Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2017, 16:42   #216
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 35 - Do mostu (35:30)

“Nie myśl, że jestem dobrym Samarytaninem. Robię to bo sam chcę przetrwać. Każdy z was który przeżyje może dać się zabić potem zamiast mnie.” - “Szczury Blasku” s.12.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1120 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:30; 0 + 30 min do CH Black 2



Black 2, 7 i 8



Dżungla świeżo bo bombardowaniu nie była zbyt wdzięcznym miejscem na spacery. Skotłowana już przez wcześniejsze bombardowanie dżungla zmasakrowana teraz bezpośrednimi trafieniami lotniczymi przypominała istny labirynt. Żadne drzewo w promieniu kilkudziesięciu metrów nie wyszło z tego bez szwanku. Te w epicentrum wybuchów wyrwało razem z korzeniami, te nieco dalej wyłamało wyżej lub niżej. Te trochę dalej obłamało z gałęzi. Wszystkie dymiły od gorącego, suchego żaru, gdzieniegdzie widać było płomyki lub żar spalonych gałęzi ale, żywa i wilgotna dżungla była słabym materiałem na opał. Skoro nie zapaliła się od razu to ogień stał na przegranej pozycji.

Przez to wszystko jednak powstało olbrzymia zawalidroga która tylko z powietrza lub dużej odległości mogła wydawać się równym terenem. Gdy się w ten “równy teren” weszło okazało się, że ma on wdzięczność splątanego drutu brzytwowego, zasieków i barykad w jednym. Dwa kroki po równym terenie było ciężko zrobić i zaraz natykało się na powalone drzewo, wyłamane drzewo, wystający pień drzewa, splątane i połamane gałęzie jakie było łatwiej wyminąć niż się z nimi wikłać. A do tego te leje po trafieniach które sprawiały, że równego terenu nie było. Cały czas ześlizgiwało się po gliniastej, czerwone glebie w dół leja albo wspinało się z mozołem w górę by znów prawie z miejsca wejść w kolejny lej.

Dym i drzewiaste zawalidrogi bardzo ograniczały pole widzenia. Co sprzyjało urkywaniu a nie wykrywaniu i obiecywało walkę na bardzi bliską odległość bo przeciwnika i to tak małego, zwinnego i mobilnego jaki tu grasował widać było w ostatnim momencie. Ciężko z tego względu było utrzymać spójność grupy bo gęsty teren w naturalny sposób dzielił grupy na mniejsze grupy a te na kolejne.

Xenos tu były. O czym świadczyły pojedyncze strzały. Częste. Ale nie umywały się natężeniem ognia do walki we wraku albo wokół niego. Ktoś czasem pociągnął z miotacza, gdzieś wybuchł granat, ktoś krzyknął gdy prawie wszedł na obcego i wdał się z nim w walkę, gdzie indziej ze skrzekiem dogorywał inny xenos. Wyglądało na to, że xenos jednak dały sobie na wstrzymanie. Czy eksplozje z Hornetów zrobiły na nich wrażenie czy chodziło o coś innego nie było wiadomo. Ludzie jednak pod wodzą kpt. Hassela który wciąż parł naprzód nie pozwalając zwolnić tempa parli naprzód.

Przedarli się z jedną trzecią wyrąbanego wyłomu, potem połowę. Wciąż otaczały ich wyłamane i rozprute kikuty drzew i z unoszącym się dymem i pyłem wzbitymi prez wybuchy. Nad głowami słychać było uspokajający świst silników lotniczych choć przez ten dym w ogóle ich nie było widać. Tak samo jak nieba czy górnych krańców urwanych drzew.

Wreszcie udało się. Udało! Otwarty i względnie równy teren wokół torów kolejki magnetycznej nagle po prostu stał się. Po jakiejś setce metrów jaka wydawała się długa jak kilometr nagle wyszli na pusty i równy teren. Tu co prawda też widać było leje po bombach ale już w podobnym zagęszczeniu jak i w okolicy. No i ten pas przy kolejce był dość pusty więc nie trzeba było przebijać się przez żadne drzew.

- Na most! Punkt oporu na moście! - kpt. Hassel wskazał dłonią na widoczny już most. Już wydawał się dość blisko, najwyżej kolejna setka kroków ale tym razem po prawie równym i pustym terenie. Xenos tutaj też miałby utrudniony atak bo by kogoś dorwać musiały przebyć te kilkanaście metrów pustej przestrzeni. Co prawda dla nich to był moment ale w dżungli czy w budynku często nie było nawet takiego zapasu miejsca i czasu na reakcję. Ludzie zmusili się do jeszcze jednego wysiłku wiedząc, że walczą o przetrwanie. Must wydawał się oczywistym punktem oporu, xenos mogły go zaatakować tylko z dwóch stron a wzdłuż rzeki i torów teren był widoczny na dobre kilkadziesiąt, może kilkaset metrów.

Dotarli wreszcie na most. Hassel znów nie dał nikomu odpocząć. - Czerwoni 1 i 2 sprawdźcie co z Hawk 1. - wybrał tą samą grupkę jaka tworzyła kordon osłonowy przy ewakuacji z wraku oraz inną podobną. Przy tym wskazał na unoszący się ponad dżunglą słup czarnego dymu oznaczający mocny pożar. Kilkunastoosobowa grupka żołnierzy pod wodzą starszego już żołnierza i tej kobiety która dowodziła wcześniej kordonem ruszyła w dżunglę. - Niebiescy i Zieloni 1 północny kraniec mostu, Niebiescy i Zieloni 2 południowy. Żółci wsparcie i rezerwa. - kapitan “Raptorów” zaordynował kolejne podziały. Grupki zdawałoby się chaotycznie przemieszanych ludzi w różnorakich mundurach podzieliły się całkiem sprawnie by obsadzić obydwa krańce mostu. Względnie pośrodku został sam Falcon 1, kilku mundurowych, Sara i trójka Parchów.

- Tu Bolt 1, postanowiliśmy się wbić na imprezę. Macie coś dla nas? - w słuchawkach zaskrzeczał eterem kobiecy głos. Teraz gdy wyszli już na względnie czysty obszar i dym z bombardowania się przejaśnił znowu widzieli zielonkawe niebo na tym księżycu Yellow z numerem 14. Oraz ogromna tarcza gazowego olbrzyma wisząca nad tym księżycowym globem.



Minęło te kilka minut i druga para latadełek wsparcia doleciała na miejsce. Liczne głowy zadarły się w góre obserwując dwie pary latających maszyn krążących nad okolicą. Niejedna twarz uśmiechnęła się kilku pomachało dłonią w odruchowym geście radości i otuchy jaką dawały te wiszące nad głową pojazdy wsparcia.

- Czerwoni poszli po Hawka 1. Bądźcie w pogotowiu by ich wesprzeć. - odezwał się kapitan Raptorów też odruchowo zadzierając głowę do góry na krążące maszyny.

- Tu Falcon 2 nie utrzymam się dłużej. Spadamy. Powtarzam tu Falcon 2, spadamy, laduję awaryjnie. Widzę jakiś plac tam spróbuję posadzić to cacko. - w słuchawkach dał się słyszeć głos pilota maszyny która niedawno przenosiła pewnie z połowę tu obecnych ludzi w tym i trójkę Parchów. Pilot zdawał się być spięty i uważny ale widocznie nie miał złudzeń co do dalszego losu. Udało mu się odlecieć jakieś 40 km od tej okolicy ale nadal było to jakieś 2/3 drogi do kosmoportu.

- Raptor 1, dacie radę dać osłonę Falcon 2? - oficer Raptorów zareagował odrazu na tą nagle zmieniona sytuację.

- Już się robi Falcon 1. Falcon 2 trzymajcie się zaraz u was będziemy. - odpowiedział odrazu pilot dowodzący zespołem myśliwców i dwa z czterech latadełek widocznych na niebie wykonały ostry wiraż i zwiększając ciąg silników popruły na wschód.

- HQ tu Falcon 1, mamy sytuację z Falcon 2 przy Aston. Potrzebna ewakuacja. - kapitan Raptorów dalej zarządzał akcją nie tracąc opanowania chociaż głos miał dość spięty.

