Wątek: [Kult] Kąty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2007, 10:56   #97
Kmil
 
Reputacja: 1 Kmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetnyKmil jest po prostu świetny
Podczas rozmowy Boba z Wilsmanem zadzwonił telefon. Alan już miał wyłączyć komórkę, ale gdy spojrzał na numer bezzwłocznie przyjął rozmowę.
- Przepraszam muszę porozmawiać – powiedział.
- Tak Kochanie...- Odbiera rozmowę, mówi cicho, wychodzi i zostawia uchylone drzwi.


Gdy Sara podchodzi do drzwi niemal wpada na Alana, który wtoczył się z powrotem do sali. Wyglądał na bardzo chorego, bardzo blada twarz, ledwo się trzymał na nogach. Spojrzał się po wszystkich nieobecnym wzrokiem poczym runął na podłogę.
Sekundę później zgasło światło. Zapadła nie przenikniona ciemność. Światło nie dobiegało ani z korytarza ani zza okna. Zupełnie jakby jakaś awaria prądu ogarnęła cały Nowy Jork. Każdy wstrzymał oddech. Nikt się nie odezwał. Po paru sekundach dało się słyszeć dziwny odgłos jakby materiału dartego na kawałki a później odgłos, jakby coś mokrego chlapnęło na podłogę. Odgłosy te dobiegały mniej więcej ze środka sali, w której się znajdowali.
W kolejnej sekundzie światło zamigało i zapaliło się ponownie.
Między jednym a drugim mrugnięciem pokazała się „śmierć”, zaledwie na ułamek sekundy poczym zniknęła. Tym razem każdy dostrzegł jej chwilową obecność. Wszyscy, nie tylko Bob, poczuli mrowienie na plecach. Wyjątkiem był Alan, który wciąż leżał na podłodze.
Dolna połowa twarzy „śmierci”, szyja i pierś pokryta była krwią. Krew pokrywała również jej ręce aż po łokcie. Dziesięcioletnia dziewczynka w żałobnej, koronkowej sukience uśmiechała się. Podniosła ręce w dziwnym geście jakby próbowała ogarnąć nimi całą salę.
Gdy światło przestało mrugać a dziewczynka zniknęła, grupa dostrzegła liczne zmiany w otoczeniu. Najbardziej szokującą zmianą był agent Wilsman. Siedział wciąż na taborecie i niedowierzającym wzrokiem patrzył na wszystkich. W jego brzuchu znajdowała się wielka dziura. Na tyle duża, że można tam by wsadzić głowę. Z otworu tego rozciągał się sznur wnętrzności prowadzący do kupy organów wewnętrznych znajdujących się na środku pomieszczenia. Sekundę później serce agenta przestało bić.

Szpitalna sala wciąż była szpitalną salą, jednak zmienioną nie do poznania.
Wszędzie panował bród, wilgoć i zgnilizna. Łóżka, na których leżeli Bob i Mathiew były żółte od jakiegoś śluzu i czerwone od krwi. Ściany, podłoga i sufit, wszystko pokrywała pleśń i grzyby.
Bob od razu poczuł, że znajduje się w znajomym miejscu.
 
__________________
Pośród ludzi stoję ,
Lecz ludzie dla mnie drogi nie wydepczą
I nie z ich myśli idą myśli moje.
Kmil jest offline