Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2017, 00:15   #92
Hakon
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Erwin & Wolfgang & Berthold

Inżynier opierał się o balustradę przyglądając się budzącej się Skegi. Kolonia nie była imponująca jak na standardy Imperialne. Po osadzie krzątali się ludzie również daleko podobni do statecznych poddanych Cesarza. No ale to nic dziwnego. To byli ludzie północy. Norsmenie. Hartowani przez wojnę, mróz i łupieżcze wyprawy.
Niemniej jednak Erwin już chciał opuścić to miejsce i czekał na wieści jakie są plany co do dalszej podróży.

- Coś taki zasępiony Erwinie? - Obok niespodziewanie zmaterializował się Wolfgang. W jednej ręce trzymał miód, a w drugiej, tej pobliźnionej, gliniany dzbanek. - Golniem bo pierdolniem? - Zapytał unosząc lekko brwi i zakołysał mniejszym naczyniem. Zza pazuchy wystawało mu pół bochenka chleba i bezceremonialnie wciśnięty do środka kawałek sera.

Inżynier wzdrygnął się zaskoczony pojawieniem się maga. Patrzył na niego przez chwilę wielkimi oczyma.
- Ja zasępiony? Po czym taki osąd?- Uśmiechnął się na widok dzbanka i kiwnął, że wychyli trochę trunku. - Przyznać muszę, że nie gorszy ten miód.- Chwycił podane naczynie i lekko wzniósł za zdrowie rozmówcy następnie wypijając.

- A bo stoisz taki trzeźwy wpatrzony w tę wiochę jak szpak w pizdę. - Wyjaśnił Wolfgang, samemu popijając ze swojego rogu.

- A co niby mam robić? Czekam na powrót Was i reszty by dowiedzieć się co ustalone.- Wyjaśnił szybko.

- Można się dołączyć? - Spytał się nadchodzący Berthold, pod którym nieco chwiały się nogi po wczorajszej uczcie. Pociągnął łyk miodu, którego parę kropel spłynęło mu po gęstwinie brody.
-Norsemeni to dopiero potrafią się bawić, a ich kobiety...to dopiero Wilczyce! - zaśmiał się, poklepując Wolfganga po ramieniu! Erwin natomiast odwrócił się ku Skegi ze zniesmaczoną miną.

- Nie inaczej bracie. Nie inaczej. - Wolfgang uśmiechnął się do Bertholda wyciągając zza pazuchy kawałek chleba i odgryzł kęs. - A więc wybawiłeś się. - Mówił z pełnymi ustami. - I słusznie, bo zanosi się na sporo pracy.

- To znaczy, że wiecie co postanowiono?- Zaciekawił się inżynier. - Jaka praca nas czeka?

- Pewnie to co zwykle. Zatłuc to co chce zatłuc nas i przy okazji spróbować dorwać Cassiniego. Znając nasze “księżniczki” - Rozbawiony zaakcentował wyraźniej to słowo - to będziemy podróżować blisko ich wodza, więc pewnie skończymy jako jakaś dziwaczna straż tylna albo co.

- No, ale kiedy wyruszamy już ustalone?- Zapytał lekko zniecierpliwiony nie zwracając uwagi na “księżniczki”.

- Sądząc po tym jak wszyscy się dzisiaj uwijają to tak. Ruszymy zapewne jak przyjdzie czas. - Zażartował Wolfgang. - Zorganizowanie tylu luda może potrwać nawet parę dni.

- No chyba parę dni wśród Norsmenów wytrzymasz? - Berthold spojrzał na Erwina.
Z ich pomocą pokonanie Cassiniego nie będzie problemem pytanie co później….Część Jarlów chce ruszać na miasto Slannów, to się może źle skończyć…- W głosie maga pojawiła się nuta troski.

- Jak dożyjemy to będziemy się martwić. - Wolfgang dopił zawartość rogu i beknął zadowolony.

Inżynier patrzył to na jednego to na drugiego maga. Napił się jeszcze trochę miodu i westchnął.
- Wolałbym stąd odpłynąć czym prędzej. Nie w smak mi to miejsce.- Zwrócił się do rozmówców.

- Wątpię żebyś wpław zapłynął daleko. Bez statku który ma Cassini i załogi którą ma Thora nie ruszymy się stąd nigdzie. No chyba że w głąb lądu. - Wolfgang ponownie przybrał poważny ton. - Poza tym nie jest tak źle. Lustria ma wiele do zaoferowania. Artefakty tych pradawnych jaszczurów uciekają mojemu zrozumieniu. - Zamyślił się, wpatrzony w pusty róg.

- Ja nic nie mówię o pływaniu wplaw.- Zdziwił się inżynier. - Po prostu bym chciał, a nie, że tak zrobię i chodzi mi o Skeggi a nie o Lustrię.- Mówił zdziwiony z powodu rozumowania maga.

- Można i tak. - Wolfgang wzruszył ramionami. - Już się bałem że przestała ci się podobać nasza mała wyprawa. Choć i Skeggi nie jest złe. Mają dużo miodu i choć już od jakiegoś czasu się staram, nie jestem w stanie go przepić. - pokręcił zrezygnowany głową.

- Siedzenie i picie przy tych... - zawiesił się szukając dobrego określenia.- ...wojownikach powoduje pewne napięcie jak dla mnie. No ale mam nadzieję, że przeżyję.- Erwin widział, że bratnich dusz w magach nie znajdzie. Im się tu podobało.



Erwin po wizycie u Brokka wrócił do swojej komnaty. Entuzjazm spowodowany współpracą z Kowalem Run dał mu kopa do działania. Myślenie o społecznych sprawach związanych z jego osobą odsunął na bok i zaczął doskonalać swoje dzieło. Sprawdzać i testować bez użycia prochu.

Mijały dni i w końcu na statku pojawili się wszyscy żyjący ludzie i krasnoludy wynajęci przez świętej pamięci Barona. Szykowano się do drogi.
Przyszedł tez czas na jakże ważną rozmowę Erwina z Aureolusem do tej pory odwlekaną w czasie.

***

Erwin & Aureolus

Erwin opierał się o balustradę okrętu. Wpatrywał się w ocean, który rozciągał się ku horyzontowi. Westchnął lekko.
- Kiedy? Czy w ogóle wrócę?- Zapytał sam siebie i bogów, którzy może patrzyli w te strony świata.
Odpłynięcie ze Skegii planowano jutro z rana lecz inżynier już od dawna chciał stąd się wynieść.
Aureolus podszedł do balustrady i oparł się obok. Kilkukrotnie otwierał i zamykał usta nim wreszcie przemówił:
- Głupio wyszło. Przepraszam.
Erwin drgnął nieznacznie zaskoczony i popatrzył na medyka.
- Co głupio wyszło?- Zapytał z sarkazmem.
- Z Lexą, z nami… Wiesz przecież.
- Ja nie widzę żadnej głupoty.-
Odwrócił się inżynier i patrzył w przestrzeń za burtą.
- Cieszę się z Waszego szczęścia i rozumiem, że Lexa nie była mi pisana.- Mówił spokojnie bez nerwów i emocji.
- Jedyne co mnie zabolało to charakter w jaki mnie ośmieszyłeś przed wszystkimi.- Spojrzał głęboko w oczy medyka z przymrużonymi oczami.
Aureolus drgnął zaskoczony.
- Nie rozumiem - powiedział zmieszany.
- Uraziłeś moją dumę. Przed wszystkimi wygarnąłeś że dałem ciała.- Pochylił głowę Erwin.
- W Imperium bym musiał Ciebie wyzwać, jeśli honor bym chciał zachować. Tu na szczęście nikt na to nie zwrócił uwagi. Przynajmniej nie patrząc na moją osobę.- Spojrzał na Aureolusa.
- Jesteś mi przyjacielem. I nie chcę tego. Nie chcę walczyć o mój honor.- Wyprostował się odrywając od balustrady.
- Po prostu na drugi raz nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Bo cóż Ci zawiniłem.- Westchnął i odwrócił wzrok by zobaczyć co się dzieje na pokładzie.
- Jak mogę to naprawić? - zapytał medyk.
- Bądź szczęśliwy- Uśmiechnął się przyjacielsko do kompana. - i pamiętaj, że nie tylko miłość się liczy a przyjaciele. Miłość może przeminąć a przyjaźń raczej nie.- Klepnął w ramię Aureolusa.

- Chciałem coś Tobie pokazać, ale nie dane było mi wcześniej więc może teraz?- Zapytał zmieniając temat.
- Zbudowałem coś co może zmienić nie jedną bitwę.- Ruszył trzymając na Aurelusowej łopatce dłoń ciągnąc go tym samym ku swej kajucie. Medyk z zaciekawieniem udał się z inżynierem. Słyszał już, że Erwin coś buduje, ale w takich relacjach w jakich byli, wolał nie odwiedzać i nie denerwować przyjaciela.
- A tak przy okazji.- Dodał po chwili. - Jak to wyszło, że taki z zasadami specjalista, który nie romansuje z pacjentami łączy się z jedną z nich?- Spytał z lekkim uśmiechem na twarzy. Liczył, że w akcie przeprosin może mu powie co się stało.
- Z przyjacielem o wszystkim możesz rozmawiać. Do tego butelka Bordeaux czeka.
- Żebym ja to wiedział -
niepewnie uśmiechnął się Aureolus - naprawde tego nie planowałem. Nagle okazało się, że nie jestem takim cynikiem jak myślałem. Chcesz posłuchać?
- Przecież sam zaproponowałem.- Erwin klepnął na zachętę Aureolusa.
- Medycyna w ogóle predestynuje do cynizmu, a już praktyczna medycyna wojskowa - w szczególności. Wiesz, każdy cyrulik-nowicjusz w Tileańskich oddziałach kondotierów przechodzi taki test... Oto przywieziono trzech rannych - perforowana rana w brzuch, ciężka rana uda - otwarte złamanie, utrata krwi, szok i cała reszta, i - lekka rana ramienia. Operować można tylko po kolei; od kogo zaczniesz? Wszyscy nowicjusze odpowiadają - wiadomo - od rany brzucha. A nieprawda - odpowiada egzaminator. Póki będziesz się z nim bawił - a ten i tak umrze z prawdopodobieństwem 0,9 - u drugiego, tego z udem zaczną się komplikacje, i w najlepszym przypadku straci on nogę, a najpewniej też kopnie w kalendarz. Tak więc należy zaczynać od najcięższego przypadku, ale od tego, który można jeszcze wyciągnąć - to znaczy od rannego w udo. A ranny w brzuch - cóż... dać mu przeciwbólowy, a potem niech się wypowie Shallyia... Normalnemu człowiekowi może się to wydać szczytem cynizmu i nieczułości, ale na wojnie, gdy musisz wybrać między "źle" i "bardzo źle", tylko tak można postępować. To w Akademii, w Altdorfie, przy herbatce z konfiturami można było sobie tak gadać o bezcennym ludzkim życiu... Taaak. Aż tu nagle, gdy Lexa miała umrzeć… Okazało się, że byłem gotów zaryzykować wszystkim. Zdrowiem. Życiem. Przyjaźnią… Wiesz, chirurg to trochę jak inżynier. Musi postrzegać pacjenta jak maszynę, którą trzeba naprawić. Jeśli się widzi człowieka, którego można skrzywdzić… to paraliżuje. Ale Ona nie pozwoliła się traktować jak pacjentka. Była… żywa. Prawdziwa, to chyba najlepsze słowo. Była wszystkim. Przyjaciółką, przeciwnikiem, kimś, kto zawsze powie prawdę i zawsze stanie obok.
Nie mogłem się dłużej okłamywać. Ale może dałbym radę, gdyby nie przyszła uczyć się czytać i pisać. Bliskość, rozmowa… Kiedy się dowiedziałem, że nie jest z Tobą… Prawdę powiedziawszy nie wiem co się stało. Ale efekty widać.

Erwin stanął przed drzwiami swojej kajuty. Wyjął klucz i bez słowa ją otworzył i zaprosił przyjaciela do środka.
- Wydaje mi się, że lekko się mylisz. Przyjaźni nie ma co na szali stawiać. - Zamknął za nimi drzwi i podszedł po dwa srebrne puchary i butelkę wina ze skrzynki pod ścianą.
- Ja nie jestem jakimś łypciem by przyjaciela zostawiać w potrzebie. Nie uważam, że trzeba wybierać między przyjaciółmi. Między kobietami swego życia tak.- Postawił pucharki i zaczął nalewać wina. - Ty i Lexa jesteście mi bliscy. To co się stało uważam za dobre rozwiązanie przez los. Wreszcie z nieczułego medyka życie wykrzesało uczucie do kobiety.- Uśmiechnął się i usiadł naprzeciwko.
- Jak pamiętam to jedynie z kobietami to w gabinecie miałeś styczność.- Zaśmiał się ale mówił dalej.
- No ale co było to było. Jakie plany na przyszłość?- Rozsiadł się wygodniej. - Chcesz za Lexą podążać czy ściągnąć ją do cywilizacji?
- Teraz to mi zabiłeś ćwieka. Będę musiał z Nią to ustalić. Chciałbym Ją ściągnąć gdzieś, gdzie jest cywilizacja, ale czy Ona to wytrzyma? Pewnie skończy się na jakimś porcie, skąd będzie mogła wyruszać na wyprawy z siostrą
- uśmiechnął się medyk.
Erwin wydoł usta i kiwał głową.
- No to jest wyzwanie. Gorącą krew w Lexie przygasić. - Skrzywił się i po chwili dodał.
- Lepiej niech będzie wolna w decyzjach. Zawsze chciałą być wolną i jej nie w głowie dzieci i dom. No ale ja się nie wtrącam.- Uśmiechnął sie i napił się wina delektując się jego aromatem.
- Ostatnia butelka. Co ja zrobię bez tego szlachetnego trunku.- Westchnął.
- No bym zapomniał!- Zerwał się prawie rozlewając płyn z pucharu.
- Zobacz co tu mam.- Tu podszedł do czegoś pod ścianą kajuty przykrytego płachtą, którą jednym ruchem ściągnął.
- Piekielnik. Tak nazwałem.- Z uśmiechem wskazał wyciągniętą ręką swoje ostatnie dzieło.
- Ja jeszcze zapas wina mam, chętnie się podzielę, bo widzę jest co opijać - medyk podziwiał zadziwiającą wielolufową maszynę - Cóż to za dziwo? Jak wypali ze wszystkich luf to i smoka do piekła wyśle chyba.
Kolejna butelka, tym razem z zapasów medyka także skończyła się podejrzanie szybko, na szczęście w kolejce czekała już następna, tym razem zostawiona inżynierowi na później.
Czas mijał a butelki wysychały. Erwin jeszcze pokazał swoje ładownice.
- Do twojego garłacza też zrobię kilka sztuk.- Uśmiechnął się mając dobry humor od alkoholu i z powodu spotkania wreszcie sam na sam przyjaciela opartych na starych relacjach.

Spotkanie przyjaciół trwało długo. Prawie do późnych godzin nocnych z kajuty Erwina wydobywały się śmiech i toasty.

Kiedy Erwin został sam wyszedł na pokład by odetchnąć od zaduchu jego kajuty. Chciał złapać trochę świeżego powietrza i ochlapać się przed snem. Zszedł po pomoście i po zdjęciu butów ostrożnie zszedł do wody do kostek gdzie obmył się słoną, morską wodą.
- Teraz czuję się lepiej i chyba wszystko wróciło do normy.- Uśmiechnął się do siebie lecz po chwili spoważniał.
~Jeszcze spotkanie z Lexą by się przydało.~ Pomyślał i cisnął zchwyconym kamieniem w odmęty wody. Wstał i wrócił na pokład.

Następnego dnia ruszali i wszyscy krzątali się po łajbie. Erwin wyszedł dopiero gdy znaleźli się na otwartych wodach.
Trzy dni rejsu podczas, których kilkukrotnie rozmawiano o planach spaliło na panewce gdy po zaplanowanym przybiciu do portu Lexa wyskoczyła jak poparzona. Erwin nie czekał długo. Tylko przeklął i ruszył za dziewczyną. Uzbrojony w repetujący muszkiet i w kaburze pistolet repetujący był gotowy unieszkodliwić zdradzieckiego psa, który zamierzał się z bronią strzelecką na Lexę. Granaty jakby co też były pod ręką i był gotów ich użyć.
 
Hakon jest offline