- Zrozumiałem Falcon 1, odebraliśmy zgłoszenie, szykujemy maszynę. Zabierzemy ich stamtąd. - odpowiedź z kwatery głównej też nadeszła prawie od razu.

- Panie kapitanie ktoś jedzie! -
krzyknął alarmująco któryś z mundurowych. Od północnej strony widać było nadjeżdżający szybko pojazd. Podskakiwał co chwilę gdy trafiał na jakieś leje, leżące gałęzie czy pogruchotane fragmenty torów.

- Spokojnie chłopaki, swój jedzie. - uśmiechnął się kapitan widząc nadjeżdżający pojazd. Parchy z kodową czernią w nazwie też rozpoznawały ten pojazd. Ta sama furgonetka jaką ostatnio widzieli zaparkowaną na centrum dancingu w klubie “The Haven”. Mundurowi rozstąpili się by van mógł wjechać na most. Tam pojazd wyhamował skrzypiąc hamulcami a w szoferce już można było zobaczyć wyraźnie mundurowego z oznaczeniami “Raptora” za kierownicą i drugiego o latynoskim typie urody w mundurze Armii.

- Oh Karl! - krzyknęła blondynka będąca chyba jedyną nie umundurowaną i nie uzbrojoną osobą na moście. Pokuśtykał kalekim truchtem w stronę furgonetki a kierowca wyskoczył z szoferki łapiąc blondynkę w objęcia. - Sara! - ścisnął ją mocno jakby chciał ją zadusić z tego uczucia.

- To kto zamawiał mydło? -
Latynos wyszczerzył się bielą zębów patrząc prowokująco na rudowłosego Parcha.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 180 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:30; 150 + 60 min do CH Brown 4



Brown 0



Johan coś nie wydawał się wcale zadowolony, że Maya wtrąciła się i nie poparła jego rozwiązania. Dla odmiany wręcz Rosjanin z zadowolenia błysnął zębami kiwając głową. Uśmiech jednak z wolna mu schodził w miarę jak Brown 0 przedstawiała swoje argumenty i propozycję. W zamian za to na twarz pojawił mu się grymas koncentracji i kalkulacji. Nieco wcześniej uwaga reporterki o kamerze i rozmowie jakby przypomniała mu o czymś a odpowiedź Vinogradovej dało mu pretekst by zająć się rozmową z nią. Sytuacja minimalnie się uspokoiła choć jasne było, że kluczową jest postawa “gospodina”. Na to czy zdecyduje się użyczyć transportu. Facet w białym garniturze obecnie poplamionym tam i tu kroplami i rozbryzgami żółtej krwi obcych i błota kalkulował co mu się bardziej opłaca w nadchodzących wydarzeniach. Nagle uśmiechnął się promiennie jakby w Vinogradovej rozpoznał dawno zagubionego członka rodziny.

- Nagrywasz to moja droga? - zapytał z serdecznym uśmiechem kładąc przyjacielsko dłoń na nadgarstku brunetki.

- Non stop. - odpowiedziała Conti z równie wyćwiczoną mimiką ale subtelnie wywinęła dłoń spod dotyku Rosjanina. Ale ten i tak wyglądał jakby właśnie wygrał los na loterii.

- Ależ naturalnie, że udostępnie mój pojazd dla naszych dzielnych obrońców. Jestem tylko zwykłym biznesmenem ale w tak ciężkiej sytuacji w jakiej się znaleźliśmy wszyscy powinniśmy dźwigać ten ciężar próby jaki na nas spadł tak jak każdy z nas może. Oczywiście, że ten dzielny żołnierz może skorzystać z mojego samochodu by wspomóc swoich kolegów a naszych wspaniałych obrońców. Ja niestety mu nie dorównuję więc zostanę tutaj i spróbuję zorganizować pomoc dla potrzebujących w miarę moich skromnych możliwości. A wszystko to oczywiście dzięki tej oto Słowiańskiej Różyczce która zwróciła mi uwagę na to zagadnienie. - Morvinovicz mówił płynnie i bez zająknięcia zupełnie jakby wszyscy ludzie w furgonetce jak i ci gdzieś tam w dżungli dla których miał być zorganizowany ten transport byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Jakby nigdy z Johanem nie grozili sobie i nie szczerzyli do siebie zębów. Gdyby ktoś zobaczył tylko to nagranie pewnie uwierzyłby, że ma do czynienia z pracowitym biznesmenem, filantropem i społecznikiem. Kapral FMC pokręcił z niedowierzania głową widząc taką kompletna metamorfozę Rosjanina.

- Ja pierdolę… -
mruknął marine kręcąc głową i wpatrując się gdzieś przez tylne okno pojazdu.

- Możesz wziąć furgonetkę. Chłopcy wychodzimy. - powiedział już zwyczajnym tonem wciąż jawnie zadowolony z siebie “gospodin”. Ochroniarze zaczęli bez wahania opuszczać pojazd. - A ty Różyczko pozwól no do tej kapsuły co mówisz. Wzruszyłą mnie twoja historia. Ale coś mi się zdaje, że jesteś potrzebna do otwarcia magicznego zamka w drzwiach. - Anatolij Morvinovicz delikatnie złapał dłoń Vinogradovej i sam wysiadł przez boczne drzwi oczekując pewnie, że i ona podąży za nim.

- Zostaw ją! Ona nigdzie z tobą nie idzie! - syknął ponownie rozzłoszczony Johan przechodząc w międzyczasie na przód kufra w drodze do szoferki pojazdu. Zatrzymał się patrząc jawnie wrogo na Rosjanina. Ale przy okazji siedząca przy bocznych drzwiach Maya znalazła się między nimi dwoma. Nie była pewna czy kapsuła zamknęła się na dobre czy nie po wyjściu. Była zamknięta jak opuszczali dach ale nie wiedziała czy zapieczętował się ponownie. Jeśli tak to tylko Parch w odpowiednim kolorze mógł bezpiecznie do niej wejść a inne próby kapsuła traktowała jak włamanie i była za to odpowiednia kara. Pewnie rosyjski biznesmen o tym wiedział i o to mu chodziło.

- Oj nie mów tak brzydko, odważny żołnierzyku. Dostałeś prezent a ja chcę dostać swój. Jeśli nie to chyba jednak ten środek transportu będzie mi absolutnie niezbędny do tego organizowania pomocy tutaj. A tobie się chyba śpieszy tam do kolegów co? - Morvinovicz mówił z kpiącą, jadowitą uprzejmością dając znać, że co właśnie dał to zaraz może zabrać i bez obecności Mayi układ mu się coś nie widzi.

- Rozdajesz prezenty Morvinovicz? -
z transportera zdążył wyjść Aka znowu z dwoma żołnierzami obstawy. Herzog i armijny spec od łączności również. Zatrzymali się jednak niepewnie o co chodzi w scence przy furgonetce. Aka zaś musiał coś usłyszeć i mało przyjacielskim tonem wtrącił się do rozmowy.

- Powiem ci jak będę do ciebie mówił. A póki co się nie wtrącaj. Wystarczająco już skaszaniłeś do tej pory. - ofuknął go Rosjanin też napastliwym tonem. Choć nadal trzymał dłoń Mayi to jednak na tą chwilę odwrócił się w stronę enigmatycznego mundurowego. Zapowiadało się na kolejne spięcie. Na razie jednak Conti zdołała przemycić do Rosjanki znak, że chce z nią pogadać. Zaraz potem Anatolij wrócił spojrzeniem i z uśmiechem do czarnowłosej hakerki czekając na jej wybór i odpowiedź. Johan też czekał z zaciśniętymi mocno szczękami.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:30; 150 + 60 min do CH Green 5




Green 4



- A może on może? - do rozmowy wtrącił się brodaty chemik wskazując na młodszego z gliniarzy oglądających holo. Starszy doktor spojrzał w ich kierunku z powątpiewaniem. - Poszedł z Hollyardem i jakoś dał mu zadzwonić. A sam wiesz, że stąd właściwie się nie da. To chyba jakiś spryciarz. - Roy wyjaśnił dokładniej swój pomysł kiwając brodą w stronę pleców młodszego gliniarza.

- A czemu nie. Coś mi się widzi, że jak ten twój ktoś to rozpracuje to w życiu nie dowiemy się co tam jest. - stary doktor podrapał się po siwej szczecinie na policzkach i widocznie jednak był ciekawy co tam jest. I chyba wątpił by Parch po opuszczeniu ambulatorium wracał tu by im pokazać co było w tej sprytnej broszce. Otworzył usta by się odezwać i tak zamarł na chwilę. W końcu spojrzał pytająco na chemika. - Jak on się nazywa? - zapytał zmieszanym głosem.

- Chyba Al albo jakoś podobnie. - naukowiec z Seres też nie do końca wydawał się pewny jak młodszy z policjantów ma właściwie na imię. Dalej poszło już bardziej gładko. Starszy gliniarz nie wydawał się zbytnio zainteresowany zbiegowiskiem ale młodszy wręcz przeciwnie. Wziął od Kozlova drobny przedmiot i obejrzał go upewniając się gdzie ten go znalazł.

- To dowód rzeczowy. Powinieneś to oddać od razu. To jest zatajanie ważnych dowodów. - pouczył starego lekarza młody policjant.

- Zapamiętam. Rozpracujesz to? - gospodarz pokiwał głową tonem i miną wskazującym, że szanse na poprawe są chyba czysto teoretyczne. Machnął też paluchem na trzymany przez młodszego mężczyznę detal.

- Spróbuję… -
policjant spojrzał też na trzymaną broszkę i zaczął przy niej gmerać. Ale też prawie na wstępie nadział się na logowanie i brak hasła by wejść dalej. Zabrał więc detal na szafkę obok ekspresu, z kieszeni wyjął multitool i zaczął rozbierać urządzenie. Dłonie poruszały mu się sprawnie i bez wahania podobnie jak doświadczonemu lekarzowi podczas operacji i zabiegów. Kiwał głową i pracował w wyraźnym skupieniu. Mruczał pojedyncze słowa ale chyba sam do siebie bo nie układały się w nic sensownego. W końcu zaczął równie sprawnie składać mały egzemplarz kobiecej biżuterii i wreszcie ponownie odpalił. Znowu wyświetlił się ekran logowania ale tym razem gliniarz wpisał kilka gwiazdek i system wpuścił go do środka. Roy i Kozlov wcale nie ukrywali swojej ciekawości widząc wnętrze mini komputerka.

- Jakaś muza… Jakieś pliki tekstowe… Chyba książki… O. Jakiś filmiki… Ale jakiś małe, góra parę minut… - młody gliniarz mrużył oczy i wymieniał co widać na ekranie. Ale na ekranie widać było o wiele więcej bo głowa skoncentrowana na czym innym słabo przekazywała myśli na słowa. Za to dawała pierwszeństwo dłoniom a te błyskawicznie buszowały po holo przerzucając kolejne pliki. Wreszcie mężczyzna w mundurze Policjanta wybrał z listy plików filmowych przypadkowy filmik by go uruchomić. Na małym holo pojawiła się prześwitująca wytatuowana kobieca twarz której właścicielka spała czy nie spała parę kroków dalej za drzwiami izolatki.


Cytat:
- Dzień 23. - powiedziała tym razem przytomna Olsen. Wydawała się zmęczona i jakby wahała się co dalej powiedzieć. - Dolores i Matt dalej się nie odzywają. Obawiam się najgorszego. Nasz kontakt na drugą wieżę nie zjawił się. Nie wiem czy jest sens czekać na niego. Ale nie wiem jak inaczej się dostać do drugiej wieży. - kobieta zaciągnęła się papierosem i wydmuchała dym przez co przez moment zrobiła się dla kamery niewyraźna. Pokręciła głową i ciężko oparła czoło o dłoń przez co twarz zrobiła się słabo widoczna za to wyeksponowane były jej ciemne włosy i tatuaż na tej dłoni.

- Jest źle. Polują na nas. Jest gorzej niż myśleliśmy. Chciałabym się wycofać. Wielu z nas by chciało. Ale nie wiem czy to jeszcze by było możliwe. I musimy wypełnić misję. Nawet w obronie tych którzy z nas szydzą, opluwają i polują na nas. Oni nie wiedzą. Nic nie wiedzą. - kobieta pokręciła głową i zaciągnęła się po raz kolejny. Wydmuchnęła dym milczała chwilę i znów zaciągnęła się. Zaczęła znowu mówić razem z wydmuchiwanym dymem.

- Chcą mnie żywcem. Teraz jestem pewna. Ten snajper co zabił Teda i Moga a mnie trafił w nogę. Ten szturm jak zabili wszystkich na parterze. Szukają mnie. Polują na mnie. Wysłali na nas swoich najlepszych ludzi. Tych swoich przeklętych rzeźnickich “Raptorów”. Nie wiem co robić. Jestem zagrożeniem dla moich sióstr i braci. Chyba odejdę by ich nie narażać. - kobieta mówiła zamyślonym tonem jakby naprawdę właśnie się nad tym zastanawiała. Kobieta milczała dłuższą chwilę wyraźnie przygnębiona. W końcu nieco uniosła twarz wycierając nadgarstkiem powieki.

- Boję się, że oszalałam. Ostatnio wizje zrobiły się… - Olsen zmarszczyła brwi i zaczęła obracać coś niewidzialnego w wolnej dłoni gdy szukała odpowiedniego słowa. - ...dziwne. Inne. Nie wiem co się dzieje. Nie miałam nigdy takich wizji. Jakiś nowy element. Jakby w tym miejscu było coś niezwykłego. A przecież prawie co dzień jestem gdzie indziej. - dziewczyna pokręciła czarnowłosą głową jakby szukając jakiejś prawidłowości w omawianych zdarzeniach.

- Obrazy, odczucia to… - zamilkła gdy znów myślała o tym. Zaciągnęła się odruchowo papierosem jakby miało to jej w tym pomóc. - Jakby… Nie, nie głosy… Ale jakby… Nie ale to głupie. - pokręciła przecząco głową. - Pewnie mi w końcu odbija jak to mi zawsze lekarze wmawiali. Ale spróbuję z mentantami, zawsze po nich miałam mocniejsze i wyrazistsze wizje. Jeśli jednak jest coś na rzeczy… No to sama nie wiem. Niepokoi mnie to. Boję się tego. Ale może to być nasza ostatnia szansa. Nie wiem ile dni jeszcze pociągnę nim nas złapią albo zabiją. Do jutra. - dziewczyna na filmiku wydawała się wreszcie powziąć jakąś decyzję bo zaczęła mówić pewniej i szybciej. Wykonała ruch w stronę kamery i pewnie ją wyłączyła bo obraz zniknął.

- To chyba jej pamiętnik. - powiedział raczej pro forma Roy po dłuższej chwili milczenia. Wszyscy trzej wydawali się trochę nieswojo oglądając te całkiem osobiste wyznania unieruchomionej w izolatce kobiety. Policjant pokiwał głową gmerając teraz dość niemrawo po holoklawiaturze.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 4080 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:30; 150 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Black 4 leżał bezwładnie na siedzeniu kierowcy. Cały był zbryzgany żółtą posoką, na udach, pod nogami, na tylnym siedzeniu dogorywały wieloodnóżowe obce kształy nie większe od domowgo kota. Ale było ich mnóstwo. Zdawałoby się, że w samochodzie jest jakaś promocja na przewożenie tych małych, zwinnych i zatłuczonych xenos. Większość z nich bowiem została brutalnie zatłuczona w bezpośredniej, desperackiej walce o przetrwanie.

Jeszcze przed chwilą kolejne xenos wydawały się bezustannie wskakiwać do toczącego się uważnym tempem pojazdu. Komputer pokładowy co chwila meldował o wykrytych przeszkodach i namawiał do uważnej jazdy jaką sam zresztą uskuteczniał. Prędkość oscylowała wokół 20 - 30 km/h a tyle małe xenos wyciągały ze sporym zapasem nie miały kłopotów więc by właśnie dogonić i wskoczyć do tak powolnej maszyny.

Gdy tylko ruszyli obydwa Parchy zdążyły może strzelić z raz czy dwa, Padre jeszcze trafił jakiegoś małego xenos który prawie wybuchł od nicujących go na wylot wojskowych pocisków ale karabin stuknął pustką w komorze nabojowej. Ale przestało mieć to znaczenie bo wskoczył na niego pierwszy xenos. Musiał walczyć tym czym miał, pięściami i łokciami siedząc w niewygodnej do walki pozycji w ograniczonej przestrzeni pojazdu. Tuż obok z xenosem szarpał się Black 4. Małe xenos było strasznie trudno trafić, zwłaszcza Owainowi. Xenos jednak choć zwinne i atakujące z dużą wprawą miały problemy z przegryzieniem się przez twardy pancerz ludzi. Za to nadrabiały liczbą i wytrwałością.

Obydwa Parchy zostały zarzucone wręcz kolejnymi xenosami. Wyglądało jak na nigdy niekończący się potok. Ledwo udawało się w końcu którego zatłuc a jego miejsce zajmował następny, i kolejny i przy samochodzie biegły już kolejne gotowe zaraz wskoczyć i rzucić się na dwójkę Parchów. Owain słabł. Nie dawał rady kolejnym falom obcych. Gdyby nie pancerz jego los byłby pewnie przypieczętowany. Kolejne rany i ugryzienia, kawałki wyszarpanego miesa osłabiały zwiadowcę. Jego ruchy robiły się wolniejsze i mniej skoordynowane, ramię słabło a upływ krwi i kolejne fale ból zdobywały nad nim coraz większą przewagę. Gdy Padre zabił wreszcie ostatniego jaki go kąsał Owain opadł bezwładnie na zawalone lepiącym się syfem z posoki własnej, obcych i resztek wnętrzności ciężko dysząc wpatrzony w sufit. Sądząc po wskazaniach Obroży też dogorywał. Był w krytycznym stanie, teraz pierwsze lepsze trafienie mogło przypieczętować jego los.

Black 0 wyszedł ze starcia w znacznie lepszym stanie. Choć nie znaczy, że w dobrym. Był w poważnym stanie wedle wskazań Obroży. Xenos tak samo jak 4-kę kąsały i szarpały jedne za drugim. Ledwo któregoś udało mu się zatłuc a szarpał go kolejny. Tak samo jak Owain zwykle musiał szarpać się z dwoma czy trzema małymi xenos na raz. Walka była na najbliższy dystans bo nawet swobody ruchów nie było gdy siedziało się na fotelu i tłukło xenosami o deskę rozdzielczą, narożnik szyby czy ramę drzwi. Xenos dopiero odpuściły gdy samochód złapał kawałek mniej zdewastowanej drogi i zdołał zwiększyć prędkość zostawiając je za sobą.

Obecnie pojazd przypominał poszatkowany czym tylko można złom. Coś rzęziło w siniki, coś skrzyło szurając o asfalt, nie ocalała żadna szyba, każdy widoczny fragment wydawał się poplamiony krwią xenos, ciałami xenos lub wnętrznościami xenos. Dojechali jednak do skrętu na południe. Mieli z jakieś pół kilometra do mostu. Potem jakieś półtorej kilometra za mostem na te południe i jeszcze jakieś 2 - 3 km na zachód do tego lotniska. Kawał drogi jak na taki wrak jakim toczyli się. Toczyli bo wjechali właśnie znowu w normalny obecny standard dróg i krajobrazu i wskaźnik prędkościomierza znowu oscylował wokół fenomenalnych 20 km/h. Nie miał pojęcia co z tymi xenos. Zrezygnowały? Ostatnio gdy znikały za zakrętem jak je widział wciąż za nimi biegły. A nie wiadomo ile ich czaiło się w okolice. Nie wiadomo było co z mostem. Jak się nie nadawał do jazdy to się skończy główkowanie czy ten wrak przejedzie te kilka kilometrów. Gdzieś na niebie słychać było dźwięki silników latadełek. Obecnie wedle mapy byli chyba w najdalszym możliwym punkcie, po przekątnej od lotniska, odległość pokazywała prawie równe 4 km i jakieś 2.5 h na wykonanie zadania.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline