Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2017, 19:38   #54
Zara
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Elke i Isak

Wiedźmin skinął na podziękowania najemnika. Po chwili zastanowienia powiedział.
- Miałbym za dużo przeciwników wokół siebie. Zresztą, teraz, jak wiem przeciw czemu walczymy, lepiej się przygotuję do walki.
Następnie dołączyli do całej reszty, gdzie Isak obejrzał swoją ranę i wygłosił tyradę na temat własnych metod leczenia ran.
- Skoro już mamy medyka na usługach, niech on się zajmie leczeniem. Mikstury ma pewnie gotowe pod ręką, nie będzie trzeba biegać po łąkach i zbierać kwiatki. - Odezwał się nieprzyjemnym głosem wiedźmin. Nie można było jednoznacznie stwierdzić, że wynikał on z Isaka znajomości wiedźmińskich receptur, a najemnik nie mógł dowiedzieć się więcej, bowiem skierował swe kroki do karczmy.
- Venter. - Odpowiedział wiedźmin Elke, zdając sobie sprawę, że sam się nie przedstawił. Nie było mu jednak głupio, że zrobił to dopiero teraz. Z jego doświadczenia rzadko kiedy jego rozmówców obchodziły takie szczegóły jak imię. Isak zdołał je jeszcze dosłyszeć przekraczając próg karczmy.
- Sir Deverell Aditya, jaśnie uniżony rycerz Wiecznego Ognia. - Ukłonił się teatralnym gestem rzeczony rycerz.
- Marina. - Odezwała się uzdrowicielka, do której wreszcie uśmiechnęło się trochę szczęścia i mogła zarobić trochę grosza, nie nadstawiając przy tym niepotrzebnie swojego karku, jak przy wcześniejszym możliwym zleceniu dla kupca.
- Ten gbur, który przed chwilą odszedł od nas, to Isak Parov. - Rzekł dumnym głosem Deverell. - Skoro sam nie potrafił się przedstawić naszej grupie. Mówiąc szczerze, jest to...
- Zamknij się. - Przerwał mu wiedźmin. - Będzie chciał, to zaraz sam nam powie, kim jest. Przedstawiając się wzajemnie, możemy dojść do złych wniosków. A przecież zależy nam na wspólnym wykonaniu celu? Proponuję więc udać się do karczmy, jeśli nas stamtąd nie pogonią. Pani Marina zajmie się rannymi, a my obgadamy plan.
Po czym wszyscy weszli do środka, gdzie Isak rozmawiał już z karczmarzem. Ten łypnął nieprzychylnym wzrokiem na wchodzącą w progi jego karczmy grupę, jednak mając przed sobą mieszek otrzymany od najemnika, przełknął ślinę i wysłuchał do końca wypowiedzi. Odpowiedział nieco niechętnym tonem.
- Dziękuję panie. Chociaż za wygonionych dzisiejszego wieczora klientów mi się nie zwróci. Mamy w wiosce kowala, Diemena. Raczej zajmuje się wytwarzaniem cywilnych narzędzi, ale w ostatnim czasie tak się namnożyło tu różnych zbrojnych, że i wprawy w naprawianiu rynsztunku pewnie nabrał. - W głosie karczmarza można było poznać dodatkową pretensję w ostatnim zdaniu, jakoby miał dość obecności jakichkolwiek zbrojnych w swoim otoczeniu, włączając w to Isaka i jego nową kompanię. - Jego dom znajduje się pięć budynków od mojego, w przeciwną stronę do lasu. Zresztą, poznacie sami, ma strasznie zagracone podwórze żelastwem.
Po czym powrócił do naprawiania drzwi z jednego z najmowanych pokoi, które ktoś brutalnie wyrwał z zawiasów. Inna dziewka karczemna szorowała podłogę z krwi, sądząc po czerwono zabarwionej szmacie.
W karczmie było pusto, wszyscy goście uciekli. Kompania nie musiała się nawet silić na pójście do pokojów w celu leczenia ran. Gdy Isak podchodził do reszty, przy większym stole siedziała cała reszta. Deverell zamówił dzban piwa, które już zostały rozlane między niego, Elke i wiedźmina. Uzdrowicielka Marina natomiast zajmowała się odkażaniem rany po pazurach potwora przy żebrach wiedźmina.
- Jutro lub pojutrze chciałbym ruszyć. Musimy wyleczyć się z ran, naprawić ekwipunek. Być może uda się jeszcze kogoś do nas dołączyć, bo wciąż nas mało. Ale jednak nie możemy za długo czekać, bo i ta cholerna banda zdąży się na nas przygotować. - Mówił wiedźmin, czasem tylko robiąc przerwy na syknięcia, gdy uzdrowicielka przemywała przezroczystym płynem jego ranę.
- Zdejmij górne odzienie, panie. - Powiedziała Marina, na co posłusznie wiedźmin zaczął zdejmować swój skórzany kaftan i zakrwawioną koszulę. - Szyć rany nie będzie trzeba, nie jest zbyt głęboka. Ale muszę owinąć bandażem.
Uzdrowicielka zakończyła zadanie. Spojrzała jeszcze na rycerza i Elke, oceniając ich stan zdrowotny. Sięgnęła do swojej torby z medykamentami i wyciągnęła z niej flakonik z zielonkawym płynem, który wręczyła Elke.
- Proszę, pani. Jeśli jutro rano mielibyście ruszać, to powinno... zmniejszyć zmęczenie. Wypij pani przed zaśnięciem, ewentualnie zaraz po przebudzeniu, ale wtedy efekt będzie mniejszy. - Po czym przeniosła już wzrok na Isaka. Z nim naturalnie miała najwięcej pracy, do czego ten sam już się przygotował, zdejmując zbroję oraz obserwując, jak dziewka karczemna podaje mu zamówioną butelkę spirytusu. Choć nie miał pewności, czy ten na pewno jest krasnoludzki. Marina pobieżnie obejrzała jego rany i powiedziała. - Jeśli chcecie panie to szybko wyleczyć, dzisiaj już nie wskazane będzie pokonywanie większych dystansów. Zwłaszcza z tą zbroją.
- Cóż, Isaku drogi. - Odezwał się lekko kpiącym głosem Deverell. Następne słowa wypowiadał już normalnym tonem. - Skoro najpierw musimy wybawić tę wioskę pozbywając się tej bandy i potworów, to pomogę ci. Zabiorę zbroję do tego kowala. Zresztą, znam się na tym typie zbroi dość dobrze i będę w stanie odpowiednio poinstruować go, jak ją porządnie naprawić.
Wiedźmin spojrzał ze zdziwieniem na Deverella. Odezwał się do niego.
- Ja ją wezmę. - Szybko wstał, jednak lekko syknął z bólu, gdy poczuł świeżo opatrzoną ranę.
- Nie trzeba. Będziecie widzieć mnie z okna, jeśli macie co do mnie wątpliwości. - Rycerz Wiecznego Ognia wskazał na okno, z którego rzeczywiście widać było główną drogę wioski prowadzącą do jej umownego centrum. - Zresztą, mając dwie ciężkie zbroje zresztą nie uciekłbym daleko.
- W porządku, jeśli Isak się zgodzi. Opłać jeszcze wszystkim pokoje i możemy udać się na spoczynek. Chyba, że jeszcze jakieś pytania?

Fika

Wielki szok ogarnął Fikę. Stała jak wryta, widząc bezwładne ciało Bjornara ciągnięte przez dwóch mężczyzn. Zamordowany w tak krótkiej chwili stał się jej bliskim, zaufał jej. A nie zdołali go ochronić. Poczuła wilgość na twarzy. Być może pot, chyba też łzy. Dochodziły ją jakieś słowa, nie była pewna, czy je w ogóle słyszy. Jej mózg nie reagował. Rozpacz. Tak ogromna, że odbierała świat wyłącznie szczątkowo. Pozostało jej w głowie zaledwie kilka scen z tego, co wydarzyło się później.

"...Veeril ciągle zerkał na nią przez ramię, niosąc ciało Bjornara.
- Kohtar! Nieś za mnie Bjornara.
- Mam rozorane plecy, Veeril! Jak mam nieść? - Odpowiedział niemiłym głosem wywołany mężczyzna.
- Nie rycz jak dziecko. Przejmij go. - Do rozmowy włączył się czarnowłosy. Kohtar wykonał jego polecenie.
Następnie Fika usłyszała koło siebie kroki. Ciepłe ramię objęło ją i zaczęło prowadzić w stronę lasu. Zaraz po tym cichy, melodyjny, ale znany, choć krótko, głos półelfa.
- Nie możesz tu zostać, to niebezpieczne. Chodź na razie z nami, a najwyżej później podejmiesz decyzję. - Idąc w objęciu kulejącego Veerila, powoli kroczyli w stronę reszty bandy, w las..."

"... - Nie uniesiemy go już dłużej. Pochowajmy go tutaj. - Dosłyszała poważne słowa zasapanego czarnowłosego.
Cisza reszty oznaczała ich zgodę. Przystanęli. Ktoś zaczął kopać. Akompaniamentem do cichego szumu lasu były wyłącznie dźwięki przesypywania ziemi. Następnie dźwięk ciągnięcia ciała. Głuchy huk, gdy wylądowały w ziemi. Wtedy ponownie poczuła dłoń na swoim ramieniu, ktoś ją objął.
Zebrali się wokół grobu.
- Był nam przyjacielem. Niezwykle radosnym, przyjaznym człowiekiem. I takim zginął. - Odezwał się Veeril, wciąż stojący obok niej, gdy Kohtar i leszy zasypywali wrzucone do wykopanego dołu ciało.
- Nie zapomnimy jego pogody ducha, jego poczucia humoru, jego chęci pomocy. Niech mu ziemia lekką będzie. - Dodał czarnowłosy, po czym wszyscy stali w ciszy. Po tym ruszyli do dalszego marszu..."

"... - Poza tym ona jest uzdrowicielką! Na pewno się nam przyda. - Fika poczuła, jak Veeril mówi do reszty pochodu bandy o niej.
- Będzie leczyć to, co wcześniej nam wyrządziła? - Odezwał się wciąż boczący się na nią Kohtar.
- Tylko ciebie drasnęła. Podczas walki! Celowała w tego najmitę. Przecież widziałeś dobrze. - Mówił lekko podenerwowany półelf. - Poza tym, nie była w stanie podjąć decyzji, jest w szoku. Widać, nie jest tajnym agentem, który chce nas zgładzić, a osobą, która już zdążyła się z nami sprzymierzyć. I zaprzyjaźnić...
- Szczerze mówiąc, moja próba zatrudnienia uzdrowicielki ostatecznie się nie udała. Więc tym bardziej się ucieszę, jeśli nam pomoże. - Uśmiechnął się w jej stronę czarnowłosy, gdy Kohtar miał problem z odpowiedzią. - Zresztą, po tym, jak przeżywa śmierć Bjornara masz wątpliwości Kohtar, że to nie przypadkiem cię trafiła? Zluzuj majty, będziesz miał ciekawą bliznę, jakąś kobietę sobie na nią poderwiesz. Zresztą, sam pamiętasz w jakich warunkach cię przy... Co ty, leśniku?
Do Fiki zbliżył się leszy. Kojarzyła z innych wspomnień, że wędrował w swojej oryginalnej formie, do której zapewne reszta już przywykła. Podchodząc do niej przybrał ludzką formę, którą kojarzyła z przed karczmy. Był tym, który pilnował wozów i zwrócił się do niej wtedy niemile, syczącym głosem. W ręce trzymał kilka strzał. Jej strzał.
- Tyle ssdołałem jeszcze ssebrać. - Odezwał się leśnik. Veeril sięgnął po kołczan wciąż zszokowanej półelfki i włożył do niego cztery strzały. Następnie szepnął jej do ucha.
- Widzisz, nawet leśnik cię polubił. To taki jego dowód wdzięczności, że dba o czyjś ekwipunek. Widocznie musiało mu się z boku podobać, jak strzelasz, walcząc razem z nami..."

Gdy obudziła się następnego dnia, więcej nie pamiętała. Chociaż nie mogła mieć nawet pełnej pewności, że to wszystko było prawdziwe. Równie dobrze mógł być to tylko sen.
Okryta ciepłym kocem, pod sobą miała jakiś prowizoryczny materac wypełniony wełną. Czuła ciepło, przytulność. Zza małego namiotu, w którym leżała, usłyszała gwar budzącego się obozu. Jej nosa zaczął dochodzić zapach smażącej się jajecznicy. Gdy wyjrzała na zewnątrz namiotu, zobaczyła prowizoryczny obóz w głębi lasu, na polanie. Znajdowało się tu kilkanaście namiotów. Jedne większe, drugie mniejsze. Gdzieś niedaleko parskały konie. Wiatr niósł dźwięki kilku pojedynczych rozmów na zwyczajne tematy. Widziała nieznajome twarze, które na jej widok pozdrawiały ją uśmiechem i uniesieniem otwartej dłoni. Mignęła jej kobieta, którą banda porwała z karczmy. Przechadzając się po obozie wyglądała na dość zadowoloną. Chociaż zdecydowaną większość osób stanowili tutaj mężczyźni, na dodatek opancerzeni i uzbrojeni. Jakby w ciągłej gotowości do nagłej walki.
Podszedł Veeril. Przycupnął na drewnianym stołku, który leżał koło jej namiotu.
- Dzień dobry. - Powiedział miłym, ciepłym głosem. - Lub ceádmil, zależy jak wolisz. Wczoraj był dla nas ciężki dzień, dla ciebie szczególnie. Chociaż dobija mnie trochę, że my, jako banda musieliśmy już oswoić się ze śmiercią kompanów i mimo, że znaliśmy go dłużej, to jakoś łatwiej było nam ją przebrnąć. To chyba nie świadczy o nas i naszych działaniach najlepiej... Ale zresztą, właściwie przybyłem już przekazać dalsze plany, które omówiliśmy z szefami. Najpierw oczywiście coś zjesz. Masz już trochę wody z sokiem z jeżyn. Zaraz będzie jajecznica. - Podał bukłak z orzeźwiającym napojem.
- Cóż, plan jest taki, że już za twoją pomoc w walce jesteśmy winni ci to, aby pomóc odnaleźć twego konia. Możemy ruszać nawet od razu, z rana. Chociaż nie ukrywam, że jeśli możemy jeszcze cię prosić o przysługę, to chcielibyśmy, abyś wejrzała na nasze rany i profesjonalnie je opatrzyła. Cóż, dotychczas najlepszy w tym u nas był Bjornar... - Podczas ostatniego zdania na twarzy półelfa pojawił się ogromny smutek.
 
Zara jest offline