Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2017, 19:43   #115
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Brenton i Ragnar

Podróżnicy prędko dogonili karawanę, chociaż krasnoludy musiały nieco szybciej przebierać nóżkami. Jedynie Brenton, po niedługim prowadzeniu niespokojnego wierzchowca za uzdę, wygodnie rozsiadł się w siodle. Karawaniarze nie zdziwili się zbytnio powrotem niedawnych towarzyszy i podróżowali dalej w milczeniu.

Deszcz siekł silnie po kapturach, obniżając widoczność do minimum. W takim właśnie deszczu doszło do dość napiętej sytuacji – tuż przed karawaną wyrosła nagle chmara konnych i prawie doszło do walki, jednak po chwili konni odkryli, że mają do czynienia z karawaną kupiecką, natomiast karawaniarze, że przed nimi znajduje się pół tuzina strażników dróg z Bosenfels. Przestrzegli przed okolicami Hasselhund, które wypaczył Chaos i zamieniły się w krajobraz rodem z koszmarów. Natomiast na południe od Hasselhund wyrósł fort zamieszkały przez grupę bandytów. Strażnicy wybierali się właśnie do księcia-elektora po wsparcie w wypędzeniu przestępców. Podobno przepuszczali przez drogę karawany kupieckie po uiszczeniu bardzo wysokiej opłaty. Potem strażnicy dróg ruszyli dalej.

Kolejne godziny drogi mijały raczej spokojnie, nie licząc oczywiście ulewy. Gdy wzgórza się wypłaszczyły, a w lasach pojawiły się liściaste drzewa, karawana urządziła postój na odpoczynek i posiłek, który wszyscy skrzętnie wykorzystali. Dalsza podróż obfitowała w strumienie wody lejące się z nieba i dziwny spokój. Potem Ragnarowi i Brentonowi zdało się, że coś jest nie tak z lasem. Konie także znów zaczęły prychać i robić się niespokojne.


Niedługo potem poznikały liście, trawa zrobiła się lekko fioletowa i ludziom także udzielił się niepokój. Z wielkiego wozu wyszedł właściciel karawany.

– Stać, stać! – wykrzyknął do woźniców, którzy z westchnieniem ulgi posłuchali rozkazu. W tym momencie Furin odezwał się do swoich towarzyszy:

– Wszystko się tu pozmieniało! Ale wydaje mi się, że jesteśmy niedaleko. Jeszcze jakieś trzy godziny do Hasselhund, a raczej ruin. Gdzieś na tym odcinku napadły nas te pieprzone, zielone gnidy.

– Wszyscy! Przygotować broń, najwyższa gotowość. Będziemy tutaj nocować. Przygotować porządny obóz – zarządzał Marcel Cavaletti. – Jutro ruszymy forsownie, żeby wyjechać stąd najszybciej jak się da.

Chudzielec podszedł do krasnoludów i rycerza.

– Panowie. Rad będę, jak zostaniecie tutaj ze mną. Dostaniecie strawę i dobrą kompanię! – zakrzyknął. – Wiem, że do zachodu słońca jeszcze dobrych kilka godzin, ale lepiej bezpiecznie podróżować. Poza tym pogoda pod psem. Co powiecie?



Atanaj i Franz

– Schronienie na konia? – zdziwił się Jan. – Przywiązałem do drzewa i spałem obok niego. Niezadowolony, ale co mnie to? To tylko zwierzę. A jak uciekać, to pewnie na południe, daleko od wioch. Tam ciężej znaleźć takich typów jak my. Potem się zrobi kółeczko i wróci do Salkalten, będzie spokój. Tam nikt nas nie znajdzie.

Z zachodu usłyszeli tętent kopyt i dostrzegli…


Tymczasem Atanaj postanowił ruszyć na poszukiwania Franza. Był pewien, że ten ruszył raz jeszcze do dworku Dignama, więc okutał się płaszczem, wyprowadził konia ze stajni i ruszył galopem, żeby dogonić kompana. Gdy tylko minął palisadę okalającą miasteczko zatrzymał się, zerwał z drzewa liść i wymamrotał kilka słów pod nosem. Liść najpierw wyrwał się spomiędzy jego palców, a potem wysechł na wiór w mgnieniu oka i jako proszek spadł na ziemię, mieszając się natychmiast z błotem. Ungoł z uśmiechem odrzucił kaptur i spiął konia do galopu. Pomimo siekącego deszczu, jego włosy pozostawały suche.


...Atanaja, który pędził w ich stronę na swoim małym koniku. Płaszcz miał rozwiany, lico zaróżowione. Zamienili parę słów, Kislevczyk dowiedział się, jaki jest plan i ruszyli.

Wędeczka poprowadził ich zwierzęcymi ścieżkami, których Franz nigdy by nie dostrzegł, Atanaj z dużym trudem, jednak w takim deszczu nie było o tym mowy. Niedługo potem zsiedli z koni i krasnolud pokazał im miejsca, o które mu chodziło. W południowo-wschodnim rogu posesji znajdowało się niewielkie wzniesienie, na którym rosły drzewa i tam, zapewne z pewnym trudem, ale dałoby się to ogrodzenie przesadzić, gdyby tylko porządnie się z grubej gałęzi wybić. I nie bać się o swoje klejnoty, które mogłyby na tym ogrodzeniu zostać, gdyby jednak skok się nie udał. Wędeczka wytłumaczył, że lepiej będzie tak właśnie wskoczyć, niż stawiać jaką drabinę, bo jak ktoś ją dostrzeże, to będzie kłopot. W drugą stronę będzie łatwiej – wtedy nie będzie szkodziło, jak kto drabinę zoczy.

Wędeczka pokazał jeszcze jedną możliwość, chociaż nie był jej zwolennikiem. Bardziej na zachód od tego miejsca grunt był bardzo miękki – mniej gliny, więcej piachu. Można by się było przekopać.

Mężczyźni pokręcili się jeszcze trochę, Wędeczka poopowiadał o zwyczajach strażników (zaznaczył, że informacje są dość niepewne, bo miał tylko jedną noc na obserwację). A potem ruszyli na północ, bo zaczęło się robić późno, sporo czasu na obserwacje im zeszło. Trzeba było spotkać tego matoła, Matołowa.

Tym razem nie spotkali po drodze nikogo, natomiast Wędeczka odpowiedział (a raczej nie odpowiedział) na kolejne pytania Franza – otóż nie powie, jak podał notatkę i jak się z Matołowem skontaktował. Zaradni ludzie strzegą swoich tajemnic.


Plaża trupów była już bardziej opustoszała. Padlinożercy zrobili swoje, rabusie, gdy przestało straszyć, także. I tylko kości i bezużyteczne rupiecie walały się wokoło. Mężczyźni czekali, deszcz przestał padać, jednak niebo wciąż zasnute było chmurami. Potem między drzewami pokazały się dwie gęby, z których jedna należała do Matołowa, druga do innego strażnika. Ten pierwszy dostrzegł od razu trójkę oczekujących i machnął do nich ręką.

– A ten drugi, to, kurwa, kto? – zapytał Wędeczka. – Wyciągać broń, hę?
 
__________________
ProwadzÄ™: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline