Jeśli to było możliwe ręce wycofującego się draba powędrowały jeszcze bardziej w górę. Jego twarz przybrała szarą barwę, a wzrok skupił się w końcu na jednym punkcie, którym był czarny jak dupa wylot lufy garłacza.
-
Nigdzie.... się nie... wybieram - wydukał mężczyzna.
-
Mnnn phflll gmmmmlgg - rozległo się u jego stóp. Bernhard podszedł, podniósł i odkneblował poobijaną i poparzoną pokrzywami aptekarkę. Ta szybko otrzepała się, rzuciła złe spojrzenie w kierunku stojącego obok porywacza, po czym z całej siły wyrżnęła go pięścią w twarz. Łotr upadł w pokrzywy, a Elvyra splunęła na niego siarczyście.
-
Panowie wybaczą - powiedziała. -
Komuż zawdzięczam uwolnienie z rąk porywaczy?
Dziabnięty szpadą w zadek porywacz podskoczył w górę, kwiknął niczym nabijana na szpikulec świnia i nawet nie oglądając się za siebie, aby sprawdzić kto był przyczyną jego niedoli pognał dalej, w pola. Podskakując zabawnie, gdyż rana na tyłku utrudniała mu bieganie.