Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2017, 00:52   #218
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Nie wierzyła własnym uszom… udało się! Zyskali jeden transporter od Morvinovicza, za cenę kapsuły z bronią co prawda, ale nic innego Brown 0 nie mogła mu zaproponować. Rosyjski biznesmen rozumiał magię biznesu i dbał o swoje interesy. Wyszło nie najgorzej… taką Parch miała nadzieję. I że Zoe, Chelsey i Hektor nie urwą jej głowy za oddanie sprzętu. O ile nie zrobi tego wcześniej Johan.
Był zły, widziała to aż za wyraźnie. Na Anatolija, na nią. Na to jak ze sobą rozmawiali i do czego próbowali oboje dość. Znaczy ona próbowała… i udało się, ale marine wciąż chciał ciągnąć na swoja stronę. Do tego reporterka coś od niej chciała, tak samo jak żołnierz Floty i właściciel klubu. W jednym czasie, a nie mogła się rozerwać. Najchętniej pojechałaby transporterem po pozostałych, niestety kapsułę zrzutową Brown otwierała tylko obroża Brown. Był też system ochrony lotniska - do jego uruchomienia i przejęcia potrzebowali informatyka… a ona była tylko jedna.
- Wybaczcie na moment - uśmiechnęła się do Rosjanina i przeszła te parę kroków, gdzie gotujący się niecierpliwie do drogi żołnierz.
- Johan posłuchaj - zaczęła, uciekając oczami na podłogę. Nie wiedziała co powiedzieć, w jaki sposób, aby go nie urazić. - Muszę zostać, jest tu sporo pracy dla hakera. Przygotować… co dam radę… i… - zacięła się, wracając wzrokiem do jego twarzy. Zrobiła jeszcze jeden krok, stając tuż przy nim. Podniosła ręce, obejmując jego twarz z dwóch stron aby nie odwrócił się i nie odszedł.
- Nie chcę zostawać - wyszeptała - Nie chcę… cię zostawiać, bo… wiesz jak może być. Zrozum proszę… nie pomogę ci tam, na polu bitwy, ale tutaj… tutaj mogę coś zrobić. Jeśli się rozdzielimy załatwimy więcej. Nie… - znowu się zacięła, ale odetchnęła i nawijała dalej - Poczekam tu na ciebie… na was. Przywieź ich w jednym kawałku, proszę… i uważaj. Żeby… żebyś wrócił. Poczekam, ile będzie trzeba... nigdzie się stąd nie ruszę. Nie pytałam wcześniej ze względu… jestem skazańcem i… - opuściła dłonie, zawieszając je luźno po bokach - Ale gdybyś wyraził chęć i… nie przeszkadzałoby ci to… to czy… zostałbyś moim chłopakiem? - wydukała, czerwona jak burak i zmieszana ponad wszelkie normy - To… luźna sugestia.

Gdy Brown 0 stanął tuż przed marine i patrzyła na niego w napięciu musiała lekko zadrzeć głowę bo był on trochę od niej wyższy. Teraz przez większość czasu gdy mówiła parskał ze złości, kręcił głową i zerkał na nią tylko przelotnie obserwując samochód czy budynki, zerkając ze złością na “gospodina” ale na nią patrzeć coś nie chciał. Zaciskał ze złości szczęki aż usta zbiły mu się w wąską, zawziętą kreskę. Dopiero na koniec gdy go zapytała o “chodzenie ze sobą” opuścił głowę i spojrzał na stojącą tuż przed nią kobietę.
- Słuchaj Maya. Nie jesteś skazańcem. Jesteś Parchem. A ja marine. Rozejrzyj się. Nie wiem czy będzie jakiekolwiek “potem” na jakieś chodzenie czy inne takie. Fajnie by było. Ale rozejrzyj się. Zresztą jak chcesz to zrobić? Przecież jak ci się uda to przerwać znów cię zamknął. Nie wiem. Fajnie by było, świetna dziewczyna z ciebie ale nie wiem jakby to miało wyglądać. No a teraz chcesz bujać się z tym palantem w garniaku. Bo co? Bo ma złotego Rolexa a ja nie? No kurwa nie mam. I pewnie nie będę miał. Zresztą, nic tu po mnie. Muszę jechać po chłopaków. - Johan gdy w końcu po chwili milczenia zaczął mówić słowa popłynęły jak po pęknięciu tamy. Szybko, nerwowo, na gorąco przetykane mocną dawką emocji. Teraz dla odmiany gdy mówił do Rosjanki patrzył głównie na nią czasem tylko łypiąc złym wzrokiem na Morvinovicza albo coś innego. Jasne było, że przemawia przez niego złość, żal i gniew. Oraz bolesna świadomość sytuacji w jakiej się znaleźli, skrajnie niesprzyjającej na wszelkie plany i kalkulacje dłuższe niż kilka godzin naprzód. W końcu kilka godzin temu Brown 0 szybowała w kapsule Brown razem z dziewiątką innych brownów a teraz była ostatnią z nich tu na tym lotnisku stojąc i rozmawiając z tym spiętym i zdenerwowanym marine o podgolonej głowie.

Brown 0 słuchała go nie mogąc uwierzyć w to co słyszy i widzi. Zrobiła się blada, ramiona jej opadły i stała jak kołek nie mogąc poruszyć choćby palcem. Co on u licha robił? Przecież jeszcze chwilę temu wszystko było okey. Uśmiechał się do niej, trzymali się za ręce… a teraz. Teraz mówił jakby miał jej dość.
- Uścisk i wycałowanie policzków to tradycyjna rosyjska forma powitania - wychrypiała, zaciskając pięści - Tylko powitania, żadnych podtekstów. Pan Morvinovicz pozwolił nam skorzystać ze swojego ambulatorium, sprzętu, leków i lekarza. Tak, lubię go, jest uprzejmym biznesmenem… ale ciebie lubię bardziej. O ile cię to cokolwiek obchodzi - mrugała szybko żeby odzyskać ostrość obrazu - Nie wiem co będzie za kwadrans, albo dwa. Albo godzinę. Nie wiem… i jaki rolex?! Co tu ma rolex do rzeczy?! Nie musisz mieć żadnego pieprzonego rolexa, wolę ciebie! Takiego jakim jesteś! - zatrzęsła się, wpadając w słowotok. Znowu coś zepsuła… to było za piękne żeby być prawdziwe - Chciałabym… żeby… tak, jestem Parchem, a ty marine. Tam na kanapie ci to nie przeszkadzało - pokręciła głową wbijając paznokcie we wnętrza dłoni żeby się nie rozpłakać - Masz czym jechać po chłopaków, jedź. Tu przecież nic cię nie trzyma. Przeleciałeś głupią, naiwną idiotkę. Tyle. Zrobiłeś jej przysługę, powiedziałeś parę banałów żeby poczuła się lepiej i jeszcze raz rozłożyła przed tobą nogi. Bo nie wiadomo jak będzie, trzeba korzystać, nie? Parchy to narzędzia. Do używania prz… - głos odmówił jej współpracy, poruszała niemo wargami, aż obróciła się żeby ni wiedział jej miny.
- Jedź. Powodzenia.

- Banałów?!
- syknął ze złością Johan i nagle bez ostrzeżenia złapał Mayę za ramiona i obrócił wokół osi tak, że jej naplecznik trzasnął o burtę furgonetki. Okoliczne osoby, i Morvinovicz, i Aka, i Conti i reszta poruszyły się niespokojnie widząc ten nagły, gwałtowny ruch i słysząc trzaśnięcie pancerza o metal wozu. Mahler wciąż nie puszczał jej ramion przyszpilając ją do wozu i schylił się by ich twarze dzieliła jak najmniejsza odległość.
- Czy ja się teraz wściekam jakby to wtedy to były banały? - puścił jedno jej ramię i wskazał wolną dłonią na swoją twarz. No z bliska wydawał się jeszcze bardziej rozzłoszczony niż tak z pół kroku dalej co stał przed chwilą. Trwali tak z jakieś dwa błyskawiczne uderzenia serca aż marine w końcu puścił Vinogradovą. - To nie były banały. - powiedział w końcu prostując się i puszczając Mayę. Milczał chwilę kopiąc butem jakiś kamyk i patrząc jak minimalnie mija koło furgonetki w jaką pewnie celował. - Nie wiedziałem co powiedzieć. No to powiedziałem jak uważałem. - wzruszył ramionami patrząc na ten nieruchomy już kamyk.
- Ale z tym obściskiwaniem zwisa mi co sobie uważacie! - nerw wrócił mu nagle a wraz z nim energia. Znów się zjeżył i wycelował w Mayę oskarżycielski palec. - Tam skąd pochodzisz ty czy on to może nic ale tam skąd ja pochodzę to jest cholerne obściskiwanie! Nie chcę byś się tak ściskała z jakimiś palantami! I to jeszcze z nim! - prychnął na koniec marine znów ujawniając swoją niechęć pod adresem gospodarza popularnego klubu. - Nic dziwnego, że go Karl tak nie trawi. - dorzucił nieco spokojniejszym tonem. - A to, że nam dał to pewnie też miał jakiś w tym interes. Nawet tej głupiej furgonetki nie dał za darmo. Zwykły biznes. A nie, że jakiś tam dobry on jest czy co. - żołnierz FMC wylewał kolejne żale i zastrzeżenia jakie miał pod adresem rosyjskiego biznesmena.

Pieklił się jakby mu… zależało. Na niej? Tak naprawdę? Ale po co gadał te… po co tyle mówił przy ludziach? To mu nie pomagało, ani jej. Jeszcze pan Morvinovicz mógł się obrazić i wtedy skończą się jego uśmiechy, a zacznie robienie pod górkę.
- Karl jest do niego uprzedzony ze względu na pracę… i tyle! Niepotrzebnie! - też nie wytrzymała i podniosła głos - Nie mogłeś od razu powiedzieć, że… to dla ciebie dziwne?! Niemiłe?! Zwykłe witanie! Tylko zacząłeś się boczyć?! Myślisz że ja wiem jak się u ciebie zachowują?! Całe życie mieszkałam w Rosji! - teraz to ona pchnęła go w pierś, odpychając od siebie - To znam, mówiłam ci, że siedziałam w serwerowni i nie… ciągle coś psuję! Było powiedzieć! Przecież bym zrozumiała! Ale nie zgadnę… co ci siedzi w głowie! Nie pasuje ci… dobrze! Będę to miała na względzie i ograniczę się do podawania ręki, teraz pasuje?!

