Genji wygiął palce, zupełnie nieadekwatnym dla mężczyzny, damskim gestem. Miał być, obserwować, słuchać... Wraz z tym krwistym zachodem ponad bambusowym zagajnikiem, kończył się już szósty dzień jego bytności w jednym z rozlicznych pałaców daimyo ziem Mirumisei. Szósty, podobny to pięciu poprzednich. Bezowocny. Nudny.
Chłopak westchnął cicho, przez chwilę przyglądając się swoim białym, idealnym dłoniom. W tle widział tylko drewnianą podłoga ozdobioną jedynie barwnymi refleksami światła. Ciepły wiatr wpadał przez rozsunięte okno, poruszając drobnymi dzwoneczkami które wydawały subtelny, metaliczny dźwięk.
Zastanawiał się, co tutaj w zasadzie robi. Był kimś ważnym, synem daimyo Jodo. Był zręcznym szermierzem, choć ceniono go i poważano, mimo młodego wieku, głównie za bycie zręcznym dyplomatą. Mógłby być teraz w Emonji, przy cesarzu, na granicy z ziemiami Matsu, gdziekolwiek! Działać. A nie tkwić tutaj, cierpiąc niewysłowioną nudę i to niemal całkiem incognito, jeśli nie licząc drogiego Kyosuke. Ciekawe, co też dzieje się z nim teraz?
Z zamyślenia wyrwały go odgłosy zamieszania dochodzące z przedsionka. Czyżby odwiedził nas ktoś ważny a niespodziewany?
Genji wstał i lekko, z gracją wyszedł z pokoju. Nie zamierzał przepuścić niczego, co mogłoby jakoś urozmaicić monotonię tych dni pośród nieinteresujących ludzi, bambusów i pól ryżowych.
Najcichszy spokój
Słońce nad polem ryżu
Cudowny zachód
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft... |