Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2017, 16:37   #213
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Zagadka kto znajduje się wewnątrz transporterów szybko się rozwiązała. Płyta lotniska zaroiła się od ludzi, w tym znanych twarzy, których Vinogradova nie spodziewała się zobaczyć. Nie tutaj, nie w takich okolicznościach. Biznesmen z Heaven&Hell, jego ludzi i jeszcze ci od taksówki… ale chyba coś poszło nie tak, bo atmosfera między nimi była napięta i to tym złym rodzajem napięcia, zwiastującym rychły konflikt.
- To pan Morvinovicz - powiedziała do Renaty i speca od łączności wyraźnie zdziwionym głosem. Szybko ruszyła w jego stronę, chcąc zamienić dwa zdania i dowiedzieć się czemu znaleźli się akurat tutaj. Czyżby Kuzniecov dogadał się z kimś innym i podwinął transport szefowi spod nosa? Gdzieś w wielkiej maszynie, prócz Conti, siedziała też Amanda? Jeśli tak… Chelsey się ucieszy… jeśli dadzą radę wrócić razem z pozostałymi z grupy Black.

Brown 0 ruszyła pierwsza z dachu kierując się na dół ale Johan szybko zaprowadził swój porządek. Sam z karabinem szedł pierwszy, za sobą kazał iść Mai z detektorem, za nią miała iść blondynka w egzoszkielecie i na końcu drugi marine z automatem. Znowu zrobiło się gęsto od dymu ale gdzieś piętro czy dwa niżej sytuacja się rozjaśniła. Ale w słuchawkach odezwała się Black 2. Pierwszy odezwał się Mahler wciąż schodząc kolejnymi schodami. Schodził celując w mijane kąty ale detektor pikał spokojnie i miarowo nie wykrywając podejrzanego ruchu. Choć odgłos i tak wydawał się dość drażniący umysł.
- Eee… To ty latina? Diaz? Eee… Chelsey? - zapytał niepewnie tak samo jak często miał gdy Black 2 coś mówiła do niego w slangu rodzimej dzielni. Marine przy tym spojrzał pytająco na idąca zaraz za nim Mayę jakby szukał w jej spojrzeniu potwierdzenia czy podpowiedzi. Rosjanka uniosła kciuk do góry w geście, że idzie świetnie i tak trzymać - U nas wszyscy cali. Mamy gości. Morvinovicz z obstawą i jakieś pajace. Idziemy ich sprawdzić. A jak u was? Co ze Svenem? I Sarą? I resztą? Dostaliśmy rozkazy od HQ, wsparcie lotnicze jest w drodze, postaramy się coś wymyślić by wam pomóc. - marine mówił szybko gdy mówił po drodze nie zatrzymując się.

Udało im się jednak zejść cało i bez przeszkód na parter. Z niego było już na zewnętrzną płytę lotniska całkiem blisko. Pod ścianą jaką mijali wciąż było widać ciała xenos. I te większe jak te w kanałach i te mniejsze jakich wszędzie chyba było pełno. Leżały postrzelane, potrzaskane na rozbryzgniętych kleksach żółtej posoki. Ale uwagę ludzi w naturalny sposób przyciągali inni ludzie. Ci co wyraźnie stali w dwóch przeciwnych grupkach. W centrum zaś był ten obcy komandos i “gospodin”. Maya słyszała jak Johan mruknął.
- Co to za pajace? - powtórzył po raz kolejny i chyba ten obcy mundurowy zwłaszcza przykuwał jego uwagę. Do dwóch mężczyzn w centrum uwagi podeszła w międzyczasie reporterka. Wydawała się być w porządku choć wciąż trzymała dłoń przy skroni i głowie. Mężczyźni zaś zamilkli i spojrzeli w stronę nowo przybyłej grupki. Morvinovicz miał wąsko zaciśnięte wargi z nerwów albo napięcia i zacięte spojrzenie. U dowódcy żołnierzy widać było tylko pełny hełm więc wyraz twarzy dało się odgadnąć tylko jeśli coś mówił po modulacji głosu.

- To ten człowiek z którym pan Morvinovicz rozmawiał przez komunikator - Maya zrównała się z marine i wyjaśniła pokrótce - Ten, który miał im załatwić transport na orbitę, ale chyba coś poszło nie tak. - wzdrygnęła się, ale wzięła uspokajający oddech i uśmiechnęła się szeroko i szczerze. Mimo wszystko cieszyła się, widząc Rosjanina całego. Był całkiem miły i sympatyczny jak na szefa komórki przestępczej.
- Witajcie Anatoliju Morvinowiczu! - przywitała się ledwo weszła w zasięg głosu. Zwracała uwagę, odciągając obu mężczyzn od wiszącego w powietrzu konfliktu. chwilowo, ale to lepsze niż nic - Co się stało? Jesteście cali? Dziękujemy za pomoc z tymi potworami, bez waszego wsparcia nie dalibyśmy rady. Zostaliśmy chwilowo we czwórkę… z czego połowa ma jakiekolwiek przeszkolenie i obycie z bronią. - mówiła do ogółu, każdego po kolei obdarzając wdzięcznym ukłonem. Na koniec zrobiła parę kroków stając tuż przed biznesmenem w bieli - Przy okazji… chciałam was przeprosić. Wyszliśmy bez pożegnania i podziękowania za gościnę, proszę nam wybaczyć. Mieliśmy tylko parę minut żeby dojść na powierzchnię, a wy byliście zajęci. Nie mogliśmy czekać… nie chowajcie proszę urazy. W żaden sposób nie chcieliśmy wam uchybić, ani was zlekceważyć. Możemy wam jakoś pomóc? Ktoś u was oberwał? A wy… jesteście cali? - ostatnie zdanie powiedziała prawie szeptem, z autentyczną troską i niepokojem.

- Ach, słowiańska Różyczka. - spięty dotąd Rosjanin nagle uśmiechnął się jakby odwiedził go dawno nie widziany członek rodziny. Uśmiechnął się tak szczerze i wesoło, że marine spojrzał na niego podejrzliwie i przekierował za chwilę te podejrzliwe spojrzenie na Mayę. Ten obcy żołnierz też chyba spojrzał na nią ale z powodu tego jego hełmu nie było to takie oczywiste. Za to reporterka uśmiechnęła się lekko i ostrożnie kiwając na przywitanie głową. Jakby tego było mało Anatolij objął w ramionach Brown 0 i rosyjskim zwyczajem pocałował ją w obydwa policzki. Mahler rozłożył z pretensją dłonie i przez jakiś oddech czy dwa trzymał je tak w geście nierozumienia i irytacji zanim znów opadły one na karabin.
- Nie przejmuj się moja droga. - biznesmen puścił ziemską Rosjankę i dalej mówił do niej tym jowialnym i przyjacielskim tonem. - Wszyscy mieliśmy swoje sprawy. - tutaj podniósł wzrok i spojrzał na te pogniecione, ubłocone i potrzaskane wozy jakimi przyjechali. - Ktoś potrzebuje pomocy? - spojrzał na swoich ludzi a ci jakby przez chwilę zaskoczeni tym pytaniem patrzyli na siebie nawzajem. W końcu po chwili konsternacji okazało się, że tak. Wskazali na wnętrze terenówki i Renata od razu ruszyła w tamtą stronę.

- My też mamy rannych. - odezwał się po raz pierwszy ten zamaskowany żołnierz.

- Skończę tutaj i zaraz do was przyjdę. - odpowiedziała paramedyczka w egzoszkielecie podchodząc już do terenówki.

