W karty szło całkiem dobrze. I równie dobrze się piło. A, że Zachariasz do zbyt wytrawnych konsumentów mocnych trunków nie należał, to pod koniec rozgrywki zaczęło mu się już lekko mytlać w głowie, co miało przełożenie na to co gadał. Były to głupoty do kwadratu, których przytaczanie tutaj nie miało sensu, ze względu na poziom ich wulgarności i pokłady absurdu.
W każdym bądź razie, Zachariasz w końcu zaczął rozglądać się za jakąś chętną dziewką, która nie miałaby nic przeciwko wygodzeniu w łożnicy niziołkowi. Ale panny raczej chętne były, bez względu na wzrost i rasę klienta. Zachariasz pomyślał, że być może słyszały plotki o wielkości niziołczych przyrodzeń, a do tej pory nie miały możliwości sprawdzenia owego fenomenu natury.
Już się szykował do zaproszenia jednej z nich, może nie najpiękniejszej i nie najmłodszej, ale nadrabiającej fantazyjną fryzurą i krągłym, jędrnym zadkiem, gdy na zewnątrz coś zawyło.
- O święta Ludmiło! - krzyknął i aż podskoczył. Serce waliło jak oszalałe, a rączki nieco się trzęsły. Na szczęście był ktoś, kto opanował panikę i o dziwo, była to gospodyni przybytku.
Po chwili spędzonej na opanowaniu się, Zachariasz popluł na dłoń i przylizał włosy. Językiem wydłubał kawałek mięsa spomiędzy zębów i go wypluł. Tanecznym, rozchwianym krokiem ruszył w stronę swojej wybranki.
- Czy szanowna pani byłaby chętna nieco osłodzić mi te straszne chwile? - zapytał szarmancko wyciągając do damy rękę.