Marine milczał chwilę czasem zerkając na mówiącą informatyczkę a czasem nie. Słuchał. Trawił. Myślał. W końcu wzruszył ramionami i wyburczał odpowiedź.
- Pasuje. - zaczął trochę kręcić głową ale wyglądało, że największa złość mu chyba przeszła. - Wcześniej się tak nie ściskałaś z nikim. Przynajmniej nie przy mnie. Nie po tamtej kanapie i ambulatorium. - wyburczał w końcu wyjaśnienie. Mielił chwilę myśli zaciskaniem szczęk ale teraz przełom wydawał się w inną stronę. - Ale Karl nie jest uprzedzony. Szykowali się na niego i mieli mocne dowody. Handel bronią, żywym towarem, narkotykami, przekręty z nieruchomościami, znikanie świadków, pośrednictwo w nielegalnym obrocie technologiami i takie tam. Ten jego klub to pralnia kasy. Taka maska. Tylko wydaje się taki fajny. - wzruszył ramionami zerkając na osobę o której mówił ale Rosjanin widząc, że rozmowa jednak nie jest tak na słówko czy dwa odszedł w stronę terenówki i tam stał. Dwójka osób wytworzyła wokół siebie dość pustawą strefę gdy ludzie czuli się pewnie niezręcznie słuchając i obserwując ich kłótnię. - Po prostu uważaj na niego. Nie daj się mu zwieść. No i ten. To ja muszę już lecieć. - powiedział w końcu mało zręcznie kiwając głową ale jeszcze nie ruszając się z miejsca.

Dodawanie do listy zarzutów zakatowanego człowieka… nie. O tym Johan nie musiał wiedzieć, ani tym bardziej Karl. To była sprawa gospodina i jego sumienie. Nikomu nic do tego nie było. Poza tym mieli ważniejsze rzeczy, niż szczucie się na siebie nawzajem. Informatyczka odetchnęła widząc, że większa część złości marine przeszła. Wreszcie mówił normalnie.
- Nie musisz się o mnie martwić, będę uważać. Dam sobie radę. I z nim… i z tym co tu zostaje - powiedziała cicho i prychnęła - Nie dam się zwieść, bo cię kocham dupku. To ty… nie daj się zabić i wróć - spojrzała gdzieś w bok, żeby nagle wyrzucić ramiona do góry i objąć go z całej siły, szukając ustami jego ust. Co z tego że mieli widownię… nie powinni się zgorszyć. Widywali pewno gorsze rzeczy.

Maya miała wrażenie, że właśnie na taki manewr Johan czekał. Gdy tylko jej ramiona, dłonie i usta wylądowały na nim jego ciało zareagowało podobnie. Szybciej, mocniej i z dozą desperackiego pośpiechu. Znów ją przycisnął do drzwi vana ale tym razem kompletnie w innej sytuacji. Usta napierały mocno na jej usta, dłonie obejmowały jej głowę i gubiły się w jej czarnych włosach jego napierśnik szorował o jej napierśnik przyciskając masą żywego pod spodem ciała do samochodu. Całowali się mocno, szybko i desperacko. Z rozpaczliwą świadomością, że może to być ich ostatni pocałunek. W końcu Johan przestał. Trzymał w dłoniach twarz informatyczki i z bliska wodził oczami po jej oczach i twarzy.
- Też cię kocham Mayu. Wrócę. Wkurzę się jak cię już nie będzie. Więc bądź. - powiedział cicho ze dławiącym się czymś głosem w gardle. Wpatrywał się tak jeszcze przez moment ale w końcu ją puścił. Odwrócił się i obszedł maskę furgonetki by przejść na miejsce kierowcy w szoferce.

Podreptała za nim na miękkich kolanach i z nieobecnym uśmiechem na ustach. Chyba się przesłyszała… ale nie, wcale nie. Powiedział to. Jak na jakimś filmie! Rzeczywistość była jednak o wiele lepsza. Dadzą radę, uda im się. Coś… wymyślą, jakoś się ułoży. Teraz już musiało byc dobrze, już nie była sama. Miała jego.
- Jedź ostrożnie - poprosiła przez ściśnięte gardło, całując go po raz ostatni przez uchylone okno i odstąpiła w tył aby mógł odjechać.

- Jasne. Ty też uważaj na siebie. - Johan uśmiechnął się oddając pocałunek przez rozpryśniętą szybę drzwi. A potem cofnął się, uruchomił furgonetkę i ruszył. Na koniec jeszcze pomachał Mai na pożegnanie i widziała już tylko tylne, postrzelane i zawalone błotem i żółcią drzwi furgonetki. Przeorane trzema wyraźnymi szponami jakby któryś z tych większych xenomoprhów wspinał się na samochód. Zresztą gdy pojazdy wypadły to widziała, że tak było. Van zniknął jednak za rogiem najbliższego budynku.

- Hej. Słuchaj. Właściwie to nie wiem jak mam ci mówić. - do Brown 0 pierwszy podszedł kapral z Floty, tej samej w której służył Johan choć o całkiem innej specjalności. Charakterze chyba też. Wydawał się być trochę zmieszany i niepewny co i jak powiedzieć. Ale widocznie uznał to za ważne. - Bo widzisz jak Johan pojechał… - zaczął mówić kpr. Otten zerkając smutno na róg za którym właśnie zniknęła furgonetka. - … no to zostaliśmy sami. - dodał wracając spojrzeniem do czarnowłosego Parcha. Wskazał przy tym gestem na towarzystwo z dachu czyli Mayę, siebie i Renatę. - No ja powinienem przywrócić łączność. Renata chce założyć punkt medyczny. To by się dało tam chyba załatwić. - wskazał na budynek który już wcześniej wskazała Herzog na ten z odpowiednimi antenami. - No ale wiesz, nie wiadomo jak tam jest. A bez Johana… No wiesz, ja nie strzelam zbyt dobrze, właściwie to bardziej jestem technikiem. - przyznał w końcu nieco z zażenowaniem. Z czwórki dachowców chyba faktycznie Mahler prezentował najwyższa wartość bojową z pozostała trójką niezbyt. Więc po ubytku marine ich możliwości znacznie spadły. - A chyba się z nimi dogadujesz, może ich poprosisz by ktoś z nami poszedł? - zapytał w końcu kapral o to o co mu chodziło wskazując lekko głową na biznesmena w białym garniturze i tych dziwnych mundurowych z transportera. Morvinovicz zaś właśnie rozmawiał z Conti. Reporterka musiała go czymś zaskoczyć czy zaintrygować bo ta szarmancka otoczka romantycznego Rosjanina znikła z jego twarzy i widać było, że coś trawi. Akurat spotkały się spojrzeniem a “gospodin” podążył za nią i chyba dojrzał, że Maya jest już wolna a marine zniknął razem z furgonetką.

Vinogradowa westchnęła i objęła się ramionami, odrywając wzrok od znikającej za zakrętem bryki z krótko ostrzyżonym marine w środku.
- Pan Morvinovicz oddelegował dwóch ludzi aby z nami poszli właśnie w celu ochrony - powiedziała i zmusiła się do uśmiechu, wracając do rozmówcy twarzą i cała uwagą - Mów mi Maya… albo Brown 0. Ale jeśli to nie problem, wolałabym Maya. Poczekaj tutaj, zobaczę na czym stoimy. - klepnęła go pocieszająco w ramię i szybkim krokiem ruszyła do biznesmena w bieli i dziennikarki.
- Proszę wybaczyć tą niezapowiedzianą przerwę i… jestem do pańskiej dyspozycji - zwróciła się do rodaka.

- Ale to chyba wcześniej było. - zauważył kpr. Otten idąc trochę za a trochę obok Vinogradovej. Teraz wszyscy ochroniarze Morvinovicza rozsypali się wokół i w terenówce i żaden z nich coś nie wyglądał jakby miał zamiar się gdzieś oddalać. - A Maya brzmi w porządku. No przez radio to trzeba używać tych kodów. - dorzucił wojskowy technik wskazując na brązowy numer na napierśniku Parcha. Więc mniej więcej razem doszli do terenówki choć Otten ewidentnie nie kwapił się do wdawania się w rozmowę.

- Och, cudownie. Więc chodźmy moja droga. - mężczyzna o krótkich włosach klasnął z zadowolenia w głowę i wyszedł na spotkanie Słowianki. Podał jej swoje ramię w szarmanckim geście. W rozmowę wtrąciła się jednak Olimpia.

- Oj Anatolij, myślę, że możemy pójść tam jako trójka przyjaciół. - uśmiechnęła się promiennie przechwytując wyciągnięte ramię Rosjanina i sama wyciągając swoje ku Rosjance. Gospodin chyba trochę się zdziwił sądząc po wyrazie twarzy ale w końcu zgodził się kiwnięciem głowy. Olimpia spojrzała pytającym uśmiechem na Mayę czekając czy przyjmie jej ramię czy nie.

Rozwiązanie przyjęcia wsparcia i podparcia od pani reportem likwidowało konieczność wejścia w bezpośredni, bliski kontakt z mężczyzną w bieli. Brunetka była w tym momencie jak bufor między nimi, przyzwoitka i mur odgradzający od nawały niepotrzebnych komplikacji.
- Oczywiście, z wielką przyjemnością. Bardzo dziękuję - odpowiedziała podobnym uśmiechem, ujmując ramię reporterki - Do tej pory nie zostałyśmy sobie przedstawione. Maya Vinogradova. Kod wywoławczy Brown 0, niezmiernie mi miło mogąc panią poznać i… myślę, że nasz uprzejmy i czarujący gospodin poradzi sobie z uwagą dwóch kobiet jednocześnie - posłała uśmiech kawałek dalej, do Morvinovicza - Może skoro tu jesteśmy pan Aka również pójdzie z nami, o ile to nie będzie stanowiło problemu? Gdy załatwimy sprawę kapsuły moglibyśmy wrócić do próby postawienia na nogi tutejszego systemu obrony i nawiązania połączenia z Centralą… jeśli nadal wyrażacie chęć poświęcenia czasu pańskich dwóch ludzi, Anatoliju Morinoviczu.

- Olimpia Conti z IGN. Ale możesz mi mówił po prostu Olimpio.
- reporterka uśmiechnęła się z zadowoleniem a Rosjanin też wydawał się tryskać szczęściem z towarzystwa dwóch kobiet. Przestał się uśmiechać gdy padło imię Aki.

- Nie przesadzajmy, Aka jest na pewno bardzo zajęty. - powiedział ledwo siląc się by zamaskować niechęć do zamaskowanego mundurowego. Zdołał nawet trochę uśmiechnąć się półgębkiem. Ale w sukurs prośbie Mai przyszła Olimpia.

- O wręcz przeciwnie, to wyborny pomysł, właśnie miałam zaproponować to samo. - ucieszyła się brunetka o puszystych puklach długich włosów. Morvinovicz wyglądał jakby dano mu do połknięcia żabę i właśnie się zastanawia czy już rugać kelnera czy zwyczajnie wyjść z sali.
- Nie jest nam do niczego potrzebny. - powiedział sucho i już bez uśmiechy biznesmen w białym garniturze.

- Mam nam zrobić telekonferencję? Mieliśmy porozmawiać.- zapytała uprzejmie reporterka lekko wychylając do przodu ramię od strony mężczyzny jakby była gotowa kontynuować rozmowę także i w ten sposób. Wobec takiej sytuacji Rosjanin pozostał przy okazywaniu niewerbalnym swojej dezaprobaty i wzruszył tylko ramionami. Olimpia skorzystała z okazji i spojrzała w druga stronę na idącą obok Mayę i puściła jej szelmowskie oczko. A potem zawołała. - Aka! Możesz tutaj pozwolić do nas na moment? - zawołała wesoło jakby zapraszała na piknik. Beztwarzowy żołnierz chyba spojrzał w ich stronę i zaraz ruszył w tym kierunku.

- Co jest? - zapytał a hełm twarzową częścią skierował się na trójkę idącą pod rękę.

- Myślę, że wszyscy mam coś sobie do powiedzenia. Przyłączysz się do nas? - zaprosiła go reporterka ale, że ona już miała obydwie dłonie zajęte a alternatywą dla enigmatycznego żołnierza było albo Morvinovicz albo Vinogradova oczywiście wybrał tą drugą stronę. Ale pozostał przy tym jak szedł obok niej. Dwóch jego ludzi szło mniej więcej w okolicy tak samo jak większa liczebnie grupka ochroniarzy biznesmena w białym garniturze.

Rosjanka ostrożnie sięgnęła po ramię najemnika, proponując podporę jak jej wcześniej zaproponowała Olimpia. O to chyba Johan nie mógł być zazdrosny… taką miała nadzieję. Szli we czwórkę, otaczała ich ochrona i na tą chwilę mogli się czuć w miarę bezpiecznie.
- Chciałam pana o coś poprosić, chodzi o środek transportu na miejsce katastrofy, tutaj niedaleko. Pan Morvinovicz był tak miły i oddał swój w tym celu - powiedziała spokojnie, starając się nie mrugać nerwowo - Mało nas tutaj, nie wiadomo kiedy przyślą statki do ewakuacji i czy po drodze… wie pan , te potwory potrafią też latać. Musimy tutaj przygotować się najlepiej jak można. Najbliższe wsparcie to grupa wojskowych, właśnie tam gdzie punkt kraksy Falcona. Żyją, rozmawialiśmy z nimi. Idą tutaj, ale furgonem będzie szybciej i bezpieczniej. Niech się pan zgodzi, wszyscy tu jesteśmy po tej samej stronie - stronie ludzi. Po drugiej są tylko potwory i im obojętne czy jedzą kogoś w garniturze czy pancerzu. Sam pan mówił, że zostało u pana mało ludzi. Tam w lesie jest grupa dodatkowych sztuk broni i umiejących je obsługiwać rąk. Na inne wsparcie do czasu ewakuacji nie mamy co liczyć, a chyba wszyscy chcemy się stąd wydostać, prawda? państwo wrócić do rodzin, a... wrócić do rodzin - zacięła się na koniec i powtórzyła to samo.

Obcy żołnierz delikatnie ale jednak wysunął się z uchwytu hakerki najwyraźniej nie mając ochoty się tak spoufalać. Cała trójka wysłuchała co Maya ma do powiedzenia ale znowu głos zabrała Olimpia.
- A widzisz kochanie to nie zupełnie tak jak mówisz. Otóż nasi dzielni mężczyźni mają troszkę inne plany. - wyjaśniła tonem jakby były same i dzieliły się zwykłymi plotkami. Zdążyła jednak zerknąć na jednego i drugiego z mężczyzn. Po Ace nie do końca było widać jakąś mimikę ale głowę odwrócił gdzieś lekko w bok. Morvinovicz zacisnął szczęki z jawnego niezadowolenia.
- Pozwól, że cię nieco wprowadzę w ostatnie wydarzenia jakie doprowadziły nas tutaj do tej sytuacji. - Olimpia podjęła wątek i teraz trochę brzmiało jak początek jakiegoś reportażu.

- Nie ma o czym gadać. - burknął Aka. - Trzeba pomyśleć jak się stąd wydostać. - rzucił jeszcze.

- A! Widzisz moja droga to właśnie jest ten punkt. Dlatego nasi dzielni żołnierze i nasi wspaniali biznesmeni nie chcą myśleć o opuszczeniu lotniska. Prawda panowie? - reporterka spojrzała znowu na jednego i drugiego ale znowu nie doczekała się żadnej sensownej odpowiedzi poza niechętnymi spojrzeniami. Wyglądało jakby dla każdego z nich temat był niewygodny i woleliby o tym nie mówić.

- Mówiłaś, że masz sposób. - powiedział w końcu Rosjanin mówiąc zdenerwowanym tonem. Aka też spojrzał ponad głową May na reporterkę jakby czekał na to co powie.

- Mogę mieć. Ale by to zrobić potrzebna jest łączność. By mieć łączność tamten wojak musi ją przywrócić. A by mógł ją przywrócić potrzebuje tej oto tutaj specjalistki. - tutaj Conti lekko uniosła trzymane ramię Mai w górę by podkreślić o kogo jej chodzi. - No a by ona też mogła pracować musi mieć do tego warunki. - brunetka dalej przedstawiała ciąg przyczynowo - skutkowy. - No i jak to wszystko się uda no to możemy spróbować. I zobaczymy co z tego wyjdzie. Ale by wyszło zwiększy się szansę jeśli będzie warto kogoś ratować. Kogoś wartościowego. Kogo przeciętny widz w holo polubi, będzie mu go żal i będzie płakał nad niesprawiedliwością rządu, Armii i innych decydentów którzy zawsze obrywają w takich reportażach. No ale z dwoma cwaniakami to powiem wam z doświadczenia ciężko urobić widza by ich polubił. - Conti zaczęła mówić szybciej i przestała się uśmiechać przedstawiała sprawę z wprawą i werwą tak samo jak prowadziła swoje reportaże na żywo. Obydwaj mężczyźni chyba trawili jej słowa bo się nie odzywali.

- W bunkrze został doktor Jenkins… to znany i ceniony astroarcheolog. Green 4 też tam wciąż jest. Poza tym… na miejscu kraksy jest masa dobrych ludzi. Sven i Sara… ona jest cywilem, ale tu przyleciała. Dla niego, wbrew rozkazom… ze złamaną nogą. Gdziekolwiek… - Maya zawahała się i pokręciła głową - Będzie mi się ciężko skupić, jeśli… nie zyskają od nas pomocy. To przecież.. nic wielkiego, a może im uratować życie. Gdy będą bezpieczni… wtedy nic nie będzie mnie odciągać od pracy. Powiecie co trzeba zrobić i to zostanie zrobione, ale jak mam myśleć o kodach skoro moi bliscy tam są i mogą krwawić… umierać, rozerwani przez te potwory?

- Nic wielkiego? W tej dżungli? Oj chyba dawno cię tam nie było.
- Aka odpowiedział tym razem pierwszy i dość cierpkim tonem.

- Ja już swoją maszynę oddałem. W leasing. - odpowiedział Morvinovicz jakby się bronił przed jakimś zarzutem.

- Myślę, że dobrze by się sprzedał materiał na przykład w stylu samotnego marine jadącego przez dżunglę pełną potworów by ratować swoich przyjaciół. Naszych federacyjnych chłopców i dziewcząt. - powiedziała uprzejmie reporterka. Puściła ramię Rosjanki i uruchomiła coś. Oczom całej czwórki ukazał sę obraz z wnętrza szoferki vana. Conti musiała widocznie zostawić tam jakąś kamerę. Była umieszczona gdzieś z tyłu szoferki i koncentrowała się na kierowcy ale też widać było i fragment otoczenia tuż przy samochodzie. Głosu nie było widać. Ale holo i tak było mocnym materiałem.

Na siedzeniu kierowcy siedział ten samotny, wygolony marine. Zaciskał zęby i strzelał do czegoś za oknem z pistoletu. Coś właśnie musiało rozbryzgnąć się na żółto o maskę wozu. Bez głosu nie było nic słychać ale Mahler spojrzał nagle na sufit i zaczął szybko strzelać w niego. Coś zaczęło ściekać z niego na żółto i za bocznym oknem zaraz śmignął jakiś kształt. Wtedy całym obrazem wstrząsnęło jakby samochód trzasnął o jakąś przeszkodę ale brnął dalej. Conti zamknęła holo i wszystko znikło.

- To jest właśnie świetny materiał. Na żywo. Takie rzeczy widzowie lubią, za bohaterów takich akcji będą trzymać kciuki i dociekać co się z nimi stało. Myśleć jak im pomóc. No a dla panów siedzących sobie na lotnisku… - reporterka rozłożyła wolną ręką i zrobiła minę pt. “no co ja mogę”. Dwaj mężczyźni milczeli chwilę uparcie obracając w myślach swoje plany do słów reporterki.
- Widzisz kochana nasi dwaj bohaterowie właśnie kalkulują czy nie przegapią taxi jak ich tu nie będzie. - brunetka wróciła do tego niby plotkarskiego tonu. - Widzisz to jest specjalna taxa. Z samej góry. Nie taka tandeta dla plebsu na jaki tutaj czekają. - trochę ściszyła głos jakby zdradzała jej wielki sekret i wskazała na niebo nad nimi. Obydwaj mężczyźni fuknęli jakby zdradziła ich tajny plan. - Ale żadna specjalna taxa nie przybędzie jeśli nie będziemy mieć numeru do niej. - głową wskazała na wieżę której dach był upstrzony antenami.

- To nie jest takie pewne. - odezwał się Aka nie chcąc przyznać racji reporterce.

- Zostawili cię dupku bo zrobiłeś swoje więc możesz już tu zdechnąć. Czego się spodziewałeś po takim zleceniu? Chwały i orderów?
- prychnął Rosjanin kręcąc z niezadowolenia głową.

- To i tak najlepsza panów opcja teraz - Brown 0 przełamała się i wychrypiała przez zaciśnięte gardło. Johan miał kłopoty, pojechał tam sam… puściła go tam samego. - Ale odmówię jakiejkolwiek współpracy, jeżeli jemu - pokazała na holo reporterki i przełknęła ślinę - Jeżeli on tam… jeśli… coś… mu się stanie… - zatrzęsła się, przenosząc uwagę na obu mężczyzn - A panowie będą tu siedzieć… to wyjątkowo nieuprzejme, pozwalać aby… - pokręciła głową i wzięła uspokajający wdech - Mogą panowie zostać albo bohaterami, albo tchórzami. O tchórzy, jak mówi Olimpia, nikt się nie upomni. Co innego o kogoś, kto próbuje… coś zmienić. Na lepsze i nie patrzy tylko na swoją wygodę. Panów taksówka musi mieć namiar, tak? Świetnie, z kapralem Ottenem możemy ustawić nadajniki. Raz już złamałam system zabezpieczeń komunikatora - uśmiechnęła się sztywno do Rosjanina - Wiecie że to potrafię. Macie broń, cały arsenał. Martwym się nie przyda, a… kwestia odpowiedniego pokazania. Przedstawienia - tu popatrzyła na reporterkę - Bohaterem może zostać każdy, wystarczy go… stworzyć. Odpowiednio naświetlić i pokazać.

- Ja już oddałem swoją furę. Druga i tak jest mała. Nie zmieścilibyśmy się tam wszyscy a z powrotem mało kogo by zabrała.
- Morvinovicz wskazał gestem za siebie na pozostawioną tam terenówkę. Z trzech pojazdów była najmniejsza i mogła zabrać na kufrze kilka osób dwu lub trzykrotnie mniej niż furgonetka. - Niech on coś zrobi. Poza tym to jakiś żołnierz. - biznesmen wskazał na idącego z drugiej strony grupki Akę. Brzmiało jakby Rosjanin nie widział ani sensu ani potrzeby zasuwania ostatnim i najmniejszym pojazdem w głąb dżungli.

- Dobra. Mogę pojechać. Ale nie wezwiecie orbitera póki nie wrócę. - Aka po kilku krokach milczenia odezwał się w końcu i brzmiało z kolei jakby stawiał warunki. Morvinovicz wzruszył ramionami i kiwnął głową na znak zgody. Conti była bardziej wygadana.

- Myślę, że brzmiałoby to świetnie. Znalazłoby się miejsce dla jednej dziewczyny z kamerą? - zapytała ponownie uśmiechnięta reporterka. Hełm żołnierza skinął potakująco a on sam odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę transportera. - No kochana na mnie już czas. Obowiązki wzywają. - powiedziała wesoło Olimpia jakby Aka zabierał ją do kina albo na inną randkę. Uściskała Rosjankę w policzki i w momencie gdy jej usta były tuż przy uchu czarnowłosej ta poczuła, że Conti wciska jej w dłoń jakiś mały przedmiot. - Rzuć okiem w wolnej chwili. - szepnęła jej na ucho po czym rozstała się i podążyła za enigmatycznym żołnierzem.

Brown 0 wyściskała reporterkę, powtarzając stemplowanie policzków i uśmiechnęła się szczerze.
- Bardzo ci dziękuję Olimpio. Uważaj proszę na siebie, tam jest niebezpiecznie. - opuściła ramiona, chowając w dłoni podarek - Jeśli zobaczysz Johana… albo Karla lub Elenio… powiedz że na nich tu czekamy, dobrze? Tak samo jak na Zoe, Hektora i Chelsey… może noszą Obroże, ale… bez nich już dawno by mnie tu nie było… chłopaków też, zresztą wiesz. Widziałaś w klubie. Zeszli ze swojego limitu czasowego żeby nam pomóc… a nie musieli - pokręciła głową - To nie było ich zadanie… bądź ostrożna. Gdyby się działo źle… poszukaj ich, nie zostawią cię. Pomogą. Wracajcie cało. Pana to się również tyczy - uśmiechnęła się do najemnika w masce i kiwnęła głową - Szerokiej drogi… a my chyba mamy wspólną sprawę gospodin - na sam koniec zwróciła się do Rosjanina w bieli - Będziecie tak mili i udacie się ze mną? Nie ukrywam, będzie mi bardzo miło mogąc zająć wasz czas jeszcze przez parę minut.

- Och mam nadzieję, że będzie się coś działo. Gdyby było nudno z czego nakręciłabym reportaż ze strefy wojny? -
roześmiała się wesoło odchodząca kobieta. Potem odeszła zrównując się z odchodzącym żołnierzem. Morvinovicz wyglądał na skwaszonego i patrzył zasępionym wzrokiem za odchodzącą parą.

- Oczywiście Różyczko. Ale najpierw chyba nadal mamy coś do załatwienia. - Rosjanin powtórzył swój uprzejmy zwrot ale bez zwyczajowej werwy i uśmiechu z jakim to zwykle mówił. Wskazał za to budynek do jakiego już prawie doszli. Nadal leżały tu przy ścianie potrzaskane ciała obcych jakie zestrzelili obrońcy dachu, ich granaty lub broń zamontowana na pojazdach. Byli już blisko ale półmrok jaki dawał budynek w naturalny sposób budził czujność i nieufność jakby miało się tam kryć niebezpieczeństwo. Ochroniarze z bojowymi strzelbami i automatami, dotąd dyskretni jakby byli ruchomą częścią krajobrazu teraz zbliżyli się do dwójki w centrum szyku. Trzech szło z przodu i trzech z tyłu.
- Dokąd teraz? - zapytał Rosjanin wskazując gestem na trzewia budynku.

- Kapsuła jest na dachu, musimy dostać się na klatkę schodową po prawo i do góry - Rosjanka odpowiedziała grzecznie, wyciągając detektor i włączając go aby wiedzieć, czy coś nie zachodzi ich z boku - To nam pomoże… ale i tak musimy być ostrożni. Widzicie ile tu ciał… nie wiadomo co jeszcze zdążyło się tu przywlec kiedy byliśmy przy maszynach. Proszę o… ostrożność - spojrzała na biznesmena i stanęła bliżej niego tak, że stykali się ramionami - Tak jak powiedziałam całość jest wasza, chciałabym tylko wziąć paliwo do miotacza, wkłady do paneli techników, trochę leków i magazynków… parę granatów. Pancerze, broń długa, krótka, wyrzutnie… będziecie mieli broni aż nadto.

Detektor pikał w spokojnym rytmie co oznaczało brak niepokojącego ruchu. Jednak charakterystyczny odgłos tego urządzenia wwiercał się gdzieś pod czaszkę. Ochroniarze zrobili się dość nerwowi. Weszli razem z ochranianą dwójką do budynku a tam przechodząc przez hol w stronę klatki schodowej. Wciąż te drażniące pykanie ale żadnego ruchu. Weszli na pierwsze piętro i kolejne. Ze światłem nie było najlepiej. Były rejony gdzie zachowało się całe ale były piętra i półpiętra które były całkowicie skryte w mroku. Trochę pomagały latarki zamontowane na broni. Oświetlały teren mocnym światłem. Ale dość wąskim promieniem. Przez co mrok poza nimi jeszcze bardziej zdawał się namacalny. Do tego odgłos gniecionych butami odłamków szkła, plastikowych pojemników i puszek. Wcześniej gdy we czwórkę Maya z towarzyszami, zbiegali z dachu zbyt się spieszyli by to zarejestrować. teraz gdy stawiali na ostrożność nie dało się tego przegapić.

Byli w połowie wysokości budynku. Detektor wciąż pykał uspokajająco a fale na małym ekraniku co chwilę pokazywały brak kontaktu. Doszli gdzieś do połowy tej wyższej połowy wieżowca gdy chyba wszyscy usłyszeli zmianę. Pierwszy sygnał niewiele jeszcze mówił, mogła to być pomyłka czy inny błąd. Ale gdy po sekundzie poszła kolejna fala wykrywając nadal ten ruch już szanse na błąd diametralnie spadły. W ciszy jaka panowała w klatce schodowej ta zmiana zatrzymała i zastopowała wszystkich. Ochroniarze zatrzymali się i patrzyli dookoła wodząc wzrokiem tam gdzie padał promień latarki. W górę schodów, w dół, któryś zajrzał ostrożnie w górę klatki schodowej. Ale nic nie było widać.

Brown 0 widziała. Na mały ekraniku detektora. 79 m. Trochę wyżej od nich. Od niej. Ale stała między piętrami więc pewnie gdzieś na tym powyżej. 63 m. Szybki! Wątpliwe by człowiek. Prawie zerowe szanse, że ktoś byłby w stanie poruszać się tak szybko. Po lewej. Tam były drzwi po lewej. Zamknięte chyba. Ale to coś musiało przybywać stamtąd! 48 m!

Mieli towarzystwo, tuż zaraz za rogiem. Czekała ich walka… a dopiero co jedna skończyli. Maya pokazała na lewą stronę i przekręciła w nią detektor.
- Mamy towarzystwo - wyszeptała nie odrywając wzroku od ekranu - Za szybkie na człowieka, biegnie stamtąd. Zza drzwi. Nie umiem walczyć i… przygotujcie się 46 metrów… 45 metrów…

Mężczyźni w garniturach spojrzeli z wyraźną obawą na zamknięte drzwi. Trzy promienie jaskrawego, mocnego światła z ich broni oświetlało drżącymi promieniami pobrudzone drzwi. Upłynęły pewnie sekundy. Ale sekundy pełnego oczekiwania z pełną świadomością, że atak już nadciąga, że jest nieuchronny ale jednak jeszcze nie nadszedł. Ale wreszcie nadszedł! Słyszeli skrzek i zaraz potem uderzenie w drzwi. Któryś z ochroniarzy nie wytrzymał i zaczął strzelać. Triplety przebiły się przez drzwi i to jakby wywołało reakcję łańcuchową u dwóch pozostałych. Cała trójka zaczęła strzelać a drzwi zasypywały klatkę schodową mgiełka potrzaskanych odłamków, w niezbyt dużej przestrzeni klatki automaty ochroniarzy dudniły nienaturalnie głośno. Coś po drugiej stronie zaskrzeczało. Było trafione? Odskoczyło tylko przestraszone czy trafione?

- Przestańcie strzelać idioci! - krzyknął w końcu też zdenerwowany szef. Ochroniarze wstrzymali ogień i popatrzyli na moment na niego ale podziurawione właśnie drzwi znowu przykuły ich uwagę. Wtedy detektor znowu ożył. Zaczął pikać niepokojąco wykrywając wiele ruchomych obiektów. Wyżej. Z góry! I z dołu, za nimi! I kolejny z tej samej strony co ten chyba zastrzelony jednak bo się prawie już nie ruszał. Mężczyźni wyraźnie byli zdenerwowani słysząc te szarpiące umysł coraz szybciej pykające dźwięki detektora. Wszyscy świetnie zdawali sobie co to oznacza.

- Dwa idą od góry, dwa z dołu i jeden z tego piętra
- Brown 0 stała z twarzą ukrytą za bezpiecznym detektorem. Co zrobiliby w tej sytuacji operator pw, saper i piromanka?
- Ustawcie się plecami do kręgu, tak nas nie zaskoczą z żadnej strony. wy, Anatoliju Morvinoviczu, stańcie w środku. Gdyby były potrzebne granaty, służę uprzejmie - uśmiechnęła się krótką, wyciągając z przywieszki obłą tubkę - Jeszcze kilka mi pozostało.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 27-10-2017 o 04:17.
Czarna jest offline