarnowłosa barmanka całkiem ochoczo wysiadła z wozu. Ruszyła też jakby Simon miał być jakąś oazą pomocy czy ratunkiem. Młodszy z braci chyba usłyszał ją lub trzaśnięcie drzwi bo odwrócił się i widząc Anę zatrzymał się by poczekać na nią. - Ona miała ciężką noc? - zapytał zaczepnie Lester wskazując na plecy odchodzącej czarnulki. Szła przez pole i to mocno nasiąknięte wodą więc gliniaste. Marsz na każdym kroku przypominał brnięcie przez tą rozmokłą glinę która potrafiła unieruchomić samochód.

- Wiesz co to jest? Kłopot. - wyjaśnił Jess starszy z braci nadal wskazując na odchodzącą kelnerkę ale patrząc na rozmówczynię. - A to, że ktoś jej zdefasonował buźkę? Jako tania kurew powinna mieć to wpisane w zawód tak jak i napiwki i klepanie po tyłku. - fuknął Lester i teraz spojrzał na sylwetkę odchodzącej kobiety. Ta właśnie odwróciła się w stronę samochodu ale czy dlatego, że usłyszała Lestera czy zrozumiała co on mówi, czy przez przypadek obsada samochodu nie była pewna. Dziewczyna jednak nie mogła mierzyć się z Lesterem na spojrzenia a może po prostu nie chciała. Zresztą dobrnęła już do młodszego z braci i ten położył jej dłoń na ramieniu odwracając jej uwagę.

- Nie możemy tam wrócić. Zdjęliśmy szeryfa i znają naszą brykę. Teraz na świeżo się udało ale głupotą byłoby tam wracać. I pewnie jak się ogarną coś z tym zrobią. Dlatego musimy przedostać się na drugi brzeg rzeki zanim coś zrobią. - powiedział spokojniej Lester patrząc najpierw przez tylną szybę na kierunek z jakiego przyjechali a potem siadając wreszcie po ludzku i wyjmując kolejnego papierosa. - Za to bym nie płakał bo stało się. Ale przez lowelasa co się zabujał w przydrożnej dziwce jakby to jakaś księżniczka była i nią samą ścięliśmy się z tymi ćwokami. Na pewno podepną to pod tego ich gliniarza i się zrobi sprawa narodowa tej wiochy. A to już mnie wkurwia. Zresztą zobacz jak oberwaliśmy. Jakby to o nas chodziło. - pokręcił głową zapalając papierosa i otwierając okno. Wystawił łokieć za okno i wydmuchnął pierwszy kłąb dymu na zewnątrz przy okazji obserwując jak druga para dochodzi już prawie do pierwszych budynków.

- Ale jednak… - zaczęła i zamknęła się nie kończąc. No bo co miała powiedzieć? Że miał rację, a ona po prostu chciała zadbać o dobre samopoczucie wszystkich pasażerów wozu? On przecież doskonale sobie z tego zdawał sprawę.
- Nie chcę żeby Simon odszedł - wydusiła wreszcie z siebie, bo ta myśl przemknęła jej przez głowę jeszcze wtedy, gdy się kłócili w zakładzie pogrzebowym. - Jemu na niej zależy. On nie jest… No, jaki jest sam wiesz - zacięła się bo jej coś to przelewanie myśli nie wychodziło. O mały włos, a chlapnęła by że Simon nie jest jak on, jak Lester. No ale przecież nie miała pojęcia co Lest tak w ogóle czuł bo kompletnie straciła dar wyczucia jego emocji. Całkiem jakby te chwile w wannie pozbawiły ją owego szóstego zmysłu. Jakby jej własne emocje zagłuszyły go jakoś.

- Poza tym dla niego to ona teraz jest częścią rodziny, jak ty czy ja, wystarczy na niego popatrzeć - także wbiła wzrok w dwójkę zbliżającą się do zabudowań. - Gdybym to ja była na tej farmie… - wzdrygnęła się, czując jak chłód przenika ją do szpiku kości ale kontynuowała. - Albo gdyby chodziło o ciebie to by się tak samo zachowywał. A że chodzi o barmankę która mu w oko wpadła… Jak będziesz ją tak straszył i będzie się z nami źle czuła to cholera wie czy nie odejdzie razem z nią, a wtedy co? Lest, mi wcale to wszystko się nie podoba, serio - wychyliła się mocniej i oparła delikatnie brodę na barku braciszka. - Przez tą laskę mamy same problemy, wiem. Kuźwa, dawno nie posłałam na łono Abrahama takiej ilości ludzi. Wiesz jak kocham to robić - w jej głosie zabrzmiał nie łagodzony niczym sarkazm. - Ale tu chodzi nie tyle o nią, a o Simona. Trzeba to będzie jakoś przeżyć i tyle. Może mu przejdzie i odnajdzie swój rozum, a jak nie to przynajmniej będziemy mieli kogoś od robienia opatrunków bo sam przyznasz, że robi to lepiej ode mnie - rzuciła, głaszcząc uspokajająco Lestera po pokrytej szczeciną twarzy.

Starała się jakoś namówić go do tego by dał Anie drugą szansę, przez wzgląd na młodego. Po prawdzie też, było jej zwyczajnie żal dziewczyny. Nie mogła przy tym ignorować racji Lestera, co razem wzięte robiło niezły misz masz w jej głowie.
- No i spoko, przeprawimy się na drugą stronę. Głowa do góry - uśmiechnęłą się wesoło, chociaż samymi ustami bo w oczach lśnił odczuwany i trudny do ukrycia niepokój.

- Ale widzisz mnie ona zwisa i też mi chodzi o młodego. Ona była fajna jak robiła swoja robotę tam w barze. A teraz udaje jak każda dziwka. I w końcu jak młody się nie opamięta po paru numerkach no to sam to odkryje. I wtedy kurwa będzie płacz. - Lester pokręcił z niezadowolenia głową widząc pewnie więcej wad niż zalet z tego by Ana podróżowała z nimi. - Zresztą wrócimy do tej dziury przy rzece może laska przypomni sobie, że jej dzieci płaczą albo mężuś czy inny alfons czego w domu. - wzruszył swoimi dużymi ramionami wydmuchując kolejną porcję dymu za okno. Drugiej pary już nie było widać odkąd weszła między budynki.

- Wiesz… możesz się mylić - wytknęła mu, cofając się i opadając z powrotem na tylne siedzenie. Nie chciała żeby słowa Lestera nastawiła ją negatywnie do Any. Przez wzgląd na Simona, chciała chociaż spróbować być dla barmanki miła i ocenić ją na podstawie tego co sama widziała i doświadczała z jej strony, a nie opinii starszego z Thron’ów.

- No i wrócimy, wrócimy, tylko najpierw musimy się stąd ruszyć - odburknęłą, zabierając się za uzupełnianie naboi i ogólne czyszczenie Busha. Karabin co prawda tego aż tak nie potrzebował ale praca ją uspokajała, a bała się że mogłaby wybuchnąć i nawarczeć na Lestera. Nic do niego nie docierało, jak zwykle, tylko jakoś zwykle nie wkurzało jej to tak bardzo. A może bolało? Nie była pewna i wcale nie miała ochoty zgłębiać swoich odczuć w tej kwestii.

- Wiesz że on to robi dlatego że my… - mruknęła, nie przerywając gmerania przy broni. Nie podnosiła też wzroku ani nie dokończyła zdania tylko zostawiła je takim urwanym. Pewnie powinna trzymać gębę na kłódkę ale tak już miała, że nie potrafiła gdy jej na czymś zależało, a zależało jej. Na spokoju w ich małej rodzince. Bez względu na cenę…

- Pierdolić to. - burknął w końcu Lester też chyba niezbyt zadowolony z obrotu tej dyskusji. Wyrzucił peta przez otwarte okno i chwile obserwował jak syczy w nasiąkniętej wodą gliniastej ziemi. - Jak tak z nimi trzymasz niech sucz mi nie podłazi pod rękę. I niech mnie nie wkurwia. Młody też. Chce mieć swój cholerny skarbuś to niech jej pilnuję. - starszy Torn widocznie nie miał zamiaru zmieniać zdania o barmance i całym temacie jaki sobą reprezentowała. - Kurwa, żeby tylko ten jebaniec się tam nie utopił na drugim brzegu. - odezwał się po chwili milczenia gdy widocznie myśli mu popłynęły w innym kierunku. - Trzeba będzie załatwić jakiś transport przez tą cholerną rzekę. - oparł głowę na ramieniu opartym z kolei o ramę okna. Wolną dłonią stukał kierownicę.

- Ja po prostu chcę mieć spokój - warknęła, wciskając nabój w magazynek. Zachowanie Lestera zaczęło działać jej na nerwy. “Trzyma z nimi”. Miał szczęście że za bardzo się o niego troszczyła by się przechylić do przodu i walnąć go w tą zakutą łepetynę.
- Wkurwiasz mnie Lest, wiesz? - dodała już spokojniej ale za to ze zmęczeniem przebijającym z głosu. - Po prostu daj temu spokój, będzie jak będzie.

Uznała że nie musi sama dodawać, że jak ta cała Ana złamie serce Simonowi to ją Jess osobiście potraktuje kilkoma kulkami, przy czym żadną powodującą natychmiastową śmierć. To wydawało się jej jakieś takie zbyt oczywiste by musiało być ogłaszane.
- To załatwimy, a jego dorwiemy. Takich skurwieli złe nie bierze, wiesz o tym. Zawsze się wywiną - rzuciła mądrością popartą faktami po czym ponownie przymknęła się i wznowiła bawienie Bushem, chociaż czynność ta nie dawała jej już tego wytchnienia jak kiedyś. Problem tkwił bowiem parę centymetrów przed nią, na siedzeniu kierowcy. Problem, który sprawiał że miałą ochotę pójść w ślady Any ale lojalność względem niego nie pozwalała jej ruszyć dupska. I to bez względu na to co gadał i jakie tam urojenia się tworzyły w tej jego głowie. Chociaż jak jeszcze raz coś walnie tak istniała szansa że się jednak nie powstrzyma i mu przywali. No bo ile można?
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 27-10-2017, 17:03   #109
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex, Angie i wujaszek

- Widzę, że świetnie radzisz sobie sama. - Pazur uśmiechnął się widząc, że dziewczyna sama wyparkowała swoją maszynę i zajechała pod stację benzynową w baku Forda. - Słuchaj nie chciałem mówić przy Angie ale to trefna bryka. - wskazał na autobus. - Znają ją tu pewnie i wiedzą do kogo należy. Ale wolę zaryzykować transport tym by zostawić tego psychola tutaj. A jak władujesz tutaj motor to nie musimy z nim się wozić. Angie wróci to odjeżdżamy. - powiedział poważniej najemnik wskazując po kolei na autobus, vana i budynek gdzie przed chwilą poszła nastolatka. Wyglądał mimo wszystko na zadowolonego z takiego obrotu sprawy.

- Też mam takie obawy, ale złomka w każdej chwili szlak trafi, a nie chcę się zdawać na humory Rogera. Już wolę nawet porzucić ten bus blisko jakiegoś miasta i zdobyć coś innego, niż ryzykować marsz w tej wodzie. - Podeszła do Sama i zarzuciła mu ręce na ramiona. - Martwię się, jak ona zniesie rozstanie.

- No. - Sam położył dłoń na ramieniu Vex i pokiwał głową. Przygryzł wargę i zaraz nią potrząsnął jakby chciał odegnać złe myśli. Spojrzał na nieruchomą furgonetkę i kręcącego się po niej Rogera. - Zadbajmy więc by do tego rozstania doszło. - powiedział Pazur wracając do przerwanej pracy. Otworzył Forda i zaczął z niego wyjmować rzeczy swoje i swojej podopiecznej.

Vex miała spore obawy, czy to się uda. Jakie było ryzyko, że Roger będzie chciał pojechać z nimi? Że Angie to zaproponuje? Co wtedy zrobi Sam? Powie swojej ukochanej podopiecznej, nie? Motocyklistka westchnęła ciężko i przeszła na miejsce kierowcy Forda. Nie patrząc nawet znalazła dźwignie otwierania przedniej klapy i przeszła do silnika. Tak jak się spodziewała benzyniak miał miękki przewód paliwowy do wtrysku. Wystarczało go wyjąć i miała rewelacyjna rurkę do ściągnięcia paliwa. Tylko… co zrobić z resztą?

Z nadzieją zerknęła na busa. Chyba widziała gdzieś kanister z zawartością, która budziła w niej spore obawy. NIechętnie odkręciła pojemnik i szybko zdała sobie sprawę, że miała rację. Znalazł się podróżny nocnik. Wylała zawartość kawałek dalej i tak wiedząc, że brodzą w jednym wielkim gównie.

Szybko wróciła do Forda i wymontowała ze środka przewód paliwowy. Teraz tylko stary sprawdzony patent i próba nie napicia się benzyny i można było tankować. Cały czas zerkała na Sama, na wypadek gdyby pomysł jednak przestał się mu podobać. Wolałaby nie zlewać paliwa w tą i z powrotem. Widząc jednak, że mężczyzna kontynuuje pakowanie, zabrała się do roboty.

Jak zwykle udało się jej upić odrobinę benzyny. Widziała ludzi w Det, którzy jakoś zawsze tego unikali, ale oczywiście nie ona! Wypluła zawartość i wsunęła rurkę do wlewu Spika, przygotowując karnister. No to koniec całowania na dziś, chyba że Sam ma jakieś dziwne gusta, o których jeszcze nie wie. Bak w motorze szybko się wypełnił, więc sprawnie włożyła rurkę do plastikowego pojemnika. Teraz miała chwilę nim paliwo się zleje. SPojrzała więc w stronę budynków, oczekując że zaraz zobaczy wracającą Angie.

Operacja przepompowywania paliwa szła całkiem sprawnie. Wujkowi Angie podobnie szło z pakowaniem. Objuczony plecekami i sprzętem dwóch osób brnął już przed wodę w kierunku autobusu gdy dała o sobie znak przez radio Angie. Mówiła coś, że znalazła chyba trójkę dzieci. Sam spojrzał ze zdziwieniem na milczącu, zdewastowany i zatopiony budynek ale ten nie udzielił mu żadnego wyjaśnienia czy podpowiedzi. - Zrozumiałem Angie. Uważaj, gdzieś tam pewnie są ich rodzice. - powiedział po chwili wahania zerkając przy okazji na klęczącą przy baku osobówki Vex. Wzruszył ramionami i wznowił marsz w stronę autobusu.

Czy się przesłyszała? Motocyklistka zerknęła w stronę oddalającego się Sama. Paliwo przestało ciec, więc zakręciła karnister. Rurkę zwinęła. Może się jeszcze przydać. Z wnętrza pojazdu dobiegło do niej miałkolenie. No tak! Były jeszcze futerka. Zajrzała do środka i uśmiechnęła się widząc całą gromadę. W pierwszej kolejności spróbowała zlokalizować Uziego.
- Dobra maluchy, ciotka zabiera was do większej fury. - Zgarnęła całą bluzę z zawartością i wsunęła całość do opróżnionego juku, w którym miała wcześniej większość jedzenia. Ostrożnie zamknęła go, upewniając się, czy nie robi im krzywdy. - To tylko na chwilę.

Ułożyła karnister na bagażniku i odpaliła motocykl. Nie było opcji by przeniosła taki ciężar, ale zawsze mogła powoli podjechać, pod autobus. I tak musieli wymontować jakieś siedzenia, jeśli miała wlecieć do środka.

Wszystko szło dobrze do momentu gdy Vex nie sięgnęła po kocią rodzinę. Kotka wyskoczyła z bluzy więc motocyklistka zabrała tylko bluzę i kocięta. Tu pojawił się impas. Kotka nie chciała wskoczyć na motor ale widać było, że cicho miauczy wzywając swoje dzieci i kręci się po granicy jaką względnie suchy samochód stanowił wobec zimnej, mokrej i złej wody. Zaś złapanie kotki wymagało albo bardzo dobrego refleksu albo jakiegoś pomysłu. Kociaki też zaczęły piszczeć słysząc wezwanie kociej mamy i nie czując jej w pobliżu. Vex została z tym chwilowo sama bo Sam wszedł już do autobusu i rozkładał tam sprzęty swoje i Angie. Choć był jeszcze w zasięgu słuchu i głośniejszej rozmowy.

- Ej, wszystko, będzie dobrze. - Motocyklistka wsunęła się częściowo do samochodu, chcąc ją złapać. Była ciekawa czy gdyby odjechała, kocia mama poszłaby za nią. - Pamiętasz? Karmiłam cię, nie zrobię wam krzywdy. - Powoli wyciągnęła dłoń w stronę kocicy.

Kotka była zdenerwowana. Uniosła nerwowo ogon do góry i wolno machnęła nim. Potem ogon na chwilę zatrzymał się i znów machnął w drugą stronę. Kotka cofnęła się przed nachylającym się do samochodu człowiekiem ale słysząc łagodny ton i nie widząc gwałtownych ruchów zatrzymała się gdzieś między siedzeniami. Niewiele ale poza zasięgiem dłoni nachylającej się ku niej kobiety. Zwierzątko wyraźnie wahało się targana sprzecznymi emocjami. Widząc jednak wyciągniętą dłoń kotka nieco pochyliła ku niej łepek i zaczęła węszyć. Zrobiła krok do przodu i machnięcie ogonem pomagało jej podjąć decyzję. Zrobiła kolejny krok i jej nozdrza zostawiały już gorący, wilgotny oddech na palcach Vex. Mogła teraz spróbować ją chwycić choć wydawało się to ryzykowne. Ale gdyby się udało to by ją miała chyba w garści. Jak nie kotka pewnie czmychnęłaby poza zasięg wyciągniętej ręki. Mogła też spróbować jeszcze trochę bardziej zdobyć zaufanie kociej mamy. Ale ta mogła w każdej chwili się znudzić czy odskoczyć od jej palców i szansa na szybkie jej pochwycenie by się odwlokła.

Vex szybkim ruchem sięgnęła po kotkę i przyciągnęła do siebie.
- Wszystko będzie dobrze. Tamte autko jest większe, będziecie miały więcej miejsca. - Nie była pewna czy koty tego w ogóle potrzebują, ale może wystarczyło, że do niej gada.

Kotka syknęła z niezadowolenia i przy nagłym ruchu człowieka. Uspokoiła się dopiero gdy znalazła się w ramionach Vex. Dalej poszło już dość łatwo. Spike przebrnął ostatni kawałek między Fordem i autobusem. Wujek Angie skończył zostawiać plecaki i resztę a kotkę można było wypuścić do nowej zmotoryzowanej bazy. Wtedy odezwało się radio Pazura. Blondyn spojrzał na Vex jakby ta mogła mu jakoś wyjaśnić to co właściwie oboje słyszeli. Mówiła Angie i mówiła coś o strzelaniu i dzieciach. Po chwili padł jeden strzał, potem drugi i w końcu trzeci. A po jeszcze chwili zza rogu wyszła Angie z jakąś dziewczynką którą niosła i dwójką rozradowanych chłopców.

Cały mini pochód przebrnął przez złą wodę, kończąc trasę przy dużym bryku.
- To jest Jane - nastolatka pokazała brodą na trzymaną dziewczynkę - A to Jack i James. Pokazałam im jak strzelać - wskazała parę chłopców i nawijała dalej - Mieszkają tutaj niedaleko, mają dom. Może ich tata będzie się chciał wymienić za jedzenie. Trochę po niemiłych panach rzeczy jest… no i jak tu mieszkają to znają teren. Porozmawiaj z tym panem tatą, wujku. Jak się mamy przedostać na drugiego brzega, to… ten. Może coś wiedzieć. Jak przejechać, albo łódka zdobyć - wyjaśniła co jej chodzi po blond głowie.

- Cześć chłopaki. - powiedział wujek, jak zwykle spokojne a, że stał wewnątrz autobusu a Angie jeszcze na zewnątrz to wydawał się jeszcze wyższy. Chłopaki wydawali się być wniebowzięci.

- O! Samochód! Przejedziecie nas? Jeszcze nie jechałem samochodem! - Jack wyglądał jakby się dowiedział, że jest dziś dzień dziecka. Popatrzył na wujka jak wcześniej na Angie gdy chodziło o karabin i strzelanie.

- A wiecie jak trafić do waszego domu? - zapytał wujek patrząc na maluchów.

- No pewnie! - James wypalił jakby pytanie dorosłego obrażało go w jakiś sposób.

- No to wskakujcie. Zobaczymy co da się z tym zrobić. - Pazur zaprosił ich gestem ręki i chłopcy nie czekając wbiegli po schodkach autobusu do środka.

W tym czasie Angela postawiła małą ludzię na schodkach bryka i wyprostowała plecy, rozglądając się dookoła.
- A gdzie pan z obrazkami? Jak jedziemy to trzeba po niego iść.

- Roger ma swój wóz i swoje sprawy Angie. - wujek wcześniej się nie uśmiechał ale i tak jakoś nagle zaczął wyglądać jakby właśnie przestał. Spojrzał przez przednią szybę, ponad dachem Forda na furgonetkę gdzie trochę widać było jakiś ruch wewnątrz.

Usta blondynie momentalnie wygięły się ku dołowi, zrobiła się też jakby mniejsza i zeszło z niej powietrze. Powędrowała wzrokiem do bryka pana z obrazkami i zacisnęła ręce w pięści.
- A...ale jak to? - zapytała nie rozumiejąc co się dzieje - Przecież… jesteśmy zespołem i musimy się trzymać razem. Jak.. jak w stadzie. On jest sam wujku - przeniosła niebieskie ślepia na wujka Paznokcia - Nie ma już Tess, ani knui… nie może być sam, jak wojna… myślałam… - zacięła się i spojrzała w dół, tam gdzie zła woda i zatopione w niej buty - Myślałam że… że nas lubi. Ja go lubię, jest miły i… powiedział, że już nie chce się z nami kolegować? Dlaczego?

- On jest sam bo chce być sam. Nie wiem czy z kimkolwiek umie tworzyć jakiś zespół. Spójrz nawet właśnie na Tess i Melody. Nie żyją. Może jestem ślepy ale nie widzę by go to jakoś ruszyło. Nie ma więc podstaw bym sądził, że jak zginie w jego otoczeniu ktoś jeszcze to będzie tym razem inaczej. - powiedział wujek jakby sę wahał czy przybrać stanowczy czy łagodny ton. Widocznie jednak uznał, że lepiej to powiedzieć niż przemilczeć.

- Nie wiem dlaczego tak powiedział Angie. Ale jeśli on tak naprawdę z tym swoim Khainem i areną, i że chce zabić wszystkich to nas też. Dlatego lepiej się trzymać od niego z daleka. Jeśli nie chcemy zrobić mu krzywdy albo by on zrobił nam. - Pazur dodał łagodniej ale nadal mówił poważnym głosem i poważnie też patrzył na podopieczną.

- Lepiej zostawić to jak jest i zachować w sercu te lepsze wspomnienia Angie. I jechać dalej. - Pazur odezwał się jeszcze ale spojrzał w głąb autobusu bo James i Jack okazywali sporo zainteresowania pozostawionym plecakom i torbom.

- Ja z nim porozmawiam - nastolatka skoczyła do przodu i złapała wujka za ręce, ściskając mocno, a oczy jej się zrobiły mokre i piekły - Jakby chciał nas utrupić to by to zrobił jak była walka, ale nie zrobił tego. Walczył razem z nami, nie skrzywdzi nas. Pozwól mi z nim porozmawiać, powiem mu żeby został z nami. Razem raźniej i… nie chce żeby sobie szedł. Lubię go, pokazał mi jak zbierać trofea, zrobił motylka co lata nocą… a mógł utrupić. No ale nie utrupił. Smutno jest być samemu… jemu też wczoraj było smutno jak zezwłokował Tess, przecież widziałeś! Trzeba przy nim być… i co że nie przejął się knują? Ja też się nie przejęłam… to mnie też zostawisz? - zadała pytanie, a dolna warga jej zadrgała - Nie chcę chować niczego! Już pochowałam dziadka, też mam go tylko w głowie, ale on usnął! A Roger jeszcze nie śpi i nie chcę żeby też usnął jak dziadek! A uśnie jak tu zostanie sam! Bez kogoś kto bedzie mu pilnował pleców i… i… - zacięła się, więc skleiła dziób, patrząc prosząco na opiekuna.

- Ale ja nie chcę by on był z nami Angie. Ja go nie lubię. - wujek westchnął ale powiedział swoje poważnym tonem. - Nie ufam mu. Ściąga kłopoty. Jak z tymi tutaj teraz. - wujek wskazał na budynek w jakim niedawno toczyła się walka. - Gdyby nie on może Vex by się dogadała a może nie. Nie wiadomo. A dzięki niemu zaczęła się na pewno. Tym razem względnie nam się udało wyjść z tego cało. A następnym razem? Kto i jak oberwie następnym razem Angie? Bo on musi napełnić ten swój kielich? Jest niebezpieczny dla całego otoczenia. Dla mnie, dla ciebie, dla Vex no dla wszystkich. I chce tu zostać na tej swojej arenie. A my chcemy jechać do Teksasu. - wujek po kolei tłumaczył i wyjaśniał jak widzi sprawę i dlaczego nie podoba mu się pomysł wspólnej podróży z Rogerem. - Ale jak go lubisz dobrze, możesz iść się z nim pożegnać. Ale mamy te dzieciaki do odwiezienia i musimy się stąd wydostać Angie. - wujek położył dłoń na ramieniu Angie i lekko kiwnął głową w stronę trójki brzdąców jaka zajęła miejsce gdzieś w środku pojazdu. Jane usiadła obok kociej rodziny i chyba była nią zajęta bardziej niż tym co się dzieje w reszcie pojazdu.

Vex przysłuchiwała się dwójce z miną “a nie mówiłam”. Powinna wprowadzić Spika do środka, tyle, że trzeba by wymontować choćby jedno siedzenie. Niby to nie zajmie długo, ale nagle dorobiła się tam bandy dzieciaków. Głupio jednak było zostawić Sama samego… i Angie samą.
- Co by nie było pożegnać się wypada. Jak dla mnie jeśli Pan kostuszek zmyje to gówno z siebie i obieca, że ani razu nie usłyszę o zasranym Khainie, zabijaniu, a już przede wszystkim wypierdoli te głowy i da sobie z tym siana, to może jechać. Jak nie, to sorki ale wolałabym by z braku rozlewu krwi nie poderżnął mi gardla w nocy. - Motocyklistka zgarnęła torbę z narzędziami i wstała z motocyklu. - Muszę wymontować jeden fotel. Macie kwadrans i lecimy, żadnemu z tych silników nie służy stanie w tym gównie, a myślę że wszyscy jak najszybciej powinniśmy się stad zwinąć.

Pożegnać? Nie chciała się żegnać z panem z obrazkami! Mogli jechać razem, dlaczego ciocia i wujek tak się uparli?! Angela tego nie rozumiała, ale słuchała uważnie, próbując przynajmniej zrozumieć… nie szło jej to. W pewnym momencie zesztywniała i przełknęła głośno ślinę. Coś jej wskoczyło na odpowiednie miejsce w głowie i nie było to nic przyjemnego. Podniosła powoli łepetynę, patrząc opiekunowi prosto w oczy.
- Przez kilka minutów zrobiłam siedem trupów, to więcej niż palców na ręku… nie pierwszy raz. I nie ostatni - mówiła dziwnie spokojnie i powoli - Kłopoty robię ciągle. Za ile ciał powiesz, że też jestem niebezpieczna i robię… zagrożenie? Dla ciebie, dla cioci. Dla… otoczenia - cofnęła się krok do tyłu, uwalniając ramię od dotyku - Kiedy pomyślisz, że trzeba mnie uśpić? Bo jestem problemem. I już nie będziesz mnie lubił. Jest wojna, a jak wojna to walka. Ludzie umierają… i to nie jego kubek do napełnienia, tylko Khaina. Trofea też są dla niego. Może je lubi, jak ja lubię cukierasy - wzruszyła barkiem, odwracając twarz gdzieś w bok - I tak nie wyjedziemy z areny, jeżeli… też chciałam zabić tych niemiłych panów. Cieszę się, że nie żyją. I nie jest mi przykro.

- Angie, no co ty mówisz? - zapytał wujek mrużąc oczy. - To są w ogóle inne rzeczy. Wiele osób lubi cukierachy i właściwie nikomu to nie przeszkadza. Ale ucinanie głów już tak. To jest coś co mało kto robi a jeszcze mniej aprobuje. Dlatego to taki kłopot jak masz w towarzystwie kogoś kto robi takie rzeczy. - wujek wskazał dłonią w stronę zaparkowanej furgonetki. - I jak strzelałaś teraz to dlatego, że każdy z nas strzelał. Ci też strzelali. - skinął dłonią w stronę zatopionego w wodzie budynku. - Była walka to wszyscy strzelaliśmy. Bo w walkach tak właśnie jest, to ciężko kontrolować albo mieć pretensje, że ktoś strzela jak strzelają do niego czy jego bliskich. To normalne. - kiwnął głową o blond włosach. - Ale można mieć więcej kontroli nad tym kiedy i jak się walka zacznie. Roger zaczął tą walkę. Nie pytał nas o zdanie, nie wiedział nawet gdzie jesteśmy i co robimy, czy potrzeba nam pomóc czy nie, czy walka narazi nas na niebezpieczeńśtwo bo na przykład ma ktoś wycelowaną właśnie lufę we mnie czy w ciebie czy nie. Po prostu chciał napełnić ten cholerny kufel i zabijać. I zaczął to zabijanie. Nic innego go nie obchodziło. I coś mi się widzi, że wiele tego nie zmieni. I to już jest poważny problem Angie. Bo on zaczyna zabijanie kiedy mu się uwidzi. Nie ma nad tym kontroli. - najemnik pokręcił głową znowu patrząc przez frontową szybę na zaparkowane niedaleko pojazdy.

- To to samo - blondynka burknęła gapiąc się na wujka spode łba - Ale mnie znasz, a jego nie. I to nie tylko teraz… a pan żul w nocy? Tam nie było walki, tylko zasadzkowanie… może Rogerowi trzeba wytłumaczyć? Żeby tak nie robił. Jak ty mi tłumaczyłeś kogo wolno trupić, a kogo nie, chociaż i tak zapominam - pokręciła głową z rezygnacją - I tak by się zaczęła walka tutaj, oni chcieli walki… ustalali terytorium. Nie odeszliby, nie z pustymi rękami. Chcieliby daninę… a tak to my mamy dobrą wodę i jeszcze ich rzeczy. Mogę go poprosić. Porozmawiać - pokazała kciukiem za plecy, gdzie bryk pana z obrazkami - Ale to zmienianie kogoś jak on nie chce… no ale spróbuję. I nie odpowiedziałeś wujku. - kręcenie głową nasiliło się - Też mi się nie podobają te głowy. Dziadek brał zęby. Ludziów też… miał ich cały słoik, taki duży. Stał za skrzyniami z ckmem i nabojami. Może zęby będą okey… - westchnęła.

Vex zatrzymała się w wejściu do busa z poważnym dylematem czy się wcinać czy nie. To tak bardzo nie powinna być jej sprawa. Zerknęła na Sama i chwilę później na blondynkę.
- Angie… rozmawiałyśmy na ten temat. Mówiłaś już że rozumiesz, że się pożegnałaś i że jedziemy. Co się wydarzyło w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu minut, że wszystko się zmieniło? - Motocyklistka wrzuciła plecak do środka busa i przysiadła na schodkach. - Wujek musi cię dowieźć w bezpieczne miejsce inaczej nie pojedzie do swojej pracy i będa problemy. Zgadza się? Jedziemy do jakiejś cioci do teksasu i co tam zrobimy z Rogerem? Urządzimy tam kolejną arenę, co będzie oznaczało że wujek nigdzie nie wyjedzie. Jest szansa, że w trasie zaczniesz łapać co i jak, kiedy zabijać, a kiedy nie i wtedy będzie ok. Ale, błagam nie możesz oceniać w ten sam sposób dorosłego faceta jakim jest Roger.

- Został sam… nie ma knui. Wcześniej była, ale już jej nie ma - Angela obróciła się żeby spojrzeć na ciocię - Bycie samemu jest… smutne. Bardzo. Ja też będę sama. Wujek pojedzie do pracy, ty weźmiesz Spika i odjedziesz. Zostanę u cioci Ellie… ale ciocia mnie nie zna, w końcu zacznie się bać. Albo coś zrobię… jak mnie ktoś przestraszy, albo zdenerwuje i będzie problem. Jak zawsze - wzruszyła ramionami - Nie każdego trupa posprzątam tak żeby się nikt nie dowiedział… nawet ty - odwróciła się do wujka i zaczęła skubać koniec warkoczyka - Bo parę po drodze było… ale nie chciałam cię martwić. Bo i tak się martwisz… i byś się gniewał… a podchodzili z zaskoka, albo… krzyczeli na mnie… albo się śmiali. A Roger rozumie, powiedziałam mu wczoraj w nocy… i nie krzyczał, ani nie pretensjował. Chodzi o to że poprzytulaliśmy… za to też go nie lubisz.

- Angie ty jeszcze się uczysz. I chcesz się uczyć. A on nie. On już jest uksztaltowany i nie chcę się zmieniać. Chce zabijać, odcinać głowy i napełniać ten jego kielich. Więc będzie to robił. Ani ty ani ja ani ktokolwiek inny raczej tego nie zmienimy. Teraz pozabijał tych tutaj. Ale kogo zabije następnym razem? Może jakiegoś policjanta? Szeryfa? Żołnierza? Myśliwego? Nie wiadomo. Ale zabije na pewno. Bo chce zabijać i wcale tego nie ukrywa. Więc ludzie do niego będą odnosić się podejrzliwie albo wrogo. To wszystko ściąga właśnie kłopoty i trupy i na niego i na tych co będą wokół niego. - wujek wskazał palcem na niezbyt czystą szybę i furgonetkę stojącą za osobówką gdzie był ten o jakim rozmawiali.

- A u cioci Elle jest bezpiecznie. Tak się umawialiśmy Angie. Ja cię tam zawiozę a tym tam poczekasz. Bym wiedział gdzie cię szukać jak skończy mi się kontrakt. Nie widzę kogoś takiego jak Roger u cioci. Bałbym się go tam zostawić nawet jakby się tam jakoś znalazł. Z tą jego siekierą i odcinaniem głów dla Khaina. Strach pomyśleć co by sie tam potem działo. - Pazur pokręcił ciemno blond głową by dać żnać, że kompletnie nie widzi mu się taki pomysł.

- Poza tym on ma swój dom tutaj. Sama widziałaś. I coś nie mówił by chciał go opuszczać. Za to cały czas gada o zabijaniu i tym kielichu. I co gorsza nie tylko gada. Dlatego nie chcę z nim podróżować. Jest niebezpieczny i ściąga niebezpieczeństwo na wszystkich wokół. Chcesz to idź się z nim pożegnaj. Ale musimy jechać dalej. - wujek nie wydawał się skory do zmiany zdania o Rogerze. Pokręcił znowu głową jakby na podsumowanie.

Angela poprawiła karabin dziadka, głowa na chwilę uciekła jej do wnętrza dużego bryka. A może gdyby utrupiła trójkę małych ludziów wujek by się obraził i odjechał? Do pracy i już nie musiałby się nią martwić. Nie wiedziała jak mu powiedzieć, że jej też się ta cała arena podoba - tu nie było miejsca na pytania i wątpliwości o mase obcych rzeczy. Było coś co znała. Polowanie, łowy i zwierzyna. Myśliwy i druga strona. Dużo myśliwych i pojedynek kto kogo dopadnie pierwszy - jasne, zrozumiałe zasady.
Bez słowa odwróciła się i przedzierając się przez złą wodę, pomaszerowała tam gdzie bryk Rogera.

Motocyklistka odprowadziła nastolatkę wzrokiem. Jak to działało. Kiedy ona coś mówi jest to gówno warte, kiedy mówi Sam jest warte sporo, ale można ominąć… dobra ta część wydawała się jeszcze zrozumiała, ale powie coś Roger i nagle Angie jest wszystkimi uszami i całą główką z nim.
- Chyba lepiej jak z nią pójdziesz. Powinnam wymontować to siedzisko. - Zamyśliła się na chwilę obserwując czarnego Vana. - Nie masz czasem ochoty po prostu pozbyć się tego typka?

- Prawie od chwili gdy go poznałem. - powiedział wujek patrząc na plecy odchodzącej nastolatki. Angie przebrnęła przez wodę i doszła właśnie do furgonetki. - Same z nim problemy. Wkurza mnie, że ona uparła się ich nie widzieć i przekręca wszystko by go bronić. - Sam pokręcił głową opierając się o jedno z siedzeń.

- Zostajesz? - Vex spojrzała na niego zaskoczona. Spojrzała niepewnie na vana. Toż on dalej będzie jej prał mózg. Ugryzła się w język. Zaczynała powoli łapać z czym użera się na co dzień Sam. W jednej chwili Angie była cudowna, wydawało się, ze łapie wszystko i nagle jakby wskakiwała inna świadomość. Do tej pory lubiła samotność. Jazdę tam gdzie się podoba i jak się podoba. Teraz była tu z tą dziwną dwójką. Uwielbiała Sama, lubiła Angie. Ale cały czas czuła pod skórą, że będą kłopoty. Wielkie blond kłopoty. - Pomóż mi z tym siedziskiem.
 
Aiko jest offline  
Stary 27-10-2017, 17:16   #110
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
W tym czasie Angie zastała Rogera na kufrze. Siedział przy otwartych, tylnych drzwiach i wydłubywał zawartość jednej z głów do wody pod maszyną.
Pan z obrazkami wyglądał tak ślicznie w tych swoich malunkach, bandażem na ramieniu i głowami dookoła. Czerwona woda na jego rękach też dodawała mu uroku, dlaczego wujek i ciocia tego nie widzieli? Przecież był taki miły… ale nie. Widzieli tylko że robi złe rzeczy, a tego że Angie też je robi już nie dostrzegali. Byli oboje podobni - blondynka z Pustkowi i brunet z Pendelton. No ale ona miała Wujka, a on już nikogo. Usiadła obok niego i objęła go z całej siły, opierając twarz o zaobrazkowane ramię.
- Chcą jechać bez ciebie… bo martwią się, że chcesz tylko trupić i zbierać krew do kubka Khaina… i te głowy. Ale ja nie chcę żebyś jechał nigdzie, bo jesteś sam… a wrogi dookoła… no i martwię się, bo bardzo cię lubię. Chciałam żebyśmy byli przyjacielami… ale wujek nie rozumie. Kazał się pożegnać… ale ty przecież nie usypiasz i… i ciągle tu jesteś - ścisnęła go jeszcze mocniej, zamykając oczy - I tych głów się boją, ale to przecież trofea… ale kłopotliwe. Może… nie wiem, nie jestem dobra w myśleniu. Wiem, że nie chcę żebyś szedł… znaczy żeby… żeby bez ciebie iść.

- Oh, Ćmo, przecież to nie ma znaczenia.
- malunek na twarzy już był trochę rozmazany ale wizerunek czaszki nadal był rozpoznawalny. - Ja muszę napełnić kielich dla Khaina. A oni jak chcą niech jadą. Jeśli będzie im pisane to odjadą a jak nie to zostaną i znów się spotkamy. Więc nie żegnamy się tak naprawdę. Nawet jeśli się rozstajemy. Ale ty widocznie słyszysz zew, widzisz księżyc na nieboskłonie. Ale jesteś świeżo po wykluciu z poczwarki. Jeszcze masz chaos w głowie. Ale to minie Ćmo. Ale zanim minie będziesz mieć ten chaos w głowie. Ale to minie. - Roger wydawał się być w wyśmienitym humorze i nie przerywał czyszczenia głowy z wnętrzności. Uśmiechał się i mówił lekkim tonem wydawał się w ogóle nie przejmować sytuacją.

- Minie? To kiedyś będę wiedziała co robić? - siorbnęła nosem, otwierając oczy i podnosząc wzrok ku górze. Starła jakiś czerwony paproch z kostuszkowego policzka i przyłożyła do niego rękę. Skóra przyjemnie grzała wnętrze dłoni - Nie rozstajemy się na stałe, tylko na trochę, tak? To dobrze, będzie mi bardzo smutno jak się już nie zobaczymy i… jakby się arena skończyła, a my się zgubimy to jedziemy do Yarnhill w Teksasie. Do cioci Ellie, będę tam czekać. Na ciebie też. Napełnisz kielich i wygrasz, bo jesteś taki silny, bojowy i super - odsunęła się i zamajstrowała przy swojej szyi, ściągając z niej łańcuszek, a z łańcuszka nieśmiertelnik wujka. Został tylko okrągły medalik - To mojej mamy, dziadek mi go dał zanim zasnął. Weź go, chce żebyś go miał… na szczęście. Żeby cię chronił i… żebyś mnie pamiętał, bo ja będę… czekać też. Albo może się zobaczymy jeszcze tutaj. Jak Khain pozwoli - dźgnęła go w pierś ręką z łańcuszkiem.

Roger pochylił głowę by spojrzeć na dłoń z medalikiem przy swojej piersi. Puścił nóż którym obrabiał głowę i wziął medalik od nastolatki. Oglądał go chwilę.
- Tak. Jak Khain pozwoli to wszystko się uda. - pomalowany mężczyzna skinął głową i założył sobie łańcuszek na szyję. Rozejrzał się po swojej furgonetce, wstał i podszedł do jakiegoś pudła. Dość hałaśliwie pogrzebał w nim i po chwili wrócił do tylnego wyjścia wręczając Angie jakiś mały tomahawk. - Masz. Też weź na szczęście i pamiątkę. Należał do Tess. A ona była Czempionem. Więc coś z niej musiało zostać w tej broni. I krew i śmierć jakie przelała. Weź. Przyda ci się. - powiedział wręczając blondynce mały toporek.

Dziewczyna przyjęła prezent i obróciła go w dłoniach. Był ładny. Sprawdziła kciukiem ostrze. Wystarczyło lekko nacisnąć kciukiem i zostawała czerwona krecha. Pokiwała głową, zatykając broń za pasek od rewolwera knui.
- Dziękuje Roger - pociągnęła nosem, wstając i stając obok niego niezdecydowana. To był ten moment, gdzie miała iść? Mogła jeszcze chwile poczekać, tylko chwilkę. Wujek jeszcze nie łapał za broń - To… do widzenia? - spytała, mrugając szybko i gapiąc się na czaszkotwarz przed sobą.

- Do następnej krwi Ćmo. - twarzoczaszka uśmiechnęła się i Roger wrócił do czyszczenia głowy.

Cofnęła się, odwróciła i chciała odejść. Tak jak miała przykazane, ale nie umiała tak po prostu sobie iść. Znowu się okręciła i kucnęła zrównując się wzrostem z panem z obrazkami. Chwilę tak na niego patrzyła, zapamiętując jaki jest ładny i miły, aż wystrzeliła do przodu, zarzucając mu ramiona na szyję. Ścisnęła mocno na pożegnanie, ustami szukając jego ust. Wujek mógł się pieklić, ale sam powiedział że ma się pożegnać... a ona już za Rogerem tęskniła.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172