Brown 0 dała się porwać i wycałować, sama też uczyniła zadość tradycji, powtarzając klasyczne, słowiańskie przywitanie.
- Jest może z wami Amanda? Chelsey prosiła, aby się o nią spytać. Martwi się… chyba się polubiły, to dobra dziewczyna. Jedna i druga - Kątem oka widziała reakcję Johana i zrobiło się jej nieswojo. Mógł nie rozumieć, nie znał przecież zasad etykiety ze wschodu, ale przecież Morvinowicz okazał im tyle serca, poza tym szczerze go lubiła. Może i bił ludzi, ale Parchom i żołnierzom pomógł.
- Jeśli mogę panów prosić o drobną pomoc - odezwała się wodząc wzrokiem od biznesmena do zamaskowanego najemnika - Przed atakiem wdrażano na terenie lotniska nowy system zabezpieczeń na wypadek ataku. Istnieje szansa, że część działa, trzeba go tylko uruchomić. Wiemy gdzie jest generator i panel sterowania. Zajmę się tym, tylko… czy problemem byłoby, gdyby razem z nami poszło parę osób wsparcia? Nie wiemy kiedy nadejdzie kolejna fala, od strony Seres zbliża się też inna grupa do ewakuacji. Centrala wyśle statki, musimy do tego czasu zabezpieczyć i przygotować teren jak się da. Żeby… żeby było kogo ewakuować - zakończyła i uśmiech odrobinę się jej zważył.

- Ależ oczywiście Różyczko. - jowialny uśmiech nie schodził z uprzejmej nagle twarzy “gospodina”. Kiwnął do tego głową i spojrzał w stronę samochodów. - Dementi, Vadim, pójdziecie z moją przyjaciółką. Zadbajcie by wróciła cała. Bardzo ją lubię. - powiedział do ochroniarzy i dwóch z nich zerknęło na siebie a potem szybko skinęli głowami i podeszli do Vinogradovey. Johan przestał machać rękami i jedynie intensywne wpatrywał się w Mayę i Morvinovicza. - Amanda musiała zostać w schronie. Nie ma jej tu z nami. - dodał łagodnie gospodarz klubu wracając do pierwszego pytania Brown 0. - Ale nie ma się co dziwić to fantastyczna dziewczyna i taki ogromny talent no bardzo wiele osób ją lubi a nawet uwielbia. - dodał Rosjanin tonem towarzyskiej pogawędki.

- Tak, macie rację. Amandy nie da się nie lubić. Tak jak was - odpowiedziała i zaraz dygnęła lekko - Bardzo wam dziękuję, postaramy się niedługo wrócić, proszę się nie obawiać - zrobiła się czerwona na policzkach. Bardzo ją lubił? Nazwał przyjaciółką? Do tego dał ludzi bez mrugnięcia okiem… Johan ją zamorduje. Żeby nie pogrążać się bardziej, zwróciła się do człowieka w hełmie - A czy z pana strony możemy liczyć na odrobinę pomocy? Chodzi o bezpieczeństwo nas wszystkich, bez wyjątku. Pani Renata zajmie się pańskimi ludźmi za chwilę, o to też się proszę nie obawiać. Będziemy niezwykle zobowiązani, jeśli się pan zgodzi… jak się do pana zwracać? - zapytała nagle i kiwnęła mu głową - Do mnie może pan mówić Brown 0, albo Maya. Jak łatwo zauważyć… - przełknęła ślinę i zamiast powiedzieć, stuknęła wymownie placem w Obrożę.

“Gospodin” roześmiał się słysząc pochlebstwo. Wydawał się tym tak bardzo zadowolony jak Johan wściekły. Nad wybuchem kłótni czy wyrzutów zapanowała postawa tego obcego mundurowego. Niespodziewanie odezwał się na zapytanie Parcha.
- Obawiam się, że zostało nas zbyt mało by się jeszcze dodatkowo rozpraszać. - odpowiedział grzecznie ale jakoś zabrzmiało to oschle albo i odpychająco. Milczał chwilę. - Możecie mi mówić Aka. - dodał po chwili. Dla odmiany miejscowy biznesmen spojrzał na niego równie nieprzyjemnie jak przed chwilą Mahler na niego.

- A może jednak? - odezwała się niespodziewanie milcząca dotąd reporterka. Mężczyźni zwrócili na nią uwagę jakby nagle ją tu tak ktoś teleportował co najmniej. - Moglibyśmy porozmawiać o tym o czym wcześniej nie było czasu ani okazji. - zaproponowała, że jakoś ciężko było nie odnieść wrażenia, że mają ze sobą o czym gadać. Ciemny hełm z dziwnymi wizjerami tkwił chwilę nieruchomo.

- Zaraz to ze mną miałaś robić wywiad. - wtrącił się Morvinovicz i irytacja znowu zagościła na jego twarzy.

- Wszyscy tu jesteśmy. Ja też. I będę robić reportaż. Ale bez porządnego nadajnika nigdzie nie dam rady go wysłać. A to co mówi ta pani daje szansę na taki nadajnik. - kasztanowowłosa Conti popatrzyła stanowczo najpierw na szefa jednej grupy a potem na tego od drugiej. Ci chwile milczeli patrząc i na nia i na siebie nawzajem. W końcu ten Aki zwrócił się znowu do Brown 0.

- Wsiadajcie. - wskazał kciukiem na wciąż otwarty właz do transportera z jakiego wysiadł.

- Co ty się tu tak szarogęsisz? A może pojadą ze mną? - mundurowy musiał mieć jakiś dar irytowania właściciela popularnego klubu bo ten od razu spojrzał na niego z pretensją.

- Podzielimy się, tak będzie wygodniej… i bardzo mi miło - Maya szybko podniosła ręce w uspokajającym geście, uśmiechając się do jednego i drugiego mężczyzny. Przy tym mniej słowiańskim zatrzymała się i podziękowała za dopełnienie formalności kulturowych. - Jeżeli panowie nie mają nic przeciwko ja i Johan pojedziemy z panem Morvinoviczem. Pani Renata i sierżant Otten z panem Aką. Sierżancie proszę wziąć od pani Renaty dokładne namiary na generator. Skoro są ranni, jako nasz jedyny medyk… nie wypada jej odrywać od pracy i pacjentów… na dodatek ciągnąc po piwnicach - zwróciła się z prośba do łącznościowca, ruszając tam gdzie marine. Zbliżała się patrząc mu w oczy.
- Idziemy? - łagodnie ujęła go pod ramię, przytulając się na chwilę.

Aka wydawał się obojętny. Ale w takim wrażeniu pomagał ten pełny, bezosobowy i beztwarzowy hełm. Lekko jednak skinął samą głową na podziękowania Brown 0. Potem bez słowa ruszył w stronę transportera. Jego dwaj żołnierze również ale zatrzymali się przed wejściem by paramedyczka i kapral od łączności mogli wejść do środka.

Morvinovicz zaś wydawał się sprawiać wrażenie właściciela ziemskiego dumnie oprowadzającego po swoich włościach. Za to Johan choć przyjął dotyk i dłoń Mayi wyraźnie się boczył.
- Przyjaciel? - zapytał cicho patrząc z bliska na jej twarz. - I co to było za ściskanie? - zaraz dodał z pretensją całkiem wyraźną. Szli jednak dalej. Jakoś linia ochroniarzy tak się ułożyła, że mieli widocznie wsiąść do furgonetki. A gdy wsiedli wewnątrz uzyskały się ślady żółtych i czerwonych zacieków oraz mnóstwo łusek rozgniatanych pod butami. Ściany prześwitywały jak durszlak na tle jasnego, zielonkawego nieba. A gdy siedli za nimi wsiadł sam “gospodin” i reporterka. Marine nieco chyba odłożył kłótnie i fochy na czas gdy nie będą w tak licznym gronie. I widok pobojowiska też pewnie miał na to wpływ. Widząc wsiadającą reporterkę Rosjanin jeszcze bardziej się rozpromienił jakby mu przybyło kolejne trofeum.

- Gdzie mamy jechać? - kierowca odwrócił się i zapytał patrząc na pasażerów.

- Pod tamtą wieżę. - Mahler odezwał się pierwszy wskazując na wysoki budynek za oknem. Kierowca skinął głową, popatrzył na szefa, ten też skinął głową i wtedy odwrócił się znowu do swojej kierownicy.

Vinogradova czuła się coraz mocniej skołowana i to nie przez zmianę sytuacji. Zachowanie marine niepokoiło. Dlaczego aż tak ruszały go zwykłe, niewinne przecież gesty? Był… zazdrosny? Ale nie miał o co! Niestety wyjaśnienie tego musiało poczekać aż znajdą się sami. Nie wyobrażała sobie poruszać takie tematy przy widowni, więc zamiast mówić ścisnęła mocno ręce żołnierza, siadając tuż obok niego.
- Pani Renata chce założyć tu punkt medyczny, gdy uda się przejąć kontrolę nad systemem obronnym zyskamy wsparcie do czasu ewakuacji, a polowy punkt medyczny się nam bardzo przyda - westchnęła i w jednej chwili stężała. Była taka głupia!
- Antaoliju Morvinoviczu - zwróciła się do Rosjanina, wychylając się w jego stronę - Macie… samochody. Transportery… - zacięła się, układając w myślach co chce powiedzieć, ale zanim wyszła jej zgrabna wiązanka, górę wziął niepokój - Tam w lesie… potwory strąciły Falcona. Są w nim… potrzebują ewakuacji, wracają tutaj, ale na piechotę. Żołnierze, cywile i… resztka grupy Black. Jeżeli mamy tu się obronić do czasu przylotu jednostek ewakuacyjnych przyda się każda sztuka broni i każda para rąk do pomocy, szczególnie tych potrafiących walczyć. Mało nas, bestii nie brakuje. To tylko kawałek, dwa kilometry. Proszę… zastanówcie się przez chwilę. W naszej sytuacji nie mamy co liczyć na doraźne wsparcie, prócz nich. Jeśli im pomożemy, oni pomogą nam.

- To bardzo smutna sprawa. Nasza społeczność będzie bardzo opłakiwać śmierć tych dzielnych ludzi którzy oddali życie w obronie naszej społeczeństwa. Zginęli byśmy my mogli żyć. I prowadzić interesy.
- Vinogradova czuła, że Morvinovicz ironizuje ale właściwie chyba pomysł by jechać gdzieś w dżunglę po jakichś żołnierzy nie wydał mu się zbyt optymalny. - Poza tym ja jestem tylko biznesmenem. Cywilem. Cóż mogę poradzić zwykły obywatel jeśli wojsko nie może sobie dać z tym rady? - zapytał “gospodin” unosząc w górę brwi. - A pani Renata jak chce zakładać punkt medyczny no to świetny pomysł jest na pewno się tu przyda. - powiedział kiwając głową. Maya czuła, że marine siedzący obok niej prychnął z niechęcią słysząc taką odpowiedź. Pokręcił nawet wygoloną głową z tej niechęci.

- Dobra, nie chcesz jechać to nie. Daj nam samochód to sami pojedziemy. - wtrącił się i Brown 0 czuła, ze w znacznej mierze przemawia przez niego niechęć do Rosjanina.

- Mam ci dać mój samochód? - “gospodin” przestał się uśmiechać i spojrzał prosto na Mahlera też mało przyjaznym spojrzeniem jakby sugerował mu przemyślenie swojego zachowania.

- Mam sam wziąć? - zapytał Johan zaczepnie przestając ukrywać swoją niechęć.

- Oj nie radzę brać bez pytania moich rzeczy. Nerwowo reaguję na takie numery. - “gospodin” uśmiechnął się zimnym, nieprzyjemnym uśmiechem drapiąc się po nasadzie nosa. Ochroniarze poruszyli się niespokojnie zerkając na niego i na marine jakby czekając czy już mają reagować czy jeszcze nie.

- A słyszałeś, że jest stan wojenny i wojsko i policja ma nadzwyczajne uprawnienia? Mogą na przykład rekwirować bez pytania co im jest potrzebne do wykonania misji. A mi jest potrzebny transport jak jasna cholera do wykonania misji. Teraz załapałeś? - Mahler zjeżył się wyraźnie i chyba miał jakaś satysfakcje z używania swoich wyjątkowych uprawnień jakie dawał mu stan wojenny. Rosjanin pokręcił przecząco głową i roześmiał się sucho. Ale akurat dojechali na miejsce bo pojazdy zatrzymały się lekko rzucając ludźmi wewnątrz.

- Będzie świetny materiał. Ale mieliśmy porozmawiać.
- wtrąciła się Conti przypominając o sobie i swojej kamerze.

- Myślę, że obejdzie się bez podobnych ekstremów jak rekwirowanie czyjejkolwiek własności. Zwłaszcza tak dobrodusznego i wspaniałomyślnego gospodarza jak pan Morvinovicz, który przyjął nas pod swój dach i ugościł na starych, słowiańskich zasadach. Nie możemy mu się rewanżować... podobną nieuprzejmością - Brown 0 mocniej ścisnęła dłoń marine, patrząc na niego prosząco. To co powiedział było wyjątkowo nietaktowne, nie powinien tego mówić. Zachowywał się trochę jak Karl gdy po raz pierwszy przyszło do rozważania wyciągnięcia czegoś od Rosjanina. Też chciał się powoływać na prawo stanu wyjątkowego.
- Proszę pomyśleć przez chwilę - zwróciła się do biznesmena w bieli - Pańskie wozy już wykonały zadanie. Dowiozły was na lotnisko, stąd zabierze was poduszkowiec, albo powietrzny statek transportowy. Zgodzę się, że fakt śmierci tych biednych ludzi będzie bolesny dla nas wszystkich, gdyż ryzykują życia w walce z potworami, abyśmy my mieli chwilę na przegrupowanie i przygotowanie lądowiska. Tym bardziej, że wśród nich są... nasi przyjaciele - wzdrygnęła się i odetchnęła dla uspokojenia, myśląc intensywnie. Co mogła mu dać? Jemu i temu drugiemu, przedstawiającemu się Aka. Myślała, wodząc wzrokiem po wnętrzu wozu. Puściła Johana i posyłając mu przepraszające spojrzenie, przesunęła się trochę w bok, aby móc tym razem złapać dłonie Morvinovicza.
- Nikt nam nie zagwarantuje, że dotrwamy do momentu ewakuacji. Macie ludzi, ale dotarcie tutaj uszczupliło wasze zapasy broni. Brak wam też pancerzy, a w starciu z tymi bestiami bardzo się przydają. Jesteście silni liczebnie, ale sto wiorst nie droga, sto rubli nie pieniądz, sto gram nie wódka, gospodin. - użyła starego rosyjskiego przysłowia i mówiła dalej -Żeby zwiększyć szanse powodzenia misji, Centrala co pewien czas zrzuca nam kapsuły z zapasami: lekami, sprzętem i żywnością. Pakiet przeznaczony jest dla dziesięciu osób, bo tyle liczy podstawowy oddział Parchów. Broń lekka, ciężka, granaty. Pancerze. Z mojej grupy zostałam już tylko ja, zapasy uzupełniłam. Weźmiemy parę granatów, paliwo do miotacza, trochę leków i parę zapasowych magazynków dla naszych przyjaciół... resztą podzielicie się z panem Aką, bo o jego samochód tez będziemy prosić, ale podzielicie wedle waszej woli. Bo widzicie Anatoliju Morvinoviczu... mamy tu na lotnisku taką jedną kapsułę, dzięki pomysłowości naszej przyjaciółki z grupy Black i pomocy żołnierzy. Jesteście człowiekiem biznesu, nie przychodzę do was z pustymi rękami. Chcę zaproponować wymianę, na której nie będziecie stratni ani wy, ani wasi ludzie, a która nam wszystkim wyjdzie na dobre. - uśmiechnęła się ciepło, czekajac z zapartym tchem na decyzję.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline