W karty grać lubił, a i owszem. Temu właśnie służyło zaopatrzenie się we własny komplecik papierowych prostokątów. Mniej lubił oddawać się hazardowi, kiedy po drugiej stronie stołu zasiadała jakaś paskudna morda z przeszłości. Tyle dobrego mu z tego przyszło, że karty mu dzięki skupieniu lepiej szły, ale z napięcia prawie nawet o piegowatej dziewce na kolanach zapomniał.
Już planował dać sobie spokój z rżnięciem w karty i zacząć urabiać glinę do zerżnięcia czegoś zupełnie innego, ale nim zdążył porządnie ułożyć dłoń na posługaczce, spoza karczmy rozległo się paraliżujące wycia.
To znaczy, paraliżujące Albrechta konkretnie. Choć pewnie i kilka innych osób.
Nie za bardzo był się wstanie ruszyć, tyle że mocniej przycisnął do siebie dziewczynę, niczym przestraszony dzieciak ściska posłanie. W myślach przypomniał sobie rozmowę dwóch chłopów podsłuchaną w stodole. "Dobrze, że tam nie zostaliśmy".