Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2017, 17:08   #34
Ganlauken
 
Ganlauken's Avatar
 
Reputacja: 1 Ganlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwu
JJ solo

JJ uśmiechnął się, gdy tylko zobaczył swego przybranego wujka. Dla wszystkich był on znany jako wujek Joe, ale dla Jamesa był on rzeczywiście jak wujek. Opiekował się nimi, gdy zmarł jego ojciec, był przy nim, gdy odeszła matka, a krótko później Josh. W praktyce był dla niego jak ojciec, nie tak jak ten martwy skurwiel, który dawno temu mienił się jako jego rodowity tatuś.
-Hola tio, bueno verte, como estas?
Zbliżył się do wuja i mocno uściskał.
- Zagram dla was z miłą chęcią, w sumie nie pierwszy i nie ostatni raz, gdzie dzieciaki?
Rozejrzał się po okolicy i nie dostrzegł żadnego z młodzieńców, którzy dosyć często kręcili się wokół warsztatu.

- W warsztacie z Pedro - Wujek Joe nie miał własnych dzieci, ale trzymał się blisko z rodziną brata, z którym współprowadził warsztat. - Maria przygotowuje kolację, dołączysz do nas, potem napijemy się wina i wtedy nam zagrasz. Ale wyglądasz jakbyś miał jakąś sprawę. Coś cię trapi?

- Przyjechałem po prośbie, widzisz, ni stąd, ni zowąd, zjawił się u mnie jakiś zasrany prawnik, mieniący się także prywatnym detektywem. Nasłała go córka Josha, z ofertą odkupienia mojego instrumentu. Wiesz dobrze, jak jest on dla mnie ważny - podniósł futerał, by nadać swym słowom jeszcze większego znaczenia. - Oczywiście wysłałem ich na mirabelki, ale wiem, że to jeszcze nie koniec tej sprawy. Boje się, że będą próbować mi go odebrać, dlatego przyjechałem do ciebie. Wujku, pierwszy raz w życiu cię o to proszę, i mam nadzieje, że ostatni, ale ja potrzebuję... potrzebuję jakiejś broni.

Spoglądał w zatroskane oczy wujka Joe, próbował jakoś przetrwać to przeszywające spojrzenie, ale nie dał rady. Spojrzał gdzieś pod nogi. Wujek wielokrotnie mu powtarzał, aby skupił się na swoim talencie, a gangsterkę zostawił ludziom bez pasji. Tym razem jednak sytuacja była wyjątkową.

- Broni… - Wujek Joe pokiwał głową i zasępił się. - Broni palnej? A umiesz się nią posługiwać?

JJ westchnął - wiesz dobrze, że nie, trzymałeś mnie zawsze z daleka od broni. Sam także byłem do tego nastawiony niezwykle sceptycznie. Tyle że wiesz, teraz wszystko się zmieniło, z jednej strony ten pendejo od saksofonu, a z drugiej ten psychopata polujący na muzyków.
Ostatnim stwierdzeniem miał nadzieję przekonać wujka.

- Tak, pendejo loco - Jose zacisnął dłoń na rękojeści noża. - Słyszałem w wiadomościach. Broń lepiej nosić, chociaż mnie wystarczą noże. - Poruszył samym nadgarstkiem i cisnął nóż, który wbił się w drewnianą ścianę garażu, po czym wstał z ławki.
- Pedro ma dwa gnaty, jednego ci pożyczy. Chodź.
Poprowadził JJ-a do warsztatu, gdzie Pedro, młodszy brat Jose, pracował z nastoletnimi synami nad starym Harleyem Davidsonem. Po serii wylewnych powitań Wujek Joe wyłuszczył mu sprawę i we trzech poszli do kantorku. Pedro rękami umazanymi w smarze otworzył kluczykiem szufladę i wyjął z niej stary rewolwer.
- Jest bardzo prosty w obsłudze, zaraz pokażemy ci na podwórku - powiedział. - Tu często strzelają, więc no problemo. Tyle, że jest niezarejestrowany a raczej nie wiem na kogo. Pewnie na trupa bo znalazłem go w gruzach po trzęsieniu ziemi. Jakby policja cię przeszukała to możesz mieć problem.

Wziął rewolwer od Pedro, zważył go w ręce, wydawał się całkiem ciężki, ale to pewnie normalne dla kogoś, kto nigdy nie miał styczności z bronią. Wycelował w stronę ściany, zmrużył oko i jak za młodu, wydał z siebie dźwięk przypominający odgłos wystrzału, po czym zdmuchnął niewidzialny dym, który powinien wydobywać się właśnie z lufy. Oddał broń w ręce Pedro i rzekł.

- Moje życie jest w tej chwili ważniejsze aniżeli to czy policja się do mnie dopieprzy. Saksofonu bez walki też nie zamierzam oddać. Chodźmy wypróbować to maleństwo. Głową skinął w stronę podwórza.

- Do paki za samo posiadanie cię raczej nie wsadzą - rzekł Wujek Joe. - Albo na krótko. No chyba, że kogoś zabijesz. Więc jakby co lepiej celuj w nogi, bo po co mieć kłopoty? No chyba, że trafisz na tego psychola.
Udali się w kąt podwórza, gdzie na tylnej, ceglanej ścianie warsztatu była namalowana tarcza z paroma dziurami po kulach.
Pedro pokazał JJ-owi jak się ładuje, odbezpiecza i trzyma broń, po czym kazał mu całą procedurę dwa razy powtórzyć.
- Gdyby znowu nachodzili cię w sprawie saksofonu to daj znać - rzekł Jose. - Pogadam sobie z tym papugą i wyjaśnię mu, że ma się odpieprzyć. Wiesz w ogóle czemu go chcą?

Wystrzelił kilka razy w kierunku tablicy, do centrum okręgu nawet się nie zbliżył. Człowiek to jednak większy cel, powinno być łatwiej. Poza tym nie zamierzał nikogo zabijać, ta broń to raczej w ramach odstraszenia, tudzież poczucia się bezpieczniej.
- Myślę, że ten saks jest sporo wart. Widzisz, on należał nie tylko do Josha, miał poprzednich właścicieli, mam ku temu pewne domysły. Dla córuchny będzie stanowił dodatkowe źródło zarobku, jakby tej suce było jeszcze mało. Ostatnie zdanie dopowiedział jakby do siebie.
- Dla mnie ma wartość sentymentalna, większa niż każde złoto świata. Dlatego przywiozłem go ze sobą, nie chciałem zostawiać na melinie.
Widział zrozumienie w oczach swoich przybranych Wujków.
- Na razie poczekamy na ruch z ich strony, nie ma co się wyrywać przed szereg. Mam nadzieje, że nigdy nie będę potrzebował waszego wsparcia. Wiem, jednak że jak już coś się wydarzy, będę mógł na was liczyć. To, co może jakiś krótki występ? Słyszeliście kiedyś o niewidzialnym festiwalu? - Spojrzał pytająco na pozostałych mężczyzn.

- Kto nie słyszał - odparł Wujek Joe. - Ale to nie dla mnie, za dużo głośnego techno i ćpunów.
Stosunek Jose do narkotyków innych niż legalna w Kaliforni marihuana był powszechnie znany. Od dawna tępił dilerów w swojej okolicy, zresztą na tym tle wszedł w konflikt z Los Locos.
- Alejandro chciał tam ostatnio iść, ale go nie puściłem - Pedro wymienił imię swojego starszego, piętnastoletniego syna. - Dajecie tam koncert?

Rozdziawił gębę jak szalony.
- No właśnie taki mamy plan - odpowiedział. - Na razie jest to w fazie negocjacji, ale myślę, że kopnie nas to na jeszcze wyższy poziom. Wiecie, że traktuje ten zespół jako zwykły zawód, muzykę, którą kocham gram po klubach solo, albo w jam session. Nie zmienia to jednak faktu, że im bardziej będziemy znani, tym więcej zielonych wleci do kieszeni, a także przyspieszy to moją karierę solową. To co, idziemy jeść?

JJ pomasował brzuch, dając do zrozumienia, że robi się głodny, zupełnie w ten sam sposób robił to 15, 10, czy 5 lat temu. Wsadził rewolwer do kieszeni i czekał na magiczny gest zaproszenia do stołu.

Jakby przywołana tym zaklęciem pojawiła się Maria, korpulentna żona Pedro.
- Kto znowu strzela na podwórku?! - zawołała po hiszpańsku, wychodząc zza rogu garażu. - Za daleko na strzelnicę czy musicie pokazywać sąsiadom jakie macie wielkie cohones? O! JJ! Hola! - zmieniła nagle ton na całkiem przyjazny. - Z ciebie też chcą zrobić przeklętego macho?
- Słyszałaś o pendejo co poluje na mariachi? - zapytał Wujek Joe. - Chłopak musi się móc obronić!
- Słyszałam, słyszałam. - westchnęła. - No, byle się sam nie postrzelił.
- Aż tak źle nie jest - zaśmiał się Pedro. - Maria, nasz gość jest głodny i my też. Jak tam kolacja?
- Gotowa, właśnie po was szłam jak usłyszałam ten huk. No to zawołajcie jeszcze Manuela i Alejandro i chodźcie.

Po chwili zasiedli w siódemkę w salonie Santiagów: JJ, Jose, Maria, Pedro i trójka dzieciaków: chłopcy jeszcze całkiem niedoszorowani po pracy w warsztacie, oraz ich młodsza siostra Elena.
Na kolację było burrito z mielonym mięsem i fasolą, do picia sok kaktusowy, piwo, wino i tequila. Santiagowie byli niezbyt zamożni, ale radzili sobie jakoś. Wypytali JJ-a o karierę muzyczną i plany, sami poopowiadali o dzieciach, po czym jak zwykle zeszło na politykę.
- Nie dzieje się dobrze - rzekł Wujek Joe. - Los Locos znowu próbują zająć okolicę, ostatnio znów złapałem młodocianego dilera na sąsiedniej ulicy. A z drugiej strony wysiedlają Alamo. Mieszka tam dużo Meksykanów i Los Locos obiecują pracę i kąt do spania tym, którzy do nich dołączą. Niedługo będziemy całkiem ściśnięci między korpostrefami a gangami.

Na usta JJ'a cisnęło się sporo przekleństw, ale musiał się powstrzymywać ze względu na dzieciaki.
- Mamy w planach koncert na Alamo, może uda mi się pogadać z ludźmi, może mnie posłuchają. Niestety tam, gdzie chodzi o pieniądze, tam ludzie tracą zdrowy rozsądek. Wątpię, czy będą chcieli posłuchać jakiegoś muzyka grającego na archaicznym saksofonie. Zobaczymy jednak, co da się zrobić.
- A to nowina! - rzekł Wujek Joe. - My też tam będziemy w poniedziałek. Ja, Pedro i dużo chłopaków z dzielnicy. Jak ruszą Pacyfikatorzy będziemy się bić.

Reszta kolacji przebiegła w miłej atmosferze. Jedzenie jak zawsze było pyszne, a on na dodatek miał pusty żołądek. Był jednak wśród swoich i wiedział, że proszenie o dokładkę to bardziej wyraz szacunku dla gospodyni, aniżeli zwykle obżarstwo. Nie pił dużo, wiedząc, że czeka go podróż motocyklem do pubu.
Na zakończenie zagrał krótki koncert, wprawiając rodzinę w dobry, pozytywny nastrój. Zazwyczaj jego nuty były przepełnione smutkiem, ale dla nich zawsze wybierał coś skocznego i radosnego.
Było dosyć późno, gdy pożegnali się, życząc sobie wszystkiego dobrego.
Wsiadł na swoją Americe i ruszył w kierunku "Warszawy" wiedząc, że czeka go tam kolejna impreza.

Zaparkował motocykl na tyłach pubu, przypiął łańcuchem i włączył alarm. JJ-owi nigdy jeszcze nie zdarzyłoby się, aby ktoś próbował zwinąć jego cacko. Zważywszy na fakt, że nie za wiele już pozostało takich na ulicach, potencjalny złodziej nie miałby na to rynku zbytu. Natomiast strzeżonego, pan bóg strzeże, także za każdym razem powtarzał wszystkie czynności, łańcuch, kłódka, blokada tarczy. Ostatni klik i Triumph bezpieczny. Wyjął rewolwer spod kurtki, spojrzał na swojego nowego przyjaciela i poczuł się bardziej zrelaksowany. Sprawdził blokadę spustu, wszystko było jak należy, szanse, że odstrzeli sobie jaja, zredukowane były do minimum. Ruszył w stronę meliny, licząc na długi i spokojny sen.
 
Ganlauken jest offline