- Dosyć maskarady, señor. - Santiago włączył się do rozmowy. - Zwierzycie się nam, jak na spowiedzi. Będzie wam łatwiej, bowiem tyle czasu za braćmi zakonnymi idziecie. Jeśli będziecie szczerzy, to włos wam z głowy nie spadnie. Ale jeśli będziecie łgać, to nie ręczę za brata Oswalda, który z nieukrywanym żalem zmuszony będzie wam kulasy poprzetrącać. - Zagroził mężczyźnie. - Później cały tydzień krzyżem u stóp Wszechwiedzącej Vereny odleżeć będzie musiał, ale chyba rozumiecie, że w drodze do prawdy nikt nie jest wytrwalszy od pokornych sług bogini naszej. - Wytłumaczył pozornie spokojnie, lecz ton jego głosu sugerował, że odmowa współpracy nie wyjdzie nieznajomemu na dobre.
W czasie swojej przemowy Estalijczyk zbliżył się do mężczyzny i zatrzymał kilka kroków za nim. Spodziewał się jego ataku, dlatego w połach habitu ukrywał ostrze, którego gotowy był użyć dla obrony życia swojego i towarzyszy.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |