Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2017, 23:50   #104
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Nie czuła się źle z powodu cierpienia tamtych, ani tego że dodawała sobie kolejne życia na sumienie. To była prosta i chłodna kalkulacja. Oni albo Lester. Oni albo ona. Oni albo Simon. W każdym z tych równań strona przeciwna znajdowała się na najniższej pozycji gdy chodziło o chęć oszczędzenia im cierpień i ocalenia życia. Tak już po prostu było.

Rany bolały, karawan z pewnością wymagać będzie gruntownego remontu o ile w ogóle opłaci się go doprowadzać do stanu sprzed wizyty na farmie, wszyscy jednak żyli i tylko to się teraz liczyło dla Jess. Nie wsiadła jednak do wozu i nie ruszyła w stronę Simona ani tym bardziej by ruszyć w kierunku Lestera. Tkwiła na pozycji pilnując budynków i szukając oznak ruchu, a tym samym zagrożenia. Nie mogła sobie pozwolić by dać upust chęci ponownego połączenia się z braćmi i upewnienia że z nimi wszystko w porządku. Potrzeba ta musiała zostać stłamszona na rzecz zapewnienia im bezpieczeństwa, tak jak stłamszona została chęć ratowania własnego życia. Gdyby jednak Lesterowi udało się dobiec do brata bez przygód, zamierzała po nich pojechać. W to jednak, by tak się stało, nie wierzyła. Gdy coś miało pójść źle, zwykle szło. Prawo Murphiego działało czy świat się kończył czy nie. Taki już parszywy los.

Sekundy nerwowego oczekiwania upływały. Tak samo jak kolejne kroki Lestera przebiegającego drogę w kierunku młodszego brata. Jess słyszała odgłosy domu. Nawet czasem zauważała jakiś ruch choć zbyt niepewny i urwany by liczyć na realne trafienie. Starszy Torn dobiegł w końcu do młodszego i obaj byli względnie bezpieczny pod osłoną drzew i zarośli.

Odetchnęła z ulgą, chociaż oddech ten był krótki i urywany. Nadal nie pozwalała nadziei na przejęcie władzy. Skoro jednak obsada farmy nie miała zamiaru kontynuować wymiany ognia, czekanie w miejscu w nieskończoność pozbawione było sensu. Jeszcze przez chwilę tkwiła jednak na swojej pozycji, jakby nie będąc w stanie zmusić się do oderwania wzroku od wrogiego terenu.

Karawan, gdy wreszcie ponownie do niego wsiadła, mimo iż oberwał kilka razy i konkursu piękności by nie wygrał, to jednak odpalił. Gdyby nie to że nie był to właściwy moment na okrzyki zwycięstwa pewnie by taki z siebie wydała. Jednak nie, jeszcze nie teraz. Nie, dopóki nie znajdą się daleko od farmy i osady. Dopóki nie opatrzą swoich ran i nie odpoczną po przejściach. Z tego też powodu ograniczyła się tylko do wciśnięcia pedału gazu i ruszenia w kierunku braci. Busha położyła na desce rozdzielczej by móc po niego w każdej chwili sięgnąć. Na siedzeniu pasażera zległ na wszelki wypadek, rewolwer. Powinna uzupełnić naboje ale jeszcze mogła z tym chwilę poczekać. Najważniejsze był wyrwanie się stąd.

Lasek, a raczej te kilka drzew rosnących na krzyk i ozdobionych krzakami, zbliżał się w tempie ślimaczym. Krowa zdecydowanie nie miała możliwości wozu Lestera i rozpędzała się jakby jej ktoś przyczepił do tyłka kotwicę, z której najpierw musiała się zerwać. No ale nie miała zostać ich wozem na długo. Drugiego akumulatora zdobyć się nie udało więc nie mogli jej adoptować. Szkoda, przysłużyła się i Jess najchętniej by jednak ją zabrała.

Podjeżdżając pod lasek nakręciła tak by ustawić się nosem w stronę osady. Utrzymując silnik w trybie pracującym, wychyliła się by otworzyć drzwi pasażera i zebrać z siedzenia rewolwer. Rany dawały jej popalić, nie była w końcu tak wytrzymała na ból jak Lest, ale podjęła próbę robienia dobrej miny do złej gry i powitała braci radosnym uśmiechem.
- Nadepnęliście psu na piszczącą zabawkę, czy co? - zapytała żartobliwie, cofając się z powrotem na siedzenie kierowcy. Cieszyła się że znowu są razem chociaż rzucanie luźnych docinków przychodziło jej z trudem. Przeczucie, że to chwilowe zawieszenie broni to tylko cisza przed burzą, nie chciało jej opuścić. Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy, próbując się przy tym nie krzywić. Adrenalina wciąż buzowała, jednak jej stężenie nie było już tak wysokie by działać jako środek przeciwbólowy.

- Też oberwałaś? - powitał ją szybkim pytaniem Lester pakujący się bez ceregieli na miejsce pasażera. Sam trzymał przyłożoną dłoń uwaloną czerwonymi kałużami przy ramieniu. Na tylne siedzenie wgramolił się Simon. Musiał władować się z Aną więc zajmowało mu to trochę więcej czasu. Brat już trzasnął drzwiami gdy ten układał dopiero Anę na tylnym siedzeniu. Na szczęście karawan może najpiękniejszy nie był ale poza urokiem i klasą która tak się spodobała młodszemu z braci był też całkiem pojemny, zwłaszcza na kufrze. Było więc gdzie tą Anę układać. Ta zaś kurczowo wtulała się w młodszego brata ale w półmroku pojazdu i właściwie za sobą ciężko było Jess oszacować w jakim właściwie jest stanie. W końcu trzasnęły tylne drzwi i Simon dał znać, że mogą ruszać.

- Jedź w prawo. Objedziemy kawałek. Ale musimy wróćić po moja brykę. - Lester dał instrukcję stukając w drzwi po swojej stronie by pokazać kierunek jazdy.

Jess odczekała aż wszyscy wsiądą, po czym ruszyła w kierunku który wskazał jej Lester. Nie odpowiedziała na jego pytanie o postrzał, nie chciała chwilowo myśleć o sobie. Zbytnio cieszyła się tym, że znowu byli razem i że wszyscy żyją, chociaż niekoniecznie wszyscy są cali. Bała się spoglądać w lusterko by sprawdzić czy nie uda się jej dojrzeć Any. Czuła się odpowiedzialna za to, co ją spotkało.

Palce dłoni kurczowo ściskały kierownicę gdy prowadziła karawan przez wertepy. Miała nadzieję, że uda się szybko i sprawnie przenieść akumulator z powrotem do wozu Lesta i odjechać zanim ruszy za nimi pościg. Niepokój wcale jej nie opuszczał zmuszając do ciągłego zerkania w lusterko i sprawdzania czy za nimi nie jadą. Do tego bolały ją odniesione rany, którymi nie miała kiedy się zająć. Potrzebowała chwili spokoju i najwyraźniej nie była w tym odosobniona.

Nikt ich nie ścigał. Przynajmniej nie teraz. Zajechali te kilka domów dalej po małym objeździe i bez przeszkód wrócili pod dom gdzie spędzili ostatnią noc. Lester pokiwał głową widząc, że jego maszyna nadal stoi. Właściwie dlaczego nie? Przecież zostawili ją z kwadrans czy dwa temu. Chociaż zdawało się to teraz strasznie dawno temu. - Do środka, młody zasuwaj do drzwi. - Lester wskazał na drzwi od garażu i Simon wyskoczył na zewnątrz i pobiegł do domu. Wydawało się, że strasznie długo nic się nie dzieje ale to pewnie z nerwów. Drzwi garażu skrzypnęły gdy młodszy Torn otworzył je od środka. Teraz Jess mogła wjechać do wewnątrz przydomowego garażu. Simon zaś od razu zaczął zamykać garażowe drzwi.

- Dobra trzeba się tym zająć. - powiedziała głowa rodziny wskazując na swoje i ramię Jessici. Ta jednak wiedziała, że tak naprawdę to nikt z ich trójki specem od medycyny i bandażowania nie jest. Ale ratować jakoś trzeba się było. Lester wysiadł i przeszedł do kuchni. - Kurwa gdzie ta wóda? - syknął zdenerwowany trzepiąc nerwowymi ruchami plecak. W końcu wyjął kanciastą butelkę. Simon w tym czasie trzepał plecak by znaleźć coś na bandaż. Wyjął w końcu jakąś koszulkę i zaczął ciąć ją na pasy.

- Dobra chodź tu Jess. - powiedział Simon podchodząc jednak do niej z zaimprowizowanym bandażem. Lester syknął gdy po zdjęciu kurtki polał sobie postrzelone ramię wysokoprocentowym alkoholem. - Daj to tutaj. - ponaglił młodszy, starszego brata przywołując jego z jego butelką. Ten podszedł i przechylił butelkę by zdezynfekować ranę siostrzyczki.

- Może ja spróbuję? - do rozmowy włączył się nowy kobiecy głos. Bracia z zaskoczeniem na moment zatrzymali się w bezruchu patrząc na Anę jak na jakąś zjawę. Zostawili ją w karawanie i wydawała się tam bierna i zapłakana. Zapłakana nadal była bo nawet pobieżny rzut oka ukazywał mokre ślady łez i na powiekach i na policzkach. Policzki zresztą miała brudne, wargi rozbite i twarz w siniakach. Ale choć było to dość makabryczne zestawienie nie powinno samo w sobie zagrażać życiu.

Ana czując się chyba niezręcznie w tej zaskoczonej i przedłużajacej się ciszy weszła do kuchni. Podeszła do trójki rodzeństwa i wzięła od Simona pociętą koszulkę a od Lestera butelkę. - Pokaż tą ranę. - powiedziała do Jess mocząc obficie kawałek paska który zmięła w grubszy gałgan. Unikała spojrzeń w twarz tak Jessici jak i jej braci. Ci chyba byli zbyt zaskoczeni zachowaniem Any i niezbyt wiedzieli jak się zachować.

Udało im się. A jednak im się udało dotrzeć cało z powrotem do zakładu pogrzebowego. Jess jednak wciąż spokoju ani radości nie odczuwała. Może dlatego że samochód tamtych nie został wyeliminowany i w każdej chwili mogli się oni pojawić w drzwiach? A może dlatego że zostawili za sobą żywych wrogów, którzy pewnie prędzej czy później jednak za nimi ruszą i jak nie dzisiaj to jutro, czy pojutrze, czy chociaż za tydzień lub miesiąc, ale pewnie ponownie przetną im drogę.

Zerknęła na Lestera jednak ten był bardziej skupiony raną niż problemem w postaci pozostawionych po sobie przeciwników. Miał tu trochę racji, w końcu nie było gorszego bagna niż zapaskudzona rana, a niewiele trzeba było by taką zapaskudzić. No i tak, krew przecież stale wyciekała, z czego Jess zdała sobie sprawę z pewnym zdziwieniem.
- No tak - mruknęła ni to do siebie, ni do chłopaków. Głowa pracowała jej na nieco zwolnionych obrotach, które nie pozwalały na skupienie się na zbyt wielu sprawach.

Nie pracowała jednak na tyle wolno by nie dowalić kolejnego szoku. Podobnie jak bracia, także i siostrzyczka myślała że Any to nie usłyszą jeszcze przez jakiś czas, a co dopiero zobaczą ją poza karawanem. No, nie licząc konieczności opuszczenia go by przesiąść się do bryki Lestera. No ale takie coś? Jessica dopiero po chwili zorientowała się, że wlepia w kobietę pełne zdziwienia oczy. Zaraz po tym dotarło do niej co ja właśnie ominęło. Polewanie otwartej rany wódką? Osz cholera…
- Tak, tak… eee… dzięki - wydukała, rzucając braciom zszokowane spojrzenie. - Dzięki Ana… To, no wiesz, miłe z twojej strony - dodała, wysilając się na wygięcie kącików ust ku górze w czymś na kształt uśmiechu.

Simon, któremu udało się wyjść z potyczki bez szwanku, zabrał się za pakowanie. Jakby nie spojrzeć to im wcześniej mieli tą osadę opuścić, tym dla nich było lepiej. No i czekał na nich też powód dla którego tu przyjechali, a który trzeba było jak najszybciej odszukać i najlepiej dorwać żywcem i nie pokiereszowanego bardziej niż niezbędne minimum. Na szczęście jakoś szczególnie dużo zbierania i pakowania to nie było. Jess, gdy już wydostała się spod opiekuńczych dłoni barmanki, która nieco uszczupliła zapas opatrunków jakie rusznikarka wygrzebała z własnego plecaka, ruszyła w stronę karawanu by zająć się sprawą akumulatora. Przy okazji wykręciła z krowiszcza te części które mogły się przydać później. No bo szkoda było żeby się zmarnowały.

W międzyczasie zakończone zostało także opatrywanie starszego z braci, dzięki czemu przygotowania mogły ruszyć pełną parą. Jess skorzystała jeszcze z “płynu do odkażania” żeby nieco złagodzić ból bo skupianie się na czynnościach które trzeba było wykonać sprawiało jej trudności teraz, kiedy adrenalina całkiem się ulotniła. Nie miała tej wytrzymałości co Lest więc nie mogła tak po prostu zignorować że boli, nawet jeżeli wkurzała ją własna słabość. No i nie była też jedyną cierpiącą. Ana z pewnością przeszła więcej, a jakoś się nie skarżyła. Jessica postanowiła też, że będzie barmankę traktować jakby nic się nie stało. Kiedyś usłyszała taką radę, którą matka dała rodzinie dziewczyny, którą zgwałciła grupka skurwieli. Matka mówiła wtedy, że najgorsze co można było zrobić to sprawić by się dziewczyna czuła wyizolowana, winna lub by stale znajdowała się w centrum specjalnej uwagi. Było też coś o nie przeginaniu ale Jess nie pamiętała dokładnie co, więc postanowiła potraktować barmankę tak, jak traktowała ją wcześniej i tyle. No, może biorąc przy tym poprawkę na to, że ukradła jej brata ale biorąc pod uwagę, że przez rusznikarkę tamta wpadła w łapska tych z farmy to chyba były kwita.

Reszcze przygotowań do odjazdu przebiegła bez większych kłopotów.Akumulator został przeniesiony przez braciszków, a zamontowany przez siostrzyczkę, więc można było na dobrą sprawę ruszać w dalszą drogę. Tylko gdzie? Czy był nadal sens udania się w miejsce, w którym ostatnio widziano Brown’a? Cóż, innego śladu i tak póki co nie mieli, więc równie dobrze można było sprawdzić stary.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline