Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2017, 03:50   #219
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Co by nie mówić, widok pędzącej drogą furgonetki dawał nadzieję. Odrobinę, zawsze jednak lepsze to niż nic. Znajoma fura pruła piach, aż znalazła się w bezpośrednim sąsiedztwie żołnierzy i wmieszanych w ich szeregi Parchów z coraz krótszym terminem przydatności do spożycia. Ósemka cieszyła się na widok znajomych mord bardziej, niż dałaby radę przyznać, bo siara tak trochę… szczególnie, gdy na szyi ciążył wybuchowy kawałek metalu, rejestrujący każdy ruch i pierdnięcie właściciela.

Przez chwilę nawet się uśmiechnęła, tak normalnie. Po ludzku. Na widok powitania blondyny i jej psiarskiego przydupasa. Po tylu perturbacjach, nerwowych godzinach i oczekiwaniu, wreszcie się odnaleźli, wciąż żyli oboje. Chyba w takim razie robota Nash w tym jednym przypadku była skończona. Dobrze… nie lubiła mieć zobowiązań. Dobry humor jednak szybko się jej zważył, ledwo drugi pasażer furgonetki rozkleił otwór gębowy, zaczynając swoją bezczelną nawijkę.
saper syknęła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed spojrzeniem po okolicy. Otaczające ich trepy na bank słyszały co ta złodziejska gnida gadała… i jeszcze gapiła się bezpośrednio na nią.
Zgrzytając zębami odpaliła komunikator obroży, wystukując nerwowo kolejne słowa w oczekiwaniu aż lektor pośle je sekwencją dźwięków w eter.
- Mydło? - splunęła przy tym w błoto - Mam swoje, zajebałam jednemu leszczowi jak był nieprzytomny. Ale ci z tyłu - pokazała kciukiem za plecy, gdzie inni mundurowi i wyszczerzyła się złośliwie - Ich spytaj. Może ktoś na to poleci.

- Tak?
- kapral FA zerknął na grupkę ludzi w różnorakich poplamionych, zakrwawionych i poszarpanych mundurach i pancerzach jakby naprawdę się zastanawiał czy na serio z tym mydłem z nimi nie spróbować. Ale w końcu podszedł do stojącego Parcha z czarną “8-ką” na pancerzu. - No pewnie tak. - zgodził się łaskawie choć od razu się dało wyczuć, że jest jakieś “ale”. No i oczywiście było.
- Ale wiesz chica, wiem, że na mnie lecisz odkąd tylko mnie zobaczyłaś no a na moje mydło to w ogóle ci się nóżki rozjeżdżają z wrażenia. Więc widzisz z tobą i tym mydłem to największa radocha. Zwłaszcza dla ciebie. Co se powiedz chica sama będziesz przyjemności odmawiać? - Latynos nawijał dobrotliwym tonem tłumacząc Nash jak to jest z nim, z nią i z tym mydłem. Kiwał do tego głową i zdawał się być bardzo poważny choć gdzieś tam na krańcach oczu i warg zdradzały go wesołe błyski.

- Ja. Lecę na ciebie? - wystukała powoli, gapiąc się na niego spode łba i nie mrugała, wpatrzona w jego gębę z uwagą, aż do momentu, gdy prychnęła i splunęła ponownie - Znowu ktoś ci bajek naopowiadał, a ty je łykasz. Mam ci przypomnieć kto na czyj widok mdlał? - zrobiła pół kroku, zatrzymując się tuż przed nim, a ich twarze dzieliła szerokość dłoni - Ale jak chcesz mogę się podzielić. Moim mydłem. Przyda ci się kąpiel. I kurwa. Zostawiłam cię na 15 minut. Miałeś tylko wyleźć z burdelu. I co? Już coś zajebałeś? Znowu? Swędziały te złodziejskie przeszczepy, co? - prychnęła mu prosto w nos, a w złotych oczach przelewała się czysta radocha.

- Eeejjj, to było nie w porządku. - kapral FA zrobił bardzo zbolałą i urażoną minę przykładając dłoń do napierśnika by dać znać jak głęboko trafiło go to oskarżenie o kradzież mydła. Przekrzywił nawet nieco głowę dla lepszego efektu osoby skrzywdzonej takim niesłusznym oskarżeniem. Kątem oka Nash widziała, że sporo osób przygląda się ciekawie ich scence i z rozbawiono - zaciekawionym wyrazem na twarzach. - Leżało to wziąłem. To nie jest kradzież. Właściwie powinnaś mnie przeprosić. - wyjaśnił tym urażonym tonem i nawet zdarł trochę głowę do góry co przy skrzyżowaniu ramion na piersiach ładnie się komponowało w klasyczną pozę skrzywdzonej niewinności zasługującej na przeprosiny. - A poza tym kradzież jest jak ktoś zgłosi. - dodał z tą obrażoną pozą co spowodowało wybuch śmiechu u jednej czy dwóch osób jak dobra puenta dowcipu. W końcu okolica raczej nie obfitowała w posesje i ich właścicieli jacy mieliby coś zgłaszać.

