Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2017, 20:14   #77
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

- Zaczynam się zastanawiać czym jest ów autograf dla ciebie, skoro musimy gdzieś iść, ale... zaciekawiłeś mnie. - wsparła się na ramieniu ambasadora i pozwoliła prowadzić.
- Tak duży skarb jak twój podpis musi mieć odpowiednią… oprawę. - wyjaśnił enigmatycznie sir Drake prowadząc agentkę w głąb swej posiadłości. Mijali korytarze wypełnione przedmiotami, które można było uznać za pamiątki dość wojowniczej przeszłości. Broń, maczety, kordelasy, prymitywna broń palna… niektóre uszkodzone. Nie można ich było w żaden sposób określić obiektami muzealnymi, ale dla Joshuy musiały mieć znaczenie. Tak jak postawione na postumencie śmigło aeroplanu, czy może sterowca?
Dotarli w końcu do sporej sypialni z dużym łożem i kotarami… prawdziwie królewska komnata. A na przeciw łoża wisiało coś czego Carmen nie widziała od lat. Olbrzymi plakat reklamujący przedstawienie cyrkowe. Na jego środku zaś w kuszącej pozie unosiła się sama Brytyjka wesoło machając zgrabnymi nogami. Plakat z jej debiutanckiej trasy.
- Przyznaję, że malunek nie oddaje nawet w połowie twej urody madame, ale uważam go za wyjątkowy skarb. - szepnął Joshua wprost do ucha Brytyjki. I mówił szczerze. Plakat był zadbany i oprawiony w dębową ramę.
Carmen stanęła zdziwiona.
- Nie myślałam, że się jakiś uchował... - szepnęła, szczerze wzruszona.
- Nie było łatwo go zdobyć, ale mam pewne znajomości w pewnych kręgach. - wyjaśnił Joshua przyglądając się to Carmen, to jej wizerunkowi. - I czyż jest lepsze miejsce na twój podpis, niż on?
- Aż mam opory żeby go... zbezcześcić? - odparła zawstydzona i roześmiała się.
- To mi wstyd przyznać, jak śmiało podążałem fantazją przyglądając się mu. - odparł sir Drake udając się do biurka i szukając wiecznego pióra dodał.- Autor nie potrafił w pełni uchwycić twego piękna i gracji. Niemniej nawet na tym plakacie jesteś prawdziwą gwiazdą. Olśniewasz.
- A ty masz nadzwyczajny talent do wprawiania ludzi w zawstydzenie. - odparła z uśmiechem Carmen, biorąc piór - Gdzie? Tutaj? - wskazała dolny róg, gdzie nie było żadnego ważnego elementu plakatu.
- Tak… tam można. Będzie się ładnie prezentował. - zgodził się z nią ambasador.
Brytyjka odetchnęła i podpisała się z lekko artystycznym rozmachem. Potem zamknęła pióro i oddała je właścicielowi.
- Zachwycająca.- mruknął Joshua przyglądając się Carmen zarówno zachwytem jak i pożądaniem. Ale cóż… nic dziwnego, że jego wzrok przyciągany był do jej piersi. W końcu dekolt tej sukni istniał właśnie w tym celu. - Zaproponowałbym coś słodkiego z mojej prywatnej kolekcji, o ile nie boisz się pić alkoholu w sypialni mężczyzny.
- Potrafię się obronić... - odparła z psotnym uśmiechem, patrząc to na przystojnego ambasadora, to na plakat - A czy ja mogę mieć osobiste pytanie?
- Oczywiście. A ja jestem gotów ponieść karę jeśli posunę się za daleko w swej śmiałości.- odparł z uśmiechem Joshua, po czym dodał.- A co do pytań z radością… zaspokoję twą ciekawość madame.
- Z radością bym się na razie wstrzymała - odrzekła z przekąsem Carmen, by następnie zapytać wprost - Skąd ta blizna?
- Ta na twarzy?- zapytał sir Drake siadając na łóżku i uderzając dłonią. - Czy ta na nodze? W każdym razie obie są pamiątką po długich historiach, które nie ma sensu wysłuchiwać na stojąco.
- Chętnie usiądę. I wysłucham obu historii - uśmiechnęła się agentka.
- Ród Drake’ów ma jedną wspólną kochankę. Jedyną jakiej są wiecznie wierni. Tą kochanką jest morze. Zanim zostałem ambasadorem, pływałem na okręcie bojowym, głównie na Oceanie Indyjskim. Polowałem na piratów… niestety dość szybko nauczyli się mnie unikać. Musiałem więc zmienić taktykę i zamienić krążownik na… SS Półdupka, jak go nazwałem. Mały statek udający handlową jednostkę, a będący w rzeczywistości będący starą krypą. Dzięki temu udało mi się dopaść jednego ze słynnych tamtejszych piratów. Malaka zwanego Rekinem, bo spiłował sobie zęby. - wyjaśniał przyglądając się siedzącej dziewczynie. - Dość brutalny był z niego bandyta i posądzany o kanibalizm. Na pewno zbierał czaszki swych wrogów.
Carmen założyła nogę na nogę i przysłuchiwała mu się z uwagą, zastanawiając ile w tej opowieści było prawdy a ile bajki. Podobała jej się jednak ta historia, więc w sumie nie miało to dla niej znaczenia…
- Duży Papuas… naprawdę spory dzikus wyedukowany przez katolickich misjonarzy, których ponoć zjadł.- zaśmiał się cicho Joshua, wędrując wzrokiem po nogach arystokratki, które bardziej odkryła przed jego wzrokiem. - Mógłbym opowiedzieć, że bliznę na twarzy mam od jego maczety, co nie jest jednak prawdą. Ten podpis Malaki mam na żebrach. Natomiast twarz to… odłamki szkła, gdy kula z armatki rozwaliła nadbudówkę. Rozbite szło rozorało mi twarz. Cudem nie straciłem oka, choć… trochę mnie ta blizna szpeci.- dodał niezbyt przejęty stratą na swej urodzie. Zresztą… wydumaną stratą.
- Mężczyźnie na pewno bardziej uchodzi niż kobiecie. - powiedziała Carmen, czekając na kontynuację.
- Tak więc z twarzą w połowie zalaną krwią na czele mych ludzi rzuciłem się do abordażu pirackiej dżonki, ku zaskoczeniu piratów i samego Malaka, bo to oni planowali dokonać abordażu Półdupka. Rozpoczęła się bitwa na miecze, szable, zęby i noże… i pistolety. Dwóch zastrzeliłem z rewolweru, zanim ten wytrącił mi jakichś chudzina z toporem. Jego ciąłem przez głowę, kolejny natarł na mnie z dzidą jak byk… i wyleciał za burtę, gdy ustąpiłem mu z drogi i kopniakiem w tyłek dodałem mu pędu. Sama Malaka okazał się całkiem zwinny jak takiego mięśniaka machającego ciężką maczetą i moje umiejętności szermiercze miały zostać poddane ciężkiej próbie. Tym bardziej, że on chciał mnie zabić, a ja go nie mogłem. Zranił mnie w bok, gdy skracałem dystans, by rękojeścią pałasza zdzielić go w mordę. Udało mi się go ogłuszyć, potem kopniak w jaja… mało rycerskie, ale na morzu nikt nie dba o ten kodeks. Kiedy zwijał się z bólu, ugodziłem go w prawy bok… niezbyt głęboko, ale boleśnie. Wystarczyło to, by puścił broń. Potem kopnąłem go w szczękę i pozbawiłem. Upadek ich szefa sprawił, że reszta piratów się poddała… w samą porę, bo straciłem dość dużo krwi i walczyłem w sumie na samej adrenalinie. Straciłem przytomność parę minut później, a potem… obudziłem się w raju. - zaśmiał się Drake i dodał.- Bo jak inaczej można określić dwie papuaskie półnagie ślicznotki, które… ale to już chyba nie na uszy damy.
Carmen uśmiechnęła się.
- Dlaczego więc mam wrażenie, że miałbyś ochotę mi opowiedzieć tę historię również?
- To błędne wrażenie… po prostu…- spojrzał na krągłości piersi Carmen, które wręcz starały się wyrwać z dekoltu jej sukni na wolność.- ... atmosfera… naszej rozmowy jest bardzo… bliska. A skoro chcesz… to usłyszeć, to… cóż…-
Westchnął głośno i zaczął mówić. - Obudziłem się we własnej kajucie. Obandażowany na twarzy i torsie, a one… cóż… jednak klęczała między mymi nogami i ustami… objęła moje rodowe… klejnoty wodząc języczkiem po nich. Druga… lizała mój tors łaskocząc moją skórę swymi miękkim włosami. Byłem… skołowany i nie rozumiałem co się stało. Równie dobrze mógł to być raj albo piekło… a one ciemnowłosymi sukkubami. Więc… zapomniałem o dżentelmeńskim zachowaniu.
- A skąd tak naprawdę się wzięły i dlaczego tak radośnie cię powitały? - zapytała Carmen, upijając nieco alkoholu.
- Były żonami… czy raczej kobietami Malaki. Jego nałożnicami. Należały do niego. Dopóki nie przegrał ze mną. Wtedy uznały, że należą do mnie jako jego pogromcy. I tak znalazły się w mojej kajucie. Ledwo mówiły… po francusku, a poza tym potrafiły tylko sprzątać, gotować… miejscowe potrawy. Były też bardzo ładniutkie i potrafiły zadowalać mężczyzn. Dlatego właśnie Malaka je “poślubił” porywając z ich wiosek i zaciągając na statek. - wyjaśnił Joshua.- Jak się pewnie domyślasz, niespecjalnie się zmartwiły jego przegraną.
- Rozumiem. - rzekła krótko Carmen, nie komentując szczegółów.
- I jak rozumiem, na tym winienem zakończyć… moją opowieść? - zapytał ambasador ciekawy jej reakcji.
- To chyba nie jest decyzja słuchacza. W sensie, ja wciąż tu siedzę i słucham... - uśmiechnęła się lekko.
- Wracając do tej… szaleńczej sytuacji. Ocknąwszy się czułem owe usta na moim… mojej męskości sprawnie doprowadzające mnie do szału. W nim to pochwyciłem i zagarnąłem tą liżącą mój tors… o tak…- przy czym zaprezentował jak to robił, obejmując znienacka Brytyjkę i przyciskając władczo do siebie, tak że obie piersi dociśnięte były do jego torsu. - I zacząłem… całować bez opamiętania.
- Lecz teraz tego nie zrobisz, bo Lizbeth musiałaby wkroczyć, by cię ratować. - powiedziała Carmen z tym samym uśmiechem, lecz jej oczy były zimne jak lód. Ambasador przekroczył cienką granicę obyczajów, które tolerowała.
- Oczywiście… oczywiście.- odparł uprzejmie Joshua puszczając Carmen. - W każdym razie… gdy ją tak całowałem, ta druga wykorzystała mój zamęt i dosiadła mnie z głośnym... jękiem.
- Biedactwo, zwyciężył wielkiego wojownika, a pokonały go dwie jego nałożnica. - skomentowała Brytyjka, lecz już nie usiadła, podeszła natomiast do drzwi - Czas na mnie. Dziękuję za opowieści i informacje. No i obiad, oczywiście.
- Muszę jednakże zaprotestować. Nie pokonały mnie. - “uniósł się” żartobliwie dumą Joshua i zadzwonił dzwoneczkiem. - Dzielnie z nim wojowałem i ostatecznie obie legły zmęczone po moich bokach. My Drake’owie nie jesteśmy łatwymi przeciwnikami do pokonania.-
Drzwi zaś otworzyła Lizbeth i rozejrzała się po pokoju z lisim uśmieszkiem na ustach.
- Odprowadź Lady Stone do drzwi ambasady i zamów jej pojazd. Na koszt ambasady oczywiście.- rozkazał Joshua.
- Oczywiście.- skinęła głową Lizbeth i zwróciła się do Carmen. - Proszę za mną Lady Stone.
Carmen skłoniła się uprzejmie.
- Dziękuję raz jeszcze za wszystko - rzekła i ruszyła za pokojówką.
Rudowłosa przewodniczka ruszyła przodem przez korytarze pełne dziwacznych przedmiotów.Każdy z nich musiał być pamiątką morskiego żywota ambasadora Drake’a. Wszak ostatnio mijali maczetę, która pewnie należała do Malaki.
Lizbeth podążając z gracją przez korytarz i kręcąc kuperkiem (zapewne przez wysokie szpilki jakie nosiła) w ogóle nie odzywała się, jedynie pomrukując pod nosem od czasu do czasu. Carmen również milczała idąc za nią... w pełnej gotowości. Czuła, że ma przed sobą prawdziwą maszynę do zabijania, która w dodatku mogła się okazać niestabilna.
Lizbeth kilka razy podciągnęła noskiem i spojrzała przez ramię uśmiechając się drapieżnie.
- Proszę się zrelaksować. Nie mam ochoty pani zabić. Nie mam też takiego polecenia.- wzruszyła ramionami. - Jestem dziś grzeczną kotką… nie musi pani emanować takim spięciem mięśni.
Jej towarzyszka uśmiechnęła się na te słowa szeroko.
- Wybacz, służbowa nieufność. - powiedziała i rozluźniła się, choć tylko odrobinę.
- Nie mam żadnej broni przy sobie. Może mnie pani przeszukać, jeśli poprawi to panience nastrój. - dodała z uśmiechem Lizbeth. - Nie jestem krwawą bestyjką, może trochę emocjonalną, ale mój pan mnie ujarzmił.
- Myślę, że całe pani ciało jest bronią, patrząc na ruchy. - odparła Carmen.
- Doprawdy? Przecież jestem taka mięciutka. Nie to co wielkie kupy mięśni jak te goryle. - zaśmiała się Lizbeth zerkając przez ramię na Brytyjkę.- No chyba, że panienka wie to z własnego… doświadczenia?
Brytyjka uśmiechnęła się, nie komentując jednak.
A i Lizbeth nie kontynuowała tego wątku idąc radośnie przodem i stukając wesoło wysokimi obcasami. Gdy zbliżały się do drzwi posiadłości, zatrzymała się na moment zerknęła za siebie. - Panienka raczy poczekać w holu, aż sprowadzę taksówkę czy woli iść ze mną na ulicę?
- Mogę poczekać - powiedziała Carmen, rozglądając się dookoła.
- Dobrze… w czymś jeszcze mogę…- zanim dokończyła te słowa Lizbeth zobaczyła coś co przyciągnęło jej uwagę. Pusty postument i nieduży kindżał leżący na podłodze.
- Musiałam go strącić podczas sprzątania. - mruknęła do siebie Lizbeth i ruszyła by go podnieść i postawić na miejscu. - Eliach miałby używanie, gdyby zauważył. Z pewnością poleciałby powiadomić sir Drake’a. Panikarz.
Pochyliła się bez zginania nóg, by podnieść przedmiot wykazując się akrobatyczną gracją, jak i koronkową czarną bielizną… jako że krótka spódniczka nie mogła ukryć jej pośladków w takiej sytuacji.
Carmen nijak tego jednak nie skomentowała, po prostu stojąc i obserwując kobietą. Bardziej niż jej ponętność, oceniała wciąż potencjał bojowy.
- Może… powie, że byłam niegrzeczna. I że… trzeba mnie skarcić.- mruczała do siebie Lizbeth zapominając zupełnie o otoczeniu. Przyglądała się trzymanemu w dłoni ostrzu.- Może pan będzie musiał mnie ujarzmić. Może…- jej usta się otworzyły i długi język wysunął się niczym mała żmijka. Pokojówka lubieżnym muśnięciem przesunęła nim po zimnej stali spoglądając nieobecnym wzrokiem na broń.- … może nie… nie trzeba. I tak będzie dziś ciekawie.
Kindżał zatańczył między jej palcami jak moneta w dłoni żonglera. Po czym położyła go na miejsce. - Taaak… wieczór zapowiada się obiecująco.
- Może sama wezwę taksówkę? - zaproponowała wciąż obserwująca ją Brytyjka.
- O nie nie nie… proszę tu poczekać. Zaraz ją sprowadzę.- mruknęła Lizbeth i ruszyła do drzwi posiadłości. - To zajmie chwilę. Proszę usiąść tam na fotelu.
I Carmen została sama w holu.
Z uwagą przyglądała się znajdującym tu przedmiotom, lecz sama wolała niczego nie ruszać.
Te były bezwartościowe w większości, ale z pewnością cenne dla ich właściciela. Każdy przedmiot, każdy oręż był pewnie kolejną opowieścią sir Drake’a. Musiał pędzić bardzo ciekawe życie, zanim trafił tutaj, do ambasady.
Po kilku minutach Lizbeth zjawiła się z powrotem uśmiechnięta i radosna.
- Pojazd już czeka, automat wie na kogo rachunek ma przelać żądanie zapłaty. Proszę tylko wybrać miejsce docelowe. A i zapraszamy ponownie. Ambasadorowi będzie miło, jeśli się pani zjawi ponownie, Lady Stone.-
- Dziękuję - powiedziała Carmen, lecz unikała deklaracji.
- Nie ma za co… istnieję by służyć… - wymruczała zmysłowo Lizbeth, co przypomniała Carmen, że przede wszystkim służy swemu panu.


Do hotelu dotarła jako pierwsza. Jak poinformowała ją Hilda, jej partner jeszcze nie wrócił. A Gabi pozostawiła informację, że pojechała na lotnisko załatwić parę spraw przy Skylordzie. Carmen miała więc około godzinki dla siebie, zanim Orłow wróci z rosyjskiej ambasady.
Postanowiła więc uporządkować zakupy, które wcześniej dojechały i zostały wniesione, po czym spojrzała na ofertę hotelu. Czuła, że przydałaby jej się chwila relaksu.
- Hildo, opowiesz mi o masażach, które macie w ofercie? - zapytała deus ex machinę.
- Oczywiście. Mamy hydromasaże, masaże w błocku, wibromasaże dźwiękami, mamy też masaże ludzkimi dłońmi, jeśli ktoś ma fobię co do automatów. Wykonujemy na miejscu w pokojach lub w przeznaczonych do tego salach na pierwszym piętrze… pomijając oczywiście masaże wodne i błotne i wibracyjne, te tylko tam. - Hilda uprzejmie poinformowała klientkę.- Wszystkie spłacane dopiero przy końcu pobytu w naszym wspaniałym hotelu w ramach szczegółowego rachunku wystawianego za pobyt u nas.
- A te dłonie to silne? - zapytała. Z jednej strony nie lubiła automatów, z drugiej jeśli trafi na jakąś masażystkę mimozę, to prędzej zaśnie niż rozluźni mięśnie.
- Oczywiście… zgodnie z wymaganiami klientki.- odparła dumnie Hilda.
- Zatem poproszę najmocniejszą opcję masażu dłońmi z olejkiem migdałowym - powiedziała Carmen tonem wybrednej klientki. - Zejdę na piętro. Tylko wezmę prysznic. Jakiś strój obowiązuje? Coś jeszcze winnam ustalić, Hildo?
- Nie. Masaż będzie wykonywany nago… jeśli taka opcja nie jest pani wygodna. Może być w bieliźnie. Masowane są plecy, pośladki i nogi. Masować ma kobieta, czy mężczyzna? - wyliczała deus ex machina.- No i proszę udać się w szlafroku hotelowym, jeśli to nie problem.
Zastanowiła się. Jakoś odruchowo pomyślała o wielkiej małpie, ale nie zapytała o tę opcję, zamiast tego rzekła:
- Płeć jest bez znaczenia, byleby ręce tej osoby były naprawdę silne. Lubie b... lubię intensywny masaż. Przyjdę w szlafroku za jakieś 10 minut.
- Oczywiście.- Hilda odparła uprzejmie. - Wskazać drogę?
- Będę wdzięczna.


Zapach migdałów jaki czuła dochodząc do pokoju wyznaczonego przez Hildę, pozwalał Carmen obejść się bez jej pomocy. Urządzone profesjonalnie pomieszczenie z dużym wygodnym stołem świadczyło o najwyższym standardzie.
- Nazywam się Diego.- rzekł z hiszpańskim akcentem mężczyzna o niedźwiedzich barach.- I będę pani masażystą. Stanę za tym parawanem, a pani niech mnie zawoła jak już będzie gotowa.
Po tych słowach rzeczywiście ruszył grzecznie za parawan.
- Wie pan, że zażyczyłam sobie najmocniejszą opcję? - spytała, zdejmując z siebie szlafrok, pod którym była naga. Następnie położyła się na stole na brzuchu.
- Jestem gotowa. - powiedziała, poprawiając jeszcze upięte w kok włosy.
- Zostałem powiadomiony, proszę się nie martwić. Sprowadzono mnie z Barcelony, dla mych umiejętności. - i siły. Bo zabrał się za masaż to Carmen przekonała się, że miał młoty parowe w dłoniach chyba… i bardzo delikatny dotyk palców. Diego nie oszczędzał ciała Brytyjki masując stanowczo i profesjonalnie. Niemal ugniatał jej ciało jak świeże ciasto, wcierając przy tym olejek w jej skórę. Był wart każdego franka szwajcarskiego, jakiego wydano by sprowadzić go z Barcelony. Dziewczyna z lubością czuła, jak jej mięśnie się rozluźniają. Nie fatygowała się przy tym, by podtrzymywać rozmowę. Leżała z zamkniętymi oczami, delektując się masażem.
Diego zaś widząc, że pani nie odzywa się, sam.. milczał przez chwilę. Po czym zaczął pogwizdywać jakąś hiszpańską melodię, zanim Hilda go nie uciszyła trując mu nad uchem, że przeszkadza klientce w wypoczynku.
- Hildo, ty przeszkadzasz mi bardziej. - wstawiła się za masażystą Carmen, nawet nie otwierając oczu - Jeśli mi co będzie przeszkadzać, powiem, a pan ma przyjemny głos.
Dalszy masaż upłynął więc przy pogwizdywaniu Hiszpana i marudzeniu cicho Hildy, która najwyraźniej nie była przyzwyczajona do bycia strofowaną przy pracownikach. W końcu ciało Carmen zostało dopieszczone do końca i Diego poszedł za parawan, zostawiając ją samą.
- Można się ubrać? - zapytała.
- Oczywiście. Proszę się ubrać. Mogę jeszcze potem podać do olejki do kąpieli wieczornej.- zaproponował Diego zza parawanu.
- Nie trzeba. Jestem bardzo zadowolona - powiedziała Brytyjka. Owinęła się szlafrokiem i ruszyła w drogę powrotną.


W pokoju na Carmen czekał już Orłow z kwaśną miną, rozpoczętą butelką czerwonego wina i pokaźną skórzaną torbą. Agent caratu nie był w dobrym humorze, ale na widok wchodzącej akrobatki nieco się rozpromienił.
- Kiepsko poszło? - zapytała, po czym bezceremonialnie wskoczyła mu na kolana i wyjęła z dłoni kieliszek, by się z niego napić.
- Oto cała pomoc rosyjskiej ambasady. Moja misja okazała się nie dość ważna… albo też Worsakow, który kieruje obecnie polityką zagraniczną Rosji w niemieckojęcznych krajach nadal ma do mnie uraz. - burknął Orłow bezczelnie wsuwając dłoń pod szlafrok Carmen i ruszył szlakiem jej uda w kierunku łona. - Mięciutka jesteś i pachnąca.
- Byłam na masażu - pochwaliła się, jednak jego dłoń łapiąc i choć jej nie odsunęła, nie pozwoliła jej wpełznąć głębiej - Ja za to załatwiłam całkiem sporo. Mam namiary na mieszkanie i kancelarię naszego znajomego prawnika. Oraz prawdopodobną tożsamość naszej AC, czy jak się okazało raczej “naszej” AC.
- Kto to? - zapytał Orłow zaciekawiony.
- Niejaka Andrea Corsac. Mówi ci coś to nazwisko?
- Korsykanka? Pasuje do sytuacji. Możliwe że jest potomkinią emigrantów… czyli jej przodkowie przybyli wraz z upadkiem ich rewolucyjnego cesarza. Z pewnością nienawidzi i Anglików i Rosjan. - ocenił Orłow w zamyśleniu. - Ale… to tylko moje przypuszczenia. Nie znam jej osobiście, czy nawet ze słyszenia.
- Zatem możesz swoje wici rozpuścić, a w tym czasie... myślę, że wpierw i tak naszego adwokata trzeba odwiedzić.
- Moje wici to ta przeklęta torba i jej zawartość. Ambasada dyplomatycznie się na mnie wypięła.- burknął Orłow muskając udo kochanki palcami.- Jak chcesz się zabrać za Hercela?
- Ja załatwiłam kontakt, teraz ty myśl, skoro masz takie krótkie macki - zachichotała złośliwie Carmen, bezczelnie opróżniając jego kieliszek całkiem z wina.
- Udam się z… Gabi do tej kancelarii, niby że chcę coś przepisać na moją kochankę. - zamyślił się Rosjanin i zanim Carmen zdążyła coś rzec.- Tak… z Gabi. Lepiej żeby on nie widział nas razem. A umiejętnościom samej Gabrieli nie ufam… jest młoda i ambitna, ale niedoświadczona i niezbyt cierpliwa. Wolę by nam pomagała będąc pod czyjąś opieką. To za ważna akcja, by pozwolić amatorce na samodzielność. Jeśli stracimy Hercela, co nam pozostanie?
- Zakręce kuperkiem gdzieś indziej - zaśmiała się, ale po chwili spoważniała - No dobra, a co ja w tym czasie mam robić? Siedzieć i pachnieć?
- Będę szczery. Nie sądzę żebym cokolwiek wartościowego uzyskał z rozmowy z tym Hercelem. To prawnik… kłamstwo to jego druga natura. A my jesteśmy w Szwajcarii, nie możemy go przesłuchać. Więc to będzie raczej rozpoznanie terenu. - westchnął smętnie Rosjanin i dodał wodząc opuszkami palców po udzie akrobatki. - Nie wiem… może byś jakoś załatwiła przez swoją ambasadę, jakąś okazję do rozmowy z tą Corsac? Moja wcisnęła mi torbę z pieniędzmi, ale tak bogata kobieta jak ona używa ich zamiast papieru toaletowego. Pieniądze nic tu nie dadzą.
- Tylko co nam da spotkanie z nią?
- Hmm… w sumie nie wiem.- zamyślił się Rosjanin nie przerywając dotyku palców. - Może uda ci się wyrobić zdanie na jej temat ? Póki co robimy rozpoznanie terenu… kogo możemy dosięgnąć i jak.
- Możesz też zrobić się na bóstwo i czekać na mnie w koronkach, by pocieszyć mnie po nudnej rozmowie z Hercelem?- dodał figlarnie na koniec.
Prychnęła.
- Załatwię to spotkanie. Ambasador bardzo mocno mnie zapraszał ponownie, więc jutro też go odwiedzę. - powiedziała pozornie obojętnym tonem.
- Albo też… może ta bladolica Chinka będzie wiedziała coś więcej. Ambasador… czy on ci się narzucał… podrywał cię? - wymruczał podejrzliwie Orłow.
Zachichotała, tuląc się do Rosjanina.
- A jak myślisz? Widzisz jego łapska na moim delikatnym ciałku? - drażniła się z nim.
- Odrąbałbym je mu, gdybym to zobaczył. - warknął Jan Wasilijewicz i westchnął cicho.- Ale nie mam prawa zamykać cię w jakiejś wieży. Tym bardziej, że jeśli misja tego wymaga… trzeba iść do łóżka.
Carmen pogładziła go czule po podbródku.
- Wydaje się mieć do mnie słabość. Okazało się, że jest moim fanem. Miał nawet plakat z cyrku, w którym występowałam już jako samodzielna gwiazda. To było miłe... no i nie musiałam wiele robić, by uzyskać pomoc. - zapewniła.
- No cóż… jesteś gwiazdą, więc nie jest to dziwne. -westchnął cicho Rosjanin rozkoszujac się miękkim udem Carmen pod palcami. - A jaką pomoc może nam dać?
- Ciężko powiedzieć, ale zdobycie tych danych zajęło mu ledwo parę godzin. - westchnęła Carmen, wyciągając w górę swoją zgrabną nóżkę.
Jan Wasilijewicz pochwycił jej nogę drapieżnie i językiem zaczął wodzić po skórze dziewczyny, masując ją na swój całkowicie lubieżny i zachłanny sposób.
- To brzmi obiecująco. Ale wiesz dobrze, że… pierwsza próbka zawsze jest za darmo. W końcu pojawić się może płatna usługa. - zamyślił się Orłow, muskając wargami kolano i łydkę bardki. - Mamy pieniądze, więc… dobrze by było jakoś ułatwić ambasadorowi robotę, żeby informatorom płacił naszymi frankami szwajcarskimi.
- Myślę, że nie o kasę mu chodzi, ale następnym razem będę musiała z nim iść gdzieś na salony. To typ zbieracza-szpanera, z tego co zauważyłam. Jeśli więc nie dam się wciągnąć, powyglądam ładnie na jego ramieniu i starczy.
- I wyglądać zachwycająco. Co mi przypomina o… - spojrzał dekolt siedzącej na nim Carmen.- … rozwiążesz szlafrok?
Uśmiechnęła się ślicznie.
- A co z tego będę miała?
- Moje usta wielbiące twoją szyję i twe skarby. - odparł z drapieżnym uśmiechem mężczyzna.
- Och i nic więcej nie chcesz? To ciekawe. Jestem gotowa zaakceptować taką cenę. - powiedziała Brytyjka i niespiesznie rozwiązała pasek szlafroka. Poczekała jednak na potwierdzenie “ugody” ze strony Rosjanina nim rozchyliła jego poły.
- Oczywiście… że chcę więcej, ale mam… dodatkowe oferty dla ciebie.- usta kochanka łapczywie przylgnęły do krągłej piersi Carmen całując ją i wodząc po niej językiem, niczym malarz pędzlem po płótnie. - Co jesteś gotowa uczynić w zamian za pozbawienie mnie… hmm… spodni?
- Póki co mi one nie przeszkadzają... - odparła, przyglądając się jak wielbi jej krągłości i czując, że niedługo może jednak zmienić zdanie.
- Nie spieszy mi się. Kto by się spieszył rozkoszując się takim skarbem w ramionach?- mruczał Orłow wędrując ustami z piersi i obojczyków na szyję i z powrotem, czasem kąsając skórę. A Carmen czuła pod pupą, że jego kochanek nabiera wigoru. - Moja ambasada skłonna mnie wesprzeć bojowo, ale… mam wrażenie, że głównie po to bym wpakował się w kłopoty. Ostatnie to czego potrzebujemy to… kozaków. Dobrze chociaż że twoja jest bardziej użyteczna.
- Dopóki ja jestem użyteczna, możemy liczyć na wsparcie - odparła Carmen, pamiętając historie o kilku zaginionych agentach, którzy z jakichś powodów stali się dla Korony niewygodnie. Zamruczała pod wpływem pieszczot kochanka i przeczesała palcami jego włosy.
- Widać ja nie jestem użyteczny… albo… nie wiem jak to jest w Koronie, ale na dworze cara psy gryzą się pod stołem.- język mężczyzny powoli ocierał się szczyt piersi, a dłoń masująca udo próbowała sięgnąć głębiej. - A co proponujesz w ramach rozrywki? Możemy udać się we trójkę do opery.. Nie jest tak dobra jak wiedeńska, ale to zawsze coś.
- To Ty tutaj częściej bywałeś, więc zdam się na twój wybór... och... - jęknęła cicho, gdy Orłowo niespiesznie, wręcz ostentacyjnie lizał jej sutki, wiedząc, że nie tylko dotyk, ale także widok działa tutaj na Carmen. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, obserwując go w akcji.
- Mmm…- wymruczał jeden ssąc delikatnie i rozkoszując się sytuacją.- Ale czy ty lubisz operę… czy może coś bardziej frywolnego, jak operetka. A może… seks w operze?
Dodał żartem na koniec, choć… czy aby na pewno? Wiedziała jak namiętny jest i jak szalony bywa. I że ten żart mógłby się okazać rzeczywistością, jeśli by mu na to pozwoliła… lub sprowokowała do tego.
Dlatego udała, że nie potraktowała tego w ogóle poważnie i puściła mimo uszu. Operetka brzmi ciekawie... chyba nigdy nie byłam w operetce. Zastanowiła się, lecz usta kochanka notorycznie ją rozpraszały.
- Pragnę cię teraz…- szeptał coraz bardziej gorączkowo wodząc ustami po krągłych piersiach. Wyciągnął dłoń spomiędzy jej ud tylko po by ściskać i miętosić jej biust. - ... jesteś dla mnie jak afrodyzjak agentko Stone.
- Więc musimy ci go dawkować, by nadal działał - powiedziała dziewczyna, znów próbując się zakryć szlafrokiem.
- Nie pozwolę ci. - warknął “gniewnie” Orłow wtulając twarz w piersi dziewczyny i kłując go lekko dwudniowym zarostem. - Moje skarby.
Carmen zaśmiała się.
- I pomyśleć że kilka tygodni temu starczył ci jeden buziak na dachu budynku... - znów pogłaskała go po głowie.
- Nie wystarczył. Uciekłaś zanim zdołałem pocałować cię jeszcze raz i jeszcze…- szeptał Orłow. - Ciężko mi było się powstrzymać, wiesz?
- Niemniej zszokowałeś mnie wtedy... i pomyśleć, że ja uznałam za frywolne podrapanie cię po plecach tam na przyjęciu, gdy udawałeś ochroniarza...- usiadła na nim okrakiem i spojrzała mu z rozbawieniem w oczy.
- Drażniłaś się ze mną. Testowałaś moją samokontrolę… ale jak widzisz…- zdarł z niej całkiem szlafrok i odrzucił na ziemię.- Nie muszę się już kontrolować. -
Jego dłonie zacisnęły się na jej biuście, a jego usta pieściły jej sutki. Co było bardzo przyjemne, acz.. reszta jej ciała też domagała się uwagi kochanka.
- To chyba ja mogę powiedzieć, że to drażnienie się opłacało, skoro wciąż jesteś rozdrażniony - zachichotała, po czym niby lekko obojętnym tonem rzuciła - To co byś chciał za zdjęcie spodni?
- Twoje krągłości otaczające mojego dzielnego wojownika?- zaproponował Orłow z uśmiechem i pocałował usta Carmen.- Acz… jestem otwarty na twoje negocjacje?
- A gdybym poprosiła o bardziej pieprzną wymianę? - zapytała cicho agentka.
- Jestem otwarty na negocjacje.- wymruczał Jan Wasilijewicz znów całując jej usta i masując piersi kochanki silnymi dłońmi równie mocno, jak masażysta jej pośladki pół godziny temu.
Spojrzała na niego, a w jej oczach tym razem pojawiła sie powaga.
- Duszę się tu, Jan. W tym hotelu, w tym pokoju. Brakuje mi dachów... otwartych przestrzeni... skoków... dreszczu emocji. - wyznała.
- Hmm… mamy pieniądze. Wystarczy by wynająć aeroplan i polecieć na alpejskie łąki. Znikniemy z Zurychu na parę godzin. Co ty na to?- pogłaskał dziewczynę po policzku.
- Nie jest to... niepoważne? - spojrzała nań pytająco.
- Dlaczego? Wcisnęli mi forsę w dłonie… więc równie dobrze możemy ją wydać na nas. Z Zurychu do najbliższych alpejskich łąk jest parę godzin lotu. Pionowzloty to drogi kaprys… ale czemu mamy się tym przejmować? Stać nas. -wzruszył ramionami Rosjanin i pogłaskał ją policzku. - To Zurych. Tu każda kamienica ma deus ex machinę, niektóre z nich są bardzo agresywne. Nie zaznasz tu wolności.
- Więc chcę... chcę się wydostać... choć na parę godzin. A jutro będę grzeczną pracownicą Korony. - powiedziała, tuląc się do kochanka.
- Nie…- mruknął Orłow dał mocnego klapsa w pośladek Brytyjki.- Nie chcę żebyś była grzeczna. Nie chcę byś się krępowała jakimiś przysięgami. Lubię cię taką... dziką kotkę.
W odpowiedzi przeciągnęła się i zamruczała.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline