26-10-2017, 12:33 | #31 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Tymczasem na górze Han lustrował uważnie nogi Anastazji oparte na jego kolanach.
__________________ Konto zawieszone. |
26-10-2017, 20:42 | #32 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
27-10-2017, 15:09 | #33 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Selyuna : 28-01-2018 o 02:31. |
27-10-2017, 17:08 | #34 |
Reputacja: 1 | JJ solo JJ uśmiechnął się, gdy tylko zobaczył swego przybranego wujka. Dla wszystkich był on znany jako wujek Joe, ale dla Jamesa był on rzeczywiście jak wujek. Opiekował się nimi, gdy zmarł jego ojciec, był przy nim, gdy odeszła matka, a krótko później Josh. W praktyce był dla niego jak ojciec, nie tak jak ten martwy skurwiel, który dawno temu mienił się jako jego rodowity tatuś. -Hola tio, bueno verte, como estas? Zbliżył się do wuja i mocno uściskał. - Zagram dla was z miłą chęcią, w sumie nie pierwszy i nie ostatni raz, gdzie dzieciaki? Rozejrzał się po okolicy i nie dostrzegł żadnego z młodzieńców, którzy dosyć często kręcili się wokół warsztatu. - W warsztacie z Pedro - Wujek Joe nie miał własnych dzieci, ale trzymał się blisko z rodziną brata, z którym współprowadził warsztat. - Maria przygotowuje kolację, dołączysz do nas, potem napijemy się wina i wtedy nam zagrasz. Ale wyglądasz jakbyś miał jakąś sprawę. Coś cię trapi? - Przyjechałem po prośbie, widzisz, ni stąd, ni zowąd, zjawił się u mnie jakiś zasrany prawnik, mieniący się także prywatnym detektywem. Nasłała go córka Josha, z ofertą odkupienia mojego instrumentu. Wiesz dobrze, jak jest on dla mnie ważny - podniósł futerał, by nadać swym słowom jeszcze większego znaczenia. - Oczywiście wysłałem ich na mirabelki, ale wiem, że to jeszcze nie koniec tej sprawy. Boje się, że będą próbować mi go odebrać, dlatego przyjechałem do ciebie. Wujku, pierwszy raz w życiu cię o to proszę, i mam nadzieje, że ostatni, ale ja potrzebuję... potrzebuję jakiejś broni. Spoglądał w zatroskane oczy wujka Joe, próbował jakoś przetrwać to przeszywające spojrzenie, ale nie dał rady. Spojrzał gdzieś pod nogi. Wujek wielokrotnie mu powtarzał, aby skupił się na swoim talencie, a gangsterkę zostawił ludziom bez pasji. Tym razem jednak sytuacja była wyjątkową. - Broni… - Wujek Joe pokiwał głową i zasępił się. - Broni palnej? A umiesz się nią posługiwać? JJ westchnął - wiesz dobrze, że nie, trzymałeś mnie zawsze z daleka od broni. Sam także byłem do tego nastawiony niezwykle sceptycznie. Tyle że wiesz, teraz wszystko się zmieniło, z jednej strony ten pendejo od saksofonu, a z drugiej ten psychopata polujący na muzyków. Ostatnim stwierdzeniem miał nadzieję przekonać wujka. - Tak, pendejo loco - Jose zacisnął dłoń na rękojeści noża. - Słyszałem w wiadomościach. Broń lepiej nosić, chociaż mnie wystarczą noże. - Poruszył samym nadgarstkiem i cisnął nóż, który wbił się w drewnianą ścianę garażu, po czym wstał z ławki. - Pedro ma dwa gnaty, jednego ci pożyczy. Chodź. Poprowadził JJ-a do warsztatu, gdzie Pedro, młodszy brat Jose, pracował z nastoletnimi synami nad starym Harleyem Davidsonem. Po serii wylewnych powitań Wujek Joe wyłuszczył mu sprawę i we trzech poszli do kantorku. Pedro rękami umazanymi w smarze otworzył kluczykiem szufladę i wyjął z niej stary rewolwer. - Jest bardzo prosty w obsłudze, zaraz pokażemy ci na podwórku - powiedział. - Tu często strzelają, więc no problemo. Tyle, że jest niezarejestrowany a raczej nie wiem na kogo. Pewnie na trupa bo znalazłem go w gruzach po trzęsieniu ziemi. Jakby policja cię przeszukała to możesz mieć problem. Wziął rewolwer od Pedro, zważył go w ręce, wydawał się całkiem ciężki, ale to pewnie normalne dla kogoś, kto nigdy nie miał styczności z bronią. Wycelował w stronę ściany, zmrużył oko i jak za młodu, wydał z siebie dźwięk przypominający odgłos wystrzału, po czym zdmuchnął niewidzialny dym, który powinien wydobywać się właśnie z lufy. Oddał broń w ręce Pedro i rzekł. - Moje życie jest w tej chwili ważniejsze aniżeli to czy policja się do mnie dopieprzy. Saksofonu bez walki też nie zamierzam oddać. Chodźmy wypróbować to maleństwo. Głową skinął w stronę podwórza. - Do paki za samo posiadanie cię raczej nie wsadzą - rzekł Wujek Joe. - Albo na krótko. No chyba, że kogoś zabijesz. Więc jakby co lepiej celuj w nogi, bo po co mieć kłopoty? No chyba, że trafisz na tego psychola. Udali się w kąt podwórza, gdzie na tylnej, ceglanej ścianie warsztatu była namalowana tarcza z paroma dziurami po kulach. Pedro pokazał JJ-owi jak się ładuje, odbezpiecza i trzyma broń, po czym kazał mu całą procedurę dwa razy powtórzyć. - Gdyby znowu nachodzili cię w sprawie saksofonu to daj znać - rzekł Jose. - Pogadam sobie z tym papugą i wyjaśnię mu, że ma się odpieprzyć. Wiesz w ogóle czemu go chcą? Wystrzelił kilka razy w kierunku tablicy, do centrum okręgu nawet się nie zbliżył. Człowiek to jednak większy cel, powinno być łatwiej. Poza tym nie zamierzał nikogo zabijać, ta broń to raczej w ramach odstraszenia, tudzież poczucia się bezpieczniej. - Myślę, że ten saks jest sporo wart. Widzisz, on należał nie tylko do Josha, miał poprzednich właścicieli, mam ku temu pewne domysły. Dla córuchny będzie stanowił dodatkowe źródło zarobku, jakby tej suce było jeszcze mało. Ostatnie zdanie dopowiedział jakby do siebie. - Dla mnie ma wartość sentymentalna, większa niż każde złoto świata. Dlatego przywiozłem go ze sobą, nie chciałem zostawiać na melinie. Widział zrozumienie w oczach swoich przybranych Wujków. - Na razie poczekamy na ruch z ich strony, nie ma co się wyrywać przed szereg. Mam nadzieje, że nigdy nie będę potrzebował waszego wsparcia. Wiem, jednak że jak już coś się wydarzy, będę mógł na was liczyć. To, co może jakiś krótki występ? Słyszeliście kiedyś o niewidzialnym festiwalu? - Spojrzał pytająco na pozostałych mężczyzn. - Kto nie słyszał - odparł Wujek Joe. - Ale to nie dla mnie, za dużo głośnego techno i ćpunów. Stosunek Jose do narkotyków innych niż legalna w Kaliforni marihuana był powszechnie znany. Od dawna tępił dilerów w swojej okolicy, zresztą na tym tle wszedł w konflikt z Los Locos. - Alejandro chciał tam ostatnio iść, ale go nie puściłem - Pedro wymienił imię swojego starszego, piętnastoletniego syna. - Dajecie tam koncert? Rozdziawił gębę jak szalony. - No właśnie taki mamy plan - odpowiedział. - Na razie jest to w fazie negocjacji, ale myślę, że kopnie nas to na jeszcze wyższy poziom. Wiecie, że traktuje ten zespół jako zwykły zawód, muzykę, którą kocham gram po klubach solo, albo w jam session. Nie zmienia to jednak faktu, że im bardziej będziemy znani, tym więcej zielonych wleci do kieszeni, a także przyspieszy to moją karierę solową. To co, idziemy jeść? JJ pomasował brzuch, dając do zrozumienia, że robi się głodny, zupełnie w ten sam sposób robił to 15, 10, czy 5 lat temu. Wsadził rewolwer do kieszeni i czekał na magiczny gest zaproszenia do stołu. Jakby przywołana tym zaklęciem pojawiła się Maria, korpulentna żona Pedro. - Kto znowu strzela na podwórku?! - zawołała po hiszpańsku, wychodząc zza rogu garażu. - Za daleko na strzelnicę czy musicie pokazywać sąsiadom jakie macie wielkie cohones? O! JJ! Hola! - zmieniła nagle ton na całkiem przyjazny. - Z ciebie też chcą zrobić przeklętego macho? - Słyszałaś o pendejo co poluje na mariachi? - zapytał Wujek Joe. - Chłopak musi się móc obronić! - Słyszałam, słyszałam. - westchnęła. - No, byle się sam nie postrzelił. - Aż tak źle nie jest - zaśmiał się Pedro. - Maria, nasz gość jest głodny i my też. Jak tam kolacja? - Gotowa, właśnie po was szłam jak usłyszałam ten huk. No to zawołajcie jeszcze Manuela i Alejandro i chodźcie. Po chwili zasiedli w siódemkę w salonie Santiagów: JJ, Jose, Maria, Pedro i trójka dzieciaków: chłopcy jeszcze całkiem niedoszorowani po pracy w warsztacie, oraz ich młodsza siostra Elena. Na kolację było burrito z mielonym mięsem i fasolą, do picia sok kaktusowy, piwo, wino i tequila. Santiagowie byli niezbyt zamożni, ale radzili sobie jakoś. Wypytali JJ-a o karierę muzyczną i plany, sami poopowiadali o dzieciach, po czym jak zwykle zeszło na politykę. - Nie dzieje się dobrze - rzekł Wujek Joe. - Los Locos znowu próbują zająć okolicę, ostatnio znów złapałem młodocianego dilera na sąsiedniej ulicy. A z drugiej strony wysiedlają Alamo. Mieszka tam dużo Meksykanów i Los Locos obiecują pracę i kąt do spania tym, którzy do nich dołączą. Niedługo będziemy całkiem ściśnięci między korpostrefami a gangami. Na usta JJ'a cisnęło się sporo przekleństw, ale musiał się powstrzymywać ze względu na dzieciaki. - Mamy w planach koncert na Alamo, może uda mi się pogadać z ludźmi, może mnie posłuchają. Niestety tam, gdzie chodzi o pieniądze, tam ludzie tracą zdrowy rozsądek. Wątpię, czy będą chcieli posłuchać jakiegoś muzyka grającego na archaicznym saksofonie. Zobaczymy jednak, co da się zrobić. - A to nowina! - rzekł Wujek Joe. - My też tam będziemy w poniedziałek. Ja, Pedro i dużo chłopaków z dzielnicy. Jak ruszą Pacyfikatorzy będziemy się bić. Reszta kolacji przebiegła w miłej atmosferze. Jedzenie jak zawsze było pyszne, a on na dodatek miał pusty żołądek. Był jednak wśród swoich i wiedział, że proszenie o dokładkę to bardziej wyraz szacunku dla gospodyni, aniżeli zwykle obżarstwo. Nie pił dużo, wiedząc, że czeka go podróż motocyklem do pubu. Na zakończenie zagrał krótki koncert, wprawiając rodzinę w dobry, pozytywny nastrój. Zazwyczaj jego nuty były przepełnione smutkiem, ale dla nich zawsze wybierał coś skocznego i radosnego. Było dosyć późno, gdy pożegnali się, życząc sobie wszystkiego dobrego. Wsiadł na swoją Americe i ruszył w kierunku "Warszawy" wiedząc, że czeka go tam kolejna impreza. Zaparkował motocykl na tyłach pubu, przypiął łańcuchem i włączył alarm. JJ-owi nigdy jeszcze nie zdarzyłoby się, aby ktoś próbował zwinąć jego cacko. Zważywszy na fakt, że nie za wiele już pozostało takich na ulicach, potencjalny złodziej nie miałby na to rynku zbytu. Natomiast strzeżonego, pan bóg strzeże, także za każdym razem powtarzał wszystkie czynności, łańcuch, kłódka, blokada tarczy. Ostatni klik i Triumph bezpieczny. Wyjął rewolwer spod kurtki, spojrzał na swojego nowego przyjaciela i poczuł się bardziej zrelaksowany. Sprawdził blokadę spustu, wszystko było jak należy, szanse, że odstrzeli sobie jaja, zredukowane były do minimum. Ruszył w stronę meliny, licząc na długi i spokojny sen. |
27-10-2017, 19:56 | #35 |
Reputacja: 1 | Nagle do mieszkania wszedł Billy. Zatrzymał się zaskoczony widząc gromadkę osób znajomych jak i obcych. - Co tu… się właściwie… dzieje? - zapytał na powitanie. Vandelopa wstała i cmoknęła go w policzek. - Nie wiem, panie, nie wiem... sodomia i muchomoria. - Billy mógł wyczuć ostry alkoholowy chuch od skrzypaczki, która po chwili wróciła na swój fotelowy tron. - Czyli nic nowego w o ogóle. A w szczególe?- zapytał Rebel Yell zerkając po twarzach, tych znanych i tych nieznanych. - Jestem Rose - przedstawiła się z uśmiechem dziewczyna o białych włosach. - I mam dla ciebie powitalnego kielona. - Mimo wypitego alkoholu wstała z gracją i całkiem trzeźwym krokiem podeszła do mężczyznym. Wręczyła mu miksturę wziętą przed momentem od perkusisty. - To co, do dna? - Zdrówko Bill! - Chris wyszczerzył się. - Siadaj, załatwiłem piwo i whisky, co wolisz? - Niespecjalnie przejmuję się tym co piję. - zaczął Billy, ale po łyknięciu drinka alkoholu przyniesionego mu przez Rose… cóż… wypluł go od razu na podłogę, przy okazji klnąc we wszystkich znanych mu językach. - No… dobra… może jednak czasem warto się przejąć. - mruknął ruszając do butelek, by jednak przepłukać smak tego co łyknął przed chwilą. - Khykhykhy! - zaśmiała się nieco skrzekliwie druga z nieznanych mu kobiet, trochę starsza i czerwonowłosa jak Anastazja, wstając z kanapy. - No, jak kogoś innego to spotyka to nawet zabawne. Ruda Mery jestem - przedstawiła się Billy’emu. - Mi też to zrobili i już wiem kto - mówiąc te słowa zdjęła pantofle i jednym z nich walnęła siedzącego w fotelu Chrisa po głowie. A ten roześmiał się na to i objął ją. - Rosie, zdejmuj ciuch! - zawołał Han, znany Billy’emu z paru imprez kumpel Sully’ego. - Chyba że sama też wypijesz! - Aye! Ciuch, czy robić następny drin? - zgodził się z Hanem. Billy zauważył, że większość towarzystwa była częściowo roznegliżowana: Chris i Han bez koszulek a Anastazja bez bluzki, w dżinsowych szortach i staniku. Ruda Mery zaprzestała bicia Sully’ego i usiadła mu na kolanach, chwytając ze stołu flaszkę whisky, pociągając z gwinta solidnego łyka i częstując perkusistę. - Grasz z nami w - czk! - butelkę? - zapytała Billy’ego. - Jasne… czemu nie. Reguły? - zapytał Rebel Yell. - Wyzwanie lub rozebranie! - rzekł Han, patrząc jednak na Rosalie. - No chłopaki, nie napatrzyliście się dziś na mnie? - spojrzała na nich pytająco i nie czekając na odpowiedź zsunęła ze stóp schodzone sztyblety. Zakręciła butelką. - No Billy - obdarzyła go krótkim uśmiechem - dopiero co przyszedłeś i od razu takie szczęście. - Co by tu…- zastanawiała się przez moment przygryzając usta. Spojrzała na trzymaną przez siebie do połowy pełną butelkę whiskey. - Zrobię ci dobrze - stwierdziła stanowczo i uśmiechnęła się dwuznacznie. - Jako, że na trzeźwo ciężko ci tu będzie przetrwać, wypij co najmniej jedną trzecią. Bez odrywania ust. - No dobra… - Billy wziął od niej butelkę i przytknął usta do butelki wychylając do góry i pijąc łapczywie, jak za dobrych dawnych czasów w hipisowskiej komunie. Przez moment wszystko wskazywało na to, że skończy się to efektownym bełtem i niektórzy zaczęli się już prewencyjnie odsuwać, by nie dostać rykoszetem, lecz Rebel Yell przezwyciężył kryzys i wydoił trzecią część flaszki. - No no - pochwaliła go Ruda Mery, po czym zapytała Anastazję i Rosalie: - a ten jest hetero? - Bezapelacyjnie. - Chris korzystając z brania go za geja położył rękę na udzie Mary. - ByTheWay Rosie, dobre - Uśmiechnął się zapalając papieros drugą ręką. - W sensie długofalowe, ale karma wróci. - Spojrzał na butelkę szacując ile Rebel wlał w siebie na raz. - Silly, a ty coś taki pewny? Kosza od niego dostałeś? To jeszcze nic nie znaczy. Każdy, kto poznał twój zapach, da ci kosza, mój miły, zalatujący przyjacielu. - powiedziała Vandelopa tonem ciotki “dobra rada”, przeciągając się w swoim fotelu. - Bezapelacyjnie hetero…- potwierdził Billy siadając i kręcąc butelką.- A co wy tak… o preferencje pytacie. Jest jakaś nagroda przewidziana… dla ostatniego w skarpetkach pośród nagusów. Albo ostatniej? I akurat butelka wypadła na Rudą Mery. - No… ten tego. Pochwal się tym co uważasz za swój największy atut? - zapytał czy też zaproponował Rebel Yell po chwili.. gapienia się w potencjalne atuty, podczas próby wymyślenia zadania. Ruda Mery bez wahania i skrępowania pociągnęła w dół bluzko-kieckę wraz z koronkowym stanikiem, odsłaniając pokaźne bimbały i demonstrując je wszystkim obecnym. - Niezłe, co? Trochę w nie zainwestowałam. Jestem striptizerką, skarbie - posłała ponad stołem buziaczka Billy’emu. - pół miasta już je widziało. Ale mało kto dotykał. Zakryła z powrotem atuty i zakręciła flaszką, która wskazała na nią samą i zarazem na Chrisa, któremu siedziała na kolanach. - Zemsta będzie słodka - spojrzała z góry na perkusistę, mrużąc oczy. - Wiem! - zawołała po namyśle. - Wygolimy ci kształty penisów bo bokach głowy. Żeby każdy wiedział co lubisz. - Wy to macie pierdolca z tymi podjazdami do mnie jako homo - Sully zrobił klasycznego facepalma. - Ale w sumie… niezły motyw. - Perkusista stuknął się lekko wskazującym palcem w bok głowy spoglądając na siedzącą naprzeciw Anastazję i zaraz potem na Rosie. Gest w stylu ‘myślę o Tobie’, jakże durno-ciekawy gdyby miał tam wygolonego penisa. - Okey, ale widzę, że jedziemy po bandzie i w takim razie w kwestii rozkazów pieprzymy konwenanse - wyszczerzył się, szczególnie, że to on miał zaraz kręcić - dajemy dalej bez zmiłowania. - Coś sobie przypomniał. - Kurwa, miałem jutro spotkać się z córką, potrzebuję wytłumaczenia co tatko ma wygolone zwierzątko na czaszce… Anastazja przewróciła oczami. - Powiedz, że to magiczny znak starożytny, klucz do krainy wiecznej szczęśliwości... albo przynajmniej godzinnej, zanim znów się zechce przekroczyć jej bramy. - Powiedziała, po czym spojrzała ponuro na butelkę, która magicznie się opróżniła. - Kurwa - stwierdziła z fantazją główna tekściara zespołu - Następna ofiara niech załatwi więcej alko... i maszynkę. - puściła oczko do Chrisa. - Z wygoleniem to rzeczywiście przesada. Może… namalować je farbą do włosów wystarczy? - próbował mediować Billy i zwrócił się do Mery żartobliwym tonem. - Ja nie widziałem, widać mieszkam w tej pechowej połowie. - Ja tam kutasów nie umiem maszynką wygolić, mogę namalować markerem czy coś. W sumie Mery to wymyśliła to niech goli, jeśli Chris się zgadza - wzruszyła ramionami. - Trochę mała przestrzeń jak na golenie - stwierdziła przyglądając się głowie perkusisty - ale może Ruda ma wprawę i doświadczenie z małymi kutasami - uśmiechnęła się uroczo do koleżanki, która pokazała jej język. - Maszynka jest w łazience, chcesz to gól - Chris otworzył drugą butelkę i zakręcił pustą. - Widzę, że nadchodzi czas karniaków. - Uśmiechnął się gdy szkło wskazało Billa. Wycelował w niego zapalonego fajka. - Może ‘mała’ profanacja? Weź swoją gitarę, rozstrój ją i tak rozstrojoną zagraj w otwartym oknie - wskazał na okno wychodzące na ulicę od wejścia do “Warsaw” - “PCCP” Holobitches. Śpiewając i gibając się tak jak te holotancerki w vidowym teledysku. - Nie no, Sully, teraz to ty przegiąłeś - wyszczerzył się Han. “Pink Chrome Cyber Pussy” było legendarnym ‘utworem’ grupki zjebów tworzących teledyski z udziałem sztucznie kreowanych osób i sztucznych głosów. PCCP było przesadą nawet dla tych, co byli fanami klimatów elektronicznego neoweirdpopu i często stawali ‘o jeden koktail chemiczny za daleko’. Jednocześnie utwór był tak zły i bolesny, że kojarzyli go wszyscy. Była to jedna z lepszych akcji marketingowych z ostatnich lat, bo bardziej wysublimowane towarzystwa gotowe były zabijać, gdy ktoś puścił to dla żartu na imprezie, a z drugiej strony liczba odsłon tego gówna w necie szła w grube miliardy. Tymczasem Ruda Mery strąciła łapę Chrisa ze swojego uda. - A ja myślałam, że to na serio z tym coming-outem w pubie, cwaniaczek, tak to zabieraj łapę! - zawołała z udawanym gniewem. - No to szykuj się na golenie, tylko siedź nieruchomo bo mi ręce mogą drżeć. Wyjęła z torebki jednorazową maszynkę i małe nożyczki, poszła do łazienki po krem do golenia i przystąpiła do dzieła. Bardzo sprawnie na krótko ostrzyżonych skroniach Chrisa powstały precyzyjnie wygolone peniski, skierowane ku jego twarzy, przy czym Ruda Mery dla artystycznego efektu zostawiła nawet trochę włosków na jajach. - Ta daam! - zaprezentowała dzieło, pokazując je Sully’emu w kieszonkowym lusterku. Tatuażystka przyjrzała się dziełu koleżanki i zaczęła rechotać jak głupia. - Niby szkolne czasu już dawno minęły a kutasy nadal śmieszą - powiedziała niewyraźnie dławiąc się śmiechem. - Mery dlaczego ty nosisz w torebce maszynkę i nożyczki? - spytała po chwili. - Sully, nie będziesz miał jutro lekko w robocie - stwierdziła wciąż się śmiejąc, a Sully tymczasem ciekawie zerkał w podstawione lusterko. - Zabiegana jestem, nogi czasem w pracy golę - wyjaśniła Mery. Billy milczał… przez chwilę popijając alkohol. - Nie. - rzekł w końcu ponuro. Wstał i zaczął zdejmować kurtkę z grzbietu. - Mamy jutro koncert… ważny koncert. To nie czas by bawić się naszymi instrumentami. A tym bardziej je rozstrajać dla głupiego pranku. Cisnął na ziemię szary kawałek materiału i zakręcił butelką. Ta zatrzymała się na Rosalie. Rebel Yell przyglądał się dziewczynie zastanawiając czego właściwie powinien od niej zażądać. - Odwdzięczę się za upicie. Posadzisz kuperek na kolanach osoby którą najbardziej tu lubisz i… musisz tak usiedzieć co najmniej dwie kolejki. - zadeklarował dobrodusznie siadając. - Eeee - jęknął Han zawiedzionym tonem. - Ona już wcześniej wybrała a teraz to już Sully jest bezkonkurencyjny, bo ma trzy wacki. - Wygraj… to sam zdecydujesz co ma zrobić.- stwierdził krótko Rebel Yell wzruszając ramionami. - Istnieje spora szansa, że przestała lubić gościa z kutasem na głowie. - skomentowała Anastazja, która już chyba powoli odpływała. Siedziała na swoim fotelowym tronie i ręką podpierała policzek, uśmiechając się głupawo od czasu do czasu. - Ogarniaj Han, wcześniej chodziło o tego, kto mi się tu najbardziej podoba, czy coś w tym stylu, nie kogo lubię. - Wstała ze swojego miejsca i nieco już chwiejnym krokiem podreptała w kierunku Rudej Mery. - Nie bierzcie tego do siebie - wzruszyła ramionami - trudno mi jeszcze stwierdzić kogo z was lubię najbardziej i nie chcę, żeby ktoś był poszkodowany. Klapnęła ciężko na kolanach striptizerki. Od momentu wycięcia kutasów na głowie perkusisty głupkowaty uśmiech nie znikał jej z twarzy. - No złotko - rozczuliło to Rudą Mery - też cię kocham. A Rosalie kręciła już butelką. - O, Billy - powiedziała, gdy butelka wskazała wokalistę - to chyba przeznaczenie, czy coś - puściła do niego oczko. - Masz szczęście, że mam egoistyczne życzenie, więc tym razem nie będziesz cierpiał. Jutro na koncercie w Niewidzialnym zadedykujesz piosenkę najwierniejszej fance zespołu - wskazała na siebie dwoma palcami wskazującymi. - No dobra… jak nie zapomnę… obiecuję. - zaśmiał się cicho Rebel Yell. - A ciężko by mi było zapomnieć. Zakręcił butelką i wypadło na… Chrissa. - Mówię ci ta butelka ustawiona. - podrapał się po głowie Billy. - No nic… ładuj się na stół i zatańcz dla naszych pań. Sully miał zamiar protestować, bo z racji iż na kolanach miał Mary, na której kolanach znowuż siadła Rosie, natężenie osób wskazywanych przez butelkę było dosyć trudne względem rozkminy kogo naprawdę wskazała (choć raczej faktycznie celowała w perkusistę). Zadanie jakie wygłosił Rebel Yell jednak zamknęło mu usta. Po minie Sully’ego wyglądało na to, że nie ma nic naprzeciw, a oznaczało to, że potem on znów będzie kręcił. - Dobra, zróbcie miejsce. - Zaciągnął się końcówką fajka. - Lamia, daj jakiś music do tego. Wygramolił się spod rudej i siedzącej na niej białowłosej i zapiął spodnie, które wcześniej rozpiął wahając się czy je zdjąć czy lizać Hana. Z głośników popłynęła muzyka, na co Chris już na stole znieruchomiał i spojrzał na latającą pod sufitem minidiablicę. - No chyba kurwa nie… - wycedził. - Tjaa… niefortunny dobór. Ale tańcz moja laleczko tańcz. - zażartował Billy wzruszając ramionami. Nie był to jednak kankan, bo podchmielony perkusista by najpewniej zleciał rozpieprzając stół i wszystko na nim. Chris podrygiwał i wił się w dosyć chorym połączeniu klasycznego chippendale-dance z dostosowaniem tego do utworu. W końcu gdy muzyka umilkła, a zamiast przedpotopowego kawałka kabaretowego poleciał mocny rock Lordsów, Sully zakręcił butelką. - No dobrze… - uśmiechnął się do Mery na którą trafiło i nalał sobie piwa wciąż stojąc, bo obie striptizerki zajęły mu miejsce. - Skoro jesteśmy przy tańcach… a ja uniemożliwiłem Ci występ w Insomni, to żebyś z wprawy nie wyszła… Występ tu, taki sam jak w klubie zwykle robisz, hm? - Uniósł brwi. - A i ten cały kostiumik to liczymy w razie czego za jeden ciuch? - Zrobił figlarną minę tocząc wzrokiem po reszcie jakby szukał poparcia. - Twój duch musi cię bardzo lubić - skomentowała, gdy w końcu przestała się śmiać, tym razem z doboru muzyki i pląsów muzyka, a nie z jego fryzury. Wstała z kolan koleżanki i zachęcającym gestem wskazała na stół. Ruda Mery, która entuzjastycznie wiwatowała, gwizdała i klaskała w dłonie, teraz poderwała się z siedzenia i rozejrzała po podłodze, a Chris wślizgnął się na chwilowo zwolnione miejsce, gdzie wcześniej wszak siedział. Uśmiechnął się do Rosalie zachęcając by usiadła mu na kolanach. - Potrzebuję szpilek, bez nich nie umiem - oznajmiła Ruda Mery. Wypatrzyła buty, założyła i spojrzała na Ducha, czy raczej Duszkę Chrisa wyświetlaną na sufitowym projektorze i robiącą tego wieczora za ich wirtualną DJ-kę. - Puść White Stripes “I just don’t know what to do with myself” - poleciła i z głośników poleciała z początku wolna gitarowa muzyka a Ruda Mery weszła w szpilkach na stół i oznajmiła: - Teraz pokażę wam jak to się robi. I pokazała. Kładła się na stole, siadała i obracała na wszystkie możliwe sposoby, kręcąc dookoła długimi nogami i w pewnym momencie wytrąciła obcasem kufel z rąk Hana, który nachylił się zbyt blisko. Kufel rozbił się i zalał piwem podłogę, ale chwilowo nikt się tym nie przejął a już na pewno nie Ruda Mery. Kiedy muzyka nabrała tempa stanęła na środku stołu i choć nie było tu rury to całkiem ładnie kręciła się wokół własnej osi, kucała, padała na kolana, zmysłowo zarzucając burzą czerwonych włosów i dotykając się dłońmi. A na sam koniec zatrzęsła dobrze wyćwiczonymi pośladkami, obracając się kolejno do wszystkich i jednocześnie kręcąc włosami, a potem zakręciła się znów wokół własnej osi, noga jej się omsknęła, poleciała z piskiem na kanapę, prosto na Billy’ego i Hana. - Tak bez zrzucania ciuchów…? - W minie Chrisa pewien rodzaj podziwu bił się z lekkim zawodem. - Miało być zrzucanie albo wyzwanie - zauważyła trzeźwo striptizerka, której wdzianko i tak zakrywało niewiele więcej niż sama, wystająca gdzieniegdzie spod niego bielizna. Spojrzała na Hana i Billy’ego i umościła się wygodniej leżąc ich kolanach. - Ale mi się we łbie zakręciło, czk! Zostanę tu chwilę, co chłopaki? - Nie mam nic przeciw. Nie przejmuj się tym, jakby coś cię uwierało. - odparł pół żartem pół serio Billy. - Ile chcesz - Han też nie wyraził sprzeciwu. - Chris, nalejesz mi browca? - Trzymaj - Perkusista puścił ku niemu po blacie stołu swoją wypełnioną w ⅔ szklankę. Tymczasem muzyka znów zmieniła się na ostrzejszą. - Chciałem jednak poruszyć ważną kwestię… - dodał. - Wedle wyzwania Billy’ego, Rosie miała usiedzieć dwie kolejki na kolanach Mary. - Zerknął na białowłosą. - Fail. - Ej! - sprzeciwiła się. - Dałam rozkaz Tobie - wskazała palcem na Billy’ego - to jedna kolejka. Siedziałam też twardo, gdy wiłeś się na stole, co nie było łatwe bo Rudej nóżka chodziła. Na moje to dwie rundy - stwierdziła z pewnością w głosie patrząc groźnie na Chrisa, który tylko westchnął. Warto było spróbować. - Nie rozbierzesz mnie dziś - uśmiechnęła się złośliwie i umościła się wygodnie w fotelu. - Kręcisz Mery. Mery spróbowała sięgnąć po pustą flaszkę - wszystkie zresztą były już puste - która podczas jej tańca spadła na podłogę. W końcu dosięgła a Han przytrzymał ją, żeby sama nie spadła, i zakręciła. Szyjka butelki wskazała na de Sade, zgonującą powoli na fotelu. - Anastazja! - krzyknęła do niej Ruda Mery. - Obudź się i przynieś więcej alko! Albo nie, zrób nam wszystkim grupowego selfiaczka i wrzuć na Fejsa! Długonoga skrzypaczka z westchnieniem wyrażającym dezaprobatę oraz podkreślającym heroiczność swego czynu, wstała i spojrzała krytycznie na całkiem sporą już grupę imprezowiczów. - To się ściśnijcie. Maya nie ma dużego zasięgu. - powiedziała. - Rozkaz księżniczko. - Sully wstał i przechodząc obok Vandelopy w kierunku kumulacji Bill-Han-Mary, znienacka wziął Anastazję na ręce i stanął z nią za kanapą ponad trójką spoczywającą na niej. - Lamia też coś cyknij - dorzucił szukając wzrokiem swojego ducha. Rosalie z pewnym wysiłkiem dźwignęła się z fotela, w którym przed chwilą umościła się tak wygodnie, że mogłaby tu spać. Przycupnęła jednym pośladkiem na wolnym skraju kanapy. - Mogę zdjęcie na fanpejdża? Tylko musicie wyjść jakoś przyzwoicie - zmierzyła ich wzrokiem - i trzeźwiej. - Jak będą wyglądać trzeźwo i przyzwoicie to nikt ich nie pozna - zauważył Han. De Sade spięła na moment usta w ciupek jakby rozważała czy Chris nie pozwolił sobie na zbyt wiele, po chwili jednak wyciągnęła w górę dłoń, na palcach której umościła się Maya, która była duchem starszej generacji i nie potrafiła jak Lamia funkcjonować w oderwaniu od swojego właściciela. - No to na trzy wszyscy mówią “kutas” - zarządziła wesoło Anastazja, obejmując drugim ramieniem szyję perkusisty i machając nogami tak, że omal nie kopnęła Billy’ego - Raz...dwa... trzy... kutaaaas-y! Sully pochylił się nad kanapą, aby mogła objąć wszystkich. - Kutasyyyyy! - wyszczerzył się. - Kutasyyy! - zawołali chórem, przy czym Ruda Mery wyprężyła się na Hanie i Billy’m wyciągając w górę ręce a dłońmi robiąc “diabełki”. Duchy zrobiły zdjęcia, przy czym Lamia trzasnęła im błyskawicznie całą sesję zdjęciową. - Pijani ludzie są tacy śmieszni - skomentowała przez głośnik. - Zamówmy pizzę - zaproponował Han. - A na kogo wskaże teraz butelka, będzie musiał robić za stolik pod pizzę - podchwyciła Vandelopa wesoło, po czym jakby o czymś sobie przypominając, spojrzała ponuro na Chrisa - Puszczaj mnie kutasowłosy. Puścił niechętnie. - Przy okazji… - rzucił wracając na swoje miejsce i polewając sobie piwa. - Howl dziś nie wraca, a ja po imprezce zaszywam się w sali prób, by oprawę robić. Wolne łóżko Howl i moja kanapa. Rosie, to głównie do ciebie, po nocy do Alamo przez patrole pacyfek, słabo po Insomni, może zostańcie do rana? - Rozsądna propozycja - przyznała zwracając się do Chrisa. Wracanie po pijaku jakoś średnio się jej uśmiechało. Patrole Pacyfikatorów może by jakoś wykiwała, w końcu miała holomaskę, a dzięki niej co najmniej kilkanaście różnych twarzy do wyboru. Pozostawała jednak kwestia dostania się do Alamo. Była narąbana, motor został pod klubem a ona zupełnie nia miała ochoty na organizowanie sobie teraz powrotu. - Zaklepuję wolne wyrko. - Bierę kanapę! - oznajmiła Ruda Mery. - I chcę pizzę, mogę nawet robić za stolik. - No to rozwiązana jest kwestia stolika. Kto stawia pizzę? - zapytał Billy z uśmiechem. - Sully stawiał alko to ja się zrzucę - zadeklarował Han. - Dołożę coś, bo piję za darmo - rzekła Ruda Mery. - Weź dronstawę to będzie szybciej. Ja chcę pepperoni. - Duża pepperoni… - Han klikał w holo. - I kalifornijska z syntetycznym kurczakiem? - Może być. - zgodził się Billy. - Weźcie największą, też coś dołożę. - Podchwyciła Anastazja, która podeszła do stołu i pochylając się nad nim zakręciła butelką. - A stolikiem zostanie... Ross! Przykro mi mała, ale chyba nie pojesz sobie. Chyba, że ktoś cię nakarmi. - mrugnęła do tatuażystki. - I chuj - skwitowała swoją sytuację. - A już chciałam się składać, przepadło. Składać na pizze a nie się składać w pół i robić za stolik - wyjaśniła. - Ale z przeznaczeniem dyskutowała nie będę. Przejdzie, jeśl walnę się na stól i będziecie jeść mi pizze z ud i brzucha jak sushi z małej Japonki w drogiej knajpie? - Ja nie będę narzekał.- wzruszył ramionami Bill i zerknął na Anastazję. W końcu to ona decydowała. - Brzmi apetycznie... - odparła, szczerząc się radośnie. - No to umówione. A teraz kręcimy - powiedziała wprawiając w ruch butelkę. - Han - jak mam się tu kłaść to zrób porządek. Ogarnij stół i to szkło z kufla, który strąciła Mery - wskazała palcem na podłogę, klejącą się od rozlanego piwa. - Ale żeby nie były tak łatwo - ruszyła do swojej torby rzuconej na początku imprezy w kąt. - No, mam cię - powiedziała z zadowoleniem po chwili szperania. - Zakładasz to - zademonstrowała strój seksi pokojówki i wyszczerzyła się wyraźnie z siebie zadowolona - na same gacie. Han albo lubił przebieranki albo był już wystarczająco pijany. Zresztą alternatywą w jego przypadku było i tak zostanie w samych gaciach. - Puść mnie Mery - powiedział do striptizerki, która uniosła się, by mógł wstać i siadła na jego miejscu. Han obejrzał ciekawie przebranie, ściągnął spodnie i choć był szczupły to z niemałym trudem wciągnął na siebie strój pokojówki, rozciągając go gdzieniegdzie. Tylko na klacie materiał smętnie zwisał. - Lamia - uniósł głowę - Queen “I want to break free”, żebyś Sully więcej nie pierdolił, że nie znam się na rocku. Gibając się w rytm muzyki jak Freddie Mercury w teledysku poszedł do kuchni i wrócił ze zmiotką i szmatą, po czym zaczął wycierać blat (na którym zostały dziury po szpilkach Rudej) i zamiatać szkło na szufelkę, śpiewając przy tym. - Całkiem wygodne, mogę w tym zostać - oznajmił gdy skończył. - A Rosie, jak będziesz stołem to będzie można skonsumować też stół? - Spróbuj jeśli jesteś na tyle odważny - odpowiedziała zdecydowanie nie zachęcającym tonem. - I sprzątaj dokładniej zamiast myśleć o głupotach - dodała tonem srogiej matki. Imitując samcze zachowania Anastazja zerknęła mu w trakcie pod fartuszek, a nawet dała klapsa, gdy przechodził obok. - Ouuu! - zawołał cienkim głosem Han. - Oddam ci w sypialni! Billy tylko się zaśmiał przyglądając sytuacji i dodał: - Zostawmy figle na afterparty jak komuś będzie się chciało. - Jako, że nie padło tu “Co było w Vegas, zostaje w Vegas” - Chris spojrzał na kumpla - to mogę puścić znajomym jaka z ciebie fajna pokojóweczka? - Nagraj i pokaż jutro kumplom z roboty, jak zaczną się śmiać z kutasów na głowie - zaśmiała się. - Co było w Vegas zostaje w Vegas! - powiedział szybko Han. - Nagrywania nie było w wyzwaniu. A Sully ogoli se boki na zero i po kutasach. Szkoda, bo to dzieło sztuki. - Dziękuję - uśmiechnęła się Ruda Mery. Han zakręcił butelką, która wskazała na Billy’ego. - Rebel Yell niech skołuje jakieś alko, bo się kończy - polecił Han. Istotnie, flaszki były puste a i beczka piwa zrobiła się całkiem lekka. Przyleciało za to jedzenie. Han po otrzymaniu sms-a otworzył na oścież okno i stanął w nim z holofonem, na którego namiar nadleciał czterośmigłowy dron, dźwigający termiczny pojemnik, z którego wydał dwa pachnące tekturowe pudełka. - Stoliczku nakryj się! - zawołał Han. Rebel Yell wstał i ruszył chwiejnym krokiem do tej części Warsaw służącej za pub. - W tej kolejce mnie wykluczcie. Niech kręci ktoś inny, Anastazja może? - rzekł za siebie opuszczając towarzystwo. - Uuuu i jak ja się odwdzięczę za ten zaszczyt? - czerwonowłosa uśmiechnęła się szeroko. - Wedle życzenia - powiedziała i ukłoniła się teatralnie. Położyła się płasko na stole, tak, by nogi zgiąć w kolanach i oprzeć na podłodze. - O niee, jak to pachnie! Ktoś będzie musiał mnie karmić, gdy już unieruchomicie mnie pizzą. - Coś wymyślisz..- usłyszała w odpowiedzi od oddalającego się Billy’ego. - Dobra Ross, wstawaj na razie, bo nie mam gdzie kręcić, chyba że typujesz się na dobrowolną ofiarę. - de Sade od pewnego czasu nie siedziała w fotelu, tylko przechadzała się po pokoju i teraz podeszła do tatuażystki z wyraźną groźbą, że jeśli ta zaraz nie wstanie, to na niej usiądzie. - Zakręć na podłodze, my tu jemy - rzekł zdecydowanym tonem Han, wykładając na brzuch Rosalie pół pizzy pepperoni na folii. Po brzuchu tatuażystki rozlało się błogie ciepło, niestety jeszcze nie w środku. - Jacy wy wszyscy władczy - burknęła pod nosem. - Jeść! - głos brzmiał dość błagalnie. - Przyznaję się i kajam, Howl miała rację opierdalając mnie ostatnio. Dwie kolejki opuściłem, ale dziś nie będę się wymigiwał. - Sully zebrał trochę sosu z boku Rosie. - Dziś pozmywam. - Chwycił kawałek pizzy. Anastazja wyglądała jakby chciała siąść na piersiach Ross, ale w ostatnim momencie się rozmyśliła i wybrała pizzę. Usiadła na podłodze i podczas gdy jedną ręką trzymała swój kawałek, drugą zakręciła butelką. - Khannh - powiedziała z pełnymi ustami, po czym przełknęła i dokończyła - Zrób... hm... sprowokuj nasz stolik, żeby sos skapnął z niego na podłogę. - zdecydowała, przyglądając się jak Ruda Mery z namaszczeniem wlewa różne rodzaje sosów w zagłębienia łokci, pępek i dekolt Rosalie a w jej staniku mocuje podręczną łyżeczkę. - Mhm - Han pochłaniając pizzę wydobył z rogu kanapy pół krewetki, które w sobie tylko wiadomym celu tam zakitrał i zaczął łaskotać nim Rosalie pod pachami. Stół zaśmiał się i zaczął niebezpiecznie poruszać. Wprawdzie Han wymyslał Sully’emu ciężkie zadania, wprawdzie z ochotą dał do polizania stopę, ale kumpel to kumpel, nawet przebrany w strój sprzątaczki. Chris sięgnął do zamrażarki i wyciągnął coś stamtąd. - Łap Hagen - rzekł z uśmiechem rzucając Hanowi torebeczkę z zamrożonym lodem do drinków. Ten wyszczerzył się i zaczął wykładać kostki na szyi i ramionach tatuażystki. Tym razem stół pisnął i wierzgnął i tylko refleks Rudej Mery, która przytrzymała folię z pizzą uratował ich przed zmarnowaniem żywności, co w NoCal było karane pracami społecznymi. Sos barbecue skapnął na podłogę bardziej niż obficie, spływając z przedramienia Rosalie niczym krew z rozciętej żyły. - Zanim podejmiesz się bycia stołem spytaj czy używają talerzy - rzekła sentencjonalnie Ruda Mery, a Sully wystawił Hanowi rękę do high five i ten przybił. - Nienawidze was - syknęła, choć w jej głosie słychać było rozbawienie. - Widzę że dobrze się bawicie żartując sobie z Rosallie. Na nią wypadła butelka?- zapytał Billy wchodząc ze swym skarbem. Trzema butelkami przedniej whiskey. - Kochany! - Anastazja podbiegła i rzuciła mu się ostentacyjnie na szyję, próbując przejąć jedną z butelek przy okazji. - Przyniosłem dla wszystkich… - stwierdził Billy pozwalając się objąć Anastazji i odsuwając od niej butelki, by bardziej się do niego przytuliła. I wykorzystał wtedy okazję, by pocałować jej usta. Niemniej, w ramach pocieszenia pozwolił skrzypaczce dorwać dłonią ów upragniony trunek. Wyglądała na nieco zdziwioną, ale po chwili uśmiechnęła się promiennie. - Billy Bad Boy - powiedziała, po czym zabrała się za otwieranie butelczyny - Dobra, stolik kręci. - A kto kiedykolwiek mówił, że jestem Good Boy? - zapytał podając drugą butelkę Sull’iemu, który był najbliżej. Po czym kucnął przy twarzy Rosalie i spytał troskliwie.- Jak się trzymasz? Nie męczyli cię tu za bardzo? Rosalie akurat karmiona w ramach pocieszenia przez Rudą Mery wciąż służyła za stół. - Otwcieszee sie sa to - odpowiedziała z pełnymi ustami. W końcu to, że była teraz lepka od sosu i mokra od raztapiajacych się kostek lodu było po części jego winą. W końcu pozwolił by zakręciła za niego de Sade. Han właśnie wyłożył na nią drugą pizzę. Mimo sześćdziesięciu z górą lat istnienia globalnej sieci próba wyszukania w google “jak to jest gdy pięć najebanych osób je z ciebie pizzę?” wciąż nie dawała rezultatów. Jeśli kiedyś wcześniej coś takiego miało miejsce to z pewnością w wydarzyło się w Vegas i zostało w Vegas. Niestety muzycy Mass Æffect i inni zebrani w melinie nad Warsaw nie mieli pojęcia jakimi są pionierami. Sully zlizał trochę sosu z zagłębienia łokcia białowłosej i zagryzł kawałkiem pizzy. - Han, kręcisz? - spytał. - Załaz - odparł Han z pełnymi ustami. JJ otworzył drzwi i nie mógł uwierzyć. Wiedział, że czeka go impreza, ale to co zastał przechodziło ludzkie pojęcie. Stał tak przez chwilę, z futerałem od saksofonu na plecach i nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Chuj z tego, że są narżnięci w trzy dupy, ale kurwa, jutro grają koncert. Jeden z najważniejszych w ich karierze. Nie odezwawszy się słowem, wyminął całą tą zgraję i ruszył do swojej "kanciapy", oddzielonej od salonu tylko meblościanką i kotarą, licząc, że żadne z nich nie pierdolnie czegoś głupiego. Dzisiejszy dzień był zdecydowanie ponad jego siły, wystarczyła mała iskra, by eksplodował i przestawił komuś nos. Jeśli jednak liczył na to, że przemknie niezauważony, to się przeliczył. Anastazja oderwała się od butelki i z teatralną przesadą rozłożyła ramiona. - Kochaaaanie, wróciłeś! - zaszczebiotała radośnie. Mina zrzedła jej jednak, gdy nie reagując na jej zaczepkę, JJ zniknął w swojej kanciapie. Nie godziło się ignorować księżniczki przecież! Czerwonowłosa odstawiła butelkę, wzięła kawałek pizzy i ruszyła w stronę kotary oddzielającej kąt saksofonisty od reszty salonu. Wsparła się na ścianie meblościanki i spojrzała krytycznie na JJ-a. - O której to się do domu wraca? - zapytała tonem pełnym pretensji, po czym dodała - Wiesz, że dzisiaj śpię z tobą? - JJ! Chodź, masz karniaka - ucieszył się Chris wołając do saksofonisty przez meblościankę. - Może miał ciężki dzień. Nie chce dołączyć, to nie musi.- Billy zabrał się za jedzenie pizzy, jednak zamiast nabierać sosu, nachylał się nad Rosalie i zlizywał go wprost z jej skóry. - Auu, mam łaskotki - zawyła starając się przywalić dłonią w muzyka, co biorąc pod uwagę ograniczony zakres ruchu i widzenia mogło wyglądać dość komicznie. - Nigdy kurwa więcej nie zgodzę się na bycie stołem. Nigdy! - Wyglądasz uroczo…- odparł ze śmiechem Billy. - Aż kusi by sprawdzić, gdzie jeszcze masz łaskotki. Chcesz się napić? - No raczej - odparła bez zastanowienia. Coś jej mówiło, że za chwilę może pożałować swoich słów. - I nawet nie próbuj sprawdzać - dodała szybko wracając do tematu łaskotek. - Czemu? To mogłoby być także i przyjemne. - odparł żartobliwie Billy i ostrożnie przytknął butelkę do ust Rose by mogła napić się tyle ile chciała. Zdecydowanie starał się, by nie zakrztusiła się podczas picia. I nie wmuszał w nią ani jednej kropelki, ponad to co sama chciała wypić. - Dzięki - powiedziała odsuwając usta od butelki. - Jeśli chcesz możemy zamienić się miejscami i sam zakosztujesz tej przyjemności. Kończcie już to jedzenie, co? -To znaczy... twego języczka na mym ciele? Z przyjemnością… tylko że wpierw… musisz zdjąć mi koszulę jakoś. - odparł z łobuzerskim uśmiechem Rebel Yell. - Mojego języczka - udała zaskoczenie - to Chris lubi lizać kolegów - wyszczerzyła się w uśmiechu. - Ale Chris się za bardzo ślini… i ma duży jęzor. Wolę twój języczek. - zaczął narzekać Billy ze śmiechem i upił nieco whiskey. - Nie… taka zamiana odpada. - W Twoim przypadku Bill, to wybrałbym raczej zdjecie spodni - Zaśmiał się perkusista, również zlizując sos z Rosalie. Wziął kolejny kawałek pizzy. - Ale Rosie ma rację, bierzcie się za żarło, bo to musi być cholernie niewygodne. - Jak mnie skusi odpowiednio to i spodnie pójdą w kąt. - odparł ze śmiechem Billy i wzruszył ramionami. - Nie ma co odkrywać wszystkich kart od razu. - Skąd ta pewność, że w ogóle mam zamiar cię kusić? - spojrzała na niego krzywo, po czym zerknęła na swój brzuch. - Dobra, cztery ostatnie kawałki - zawiadomiła - w tym jeden mój! - Cóż… nie mam żadnej. - odparł z uśmiechem Rebel Yell biorąc jeden kawałek i jedząc. - ... Niemniej to twoja strata. Nie odkryjesz sekretów. - Han, Ruda? - Chris pożerając swój kawałek wziął następny zawieszając ją przed ustami Rosie. - Albo JJ, chcesz pizzę? Kłapnęła zębami jak głodny szczeniak, trochę urocza, trochę zabawna. Pizza dyndała jednak kilka centymetrów poza zasięgiem jej głodnej paszczy. - Gdybym wiedziała, że torturujecie tu ludzi nie skorzystałabym z zaproszenia - rzuciła do Chrisa z udawanym żalem. - Macie minutę i wstaję. - Cała minuta tylko dla nas! - Chris ucieszył się. Mimo to zniżył kawałek pizzy brudząc nos tatuażystki sosem, ale zaraz pozostawiając urywek placka w zasięgu jej ust. JJ był właśnie w trakcie zdejmowania koszuli, gdy do jego kąta wparowała De Sade. Oparła się na meblościance, wiec nie pozostało mu nic innego jak zmierzyć ja wzrokiem. Nie był w nastroju na jakieś igraszki, spojrzał w jej zalotne oczy i odpowiedział na jej pytanie. - Chcesz ze mną spać? Ależ nie ma problemu, ale jeśli liczysz na jakieś romantyczne baju baju w stylu, poliż mnie tu, poliż mnie tam, pomasuj mi brzuszek, wyszeptuj sprośne słówka do uszka, to się niestety przeliczysz. Nie mam na to siły. Kontynuował zdejmowanie koszuli tak, by jego blizny na klatce były centralnie na wprost skrzypaczki. W tym momencie usłyszał pytanie Chrisa na temat pizzy. - Dzięki stary, ale nażarłem się dzisiaj jak świnia, nic więcej nie zmieszczę. Rzucił koszule w kąt i zwrócił się do Anastazji. - To jak? - Anastazjaaa! - zawołał Han, klęczący na podłodze z pustą butelką wskazującą w stronę skrzypaczki. - Chcę się napić z twojej nogi! Przypomniałem sobie jak to się robi. Oświeciło mnie i jestem gotów! Czerwonowłosa obejrzała się na Hana, potem znów na JJ-a, mrużąc oczy. - Naprawdę myślisz, że o to mi chodzi? - zapytała saksofonistę dość cicho, by nie zwracać uwagi otoczenia, a przy okazji całkiem ignorując kolegę Chrisa - Jesteśmy zespołem i jeśli ktoś wygląda, że się nie nadaje na koncert, to właśnie ty. Śpię dzisiaj u Liz. Jakbyś chciał się wygadać, to znasz adres. - Powiedziała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku sypialni wokalistki. W ręku wciąż miała nadgryzioną pizzę. - Ja już się kładę, miśki. Nie róbcie niczego, przy czym nie chciałabym być - powiedziała z uśmiechem, po czym wreszcie obdarzyła swoją uwagą Hana - Twoja okazja przepadła amigo, następnym razem decyduj się szybciej. I ruszyła w stronę pokoiku Liz. - Kręcisz chyba jeszcze raz.- skwitował sprawę Billy. - Już nie chcę - odparł Han. - Upiję się na smutno. - Nie pierdol! - z kanapy poderwała się Ruda Mery z flaszką w dłoni. - Tańczymy! Lamia, czy jak ci tam. Zapuść takie coś co leci jakoś tak: Turl turl turl turl turl turl tu lalala! Współczesne AI miały jeszcze jedną zaletę. Nie trzeba było już wpisywać w Google fonetycznych zapisów ledwo zapamiętanych kawałków. - Takie stare pakistańskie disco - dodała Mery - zajebiste! Tylko z teledyskiem! Lamia włączyła kawałek. - Tańczymy na role, ja jestem pomarańczowym! - zakomenderowała Ruda Mery. - A co tam… Zaklepuję czarnego. - stwierdził Billy dołączając do tancerki. Wygladało na to że butelka i zabawy z nią się skończyły. Mógł się jednak poruszać trochę przed snem. - Zielony - rzucił bardziej sceptycznie Chris, po czym strącił resztkę pizzy z Rosie i postawił ją na nogi. - Ale jak mi się to potem będzie śnić, to będą konsekwencje. - Żartobliwie pogroził Rudej palcem. - Różowy! - krzyknęła Rosalie i brudna od sosów i okruchów pizzy zaczęła pląsać jak pojebana wczuwając się w swoją postać. JJ w swojej kanciapie musiał założyć stopery, żeby choćby spróbować zasnąć. Anastazja, która właśnie wpełzła do nadzwozia Volkswagena ich nie potrzebowała, była już wystarczająco pijana, żeby spać w każdych warunkach. Resztę imprezy pamiętali jak przez mgłę. Na pewno poleciało jeszcze kilka dziwnych kawałków, do których tańczyli na lepiącym się parkiecie. I parę kawałków, które śpiewali, przy czym tylko Billy nie fałszował. Butelkami już nikt nie kręcił, tylko je opróżniano, czego bolesne skutki niektórzy mieli odczuć najbliższego poranka.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 28-10-2017 o 19:00. Powód: poszerzone o brakujący kawałek |
28-10-2017, 18:40 | #36 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bounty : 30-10-2017 o 15:42. |
31-10-2017, 15:52 | #37 |
Reputacja: 1 |
|
01-11-2017, 20:40 | #38 |
Reputacja: 1 | Liz otaksowała wyjściowy strój Johna. Usiadła na łóżku mrużąc oczy. Światło okazało się niemal bolesne. - Dobra, zostaw klucze. Wezmę prysznic i się zmyję. Tylko… poczekaj, wciągnę spodnie i zejdę z tobą do wozu. W bagażniku został mój rower. - No tak. - przykucnął, by założyć buty. - Nie fatyguj się. Przypnę ci go do słupa, przed wejściem do budynku jest kamera, to nie ukradną. - Spieszysz się robić te rzeczy, które natenczas robisz i nie możesz się z nich wyplątać? - zgadywała. - Kurewsko płynny hiszpański. Ruszyła za nim do drzwi. Zakręciło jej sie w głowie więc asekuracyjnie przytrzymywała sie najpierw ściany, potem szczupłych umięśnionych barków Johna. - Uważaj na siebie, co? - Naturalmente - odpowiedział uśmiechając się lekko, ale widziała, że jest spięty. - Zjedz śniadanie, w lodówce są jajka i coś na tosty. Podczas pożegnalnego przytulenia, którego trochę starał się uniknąć, Liz poczuła twardy metalowy kształt pod luźną koszulą Johna. Przemilczała broń i pocałowała go wylewnie. - Zadzwoń. Obiecałeś mi ten wypad za miasto. Bo dziś do klubu na pewno nie wpadniesz? Pokręcił głową. - Bądź gotowa jutro koło południa. Jak dojdziesz do siebie, albo i nie, najwyżej kimniesz się po drodze. Lecę. Nie baw się moimi klamkami - i już go nie było. Liz po raz drugi w życiu została sama w jego mieszkaniu. Wyszedł. Została sama. Najpierw łudziła się jeszcze, że nie będzie myszkować. Wzięła prysznic, zjadła jajka, popiła kawą. Włączyła holotelewizję i próbowała wciągnąć się w jakiś film przyrodniczy o bionicznych ssakach. Noga wystukiwała na podłodze nerwową melodię. Nie wytrzymała. Kucnęła przy nocnej szafce i uchyliła ją przebierając palcami zawartość. Potem poszperała w szafie, kuchennych szafkach. Sprawdziła nawet pralkę i zamrażalnik. Spluwy były tam gdzie poprzednio, czyli pod łóżkiem, pod biurkiem, w szafie garderobianej, za szafką na buty i za sedesem, nie licząc mini-automatu spod kuchennego zlewu, który John zabrał dziś ze sobą. Wyświetlacze na magazynkach informowały, że wszystkie gnaty są nabite. Naturalnie były też zapasowe magazynki. Broń przyciągała Liz. Pogładziła zimny metal nim odłożyła na miejsce. W apteczce znalazła dużo leków, innych niż te, które ona brała. Czytała ich nazwy z etykiet jakby inkantowała magiczne zaklęcia. Po sprawdzeniu nazw w sieci okazało się, że to dość mocne psychotropy, stosowane w leczeniu nerwic, psychozy i schizofrenii, bez wyjątku na receptę. Opakowania były napoczęte, co znaczyło, że John je zażywał. Liz wzięła po jednej z każdego opakowania, zawinęła w kartkę papieru i schowała do kieszeni kurtki. Reszta szafek i szuflad była pusta, lub zawierała całkiem zwyczajne rzeczy: kosmetyki, równo poskładane ubrania, skrzynka z narzędziami. I czytnik e-booków (holograficzne ekrany męczyły wzrok na dłuższą metę). Liz akurat wiedziała, że John sporo czytał, bo czasem opowiadał jej o książkach. Lubił głównie amerykańską klasykę: Steinbecka, Hemingwaya, Fitzgeralda, Vonneguta. Liz na tym jednak nie poprzestała. Stojąc na kuchennym stołku i świecąc latarką w głąb kratki wentylacyjnej ujrzała jakieś zawiniątko. Szybka rundka po śrubokręt i znalazło się w jej drżących dłoniach. Wydruki fotografii. W sumie pięć. Na czterech był mężczyzna z kobietą. Nie John, lecz podobnej postury i trochę podobny, na oko kilka lat młodszy. Kobieta była ładną brunetką o kręconych włosach. Trzy zdjęcia były typowo wakacyjne, jedno w Hollywood, drugie w lesie sekwojowym, trzecie na plaży. Na jeszcze jednym para była w strojach ślubnych. Na ostatnim kobieta była sama, w zwiewnej sukience - było to ładne, artystyczne i trochę erotyczne zdjęcie na tle okna. Na rewersie dedykacja długopisem. Słowa “Dla Miguela”, wpisane w serce. W pakunku było też małe pudełeczko. W pudełeczku zaś obrączka ślubna. Z wygrawerowaną po wewnętrznej stronie datą “24 VII 2045” oraz imieniem: “Gloria”. Kurwa. Ding, dong, główka pracuje. Kim jest Latynos z fotografii? Bratem Johna? Gloria była jego żoną. Na bank wydarzyła się tragedia, któreś z nich nie żyje. Musi się to łączyć z Johna pobytem w pierdlu a potem w psychiatryku. Coś ty nawywijał skarbie? Liz odpala na holo wyszukiwarkę. gloria +miguel + lipiec 2045 Brak powiązań. miguel + san Francisco+ śmierć Brak powiązań. Zamiana na różne wariacje ze słowami wypadek, porachunki gangów. W takich sytuacjach przydawały się Duchy, poruszające się w sieci jak ryby w wodzie. Niestety Liz takowego nie miała. Pewnie w związku z tym, że porządna AI była praktycznie niemożliwa do spiracenia i kosztowała przynajmniej kilkaset Eurobaksów. Wyszukiwanie nie przyniosło żadnych rezultatów. Glorii i Miguelów a nawet małżeństw o tych imionach było owszem całkiem sporo, ale nie zgadzały się daty, twarze (jeśli były) ani miejsca. Co najmniej kilkunastu Miguelów z Północnej Kalifornii zginęło w ostatnich latach gwałtownie, w tym paru od broni palnej, ale akurat jedyny, który poniósł śmierć w San Francisco był starszym operatorem koparki, który zginął w wypadku na budowie. W notkach o zgonach zdjęć raczej nie było. Znalazła dwa dostępne publicznie sieciowe nagrobki - strony ze zdjęciami zmarłych, gdzie można było zapalić wirtualną świeczkę - lecz żaden nie należał do Miguela ze zdjęć. Myślała intensywnie o całej sprawie i, co za wyczucie, dostała akurat wiadomość od Rasco: “Joł. Wisisz Janis przysługę. Konto należy do niejakiego Petera Watersa. Dowiedzenie się o nim czegoś więcej będzie już kosztować.” Kurwa. Petera Watersa? Czyli jej John to Peter? John Peters + przestępstwo, pobicie proces sądowy, więzienie. Niestety, poszukiwania znów nie dały konkretnych rezultatów. Jedyny Peter Waters powiązany z przestępczością był pięćdziesięcioletnim farmerem z Ohio, skazanym za używanie modyfikowanych nasion rzepaku bez licencji korporacji Monsanto. Do Rasco poslała zwięzłą odpowiedz: „Nieważne, niech zostawi tą sprawę. Widzimy się w Niewidzialnym przed siódmą?” “Się wie, i będziemy robić hałas \o/ “ Chowając z powrotem zdjęcia Liz uświadomiła sobie, że nie jest całkiem pewna czy ułożyła je we właściwej kolejności. To z plaży było pod tym z lasu, ale pozostawała rodząca niepokój nutka niepewności. Znała Johna na tyle, by wiedzieć, że zwraca on uwagę na takie szczegóły. - Kurwa - powiedziała na głos i zaczęła się rozglądać. Bo skoro John czy też Peter ma taką paranoję to czy nie zamontował we własnym domu kamer i jej małe przeszukanie się właśnie nie nagrywa? Mieli się nie okłamywać - pomyślała. Kratkę wentylacyjną zostawiła odkręconą, nie przesunęła dostawionego tam krzesła. Zdjęcia zostały na blacie w kuchni obok talerza z niedojedzoną jajecznicą. Potarła skronie pełna wyrzutów sumienia. Nie powinnaś go szpiegować, Liz. Jesteś psychicznie chora. Zniechęcasz do siebie ludzi. Zarzuciła na siebie koszulę Johna. Jedną z tych, które nadal nim pachniały. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi wbiła do niego krótką wiadomość tekstową. "Przepraszam. Nie powinnam była. Już żałuję. To pojebane." Nie, Liz, to ty jesteś totalnym pojebem - pomyślała odpinając rower. Van Howl właśnie podjeżdżał. |
01-11-2017, 21:48 | #39 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
01-11-2017, 21:53 | #40 |
Reputacja: 1 | Liz obróciła się na drugi bok skręcona w fantazyjny paragraf na zbyt krótkiej kanapie vana. Chyba na moment przysnęła. Wjechali właśnie do południowo wschodniej części Sunset District, położonej na wzgórzach i najbardziej zniszczonej przez trzęsienie ziemi. Większość okolicznych domów osunęła się wraz ze stokami wzgórz i już tak pozostała, tworząc malownicze rumowiska. Teraz była to baza Dzieci Kwiatów, chyba najbardziej oryginalnego gangu San Francisco. Była komuna neo-hipisowska, która po trzęsieniu ziemi uzbroiła się dla samoobrony a następnie rozrosła i przejęła większą część handlu narkotykami w zachodniej części miasta. Znajomy Billy’ego mieszkał na końcu ślepej uliczki przy Hawk Hill Park. Jemu akurat się powodziło, co było widać po nowej i wystawnej chałupie, z ogrodzenia której obserwował ich czarny kot. Gdy Rebel Yell dał mu znać na holo, Izzy - w błyszczącej koszuli i ze wstążkami wplątanymi w długie włosy - podszedł do furtki uśmiechając się szeroko a następnie jeszcze szerzej na widok Howl i Liz. - Rebel wraz połową kapeli, no no! Jestem Izzy - przedstawił się dziewczynom i otworzył furtkę, podając dłoń Billy’emu. Mówił powoli, jakby trochę zamulony, a na pewno pod wpływem jakiejś używki. - Wbijajcie, napijecie się czegoś? Chcecie popływać w basenie? - Pływać niekoniecznie. Pomoczyć się mogę - Liz minęła kolesia nonszalanckim krokiem i weszła jak do siebie. - Jest brodzik - rzekł Izzy, opierając się o furtkę i gapiąc na jej tyłek. Na tyłach domu faktycznie był basen, zaś obok ogródek warzywny i kilkanaście krzewów konopi indyjskich. Oraz automatyczna wieżyczka z karabinem maszynowym. - Mam też zajebistą syntkokę, jakbyście chcieli - powiedział, mrugając okiem. Howl miała mieszane uczucia związane z wysiadaniem z samochodu i to było widać. Zanim auto się zatrzymało, sięgnęła do schowka i jakby nigdy nic schowała pod kurtką spluwę. Ta syntetyczna-eko-skóra miała kilka zalet, była lżejsza i bardziej przewiewna, także chodzenie w niej na grzbiecie nie równało się samobójstwu. No i łatwo było pod nią zamocować broń. - Cześć, Izzy. - przywitała się podając mu rękę. Trzymała się raczej z tyłu, za Billy’m. - Syntkokę... - Liz smakowała dźwięk tego słowa oglądając się na pozostałą dwójkę. Zsunęła niżej okulary Howl by dać wzrokiem wyraz pełnej aprobaty. - Bill, jestem ci winna dwie dychy, pożycz do okrągłej kwoty. Zresztą Izzy na pewno da nam rabat w ramach zniżek dla zespołów, prawda Izzy? - puściła dilerowi oko dochodząc do basenu i bez pardonu ściągając koszulę, przyciasny t-shirt z Bowiem i krótkie spodnie spreparowane z obciętych dżinsów. Pod spodem chowała bieliznę nie od kompletu i opalone na złoto, szczupłe ciało z zarysowaną linią mięśni i rozsianymi chaotycznie geometrycznymi tatuażami. - Jasne, po starej znajomości - uśmiechnął się do niej Izzy. - sześć dyszek za gram. - Nie ma co liczyć na darmową degustację? No wiesz, żebym miała pojęcie, że produkt jest wart swej reputacji - Liz się nieźle targowała jak na gołodupca z dychą eurodolarów na koncie. Usiadła na brzegu basenu i dość płynnym ruchem zsunęła się do wody. - I tak, Izzy, napiłabym się zimnego piwa. Dzięki że pytasz. Bezczelność Liz mogłaby wydawać się wkurwiająca gdyby jej szeroki powabny uśmiech nie niwelował gładko wszystkich negatywnych odczuć. - Daj spokój, ja stawiam. - Howl machnęła ręką. Zdawała się nie być zachwycona faktem przebywania na terytorium gangu dłużej niż to konieczne. I nawet widok basenu nie skłonił jej do wyzwolenia tego, co chowała pod ubraniem. - Gram to dużo? - Początkująca? - wyszczerzył się Izzy. - Pół gieta tego cudownego towaru sprawi, że każdy będzie czuł się jak bóg przez całą noc. Ale jak ktoś wcześniej nie próbował, niech zacznie od ćwierci. Billy tymczasem uruchomił e-glass i wystukał palcem na nim krótką wiadomość do Liz. Nie próbuj za bardzo wykorzystać mojej znajomości z Izzym. To nic nie da. Wbrew pozorom, nie mam tu za dużo chodów. Po czym zwrócił się do Izziego. - Niech będzie kilka gramów… dwa chyba wystarczą? Spojrzał znacząco na Liz, a potem na Izziego śliniącego się na te widoki jak pies na kawałek naturalnego mięsa. Zrozumiała reakcja w tej sytuacji. - I jakieś naturalne ziółka na kaca z twych plantacji… też by się przydały. I może coś co może robić za antydepresant? - zerknął na Howl czekając czy potwierdzi jakimś gestem, że nadal czegoś takiego potrzebuje. - Początkująca? - Howl prychnęła. - Nie. Nigdy nie musiałam się zajmować takimi pierdołami. - Machnęła ręką. - Billy, nie rozpędzaj się, to że mówię że płacę to nie znaczy że możesz szaleć. - Podzielimy się kosztami najwyżej.- machnął ręką Rebel Yell.- Lepiej kupić raz na dłużej, niż potem wracać raz po raz. Izzy tymczasem wszedł przez taras do domu i wrócił po chwili ze schłodzoną butelką Pilsnera i szklanką, do której nalał Liz piwo i postawił przy niej na krawędzi basenu. Na podstawkę pod kufel nasypał małą kreskę białego proszku i podał Delayne. - Degustacja dla pani - uśmiechnął się, po czym zwrócił do Billy’ego i Howl: - syntkoka to najlepszy antydepresant. Lepszy niż wata cukrowa i słońce. Ile zielska do tego? Stuprocentowo organiczne, sam nawet nie zaczynam dnia bez niego. - No ja nie wiem kto potrzebuje antydeprecha - Howl popatrzyła na Billa i stuknęła się lekko w czoło palcem - ale ja nie, matka dostatecznie dużo tego we mnie wepchnęła w przed moją osiemnastką. Zielsko brzmi dobrze, hmmm, w sumie chyba potrzebuję na… - Przygryzła dolną wargę. - Prywatne potrzeby. Ile mi wystarczy na tydzień przy sporadycznym użyciu? - Nie wiem co dla ciebie znaczy sporadyczne, złotko - rzekł Izzy. - Ale cztery giety powinny ci starczyć. - Syntkoka za mocna na kaca. Izzy nie masz czegoś lżejszego? Może być legalne. - zażartował na koniec Rebel Yell. - Stara dobra amfa w małej ilości - opowiedział diler i roześmiał. - Albo wypij se Red Bulla czy coś. - A po ile ta twoja organiczna eko maryjanna? - Howl wolała najpierw porównać cenę z tym co można było dostać legalnie. - Dwie dyszki za gram - odpowiedział. - Jasne, w Walmarcie kupisz taniej, ale gówno z przemysłowych plantacji, z pestycydami, gmo i chuj wie czym. Ja sklepowego nawet kijem nie tykam. - Jakbym słyszała moją matkę. - To nie była prawda, ale cóż, Howl lubiła sarkazm. Matka żłopała tylko wegańskie wino litrami. - Gwarantuję że Izzy ma wszystko prosto od mateńki Natury… lub robione z miłością do chemii. - stwierdził żartobliwie Rebel Yell.- Dawaj tę amfę dla mnie. - Ok, podsumowując zamówienie - Izzy klikał w powietrzu w ekranik e-glasów - dwa gie pudru, gram fety, cztery zielonego dla koleżanki, dla ciebie też jakaś trawa? I dla drugiej koleżanki? - obejrzał się na Liz. - Może następnym razem Izzy. - Billy wolał nie przesadzać na razie z zakupami. Na to przyjdzie czas później. Może gdzieś po koncercie, jeśli headhunterzy ich wypatrzą. Liz wyłączyła się z rozmowy chlapiąc się w basenie. Nurkowała, wypływała na powierzchnię, próbowała pływać, szła na dno, znów nurkowała i wypuszczała pod wodą korowody bąbelków. Gdy jej się znudziło gibkim ruchem wyskoczyła z basenu i ociekająca woda przysiadła na murku akurat by usłyszeć pytanie Izzy'ego. - Dla mnie nic. Wpadnę jak będę przy forsie - uśmiechnęła się wycierając mokre dłonie w jeansowe szorty. Z kieszeni wydobyła ozdobna szklaną rurkę i wciągnęła proszek z tacy. - Wow. - Potarła płatki nosa, resztkę proszku zebrała palcem i wtarła w dziąsła. - Trzepie. - Co nie? - wyszczerzył się Izzy. - Panie Fuffles! - zawołał. - Kici, kici, skurwysynu! Z mieszkania wybiegł bury kot i usiadł przed nim jak wytresowany piesek. - Przynieś dwa razy puder i raz fetę - polecił mu diler i kot pobiegł gdzieś przez szparę w płocie. - Auu, Liz. - Howl się skrzywiła i przyłożyła ręce do piersi. - Prosto w serce. - Zatrzęsła się jakby właśnie dostała postrzał, a potem powoli osunęła na kolana. - A jak tam na starych śmieciach, bo różne plotki do mnie dochodzą. - zapytał Billy przyglądając się to Liz to Izziemu. Diler obejrzał się na dziewczyny, jakby zastanawiał się ile może przy nich powiedzieć. - Jack ostro rozkręca działalność - rzekł bez entuzjazmu. - Idzie na konflikt z Locos. Zrobiło się niebezpiecznie, stąd to cacko - wskazał na wieżyczkę z karabinem maszynowym. - Pogadamy jak kiedyś wpadniesz sam. Liz wzruszyła ramionami nie bardzo rozumiejąc o co kaman. Zaczęła wciągać ciuchy na mokre ciało. Usiadła na leżaku przy basenie łapiąc słońce i popijając piwko oraz czekając aż pozostali sfinalizują transakcję. Izzy poszedł do domu po zielsko i wrócił akurat gdy z sąsiedniej, zrujnowanej posesji przybiegł kot, niosąc w pyszczku trzy torebeczki: dwie czerwone i jedną zieloną. - Dobry Pan Fuffles! - pogłaskał go diler, wyjmując mu z pyszczka torebeczki i podając Billy’emu. - Bioniczny - wskazał na kota. - Podobno pierwsi wpadli na to Hindusi. Najpierw szkolili zwykłe żywe małpy, ale same wciągały kokę, więc przerzucili się na roboty. Dla mnie idealne rozwiązanie, nie trzymam na chacie nic nielegalnego poza odrobiną na własny użytek. Gliny mogą mnie pocałować w dupę. No dobra, to będzie stówka od ciebie - rzekł do Rebel Yella - i sto czterdzieści od koleżanki - zwrócił się do Howl, wyjmując czip gotówkowy do przyjęcia przelewów. - Jasne… spoko… - odparł nieco roztargnionym tonem Billy, sięgając do portfela. - Ostatnia szansa, piękna. - Howl podniosła się i popatrzyła na Liz. Przy okazji zniżyła trochę ton głosu, i zaczęła lekko parodiować sposób mówienia typowego macho. Jednocześnie zapłaciła niemalże odruchowo. - Mówiłam że stawiam, dzielimy się pół na pół? I dzięki, Izzy, hmmm Bill, Liz, chyba czas się już zbierać, co? - Jasne... wracamy do Warsaw. Jak wyjedziemy z okolicy, ty możesz przejąć ster naszego okrętu. - zgodził się z nią Rebel Yell. - Zgonek może przejąć swój własny ster. - Poprawiła go Howl już normalnym głosem. Upchnęła swoje nabytki w wewnętrznych kieszeniach kurtki. - Sprzedałam swój motocykl żeby go kupić, doceń go trochę zamiast tej ciągłej pogardy. - To nie pogarda. To znajomość okolicy. Teren dookoła nas może się różnić od oficjalnych map umieszczanych w sieci. - wyjaśnił Billy krótko. - No i? - Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę swojego auta. - Wciąż ma te wszystkie zabezpieczenia antykolizyjne i takie tam. I na dodatek system zabezpieczający przed kradzieżą, który może też sobie poradzić z próbą napaści na kierowcę. Czego chcieć więcej? - Niech ci będzie. Niech ci będzie. - Billy nie widział powodu by się z nią spierać. Ostatecznie był tu na wypadek, gdyby jednak pojawiły się kłopoty z powrotem. Liz ruszyła za pozostałą dwójką nadspodziewanie radosna i uśmiechnięta. Zasalutowała Izziemu szyjką butelki po piwie. - Dzięki za poczęstunek. Aaaa, i jeszcze jedno pytanie. Kojarzysz wśród gangów Frisco gościa, do którego zwracają się senior Diego? Diler spojrzał na nią ciekawie. - Diegów ci tu dostatek, ale jak señor to pewnie Diego Fontana z Los Locos. Jeden z ich szefów. Nie chciałabyś go spotkać, złotko. - Los Locos? To nie jest gang Latynosów? - Liz odpaliła papierosa, wyciągnęła paczkę w stronę Izziego by go trochę przytrzymać. - Głównie - odpowiedział. - Dzięki, ja tylko zielone. - I skąd u pana Fontany taka paskudna reputacja? - Lubi brutalne egzekucje. A dla wybranych ponoć ma w basenie dwa bioniczne rekiny, którym rzuca ofiary. Taki miły koleś. - Ma jegomość fantazję - Liz zapatrzyła się na niewielki basen w ogródku Izziego i oczami wyobraźni dorzuciła do niego dwie krwiożercze ryby. - A jeśli ktoś mu mówi per senior Diego to norma czy wskazywać by mogło na bliższą zażyłość pracowniczą? - Pewnie tak - Izzy wzruszył ramionami. - Dla obcych będzie senior Fontana. Locos to w ogóle banda pierdolców, skurwiele z niczym się nie liczą. Kontrolują przemyt naturalnej koki do obu Kaliforni a żeby utrzymać taki rynek trzeba być brutalnym. Lepiej trzymaj się od nich z daleka, złotko. Jeśli szukacie sponsorów to poszukajcie gdzie indziej. - Dzięki za radę - Liz zdławiła glanem niedopałek, dopiła letni browar. - Gdybym była w potrzebie mogę do ciebie wpaść solo po zaopatrzenie? - Zawsze, tylko daj znać wcześniej - uśmiechnął się szeroko, przesyłając jej swój numer. - Zapewniam też dostawy, ale nie w Mission, bo tam psy Locos polują na moje koty. - Psy? To… nie jest żadna przenośnia, co? Pokręcił głową. - Bioniczne, jak Pan Fuffles tutaj - przykucunął, by pogłaskać kota, który przyniósł im dragi. - Ich psy raczej nie dilują, do tego Locos wykorzystują dzieciaki. Ale bioniczny pitbull może rozszarpać dorosłego mężczyznę, nawet uzbrojonego, bo zwykłą spluwą nie łatwo go powstrzymać. Mają jeszcze wróble i gołębie, do dilerki i szpiegowania, tak jak korpy i rząd, ale o tym to akurat każdy wie. Spojrzał podejrzliwie w niebo, na parę przelatujących mew. - Moja wieżyczka rozpoznaje i zestrzeliwuje sztuczniaki. -To brzmi na jakąś wojnę. - Wojnę? Nieee - cmoknął w powietrzu ustami. - Zwykłe podchody. Mam nadzieję, że na górze się jakoś dogadają i nie będzie prawdziwej wojny, bo wtedy San Francisco przestanie być tak miłym miejscem - westchnął. - Pójdę już zanim odjadą beze mnie - Liz wskazała na vana przy wjeździe. - Dzięki za poczęstunki. Świat od razu nabrał barw. Zapłaciła mu jednym ze swoich najurokliwszych uśmiechów. |