Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2017, 21:34   #32
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Aila obudziła się przed świtem z potwornym bólem ciała. Bolało ją dosłownie wszystko, a już najbardziej wewnętrzna strona ud. Ten ból przypomniał jej też wydarzenia ostatniego wieczora, jej zachowanie - niemoralne, dzikie, lubieżne. Była wszystkim tym, co w niej drzemało, a co za tym idzie, nie mogła powiedzieć, że przestała być sobą. Wręcz przeciwnie. Taka właśnie była naprawdę gdzieś głęboko - obrzydliwa i wyuzdania.

Usiadła na łóżku i zakryła twarz dłońmi, a Alexander leżący obok udawał, że śpi. Szlachcianka popłakała trochę, widać jednak było, że nie chciała go budzić. Alex spod przymkniętych oczu widział w mroku tylko zarys jej ciała, gdy wstała i trzęsącymi się dłońmi zaczyna ubierać strój do jazdy.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Panie! Pani! - Noel rzekł w miarę cicho. - Uchodzić nam już.
- Za... zaraz będziemy gotowi - odpowiedziała mu Aila nieco drżącym głosem, kończąc przy tym ubieranie się. Spojrzała teraz w stronę łóżka, choć niewiele w ciemności była w stanie dostrzec.
- Nie śpisz? - zapytała cicho.
- Już nie. - Alexander wstał powoli. - Zbierać się musimy - dodał zaczynając po omacku zbierać części swego ubrania z podłogi.
Ona chwilę stała, patrząc za nim.
- Alex... ja... przepraszam... nie wiem, co we mnie wstąpiło. Wiem, że to... to było okropne. - mówiła cicho - Nie mam prawa prosić cię o wybaczenie, chcę jednak byś wiedział... że... - Zacięła się na moment. - Przepraszam. Bardzo przepraszam.

Milczał zakładając krótkie bieliźniane gacie i spodnie.
- Wszystko pamiętasz z nocy? - w końcu spytał zapinając pas.
Objeła się dłońmi za ramiona i skuliła nieco, jakby w geście obrony przed spodziewanym ciosem.
- Tttak - odpowiedziała drżącym głosem. - Niestety.
- O co chodziło z tymi snami? - bękart spytał wymacawszy koszulę.
Na moment przestała oddychać.
- To... paskudne... nie chcesz wiedzieć, wierz mi - rzekła cicho.
- Chcę.
Zmieszała się, choć była teraz wdzięczna ciemności za to, że kryła jej oblicze.
- Śnił... śnił mi się Merlin, rozmawiał ze mną, był dobry dla mnie... A jednak rozmowę skończył na tym, by powiedzieć mi, że należę do Marcusa... i to on jest moim prawdziwym panem. - Przełknęła ślinę. - Potem pojawił się on...
- Marcus - Alexander rzekł beznamiętnym głosem zapinając koszulę.
- Tak... - Aila znów odetchnęła, zbierając w sobie odwagę. - On jednak mnie nie chciał... powiedział że... - głos jej się załamał - że odda mnie swojemu psu. - zachlipała.
- Oddał?
Jego pozbawiony emocji głos rozbijał ją wewnętrznie, jednak starała się mówić dalej mimo cisnącego gardło płaczu.
- Tym psem... był... wilkoczłek... wyglądał jak te bestie w młynie, ale... sylwetkę miał bardziej ludzką... a jego twarz... - znów głos jej się załamał, po czym prawie wykrzyczała: - To był Hans!

Znów chwila ciszy.
- Musimy ruszać, Noel brzmiał jakby zaaferowany był. - Bękart zaczął krzesać ogień i zapalił świecę, by w jej świetle można było wziąć wszystkie rzeczy nie zapominając o niczym.
Aila jednak nie była w stanie się ruszyć. Stała po drugiej stronie łoża, a łzy spływały jej po policzkach.
- Przepraszam... nie zasługuję na wybaczenie... ale tak bardzo... bardzo cię przeprasza...
- To nie Twoja wina Ailo - odrzekł cicho wysuwając kuferek spod łoża. - Nie Twoja… szepnął. - Nie wiem czy nieodwracalnie zrobiła Ci coś krew szalonego Elijahy, czyś opętana. Ale nie Twoja w tym wina.
Nie odpowiedziała, bo i co mogła rzec więcej. Chlipiąc żałośnie pod nosem, zaczęła się też pakować.

Gdy otworzyli drzwi zobaczyli zniecierpliwionych Noela i Bernarda. Obaj wślizgnęli sie do Izby zbierając rzeczy Alexandra i Aili, jakie Ci na czas rezydowania w gospodzie przenieśli do alkierza.
Wóz zaprzężony był, a Jiri i Giselle siedzieli w siodłach. Czarnowłosa miała kilka ciemnoczerwonych plamek krwi na policzku i szyi, widocznych w świetle pochodni. Aila jednak nawet tego nie zauważyła, zbyt skupiona na swoim mrocznym, wewnętrznym świecie. Machinalnie wsiadła na konia, krzywiąc się lekko, gdy otarcia po nocy dotknęły siodła.
Nie skarżyła się jednak.


Gdy opuścili “Pohulankę” Alexander kazał Jiriemu i Noelowi wysforować się do przodu i gnać wozem ile się da, prawie do zajechania koni. Sam z Bernardem został z tyłu i dołączyli oni doścignąwszy wóz, oraz Ailę, Giselle i Jiriego jadących przy nim konno, w okolicy południa, kiedy to Noel zdecydował stanąć na popas. Bękart d’Eu ubrany był we własną zbroję, ciemnawą bo niedoczyszczoną jeszcze przez giermka, a Bernard w zbroję Hansa. Obaj z kopiami przy kulbakach wyglądali dosyć groźnie i zasadniczo właśnie o to chodziło.

Cokolwiek uczyniła Giselle karczmarzowi, czyn ten wraz z grożeniem biskupiemu bękartowi, oraz zapewne ze złością młodziutkiego Jerzego Supersaxo, musiał skutkować pościgiem. Bernard miał łeb na karku i dyskretnie sugerował swymi pytaniami i zachowaniem, że ruszać będą na zachód, ku Lucernie i Burgundii, wszak francuskie lilie w herbie Alexandra mogły potwierdzać ten kierunek. Nikt jednak nie miał złudzeń, że na wszelki wypadek i w druga stronę, w górę Rodanu, biskup ludzi może posłać gdy szukający ich na zachodzie nie znajdą, ani rozpytawszy przy drodze nic o nich nie usłyszą.

Tak też się stało, bo niedługo po popasie, gdy jechali traktem wzdłuż rzeki łomot kopyt usłyszeli. Grupa około dziesięciu lekkozbrojnych konnych pojawiła się w zasięgu wzroku i widząc wóz, oraz kilkoro jeźdźców przy nim zakrzyknęła nierówno, ale radośnie, trafnie uznając odnalezienie zbiegów z “Pohulanki”. Czy na miejscu osadził ich strzał z kuszy Jiriego w tę ciżbę, po którym poprawiła Giselle z broni po Otto, oraz ze swego kozła z cięższej pieszej kuszy Noel? Czy też duch w nich upadł na widok dwóch w pełni opancerzonych rycerzy nawracających na nich z pochylonymi kopiami? Nie wiadomo, zapewne jedno i drugie, bo choć blisko dziesiątka ich była to atakować się jednak nie zdecydowali. Kilku pomagając postrzelonym zawróciło zapewne po posiłki, a czterech tropem zbiegów zaczęło podążać utrzymując bezpieczną odległość. Alexander, Aila i reszta ich orszaku jak nic mogli oczekiwać może i nawet ze dwóch tuzinów ścigających pod wieczór i to już nie pierwszych lepszych, ale konnych kuszników, a może i jakiegoś, albo i kilku ciężkozbrojnych.
Ze dwie godziny później, w zasadzce dwóch prześladowców ubito, a dwóch uciec chciało z tej matni, Jiri swe mistrzostwo wtedy pokazał ustrzeliwując jednego z daleka, a Giselle za drugim pomknęła. Najlżejsza i na wypoczetym w miare koniu (bo celowo na wozie od ostatniego popasu jechała) największe szanse miała doścignąć zbrojnego ze Sion. Wróciła niedługo lekkim kłusem zadowolona z siebie. Nikt o los ostatniego z mających mieć ich pod pieczą zbrojnych, nie pytał.

Alexander we wsi zwącej się Cudnówki, u ujścia doliny zwanej jakoś z niemiecka, usłyszał o przełęczy prowadzącej przez wysokie Alpy. Po naradzie z Ailą zdecydował się wóz sprzedać, przewodnika nająć i tym cięższym przejściem przez góry ruszyć, a chłopów przekonać, aby pościg dalej wzdłuż Rodanu kierowali.

[MEDIA]https://www.ticino.ch/pictures/infoturistica/verybig4/120423_5.jpg[/MEDIA]

Wszelki dobytek na konie przełożono i zaczęła się mozolna przeprawa na Berno, która mocno się na nich odbiła, ale pościg żaden już się nie pojawił. Dopiero gdy zeszli w niższe partie gór po berneńskiej stronie Alp, odetchnęli i odpoczęli dwa dni w wiejskim siole. Tam też bękart nowy wóz nabył i tam też oboje z Ailą odważyli się w końcu porozmawiać o tym co zdarzyło się w “Pohulance”...


Na jednym z popasów Alexander wziął chleb i spory kawałek sera, po czym usiadł blisko żony siedzącej pod drzewem. Ona odsunęła się nieco, czy to robiąc mu miejsce, czy raczej nie chcąc się stykać z jego ciałem. Od nocy w karczmie nie sypiali razem, a Aila dbała o to, by jej ciało nie stykało się z żadnym innym. Nawet zaczęła chodzić w rękawicach do jazdy, co przy rosnącej temperaturze rozkwitającego maja wydawało się co najmniej zastanawiające.
Na tym właśnie Alex postanowił postawić próbę dotarcia do niej.
- Czemu w nich chodzisz? - spytał podając jej odłamany kawał chleba i ser. - Ciepło przecie.
Spojrzała na swoje ręce.
- Nie przeszkadzają mi - odparła, po czym by zmienić temat, dodała: - Koń przy wozie jednak dobrze sobie radzi. martwiliśmy się, że może utykać, ale jest dobrze... tylko do kowala będzie trzeba i tak podjechać, podkowę poprawić, prawda?
- Nie wiem i mam to w dupie. Nie koń mnie interesuje, lecz Ty.

Podskoczyła prawie, słysząc jak przeklina, po czym skuliła ramiona. Patrzyła na trawę u swoich stóp, marszcząc brwi.
- Mi nic nie jest - odpowiedziała, po czym dodała :- Nie wiem, co mogłabym więcej... poza przeprosinami...
- Ailo… - powiedział miękko. - Próbuję zrozumieć, poukładać to sobie, znaleźć wytłumaczenie. Pamiętasz jak pytałaś o Twój bezwstyd?
- Ttaak.. - odparła nieśmiało, nieufnie.
- Ailo… jako rzekłem - Alex spojrzał na nią, prosto w jej oczy. - Prawdę mówiłem. Uwielbiam Twój bezwstyd i lubieżność, alem nie myślał że… - urwał. - Ailo, na środku głównej izby karczemnej niczym demon się miotałaś wrzeszcząc bym Cię rżnął.
Zakryła twarz dłońmi.
- Wiem... wiem i pamiętam... - wyszeptała łamiącym się głosem - chciałabym nie pamiętać... powiedzieć ci, że to nie byłam ja, że to... opętanie... albo wampirów urok, ale... - przełknęła ślinę - nie mogę. To... to wszystko, co we mnie było... bardzo głęboko, jakimś cudem wypełzło... i było obrzydliwe.
- Zawsze to w Tobie było? Zawszeć w głębi to czułaś?
Westchnęła.
- A jakie to ma znaczenie, Alexandrze? - zapytała, podnosząc na niego spojrzenie smutnych oczu. - Nie wiem, wiem tylko, że zawsze gdy mnie rozbudzałeś, choć robiliśmy rzeczy... namiętne, ja czułam w środku, że mogłabym nawet więcej. Jestem obrzydliwa. Myślałam, że sama przed sobą to ukryję, ale... to właśnie ja. Przykro mi.
- Kocie Łby na uboczu, wierna służba przyzwyczajona być może… - Alex zastanawiał się na głos.

Uniosła brwi, wyraźnie nie wiedząc do czego dąży.
- Nie bardzo rozumiem... co to ma do rzeczy?
- Że ukrywać nie będziesz tak musiała.
Zdziwienie na chwilę odebrało jej mowę.
- I ty byś... taką mnie chciał?
- Kocham Cię, choć strach człowieka bierze, a gdy to czynisz, to jakbyś nie Ty była… Może przywyknę rozpoznając Cię w tej jaką się stajesz. Opuścić ni stracić Cię nie chcę.
Wyjęła dłoń z rękawicy i nieśmiało wyciągnęła w jego stronę, pozostawiając jednak mężczyźnie decyzję, czy chwici jej palce.
- Alex... ja nie chcę taka być. Mnie samą to przeraża. W tym problem, że ja... ja chyba nie powinnam w ogóle dopuszczać tego głosu do głowy, nie powinnam... przy tobie legać, ani na inne pokusy cielesne nas wystawiać.
Ujął jej dłoń i pochylił się ku niej.
- Spójrz mi w oczy i powtórz, że nie chcesz taką być. Rzeknij, że nie chcesz dzikiej przyjemności i spełnienia, oraz wyuzdanej i bezwstydnej do niego drogi. Powiedz prawdę, zali nie chcesz taką być.
- Ja... nie... - Spojrzała na niego z wyraźnym bólem w sercu, walcząc sama ze sobą. - Nie... nie... nie umiem. - Zwiesiła głowę, poddając się. - Jestem obrzydliwa, przeklęta.
- Zaakceptowałbym to - rzekł. - Boś ty nie więcej obrzydliwa od co trzeciego na tym świecie. Ty jeno oporów nie masz, jakbyś łamiąc okowy więzów krwi złamała do szczętu te moralności i stonowania. - Westchnął. - Pierwsze co chciałem zrobić gdyś na środku izby wrzeszczała bym cię rżnął, to podwinąć suknię i zrobić to. Mocno, zwierzęco. Jeszcze z nadzieją, że kto zobaczy. W każdym to drzemie, w jednym mniej, w innym więcej. Każden ma jednak opory, jeden mniejsze, drugi większe. U ciebie lubieżność ogromna, oporów tyle co wcale. Obrzydliwym tego nie widzę. Boję się jeno… - Ścisnął jej dłoń.
Uśmiechnęła się blado.
- On mi coś podał, ale... masz rację, wolę ćwiczyć muszę, by się temu... opierać.
- Może i co zadał, ale… gdyby nie na Ciebie trafiło, to by chyba tak nie było. - Zawahał się i temat zmienił. - Rzeknij mi, czy dotyk obcego złość by w tobie wzbudził, czy ogień?
- Alex... proszę... - Cofnęła dłoń. Jej zachowanie było znaczącą odpowiedzią.
- Powiedz to - rzekł miękko uchwycając jej dłoń na powrót.
- Ja... myślę, że nie taki ogień, jak przy tobie - spróbowała trochę to obejść.

Alexander uśmiechnął się smutno.
- To, żeś nieokiełznana i bezwstydna… każden małżonek… no może nie każdy, wielu marzyłoby o takiej żonie. - Znów spojrzał jej w oczy. - Tyś jednak niczym las podczas suszy. - Położył jej dłoń na udzie. - Zali mogę być spokojny, że kto Cię dotykiem samym czy słowem nie rozbudzi na tyle… - lekko pomasował jej udo wciąż spoglądając na nią - byś wszystko to co w Tobie siedzi oddała mu rozpalona zwykłą chucią?
Przygryzła wargę.
- Alex... wiesz przecież, to niełatwe, ale... wierną ci byłam... no, jeśli o mężczyzn chodzi. I choć Hans wyznał mi uczucie, z kwitkiem go odprawiłam, więc...
Aila była tak zaaferowana sprawą, że nie zauważyła nawet, że powiedziała więcej niż planowała. Bękart na to uniósł brwi w zaskoczeniu, ale tematu nie pociągnął.
- Gdybym tu Bernarda zawołał i za jego śmiałość zabronił go karać… by nie groziła mu kara jeno za śmiałe poczynanie. - Uścisnął jej dłoń. - Czy dotyk jego nieskromny, ognia by nie wzbudził? Chęci spełnienia i nieprzytomnej żądzy?
Szlachcianka zmarszczyła brwi, lecz jak prosił, zastanowiła się nad tym. Po chwili pokręciła przecząco głową.
- Nie, tak nie uległabym, ale... - westchnęła - gdybyś ty mnie rozpalił. I nagle, gdy miałbyś... no wiesz, we mnie... albo w trakcie... i on by cię zastąpił... nie wiem... nie wiem jakbym zareagowała - wyznała.
- A w karczmie? Gdybym wyszedł do wygódki tuż przed tym nim jęknęłaś?
Popatrzyła na niego z udręką, znów jakby odrobinę się odsuwając.
- Alex... proszę... ten szczeniak... brzydził mnie...
- Wiem to, ale i nie o to pytam. - Alex mówił miękko, bez złości. - Pytam jeno czy szanse na co by miał rozbudzając dotykiem, taka nawet gnida i dzieciuch.
Nie odpowiedziała, ale po chwili skinęła twierdząco, zwieszając potem ze wstydu głowę.

- Skurwysyn! - Alex wydusił z siebie na granicy załamania w szloch. - A jam mu jeno lekką śmierć dał. - Widząc niezrozumienie na twarzy Aili dodał szeptem: - Elijasze…
- Myślisz, że to on? Ale przecie on... on mnie nawet nie tknął - powiedziała cicho.
- W tobie drzemiące dzikie żądze musiał zauważyć i umiłowanie wolności. We mnie samotność i brak czegokolwiek w życiu i żal za tym - Alexander mówił głucho patrząc w ziemię. - Jedno i drugie powoli podsycał, rozbudzał… jednocześnie ku sobie nas kierując… Pokochalim się… i to jam zaczął Twą lubieżność karmić i rozbudzać dalej, a Ty we mnie przywiązanie, radość z posiadania szczęścia. Dawał dylematy, drogi do udowadniania miłości sobie i czynienia jej głębszej… - Spojrzał na nią. - Jego krew szaleństwem kipiała. Gdyśmy więzy zrzucili, sami.., siłę z miłości czerpiąc… To już w nas było. Tyś opory odrzuciła, lubieżność nieposkromioną mając. Jam zazdrość rozbudził i strach przed utratą. Dziko. - Urwał patrząc jej w oczy. - Ale nie wziął pod uwagę, że się rozstaniemy. W zawieszeniu byliśmy, tęsknota… Tym bardziej dopełniło się gdyśmy się odnaleźli, - Miłość poniosła to co w nas rozbudził. Jam z zazdrości gotów świat podpalić. Ty z żądzy gotowa innemu się oddać.

Słuchała go w napięciu.
Początkowo chciała powiedzieć, iż zbyt wiele wpływom nieumarłych przypisuje, lecz sama musiała przyznać, że w tym co mówi jest pewna prawidłowość.
- Nawet jeśli tak było... co zrobić z tym możemy? Znów się rozstać? - zapytała bardzo cicho.
- By on choć w proch obrócony wygrał, a martwy szalony śmiech niósł się w naszych myślach, trawionych goryczą i rozpaczą tęsknoty i utraty?
Aila milczała, po czym nieśmiało oparła się o jego ramię.
- Masz rację... kocham Cię.
- Ja Ciebie też. - Objął ją. - Przechodzi to na nas wzajem - burknął lżejszym tonem. - Na Ciebie ma zazdrość, a mnie udziela się żądza Twa. - Zmierzwił jej włosy.
Wtuliła się.
- Nie wiem jeno jak teraz mają wyglądać nasze... no wiesz…
- Będę musiał ogień Twój gasić by Cię nie trawił i bym poczucie mógł mieć, że ten płomień na kogo innego nie przeszedł - mruknął gładząc jej ramię. - Czy podołam nie wiem, spróbuję. Muszę jednak tedy wiedzieć jak… Co w Twej żądzy się rwie, jak to ugasić mogę. Jak wtedy com w pieczarze banitów Cię pytał i “Pod Kozłem”.
Aila spuściła wstydliwie oczy. Chyba to już było dla niej za wiele, dla jej grzecznej wersji przynajmniej.
- Ale chcę byś z tym walczyła poza tym gdy będziemy sami - dodał.

Popatrzyła na niego z jakąś taką cichą nadzieją, która nieśmiało wypełzła rumieńcami na jej licach.
- A gdy będziemy sami?
- Wtedy nie… - odrzekł podpisując na siebie wyrok.
Aila uśmiechnęła się delikatnie i wstała.
- Czas chyba... jechać dalej, żeby na noc jakąś karczmę znaleźć - powiedziała niby to bez powiązania.


Droga daleka była, tedy dni mijały.
Zawitali do Lucerny, oraz przez Konstancję droga im szła, gdzie Jiri bardziej pochmurny był i małomówny nawet jak na niego. Wszak to tu na soborze pół wieku wcześniej z okładem Husa spalili papież Jan XXIII z cesarzem Zygmuntem Luksemburskim do spółki. Nim tam dotarli, jechali przez ziemie Turgowii, gdzie przy trakcie domostwa w siołach nowe były, lub się odbudowywały dopiero, a gdzieniegdzie i puste pogorzeliska dało się zauważyć. Jak Alex mówił, to mogła być i Hansa robota, bo wszak szwajcarski szlachcic wedle opowieści mocno dokazywał, gdy konfederacja zeszłego roku na te habsburską ziemię napadła i ją zdobyła.

By nie przebijać się przez góry Tyrolu, obrali szlak bawarski i tak bogatymi ziemiami Albrechta zwanego Mądrym podróżowali aż po Monachium, gdzie kilka dni odpoczęli. Alexander uparł się na to, by Aila tam kilka sukien zamówiła, a on powóz prosty zakupił w miejsce wozu, co by żona jego się prezentowała godnie w Wiedniu. W kuferku rycerza coraz śmielej dno przebijało, co zmartwień mu przysparzało, bo w Wiedniu nieliche wydatki też ich czekały, a od jakiego czasu rycerz jeno cięgiem wydawał.

Dalsza droga istną sielanką była.
Aila z nowymi służkami, Urszulą i Aliną w niewymyślnym, ale wygodnym powozie jechała, koniec maja słoneczny był, ziemie ludne, to i zawsze karczma jakas się znalazła i obozować pod niebem nie musieli. Wszystko jakby z tyłu zostało, groźba Marcusa jakby nierealna się wydawać poczęła.

[MEDIA]https://i.imgur.com/wEmu6lM.png[/MEDIA]

W trakcie podróży, przez prawie miesiąc siostry “de Wygódka” (jak je zaczął nazywać Jiri) pogodziły się z losem rodziny. W tych ciężkich czasach utrata bliskich nie była rzadkością, choć to jak odeszli Filip karczmarz i jego żona było sporą zadrą dla obu dziewczyn. Największą rolę odegrała tu Giselle. Ciemnowłosa już wcześniej jakoś przywiązała się do Urszuli, co można było zauważyć w ulotnych momentach jak choćby wyraz jej twarzy gdy obserwowała dziewkę poniesioną przez konia… lub zacięcie gdy na cel wzięła właściciela “Pohulanki”. Mniej nieco niż dziesięć lat różnicy między nimi było, a Giselle przez te lata dojrzała bardzo. Zdawać by się mogło, że niczym starszą siostrę czupurną blondyneczkę traktuje, ale Aila gdy czasem patrzyła, zastanawiała się czy to nieco więcej, z tragedią kruczowłosej wspólnego nie mające. Giselle gdy uznała że czas, obsobaczyła Urszulę od góry do dołu, że ta tylko się użala. Wzbudziło to z początku wynikającą z żalu i smutku wściekłość blondyneczki, ale zadziałało skutecznie. Wkrótce Ula dla starszej siostry oparciem już była sama ją z rozpaczy wyciągając, a ta tym większa się zdawała, że Hans przepadł.
W Konstancji już sytuację za w pełni opanowaną można było uznać, tym bardziej, że Aila zdecydowała obie siostry swymi przybocznymi służkami uczynić.
Swoje dokładał też Noel. Jak rzekł Aili - takiego żywiołu jak Urszula unikał, ale tkliwa, bardziej romantyczna i gospodarna Alina, to co innego. Problemem rudzielca był tylko niewiadomy status jej męża. Dziewka źle na jego bliskość nie reagowała, choć wciąż nadzieję miała na powrót von Hallwyla, ale i zaczynała godzić się z losem, że wdową być może. Noel jej bynajmniej nie mierził, przez co oboje zachowywali się jak wstydliwa panna na wydaniu, co by niby chcieli, nie mogli i po prawdzie jednak nie bardzo wiedzieli czego chcą.

Przez całą drogę Aila mogła też przyjrzeć się relacjom Alexandra z… Giselle. W pewnych momentach czuła wręcz gorycz, choć z innej strony niż by się spodziewać mogła. Czarnowłosa ani jej w drogę nie wchodziła, ani nie czyniła umizgów względem bękarta. Znać w niej było pewien żal z nieosiągalnego, ale na pogodzoną z losem wyglądała. Albo i po prostu czekała. Wszak dzika miłość małżeństwa przepełniona pasją wielokrotnie ich wspólną przyszłość na ostrzu noża stawiała. Żeby to raz rozstaniem w gniewie groziła… raz wszak na pięć lat z hakiem tym zaowocowała. Każden by mógł orzec, że przy tych dwojgu szalonych, opętanych tak spalającym uczuciem, nie wiadomo czy jutro z bólem się nie rozejdą. Giselle trwała, zakładając to i chcąc wtedy swą szansę wykorzystać. Sama nie czyniła nic jednak ku tmu.
Tym jednak co szlachciankę o gorycz przyprawiało, to porozumienie. Między Alexem i Giselle, niezależnie od jej myśli, była przyjaźń i pewne przywiązanie pięciu lat tułaczki. To samo zresztą z Noelem i Bernardem ich łączyło. Czasem bez słów się rozumieli, i choć bękart Ailę miłością obdarzał, to zazdrość w tym być mogła ze strony szlachcianki. Raz nawet widziała, że sprawiającą się świetnie w targach z kupcem w Monachium, Alex Giselle objął, przytulił i w czoło pocałował. Żadnego gestu przy tym jak względem niewiasty nie czyniąc.
Aila tedy dawną samotność w sercu odkrywała i zamiast szukać komitywy, sama odgradzała się statusem i urodzeniem od ich orszaku. Często więc gdy oni wieczorami siedzieli przy jednym stole i wspominali, albo czasem przy ognisku śpiewali, ona przyglądała się temu z daleka lub wręcz odchodziła, by patrzeć w gwiazdy. O czym wtedy myślała, nie wiadomo.

Wyrzutów jednak względem Giselle nie czyniła. Czasem nawet z nią rozmawiała, choć tylko gdy konieczność taka zachodziła i wyłącznie o sprawach bieżących.
Sama też za dnia bardziej się na nauce sióstr skupiała, by je obyczajów dworskich wyuczyć, które niedługo jej udziałem się staną, by dziewczyny wiedziały jak się mają zachowywać i na ile sobie pozwolić mogą.
W nauce tej Urszula była niebo pojętniejsza od starszej siostry, jednak szybko się nudziła i irytowała. Alina dużo lepiej spisywała się tam, gdy ważna była dbałość o szczegóły.
Obu jednak nie brakowało chęci, toteż w miarę zmieniającego się krajobrazu, opanowywały nowy fach i już w Monachium jak prawdziwe służki się zachowywały. W podzięce za to im także Aila kazała uszyć sukienki - skromne, acz zgrabne i wytrzymałego materiału. Na to zaś miały po dwie pary fartuszków i po czepcu. tego ostatniego Urszula wciąż jednak zapominała. Jak przypuszczała kasztelanka - celowo.

Alexander przez drogę starał się pokazać Aili to, o czym rozmawiali po przekroczeniu wysokich Alp. Gdy sami byli, nie strofował jej w niczym pozwalając uchodzić z niej żarowi, co w niej drzemał. Absurdem byłoby powiedzieć, że poświęceniem było dla niego spełnianie tego do czego doprowadzał Ailę trawiący ją wewnątrz dziki ogień. Dla mężczyzny ta lubieżność kobiety wszak często w sferze marzeń była. Mimo to z troską do tego podchodził i obawą… kiedy ten ogień na tyle urośnie, że on sam małżonki zaspokoić po prostu móc nie będzie i do czego to doprowadzi. Starał się też często w łożu naprzeciw pasji stawiać powolne, ale przepełnione uczuciem i bliskością akty, jakby z nadzieją, że może i tej żądzy nie zgasi, ale szlachcianka i w powolnej leniwej miłości znajdzie upodobanie, co jej coraz zachłanniejszą naturę powstrzyma.
Aila zresztą początkowo próbowała się opierać, samej mając wiele obawy w sercu, z czasem jednak znów zaczęła się otwierać na męża. Chętnie brała i chętnie dawała. Widział tedy Alexander, że dobrze się odnajduje w czułych aktach... jeśli przerwy długiej nie mieli. Kiedy jednak kilka dni przerwy ich spotkało, Aila potrafiła napaść go choćby za wozem, bez żadnych subtelności spódnicę podnosząc i jego spodnie rozpinając na tyle, by szybko i gwałtownie przeżyć rozkosz mogli. Potem zaś wracała do swoich spraw jakby nic się nie stało, a i rumieńcem się potrafiła delikatnym okryć, gdy mąż zanadto jej się przypatrywał. Ot, nigdy nie wiedział z którą jej naturą ma do czynienia. Jednego przez całą podróż nie zrobił, co jej obiecał, że uczyni. Nie drążył względem jej najskrytszych marzeń z łożnicą związanych. Nie czas po tym był w czasie podróży.

Wiedeń nie jeno stolicą włości Habsburgów był, ale od obrania Fryderyka III cesarzem rzymskim, stolicą Świętego Cesarstwa się stał. Miasto bardzo ludne było i pełne znacznych rodów, a na samym Uniwersytecie założonym blisko sto lat temu przez Rudolfa IV, jakieś pięć tysięcy żaków nauki studiowało. Sam cesarz rezydował w Wiener Neustadt oddalonym o dzień drogi od Wiednia w zamku odziedziczonym przez Habsburgów po rodzie Babenbergów. Dziwnym było, że nie w samym Wiedniu, w niewielkim choć ładnym Hofburgu.
To znaczy dla Aili i Alexandra dziwnym by to było, gdyby nie wiedzieli kto jak się zdaje naprawdę Wiedniem włada. Po nocy szczególnie.

Długo zajęło nim znaleźli karczmę co by ich i orszak przyjąć mogli, tedy jechali przez ulice cesarskiej stolicy powoli. Alexander w zbroi, wciąż nie doczyszczonej w pełni (bo się nie dało), ale przez to wyglądającej jak umyślnie oksydowana. Jakę miał z herbem, jako i Bernard za giermka służący. Aila w powozie, w nowej sukni odruchowo pańską postawę przyjęła i choć miasto co chwila dziwiło jej oczy, przyglądała się wszystkiemu przez okienko z wyrazem znużenia na twarzy, pozwalając przechodniom podziwiać swoje urodziwe lico. Alna i Urszula w jasnych, prostych ale ładnych sukniach naprzeciw niej siedziały starając się wyglądać na tyle dostojnie by Pani wstydu nie robić, ale i z rozdziawionymi ustami chłonąc widoki. Już widok Konstancji i Monachium nimi wstrząsnął, ale Wiedeń wręcz teraz dobił.

Podróż zakończyła się.
Teraz miało być już tylko gorzej...

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline