Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2017, 15:37   #45
Szkuner
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
- Stracił pięć minut życia i nawet nie pocieszył kobieciny! - po sali przeszedł śmiech kilku starszych mężczyzn, na których “przezabawną” paplaninę skazany był przez ostatnie półtorej godziny. Hans obiecał mu, że z przyjemnością pobawi się w jego przewodnika, oprowadzi go przez najniższe kondygnacje kolosalnego statku, którego ostatnie korytarze łączą się ze zbrojonymi podziemiami Tarsis Tallarn. “Druga władza”, tak niechętnie szeptano wśród polityków, nie wiedząc dokładnie o czym jest mowa. Bowiem miejsce to odgrodzono od reszty mroźnego świata dwoma parami wrót o niebanalnej grubości, które otwierane jedynie pod identyfikatorami najwyższych rangą naukowców, zamknięte były przed zwykłymi obywatelami planety. Jak dobrze jest mieć wpływowego przyjaciela. Dopalał już dziesiątą fajkę, kiedy szczęśliwie zakończyło się bezsensowne posiedzenie doktorów nauk, którzy wreszcie postanowili wrócić do swoich codziennych, tajemniczych zajęć. Hans również, a Tichy z jego polecenia miał iść krok w krok za chuderlawym towarzyszem. Pospiesznie zgasił peta o metalowy podłokietnik i z zastanymi kośćmi ruszył za ubranym w biały kitel mężczyzną.

Otoczenie uległo widocznej zmianie, kiedy zbliżali się do podnóży tytanicznego statku-bazy. Korytarze stały się bardziej klaustrofobiczne, żarowe lampy świeciły jakby słabiej, a odnogi rzadziej kusiły podróżą w głąb nieznanych kondygnacji. Wreszcie dotarli do celu. Na pierwszej bramie zeszło im chwile, nim strażnicy o emblematach innych niż te rządowe, bardzo dokładnie przeszukali oraz zeskanowali całego Leona. Musiał kilka razy ściągać i zakładać buty o blaszanych czubach, rozpinać koszulę, tłumaczyć się z metalowych implantów podskórnych, szczegółowo opisując ich przeznaczenie w codziennej pracy głównego sekretarza. Dopiero po trzydziestu minutach dostał tymczasową pieczątkę dotkankową, która prostym muśnięciem nadgarstka bez alarmów otwierała drugie, malowane na kosmiczną czerń wrota. Zaraz po ich przejściu znaleźli się w najzwyklejszej windzie, którą pognali w dół, a podróży tej wtórował pulsujący ból w czaszce i w środkowym uchu. Po kilkunastu sekundach jazdy drzwi windy rozchyliły się, a oczy Tichego zastały dość ponury widok. Główny korytarz, jakby wykuty w surowym kamieniu, prowadził daleko w przód, lecz widok załamywał się, kiedy jego poziom na zmianę opadał oraz rósł. Podobno dopiero tutaj zaczynała się cała wycieczka.

Hans dużo opowiadał, używał specjalistycznych terminów, o których znaczeniu Tichy miał niewielkie pojęcie, kwitował je więc kiwającą głową pilnego studenta. Ściany korytarza często pokrywały czarne lustra, które pod naporem odpowiedniego identyfikatora otwierały swoją wenecką naturę. Widok był raczej skomplikowany, bo odprawiane za szybami rytuały i eksperymenty rozjaśniały się leciutko dopiero od wytłumaczeń przewodnika. Zwierzęta poddawane działaniom leków i tajemniczych urządzeń, ludzie obsługujący narzędzia, co wyglądem przypominały jakąś futurystyczną broń, albo zwyczajna praca nad chemikaliami, czego nie dało się odróżnić od codzienności najzwyklejszych naukowców. Przez dwie godziny Tichy nasłuchał się różnych historii, zobaczył mniej lub bardziej ciekawe eksperymenty, lecz oczy chytrze zapłonęły dopiero wtedy, kiedy Hans zapowiedział obiecaną wisienkę na torcie. Po tym człowieku Tichy mógł spodziewać się czegokolwiek, ale rzeczywistość przebiła jego najśmielsze domysły. Następne drzwi odgradzały ich od kolejnej części tajemniczego świata. P00 - taki napis świecił purpurą, nim wrota błyskawicznie rozszerzyły się, ukazując surową naturę kolejnych korytarzy. Tutaj było bardzo cicho, ponuro wręcz, a cały klimat utrzymywały staromodne żarówki, błyskające co jakiś czas nad głowami zwiedzających. Dopiero po dłuższej przeprawie zatrzymali się przed pierwszym lustrem, które chwilowo zakrywała czerń. Hans z tajemniczym uśmiechem spojrzał na znudzonego Leona, po czym użył identyfikatora do ukazania wnętrza tego pomieszczenia. Oprócz przyśrubowanego krzesła stojącego po środku pokój był zupełnie pusty, lecz żarówka oświetlała tylko jedną część, dalej pomieszczenie tonęło w ciemnościach. Hans stał w ciszy, a Tichy niecierpliwił się i coraz uważniej przyglądał wnętrzu, czekając na jakąkolwiek reakcję. Serce stanęło mu na chwilę, kiedy pancerna szyba załomotała od uderzającego w nią obiektu. Czarny sześcian, wielkości ludzkiej głowy, o czterech wystających z "grzbietu" niciach również jak on przyklejonych do pancernego lustra, drgał na zmianę mocniej i słabiej, kiedy Leon przenosił niepewny wzrok z obiektu na naukowca.
- Czym… czym to jest? - zapytał z rozdziawioną gębą, strachliwie przysuwając nos pod samą taflę.
- Nie mam pojęcia - luźno odparł Hans.
- Ile tam tego jest? - zapytał Leon, widząc w otchłani pokoju nieludzko poruszające się kontury podobnych do siebie obiektów.
- Szczerze? Nie mam pojęcia...
Tichy rzucił mężczyźnie groźne spojrzenie, kategorycznie żądając jakichkolwiek wyjaśnień.
- Nie są to ani zwierzęta, ani maszyny - zaczął tłumaczyć, widząc zniecierpliwienie przyjaciela. - Nie mają układu nerwowego, żadnego łącza ani kabli, nie zasila ich żadna energia, a mimo to widzą cię Leonie. Pomachaj im! - Tichy przełknął ślinę, powoli oddalając głowę od przyklejonego do szyby obiektu. - Mówiąc najprostszym językiem, są to stopy kilkunastu metalowych płyt, które pod wpływem działania najnowszych pierwiastków otrzymały pewne, hmm… właściwości.
- Nowych pierwiastków? - zdziwił się sekretarz, niczego już nie rozumiejąc.
- Tak Tichy, świat to nie tylko to o czym mówią w codziennych wiadomościach, na wykładach i podczas półrocznej wizyty u lekarza głównego. Kosmos bez ustanku raczy nas łamigłówkami, których rozwiązania możemy jedynie zamknąć za pancerną szybą.
- Czy… jak… ono…
- Chcesz zobaczyć co potrafi? - zapytał Hans z miną wykrzywioną w niezdrowym podnieceniu. Tichy kiwnął głową, że chce.
- Mówi piąty dyrektor, uaktywnić salę C500, test o numerze 03, wprowadzić obiekt klasy D - Hans podyktował formułkę do ukrytego w kołnierzu mikrofonu i już po chwili do pomieszczenia z sześciennymi obiektami, potężne, robotyczne ramiona wprowadziły przytomnego o zasłoniętych oczach, ubranego w pomarańczowy strój mężczyznę. Usadowiły go na wiecznie przygotowanym krześle, przymocowały w plaststalowych okowach, puściły z uścisku. Po dwóch sekundach “obiekt klasy D” z widocznym wysiłkiem, strachem i kroplami potu na czole zaczął recytować wiersz.
- Noc już była... północ zgoła... rozmyślałem w pocie czoła… nad trwożliwą tajemnicą z dawna zapomnianych ksiąg. - Kiedy mężczyzna wypowiadał kolejne sylaby, obiekt przyklejony do pancernej szyby drgał i upiornie, powolutku obracał się, używając siły czterech cherlawych nici. I zupełnie jak na początku, z siłą o niewiadomym pochodzeniu uderzył w siedzącą postać, a za nim poszła reszta bliźniaczo podobnych sześcianów. Mimo gęstych drgawek mężczyzna nie wydał już żadnego dźwięku, a ciało ubrane w więzienny strój zaczęło niknąć, rozpływać się bez najmniejszych śladów oczekiwanej krwi. Kiedy po kilkunastu sekundach przerażającej "uczty" obiekty odkleiły się od siebie, odsłoniły puste krzesło. W paskudnych "krokach", przerażająco imitując ludzki chód recytowały dalej, barwą głosu podobną do szorowanego po twardym kamieniu ostrza.
- Przy-sypiając niespo-dzianie, gdy rozległo - o - się pu-pu-kanie, jak-py-py ciche ch-chrobotanie w mój samotny, senny dom.
Zaległa błoga cisza. Pustka oświetlona jasnością żarówki znów rozpłynęła się po pomieszczeniu. Leon zauważył, że nogi ma jak z waty, a ból brzucha wyżera mu ostatnią pewność siebie.
- Jeżeli wierzysz w Boga Tichy - odezwał się Hans, raźnie klepiąc przyjaciela po ramieniu - to wyobraź sobie, że wszechmocny podarował nam broń. Kurewsko potężną broń panie sekretarzu. Nie maż się, chodź dalej!
Ale Leon miał wątpliwości, czy chce dalej.


Czemu akurat teraz wracały wspomnienia sprzed niewiadomego czasu, chwile, w których raczony był brutalną rzeczywistością, albo zwinnym teatrzykiem? Bez znaczenia czym była owa przeszłość, dała o sobie znać w chwili obecnej. Przełożył na później filmy nadesłane przez Rohana, schował otrzymanego fajka do małej kieszonki skafandra i łapiąc Lindę za rękę, zatrzymał ją jeszcze na chwilę.
- Poczekaj, nie możesz iść tam sama. Znaczy... leć już powoli, a ja za chwilę do ciebie dołączę. Alex - wezwał komputer pokładowy - non stop raportuj mi o stanie skanerów, bombarduj mnie uwagami, rób kopie wszystkiego co dostaniesz. Zaraz wracam. Teddy! Pilnuj mostka i wykonuj rozkaz, nic się nie zmieniło. Jesteśmy w stałym kontakcie. - Widząc, że Linda z niepewnością patrzy na jego dziwne zachowanie, ponaglił ją gestem dłoni. Kiedy zniknęła sprzed jego oczu, szybko odpiął się od zabezpieczających go pasów, pognał do swojej kajuty po automatyczną strzelbę. "Intruz", psia jego mać była!
 
Szkuner jest offline