Nash prychnęła, machając zbywająco ręką. Znalazł się świętszy od Dżyzesa i niewinność wrodzona, na dwóch krzywych nogach chodząca.
- Przeprosić? Ciebie? - rude brwi podjechały do góry, tak samo jak górna warga, odsłaniająca górne zęby - Bo ucierpiała twoja godność? Przecież ty nie masz godności Padlinio. - zrobiła równie zbolała minę, parodiując gest zakładania ramion na pierś i tylko lewą ręką stukała przy obroży - Ojebałeś ją za dwa muły i rentę babci sąsiada. Jeżeli coś nie jest twoje i to bierzesz bez pozwolenia to jest kradzież. Wiedziałbyś o tym, gdybyś skończył więcej niż dwie klasy podstawówki. Zaocznie. - pokiwała głową ze zbolałą miną, bolejąc przy okazji nad tym ciężkim, niereformowalnym przypadkiem - To ty powinieneś mnie przeprosić. Że się opierdalałeś po drodze i obijałeś jaja zamiast ruszyć dupę i tu wrócić. Za leniwy jesteś żeby się do porządnej pracy wziąć. A tak się odgrażałeś. Że mnie znajdziesz. I co?- prychnęła na koniec.

- Hej chica? Zgubiłaś okularki? - ciemne brwi Latynosa powędrowały w górę jakby rozmówczyni nie dostrzegała czegoś oczywistego co dostrzec powinna już dawno. Uwagi Parcha wywołały falę parsknięć i uśmieszków wśród mundurowych obserwujących scenkę z coraz większym zainteresowaniem. Teraz czekali pewnie na odpowiedź kaprala a ten albo wyczuwał to świetnie albo kompletnie go to nie obchodziło.
- Jestem tutaj, heloł! - wskazał na sam środek swojego napierśnika by oświecić kobietę tą oczywistą oczywistość jaką udawało jej się dotąd nie dostrzec. - Pst! To właśnie ten moment gdy rzucasz mi się z wdziękiem wdzięcznej foczy w objęcia a ja cię obejmuję i takie tam. No wiesz jak tamta parka białasów. - wskazał na wciąż uściśniętych ze sobą Karla i Sarę którzy musieli to słyszeć i roześmiali się z rozbawienia słysząc ten teatralny szept. - No to widać masz dopiero pierwszy level w tych scenkach no ale nie bój się, zacznij i ja się wszystkim potem zajmę. - Patino nonszalancko położył dłonie na biodrach w klasycznej pozie zdobywców i zwycięzców gotów do ściskania i wdzięczenia się. Mundurowi widzowie też czekali z zaciekawieniem co zrobi teraz kobieta w Obroży.

Przyjacielskie uderzenie z bara w ową wypiętą pierś musiało go odrobinę zbić z pantałyku samouwielbienia na powrót do poziomu mniej więcej realnego świata spracowanych i pracujących uczciwie ludzi. Ósemka do kompletu poczęstowała go wyjątkowo kwaśną miną, przekrzywiając kark aż zazgrzytały kości kręgosłupa. Gdyby jeszcze nie otaczała ich zgraja bydła, lampiącego się jakby nie mieli innych zajęć… przykładowo strzelanie do gnid mogło być jednym z owych zajęć.
- Ile razy mam ci powtarzać. Nie mam portfela - wystukała na holoklawiaturze, nie spuszczając wzroku z jego oczu. Łapała przy tym powietrze rozszerzonymi chrapami, łowiąc woń znajdującego się tuż obok padalca - Nie masz mi co zajebać. Ale jak ci słabo na mój widok i chcesz się oprzeć - rozłożyła zachęcająco jedno ramię, a przez piegowatą twarz przebiegł skurcz i mięśnie ułożyły się w szeroki, zębaty uśmiech - Już raz zemdlałeś. Z wrażenia. Nie dygaj. Wesprę cię i tym razem. Tylko wiesz że gryzę. Chyba że się boisz - stuknęła zębami i zrobiła pytającą minę.

Żołnierz błyskawicznie wykorzystał sytuację. Gdy tylko Parch rozłożyła ręce i względnie przybrała pewnie jego zdaniem choć trochę odpowiednią pozę nie czekał na ciąg dalszy tylko chwycił ją w pasie, przefikał o biodro, opuścił ku ziemi tak, że znalazła się wreszcie w naprawdę odpowiedniej pozycji z czerwonymi włosami zwisającymi nad nawierzchnią mostu, złotymi oczami wpatrzonymi w górę czyli w twarz kaprala i dłońmi wczepionymi w niego choćby dla złapania balansu.
- No na pierwszy raz nie poszło ci tak tragicznie. - pokiwał głową zaraz po tym gdy przestał się bezczelnie szczerzyć bielą zębów z samozadowolenia. Przybrał znowu ten mentorski ton tego starszego, mądrzejszego i bardziej doświadczonego partnera w tej dyskusji. - Dam ci za to pół punkta na zachętę. - dodał by dać wyraz swojej wspaniałomyślności. - Ale teraz jak już wreszcie przebrnęliśmy przez początek no nareszcie czas na finał. Wiesz ta scena gdzie ja cię trzymam w ramionach a ty mnie namiętnie całujesz. Lepiej się postaraj to może uda ci się nadrobić te stracone pół punkta. - pokiwał swoją krótko ostrzyżoną głową znów udając, że się wcale dobrze nie bawi i jest bardzo poważny. Ktoś nawet klasnął z radochy w ręce gdy przewiną rudą saper przez biodro i obrócił do właściwszej pozycji ale i wtedy gdy ona trzepnęła go w pierś też się parę osób roześmiało. Widocznie z każdym kolejnym etapem tych negocjacji robili się coraz popularniejsi w tym improwizowanym show na żywo.

Wiszenie pod dziwnym kątem nie było przyjemne, tak samo jak krąg mord dookoła i ta jedna. Wyszczerzona perfidnie zaraz obok twarzy saper. Gadająca niby poważnym tonem pouczeniem. O co mu chodziło, nie miał innych celów do męczenia, tylko się uwziął na nią? I jeszcze miała go całować z wrażenia i tęsknoty?! Chyba po drodze zahaczył łbem o coś bardzo twardego i kanciastego. Świat zawirował, perspektywa zmieniła, gdy poleciała w dół i tam zamarła, sztywna niczym decha. Co on do cholery wyprawiał?!
Wysłuchała co ma do powiedzenia i ledwo zamknął gębę, zmieniła chwyt na jego barkach, jednocześnie zapierając się piętami o ziemię i ciągnąc go na dół. Z satysfakcją czuła jak w pewnym momencie gnojek traci równowagę i leci razem z nią. Oboje upadli na tory, a wtedy Ósemka przetoczyła się z trepem w objęciach pół obrotu, aby znaleźć się na nim. dopiero wtedy sapiąc ciężko usiadła na nim, blokując nogi. Rękami blokowała ramiona aby nie mógł wstać. Gapiła się ze złością na niego, zgrzytając do kompletu zębami, choć splunięcie sobie darowała.
- P..phh..a - wyrzęziła, lecz próbę komunikacji przerwał atak suchego kaszlu. Walcząc ze spazmami szarpnęła za kołnierz kaktusiego pancerza, pomagając jego właścicielowi subtelni podnieść się do siadu, z nią na udach. Jedną ręka trzymała go za blachę, drugą zaciskała kurczowo w pięść i rozkurczała, aż do momentu, gdy wystrzeliła nią do przodu, łapiąc go za brodę i zbliżając do swojej twarzy. Zawisła tuż przy nim, warcząc nisko i patrząc mu w oczy w napięciu. Specjalnie to robił, pod publikę, a może? Nie wiedziała jaka była druga opcja.

Żołnierze, marines, policjanci, kontraktorzy, ochroniarze zaśmiali się i zaczęli zagrzewać coraz bardziej kotłującą się na środku mostu parkę. Latynos sapnął trochę z zaskoczenia przy tych przemeblowaniach na środku mostu ale nie stawiał realnego oporu. Najpierw dał się wyłożyć na plecy a potem podnieść do pionu w przysiadzie. Na słowa czy raczej gesty złotookiego Parcha pokręcił smutno głową.
- No prawie. - powiedział ignorując złośliwe i radosne docinki widzów. Ci znów nieco się uciszyli by usłyszeć co kto mówi. - No prawie nadrobiłaś te pół punkta, dałbym ci nawet te pół ekstra za finezję to by się wyrównało. - Latynos pokiwał głową jakby w głowie przeprowadzał niezwykle skomplikowane statystyki i rachunki. - Ale widzę, że bez pomocy artysty w tym fachu no masz kłopot z zaliczeniem tego przedmiotu. - dodał patrząc na nią smutno jak by przykro mu było, że tak obiecująca uczennica jednak nie spełniła jego oczekiwań. Tylko głos niezbyt mu do tego kompletu pasował bo jakoś dziwnie kojarzył się ze scenkami z holo dla dorosłych obiecując coś w tych klimatach. Mundurowa widownia uciszyła się w napięciu czekając na te grande finale sceny i wreszcie się doczekała. Latynos złapał Nash za brodę i zbliżył się do jej ust.

Zachowywali się jak para uczniaków podczas pierwszej solówy za salą gimnastyczną po lekcjach. Najchętniej Ósemka powtórzyłaby ich potyczkę spod prysznica, ale nie mieli czasu. Coś zazgrzytało jej w piersi, kłując ostrym, przeszywającym bólem. Na szczęście zaraz przeszło, lecz wrażenie utraty czegoś cennego pozostało, dławiąc popaloną krtań i zaciskając mięśnie szczęk. Dobrze, że nie mogła gadać, jeszcze walnęłaby coś bezsensownego przy ludziach. Albo w ogóle. Przesunęła dłonie po powyginanym wojskowym pancerzu aż znalazła odpowiedni fragment. Kliknął mechanizm szybkiego zrzutu pancerza, metal stuknął o torowisko, uwalniając kaktusa z bojowej puszki. Dopiero wtedy Nash zbliżyła usta do jego ust w nagłym zrywie, całując zachłannie i ile tchu w piersi. Zarzuciła mu przy tym ramiona na szyję, obejmując mocno w tej mieszance powitania z pożegnaniem. Słowa były zbędne, psuły raptem nastrój… poza tym nie miała pojęcia co powiedzieć. nic nie pasowało, bo co? Rzucenie, że cieszy się… że dobrze go widzieć - bez sensu i kłopotliwe. Zabronione… ale to nieważne. Parę sekund, dwa długie oddechy, cztery uderzenia serca, które mieli tylko dla siebie i do diabła z widownią.

Na numer z awaryjnym wypięciem pancerza towarzystwo dookoła zaśmiało się i zagwizdało ktoś zaklaskał nawet z uznaniem za teki pomysłowy numer. Patino też chyba się tego nie spodziewał. Ale znów wszyscy uciszyli się podziwiając spektakl na żywo.
- A mówiłem. Chica roja na mnie leci. - wyszczerzył się Latynos mrucząc z zadowolenia gdy donie saper pozbyły się jego pancerza ukazując koszulkę pod spodem. Gdy zaś zaczęła go całować on też zaczął całować ją. Całowali się mocno tak samo mocno ramiona Latynosa przyciskały Nash do siebie. Usta napierały o usta, ramiona błądziły po plecach, karkach i ramionach przyciskając te drugie ciało do swojego. Gdy skończyli Latynos szczerzył się triumfalnym i radosnym uśmiechem jakby zajumał coś samemu papieżowi.

- Nie lecę na ciebie - lektor wyszczekał swoją kwestią, druga dłoń Nash błądziła po torsie trepa, kończąc podróż na policzku i tam zamarła, choć jej właścicielka oddychała szybko przez nos, raz po raz oblizując wargi. Z uszkodzonego gardła rozchodził się niski, skrzeczący pomruk, lecz tym razem bez złości i pretensji - ich też na próżno było szukać w złotych oczach.
- Przysługa. Żeby potem nikt ci nie jechał. Że nic wyrwać na te drętwe teksty nie umiesz. A tak się przestaną śmiać - parsknęła mu prosto w nos, wstając powoli na nogi - Ubierz się, bo ci gacie z wrażenia spadły na mój widok. A potem - w jednej sekundzie przestała się uśmiechać, wodząc wzrokiem po otaczających ich ludziach. W końcu splunęła i warcząc podjęła pisaninę - Mamy CH do zaliczenia. 2 km dżunglą I 20 minut zanim urwie nam głowy. Wszędzie gnidy. - wzruszyła lewym barkiem i zapatrzyła się gdzieś na zachód - Nie idziemy z wami na lotnisko, musicie sobie poradzić sami. - zrobiła przerwę, krzywiąc się i zgrzytając zębami - Potrzebują was tutaj. Rannych da się przewieźć furgonetką. Hollyard ogarnie. Droga tam i z powrotem do ch. Meh. Tak będzie lepiej. Na lotnisku jest Młoda. Zajmijcie się nią. - spojrzała poważnie najpierw na Patino, a potem na jego psiego druha - Teraz to wasza robota. Wasza odpowiedzialność. Ja mam ich - wskazała brodą na pozostałą parę z grupy black - Im też coś obiecałam.

- Oj chica roja nie tak, znowu pokręciłaś.
- Latynos też wstał i podniósł swój pancerz który znów zaczął ubierać. Mówił znowu jak nauczyciel który usłyszał prawie dobra odpowiedź wzorowej uczennicy. Ale jednak nie do końca dobrą właśnie. - Spodnie z wrażenia to ty masz ściągać. - wyjaśnił jej dobrotliwie to czego dotąd nie pojęła. - No ale to poćwiczymy na następnych zajęciach. - dodał klikając zapięciami pancerza by znów go na sobie skompletować.
- Właśnie Karl. Sprawa jest. - powiedział zezując na chwilę na Policjanta wciąż trzymającego się blisko blondynki z okulawioną nogą. Karl uniósł brwi wyczekująco. - No słuchaj oni z buta nie zdążą przez ten syf. - powiedział lekko Latynos wskazując bokiem głowy na trójkę Parchów. Raptor spojrzał za nim na trójkę skazańców w pancerzach. - No trzeba ich zawieźć. - wyjaśnił dopinając kolejne zapięcie ale tym razem podnosząc głowę by spojrzeć na gliniarza. Ten lekko przejechał językiem po wargach jakby już domyślił się do czego pije kapral. Sara chyba też bo złapała mocniej dopiero co odzyskanego narzeczonego. - No stary nie daj się prosić. Sam wiesz jak to tam wygląda. Potrzebujemy drajwera. Ja z nimi jadę w każdym razie. - powiedział Latynos kończąc dopinanie pancerza. Karl zacisnął szczęki i popatrzył po kolei na rudowłosą saper, na ciemnowłosą piromankę, na lustrzany hełm golema i odchodzące plecy przyjaciela.

Zagryzł wargi i spojrzał w twarz blondynki jaką tak mocno trzymał w objęciach. Ta pocałowała go szybko w usta.
- Nie patrz na mnie kocie. Ja tu zostanę ze Svenem wiesz, że on sobie poradzi ze wszystkim. A no tym ludziom trzeba pomóc. Tak jak oni pomogli nam. Sam przecież to wiesz. Dlatego właśnie tak bardzo się w tobie zabujałam. No Elenio ma rację nie daj się prosić. - Sara mówiła ciepłym i łagodnym tonem wciąż trzymając swojego narzeczonego za ramię i dodając mu otuchy tym uściskiem i dotykiem. Karl jakby jeszcze chwilę się wahał. Zerknął na Svena a ten pokiwał głową. Teraz dla odmiany wśród mundurowych zaległa prawie całkowita cisza. Przerwał ją dopiero Patino który trzasnął zamykanymi drzwiami szoferki gdy zająć miejsce pasażera. W końcu więc Raptor pokiwał głową. Przytulił mocno blondynkę coś jej szepcząc do ucha. Trzymali się tak jeszcze chwilę. I wreszcie Karl ruszył w stronę szoferki vana.

- Dobra to załatwmy to tak szybko jak to możliwe. - powiedział macając ręką by dać znać, że kto ma jechać to ma wsiadać. Sam wskoczył na miejsce kierowcy i silnik vana ponownie ożył.

Paranoja. Jedna, niekończąca się paranoja w której tkwili Nash i reszta Parchów z grupy Black. Tak nie powinno być, nie liczyła na zmiłowanie od obcych ludzi, nawet jeśli poprzednio im pomogła. to było nielogicznie, normalni ludzie tak nie postępowali. Nie litowali się. Brali co chcieli i odchodzili. Zostawiali na śmierć, szczególnie gdy w grę wchodziły ich interesy.
Saper była święcie przekonana, że mundurowi zbiorą się i zawiną na lotnisko. Mieli co chcieli: transport, wsparcie z powietrza. Hollyard wreszcie odzyskał swoją dupę, niczego już od Ósemki nie potrzebował. Ani od niej, ani od Dwójki i Siódemki.

Paranoja… albo pokręcony sen w którym rzeczywistość odbijała się w krzywym zwierciadle, szyderczo przypominając o zasadach zwykle obowiązujących na tym parszywym świecie. Wyścig szczurów, chodzenie do celu po trupach. Niewielu spotykało się naiwnych idiotów, nadstawiających karku za drugiego człowieka, zwłaszcza bezinteresownie.
- Uważajcie na siebie - lektor przekazał beznamiętnie ciąg szybko wypisanych liter, choć twarzy rudego Parcha daleko było od spokoju. Lewa powieka drgała niekontrolowanie, tak samo jak lewy kącik ust. - My przypilnujemy ich. Wrócą - przełamała się i spojrzała na blondynkę, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Nabrała powietrza i dodała jedno - Obiecuję.

Zaciskając pięści przebiegła te parę metrów, wskakując do środka furgonetki, obok Diaz i Ortegi. Nie mogli już więcej tracić czasu, a na kołach wciąż mieli szansę przeżyć. W środku przebiła się do przodu, moszcząc się za plecami trepów. patrzyła na tego kaktusiego, przyglądając się uważnie jego twarzy. Zdawał sobie sprawę gdzie i po co jadą, sam nakreślił obraz okolicy.
Obserwacja nie przyniosła spodziewanych efektów, nie znalazły się zagubione odpowiedzi.
- Jak zrobi się chujnia. Spierdalajcie. - Parch westchnęła i po krótkiej walce wewnętrznej, odpaliła syntezator. - Wystarczająco ryzykujecie. Niepotrzebnie. To głupota. Powinniście zostać. Iść z nimi. Kto się zajmie Młodą? I Sarą? To błąd - usta jej zadrżały, pochyliła łeb i gapiąc się w podłogę, usiadła na glebie.

- Sven się nimi zajmie. I się nie ruszą bo czekają na powrót czerwonych. - odpowiedział Hollyard sprawnie cofając furgonetkę, wykręcając i już po chwili zjeżdżali z mostu na wysypany wzdłuż kolejki magnetycznej podkład do wyrównywania terenu. Póki jechało czy szło się po nim było całkiem przywozicie. Jak po polnej, wysuszonej na kamień drodze czyli jechało się jak po asfalcie albo prawie. Gorzej było gdy trafialo się na wyrwy, leje albo przewalone drzewa. Wówczas Raptor trochę zwalniał ale głównie starał się minąć przeszkody przez co momentami jazda przypominała slalomowanie wśród tych lejów i głazów.

Minęli ten wyrąbany przez Hornety pas dżungli prowadzący do tego oczka wodnego w którym neidawno stoczyli zażartą walkę z xenos. Teraz śmignęła im tylko szybko po lewej.
- Uwaga będzie hopa! - krzyknął Patino i faktycznie w rozpędzonej bryce było widać zbliżający się do nic lej. Zbyt rozległy i zbyt kolizyjnie położony by go wyminąć. Furgonetka z rozpędu zgrzytnęła mechanizmami i przez sekundę zdawała się gładko i pięknie szybować prawie bezgłośnie. I moment później grzmotnęła z tego rozpędu w przeciwny skraj krateru. Wszystkimi wewnątrz rzuciło do przodu. Black 2 i 8 wylądowały na siedzeniach szoferki. Karlem rzuciło na kierownicę, Elenio na deskę rozdzielczą. Ale przez moment. Siła uderzenia zaraz odbiła i szarpnęła nimi w przeciwną, w tył i na boki gdy pojazd przetrwał te największe zderzenie i zaczął wyrywać się z mułowatej matni mając zielonkawe niebo przed przednia szybą. Wreszcie wyrwał się i znów wyskoczył szybując w powietrzu póki znowu nie przygwoździł przednimi kołami w poziome wreszcie podłoże. Tam pomniejsze wstrząsy jeszcze przez chwilę telepały żywą i martwą zawartością. Diaz znalazła pod butem magazynek jaki musiał gdzieś wylecieć z jakiegoś kąta wozu. Z całej opresji ocalał na miejscu tylko Ortega który przy skoku przebił łapą podłogę i zdołał swoimi wzmocnionymi mięśniami utrzymać się na miejscu choć dzwonił o blachy pojazdu jak serce dzwonu o jego krawędzie zostawiając po sobie wgniecenia w burtach i tą dziurę w podłodze. I lepiej bo strach było pomyśleć co by było gdyby bezwładne kilkaset kilogramów pancernej stali z impetem uderzyło w czwórkę ludzi stłoczoną przy szoferce.

Zjechali z kolejki i wjechali przez jakiś rozerwany płot na drogę. Wedle map z HUD była to droga jaką dało się dojechać do Seres. Wtedy Patino jakby sobie o czymś przypomniał.
- A właśnie! Tutaj spotkaliśmy tych dwóch bystrzaków od was! - krzyczał kapral by przekrzyczeć wizg silnika pracującego na wysokich obrotach, skrzyp resorów, zgrzyt skrzyni biegów no i siebie samego bo gdy maszyna wykonywała manewry to wszystkimi wewnątrz też rzucało powtarzając ten ruch a to wszystko znacznie utrudniało komunikację. Zwłaszcza, że Karl co chwila coś musiał wymijać.

- Podaliśmy im pomocną dłoń nie? Ale Karl nie chciał dać mi rzucić zapalającego. - kapral popatrzył z wyrzutem na Karla jakby ten wówczas nie pozwoił się pobawić ulubioną zabawką. - Ale właśnie pika wam tam coś jeszcze? Bo jeden z nich mówił, że coś tam wysadzili. Chyba kapsułę. Macie tam coś jeszcze na tych pikaczu? - zapytał wrzaskiem pasażer szoferki trochę obracając się do tyłu by choć pozezowac na trójkę na pace vana.

Trzymanie się fotela i sprawdzanie paramentów HUD jednocześnie uniemożliwiało pisanie. Ósemka najpierw sprawdziła dane, ale wyglądało w porządku. Wciąż mieli Blackpoint tam gdzie ostatnio, zegar też posuwał do przodu aż niemiło. Parsknęła i splunąwszy na ścianę, wystukała krótki komunikat:
- Pika. Ciągłe. Jak wysadzili, przetrwał nadajnik. Nic się nie zmieniło. Zobaczymy.

- Czekaj, czekaj… czy ja por tu puta madre dobrze zrozumiałam?!
- Diaz wcięła się z partyzanta, wychylając się do przodu i zezując na kaktusa w mundurze - Ci hijos de puta wyjebali nam kontener ze śwuntem w powietrze?! Mieeeerda! Wujaszek! Słyszałeś?! - wydarła się do tyłu i aż nią zatrzęsło - Jak ich kurwa zobaczysz na radarze to napierdalaj! Tak się kurwa nie będziemy z jebańcami bawić! Co za putanas! Jebani! - warczała tak chwilę po kaktusiemu aż złapała oddech i dodała już w miarę spokojnie do przodu fury - W ogóle to Gracias cabrónes. Za taryfę. Dobrze was tu widzieć, razem z nami w jednym dołu w kolczastym chujem. A już myślałam że to bujda z tą karmą i że dobre uczynki wracają… może gdybym to wiedziała wcześniej to bym tym pizdom darowała… tak przynajmniej na trzech stacjach - na koniec zadumała się wyraźnie, wracając wspomnieniami do przeszłości.

- Nie wiem! Nie zajeżdżaliśmy tam rwaliśmy co było by zdążyć do was! - krzyknął w odpowiedzi Latynos. Karl był zajęty prowadzeniem slalomu z niedozwoloną prędkością pomiędzy lejami jakie upstrzyły okolicę. Te pół setki km/h nie byłoby pewnie normalnie zbyt oszałamiającą prędkością ale gdy się wjeżdżało z zakrętu w zakręt i ponownie a w międzyczasie skakało na czymś od pomniejszych kamieni i gałęzi po ciała xenos to się zdawało, ze wszystko śmiga, trzęsie się i pojawia się przed maską w ostatniej chwili.

- Ten co z nim gadałem strasznie przemądrzały był. A mało brakowało bym się jednak zatrzymał. - burknął małomówny obecnie Raptor mając moment przerwy w slalomie.

- Ale się tak wymądrzał i warunki stawiał, że w końcu chuj nas strzelił i zostawiłem im granat do pomocy. No ale Karl mi nie dał rzucić zapalającego… - Latynos wciął się prawie w wypowiedź kumpla dopowiadając resztę skrótu z tamtego wydarzenia. Kierowca pokiwał głową ale brał się za wyminięcie kolejnego leja przy którym leżały zwłoki jakiegoś wielkiego cielska. Większego chyba od furgonetki jaką jechali.

Zaraz furgonetka skręciła w zjazd i na końcu drogi widać już było przed przednią szybą piętrowy budynek. Ostatnie kilkaset metrów.
- Okey zaczyna się! - krzyknął ostrzegawczo Karl. I faktycznie sie zaczęło. Na drodze, jeszcze z setkę metrów czy dwie widać było pierwsze żywe xenos. Jeszcze były zbyt daleko by im zagrozić ale musieli tamtędy przejechać. Rozpędzona maszyna powinna być szybsza od gnid, ale w tym asfaltowym lejowisku ciężko było rozpędzić cokolwiek, zwłaszcza pojazd dostawczy.

- Przygotujcie się - Nash szczeknęła Obrożą, pokazując na ostatnią parę Black i ich broń. Sama wychyliła się do przodu, przechodząc Patino na kolana i sięgając po broń.

- Wujaszek! Kurwy na horyzoncie! - Diaz wydarła się szczęśliwa i radosna ponad wszelką miarę. Szybko złapała miotacz, przestawiając go na opcję karabinu - Żadna ma nie podejść! Romeo jakbyś nie był taki sztywnika to też byśmy ci z Promyczkiem usiadły na kolankach. Albo ja sama, po tym jak stamtąd wrócimy. Tobie też cabrón!

Ósemka syknęła przez zęby, na sekundę obracając się za ramię.
- Patino jest mój - przekazała lektorem i wyszczerzyła się zębato - Ja go pierwsza zobaczyłam - Przytrzymała się deski i po chwili namierzyła xenos przed maską uruchamiając granatnik.

- Zaraz, zaraz chyba się dogadamy z tymi kolanami co? Od siadania na kolanach jeszcze nikt nie umarł nie? - Latynos wydawał się być całkiem żywo zainteresowany propozycją Latynoski.

- To może ja ci siądę? - zapytał grzecznie Black 7 i wydawało się, że furgonetka jest dla niego w sam raz ale jak w niej siedzi. teraz gdy wstał to nawet gdy się schylał wydawało się, że za chwilę rozerwie jej blachy.

- Dobra, już są! - krzyknął Hollyard. Black 8 zaś odkryła, że siedzenia na kolanach kaprala jest może i przyjemne ale jak się połączyło to z celowaniem z granatnika, szusowaniem slalomem po drodze, niewygodną pozycją i rozproszonym dość drobnym celem o setkę metrów z przodu to celowanie to robiło się całkiem trudne. Posłała jednak nieduży pojemniczek przez rozbite okno. Ten poszybował łukiem wyprzedzając slalomujący pojazd i eksplodował setkę metrów dalej. Eksplozja przysłoniła drogę i to co się na niej znajdowało. Samochód wykonał jeden szus w jedna i zbliżał się do kolejnego.

- Są na drzewach. - odezwał się nagle Black 7. W gęstych koronach dżungli widać było ruch. Coś tam było. Skakało zwinnie jak małpy po kolejnych gałęziach i drzewach. Prędkością ustępowały nieco pojazdowi ale niewiele. Od pieszego na pewno były o wiele szybsze. Dym na drodze rozwiał się i widać było tylko nieruchome xenos. Furgonetka przejechała przez ten rejon i zbliżali się już do wyjazdu z dżungli. Częściowo rozwalone ogrodzenie było widoczne już całkiem wyraźnie.

- Hej! Gdzie wam pika?! Gdzie podjechać?! Te Seres to cały kompleks! - krzyknął pytaniem Karl nie odwracając głowy od drogi przed nim. Nie miał HUD ani innej mapy więc nie wiedział gdzie co jest na tej mapie.

- Trzymajcie je na dystans - saper wystukała do pozostałych Parchów, wolną ręką pokazując budynek przed nimi - Ten. Biurowiec. Pierwszy od wjazdu. Tam nas wysadź. - dźgała paluchem powietrze, wskazując na nadgryzioną nawałą bryłę budowli. W poziomie znajdował się niedaleko. Co innego w pionie. Włączyła mapę, przyglądając się kropce Blackpoint i porównując widok holo z rzeczywistym piekłem, beztrosko rozprzestrzeniającym się dookoła.

- Jakie wysadź?! Idziemy z wami! - krzyknął Hollyard gdy przejechał po resztkach ogrodzenia. Tutaj jednak trafił na serie wciąż dymiących kraterów. Mniejszych ale uwalanych jeden na drugim. Podobnie dopasowany do tego był róg budynku z poszarpanymi brzegami ukazujący swój przekrój poprzeczny. Furgonetka zaczęła skakać bezwładnie wyjeżdżając i wjeżdżając z jednego krateru w kolejny. Żywą zawartością trzęsło niemiłosiernie. Black 2 miotnęło najpierw na burtę drzwi, potem poszybowała trzaskając szybką hełmu w siedzenie kierowcy i zaraz znowu ją rzuciło w tył na Wujaszka aż grzmotnęła plecami w jego napierśnik. Karl przygwoździł twarzą w kierownicę po czym została mu krwista pręga. Black 8 poleciała w róg między deskę rozdzielczą a kierownicę rozcinając czoło o tą deskę. Zaraz oderwało ją do góry aż uderzyła plecami i potylicą w sufit a potem gdy maszyna opadała też opadła znowu zderzając się twarzą z deską rozdzielczą. Patino podobnie jak Karl miał o tyle lepiej, że był przypięty pasami więc tylko trzasnął twarzą w poduszkę powietrzną która jemu jakoś zadziałała i poza tym właściwie chyba wyszedł z tego cały. Black 7 skopał miejscami na wylot, ścianę furgonetki, raz uderzył plecami w dach przy którymś wyskoku ale wreszcie spadł na podłogę i tam został. Dopóki nie przygrzmociła w niego Diaz.

Ale w końcu wyjechali z tych szaleńczych wertepów i pojazd wyrównał. Zaraz potem Hollyard zatrzymał się ale wszystkim chyba zbyt szumiało w głowach by po prostu wstać i wyjść czy choćby powiedzieć coś, cokolwiek. Ale charakterystyczne skrzeki mówiły, że wróg jest w pobliżu.

- Q...que… puta - pierwsza ponoć ludzki głos odzyskała Diaz, chociaż do powstania na nogi to jeszcze dużo jej brakowało. Nieźle nimi bujnęło, jak na rollercoasterze! Stoczyła się z Wujaszka na podłogę, pełznąc do wyjścia - Zz… zapier… dalamy. Ru… chy. - wystękała. Nie ma że boli, kurwy już się nawoływały, brakowało czasu na czułości.

Najszybciej zebrali się mundurowi. Pewnie dlatego, że zabezpieczenia z pasów i poduszek jednak choć częściowo zamortyzowały ten efekt prawie legalnej kraksy. Ale szybciej nie znaczy szybko. Po prostu gdy Parchy zdołały wydostać się z wozu i odzyskiwali ostrość widzenia a szum w uszach zaczął cichnąć ci już byli na zewnątrz. Choć też wyglądali niewyraźnie.
- Wasza dwójka na szpicy. - Hollyard wskazał na Black 2 i 7. - Elenio osłaniasz z Asbiel. No i pilnujcie gdzie idziemy bo my nie mamy namiaru. - Raptor wyjął swoją ciężką Novę woląc broń krótką od karabinu wyborowego. Większy Latynos skinął głową i zaczął iść w stronę schodów omiatając teren przed sobą jeszcze milczącą lufą. Namiar wskazywał gdzieś na górne kondygnacje budynku. Za pierwszą parą ruszył porucznik Raptorów. Elenio wyszczerzył się do Nash i puścił jej oczko jakby jakiś super cwany plan jaki uknuł właśnie się sprawdzał. Po czym ruszyli za gliniarzem. Byli już blisko. Licznik odległości na Obroży zmniejszył się do dwucyfrowych wartości metrów. Ale xenos były jeszcze bliżej.

Parter przeszli przy odgłosie szumu pracy siłowników ciężkiego pancerza wspomaganego Black 7 i rozgniatanych przez niego kawałków gruzu. Pod zwykłymi butami chrzęściły kawałki szkła, kamyków, plastikowych kubeczków i zgniatanych łusek. Gdzieś dalej wył alarm przeciwpożarowy tępym, maszynowym uporem obwieszczając o zagrożeniu na jakie miał uczulać żywą obsadę. Z góry i z dołu słychać było ten drażniący odgłos szponów sunących po ścianach i podłogach. Z piętra sypały się kawałki kamyków i tynku zasypując schody, oraz hełmy, broń i pancerze idących po nich ludzi. Zaczęło się. Zaczęło się na piętrze. Wtedy Black 7 pociągnął długą serią czyszcząc ołowiem korytarz piętra po którym już gnały małe bestie. Rozbryzgiwały się w hałasie strzelającego obrotowego działka i szumie złotego deszczu gorących łusek zastępującego schody. Black 2 odpaliła swoją straszliwą na krótką odległość i nieopancerzone cele broń. Małe, wielonogie kształty wiły się sycząc i wierzgając w beznadziejnej próbie ucieczki przed ogniem ale był to daremny trud. Nawet gdy któryś spadał ze schodów i znikał na dnie zagruzowanej klatki niczym płonący meteoryt dogorywał tam żywota gdy napalm chciwie wżerał się w jego ciało. Black 8 cisnęła granat zapalający. Parter klatki schodowej został rozbryzgany galaretowatą płonącą masą jaka ściekała na dobre pół piętra w górę i w dół gdy siła tkwiąca a małym cylinderku wyrzuciła ją po sufitach, schodach i ścianach. Lufy karabinów, granaty, miotacze ognia, ciężkie rewolwery przemówiły po raz pierwszy.

Walcząc i zostawiając za sobą wystrzelone łuski, poszarpane szrapnelami granatów schody i ściany, dymiące od wypalonego napalmu przeszli przez schody drugiego piętra. Licznik Obroży pokazywał już bardzo małą odległość. Kapsuła musiała być na trzecim. W pionie już byli prawie na miejscu. Jeszcze tylko jedno piętro i poziom. Wtedy pojawiło się coś nowego. Przez huk obrotowego działka, przez eksplozje granatów, triplety bojowej broni usłyszeli coś nowego. Trzask pękającej ściany. Dudnienie. Bardziej odbierane przez wibracje podłogi niż przez uszy. Kroki! Trzask pękającej ściany. Bliżej! Kroki! Pęd! Trzask pękającej ściany. Blisko! Ale oni też byli już blisko! Dotarli na trzecie! Rzut oka wystarczył, by dojrzeć kapsułę. Była dobre dwadzieścia, może trzydzieści kroków od wejścia do klatki schodowej. Widzieli je dlatego, że wszystkie ściany wokół były zburzone. Sufity też. Aż po te czwarte czy piąte piętro powyżej bo aż widać było niebo przez rozerwany dach. Kapsuła też była rozerwana. Od środka. Rozłożyła się w osmalony, pogięty, nieforemny kwiat jakby eksplodowała od środka. Żaden sprzęt nie ocalał poza tym wypalonym złomem. Ale sam znacznik Checkpoint zbudowany z tego samego standardu co Obroże musiał ocaleć. Więc mimo zniszczenia kapsuły wciąż mieli szansę odhaczyć swój Checkpoint. Musieli tylko dotrzeć ten ostatni kawałek przez ten zasypany gruzem i resztkami rozerwanych wybuchem ścian pełnych unoszącego się wciąż po katastrofie pyłu i ognisk pożarów.

Trzask rozrywanej ściany. Skrzek nadciągających obcych. Zaraz tu będą, musieli się sprężać.
- Ubezpieczajcie. Napalm, ogień zaporowy - krótki komunikat lektora i trójka parchów zaczęła przedzierać się przez gruzowisko. Ich zadaniem było dotrzeć do Blackpoint, trepy mogły zasłaniać tyły...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline