Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2017, 12:33   #31
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Tymczasem na górze Han lustrował uważnie nogi Anastazji oparte na jego kolanach.
- I to nazywam dobrym zwieńczeniem dnia - wyszczerzył się. - Przerzuciliśmy dziś z Chrisem pół tony gruzu a później wpieprzyliśmy Pacyfikatorom, nagroda się należy.
Przeniósł wzrok na butelkę.
- A co to za wynalazek? Musisz mnie oświecić, czy to się pije czy je, ja jestem prosty chłopak z proletariatu.
- Pije, skarbie. - Vandelopa przyglądała mu się wzrokiem drapieżnika, który najadł się co prawda, ale czując ten przyjemny dreszcz polowania, znów miał ochotę ruszyć za ofiarą - Problem w tym, że nie mamy żadnego szkła... tylko moje nogi... - oblizała się powoli, patrząc mu w oczy.
- Ładne, ale z nóg ciężko się napić, ale ja mogę z twojego pantofla.
Blondyn powiódł palcem w górę jej łydki.
- Można dotykać? Pytam, bo dziś byliśmy w klubie ze striptizem i tam za dotykanie obijali gęby. Znaczy my obijaliśmy, ale taka zasada. Na scenie też chyba obowiązuje, a tu na backstage’u?
- Oczywiście, że... nie. - powiedziała Anastazja z uśmiechem, który mówił “tak” i robił biedakowi mindfucka w zestawieniu z jej słowami
- Nie obowiązuje, to dobrze - on jednak zrozumiał je po swojemu, jednym słowem zastosował myślenie życzeniowe, wodząc palcem wokół kolana Anastazji.
- A co do picia... marudzisz, straciłeś okazje. Został gwint. - powiedziała i odkręciła butelkę po czym przechyliła i napiła się sporym łykiem jakby to był tani winiacz.
Pokiwał głową z podziwem.
- Dobry i gwint, ale kiedyś musisz mnie nauczyć pić z nóg.
- Nie muszę. - odparła, podając mu butelkę i ocierając usta wierzchem dłoni... co jednak nie wpłynęło na idealną czerwień jej szminki - Mogę chcieć, ale to ty musisz mnie przekonać, że warto... - mrugnęła do niego zalotnie.
Napił się, robiąc przy tym minę jakby zastanawiał się czy trunek jest dobry czy nie, ale i tak wziął solidnego łyka.
- Taki zdalny pocałunek przez szkło to nie to samo. - palec Hana zawędrował na jej udo, gdy oddawał jej butelkę. - Ostatni zjada krewetkę?
- Krewetkę sprzedałam Ross, nie uważasz... - wbiła mu obcas w udo.
- Uaa! - zabrał palec, ale po chwili uśmiechnął. - I tak było warto. Ale już będę grzecz… nie no, kogo ja oszukuję, nie będę. Najwyżej będę obrywał. Już w sierocińcu mówili, że jestem niereformowalny i tak już zostało - tym razem objął ją ramieniem.
I nagle de Sade zmieniła się zupełnie. Uśmiech znikł a ona spojrzała z chłodną obojętnością na twarz Hana.
- Żeby obrywać trzeba coś znaczyć... - powiedziała cicho.
- Wszystko przez to, że jestem wciąż trzeźwy - westchnął Han, zabierając ramię. - Kto by pomyślał, że taka królowa lodu...

Przerwał im powrót Chrisa, dźwigającego beczkę piwa pod pachą i Rosalie z flaszkami w dłoniach.
- Zaczęliście bez nas - stwierdziła z żalem Rosalie, stawiając na stole butelki. - No nic będzie trzeba nadrobić. - Co tam macie? - zerknęła w stronę skrzypaczki i Hana.
Anastazja podniosła się zgrabnie z oparcie fotela zabierając sprzed nosa blondyna swoje zgrabne nogi i podeszła do Ross. Podała jej napoczęta butelkę.
- Japońskie gówno, dziwne, ale nieźle trzepie. - wyjaśniła, po czym usiadła w wolnym fotelu, zapadając się w nim prawie, z rękami na oparciach jakby to teraz jej tron był.
- Jakiś music trzeba - zawyrokował Chris stawiając beczkę na podłodze. - Lamia, status ON. - Z pomiędzy jego obojczyków wyfrunęła diabliczka, a z systemu nagłośnienia nagle zaczął wydobywać się łomot neoelectropopu. Chris, który właśnie pochylał się przy beczce aż się wyprostował.
- Wedle ostatnich sondaży muzycznych... - Duch perkusisty zaczęła tłumaczyć.
- Lamia, kurwa! Coś normalnego - rzucił sięgając po kufle.
Dziewczyna upiła łyk z butelki podanej przez czerwonowłosą. Skrzywiła się paskudnie. Nie wiadomo czy to z powodu trunku, którego próbowała pierwszy raz, czy przez irytującą muzykę, która rozległa się głośno i niespodziewanie. - Jeśli nie puści czegoś lepszego poszczuję ją świnią, serio - skinęła brodą w kierunku ducha. - Komu? - spytała machając butelką. Zanurzony w niej robal już długo nie popływa.
- Silly bierz w paszczę, bo do muzy to ty się nie nadajesz. - westchnęła ostentacyjnie, po czym powiedziała do swojego ducha - Maya, weź podeślij Lamii playlistę 01-02-NFF. - poleciła.
- Starocie, ale mogą być - skomentował Han Doorsów, po czym spojrzał na trzy przyniesione przez Rosalie flaszki.
- Jak to wszystko wypijemy to będziecie mogli ułożyć tu dywan z rzygów. A co tam, Chris dawaj szkło, bo Anastazja nie chce mnie nauczyć pić z jej nóg.
- Pierdolisz. - Sully rzucił mu butelkę whiskey. - Dziś impreza z gwinta, jak ją schlejesz to ci pokaże, a Howl nie będzie dziamgać, że znów niepozmywane, jak zobaczy kieliszki. - Nalał sobie piwa. - To za jutrzejszy koncert - krzyknął unosząc szklankę.
- Jestem za, nie spierdol tego. - Podchwyciła Vandelopa, po czym tonem obrażonej księżniczki dodała. - Raczej mnie nie schlejecie powietrzem.
Han parodiując dworski ukłon i kiwając się w rytm “Alabama song” podał jej w obu rękach po flaszce whisky i tequili. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, biorąc do ręki tę drugą.
Blondyn odkręcił whisky i uniósł do toastu.
- Nikt już nie chce spermy krewetek, bo coraz bliżej do robala, więc zostaje dla ciebie - powiedział do Rosalie. - Może jak go pocałujesz to zamieni się w księcia.
- Może jak go połkniesz, sam zmienisz się w księcia - powiedziała podchodząc do niego i zamieniając się butelkami. - Bo bez robala to raczej marne szanse.
- No to pijemy! - zarządziła opadając z gracją na kanapę.
Chris wychylił pół szklanki. Dał gest Lamii i muzyka zapuszczona przez Anastazję poleciała głośniej.
Zaczął odkręcać drugą whiskey.
- Ej, dziewczyny… a co wy macie zamiar zrobić z Alamo? - rzucił nie mogąc się zdecydować czy napić się z butelki, czy odpalić fajka. - Ty redhead szukasz gniazdka miłości ze swoim misiaczkiem, a ty Rosie?
- Żebym ja ci tutaj jakiego gniazdka nie uwiła, puchata gębo. - odwarknęła Anastazja, przeciągając się na fotelu i pociągając łyk z butelki. Znów miała jakiś problem z nogami, bo teraz przerzuciła je przez oparcie, traktując siedzisko bardziej jak leżankę. Zerknęła uwodzicielsko w stronę Hana, który spojrzał jej głęboko w oczy wchodząc przez szyjkę butelki w ślimaka w królewską krewetką, jednak słowa de Sade wciąż były kierowane do Chrisa... a może i do wszystkich?
- Mam go dość... niby przydaje się w domowym budżecie, ale kurwa, gdybyście zobaczyli tę miejscówę... nawet za cenę zajebistego, megawygodnego, samorobiącego i loda i minetę wyra nie zgodziłabym się na to żeby mieszkać z Olim w tej samej przestrzeni. Po prostu kurwa, nie!
- No to musicie zagrać zajebiście dobry koncert, który może jakimś cudem pomoże w uratowaniu Alamo - stwierdziła, jeszcze, trzeźwo. - Pewnie dałabym radę ogarnąć sobie jakiś inny kąt, ale jakoś na razie nie mam potrzeby.
- Mam pomysł, ale to jak damy czadu na niewidzialnym. - Chris pociągnął z butelki whiskey. - Jakbyśmy zainwestowali po kurewsko zajebistym odpale w niewidce… w oficjalne ogłoszenie koncertu w Alamo… Wiecie, rozgonią tysiąc ludzi, dyszki nie ogarną.
- Mnie się wydaje, że to i tak pójdzie szybko zwykłą pocztą pantoflową. To za duża sprawa, a nasze zachowanie... zbyt zadziorne, by to przespali. - Anastazja przeciągnęła się w fotelu, po czym rzuciła - Zagramy w butelkę?
- Jest ryzyko, że jak za wcześnie ogłosicie koncert to zgarną was gliny. Chyba, że najpierw zamelinujecie się w Alamo i nie będziecie nigdzie szlajać - myślała głośno. - Jakby co mogę trochę podziałać na fanpejdżu - zaoferowała.
Pociągnęła sporego łyka bursztynowego trunku. - Nie wiem czy nie jestem jeszcze zbyt trzeźwa na butelką - powiedziała, ale w jej głosie nie było przekonania.
- Ja kurwa protestuję - Chris znów pociągnął z whiskey, po czym odstawił i przyssał się do piwa. W międzyczasie zaciągnął się szlugiem. - Jak trafię na Hana, to będzie problem. - Pokazał pieszczotliwie fucka kumplowi dłonią w której trzymał papierosa. - Co zaś do Alamo… jestem w trakcie ogaru, by pacyfki nam nie zrobiły kuku, a przyjazd na koncert gdy będą chcieli nas łapać - większy legend.
- Jak mnie wylosujesz to pocałujesz dupę krewetki - powiedział Han, któremu udało się wydobyć robala z butelki. Włożył sobie krewetkę do połowy w usta, machając drugą połową do Chrisa.
- Challenge accepted - odpowiedział mu Sully. - Lamia bądź na standby do połączenia z “Krewetą” - rzucił do ducha krążącego w pomieszczeniu. Otyły czterdziestoletni typ ze slumsów pracujący w ich brygadzie gruzowników miał tę ksywę od zawsze od kiedy pamiętali.
- Jesteście zjeby. - Vandelopa wychyliła kolejnego łyka tequilli i aż się otrząsnęła - Dobra, dawaj butelkę po krewetce na środek. Gramy na rozkazy. Jak ktoś nie chce wykonać rozkazu, to ściąga ciucha. Skarpetki liczą się za jeden. Gumki do włosów i kolczyki się nie liczą. Kto podważy zasady, ten dostanie ode mnie z buta. - Uśmiechnęła się czarująco - To kto zacznie?
- Pewnie władczyni. Jakoś inaczej tego nie widzę - powiedziała, po czym przeliczyła szybko części swojej garderoby. Za wiele ich nie było.
Han położył flaszkę na stole i uczynił dworny gest w stronę Anastazji.
- Czyń honory, pani.
Szyjka butelki wskazała na Rosalie. De Sade niespiesznie przyjrzała się rozmówczyni, prześlizgując wzrokiem po jej sylwetce. Uśmiechnęła się lekko.
- Pozwolę sobie rozczarować naszą chujową publiczność. Dosłownie chujową. I zadam ci pytanie, Ross. - odrzuciła włosy za plecy - Dlaczego nie przyjęłaś zaproszenia Olivera do trójkąta?
- Mówiłam mu przecież, miałam inne plany na wieczór - odpowiedziała, choć była przekonana, że nie na taką zbywającą odpowiedź liczyła skrzypaczka. Rosalie szybko zakręciła butelką, której szyjka znów wskazała na nią.
- Czekaj, czekaj, lisico - Anastazja nie odpuszczała - A jakbyś nie miała? Przyjęłabyś propozycję?
Zaśmiała się cicho i ponownie wprawiła szkło w ruch. - No kurwa! - krzyknęła gdy znów trafiła na siebie.
- Wtedy byłyby inne okoliczności, więc kto wie - znów odpowiedziała nieco wymijająco i chwyciła za butelkę.
- Do trzech razy sztuka. Tym razem padło na Hana. Han, a ty nam powiedz, która z czerwonowłosych kobiet, które dzisiaj spotkałeś bardziej wpadła ci w oko. Bo po zachowaniu nie potrafię jednoznacznie stwierdzić.
- To dlatego, że jestem bardzo subtelny - rzekł poważnie kumpel Chrisa. - Niech pomyślę. Nie widziałem twojej koleżanki z pracy na rurze, ale pewnie jest bardzo wygimnastykowana.
- Ale Anastazja na scenie też ma takie mrrrau kocie ruchy. - machnął w stronę skrzypaczki dłonią niby kocią łapą, na co ta uśmiechnęła się z godnością. - Więc starsza i doświadczona czy młodsza i doświadczona? - zamyślił się. - Wybieram młodszą, na milfy jeszcze będzie czas. A jeśli w planowanym trójkącie to ten Oliver jest problemem, to wiecie… mogę go zastąpić. - mrugnął okiem.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-10-2017, 20:42   #32
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Han zakręcił butelką, która tym razem jednoznacznie wskazała na Chrisa.
- Ha! - Wyszczerzył się złowieszczo. - To teraz wyzwanie, bo przynudzacie z tymi pytaniami. Sully, wbiegnij do Warsaw, wskocz na bar, krzyknij: “lubię wacki!”. Przy tym obliż się masując po klacie i wybiegnij.
- Dla niego to robota jak co dzień, nie masz pomysłu na coś bardziej hardcore? - zapytała de Sade, znów zmieniając pozycję na fotelu. Musiało jej być bardzo niewygodnie.
Chris wyszczerzył się, pociągnął z butelki i poleciał do wyjścia prowadzącego na dół, do pubu. Anastazja raczej nie myliła się co do trudności tego zadania.
- I nagraj! - rzuciła za nim Rosalie. Była ciekawa jak zareagują goście oglądający mecz.
- On to zrobi, wiecie o tym? - zapytała Vandelopa, poprawiając swoje kucyki - Maya dasz radę rzucić na ekran tutaj podgląd z kamerek w barze? - zapytała swojego ducha.
- Nie mam dostępu - odpowiedziała Maya. Niestety nie była hakerską AI, a monitoring w większości miejsc, choć bezprzewodowy był zabezpieczony hasłem.
- Ja idę sam zobaczyć i nagram - rzucił Han, ruszając za Chrisem. - Chociaż macie rację, to byłoby dużo lepsze w barze neonazioli. Ech, mogłem mu kazać krzyknąć, że Giants to pedały, czy coś… - wymienił nazwę miejscowej drużyny baseballowej, której mecz leciał w pubie na holobimie.

Sully zadanie wykonał, co wśród klientów pubu wzbudziło śmiech lub konsternację, zależnie od tego czy go znali.
- Powiedz nam coś czego nie wiemy! - zawołał za nim Bob.

Wracając z chichoczącym Hanem na górę napotkali na schodach koleżankę Rosalie i w powiększonym składzie wrócili do mieszkania. Ruda Mery ubrana była równie kuso co w garderobie, wliczając w to kieckę ledwo zasłaniającą pośladki. Z pewnością jej uroda była gdzieniegdzie poprawiona botoksem lub skalpelem, ale to był standard, robiły to masowo nawet gospodynie domowe. W jednej dłoni trzymała opróżnioną do połowy butelkę Rum-Coli, w drugiej paczkę chipsów.
- Szkoda - pokiwała smętnie głową patrząc na Chrisa. - Taki ładny chłopiec i oczywiście musi być gejem. Artyści - westchnęła - mogłam przewidzieć. Do Insomni sporo takich przychodzi, co ukrywają zamiłowanie do chłopców przed żonami, że niby byli na męskim wieczorze w stripklubie, jacy oni hetero ho ho. Aha, bo tramwaj mi tu jedzie. - Pociągnęła palcem dolną powiekę. - No trudno, cześć wszystkim. Ruda Mery jestem. - Rzuciła chipsy na stół i podeszła do Anastazji, wyciągając dłoń na powitanie.
- Kurwa, co wszyscy mają z tym, że niby jestem homo? - Sully rozłożył ręce bezradnie, a Hagen już nawet nie chichotał tylko rechotał zgięty w pół. - Siadaj Mery, Czerwona wymyśliła opcję-butelka, moja kolej - dodał i przyssał się do piwa.
Anastazja nie przyjęła podanej ręki od razu, lecz wstała (mimo lekkiej chwiejności) i ukłonił się z galanterią. Dopiero po chwili ujęła dłoń Rudej od spodu, jak robili to amanci w romansach z dawnych lat.
- Anastazja Vandelopa de Sade. Jestem oczarowana - rzekła, całując kobietę lekko w dłoń.
- Gentelman pierwsza klasa, coś zostało ze starej płci nawet po zmianie, nie, Anastazja? - Chris wyszczerzył się w uśmiechu i zakręcił butelką.
- O ja jebię, nie grałam w to od podstawówki - prychnęła Ruda Mery. - Ale ta kolejka beze mnie, muszę do kibelka. Na komisariacie mnie przetrzymali, bo Rosie im nagadała, że niby coś wiem. No kurwa, Rosie! - Popukała się w czoło.
- No przecież nic nie nagadałam! Powiedziałam tylko, że mogą cię spytać. Wiesz, że mam zbyt miękką dupę i serce na te chujowe czasy, więc jak można komuś pomóc to zwykle pomagam - wyrzuciła z siebie Rosalie. - I za pomaganie znów dostaję po dupie. No kurwa błędne koło. W burdelu podobno były dzieciaki - próbowała wytłumaczyć się koleżance.
- Dobra już dobra, tylko polejcie mi coś w międzyczasie, bo przez was nic dziś nie zarobiłam to będę sępić wódy. Obronionym honorem Rosie się nie najebię. To gdzie sracz?
Han wciąż rechocząc wskazał jej wc i podreptała tam na wysokich niebotycznie szpilkach.

Tymczasem energicznie zakręcona przez Chrisa butelka zatrzymała się na skraju stołu, wskazując na Anastazję.
- Do końca imprezy koteczku - Sully zaciągnął się szlugiem z uśmiechem - będziesz naszą kelnereczką. Polewanie piwa z beczki, whiskey w szkło, odpalanie fajków. - Pokiwał głową.
Skrzypaczka zmrużyła nienawistnie oczy, patrząc na niego. Księżniczka miałaby komuś usługiwać?
- Aaaa spierdalaj! - powiedziała i wybrała drugą opcję, ściągając przez głowę kolorowy top. Miała teraz na sobie niebieski stanik, jeansowe szorty, kabaretki i botki na wysokich szpilach. Pokazała mocno zadowolonemu z siebie Sully’emu język, po czym znów zasiadła w fotelu.
- Zemsta będzie słodka, więc módl się Sillyboy żeby na ciebie nie wypadło - warknęła i zakręciła butelką. Ta wskazała Ross, co również uradowało Anastazję.

Rozwaliła się w swoim fotelu, zakładając nogę na nogę i rzekła:
- Dobra, koniec dziwactw, wracamy do butelkowych tradycji. Ross, pocałuj tę osobę, która z obecnych tutaj najbardziej cię jara.
- Ha! - Białowłosa klasnęła z zadowoleniem w dłonie. - Zabawy jak w szkolnym kiblu. Zgrabnie dźwignęła się z kanapy, wzięła solidnego łyka wysokoprocentowego trunku i szybkim krokiem ruszyła prosto na Hana. Złapała go dłonią za włosy na potylicy i zbliżając się w kierunku jego ust ryknęła śmiechem. - Żartowałam!
Śmiejąc się ciągle podeszła do Chrisa i cmoknęła go w policzek. Wyglądał na zaskoczonego.
- Zadowolona? - rzuciła w stronę skrzypaczki. I szybko pożałowała pytania.
- To nie był pocałunek, panno cnotko. Usta-usta. Język ci daruję... skoro to nie o mnie chodzi - rzuciła Anastazja, machając łaskawie ręką.
- No nie wiem, nie wyraziłaś się jasno wydając rozkaz - Rosie droczyła się z nią - ale skoro tak bardzo ci zależy i ładnie poprosisz…
- Anastazja ładnie prosi - zgodził się Sully wychodząc ze zmieszania. Zerknął na Rosie. - Wymyśl jej za to godny rewanż jak ją tym szkłem trafisz - Uśmiechnął się lekko.
- Godny rewanż? - spytała udając oburzenie. - Tak cierpisz, że zostaniesz pocałowany? Może z tym gejem to coś jest na rzeczy - stwierdziła z westchnieniem, by za chwilę wpić się w usta blondyna w krótkim, choć bardzo intensywnym pocałunku. Chris trzymając w jednym ręku kieliszek dla Rudej, a w drugim zasobnik z chili, objął Rosalie i w iście scenicznym wariackim, filmowym geście przechylił ją . Ale choć był z niego wariat, to tonował się.
Ani nie przedłużał, ani nie działał językiem.
- Muaaah - westchnął z przesadnym zadowoleniem.
Rosalie uśmiechnęła się delikatnie i chyba nawet lekko zarumieniła.

Wróciła do butelki.
Zmierzyła zebranych groźnym wzrokiem i zakręciła. Szklana ruleta ponownie wskazała ją.
- Rosie, co by ci to rozkazać, hmmm....- może zakręciła byś butelką? - spytała teatralnym tonem.
Znów zakręciła i znów padło na nią.
- Cholera, wychodzę na egoistkę - burknęła. - Jeśli znów trafi na mnie kończę zabawę… Aaaa!... no obłęd. Macie jakąś inną butelkę? Trzeci raz z rzędu na siebie - powiedziała kręcąc ponownie.
Uśmiechnęła się, gdy szyjka w końcu wskazała kogoś innego.
- Chris - zaczęła rozbawiona. - Poznałeś moją koleżankę, tak całkiem obiektywnie to super ciałko, nie? A ona ciągle ma jakieś kompleksy, głupia. Gdy wróci zasugeruj jej, że przy jej figurze chodzenie w tak kusych ciuszkach trochę razi w oczy, i że powinna zrzucić kilka kilo. Aha, i nie dostań przy tym w mordę, inaczej się nie liczy. - Wyszczerzyła się w uśmiechu.
- Jebnie... - Perkusista spojrzał na przygotowywany przez niego dla starszej striptizerki kieliszek-setkę z godną wkładką czerwonawego proszku. W sumie może i by się wykpił, ale nie przy kumulacji. - Jebnie jak nic. - Wlał whisky do kielona i zamieszał, po czym odstawił go na stolik i sięgając przez plecy zdjął koszulkę by zaraz rzucić ją na top Vandelopy.
- Jestem zawiedziona - rzekła Rosalie chłodno widząc, że Sully nie wykona zadania. Zmierzyła go wzrokiem i stwierdziła, że w sumie to zawód odszedł w niepamięć.

Perkusista napił się łyka prosto z butelki i sięgnął po tą pustą.
- Padnie na Ro znów, czy nie? Zakłady jakieś? - wyszczerzył się i zakręcił. - Oooooo... - Chris zrobił błoga minę. Spoglądając na Anastazję tak samo jak otwór ‘szkła’. - No nie wierzę…
Skrzypaczka prychnęła pogardliwie.
- I tak nic oryginalnego nie wymyślisz... - patrzyła mu w oczy wyzywająco.
- Mhm - Sully pokiwał głową. Nagle się rozpromienił. - Zadzwoń do tego swojego misia, co dziś mieszkanie z nim oglądałaś i powiedz mu, że kochasz go i tęsknisz za nim.
- Może od razu powiesz, co mam ściągnąć? - warknęła, decydując się tym razem na buty. Jeden po drugim pofrunęły przez pokój w kierunku Chrisa, który uchylił się wyszczerzony, choć jednego nie uniknął. Dostał w pierś, złapał w dłoń i postawił go na stole.

Vandelopa tymczasem z ostrym zacięciem zakręciła butelką, aż ta omal nie spadła ze stołu. Zatrzymała się jednak na krawędzi i wskazała perkusistę. De Sade wyszczerzyła się w pełnym perwersyjnej radości uśmiechu.
- Karma wraca, dziwko...
- Wy wszyscy w zespole tak się kochacie? - spytała Rosalie rozbawiona relacjami muzyków.
- Ale przecież ja lubię tę zdzirę - Sully przesłał Anastazji buziaka - a ona sie tak fajnie kotłuje w sobie jak wkurwiona. - Mrugnął do Rosie. - Lamia daj coś mocniejszego, niech to da Czerwonej trochę inspiracji.
Duch Chrisa zmienił muzykę na mocniejsze tony chromerocka grupy “Mayhem Brothers”, poleciała “Street Virtue” z ich najnowszej płyty ze świetnie wyeksponowanym basem.
- Sam się kotłujesz pozerze - odwarknęła Anastazja, po czym uśmiechnęła się unosząc same tylko kąciki ust - Odrzyjmy cię więc z tego pozerstwa. Opisz nam swój ideał kobiety... albo chłopca, jeśli nie wstydzisz się wreszcie przyznać.
Chris zastanawiał się czy zdejmować spodnie, czy skarpetki, ale jego wzrok padł na półkę nad jego kanapą.
- Nie musi być pełnoletnia? - spytał.
- A mam zadzwonić po gliny? - zapytała Vandelopa, lecz uśmiechnęła się jakby bardziej rozbawiona niż groźna.
Perkusista westchnął i zdjął skarpetki, po czym dokończył kufel piwa i zapalił kolejnego szluga.
- Ruda usnęła tam? - spytał kręcąc.
Wypadło na Hana.
- Pewnie gada przez holo, a jak już zacznie to może tak godzin. Chociaż tym razem powinna się uwinąć szybciej, raczej woli imprezować niż gadać - myślała na głos - ale nic sobie nie dam za to uciąć... Mery, bo będziesz ciepłe drinki piła! - krzyknęła w stronę kibla.
Drzwi toalety otworzyły się i Ruda Mery wyszła z przybytku.
- Od razu lżej - powiedziała. - Nie zamawiajcie nigdy burrito na szesnastej ulicy, pali dwa razy.
Podeszła do stołu, strzeliła z marszu kielicha i...

[MEDIA]https://ih0.redbubble.net/image.132145730.0702/raf,750x1000,075,t,101010:01c5ca27c6.jpg[/MEDIA]

- Ghhhh! - parsknęła jego zawartością na stół i niektórych przy nim zasiadających. - Uuuaahh! - Przez dłuższą chwilę łapała oddech, cała czerwona na twarzy.
- Jezu… Rosalie, gdzieś ty mnie ściągnęła? - Otarła dłonią usta. - To nie ludzie, to potwory. Od tej pory sama sobie nalewam. Poczekajcie kurwa aż kogoś wylosuję… - Rozejrzała się badawczo po obecnych, na podstawie tego kto najgłośniej się śmiał próbując wytypować dowcipnisia. - Nie wiem kim jesteś, ale znajdę cię i zabiję…
Han opanował dziki rechot.
- No, Sully, wytęż łeb i wymyśl coś oryginalnego - zachęcił Chrisa.
- Aj tam wymyśl… - Sully zapalił kolejnego fajka i zaciągnął się, po czym wydmuchał dym nosem. Zmrużył oczy z uśmiechem. - Tyś już wymyślił. Następnym razem jak będziemy w brygadzie robić z Krewetą, to dostanie od ciebie buziaczka przy wszystkich. Tak jak sam rzekłeś..., w sensie gdzie.
- Nie mogę, Kreweta jest już zajęty przez ciebie - Han ściągnął koszulkę, ukazując szczupłe, lecz dość muskularne ciało. - A tak mogę się popisać przed paniami. Przerzucanie gruzu lepsze niż siłownia, a co.

Zakręcił butelką i najpierw wylosował siebie, potem Anastazję.
Ta odruchowo zamruczała w swoim tronie-fotelu.
- Taak - blondyn zmrużył oczy. - Kokietka. Trzeba ją bardziej rozebrać, prawda? Czego by nie zrobiła? Czego nikt by nie zrobił… mam. Poliż Chrisa pod pachą!
Sully westchnął i uniósł ręce nad głowę. Han mało znał Anastazję...
De Sade uśmiechnęła się szeroko, po czym leniwym krokiem podeszła do Chrisa. Obeszła go dookoła, jakby pierwszy raz go widziała i chciała mu się przyjrzeć. Jej twarz znalazła się teraz blisko jego twarzy, zaledwie kilka centymetrów. Wyraźnie chciała go sprowokować. Jego twarz szybko przesunęła się do przodu i jak do ugryzienia zacisnął szczęki ze dwa centymetry od jej nosa. Zachichotała radośnie, a potem przykurczyła nogi i polizała jego żebra. Jej język zmysłowym ruchem sunął w górę, po skraju łopatki, przez pachę, docierając niemal do łokcia Chrisa. Zdecydowanie de Sade nie tylko wykonała zadanie, ale i dołożyła tu nieco inicjatywy od siebie. Sully zamruczał z przesadnie udawaną rozkoszą.
Jakby nigdy nic skrzypaczka wróciła na swoje miejsce i ostentacyjnie przepłukała alkoholem usta.

- To oszustwo, Chris mył się dzisiaj! - zabuczał Han.
- I tak capi zawsze mokrym psem. Dobra, zaczyna się ostrzejsza zabawa - skomentowała i zakręciła butelką. Padło na Chrisa. Vandelopa westchnęła teatralnie.
- Nosz kurwa, prześladuje mnie ten dziad - powiedziała, po czym uśmiechnęła się szelmowsko - Oki, Sillyboy, teraz ty poliż kolegę tam, gdzie według ciebie, powinno mu się najbardziej spodobać. - zachichotała.
Chrisowi powoli kończyły się opcje na rozbierankę. Zmrużył oczy spoglądając na Hagena.
- Lamia, weź to nagraj - rzucił do duchodiablicy fruwającej pod sufitem, po czym zwrócił się do Hana: - No to powiedz stary, gdzie by Ci się najbardziej spodobało gdybym miał Cię polizać.
- Nie, skarbie - poprawiła go Anastazja, wtrącając się - Zadanie brzmiało wyraźnie “gdzie według ciebie powinno mu się spodobać”.
- No to nie mogę polizać - Perkusista roześmiał się nalewając sobie piwa. - Nie ma takiego miejsca gdzie by mu się spodobało, gdybym to ja go liza… Eeeeee... prawda Han? - Spojrzał na Hagena baczniej. - Prawda?
Konkretnie już narąbany Han uśmiechnął się szeroko, zdjął skarpetkę, zaznaczając: - to tylko na chwilę! - i wyciągnął stopę w stronę Sully’ego.
- Nie no nie dam rady… - Chris zaczął rozpinać spodnie, ale przerwał. Nalał sobie dwa szoty, wypił jednego…
Polizał Hana po stopie, po czym z gestem obrzydzenia zapił drugą porcją whiskey. Minę miał gorszą niż Ruda Mery po wypiciu swojej setki z wkładką.
- Ołł jeee, Chris, wiedziałem, że się skusisz, musimy to powtarzać częściej! - zawołał Han, unosząc butelkę whisky w toaście.

Nawet Anastazja wydawał się być pod wrażeniem takiej manifestacji, a że sama miała już zdrowo w czubie, zaczęła chichotać radośnie.
- Ktoś tu chyba ma gacie z kakaowym wzorkiem i się wstyda rozebrać.
- Pfff. - Chris zakręcił, spojrzał na cel jaki wskazała butelka i odwrócił się po chili które odłożył. Nasypał do połowy jednego kieliszka i zalał częściowo piwem, częściowo whisky.
Zabełtał. - I nie popijasz niczym, przez pięć minut - powiedział podsuwając tego “królewskiego drinka” Rosalie. Nagle znieruchomiał orientując się iż wydał się przed Rudą.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 27-10-2017, 15:09   #33
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Była 22 gdy Howl i Billy zaparkowali pod brzydkim, trzypiętrowym budynkiem. Na parterze tylko wejścia do klatek, wymalowane graffiti drzwi garaży i pnące się górę schody pożarowe. Uliczka prezentowała się równie nieciekawie. Po sąsiedzku ruina, plac budowy i stare szeregowce a kawałek dalej całodobowy minimarket na rogu. Rzadko rozstawione słupy latarń, przewody energetyczne i ani jednego drzewa.
Billy rozłożył sobie tylne siedzenie Vana i walnął się na nim a Howl podeszła do budynku. Simon otworzył jej domofon po dłuższej chwili, kiedy już zaczęła myśleć, że coś mu się stało. Czekał w drzwiach mieszkania na drugim piętrze. Po ledwo słyszalnym “cześć” wpuścił ją do środka.
Wyglądał jak siedem nieszczęść. W poplamionych dresach i podkoszulku, z opuchniętymi oczami i czerwonym nosem. Był już kompletnie pijany. Na kuchennym blacie walało się kilka pustych puszek po piwie, na stole stała opróżniona do połowy butelka whiskey i przepełniona popielniczka. Z tego co Howl pamiętała, Simon dawno temu rzucił palenie. Pod ścianą leżała połamana gitara. Z parapetu smutno mrużąc oczy przyglądał się temu wszystkiemu znany jej kot Dylan.
- Dzzięki że przyszłaś. Napijezsz się czegoś? - zapytał Simon niewyraźnie.
Jeszcze w trakcie jazdy Howl wysłała wiadomość do kilku osób, w tym do brata, że grają w Niewidzialnym i kiedy. Właściwie to czekała na odzew tylko od Jeffa, ale póki co nikomu nie podała lokalizacji.
- Dzięki, może później. - Rozejrzała się po mieszkaniu, jeszcze przy drzwiach. Kiedyś spędziła tu sporo czasu, nieraz lądowała w środku nocy albo i tuż nad ranem na ich kanapie.
- Masz fajki? - Skierowała się w końcu do kuchni, wzięła do ręki butelkę whiskey i przyjrzała się etykiecie. Ciekawa była, czy to jakaś trzymana latami butelka na specjalną okazję, czy też tanizna z marketu - to drugie świadczyłoby o tym, że jest gorzej niż myślała.
- I co powiedziały gliny? Co w ogóle chcieli? - Zrzuciła kurtkę i odwiesiła na oparcie krzesła.
Wskazał jej paczkę mentoli a sam usiadł na krześle i wlał sobie do szklanki whisky. Była to najtańsza lura, więc tak, było aż tak źle.
- Wypytywali - powiedział. - Pobrali moje odciski palcófw. Wiesz, że podobno dwie trzecie zabitych kobiet to ofiary patrtnerów? Tamten skurwiel nie zostawił żadnych śladów, nic. Do sklepu jest dwieście metrów, doszła tam, monitorign ją naghrał, ale już nie wróciła. Nikt nic nie widział, nie słyszał. Gdby krzyknęła to ja bym usłyszał, były otwarte okna. Jakby zniknęła.
Wypił duszkiem ćwierć szklanki i odpalił papierosa, częstując Howl.
Kot Dylan zeskoczył z parapetu i miauknął, ocierając się o jej nogę.

Mówiła sobie że lepiej będzie zachować dystans, ale i tak nie wytrzymała. Pogłaskała kota, a potem podeszła do Simona i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Czemu właściwie nazwałeś kota Dylan? - spytała pozornie bez związku.
Spojrzał na jej dłoń a potem na nią.
- Nie ja, to był pomysł Didi - odpowiedział. - Wszięliśmy go w roku, w którym umarł Dylan, ten prawdziwy. Powiedziała, że może się w nim reinkarnował. Ona miała takie pomysły. Jhak ten z otwartym związkiem. Nighdy nie przestała mi tego wypominać. Ale nie żałuję. - położył dłoń na dłoni Howl.
Właściwie wiele rzeczy cisnęło jej się na usta, ale żadna nie była dobra.
Czuła się trochę jak lekarz, chociaż zdawała sobie też sprawę jak naiwne jest szukanie takiej analogii. Nie była ani lekarzem, ani terapeutą, nie wiedziała jak działać, nie miała pojęcia co Simon tak naprawdę przeżywał czy co czuł.
Splotła palce z jego palcami i zacisnęła lekko, na chwilę. Drugą rękę wyciągnęła po jego papierosa. Myślała o tym, że on przecież musiał spędzić godziny nie wiedząc, gdzie jest jego żona. Kto mu powiedział? Czy pewność nawet najgorszego była lepsza niż niepewność? Nie potrafiła powstrzymać tych myśli, tak samo jak innych, bardziej niestosownych w tej sytuacji. Simona pamiętała, jego dotyk i zapach był znajomy, a to sprawiało, że zaczynała zapominać o nieobecności Didi. Jej wiecznej już nieobecności.
- Kto by pomyślał. - Powiedziała w końcu. - Mój tajemny ojciec reinkarnował w kota.
To miało zabrzmieć jak żart, ale gdy usłyszała sama siebie zdała sobie sprawę z tego, że nie brzmiało przekonująco.
- Jadłeś coś w ogóle? Spałeś? Może, nie wiem, chcesz wziąć prysznic, a ja zamówię jakieś żarcie i przy okazji nakarmię Dylana? I skoro mamy pić, to może coś bardziej godnego mojego utalentowanego gardła? - Jezu, Howl, zamknij się już wreszcie, pomyślała zanim zdała sobie sprawę jak to mogło zabrzmieć.
- Jhasne - kiwnął głową Simon, zbyt pijany by uznać to za niezręczne. - Przepraszam w ogóle, Howl, wyglągam jak gówno i śmierdzę, ten phrysznic to dobry pomysł. Nje mam nic do żarcia i innego do picia. Skhlep jest tam - wskazał mniej więcej kierunek - ale nie idź sama. Wiesz, mam whrażenie, że ten skurwysyn wciąż gdzieś tam jest i obserwuje…
- Nie, serio, myślałam o zamówieniu czegoś. - Tak, zdecydowanie był pijany. - I nie gadaj, nie przyszłam tu na kontrolę, poza tym - pochyliła się lekko i niby to sprawdziła - nie jest tak źle, serio, mieszkam teraz z trzema facetami, wiesz? A jeden z nich to perkusista, nie ma dramatu.
Simon na moment uśmiechnął się lekko.
- Rhacja, zamówmy - zgodził się, siadając z powrotem i dopijając szklankę. - Co chcesz, ja nie wiem czy dam radę coś przełknąć. Howl, zostałabyś na noc? Twoja obecność zawhsze mnie jakoś tak uspokajała, wiesz? Nie wiem czy dzisiaj zasnę…
Wziął na kolana kota, który głośno miauknął i nachylił się nad nim przytrzymując trochę na siłę i głaszcząc.
- Prysznic. - Zakomenderowała, trochę żartobliwie. - Tylko uważaj pod prysznicem, co? - Liczyła na to że pod strumieniem ciepłej wody trochę alkoholu wywietrzeje. Nie cały, rzecz jasna. Nie była tak okrutna. Pokazała gestem w stronę łazienki.
- Jasne, zostanę. Czegokolwiek potrzebujesz. - Uśmiechnęła się.
Na holo odpaliła sobie wyszukiwanie najbliższych knajp z jedzeniem, które serwowały jednocześnie alkohol. Jednocześnie w końcu zapaliła papierosa. Zbliżała się coraz bliżej do tego punktu, za którym była już tylko chęć błogiej nieświadomości, miała jednak świadomość, że lepiej byłoby utrzymać się na powierzchni.
Cokolwiek się działo, znała siebie na tyle żeby wiedzieć, że jutro zagra i zaśpiewa świetnie, że będzie się spalać i dawać z siebie wszystko. Na takich emocjach potrafiła naprawdę wspiąć się na swoje muzyczne wyżyny. Zwłaszcza że była w tym wszystkim, gdzieś na samym dnie, również nadzieja.

Simon dał się zagonić pod prysznic a po wyjściu z łazienki założył nawet czyste ubranie. Odrobinę też otrzeźwiał, ale tylko odrobinę.
Zamówione jedzenie i picie przyleciało nakierowanym na jej holofon dronem kilka minut później i Simon nawet zjadł trochę, po czym zapalił i wlał sobie resztkę taniej whisky.
- Wiesz co jest najgorsze? Że nie mam pojęcia jak się zachowywać. Jak mam rozmawiać ze znajomymi, z rodziną. Wszyscy współczują i mnie pocieszają a ja nie wiem co odpowiadać. Czy powinienem się ogolić i czy w ten cholerny upał wypada mi założyć krótkie spodenki? Uznałem, że najlepiej będzie się schlać, bo wtedy dadzą mi spokój. Tylko przy tobie czuję się jakoś naturalnie. A ty pewnie też nie masz pojęcia co do mnie mówić.
- Wiesz, kiedy kilka lat temu… - Howl westchnęła. - Mój ojciec trafił do szpitala i wszyscy myśleli, że już po nim, też byli mili, współczuli i pocieszali. - Przyssała się do butelki dość dobrego bourbonu, i dopiero po chwili poszła szukać szklanki i lodu.
- Nawet matka nagle mu wszystko przebaczyła. A mój ojciec, wierz mi, wtedy był naprawdę znielubiany przez naszą rodzinę, znajomych, no, wszystkich. To znaczy wiesz, między matką a ojcem nie było jakiejś wielkiej kłótni czy dramatu, nawet jak okazało się że ma romans i odszedł do innego, ale było jakieś takie… Wytarcie? Wiesz, jak to w małżeństwie. Z takim stażem i dwójką dzieci. W każdym razie, jak się prawie przekręcił to nagle zaczęłam o nim słyszeć same pozytywy. I jak będzie go brakowało. A wcześniej każdy miał swoją opinię. I nie, nie mam problemu z tym jak rozmawiać - machnęła ręką. - Bardziej z tym, co się dzieje w mojej głowie.
- Tak, śmierć zmienia wszystko. - strzepał popiół obok popielniczki. - O zmarłym można mówić dobrze albo w ogóle, co nie? A wcale nie było dobrze, Howl, wcale nie było dobrze. Rozmawialiśmy z Didi o rozwodzie. Nikomu o tym nie mówiłem, ale tak było. Mieliśmy żyć jak para wolnych duchów San Francisco, jakbyśmy żyli cholerne siedemdziesiąt lat temu. Grać bluesa, ledwo wiązać koniec z końcem, kochać się i nie martwić o nic, ona to tak wymyśliła, wyśniła sobie. Wieczne jebane Lato Miłości. Nawet wtedy to długo nie potrwało. Nam wychodziło jakiś czas, póki byliśmy dzieciakami, a potem dopadła nas cholerna rzeczywistość. Mieliśmy żyć otoczeni przyjaciółmi a oni odpadali jeden po drugim, goniąc za kasą albo na odwrót, staczając się zupełnie i tylko pożyczając od nas kasę na dragi. A my sami byliśmy za słabi, żeby wytrzymać sami ze sobą. Nikt już nie czuje bluesa, może jeszcze ty, Howl. Dobrze, że chociaż ty jakoś się trzymasz.

- O fak. - Howl aż przysiadła na krześle. - A-ale jak to? - Spytała z niedowierzaniem. Wyciągnęła rękę po butelkę i dolała sobie do pełna. Kiedy podniosła szklankę, trochę rozlała. - I co to tak właściwie znaczy - czuć bluesa? Ja czuję, tak myślę… Różne rzeczy. - Napiła się, a potem jakby dla zaakcentowania, zakręciła szklanką tak żeby zadzwoniły kostki lodu. - Różna muzyka gra mi w głowie. Czasem mi się wydaje, że nie potrafiłabym się ograniczyć tylko do jednego nurtu, jednego sposobu… Jednej osoby? Nie wiem. Nie bardzo kiedykolwiek rozumiałam związki, wiem że ojciec jest teraz o wiele szczęśliwszy, matka zresztą też. No i facet ojca też jest bardzo spoko, wiesz, to jedyna osoba w życiu z którą mogłam pogadać o tym co czuję, co mi w duszy gra, kto mnie nigdy nie oceniał… Ech, ale tacy ludzie - wyciągnęła z paczki kolejnego papierosa i zapaliła. - Zazwyczaj bardzo dostają w dupę. Borze, czy ja jestem bardziej pijana niż ty? Jeśli tak, to niedobrze. I wiesz, ja się szykuję na to, że pewnie jeszcze nie raz bardzo od życia dostanę w dupę, już w sumie dostałam, głównie dlatego że ta kurwa Paris okazała się taką straszną pipą, wiesz, Paris, pamiętasz ją?
Simon pokiwał głową.
- To ta co sobie wzięła ksywę bo chce być kolejną, ja pierdolę... - zaczęła się niewesoło śmiać - Chce być kolejną wielką Florence. Tylko jak na razie bliżej jej nie do Welch, tylko do Foster Jenkins. Chociaż, pewnie mówię tak bo jestem zła. I to nie tak, że chcę się odegrać, tylko chciałabym żeby zapłaciła za to co zrobiła, jakoś, kiedyś, nie wiem, jakaś kosmiczna karma. Bo ja sobie mówię, że wszystko płynie, że to co się dzieje mnie opływa, że zawsze mam muzykę, ale czasem jest tak, że nie chcę śpiewać, wiesz? Chcę po prostu stanąć gdzieś bardzo wysoko i krzyczeć, krzyczeć bardzo głośno. Nie, to nie robi sensu. - Zapatrzyła się gdzieś w sufit. - Robi, chociaż trochę? I mówisz o tym, czego ona chciała, co wam wymarzyła... A czego chciałeś ty?
Wzruszył ramionami, dopijając swoją whisky i wlewając sobie jej bourbona.
- Nie wiem, po prostu dałem się porwać temu wielkiemu snowi Didi. Nie wiedziałem jeszcze, że takie rzeczy się udają tylko na filmach. Albo może i naprawdę, niektórym ludziom, ale ich nie znam. Może tym naprawdę szalonym, którzy potrafią nie myśleć o niczym innym. A my byliśmy za mało szaleni… i zarazem za bardzo, żeby wieść normalne życie. I doszliśmy do tego momentu kiedy właśnie już nie chce się śpiewać. W każdym razie razem. I zastanawiam się czy ten morderca mógł nas znać, że wyciął zaprzepaszczone ideały Didi na jej ciele. - Schował twarz w dłoniach a głos znów zaczął mu się łamać. - Na rozpoznaniu na szczęście mi tego oszczędzili, wystarczyło żebym zobaczył jej twarz.
- Hej, hej. - Howl zwlekła się z krzesła, co wymagało już odrobiny wysiłku, i podeszła do Simona. - Nie myśl o tym teraz. - Zastanawiała się, czy wypada go przytulić, czy to coś pomoże, w końcu wybrała bardziej bezpieczną opcję którą było położenie ręki na plecach. - Słuchaj, nie obiecam ci że będzie dobrze, bo wiem, że pewnie póki co będzie mogło być tylko trochę, odrobinę mniej źle, dzień po dniu, i może… Może minie wiele czasu, zanim coś się zmieni. Ale coś się zmieni, na pewno, i nawet jak nie przestanie boleć, to będzie bolało mniej. A przynajmniej mam taką nadzieję.
- Ja teższ - powiedział. - Póki co mam ochotę wyjechać gdzieś daleko, ale ttakie gadanje. W niedzielę pogrzeb, potem będzie co będzie potem. Upij się ze mną Howl i posłuchajmy smutnej muzyki, ok? Mam taką potrzebę ale sam jej nie zniosę.
Podszedł do wieży stereo i puścił piosenkę, mówiąc:
- To jest ładne.

Czy on wiedział, do kogo mówił i na co się pisze? Czasem można było odnieść wrażenie, że Howl znała wszystkie utwory jakie zostały napisane.
- Jasne, alko i smutna muzyka, jak w liceum. - Mruknęła pod nosem. - Znam. - Kiwnęła głową i przemieściła się w okolice wieży z dość jasnym do odczytania zamiarem przez kogokolwiek kto chociaż raz brał udział we wspólnym słuchaniu muzyki z kimkolwiek, zamiarem dorzucenia czegoś do playlisty.
- Łaa-dne. - Łyknęła ze szklanki i zaciągnęła się papierosem. Ładne nie było dla niej słowem którego lubiła używać wobec muzyki, dlatego zabrzmiało to może nieco ironicznie.
Cóż, powstająca w jej głowie playlista zdecydowanie wymagała dorzucenia “Push the Sky Away” Cave’a oraz "Youth" które dla niej było sentymentalnym powrotem do nastolęctwa a potem, cóż… W sumie nie wypadało dominować playlisty gospodarza.
No, może jeszcze "Sorrow" i pozamiatane.
Sprawdziła wiadomości. Brat nie odpisał, postanowiła mu się przypomnieć wysłaniem smutnej minki. “Sorki, grałem w Warhammer World, omg, jasne że wpadnę. Tylko daj znać gdzie.” - odpisał po upomnieniu.
Przez chwilę zastanawiała się, kogo jeszcze miała ochotę zobaczyć w Niewidzialnym. Ludzi zawsze było dookoła niej pełno, ale teraz próbowała sobie przypomnieć przez dłuższą chwilę, jak miała na imię ostatnia osoba którą całowała i kto to był. Jessie? Chyba. Miła, chociaż czasem trochę nerwowa dziewczyna. Studentka jakiegoś związanego z architekturą kierunku. A może nie? Może to był ten wysoki, małomówny koleś, Locke, którego towarzystwo tak lubiła ze względu na jego wzrost i na to jak bezpiecznie można się było poczuć w jego objęciach, gdy po raz pierwszy tańczyli do jakiegoś kawałka.
Szybko napisała do obojga. Potem pozwalała muzyce płynąć, w końcu nie wypadało przerywać utworu ani gadaniem, ani przełączaniem na kolejny przed czasem.
- Tęskniłam za tobą, wiesz? - miała wrażenie że zatrzęsło nią jakby miała dreszcze, co było dziwne, bo przecież ta pogoda, nie powinno być jej zimno. - Nawet nie wiedziałam.
- Ja też, Howl - rzekł Simon patrząc na nią, podczas gdy w tle Matt Berninger śpiewał:
I don't want to get over you i dźwignął się z krzesła a że był już kompletnie pijany to zatoczył się, stracił równowagę i upadł w miski z kocim żarciem. Dylan uciekł z kuchni miaucząc oskarżycielsko.
- No właśnie. - Howl pokiwała głową. - Takie rzeczy właśnie smutna muzyka robi z ludźmi. - Mówiła z całkowitą powagą, co było w sumie jej pijackim trybem. Dopiero po chwili udała się z odsieczą.
Sama przy tym trochę się zataczała, ale czuła się jeszcze dość stabilnie.
- Powinnam o tym napisać jakiś kawałek. W końcu czuję bluesa, ale wychowywali mnie nie tylko Nick, Tom i Jim, ale też Jack, Johnny i Jim. Ten drugi Jim. - Zaśmiała się.
- Bill się ucieszy, już od jakiegoś czasu smęci i mędzi, że potrzebujemy materiału na drugi album. Sęp straszny z niego, wiesz? No ale cóż, nikt nie powiedział że sex, drugs and rock'n'roll to będzie łatwe życie. - Westchnęła.
Nie była pewna czy Simon jej w ogóle słuchał, bo tylko mamrotał coś niewyraźnie. A gdy pomagała mu wstać, objął ją i zaskoczoną pocałował w usta.

Przez chwilę nic innego nie miało znaczenia.
Potem zadziałał jakiś impuls, który kazał jej go odsunąć, lekko, ale jednocześnie chwyciła go za ubranie, na wysokości mostka. Zacisnęła palce.
- Co... - spytała, a potem to ona go pocałowała.
- Dlaczego?... - W sumie tylko to tłukło jej się teraz po głowie.
Simon wymruczał tylko coś co brzmiało jak “bo możhm” i oparł ją o ścianę, znów przywierając ustami do jej ust.
W sumie to był to dość skuteczny sposób, żeby każdemu zamknąć usta, więc nie protestowała. I to nie tak, że była w tym co się działo bezwolna, raczej zostawiała im jeszcze małą furtkę prowadzącą w przeciwnym kierunku niż ten najbardziej oczywisty.
W głowie tłukła jej się jakaś resztka myśli że zachowuje się jak ostatnia suka, ale w sumie Simon podał jej bardzo dobry argument przeciwko takiemu myśleniu. Howl sama była już mocno pijana a on nie dawał jej czasu na rozmyślania w jakim stopniu niestosowne jest to co robią. Całowali się zachłannie a dłonie Simona nagle znalazły się na jej pośladku i pod koszulą.
Przynajmniej kojarzyła na tyle, żeby zdać sobie sprawę z tego, że w tych górnych rejonach od pewnego czasu nie dotykał jej nikt poza lekarzami. Próbowała złapać go za rękę. Jego ruchy były na tyle niezdarne, że udało się jej to bez problemu. Lecz pozostawała druga dłoń, teraz błądząca po jej plecach. Jeśli Howl chciała, żeby przestał, musiała być bardziej stanowcza. Pytanie czy naprawdę chciała.
Niezdarni, bardzo pijani ludzie to niekoniecznie było to, co kręciło ją najbardziej, zresztą, alkohol miał też inne wady. Poza tym przytępiał. Ale tak poza tym, naprawdę tęskniła. Nawet jeśli teraz nie było tak jak poprzednim razem. Więc po prostu przesunęła jego rękę w dół, w bardziej komfortowe dla niej rejony. Na szczęście zdawał się nie zorientować, co było nie tak czy też że coś się zmieniło. Howl nigdy nie miała w zwyczaju nosić staników i nigdy nie potrzebowała, pewne zmiany w jej wyglądzie dało się wytłumaczyć zwykłą utratą wagi, a lekarze zrobili tyle, że blizny były dotykiem praktycznie niewyczuwalne, jednak to głównie dlatego unikała takich sytuacji. Pomysł ze zrobieniem tatuażu miał to rozwiązać, ale skończyło się na tym że pogadała z tamtą tatuażystką, dała jej bilet na koncert za konsultację i tyle, nie odważyła się przy niej rozebrać.
Tymczasem, w tle muzyka przeskoczyła na “Good Times Gonna Come” Aqualunga. Howl przez przypadek zamiast jednego kawałka dorzuciła całą swoją playlistę, swoją drogą jej nieco prześmiewczy tytuł “jestę nastoletnią dziewczynką” wiele mówił o tematyce i nastroju utworów. Jeśli Simon życzył sobie smutnej muzy, to zapowiadała się cała nawałnica. Nie to żeby teraz pewnie zwracał uwagę na muzykę.
Być może, bo nawet jakby coś mrucząco zanucił. Ale podczas gdy jej myśli pędziły z ponaddźwiękową prędkością on był skoncentrowany tylko na niej. Póki co jednak jego dłonie nie zabłądziły w te rejony, których się obawiała.
- Chodź… - wyszeptał, nie odrywając się od niej i ciągnąc w stronę łóżka.
- Może lepiej… - Próbowała złapać oddech. - Gdzieś indziej. Nie tu. - W sumie nie było to zbyt precyzyjne, ale bardzo nie chciała mówić na głos tego co pomyślała.
- Nej tu… - powtórzył niewyraźnie Simon. - Jest tylko tu i teraz.
Nagle puścił ją, potoczył się sam do łóżka, zwalił się na nie ciężko, tak jak stał i znieruchomiał, przytuliwszy się do koca.
Zaklęła cicho, a potem pokiwała głową. To w sumie potwierdziło jej przypuszczenia, nie tylko odnośnie tego, jak bardzo był pijany, ale też tego, że tak naprawdę nie chodziło o nią. Rozejrzała się i namierzyła butelkę. Pociągnęła łyk, a potem usiadła na łóżku. Szybko wystukała bratu wiadomość z jutrzejszą miejscówką.
“Ucz się tych swoich paragrafów a nie grasz w głupie gry”, dodała jeszcze jako poradę chociaż to on był starszy.
“Daj żyć!” - odpisał.
Simon zaś coś jeszcze mruknął i poruszył się, ale już odpływał do krainy Morfeusza, gdzie być może wszystko wyglądało inaczej. Patrząc na niego Howl uświadomiła sobie, że do niczego więcej i tak by dziś nie doszło i jej dylematy, przynajmniej częściowo pozostały w sferze teorii. Jej serce, jeszcze przed chwilą wyrywające się z piersi zwolniło rytm i nagle poczuła wielkie zmęczenie. Rozejrzała się po ciasnym i zagraconym mieszkanku, ale poza łóżkiem nie było tu gdzie spać, chyba że na podłodze na kocu. Kot Dylan przysiadł w kącie i patrzył na nią świecącymi w półmroku oczami.

Odetchnęła w sumie z ulgą. Potrzebowała raczej od-komplikować sobie życie, a nie gmatwać je sobie i innym.
Przynamniej na facetach takich jak Jim można było polegać. Nawet, jeśli to Jim sprawił że teraz czuła się tak zmarnowana.
- Chodź, Dylan. - Poklepała łóżko obok siebie. - Kici kici.
Totalnie nie znała się na zachowaniu kotów, matka nigdy nie pozwalała na trzymanie futrzaka, mówiła że to ojciec się nie zgadza. Potem gdy Peter zamieszkał z Patrickiem Goldem, adoptował trzy koty. Lubiła je, ale za cholerę nie potrafiła pojąć instrukcji obsługi. Wiedziała tylko, że potrafią być zazdrosne.
Może Kot Dylan też był. Może po prostu tęsknił za swoją właścicielką. A może jej nienawidził. W każdym razie, nie chciał przyjść.

Ech, walić to. Przynajmniej była gwiazdą rocka. Miała swoich fanów, chociaż rzecz jasna najbardziej liczyło się dla niej co sądzą o jej muzyce. Muzycy byli też tylko ludźmi i nieraz zdarzało się jej grać po ciężkiej nocy. Zawsze miała Anastazję która w razie czego pomoże jej z zamalowaniem ryja, miała też nadzieję że jakby co to Liz poratuje ją jakimiś chemicznymi cudami. W sumie nigdy wcześniej nie potrzebowała używek, poza kawą. Ale może zawsze musi być ten pierwszy raz.
Ostatnim wysiłkiem woli podniosła się z pozycji siedzącej i powlekła do kuchni. Odstawiła przy tym butelkę z zawartością wyczerpaną tylko w połowie na kontuar w kuchni. Pewnie Simon będzie miał jutro na klina. Była tutaj już nieraz, więc pamiętała co gdzie jest i jak nastawić ekspress, tak żeby sam zaczął parzyć kawę o 9tej. Nie było przyjemniejszej pobudki niż aromat świeżo parzonej kawy rozchodzący się po mieszkaniu.
Muzyka w trakcie jej heroicznej podróży zmieniła się na coś nieco żywszego, “Blame it on me” Ezry. Howl już w łazience jeszcze chwilę potańczyła, przemieszczając się w stronę umywalki, co przypominało nieco wyczyny Toma Hiddlestona ładnych parę dekad temu, tylko w tempie dostosowanym do muzyki. Potem opryskała twarz zimną wodą i popatrzyła na siebie w lustrze. Bardziej żeby próbować dojrzeć na co się zanosi jutro, niż z powodu wcześniejszych stanów. Nie było aż tak źle, miała dobrą tolerancję na mocne trunki i zazwyczaj szybko się regenerowała.

Rozejrzała się po łazience i otworzyła szafkę, w poszukiwaniu czegoś do mycia zębów, jakiejś magicznej tabletki którą wystarczyło rozgryźć, albo czegokolwiek. Potem, tknięta jakimś dziwnym uczuciem, przejrzała zawartość pod kątem jakichś leków, których nałykanie się mogłoby mieć przykre konsenwencje. Gdyby miała jakieś znaleźć, była gotowa zaraz spuścić je w kiblu.
Ustawiła budzik na 9:30, tak żeby zdążyć z prysznicem przed przyjazdem Billa. Zaprogramowała jako pobudkę swoją specjalną playlistę - miała je na każdą okazję. "How Soon Is Now?", "Youth Knows No Pain", "No Roots" i "Would You Fight For My Love" to był idealny początek, jej pobudki były już znane wśród ich radosnej bandy. Trochę szalone, jasne, ale wiadomo było że kaca najlepiej było rozćwiczyć, albo w jej przypadku próbować roztańczyć. Ustawiła jednak w miarę znośną głośność, nie była okrutna. Chociaż w Warsaw by się nie hamowała. Nieraz zdarzało jej się rano biegać po mieszkaniu, tańczyć i budzić wszystkich obecnych. W ramach tych pląsów roznosiła jednak także kawę i czasem śniadanie, więc nikt jej jeszcze za to nie pobił ani nic.
Ostatni kawałek zresztą był bardziej jako inspiracja do myślenia o koncercie. Może Jacka White'a nie zaliczyła do grona swoich ojców, w przeciwieństwie do Jacka Danielsa na przykład, był jednak dla niej ważnym muzycznym autorytetem, jej gitara była w pewnym stopniu repliką jednej z jego słynnych gitar, miała podobny styl gry i brzmienie.

Potem, już trochę na autopilocie, wróciła do łóżka, gdzieś tam jeszcze zrzuciła buty, pilnując żeby nie zgubić nigdzie ukrytego w jednym z nich noża, i przykryła się swoją skórzaną kurtką. Zostawiła włączoną muzykę, odpływała więc całkiem przyjemnie.

 

Ostatnio edytowane przez Selyuna : 28-01-2018 o 02:31.
Selyuna jest offline  
Stary 27-10-2017, 17:08   #34
 
Ganlauken's Avatar
 
Reputacja: 1 Ganlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwu
JJ solo

JJ uśmiechnął się, gdy tylko zobaczył swego przybranego wujka. Dla wszystkich był on znany jako wujek Joe, ale dla Jamesa był on rzeczywiście jak wujek. Opiekował się nimi, gdy zmarł jego ojciec, był przy nim, gdy odeszła matka, a krótko później Josh. W praktyce był dla niego jak ojciec, nie tak jak ten martwy skurwiel, który dawno temu mienił się jako jego rodowity tatuś.
-Hola tio, bueno verte, como estas?
Zbliżył się do wuja i mocno uściskał.
- Zagram dla was z miłą chęcią, w sumie nie pierwszy i nie ostatni raz, gdzie dzieciaki?
Rozejrzał się po okolicy i nie dostrzegł żadnego z młodzieńców, którzy dosyć często kręcili się wokół warsztatu.

- W warsztacie z Pedro - Wujek Joe nie miał własnych dzieci, ale trzymał się blisko z rodziną brata, z którym współprowadził warsztat. - Maria przygotowuje kolację, dołączysz do nas, potem napijemy się wina i wtedy nam zagrasz. Ale wyglądasz jakbyś miał jakąś sprawę. Coś cię trapi?

- Przyjechałem po prośbie, widzisz, ni stąd, ni zowąd, zjawił się u mnie jakiś zasrany prawnik, mieniący się także prywatnym detektywem. Nasłała go córka Josha, z ofertą odkupienia mojego instrumentu. Wiesz dobrze, jak jest on dla mnie ważny - podniósł futerał, by nadać swym słowom jeszcze większego znaczenia. - Oczywiście wysłałem ich na mirabelki, ale wiem, że to jeszcze nie koniec tej sprawy. Boje się, że będą próbować mi go odebrać, dlatego przyjechałem do ciebie. Wujku, pierwszy raz w życiu cię o to proszę, i mam nadzieje, że ostatni, ale ja potrzebuję... potrzebuję jakiejś broni.

Spoglądał w zatroskane oczy wujka Joe, próbował jakoś przetrwać to przeszywające spojrzenie, ale nie dał rady. Spojrzał gdzieś pod nogi. Wujek wielokrotnie mu powtarzał, aby skupił się na swoim talencie, a gangsterkę zostawił ludziom bez pasji. Tym razem jednak sytuacja była wyjątkową.

- Broni… - Wujek Joe pokiwał głową i zasępił się. - Broni palnej? A umiesz się nią posługiwać?

JJ westchnął - wiesz dobrze, że nie, trzymałeś mnie zawsze z daleka od broni. Sam także byłem do tego nastawiony niezwykle sceptycznie. Tyle że wiesz, teraz wszystko się zmieniło, z jednej strony ten pendejo od saksofonu, a z drugiej ten psychopata polujący na muzyków.
Ostatnim stwierdzeniem miał nadzieję przekonać wujka.

- Tak, pendejo loco - Jose zacisnął dłoń na rękojeści noża. - Słyszałem w wiadomościach. Broń lepiej nosić, chociaż mnie wystarczą noże. - Poruszył samym nadgarstkiem i cisnął nóż, który wbił się w drewnianą ścianę garażu, po czym wstał z ławki.
- Pedro ma dwa gnaty, jednego ci pożyczy. Chodź.
Poprowadził JJ-a do warsztatu, gdzie Pedro, młodszy brat Jose, pracował z nastoletnimi synami nad starym Harleyem Davidsonem. Po serii wylewnych powitań Wujek Joe wyłuszczył mu sprawę i we trzech poszli do kantorku. Pedro rękami umazanymi w smarze otworzył kluczykiem szufladę i wyjął z niej stary rewolwer.
- Jest bardzo prosty w obsłudze, zaraz pokażemy ci na podwórku - powiedział. - Tu często strzelają, więc no problemo. Tyle, że jest niezarejestrowany a raczej nie wiem na kogo. Pewnie na trupa bo znalazłem go w gruzach po trzęsieniu ziemi. Jakby policja cię przeszukała to możesz mieć problem.

Wziął rewolwer od Pedro, zważył go w ręce, wydawał się całkiem ciężki, ale to pewnie normalne dla kogoś, kto nigdy nie miał styczności z bronią. Wycelował w stronę ściany, zmrużył oko i jak za młodu, wydał z siebie dźwięk przypominający odgłos wystrzału, po czym zdmuchnął niewidzialny dym, który powinien wydobywać się właśnie z lufy. Oddał broń w ręce Pedro i rzekł.

- Moje życie jest w tej chwili ważniejsze aniżeli to czy policja się do mnie dopieprzy. Saksofonu bez walki też nie zamierzam oddać. Chodźmy wypróbować to maleństwo. Głową skinął w stronę podwórza.

- Do paki za samo posiadanie cię raczej nie wsadzą - rzekł Wujek Joe. - Albo na krótko. No chyba, że kogoś zabijesz. Więc jakby co lepiej celuj w nogi, bo po co mieć kłopoty? No chyba, że trafisz na tego psychola.
Udali się w kąt podwórza, gdzie na tylnej, ceglanej ścianie warsztatu była namalowana tarcza z paroma dziurami po kulach.
Pedro pokazał JJ-owi jak się ładuje, odbezpiecza i trzyma broń, po czym kazał mu całą procedurę dwa razy powtórzyć.
- Gdyby znowu nachodzili cię w sprawie saksofonu to daj znać - rzekł Jose. - Pogadam sobie z tym papugą i wyjaśnię mu, że ma się odpieprzyć. Wiesz w ogóle czemu go chcą?

Wystrzelił kilka razy w kierunku tablicy, do centrum okręgu nawet się nie zbliżył. Człowiek to jednak większy cel, powinno być łatwiej. Poza tym nie zamierzał nikogo zabijać, ta broń to raczej w ramach odstraszenia, tudzież poczucia się bezpieczniej.
- Myślę, że ten saks jest sporo wart. Widzisz, on należał nie tylko do Josha, miał poprzednich właścicieli, mam ku temu pewne domysły. Dla córuchny będzie stanowił dodatkowe źródło zarobku, jakby tej suce było jeszcze mało. Ostatnie zdanie dopowiedział jakby do siebie.
- Dla mnie ma wartość sentymentalna, większa niż każde złoto świata. Dlatego przywiozłem go ze sobą, nie chciałem zostawiać na melinie.
Widział zrozumienie w oczach swoich przybranych Wujków.
- Na razie poczekamy na ruch z ich strony, nie ma co się wyrywać przed szereg. Mam nadzieje, że nigdy nie będę potrzebował waszego wsparcia. Wiem, jednak że jak już coś się wydarzy, będę mógł na was liczyć. To, co może jakiś krótki występ? Słyszeliście kiedyś o niewidzialnym festiwalu? - Spojrzał pytająco na pozostałych mężczyzn.

- Kto nie słyszał - odparł Wujek Joe. - Ale to nie dla mnie, za dużo głośnego techno i ćpunów.
Stosunek Jose do narkotyków innych niż legalna w Kaliforni marihuana był powszechnie znany. Od dawna tępił dilerów w swojej okolicy, zresztą na tym tle wszedł w konflikt z Los Locos.
- Alejandro chciał tam ostatnio iść, ale go nie puściłem - Pedro wymienił imię swojego starszego, piętnastoletniego syna. - Dajecie tam koncert?

Rozdziawił gębę jak szalony.
- No właśnie taki mamy plan - odpowiedział. - Na razie jest to w fazie negocjacji, ale myślę, że kopnie nas to na jeszcze wyższy poziom. Wiecie, że traktuje ten zespół jako zwykły zawód, muzykę, którą kocham gram po klubach solo, albo w jam session. Nie zmienia to jednak faktu, że im bardziej będziemy znani, tym więcej zielonych wleci do kieszeni, a także przyspieszy to moją karierę solową. To co, idziemy jeść?

JJ pomasował brzuch, dając do zrozumienia, że robi się głodny, zupełnie w ten sam sposób robił to 15, 10, czy 5 lat temu. Wsadził rewolwer do kieszeni i czekał na magiczny gest zaproszenia do stołu.

Jakby przywołana tym zaklęciem pojawiła się Maria, korpulentna żona Pedro.
- Kto znowu strzela na podwórku?! - zawołała po hiszpańsku, wychodząc zza rogu garażu. - Za daleko na strzelnicę czy musicie pokazywać sąsiadom jakie macie wielkie cohones? O! JJ! Hola! - zmieniła nagle ton na całkiem przyjazny. - Z ciebie też chcą zrobić przeklętego macho?
- Słyszałaś o pendejo co poluje na mariachi? - zapytał Wujek Joe. - Chłopak musi się móc obronić!
- Słyszałam, słyszałam. - westchnęła. - No, byle się sam nie postrzelił.
- Aż tak źle nie jest - zaśmiał się Pedro. - Maria, nasz gość jest głodny i my też. Jak tam kolacja?
- Gotowa, właśnie po was szłam jak usłyszałam ten huk. No to zawołajcie jeszcze Manuela i Alejandro i chodźcie.

Po chwili zasiedli w siódemkę w salonie Santiagów: JJ, Jose, Maria, Pedro i trójka dzieciaków: chłopcy jeszcze całkiem niedoszorowani po pracy w warsztacie, oraz ich młodsza siostra Elena.
Na kolację było burrito z mielonym mięsem i fasolą, do picia sok kaktusowy, piwo, wino i tequila. Santiagowie byli niezbyt zamożni, ale radzili sobie jakoś. Wypytali JJ-a o karierę muzyczną i plany, sami poopowiadali o dzieciach, po czym jak zwykle zeszło na politykę.
- Nie dzieje się dobrze - rzekł Wujek Joe. - Los Locos znowu próbują zająć okolicę, ostatnio znów złapałem młodocianego dilera na sąsiedniej ulicy. A z drugiej strony wysiedlają Alamo. Mieszka tam dużo Meksykanów i Los Locos obiecują pracę i kąt do spania tym, którzy do nich dołączą. Niedługo będziemy całkiem ściśnięci między korpostrefami a gangami.

Na usta JJ'a cisnęło się sporo przekleństw, ale musiał się powstrzymywać ze względu na dzieciaki.
- Mamy w planach koncert na Alamo, może uda mi się pogadać z ludźmi, może mnie posłuchają. Niestety tam, gdzie chodzi o pieniądze, tam ludzie tracą zdrowy rozsądek. Wątpię, czy będą chcieli posłuchać jakiegoś muzyka grającego na archaicznym saksofonie. Zobaczymy jednak, co da się zrobić.
- A to nowina! - rzekł Wujek Joe. - My też tam będziemy w poniedziałek. Ja, Pedro i dużo chłopaków z dzielnicy. Jak ruszą Pacyfikatorzy będziemy się bić.

Reszta kolacji przebiegła w miłej atmosferze. Jedzenie jak zawsze było pyszne, a on na dodatek miał pusty żołądek. Był jednak wśród swoich i wiedział, że proszenie o dokładkę to bardziej wyraz szacunku dla gospodyni, aniżeli zwykle obżarstwo. Nie pił dużo, wiedząc, że czeka go podróż motocyklem do pubu.
Na zakończenie zagrał krótki koncert, wprawiając rodzinę w dobry, pozytywny nastrój. Zazwyczaj jego nuty były przepełnione smutkiem, ale dla nich zawsze wybierał coś skocznego i radosnego.
Było dosyć późno, gdy pożegnali się, życząc sobie wszystkiego dobrego.
Wsiadł na swoją Americe i ruszył w kierunku "Warszawy" wiedząc, że czeka go tam kolejna impreza.

Zaparkował motocykl na tyłach pubu, przypiął łańcuchem i włączył alarm. JJ-owi nigdy jeszcze nie zdarzyłoby się, aby ktoś próbował zwinąć jego cacko. Zważywszy na fakt, że nie za wiele już pozostało takich na ulicach, potencjalny złodziej nie miałby na to rynku zbytu. Natomiast strzeżonego, pan bóg strzeże, także za każdym razem powtarzał wszystkie czynności, łańcuch, kłódka, blokada tarczy. Ostatni klik i Triumph bezpieczny. Wyjął rewolwer spod kurtki, spojrzał na swojego nowego przyjaciela i poczuł się bardziej zrelaksowany. Sprawdził blokadę spustu, wszystko było jak należy, szanse, że odstrzeli sobie jaja, zredukowane były do minimum. Ruszył w stronę meliny, licząc na długi i spokojny sen.
 
Ganlauken jest offline  
Stary 27-10-2017, 19:56   #35
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nagle do mieszkania wszedł Billy. Zatrzymał się zaskoczony widząc gromadkę osób znajomych jak i obcych.
- Co tu… się właściwie… dzieje? - zapytał na powitanie.
Vandelopa wstała i cmoknęła go w policzek.
- Nie wiem, panie, nie wiem... sodomia i muchomoria. - Billy mógł wyczuć ostry alkoholowy chuch od skrzypaczki, która po chwili wróciła na swój fotelowy tron.
- Czyli nic nowego w o ogóle. A w szczególe?- zapytał Rebel Yell zerkając po twarzach, tych znanych i tych nieznanych.
- Jestem Rose - przedstawiła się z uśmiechem dziewczyna o białych włosach. - I mam dla ciebie powitalnego kielona. - Mimo wypitego alkoholu wstała z gracją i całkiem trzeźwym krokiem podeszła do mężczyznym. Wręczyła mu miksturę wziętą przed momentem od perkusisty. - To co, do dna?
- Zdrówko Bill! - Chris wyszczerzył się. - Siadaj, załatwiłem piwo i whisky, co wolisz?
- Niespecjalnie przejmuję się tym co piję. - zaczął Billy, ale po łyknięciu drinka alkoholu przyniesionego mu przez Rose… cóż… wypluł go od razu na podłogę, przy okazji klnąc we wszystkich znanych mu językach.
- No… dobra… może jednak czasem warto się przejąć. - mruknął ruszając do butelek, by jednak przepłukać smak tego co łyknął przed chwilą.

- Khykhykhy! - zaśmiała się nieco skrzekliwie druga z nieznanych mu kobiet, trochę starsza i czerwonowłosa jak Anastazja, wstając z kanapy.
- No, jak kogoś innego to spotyka to nawet zabawne. Ruda Mery jestem - przedstawiła się Billy’emu. - Mi też to zrobili i już wiem kto - mówiąc te słowa zdjęła pantofle i jednym z nich walnęła siedzącego w fotelu Chrisa po głowie. A ten roześmiał się na to i objął ją.
- Rosie, zdejmuj ciuch! - zawołał Han, znany Billy’emu z paru imprez kumpel Sully’ego. - Chyba że sama też wypijesz!
- Aye! Ciuch, czy robić następny drin? - zgodził się z Hanem. Billy zauważył, że większość towarzystwa była częściowo roznegliżowana: Chris i Han bez koszulek a Anastazja bez bluzki, w dżinsowych szortach i staniku. Ruda Mery zaprzestała bicia Sully’ego i usiadła mu na kolanach, chwytając ze stołu flaszkę whisky, pociągając z gwinta solidnego łyka i częstując perkusistę.
- Grasz z nami w - czk! - butelkę? - zapytała Billy’ego.
- Jasne… czemu nie. Reguły? - zapytał Rebel Yell.
- Wyzwanie lub rozebranie! - rzekł Han, patrząc jednak na Rosalie.
- No chłopaki, nie napatrzyliście się dziś na mnie? - spojrzała na nich pytająco i nie czekając na odpowiedź zsunęła ze stóp schodzone sztyblety.
Zakręciła butelką. - No Billy - obdarzyła go krótkim uśmiechem - dopiero co przyszedłeś i od razu takie szczęście. - Co by tu…- zastanawiała się przez moment przygryzając usta. Spojrzała na trzymaną przez siebie do połowy pełną butelkę whiskey. - Zrobię ci dobrze - stwierdziła stanowczo i uśmiechnęła się dwuznacznie. - Jako, że na trzeźwo ciężko ci tu będzie przetrwać, wypij co najmniej jedną trzecią. Bez odrywania ust.
- No dobra… - Billy wziął od niej butelkę i przytknął usta do butelki wychylając do góry i pijąc łapczywie, jak za dobrych dawnych czasów w hipisowskiej komunie. Przez moment wszystko wskazywało na to, że skończy się to efektownym bełtem i niektórzy zaczęli się już prewencyjnie odsuwać, by nie dostać rykoszetem, lecz Rebel Yell przezwyciężył kryzys i wydoił trzecią część flaszki.

- No no - pochwaliła go Ruda Mery, po czym zapytała Anastazję i Rosalie: - a ten jest hetero?
- Bezapelacyjnie. - Chris korzystając z brania go za geja położył rękę na udzie Mary. - ByTheWay Rosie, dobre - Uśmiechnął się zapalając papieros drugą ręką. - W sensie długofalowe, ale karma wróci. - Spojrzał na butelkę szacując ile Rebel wlał w siebie na raz.
- Silly, a ty coś taki pewny? Kosza od niego dostałeś? To jeszcze nic nie znaczy. Każdy, kto poznał twój zapach, da ci kosza, mój miły, zalatujący przyjacielu. - powiedziała Vandelopa tonem ciotki “dobra rada”, przeciągając się w swoim fotelu.
- Bezapelacyjnie hetero…- potwierdził Billy siadając i kręcąc butelką.- A co wy tak… o preferencje pytacie. Jest jakaś nagroda przewidziana… dla ostatniego w skarpetkach pośród nagusów. Albo ostatniej?
I akurat butelka wypadła na Rudą Mery.
- No… ten tego. Pochwal się tym co uważasz za swój największy atut? - zapytał czy też zaproponował Rebel Yell po chwili.. gapienia się w potencjalne atuty, podczas próby wymyślenia zadania.

Ruda Mery bez wahania i skrępowania pociągnęła w dół bluzko-kieckę wraz z koronkowym stanikiem, odsłaniając pokaźne bimbały i demonstrując je wszystkim obecnym.
- Niezłe, co? Trochę w nie zainwestowałam. Jestem striptizerką, skarbie - posłała ponad stołem buziaczka Billy’emu. - pół miasta już je widziało. Ale mało kto dotykał.
Zakryła z powrotem atuty i zakręciła flaszką, która wskazała na nią samą i zarazem na Chrisa, któremu siedziała na kolanach.
- Zemsta będzie słodka - spojrzała z góry na perkusistę, mrużąc oczy. - Wiem! - zawołała po namyśle. - Wygolimy ci kształty penisów bo bokach głowy. Żeby każdy wiedział co lubisz.
- Wy to macie pierdolca z tymi podjazdami do mnie jako homo - Sully zrobił klasycznego facepalma. - Ale w sumie… niezły motyw. - Perkusista stuknął się lekko wskazującym palcem w bok głowy spoglądając na siedzącą naprzeciw Anastazję i zaraz potem na Rosie. Gest w stylu ‘myślę o Tobie’, jakże durno-ciekawy gdyby miał tam wygolonego penisa. - Okey, ale widzę, że jedziemy po bandzie i w takim razie w kwestii rozkazów pieprzymy konwenanse - wyszczerzył się, szczególnie, że to on miał zaraz kręcić - dajemy dalej bez zmiłowania. - Coś sobie przypomniał. - Kurwa, miałem jutro spotkać się z córką, potrzebuję wytłumaczenia co tatko ma wygolone zwierzątko na czaszce…
Anastazja przewróciła oczami.
- Powiedz, że to magiczny znak starożytny, klucz do krainy wiecznej szczęśliwości... albo przynajmniej godzinnej, zanim znów się zechce przekroczyć jej bramy. - Powiedziała, po czym spojrzała ponuro na butelkę, która magicznie się opróżniła.
- Kurwa - stwierdziła z fantazją główna tekściara zespołu - Następna ofiara niech załatwi więcej alko... i maszynkę. - puściła oczko do Chrisa.
- Z wygoleniem to rzeczywiście przesada. Może… namalować je farbą do włosów wystarczy? - próbował mediować Billy i zwrócił się do Mery żartobliwym tonem. - Ja nie widziałem, widać mieszkam w tej pechowej połowie.
- Ja tam kutasów nie umiem maszynką wygolić, mogę namalować markerem czy coś. W sumie Mery to wymyśliła to niech goli, jeśli Chris się zgadza - wzruszyła ramionami. - Trochę mała przestrzeń jak na golenie - stwierdziła przyglądając się głowie perkusisty - ale może Ruda ma wprawę i doświadczenie z małymi kutasami - uśmiechnęła się uroczo do koleżanki, która pokazała jej język.
- Maszynka jest w łazience, chcesz to gól - Chris otworzył drugą butelkę i zakręcił pustą. - Widzę, że nadchodzi czas karniaków. - Uśmiechnął się gdy szkło wskazało Billa. Wycelował w niego zapalonego fajka. - Może ‘mała’ profanacja? Weź swoją gitarę, rozstrój ją i tak rozstrojoną zagraj w otwartym oknie - wskazał na okno wychodzące na ulicę od wejścia do “Warsaw” - “PCCP” Holobitches. Śpiewając i gibając się tak jak te holotancerki w vidowym teledysku.
- Nie no, Sully, teraz to ty przegiąłeś - wyszczerzył się Han.

“Pink Chrome Cyber Pussy” było legendarnym ‘utworem’ grupki zjebów tworzących teledyski z udziałem sztucznie kreowanych osób i sztucznych głosów. PCCP było przesadą nawet dla tych, co byli fanami klimatów elektronicznego neoweirdpopu i często stawali ‘o jeden koktail chemiczny za daleko’. Jednocześnie utwór był tak zły i bolesny, że kojarzyli go wszyscy. Była to jedna z lepszych akcji marketingowych z ostatnich lat, bo bardziej wysublimowane towarzystwa gotowe były zabijać, gdy ktoś puścił to dla żartu na imprezie, a z drugiej strony liczba odsłon tego gówna w necie szła w grube miliardy.

Tymczasem Ruda Mery strąciła łapę Chrisa ze swojego uda.
- A ja myślałam, że to na serio z tym coming-outem w pubie, cwaniaczek, tak to zabieraj łapę! - zawołała z udawanym gniewem. - No to szykuj się na golenie, tylko siedź nieruchomo bo mi ręce mogą drżeć.
Wyjęła z torebki jednorazową maszynkę i małe nożyczki, poszła do łazienki po krem do golenia i przystąpiła do dzieła. Bardzo sprawnie na krótko ostrzyżonych skroniach Chrisa powstały precyzyjnie wygolone peniski, skierowane ku jego twarzy, przy czym Ruda Mery dla artystycznego efektu zostawiła nawet trochę włosków na jajach.
- Ta daam! - zaprezentowała dzieło, pokazując je Sully’emu w kieszonkowym lusterku.
Tatuażystka przyjrzała się dziełu koleżanki i zaczęła rechotać jak głupia. - Niby szkolne czasu już dawno minęły a kutasy nadal śmieszą - powiedziała niewyraźnie dławiąc się śmiechem. - Mery dlaczego ty nosisz w torebce maszynkę i nożyczki? - spytała po chwili. - Sully, nie będziesz miał jutro lekko w robocie - stwierdziła wciąż się śmiejąc, a Sully tymczasem ciekawie zerkał w podstawione lusterko.
- Zabiegana jestem, nogi czasem w pracy golę - wyjaśniła Mery.

Billy milczał… przez chwilę popijając alkohol.
- Nie. - rzekł w końcu ponuro. Wstał i zaczął zdejmować kurtkę z grzbietu. - Mamy jutro koncert… ważny koncert. To nie czas by bawić się naszymi instrumentami. A tym bardziej je rozstrajać dla głupiego pranku.
Cisnął na ziemię szary kawałek materiału i zakręcił butelką. Ta zatrzymała się na Rosalie. Rebel Yell przyglądał się dziewczynie zastanawiając czego właściwie powinien od niej zażądać.
- Odwdzięczę się za upicie. Posadzisz kuperek na kolanach osoby którą najbardziej tu lubisz i… musisz tak usiedzieć co najmniej dwie kolejki. - zadeklarował dobrodusznie siadając.
- Eeee - jęknął Han zawiedzionym tonem. - Ona już wcześniej wybrała a teraz to już Sully jest bezkonkurencyjny, bo ma trzy wacki.
- Wygraj… to sam zdecydujesz co ma zrobić.- stwierdził krótko Rebel Yell wzruszając ramionami.
- Istnieje spora szansa, że przestała lubić gościa z kutasem na głowie. - skomentowała Anastazja, która już chyba powoli odpływała. Siedziała na swoim fotelowym tronie i ręką podpierała policzek, uśmiechając się głupawo od czasu do czasu.
- Ogarniaj Han, wcześniej chodziło o tego, kto mi się tu najbardziej podoba, czy coś w tym stylu, nie kogo lubię. - Wstała ze swojego miejsca i nieco już chwiejnym krokiem podreptała w kierunku Rudej Mery. - Nie bierzcie tego do siebie - wzruszyła ramionami - trudno mi jeszcze stwierdzić kogo z was lubię najbardziej i nie chcę, żeby ktoś był poszkodowany. Klapnęła ciężko na kolanach striptizerki. Od momentu wycięcia kutasów na głowie perkusisty głupkowaty uśmiech nie znikał jej z twarzy.
- No złotko - rozczuliło to Rudą Mery - też cię kocham.
A Rosalie kręciła już butelką.
- O, Billy - powiedziała, gdy butelka wskazała wokalistę - to chyba przeznaczenie, czy coś - puściła do niego oczko. - Masz szczęście, że mam egoistyczne życzenie, więc tym razem nie będziesz cierpiał. Jutro na koncercie w Niewidzialnym zadedykujesz piosenkę najwierniejszej fance zespołu - wskazała na siebie dwoma palcami wskazującymi.
- No dobra… jak nie zapomnę… obiecuję. - zaśmiał się cicho Rebel Yell. - A ciężko by mi było zapomnieć.
Zakręcił butelką i wypadło na… Chrissa.
- Mówię ci ta butelka ustawiona. - podrapał się po głowie Billy. - No nic… ładuj się na stół i zatańcz dla naszych pań.
Sully miał zamiar protestować, bo z racji iż na kolanach miał Mary, na której kolanach znowuż siadła Rosie, natężenie osób wskazywanych przez butelkę było dosyć trudne względem rozkminy kogo naprawdę wskazała (choć raczej faktycznie celowała w perkusistę). Zadanie jakie wygłosił Rebel Yell jednak zamknęło mu usta. Po minie Sully’ego wyglądało na to, że nie ma nic naprzeciw, a oznaczało to, że potem on znów będzie kręcił.
- Dobra, zróbcie miejsce. - Zaciągnął się końcówką fajka. - Lamia, daj jakiś music do tego.
Wygramolił się spod rudej i siedzącej na niej białowłosej i zapiął spodnie, które wcześniej rozpiął wahając się czy je zdjąć czy lizać Hana. Z głośników popłynęła muzyka, na co Chris już na stole znieruchomiał i spojrzał na latającą pod sufitem minidiablicę.
- No chyba kurwa nie… - wycedził.
- Tjaa… niefortunny dobór. Ale tańcz moja laleczko tańcz. - zażartował Billy wzruszając ramionami.
Nie był to jednak kankan, bo podchmielony perkusista by najpewniej zleciał rozpieprzając stół i wszystko na nim. Chris podrygiwał i wił się w dosyć chorym połączeniu klasycznego chippendale-dance z dostosowaniem tego do utworu. W końcu gdy muzyka umilkła, a zamiast przedpotopowego kawałka kabaretowego poleciał mocny rock Lordsów, Sully zakręcił butelką.
- No dobrze… - uśmiechnął się do Mery na którą trafiło i nalał sobie piwa wciąż stojąc, bo obie striptizerki zajęły mu miejsce. - Skoro jesteśmy przy tańcach… a ja uniemożliwiłem Ci występ w Insomni, to żebyś z wprawy nie wyszła… Występ tu, taki sam jak w klubie zwykle robisz, hm? - Uniósł brwi. - A i ten cały kostiumik to liczymy w razie czego za jeden ciuch? - Zrobił figlarną minę tocząc wzrokiem po reszcie jakby szukał poparcia.
- Twój duch musi cię bardzo lubić - skomentowała, gdy w końcu przestała się śmiać, tym razem z doboru muzyki i pląsów muzyka, a nie z jego fryzury. Wstała z kolan koleżanki i zachęcającym gestem wskazała na stół.

Ruda Mery, która entuzjastycznie wiwatowała, gwizdała i klaskała w dłonie, teraz poderwała się z siedzenia i rozejrzała po podłodze, a Chris wślizgnął się na chwilowo zwolnione miejsce, gdzie wcześniej wszak siedział. Uśmiechnął się do Rosalie zachęcając by usiadła mu na kolanach.
- Potrzebuję szpilek, bez nich nie umiem - oznajmiła Ruda Mery.
Wypatrzyła buty, założyła i spojrzała na Ducha, czy raczej Duszkę Chrisa wyświetlaną na sufitowym projektorze i robiącą tego wieczora za ich wirtualną DJ-kę.
- Puść White Stripes “I just don’t know what to do with myself” - poleciła i z głośników poleciała z początku wolna gitarowa muzyka a Ruda Mery weszła w szpilkach na stół i oznajmiła:
- Teraz pokażę wam jak to się robi.

I pokazała. Kładła się na stole, siadała i obracała na wszystkie możliwe sposoby, kręcąc dookoła długimi nogami i w pewnym momencie wytrąciła obcasem kufel z rąk Hana, który nachylił się zbyt blisko. Kufel rozbił się i zalał piwem podłogę, ale chwilowo nikt się tym nie przejął a już na pewno nie Ruda Mery. Kiedy muzyka nabrała tempa stanęła na środku stołu i choć nie było tu rury to całkiem ładnie kręciła się wokół własnej osi, kucała, padała na kolana, zmysłowo zarzucając burzą czerwonych włosów i dotykając się dłońmi. A na sam koniec zatrzęsła dobrze wyćwiczonymi pośladkami, obracając się kolejno do wszystkich i jednocześnie kręcąc włosami, a potem zakręciła się znów wokół własnej osi, noga jej się omsknęła, poleciała z piskiem na kanapę, prosto na Billy’ego i Hana.

- Tak bez zrzucania ciuchów…? - W minie Chrisa pewien rodzaj podziwu bił się z lekkim zawodem.
- Miało być zrzucanie albo wyzwanie - zauważyła trzeźwo striptizerka, której wdzianko i tak zakrywało niewiele więcej niż sama, wystająca gdzieniegdzie spod niego bielizna. Spojrzała na Hana i Billy’ego i umościła się wygodniej leżąc ich kolanach. - Ale mi się we łbie zakręciło, czk! Zostanę tu chwilę, co chłopaki?
- Nie mam nic przeciw. Nie przejmuj się tym, jakby coś cię uwierało. - odparł pół żartem pół serio Billy.
- Ile chcesz - Han też nie wyraził sprzeciwu. - Chris, nalejesz mi browca?
- Trzymaj - Perkusista puścił ku niemu po blacie stołu swoją wypełnioną w ⅔ szklankę. Tymczasem muzyka znów zmieniła się na ostrzejszą. - Chciałem jednak poruszyć ważną kwestię… - dodał. - Wedle wyzwania Billy’ego, Rosie miała usiedzieć dwie kolejki na kolanach Mary. - Zerknął na białowłosą. - Fail.
- Ej! - sprzeciwiła się. - Dałam rozkaz Tobie - wskazała palcem na Billy’ego - to jedna kolejka. Siedziałam też twardo, gdy wiłeś się na stole, co nie było łatwe bo Rudej nóżka chodziła. Na moje to dwie rundy - stwierdziła z pewnością w głosie patrząc groźnie na Chrisa, który tylko westchnął. Warto było spróbować.
- Nie rozbierzesz mnie dziś - uśmiechnęła się złośliwie i umościła się wygodnie w fotelu.
- Kręcisz Mery.

Mery spróbowała sięgnąć po pustą flaszkę - wszystkie zresztą były już puste - która podczas jej tańca spadła na podłogę. W końcu dosięgła a Han przytrzymał ją, żeby sama nie spadła, i zakręciła. Szyjka butelki wskazała na de Sade, zgonującą powoli na fotelu.
- Anastazja! - krzyknęła do niej Ruda Mery. - Obudź się i przynieś więcej alko! Albo nie, zrób nam wszystkim grupowego selfiaczka i wrzuć na Fejsa!
Długonoga skrzypaczka z westchnieniem wyrażającym dezaprobatę oraz podkreślającym heroiczność swego czynu, wstała i spojrzała krytycznie na całkiem sporą już grupę imprezowiczów.
- To się ściśnijcie. Maya nie ma dużego zasięgu. - powiedziała.
- Rozkaz księżniczko. - Sully wstał i przechodząc obok Vandelopy w kierunku kumulacji Bill-Han-Mary, znienacka wziął Anastazję na ręce i stanął z nią za kanapą ponad trójką spoczywającą na niej. - Lamia też coś cyknij - dorzucił szukając wzrokiem swojego ducha.
Rosalie z pewnym wysiłkiem dźwignęła się z fotela, w którym przed chwilą umościła się tak wygodnie, że mogłaby tu spać. Przycupnęła jednym pośladkiem na wolnym skraju kanapy.
- Mogę zdjęcie na fanpejdża? Tylko musicie wyjść jakoś przyzwoicie - zmierzyła ich wzrokiem - i trzeźwiej.
- Jak będą wyglądać trzeźwo i przyzwoicie to nikt ich nie pozna - zauważył Han.
De Sade spięła na moment usta w ciupek jakby rozważała czy Chris nie pozwolił sobie na zbyt wiele, po chwili jednak wyciągnęła w górę dłoń, na palcach której umościła się Maya, która była duchem starszej generacji i nie potrafiła jak Lamia funkcjonować w oderwaniu od swojego właściciela.
- No to na trzy wszyscy mówią “kutas” - zarządziła wesoło Anastazja, obejmując drugim ramieniem szyję perkusisty i machając nogami tak, że omal nie kopnęła Billy’ego - Raz...dwa... trzy... kutaaaas-y!
Sully pochylił się nad kanapą, aby mogła objąć wszystkich.
- Kutasyyyyy! - wyszczerzył się.
- Kutasyyy! - zawołali chórem, przy czym Ruda Mery wyprężyła się na Hanie i Billy’m wyciągając w górę ręce a dłońmi robiąc “diabełki”.
Duchy zrobiły zdjęcia, przy czym Lamia trzasnęła im błyskawicznie całą sesję zdjęciową.
- Pijani ludzie są tacy śmieszni - skomentowała przez głośnik.
- Zamówmy pizzę - zaproponował Han.
- A na kogo wskaże teraz butelka, będzie musiał robić za stolik pod pizzę - podchwyciła Vandelopa wesoło, po czym jakby o czymś sobie przypominając, spojrzała ponuro na Chrisa - Puszczaj mnie kutasowłosy.
Puścił niechętnie.
- Przy okazji… - rzucił wracając na swoje miejsce i polewając sobie piwa. - Howl dziś nie wraca, a ja po imprezce zaszywam się w sali prób, by oprawę robić. Wolne łóżko Howl i moja kanapa. Rosie, to głównie do ciebie, po nocy do Alamo przez patrole pacyfek, słabo po Insomni, może zostańcie do rana?
- Rozsądna propozycja - przyznała zwracając się do Chrisa. Wracanie po pijaku jakoś średnio się jej uśmiechało. Patrole Pacyfikatorów może by jakoś wykiwała, w końcu miała holomaskę, a dzięki niej co najmniej kilkanaście różnych twarzy do wyboru. Pozostawała jednak kwestia dostania się do Alamo. Była narąbana, motor został pod klubem a ona zupełnie nia miała ochoty na organizowanie sobie teraz powrotu. - Zaklepuję wolne wyrko.
- Bierę kanapę! - oznajmiła Ruda Mery. - I chcę pizzę, mogę nawet robić za stolik.
- No to rozwiązana jest kwestia stolika. Kto stawia pizzę? - zapytał Billy z uśmiechem.
- Sully stawiał alko to ja się zrzucę - zadeklarował Han.
- Dołożę coś, bo piję za darmo - rzekła Ruda Mery. - Weź dronstawę to będzie szybciej. Ja chcę pepperoni.
- Duża pepperoni… - Han klikał w holo. - I kalifornijska z syntetycznym kurczakiem?
- Może być. - zgodził się Billy.
- Weźcie największą, też coś dołożę. - Podchwyciła Anastazja, która podeszła do stołu i pochylając się nad nim zakręciła butelką. - A stolikiem zostanie... Ross! Przykro mi mała, ale chyba nie pojesz sobie. Chyba, że ktoś cię nakarmi. - mrugnęła do tatuażystki.
- I chuj - skwitowała swoją sytuację. - A już chciałam się składać, przepadło. Składać na pizze a nie się składać w pół i robić za stolik - wyjaśniła. - Ale z przeznaczeniem dyskutowała nie będę. Przejdzie, jeśl walnę się na stól i będziecie jeść mi pizze z ud i brzucha jak sushi z małej Japonki w drogiej knajpie?
- Ja nie będę narzekał.- wzruszył ramionami Bill i zerknął na Anastazję. W końcu to ona decydowała.
- Brzmi apetycznie... - odparła, szczerząc się radośnie.
- No to umówione. A teraz kręcimy - powiedziała wprawiając w ruch butelkę. - Han - jak mam się tu kłaść to zrób porządek. Ogarnij stół i to szkło z kufla, który strąciła Mery - wskazała palcem na podłogę, klejącą się od rozlanego piwa. - Ale żeby nie były tak łatwo - ruszyła do swojej torby rzuconej na początku imprezy w kąt. - No, mam cię - powiedziała z zadowoleniem po chwili szperania. - Zakładasz to - zademonstrowała strój seksi pokojówki i wyszczerzyła się wyraźnie z siebie zadowolona - na same gacie.

Han albo lubił przebieranki albo był już wystarczająco pijany. Zresztą alternatywą w jego przypadku było i tak zostanie w samych gaciach.
- Puść mnie Mery - powiedział do striptizerki, która uniosła się, by mógł wstać i siadła na jego miejscu.
Han obejrzał ciekawie przebranie, ściągnął spodnie i choć był szczupły to z niemałym trudem wciągnął na siebie strój pokojówki, rozciągając go gdzieniegdzie. Tylko na klacie materiał smętnie zwisał.
- Lamia - uniósł głowę - Queen “I want to break free”, żebyś Sully więcej nie pierdolił, że nie znam się na rocku.
Gibając się w rytm muzyki jak Freddie Mercury w teledysku poszedł do kuchni i wrócił ze zmiotką i szmatą, po czym zaczął wycierać blat (na którym zostały dziury po szpilkach Rudej) i zamiatać szkło na szufelkę, śpiewając przy tym.
- Całkiem wygodne, mogę w tym zostać - oznajmił gdy skończył. - A Rosie, jak będziesz stołem to będzie można skonsumować też stół?
- Spróbuj jeśli jesteś na tyle odważny - odpowiedziała zdecydowanie nie zachęcającym tonem. - I sprzątaj dokładniej zamiast myśleć o głupotach - dodała tonem srogiej matki.
Imitując samcze zachowania Anastazja zerknęła mu w trakcie pod fartuszek, a nawet dała klapsa, gdy przechodził obok.
- Ouuu! - zawołał cienkim głosem Han. - Oddam ci w sypialni!
Billy tylko się zaśmiał przyglądając sytuacji i dodał:
- Zostawmy figle na afterparty jak komuś będzie się chciało.
- Jako, że nie padło tu “Co było w Vegas, zostaje w Vegas” - Chris spojrzał na kumpla - to mogę puścić znajomym jaka z ciebie fajna pokojóweczka?
- Nagraj i pokaż jutro kumplom z roboty, jak zaczną się śmiać z kutasów na głowie - zaśmiała się.
- Co było w Vegas zostaje w Vegas! - powiedział szybko Han. - Nagrywania nie było w wyzwaniu. A Sully ogoli se boki na zero i po kutasach. Szkoda, bo to dzieło sztuki.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Ruda Mery.
Han zakręcił butelką, która wskazała na Billy’ego.
- Rebel Yell niech skołuje jakieś alko, bo się kończy - polecił Han.

Istotnie, flaszki były puste a i beczka piwa zrobiła się całkiem lekka. Przyleciało za to jedzenie. Han po otrzymaniu sms-a otworzył na oścież okno i stanął w nim z holofonem, na którego namiar nadleciał czterośmigłowy dron, dźwigający termiczny pojemnik, z którego wydał dwa pachnące tekturowe pudełka.
- Stoliczku nakryj się! - zawołał Han.
Rebel Yell wstał i ruszył chwiejnym krokiem do tej części Warsaw służącej za pub.
- W tej kolejce mnie wykluczcie. Niech kręci ktoś inny, Anastazja może? - rzekł za siebie opuszczając towarzystwo.
- Uuuu i jak ja się odwdzięczę za ten zaszczyt? - czerwonowłosa uśmiechnęła się szeroko.
- Wedle życzenia - powiedziała i ukłoniła się teatralnie. Położyła się płasko na stole, tak, by nogi zgiąć w kolanach i oprzeć na podłodze. - O niee, jak to pachnie! Ktoś będzie musiał mnie karmić, gdy już unieruchomicie mnie pizzą.
- Coś wymyślisz..- usłyszała w odpowiedzi od oddalającego się Billy’ego.
- Dobra Ross, wstawaj na razie, bo nie mam gdzie kręcić, chyba że typujesz się na dobrowolną ofiarę. - de Sade od pewnego czasu nie siedziała w fotelu, tylko przechadzała się po pokoju i teraz podeszła do tatuażystki z wyraźną groźbą, że jeśli ta zaraz nie wstanie, to na niej usiądzie.
- Zakręć na podłodze, my tu jemy - rzekł zdecydowanym tonem Han, wykładając na brzuch Rosalie pół pizzy pepperoni na folii. Po brzuchu tatuażystki rozlało się błogie ciepło, niestety jeszcze nie w środku.
- Jacy wy wszyscy władczy - burknęła pod nosem. - Jeść! - głos brzmiał dość błagalnie.
- Przyznaję się i kajam, Howl miała rację opierdalając mnie ostatnio. Dwie kolejki opuściłem, ale dziś nie będę się wymigiwał. - Sully zebrał trochę sosu z boku Rosie. - Dziś pozmywam. - Chwycił kawałek pizzy.
Anastazja wyglądała jakby chciała siąść na piersiach Ross, ale w ostatnim momencie się rozmyśliła i wybrała pizzę. Usiadła na podłodze i podczas gdy jedną ręką trzymała swój kawałek, drugą zakręciła butelką.
- Khannh - powiedziała z pełnymi ustami, po czym przełknęła i dokończyła - Zrób... hm... sprowokuj nasz stolik, żeby sos skapnął z niego na podłogę. - zdecydowała, przyglądając się jak Ruda Mery z namaszczeniem wlewa różne rodzaje sosów w zagłębienia łokci, pępek i dekolt Rosalie a w jej staniku mocuje podręczną łyżeczkę.

- Mhm - Han pochłaniając pizzę wydobył z rogu kanapy pół krewetki, które w sobie tylko wiadomym celu tam zakitrał i zaczął łaskotać nim Rosalie pod pachami. Stół zaśmiał się i zaczął niebezpiecznie poruszać.
Wprawdzie Han wymyslał Sully’emu ciężkie zadania, wprawdzie z ochotą dał do polizania stopę, ale kumpel to kumpel, nawet przebrany w strój sprzątaczki. Chris sięgnął do zamrażarki i wyciągnął coś stamtąd.
- Łap Hagen - rzekł z uśmiechem rzucając Hanowi torebeczkę z zamrożonym lodem do drinków. Ten wyszczerzył się i zaczął wykładać kostki na szyi i ramionach tatuażystki. Tym razem stół pisnął i wierzgnął i tylko refleks Rudej Mery, która przytrzymała folię z pizzą uratował ich przed zmarnowaniem żywności, co w NoCal było karane pracami społecznymi. Sos barbecue skapnął na podłogę bardziej niż obficie, spływając z przedramienia Rosalie niczym krew z rozciętej żyły.
- Zanim podejmiesz się bycia stołem spytaj czy używają talerzy - rzekła sentencjonalnie Ruda Mery, a Sully wystawił Hanowi rękę do high five i ten przybił.
- Nienawidze was - syknęła, choć w jej głosie słychać było rozbawienie.

- Widzę że dobrze się bawicie żartując sobie z Rosallie. Na nią wypadła butelka?- zapytał Billy wchodząc ze swym skarbem. Trzema butelkami przedniej whiskey.
- Kochany! - Anastazja podbiegła i rzuciła mu się ostentacyjnie na szyję, próbując przejąć jedną z butelek przy okazji.
- Przyniosłem dla wszystkich… - stwierdził Billy pozwalając się objąć Anastazji i odsuwając od niej butelki, by bardziej się do niego przytuliła. I wykorzystał wtedy okazję, by pocałować jej usta. Niemniej, w ramach pocieszenia pozwolił skrzypaczce dorwać dłonią ów upragniony trunek.
Wyglądała na nieco zdziwioną, ale po chwili uśmiechnęła się promiennie.
- Billy Bad Boy - powiedziała, po czym zabrała się za otwieranie butelczyny - Dobra, stolik kręci.
- A kto kiedykolwiek mówił, że jestem Good Boy? - zapytał podając drugą butelkę Sull’iemu, który był najbliżej. Po czym kucnął przy twarzy Rosalie i spytał troskliwie.- Jak się trzymasz? Nie męczyli cię tu za bardzo?
Rosalie akurat karmiona w ramach pocieszenia przez Rudą Mery wciąż służyła za stół.
- Otwcieszee sie sa to - odpowiedziała z pełnymi ustami. W końcu to, że była teraz lepka od sosu i mokra od raztapiajacych się kostek lodu było po części jego winą. W końcu pozwolił by zakręciła za niego de Sade.
Han właśnie wyłożył na nią drugą pizzę. Mimo sześćdziesięciu z górą lat istnienia globalnej sieci próba wyszukania w google “jak to jest gdy pięć najebanych osób je z ciebie pizzę?” wciąż nie dawała rezultatów. Jeśli kiedyś wcześniej coś takiego miało miejsce to z pewnością w wydarzyło się w Vegas i zostało w Vegas. Niestety muzycy Mass Æffect i inni zebrani w melinie nad Warsaw nie mieli pojęcia jakimi są pionierami.
Sully zlizał trochę sosu z zagłębienia łokcia białowłosej i zagryzł kawałkiem pizzy.
- Han, kręcisz? - spytał.
- Załaz - odparł Han z pełnymi ustami.

JJ otworzył drzwi i nie mógł uwierzyć. Wiedział, że czeka go impreza, ale to co zastał przechodziło ludzkie pojęcie. Stał tak przez chwilę, z futerałem od saksofonu na plecach i nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Chuj z tego, że są narżnięci w trzy dupy, ale kurwa, jutro grają koncert. Jeden z najważniejszych w ich karierze. Nie odezwawszy się słowem, wyminął całą tą zgraję i ruszył do swojej "kanciapy", oddzielonej od salonu tylko meblościanką i kotarą, licząc, że żadne z nich nie pierdolnie czegoś głupiego. Dzisiejszy dzień był zdecydowanie ponad jego siły, wystarczyła mała iskra, by eksplodował i przestawił komuś nos.
Jeśli jednak liczył na to, że przemknie niezauważony, to się przeliczył. Anastazja oderwała się od butelki i z teatralną przesadą rozłożyła ramiona.
- Kochaaaanie, wróciłeś! - zaszczebiotała radośnie. Mina zrzedła jej jednak, gdy nie reagując na jej zaczepkę, JJ zniknął w swojej kanciapie. Nie godziło się ignorować księżniczki przecież! Czerwonowłosa odstawiła butelkę, wzięła kawałek pizzy i ruszyła w stronę kotary oddzielającej kąt saksofonisty od reszty salonu. Wsparła się na ścianie meblościanki i spojrzała krytycznie na JJ-a.
- O której to się do domu wraca? - zapytała tonem pełnym pretensji, po czym dodała - Wiesz, że dzisiaj śpię z tobą?
- JJ! Chodź, masz karniaka - ucieszył się Chris wołając do saksofonisty przez meblościankę.
- Może miał ciężki dzień. Nie chce dołączyć, to nie musi.- Billy zabrał się za jedzenie pizzy, jednak zamiast nabierać sosu, nachylał się nad Rosalie i zlizywał go wprost z jej skóry.
- Auu, mam łaskotki - zawyła starając się przywalić dłonią w muzyka, co biorąc pod uwagę ograniczony zakres ruchu i widzenia mogło wyglądać dość komicznie. - Nigdy kurwa więcej nie zgodzę się na bycie stołem. Nigdy!
- Wyglądasz uroczo…- odparł ze śmiechem Billy. - Aż kusi by sprawdzić, gdzie jeszcze masz łaskotki. Chcesz się napić?
- No raczej - odparła bez zastanowienia. Coś jej mówiło, że za chwilę może pożałować swoich słów. - I nawet nie próbuj sprawdzać - dodała szybko wracając do tematu łaskotek.
- Czemu? To mogłoby być także i przyjemne. - odparł żartobliwie Billy i ostrożnie przytknął butelkę do ust Rose by mogła napić się tyle ile chciała. Zdecydowanie starał się, by nie zakrztusiła się podczas picia. I nie wmuszał w nią ani jednej kropelki, ponad to co sama chciała wypić.
- Dzięki - powiedziała odsuwając usta od butelki. - Jeśli chcesz możemy zamienić się miejscami i sam zakosztujesz tej przyjemności. Kończcie już to jedzenie, co?
-To znaczy... twego języczka na mym ciele? Z przyjemnością… tylko że wpierw… musisz zdjąć mi koszulę jakoś. - odparł z łobuzerskim uśmiechem Rebel Yell.
- Mojego języczka - udała zaskoczenie - to Chris lubi lizać kolegów - wyszczerzyła się w uśmiechu.
- Ale Chris się za bardzo ślini… i ma duży jęzor. Wolę twój języczek. - zaczął narzekać Billy ze śmiechem i upił nieco whiskey. - Nie… taka zamiana odpada.
- W Twoim przypadku Bill, to wybrałbym raczej zdjecie spodni - Zaśmiał się perkusista, również zlizując sos z Rosalie. Wziął kolejny kawałek pizzy. - Ale Rosie ma rację, bierzcie się za żarło, bo to musi być cholernie niewygodne.
- Jak mnie skusi odpowiednio to i spodnie pójdą w kąt. - odparł ze śmiechem Billy i wzruszył ramionami. - Nie ma co odkrywać wszystkich kart od razu.
- Skąd ta pewność, że w ogóle mam zamiar cię kusić? - spojrzała na niego krzywo, po czym zerknęła na swój brzuch. - Dobra, cztery ostatnie kawałki - zawiadomiła - w tym jeden mój!
- Cóż… nie mam żadnej. - odparł z uśmiechem Rebel Yell biorąc jeden kawałek i jedząc. - ... Niemniej to twoja strata. Nie odkryjesz sekretów.
- Han, Ruda? - Chris pożerając swój kawałek wziął następny zawieszając ją przed ustami Rosie. - Albo JJ, chcesz pizzę?
Kłapnęła zębami jak głodny szczeniak, trochę urocza, trochę zabawna. Pizza dyndała jednak kilka centymetrów poza zasięgiem jej głodnej paszczy. - Gdybym wiedziała, że torturujecie tu ludzi nie skorzystałabym z zaproszenia - rzuciła do Chrisa z udawanym żalem. - Macie minutę i wstaję.
- Cała minuta tylko dla nas! - Chris ucieszył się. Mimo to zniżył kawałek pizzy brudząc nos tatuażystki sosem, ale zaraz pozostawiając urywek placka w zasięgu jej ust.
JJ był właśnie w trakcie zdejmowania koszuli, gdy do jego kąta wparowała De Sade. Oparła się na meblościance, wiec nie pozostało mu nic innego jak zmierzyć ja wzrokiem. Nie był w nastroju na jakieś igraszki, spojrzał w jej zalotne oczy i odpowiedział na jej pytanie.
- Chcesz ze mną spać? Ależ nie ma problemu, ale jeśli liczysz na jakieś romantyczne baju baju w stylu, poliż mnie tu, poliż mnie tam, pomasuj mi brzuszek, wyszeptuj sprośne słówka do uszka, to się niestety przeliczysz. Nie mam na to siły.
Kontynuował zdejmowanie koszuli tak, by jego blizny na klatce były centralnie na wprost skrzypaczki.
W tym momencie usłyszał pytanie Chrisa na temat pizzy.
- Dzięki stary, ale nażarłem się dzisiaj jak świnia, nic więcej nie zmieszczę.
Rzucił koszule w kąt i zwrócił się do Anastazji.
- To jak?
- Anastazjaaa! - zawołał Han, klęczący na podłodze z pustą butelką wskazującą w stronę skrzypaczki. - Chcę się napić z twojej nogi! Przypomniałem sobie jak to się robi. Oświeciło mnie i jestem gotów!
Czerwonowłosa obejrzała się na Hana, potem znów na JJ-a, mrużąc oczy.
- Naprawdę myślisz, że o to mi chodzi? - zapytała saksofonistę dość cicho, by nie zwracać uwagi otoczenia, a przy okazji całkiem ignorując kolegę Chrisa - Jesteśmy zespołem i jeśli ktoś wygląda, że się nie nadaje na koncert, to właśnie ty. Śpię dzisiaj u Liz. Jakbyś chciał się wygadać, to znasz adres. - Powiedziała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku sypialni wokalistki. W ręku wciąż miała nadgryzioną pizzę.
- Ja już się kładę, miśki. Nie róbcie niczego, przy czym nie chciałabym być - powiedziała z uśmiechem, po czym wreszcie obdarzyła swoją uwagą Hana - Twoja okazja przepadła amigo, następnym razem decyduj się szybciej. I ruszyła w stronę pokoiku Liz.
- Kręcisz chyba jeszcze raz.- skwitował sprawę Billy.
- Już nie chcę - odparł Han. - Upiję się na smutno.
- Nie pierdol! - z kanapy poderwała się Ruda Mery z flaszką w dłoni. - Tańczymy! Lamia, czy jak ci tam. Zapuść takie coś co leci jakoś tak: Turl turl turl turl turl turl tu lalala!
Współczesne AI miały jeszcze jedną zaletę. Nie trzeba było już wpisywać w Google fonetycznych zapisów ledwo zapamiętanych kawałków.
- Takie stare pakistańskie disco - dodała Mery - zajebiste! Tylko z teledyskiem!
Lamia włączyła kawałek.
- Tańczymy na role, ja jestem pomarańczowym! - zakomenderowała Ruda Mery.
- A co tam… Zaklepuję czarnego. - stwierdził Billy dołączając do tancerki. Wygladało na to że butelka i zabawy z nią się skończyły. Mógł się jednak poruszać trochę przed snem.
- Zielony - rzucił bardziej sceptycznie Chris, po czym strącił resztkę pizzy z Rosie i postawił ją na nogi. - Ale jak mi się to potem będzie śnić, to będą konsekwencje. - Żartobliwie pogroził Rudej palcem.
- Różowy! - krzyknęła Rosalie i brudna od sosów i okruchów pizzy zaczęła pląsać jak pojebana wczuwając się w swoją postać.

JJ w swojej kanciapie musiał założyć stopery, żeby choćby spróbować zasnąć. Anastazja, która właśnie wpełzła do nadzwozia Volkswagena ich nie potrzebowała, była już wystarczająco pijana, żeby spać w każdych warunkach.
Resztę imprezy pamiętali jak przez mgłę. Na pewno poleciało jeszcze kilka dziwnych kawałków, do których tańczyli na lepiącym się parkiecie. I parę kawałków, które śpiewali, przy czym tylko Billy nie fałszował. Butelkami już nikt nie kręcił, tylko je opróżniano, czego bolesne skutki niektórzy mieli odczuć najbliższego poranka.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-10-2017 o 19:00. Powód: poszerzone o brakujący kawałek
abishai jest offline  
Stary 28-10-2017, 18:40   #36
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację

Cuz I walk dead or alive
I waste my time whenever I like
I'm feelin ok
with my whiskey hangover






Anastazja (0,9 ‰)
Rosalie (1,1 ‰)
Chris (0,8 ‰)
Billy (0,6 ‰)
JJ (0,0 ‰)
Han
(1 ‰)
Ruda
Mery
(1,2 ‰)


Mieszkanie przypominało pobojowisko. Wszędzie walały się okruchy chipsów i pizzy, a podłoga lepiła się niemiłosiernie, pokryta sosami, piwem i bogowie rock&rolla wiedzą czym jeszcze. Tu i tam walało się siedem pustych butelek po wysokoprocentowych trunkach i pusta beczka po piwie. Bob wiedział co robi wynajmując im mieszkanie po niższej cenie. Wszystko mu się zwracało, w tej czy inny sposób.
Kibel nosił ślady konkretnego rzygania, ale nie wiadomo było kto go tak ozdobił. W blacie taniego stołu z Ikei były dziury po szpilkach Rudej Mery, która chrapała w nich na kanapie. Han spał obok, częściowo na podłodze, częściowo na gościnnym materacu. Z łóżka Liz w nadwoziu starego Volkswagena wystawała ręka Anastazji. Billy i JJ kimali u siebie a Rosalie w pokoju Howl.
Chris zasnął na obdartym skórzanym fotelu w sali prób, po tym jak próbował pracować tam nad oprawą holo, co jednak wymagało w miarę wypoczętego i trzeźwego umysłu. Na szczęście zdążył podyktować Lamii najlepsze pomysły. Potem śnili mu się tańczący Pakistańczycy w turbanach.

Podczas gdy ludzie spali władzę przejęły AI. One nie potrzebowały odpoczynku i nigdy nie spały, chyba że wyłączyło się całkiem sprzęt, na którym były zainstalowane. Nie wiadomo do końca co robiły z wolnym czasem. Ich Duchy nie były najnowszej generacji – ale posiadały ograniczone zdolności samo uczenia się. A przede wszystkim coraz lepszego dostosowywania do swych właścicieli.

Głos Rozsądku Rosalie, występujący pod postacią skrzydlatej świni, za wszelką cenę próbował ją obudzić. Niestety kładąc się spać odłożyła e-glasy na nocny stolik, tak że spadły za niego, w dodatku poziom baterii spadł do minimum i wystarczyło jej tylko na krótki budzik. Rosalie na jego dźwięk machnęła ręką, mruknęła coś niewyraźnie i przekręciła się na drugi bok.
Głos Rozsądku rozpaczliwie rozważał różne opcje, co zajęło mu kolejne ćwierć sekundy. W domu były jeszcze dwie AI, ale Maya Anastazji była starszej generacji, więc Głos nią trochę gardził. No i też była tu gościem, więc nie miała dostępu do domowej sieci. Głos zatem połączył się z miejskim wi-fi a następnie z Lamią. Lamia przeanalizowała wszystkie interakcje Chrisa z Rosalie i behawioralnie oraz statystycznie uznała, że Sully ją lubi, więc postanowiła pomóc jej Duchowi. Mogła obudzić Chrisa, ale choć bywała złośliwa, uznała, że dobro jej pana jest na pierwszym miejscu i przed ważnym koncertem powinien się jeszcze chwilę wyspać. Najpierw więc wysłała automatyczny odkurzacz z misją podłączenia e-glasów do ładowarki. Ten otworzył sobie niedomknięte drzwi, ale nie zmieścił się w szparę między szafką a ścianą, gdzie leżały e-glasy Rosalie. Wtedy Lamia postanowiła udostępnić Głosowi głośniki.

W ten sposób wszystkich w mieszkaniu obudził kwik świni.

- Rosalie, wstawaj! – kwiczał Głos Rozsądku. - Za godzinę musisz być w pracy! Nie możesz się spóźnić, to ważny dzień! Zamawiać taksówkę?!

Rosalie zerwała się z łóżka i uświadomiła sobie kilka rzeczy. Że jest dziesiąta i za godzinę ma być w pracy w salonie w Castro i że to ważny dzień, bo ma dostać umowę na stałe. Że wciąż jest trochę pijana. Że po motocykl w tym stanie nawet nie ma co się fatygować. Że cała ujebana jest sosem od pizzy i nie ma czystych ciuchów na zmianę ani nawet szczoteczki do zębów. Że za cholerę nie zdąży zajechać do Alamo, żeby się umyć czy przebrać.

Billy obudził się i po dłuższej chwili uświadomił sobie, że obiecał Howl, że minutę temu odbierze ją jej vanem od jej przyjaciela Simona, świeżego wdowca po zamordowanej przez Melomana żonie.

Chrisa kilka minut później w sali prób obudziła Lamia, bowiem obliczyła, że właśnie teraz powinien wstać, żeby wyrobić się z oprawą holo na koncert. Obudziła go pakistańskim disco.






Liz (0,1 ‰, THC 4ng/ml)


Obudził ją John, lecz nie w ten sposób w jaki by chciała. Nie było go obok, tylko wymięta, pachnąca nim pościel. Słońce przesączające się przez zielone rolety poraziło oczy Liz gdy je otworzyła. Oświetliło mieszkanie Johna, sterylne jak i pozbawione cech indywidualnych jak pokój hotelowy. Nie miał żadnych pamiątek, bibelotów, zdjęć w ramkach – jednym słowem żadnej z tych rzeczy, które gromadzą ludzie.
Jedyną ozdobą był duży obraz nad łóżkiem przedstawiający kobietę o smoliście czarnej skórze i żółtych ustach. Zapytany kiedyś o niego John powiedział, że zostawili go poprzedni właściciele a jemu nawet się spodobał.
Teraz rozmawiał przez holo w kuchni. Po hiszpańsku. Kolejne małe odkrycie. Nie wiedziała że zna ten język, chociaż w Kalifornii nie było to nic nadzwyczajnego.

- Si, señor Diego, rápido. Yo voy ahora – jego hiszpański brzmiał bardzo dobrze i naturalnie.

Nim zastanowiła się czy chce włączyć translator, zakończył rozmowę i wrócił do salonu-sypialni. Był już ubrany, w długich spodniach i koszuli, jak do wyjścia, brakowało tylko butów. Zawsze czujny, zauważył, że się obudziła. Wyglądał na spiętego.
- Muszę wyjść, Lizzie – powiedział. – Nie wiem na ile, więc zostawię ci klucze, gdybyś chciała się zmyć, ok?



Problem z nastawianiem ulubionych utworów na budzik był taki, że nie chciało się podnosić, żeby go wyłączyć. Słuchając depresyjnego kawałka The Smiths Howl mrużyła odczy przed światłem dnia wlewającym się przez żaluzje. Tak dziwnie było leżeć w łóżku martwej przyjaciółki (bo był przecież taki czas, całkiem długi, że z Didi się przyjaźniły) obok jej sponiewieranego przez życie męża. Simon nie obudził się. Nie dziwiło to biorąc pod uwagę liczbę pustych butelek i puszek, których zawartość wlał w siebie wczoraj.
Do kawy przygrywał Howl Jack White, niestety nie na żywo.

Nastała dziesiąta, potem pięć po, a Billy’ego nie było. Był za to oznaczony na zdjęciu wrzuconym nocą do sieci przez Anastazję, wraz z Chrisem, jego kumplem Hanem, Rosalie - znajomą Anastazji, która prowadziła ich fanpejdż - i jeszcza jedną laską. Część towarzystwa była częściowo rozebrana a Sully miał wystrzyżone na bokach głowy małe penisy. Howl ominęła chyba dobra impreza.
Kot Dylan zamiauczał oskarżycielsko, siadając przy przewróconych od wczoraj i pustych miskach.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 30-10-2017 o 15:42.
Bounty jest offline  
Stary 31-10-2017, 15:52   #37
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
- Żryj z podłogi. - Odezwała się sympatycznym tonem do kota. Z tego czego zdążyła się nauczyć o zwierzętach, i tak nie rozumiały większości słów, liczyła się natomiast intonacja. Logiczne.
“Mam czekać, czy zamawiać taxi?” Napisała krótkiego smsa do Billa. W sumie pięć minut to nie było duże spóźnienie, chociaż psuło jej to wizję dnia. Miała powitać kolegę z zespołu kubkiem kawy i oznajmieniem, że jest najlepszym kumplem na świecie. Konfrontacja z rzeczywistością okazała się jednak brutalna.
Westchnęła i ściągnęła z ramion ręcznik. Myła się w pośpiechu, a teraz tego pożałowała. Cóż, przynajmniej jej zdętkowany towarzysz nie protestował przeciwko puszczaniu żywej rockowej muzyki. Odwiesiła ręcznik gdziekolwiek, przy tych upałach nie było sensu suszyć włosów. Dziwnie się czuła, korzystając z cudzych przedmiotów codziennego użytku, ot chociażby kubek z którego żłopała już drugą kawę. W jakieś tandetne kwiatuszki, ale to jedyny jaki znalazła czysty i nie uszczerbiony.
Za niecałe dziewięć godzin mieli być w okolicach stacji Glen Park, zwarci, gotowi i z całym sprzętem. W sumie nie wydawało się żeby to było ciężkie zadanie, część przygotowań była trywialna - taka jak wybranie stylówy, na szczęście dwa dni temu odebrała z pralni wszystkie jej sceniczne ciuchy, nadal zalegały w jej pokoju, wisiały wszędzie jeszcze w pokrowcach z pralni. Większość jej garderoby była ściśle podzielona na rzeczy na scenę i na co dzień i nie było wyjątków.
Zastanawiała się, czy powinna zostawić jakąś wiadomość dla Simona, jednak to byłoby nie w jej stylu, poza tym najlepsze na co mogła liczyć to że końcówki wieczoru nie będzie pamiętał. Zresztą, zawsze może do niej zadzwonić jak wstanie i jeśli będzie miał ochotę.
Czas spędzony na oczekiwaniu na Billa dłużył się niemiłosiernie, chodziła po mieszkaniu, co było przerywane tanecznymi ruchami, udało jej się rozruszać, ale tym bardziej nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. W końcu postanowiła być dobrym człowiekiem i poszła dosypać kotu chrupek i ogarnąć jego miski na tyle na ile była w stanie. W sumie jej się udało, chociaż jej pierwszym odruchem - ach to poczucie humoru gdy masz jeszcze trochę alko we krwi - było zadzwonienie do Patricka z pytaniem “jak nakarmić kota?”. W końcu z nudów zaczęła przeglądać jakieś social media, co rzadko robiła. Wiele osób do niej pisało a ona zazwyczaj nie odpisywała, ale może tym razem kryło się tam coś ciekawego.
Znajomi, których zaprosiła na koncert w większości potwierdzili przybycie i pytali o adres. Inni znajomi oraz znajomi znajomych pytali również. To, że Mass Æffect zagra dziś wieczorem zostało już ogłoszone na stronie Niewidzialnego Klubu, stronie kapeli i na prowadzonym przez Rosalie fanpejdżu.

Howl odpisała wszystkim, z większą ilością emotek niż zazwyczaj. Skomentowała też wpisy na fanpejdżu, nieprzesadnie elokwentnie wprawdzie, coś w stylu “ale będzie jazda łupu cupu bęc”. Zawsze starała się być dla fanów miła i dostępna w kontaktach, jednocześnie jednak rozdzielała to kim jest prywatnie a to jaką personę kreuje, również w swojej głowie. Tego poranka wspięła się jednak na wyżyny serdeczności. Wrzuciła też statusy na wszystkie swoje konta, i te prywatne i te osobiste profesjonalne.
Po jakimś kwadransie miała dość internetów na następne pół roku. Dla zabicia czasu zaczęła przerzucać zabawne zdjęcia i filmiki z kotami. Najlepsze próbowała nawet pokazać Dylanowi, ale nie był zainteresowany.
I tak zbliżał się moment kiedy powinien przybyć Billy. Zebrała wszystkie swoje klamoty i jeszcze raz ogarnęła mieszkanie wzrokiem. Nastawiła ekspres żeby zaparzył nową porcję kawy i podtrzymał temperaturę, przez chwilę zastanawiała się czy powinna obudzić gospodarza żeby zamknął drzwi. Potem przypomniało jej się, gdzie trzymali zapasowy klucz. Zresztą bywała tu nieraz i nieraz zdarzało jej się z niego korzystać. Pogrzebała pod podstawką na sztuczne akwarium, i nadal tam był. To budziło wspomnienia, znowu, tego jak Didi pierwszy raz pokazywała jej ten schowek, jak flirtowała z Howl przy okazji - tego było za wiele. Pośpiesznie i najciszej jak się dało wyszła z mieszkania. Chciała wsunąć klucz pod drzwiami, ale pod wpływem impulsu wcisnęła go do kieszeni.

Wyszła przed budynek i usiadła na schodkach. Wetknęła w uszy słuchawki i zapuściła muzykę. “I never knew daylight could be so violent”, śpiewała Florence, co było dość adekwatne do tego poranka.

Wśród licznych wiadomości na holofonie Howl pojawiła się jeszcze jedna, od Locke’a:
“A, i zajebiście, że zagracie też w Alamo!”
“Haha, a skąd to info? ” oraz ikonka z tańczącym rysunkowym kotkiem. Czy ją coś do cholery ominęło czy była zbyt rozkojarzona myśleniem o Didi?
“Kumpel sprzedał taką plotę, a nie gracie?”
“Heh słonko, jaki kumpel? Wiesz że takie rzeczy są ściśle tajne? Co jeśli mogę ci powiedzieć ale musiałabym cię potem zabić?
“:P Kumpel z pracy, nie znasz.” - Locke pracował w salonie holofonii.
“Może poznam, będzie dziś w Niewidzialnym? No powiedz, skąd się to rozeszło, inaczej będę musiała wymyślić jakieś tortury. "
“Mówi, że usłyszał to od kumpla, który usłyszał od kumpla. Więc trochę chujowa tajemnica. :P “
“Dementuję. Zresztą czy to byłaby prawda czy nie musiałabym powiedzieć że ni chuja, prawda? :P“
“No tak. To czekamy na oficjalne oświadczenie czy coś.
“Pocałujcie mnie w dupę czy coś Ale serio, nie gadajcie może o tym bo możemy mieć problemy.”
“Ok, ale tak po mojemu to na utrzymanie tego w sekrecie to już chyba za późno.
“Obiecaj że odwiedzisz mnie w pierdlu."
“Jasne. Jak cię przymkną w Alcatraz to przy okazji zwiedzę
“Kurde, wiedziałam że kręcą cię niegrzeczne laski, ale nie wiedziałam, że aż tak! Mam kajdanki jakby co :P Ale jeśli przymkną mnie w Alcatraz to będziesz mógł też zwiedzić moją dupę, taka wielka z niej grota będzie po tym jak się po niej przejadą wszyscy tamtejsi strażnicy i osadzeni, także może się lepiej tak nie ciesz.”
“Brzmi kusząco!”

Howl pisząc z Locke’m zdążyła jeszcze przesłuchać prawie całe “Fire and Whispers” i gdy ujrzała swoje autko, podniosła się i ruszyła sprężystym, nie zdradzającym żadnego zmęczenia krokiem w jego stronę.
 
Selyuna jest offline  
Stary 01-11-2017, 20:40   #38
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Liz otaksowała wyjściowy strój Johna.
Usiadła na łóżku mrużąc oczy. Światło okazało się niemal bolesne.
- Dobra, zostaw klucze. Wezmę prysznic i się zmyję. Tylko… poczekaj, wciągnę spodnie i zejdę z tobą do wozu. W bagażniku został mój rower.
- No tak. - przykucnął, by założyć buty. - Nie fatyguj się. Przypnę ci go do słupa, przed wejściem do budynku jest kamera, to nie ukradną.
- Spieszysz się robić te rzeczy, które natenczas robisz i nie możesz się z nich wyplątać? - zgadywała. - Kurewsko płynny hiszpański.
Ruszyła za nim do drzwi. Zakręciło jej sie w głowie więc asekuracyjnie przytrzymywała sie najpierw ściany, potem szczupłych umięśnionych barków Johna.
- Uważaj na siebie, co?
- Naturalmente - odpowiedział uśmiechając się lekko, ale widziała, że jest spięty. - Zjedz śniadanie, w lodówce są jajka i coś na tosty.
Podczas pożegnalnego przytulenia, którego trochę starał się uniknąć, Liz poczuła twardy metalowy kształt pod luźną koszulą Johna. Przemilczała broń i pocałowała go wylewnie.
- Zadzwoń. Obiecałeś mi ten wypad za miasto. Bo dziś do klubu na pewno nie wpadniesz?
Pokręcił głową.
- Bądź gotowa jutro koło południa. Jak dojdziesz do siebie, albo i nie, najwyżej kimniesz się po drodze. Lecę. Nie baw się moimi klamkami - i już go nie było. Liz po raz drugi w życiu została sama w jego mieszkaniu.

Wyszedł. Została sama.
Najpierw łudziła się jeszcze, że nie będzie myszkować. Wzięła prysznic, zjadła jajka, popiła kawą.
Włączyła holotelewizję i próbowała wciągnąć się w jakiś film przyrodniczy o bionicznych ssakach. Noga wystukiwała na podłodze nerwową melodię.
Nie wytrzymała. Kucnęła przy nocnej szafce i uchyliła ją przebierając palcami zawartość. Potem poszperała w szafie, kuchennych szafkach. Sprawdziła nawet pralkę i zamrażalnik.

Spluwy były tam gdzie poprzednio, czyli pod łóżkiem, pod biurkiem, w szafie garderobianej, za szafką na buty i za sedesem, nie licząc mini-automatu spod kuchennego zlewu, który John zabrał dziś ze sobą. Wyświetlacze na magazynkach informowały, że wszystkie gnaty są nabite. Naturalnie były też zapasowe magazynki. Broń przyciągała Liz. Pogładziła zimny metal nim odłożyła na miejsce.

W apteczce znalazła dużo leków, innych niż te, które ona brała. Czytała ich nazwy z etykiet jakby inkantowała magiczne zaklęcia. Po sprawdzeniu nazw w sieci okazało się, że to dość mocne psychotropy, stosowane w leczeniu nerwic, psychozy i schizofrenii, bez wyjątku na receptę. Opakowania były napoczęte, co znaczyło, że John je zażywał. Liz wzięła po jednej z każdego opakowania, zawinęła w kartkę papieru i schowała do kieszeni kurtki.

Reszta szafek i szuflad była pusta, lub zawierała całkiem zwyczajne rzeczy: kosmetyki, równo poskładane ubrania, skrzynka z narzędziami. I czytnik e-booków (holograficzne ekrany męczyły wzrok na dłuższą metę). Liz akurat wiedziała, że John sporo czytał, bo czasem opowiadał jej o książkach. Lubił głównie amerykańską klasykę: Steinbecka, Hemingwaya, Fitzgeralda, Vonneguta.

Liz na tym jednak nie poprzestała. Stojąc na kuchennym stołku i świecąc latarką w głąb kratki wentylacyjnej ujrzała jakieś zawiniątko. Szybka rundka po śrubokręt i znalazło się w jej drżących dłoniach.
Wydruki fotografii.
W sumie pięć. Na czterech był mężczyzna z kobietą. Nie John, lecz podobnej postury i trochę podobny, na oko kilka lat młodszy. Kobieta była ładną brunetką o kręconych włosach. Trzy zdjęcia były typowo wakacyjne, jedno w Hollywood, drugie w lesie sekwojowym, trzecie na plaży. Na jeszcze jednym para była w strojach ślubnych. Na ostatnim kobieta była sama, w zwiewnej sukience - było to ładne, artystyczne i trochę erotyczne zdjęcie na tle okna. Na rewersie dedykacja długopisem. Słowa “Dla Miguela”, wpisane w serce.
W pakunku było też małe pudełeczko.
W pudełeczku zaś obrączka ślubna.
Z wygrawerowaną po wewnętrznej stronie datą “24 VII 2045” oraz imieniem: “Gloria”.

Kurwa.
Ding, dong, główka pracuje. Kim jest Latynos z fotografii? Bratem Johna? Gloria była jego żoną. Na bank wydarzyła się tragedia, któreś z nich nie żyje. Musi się to łączyć z Johna pobytem w pierdlu a potem w psychiatryku. Coś ty nawywijał skarbie?

Liz odpala na holo wyszukiwarkę.
gloria +miguel + lipiec 2045
Brak powiązań.
miguel + san Francisco+ śmierć
Brak powiązań.
Zamiana na różne wariacje ze słowami wypadek, porachunki gangów.

W takich sytuacjach przydawały się Duchy, poruszające się w sieci jak ryby w wodzie. Niestety Liz takowego nie miała. Pewnie w związku z tym, że porządna AI była praktycznie niemożliwa do spiracenia i kosztowała przynajmniej kilkaset Eurobaksów.
Wyszukiwanie nie przyniosło żadnych rezultatów. Glorii i Miguelów a nawet małżeństw o tych imionach było owszem całkiem sporo, ale nie zgadzały się daty, twarze (jeśli były) ani miejsca. Co najmniej kilkunastu Miguelów z Północnej Kalifornii zginęło w ostatnich latach gwałtownie, w tym paru od broni palnej, ale akurat jedyny, który poniósł śmierć w San Francisco był starszym operatorem koparki, który zginął w wypadku na budowie. W notkach o zgonach zdjęć raczej nie było. Znalazła dwa dostępne publicznie sieciowe nagrobki - strony ze zdjęciami zmarłych, gdzie można było zapalić wirtualną świeczkę - lecz żaden nie należał do Miguela ze zdjęć.

Myślała intensywnie o całej sprawie i, co za wyczucie, dostała akurat wiadomość od Rasco:
“Joł. Wisisz Janis przysługę. Konto należy do niejakiego Petera Watersa. Dowiedzenie się o nim czegoś więcej będzie już kosztować.”

Kurwa. Petera Watersa? Czyli jej John to Peter?

John Peters + przestępstwo, pobicie proces sądowy, więzienie.

Niestety, poszukiwania znów nie dały konkretnych rezultatów. Jedyny Peter Waters powiązany z przestępczością był pięćdziesięcioletnim farmerem z Ohio, skazanym za używanie modyfikowanych nasion rzepaku bez licencji korporacji Monsanto.

Do Rasco poslała zwięzłą odpowiedz:
„Nieważne, niech zostawi tą sprawę. Widzimy się w Niewidzialnym przed siódmą?”

“Się wie, i będziemy robić hałas \o/ “

Chowając z powrotem zdjęcia Liz uświadomiła sobie, że nie jest całkiem pewna czy ułożyła je we właściwej kolejności. To z plaży było pod tym z lasu, ale pozostawała rodząca niepokój nutka niepewności. Znała Johna na tyle, by wiedzieć, że zwraca on uwagę na takie szczegóły.

- Kurwa - powiedziała na głos i zaczęła się rozglądać.
Bo skoro John czy też Peter ma taką paranoję to czy nie zamontował we własnym domu kamer i jej małe przeszukanie się właśnie nie nagrywa?
Mieli się nie okłamywać - pomyślała.
Kratkę wentylacyjną zostawiła odkręconą, nie przesunęła dostawionego tam krzesła. Zdjęcia zostały na blacie w kuchni obok talerza z niedojedzoną jajecznicą.

Potarła skronie pełna wyrzutów sumienia.
Nie powinnaś go szpiegować, Liz. Jesteś psychicznie chora. Zniechęcasz do siebie ludzi.

Zarzuciła na siebie koszulę Johna. Jedną z tych, które nadal nim pachniały.
Zatrzasnąwszy za sobą drzwi wbiła do niego krótką wiadomość tekstową.
"Przepraszam. Nie powinnam była. Już żałuję. To pojebane."

Nie, Liz, to ty jesteś totalnym pojebem - pomyślała odpinając rower.
Van Howl właśnie podjeżdżał.
 
liliel jest offline  
Stary 01-11-2017, 21:48   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

- Fuuuck. - skomentował sytuację Billy i usiadł. Przynajmniej tym razem nie było w jego łóżku ślicznotki którą miałby pamiętać tylko przez mgłę. Gówniana sprawa… mierzyć się z konsekwencjami czynów, których przyjemnych stron się nie pamiętało. Siedząc próbował pozbierać myśli. No tak! Howl!
Ruszył chwiejnym krokiem w kierunku wyjścia z pubu.Trochę go suszyło, głowa mu trochę nawalała. Nic czego nie rozwiążą ziółka zaufanego dealera. Wszystko naturalne oczywiście, w końcu “rodzinie” można było jeszcze zaufać. Zresztą Billy nie planował kupować nic twardego, ot ziółka z koralikowej apteki. Te jednak musiały poczekać. Pierwszym celem był vanik Howl, do którego trzeba było się wdrapać, uruchomić zapis ostatniej trasy i odpalić ją w odwrotnym kierunku. I można było się kimnąć w podróży.

- Ja pierrdolę, Lamia… - Chris wytoczył się z sali prób ze zbolałą miną. Skatowanie replayem pakistańskiego disco na pobudkę było ostatecznym dowodem na to, że maszyny nie posiadają duszy.
Perkusista prawie zderzył się z Billym chcąc dochybotać się do kibla, naprzeciw dokładnie przeciwnej trasie Rebela, który zmierzał do wyjścia.
Sully oparł się o ścianę niby to przepuszczając muzyka, niby to łapiąc pion z pomocą ściany.
- Billy, gdzie ten koncert? - wybełkotał wciąż będąc na granicy snu i jawy. - Muszę tam pojechać holo szykować.
- Spadaj… nie dadzą… - burknął Rebel Yell. - Musisz przygotować… przenośny zestaw.
W tej chwili nie miał czasu ni ochoty wyjaśniać szczegółów. - Tak.. przenośny.
Po czym uruchomił e-glass, by nadać wiadomość do Howl, w odpowiedzi na SMS’a którego mu przesłała.
- Nie… muszę nagrać scenę do oprawy. Mam pomysł. - Sully zaczął po kieszeniach spodni szukać fajek. - Więc muszę być tam wcześniej.
- Gówno musisz… to Niewidzialny. Sceny jeszcze nie ma. Dopiero powstanie. - burknął Billy i potarł czoło przypominając sobie. - Gdzieś…w Glen Park.. starej stacji metra… na pociągu… dachu. Cholera jak zaczniesz się tam kręcić, ujawnisz miejscówkę. Jak ujawnisz… miejscówkę too… będzie po koncercie.
- To będzie więcej ludzi - Chris wyszczerzył się nie wiadomo czy na kończenie wypowiedzi Billa, którą mu przerwał, czy znajdując w kieszeni złamanego szluga i zapalniczkę. - Nie bój, będę ostrożny. Spotkamy się na miejscu, tylko gary mi zabierzcie.
- Taaa… akurat nie kojarzysz mi się z ostrożnością. Zresztą jak dla mnie oprawa może być prowizoryczna. Będą headhunterzy na koncercie, a oni… raczej zainteresują się jak gramy. A nie jakie fajerwerki puszczamy w tle. - odparł Rebel Yell wzruszają ramionami wyminął Chrisa. - Spieszę się.
- Aye, leć. Tylko na bogów chaosu weź autopilota. - Sully klepnął kumpla w ramię. - A mam pomysł by zrobić coś fajnego. Nie zaszkodzi. Trzym się. - Sully zapalił połówkę papierosa i skierował się ku salonowi, zaś Billy na zewnątrz, do vana.

Pojazd z zaprogramowaną trasą w końcu dojechał na miejsce. Billy rozejrzał się dookoła i przez e-glass połączył z Howl.
- Karoca już czeka księżniczko. - rzekł zadziornie.

Howl wsiadła, usadowiła się wygodnie i zrzuciła buty. Potem przyjrzała mu się uważnie. Włosy nadal miała jeszcze trochę wilgotne, przez co sprawiały wrażenie nieco bardziej ujarzmionych niż zazwyczaj. Tak poza tym wyglądała w miarę dobrze.
- Księżniczka z radością zasiadła. - Oznajmiła. - Jakaś muza? - Poklikała na holofonie, który miała sparowany z systemem nagłośnienia w aucie. - Italo disco? Atari Teenage Riot? A może coś romantycznego?
- Na co masz nastrój… może coś klasycznego? - zapytał z uśmiechem Billy nadal siedząc za kierownicą. - Pojedziemy do Izziego, na tereny Dzieci Kwiatów. Izzy sprzedaje różne ziółka. Znajdzie się coś na ból głowy wprost z apteki matki natury.
- Na ból głowy? - Skrzywiła się sceptycznie. - A na popierdalanie na scenie jak mały robocik mimo że noc była wyjątkowo ciężka? Jak tam u was w ogóle? Widziałam że mieliśmy gości. Mam nadzieję że nikt nie uprawiał żadnych fikołków w moim łóżku, co?
Klasyka, no dobrze. Howl zapuściła Orffa i jego “O fortuna”.
- Nie wiem… szczerze powiedziawszy nie pamiętam. - zaśmiał się Billy i wzruszył ramionami. - Mogę jedynie potwierdzić, że ja się w twoim łóżku nie obudziłem. No i nikt się do mnie rano nie tulił.
Spojrzał na Howl dodając. - Kokaina i inne naturalne wspomagacze są również w zasięgu Izziego.
- No to zajebiście. - Wyszczerzyła się w uśmiechu, ale jej oczy pozostały dziwnie smutne. - Mam za dużo myśli w głowie, jeszcze trochę i mi odpierdoli. - Prawa ręka jej chodziła, wybijała jakiś skomplikowany rytm na oparciu. Poruszała się nawet szybciej, niż kiedy grała na swoim ukochanym pianinie w Warsaw. - Okazało się, że kawa na to nie pomaga. Wiesz jak to jest, jak tankujesz kofeinę bo myślisz że przestaniesz czuć się parszywie, ale wszystko co dostajesz to Hiperprzyśpieszone Uczucia? O kurwa, ale na prochach może być gorzej. - Klepnęła się w czoło. - Accelerated Depression™, powinnam napisać taki kawałek. O, czekaj. - Przewinęła na holo jakieś wiadomości. - Liz chce żebyśmy po nią wpadli. - Odpisała szybko, poczekała chwilę na odpowiedź, a potem pochyliła się do przodu i szybko przeprogramowala trasę. Przy okazji dorzuciła też kolejny kawałek, rezygnując z muzyki klasycznej na rzecz progresywnego rocka, konkretnie “Blood on the Tightrope” Lunatic Soul. - Nie umiem wyrzucić tego gówna z głowy, jak bym nie próbowała. Oczywiście - zaśmiała się w sposób który stanowił zaprzeczenie wesołości. - To że spędziłam noc w jej mieszkaniu, spałam w jej łóżku i upijałam się z jej facetem, pewnie nie pomogło. Ale naprawdę napiszę ci o tym kawałek.
- Nie brzmi jak powód dla wyrzutów sumienia… gdybyś spała z jej facetem to może…- zamyślił się Rebel Yell nie bardzo rozumiejąc targające nią uczucia. - Co cię tak dobija? Że zginęła? To smutne i tragiczne… ale przecież nie zginęła przez ciebie.
Howl zamilkła na jakieś pół minuty.
- Spałam to nie. To znaczy nie teraz. Kiedyś. - Przygryzła dolną wargę. - Sorry w ogóle, że ci się z tym narzucam. Miałyśmy… Między sobą. - Wykonała gest ręką, pokazała na siebie, a potem przed siebie, gdzieś na powietrze, potem znów na siebie. - Didi i ja, miałyśmy, coś. Wiesz, jak to jest jak coś się dzieje ale nie mówi się, że coś się dzieje, albo nie rozumiesz czemu ktoś coś robi, jakoś się zachowuje, i uciekasz… - Chyba naprawdę wypiła wiele kawy. - Ale to cię też przyciąga. - Zacisnęła powieki, oczy jej się zaszkliły. - A potem coś się dzieje, i już się nigdy nie dowiesz. Bum, kurtyna. W sumie Anastazja mi ją trochę przypomina, może dlatego czasem niektóre jej odzywki czy zachowania tak mnie wkurwiają.
- Nie wiem komu zazdrościć, tobie czy jej. - mruknął cicho Billy i potargał czuprynę Howl przyjacielskim gestem. - Daj sobie jednak spokój z tym. Masz prawo smucić się z powodu tej straty i prawo wspominać miłe chwile, ale rozkładanie na kawałki… tego co mogło być…
Wzruszył ramionami. - Zawsze mogło być gorzej. Ja tam wolę ufać swoim instynktom. Jeśli mówią, że trza wiać… to wieję.
- Tak, widziałam. - Prychnęła śmiechem. - “Billy spiepsza przed policjom”, czy jak to tam szło? I czego zazdrościć?
- Wspaniałego tyłka na przykład. I tego że mnie nie złapał. - Rebel Yell niespecjalnie się przejął jej przytykiem.
- Nie nie nie, czekaj. - Potrząsnęła głową. - Powiedziałeś że nie wiesz komu zazdrościć?
-Powiedziałem tak? - zamyślił się teatralnie mężczyzna i uśmiechnął bezczelnie dodając. - Musiało coś ci się przesłyszeć moja śliczna. Z pewnością… poza tym… - spojrzał podejrzliwie wprost w jej oczy. - ...czyżby ci zamartwianie całkiem przeszło? Proszków już chyba nie potrzebujesz?
- Och, wiesz. - Machnęła ręką. - Nie jestem stworzona do tego, żeby czuć się nieszczęśliwą, wprost przeciwnie. Uwielbiam się śmiać i wiesz, po prostu się bawić. Nie chcę tego rozdłubywać, ale chcę przez to przejść jak, wiesz, normalna ludzka istota. Poza tym jak pomyślę, że ktoś, może, coś do mnie czuł… A teraz to już, cokolwiek to było, to koniec. Nawet nie wiem… - Ściszyła głos i odkaszlnęła, bo brzmiał wyjątkowo ochryple. - Jak to jest. Jak to jest czuć coś takiego. Od kogoś. Albo w sobie.
- No no no… przecież codziennie umieram ze smutku, bo Howl nie chce zostać Howlingwolf. - załamał się teatralnie Billy i znów potargał włosy kobiety. - Nie uważam się za eksperta od takich spraw jak romanse, ale z pewnością… z pewnością… są fani naszego zespołu, którzy nie wzdychają do Anastazji, a do ciebie właśnie. Więc na pewno jesteś kochana przez jakieś nieśmiałe osoby.
Znowu się zaśmiała i pochyliła się, żeby oprzeć mu głowę o ramię.
- Wiesz jaką mam zasadę, żadnych fanów. - Zamknęła oczy. - No, chyba że ktoś byłby naprawdę, naprawdę… Nie, zresztą nie wiem. Chyba nie mam żadnego swojego typu. I nie mów tak, bo w końcu kiedyś zmienię ksywkę.
- Na pani Rebel Yell może? - zażartował Billy i dodał cicho. - Wiesz co jest ciekawego w zasadach? Czasami słodko jest je nagiąć… lub złamać.
- Taaaaa. - Howl znowu zamilkła. - Wiem, czasem mam wyjątkowo słabą silną wolę. - Ziewnęła, a potem pokręciła się chwilę, żeby oprzeć się wygodniej. - Wiesz, co on zrobił wczoraj? Pocałował mnie.
- Dość niefortunna okazja na takie pocałunki. - przyznał Rebel Yell i znów potargał czuprynę Howl, jakby była małą dziewczynką. - Ale czasem… nam odbija z żalu. Nam. Facetom. My nie możemy płakać.
- No on się raczej tym za bardzo nie przejmował. - Mruknęła. - Nie to że uważam że to coś złego. Wręcz przeciwnie, wolę wrażliwych… Ludzi. Ech, poza tym wiesz, to jednak takie… Przedmiotowe. Faceci - ożywiła się nagle - też się czasem tak czują?
- Też. Chyba. - wzruszył delikatnie ramionami Billy i zamyślił się. - Ale wiesz… to już taka epoka. Wszystko jest zabawą, seks też. Ot rozrywka dla mas.
- A czy ludzie nie powtarzają tego już od ładnych kilku dekad? - Sprawdziła trasę na konsoli auta. - Zaraz zgarniamy Liz. - Otarła oczy. - Dobrze że mamy dziś ten koncert, bo dawno nie czułam takiej potrzeby wyjścia na scenę.

Liz nie wyglądała jakby tę potrzebę z Howl podzielała. Odsunęła przesuwne drzwi vana, cisnęła z tyłu złożony rower i sama walnęła się jak długa na tylnej kanapie.
- Hej - ochrypły głos zdradzał że ani zeszłej nocy nie próżnowała ani się nie oszczędzała. - Jeśli nie strzelę jakiejś kreski to wypadniemy dziś wieczorem jak kapela nastolatków na przeglądzie szkolnych talentów.
- Dobra… przejmuję dowodzenie. Jedziemy do Dzieci Kwiatów. Wiem na jakiej uliczce urzęduje Izzy. - rzekł Billy i przejął kontrolę nad pojazdem.
- Siostro. - Howl podniosła się nieco i wystawiła w kierunku Liz rękę do przybicia piątki. - Zaiste doszliśmy już do takiego wniosku, jako rzecze Bill. Ej, Bill, stary, ale może lepiej nas nie rozbijaj, co? Jestem za młoda i piękna by umierać, wróćmy do tego autopilota, co?
- Tam gdzie jedziemy… autopilot nie jest potrzebny. - rzekł złowieszczym tonem Billy i zaśmiał się równie “złowieszczo”. Spojrzał na obie pasażerki. - Jeżdżę na Green Wraithcie. Myślę że poradzę sobie z czymś tam powolnym jak miejski van.
Liz usiadła z niemałym trudem. Przybiła piątkę Howl, kierującego pojazdem Billa przeczochrała po jasnych włosach.
- Jeśli się wczoraj naprułeś to lepiej wrzuć autopilota - Liz poparła koleżankę. - Złapią cię i nie zagrasz w Niewidzialnym, nie kuś losu.
- Naprawdę was wszystkich kocham. - Howl wróciła do swojej poprzedniej wygodnej pozycji na ramieniu Billa. - Hej, Liz, co tam u ciebie? Widziałaś że ominęła nas całkiem niezła impreza w naszych skromnych progach?
- Nie pierwsza i nie ostatnia - uśmiechnęła się jakby ona z kolei nie specjalnie żałowała. - Spędziłam świetną noc. Mój… - szukała odpowiedniego słowa, ostatecznie je przemilczała i pociągnęła dalej - zabrał mnie nad ocean. Powrót pamiętam kiepsko ale było... było… - Liz miała tego dnia ewidentne problemy z wysłowieniem. - A gdzie ty zabalowałaś?
- Już minęło sporo czasu od imprezy. - mruknął Billy drapiąc się po karku. - Procenty ze mnie zeszły i będziemy jechać powoli… babcinym tempem. Zresztą ten wozik szybciej pewnie i tak nie umie.
- No wiesz co, jak możesz tak obrażać Zgonka. - Howl wymierzyła Billowi żartobliwego kuksańca pięścią w ramię. - O rany, ocean? Wow. Brzmi jak fajna randka. Hmm, ja byłam u Simona. - Odkaszlnęła. - Karmiłam jego kota i takie tam.
- Kim jest, kurwa, Simon? - Liz zmrużyła oczy przed słońcem. Drażniło ją potwornie więc płynnym ruchem sięgnęła po okulary słoneczne Howl i zdjęła je jej z nosa. - I czy „takie tam” to zawoalowany termin na radosne bzykanie?
- Yyyy… - Nie. - Howl zrobiła dziwną minę. - To ten, jak to się nazywa, wdowiec po Didi.
- A tak, po tej twojej kumpeli. - Okulary przeciwsłoneczne wyładowały na nosie Liz a ona sama wróciła do półleżącej pozy zaplatając pod szyją ramiona. - Zauważyliście, że oni giną co trzy dni? Myślicie że to przypadek czy jakiś pierdolony wzór tego psychola?
- Możliwe… - zamyślił się Billy. - ...w końcu ci seryjni zawsze mają jakieś swoje rytuały. Możliwe że czas też ma tu znaczenie. Trochę by mnie to martwiło, bo wiesz… to oznacza, że muzyków łatwo dopaść.
- O kurwa, co? To znaczy że JUTRO ten świr kogoś znowu zabije? - Howl się znowu poderwała. - W ogóle myliłam się wcześniej, no, tak jak gadałam z Simonem to nie znałam Didi aż tak z tej strony, ale okazuje się że to “Imagine” jednak do niej bardzo pasowało, bo to były jej, jak to powiedział… Zatracone ideały czy jakoś tak? A to znaczy że musi chyba dość wiele wiedzieć o swoich ofiarach.
- Pojutrze. W niedzielę - sprostowała Liz. Z kieszeni narzuconej na podkoszulek męskiej i sporo za dużej koszuli wysupłała papierosa i wsunęła do ust. - To pewnie ktoś ze środowiska. Muzykę tworzy lub w niej siedzi.
- Nienie, Didi znaleźli wczoraj, ale zaginęła w środę. - Kolejne potrząśnięcie ciemnymi kudłami, przeczące. - Prawie spod samego domu ją zgarnął, wyszła tylko po zakupy. Nie musi być do tego muzykiem. Wręcz brzmi to na kogoś kto ma raczej, nie wiem, może policyjne doświadczenie, może coś innego, ale wiedział jak ominąć kamery. - Tymczasem z głośników auta poleciało “Love Interruption” Jacka White. Na co Howl się rozpromieniła. - Nie chciałam za bardzo wypytywać, ale podobno policja cośtam robi. Rzecz jasna podejrzewają Simona, bo cośtam cośtam jakaś statystyka że kobiety najczęściej zabijają ich faceci. - Howl zacisnęła usta.
- Podgłośnij - Liz strzeliła benzynową zapalniczką, zaciągnęła się z błogą miną. - Lubię, choć wolę go w Dead Weather. Mosshart winduje im poziom.
- Ech, jedno słowo. Lazaretto. - W sumie Howl nie musiała tego mówić, jej gitara ostatnimi czasy brzmiała w podobny sposób jak w tytułowym kawałku tego albumu. Inna sprawa że ciągle przechodziła przez różne style. Podgłośniła z szerokim uśmiechem. - Chociaż, tak właściwie, zależy od dnia. A “Steady as she goes to” jeden z pierwszych kawałków które uczyłam się grać. Czy to wielki obciach się do tego przyznać? - Podrapała się po głowie. - Brat mnie tego uczył. Właśnie, może go dziś poznacie, jeśli spełni obietnicę i się dotelepie do Niewidzialnego. Kiedyś grał w kapeli, ale w końcu postanowił iść w ślady rodziców. A jak jesteśmy przy prawnikach, to co z tym Alamo? Nie jestem pewna czy jakoś to przyklepaliśmy na mur beton? A już się rozeszły wieści że gramy i mogą nas zgarnąć prewencyjnie tak jak Anastazja mówiła.
- Mój mózg nie pracuje na wysokich obrotach, ale gdy teraz o tym mówisz... - Liz zaciągnęła się szlugiem, kłąb dymu rozbił się o sufit vana. - Chyba daliśmy Anastazji zielone światło aby dopinała sprawę. Znaczy, zagramy w Alamo.
- Jaki poziom ogaru. - Howl zaśmiała się i pogładziła Liz po ręce. Kontakt fizyczny nie był dla niej żadnym tabu, była typem osoby do której zawsze można było przyjść jeśli się potrzebowało do kogoś przytulić. - Hej, wszystko okej? I mogę wysępić fajkę? Boję się. - Odetchnęła ciężko. - Że coś się tam może stać. Hej, Bill, nie śpij.
- Nie śpię. Nie śpię… wygląda na to że jako jedyny tutaj miałem grzeczną noc. - odparł Rebel Yell. - Zresztą czemu miałbym wtrącać się w wasze świergotanie.
- Sranie, a nie świergotanie. - Padła cięta riposta Howl. - I weź mi tu nie pierdol, widziałam cię na tym selfiaczku, miałeś konkretnie skutego ryja. Poznam ten widok zawsze i wszędzie. Co to za rozbieranki i czemu wycięliście Chrisowi penisy na głowie, co?
- Hmmm… czy ja wiem? Chyba już to miał jak przybyłem. Tak czy siak, po wszystkim poszedłem grzecznie lulu. - Odparł krótko Billy.
- I nie spytałeś? - Howl rozbawiło to jeszcze bardziej. - Jak was nie kochać, co? Nie da się. Ej, no sorry, Liz, że tak nawijam, ale śmierć Didi i spotkanie z jej mężem, u nich w domu, mocno mnie trzepnęło i muszę odreagować. Poza tym wiem że ja jako jedyna z nas tchórzę, że może powinnam być bardziej kozacka czy jarać się zadymą, ale mam powody. - Spoważniała, mówiła ciszej. - Mówiłam ci wczoraj, Bill. - Próbowała zsunąć sobie okulary na oczy i dopiero wtedy zorientowała się, że ma je Liz.
- Nie spytałem… podobnie jak nie pytałem, czemu sądziły że Chris ma apetyt… na “męskie parówki”. Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. - ocenił Rebel Yell starając sobie przypomnieć szczegóły wczorajszej imprezy.
- Fuuu… Męska parówka, to brzmi okropnie. - Howl się skrzywiła. - Ale co w tym złego, że facet lubi innych facetów w sumie? Kurwa, mamy dwudziesty pierwszy wiek.
- Może i nic złego… ale głupio o takie rzeczy wypytywać. Zwłaszcza gdy samemu nie jest się ciekawym. - stwierdził ironicznie Rebel Yell. - Sama możesz go spytać, jeśli cię to interesuje.
- Czemu głupio? - Howl nadal nie pojmowała. - I zaraz wypytywać. Normalna rzecz, o której można gadać jak o każdej innej. Ja z tego nie robię wielkiej tajemnicy. Ty możesz powiedzieć, o fajna laska, albo o fajny kolo, każdy może, o tym się po prostu gada. - Wzruszyła ramionami i potargała znów ciemne loki. - Nie rozumiem czemu to obraza że ktoś lubi takich czy innych ludzi. I takie żarty są dość chujowe.
Billy spojrzał na Howl pobłażliwie, ale nie skomentował jej wypowiedzi, ani tego że pewnych spraw nie rozumiała.
A przynajmniej w jego odczuciu, z punktu widzenia Howl rozumiała aż za dużo. W odpowiedzi na to spojrzenie odsunęła się i popatrzyła spode łba, marszcząc brwi.
Ponieważ poszczególne kawałki Howl wrzucała manualnie, muzyka już jakiś czas temu ucichła.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-11-2017, 21:53   #40
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Liz obróciła się na drugi bok skręcona w fantazyjny paragraf na zbyt krótkiej kanapie vana. Chyba na moment przysnęła.

Wjechali właśnie do południowo wschodniej części Sunset District, położonej na wzgórzach i najbardziej zniszczonej przez trzęsienie ziemi. Większość okolicznych domów osunęła się wraz ze stokami wzgórz i już tak pozostała, tworząc malownicze rumowiska.
Teraz była to baza Dzieci Kwiatów, chyba najbardziej oryginalnego gangu San Francisco. Była komuna neo-hipisowska, która po trzęsieniu ziemi uzbroiła się dla samoobrony a następnie rozrosła i przejęła większą część handlu narkotykami w zachodniej części miasta.

Znajomy Billy’ego mieszkał na końcu ślepej uliczki przy Hawk Hill Park. Jemu akurat się powodziło, co było widać po nowej i wystawnej chałupie, z ogrodzenia której obserwował ich czarny kot. Gdy Rebel Yell dał mu znać na holo, Izzy - w błyszczącej koszuli i ze wstążkami wplątanymi w długie włosy - podszedł do furtki uśmiechając się szeroko a następnie jeszcze szerzej na widok Howl i Liz.
- Rebel wraz połową kapeli, no no! Jestem Izzy - przedstawił się dziewczynom i otworzył furtkę, podając dłoń Billy’emu. Mówił powoli, jakby trochę zamulony, a na pewno pod wpływem jakiejś używki. - Wbijajcie, napijecie się czegoś? Chcecie popływać w basenie?
- Pływać niekoniecznie. Pomoczyć się mogę - Liz minęła kolesia nonszalanckim krokiem i weszła jak do siebie.
- Jest brodzik - rzekł Izzy, opierając się o furtkę i gapiąc na jej tyłek.
Na tyłach domu faktycznie był basen, zaś obok ogródek warzywny i kilkanaście krzewów konopi indyjskich. Oraz automatyczna wieżyczka z karabinem maszynowym.
- Mam też zajebistą syntkokę, jakbyście chcieli - powiedział, mrugając okiem.

Howl miała mieszane uczucia związane z wysiadaniem z samochodu i to było widać. Zanim auto się zatrzymało, sięgnęła do schowka i jakby nigdy nic schowała pod kurtką spluwę. Ta syntetyczna-eko-skóra miała kilka zalet, była lżejsza i bardziej przewiewna, także chodzenie w niej na grzbiecie nie równało się samobójstwu. No i łatwo było pod nią zamocować broń.
- Cześć, Izzy. - przywitała się podając mu rękę. Trzymała się raczej z tyłu, za Billy’m.

- Syntkokę... - Liz smakowała dźwięk tego słowa oglądając się na pozostałą dwójkę. Zsunęła niżej okulary Howl by dać wzrokiem wyraz pełnej aprobaty. - Bill, jestem ci winna dwie dychy, pożycz do okrągłej kwoty. Zresztą Izzy na pewno da nam rabat w ramach zniżek dla zespołów, prawda Izzy? - puściła dilerowi oko dochodząc do basenu i bez pardonu ściągając koszulę, przyciasny t-shirt z Bowiem i krótkie spodnie spreparowane z obciętych dżinsów. Pod spodem chowała bieliznę nie od kompletu i opalone na złoto, szczupłe ciało z zarysowaną linią mięśni i rozsianymi chaotycznie geometrycznymi tatuażami.
- Jasne, po starej znajomości - uśmiechnął się do niej Izzy. - sześć dyszek za gram.
- Nie ma co liczyć na darmową degustację? No wiesz, żebym miała pojęcie, że produkt jest wart swej reputacji - Liz się nieźle targowała jak na gołodupca z dychą eurodolarów na koncie. Usiadła na brzegu basenu i dość płynnym ruchem zsunęła się do wody. - I tak, Izzy, napiłabym się zimnego piwa. Dzięki że pytasz.
Bezczelność Liz mogłaby wydawać się wkurwiająca gdyby jej szeroki powabny uśmiech nie niwelował gładko wszystkich negatywnych odczuć.
- Daj spokój, ja stawiam. - Howl machnęła ręką. Zdawała się nie być zachwycona faktem przebywania na terytorium gangu dłużej niż to konieczne. I nawet widok basenu nie skłonił jej do wyzwolenia tego, co chowała pod ubraniem. - Gram to dużo?
- Początkująca? - wyszczerzył się Izzy. - Pół gieta tego cudownego towaru sprawi, że każdy będzie czuł się jak bóg przez całą noc. Ale jak ktoś wcześniej nie próbował, niech zacznie od ćwierci.
Billy tymczasem uruchomił e-glass i wystukał palcem na nim krótką wiadomość do Liz.

Nie próbuj za bardzo wykorzystać mojej znajomości z Izzym. To nic nie da. Wbrew pozorom, nie mam tu za dużo chodów.

Po czym zwrócił się do Izziego. - Niech będzie kilka gramów… dwa chyba wystarczą?
Spojrzał znacząco na Liz, a potem na Izziego śliniącego się na te widoki jak pies na kawałek naturalnego mięsa. Zrozumiała reakcja w tej sytuacji.
- I jakieś naturalne ziółka na kaca z twych plantacji… też by się przydały. I może coś co może robić za antydepresant? - zerknął na Howl czekając czy potwierdzi jakimś gestem, że nadal czegoś takiego potrzebuje.
- Początkująca? - Howl prychnęła. - Nie. Nigdy nie musiałam się zajmować takimi pierdołami. - Machnęła ręką. - Billy, nie rozpędzaj się, to że mówię że płacę to nie znaczy że możesz szaleć.
- Podzielimy się kosztami najwyżej.- machnął ręką Rebel Yell.- Lepiej kupić raz na dłużej, niż potem wracać raz po raz.

Izzy tymczasem wszedł przez taras do domu i wrócił po chwili ze schłodzoną butelką Pilsnera i szklanką, do której nalał Liz piwo i postawił przy niej na krawędzi basenu. Na podstawkę pod kufel nasypał małą kreskę białego proszku i podał Delayne.
- Degustacja dla pani - uśmiechnął się, po czym zwrócił do Billy’ego i Howl: - syntkoka to najlepszy antydepresant. Lepszy niż wata cukrowa i słońce. Ile zielska do tego? Stuprocentowo organiczne, sam nawet nie zaczynam dnia bez niego.
- No ja nie wiem kto potrzebuje antydeprecha - Howl popatrzyła na Billa i stuknęła się lekko w czoło palcem - ale ja nie, matka dostatecznie dużo tego we mnie wepchnęła w przed moją osiemnastką. Zielsko brzmi dobrze, hmmm, w sumie chyba potrzebuję na… - Przygryzła dolną wargę. - Prywatne potrzeby. Ile mi wystarczy na tydzień przy sporadycznym użyciu?
- Nie wiem co dla ciebie znaczy sporadyczne, złotko - rzekł Izzy. - Ale cztery giety powinny ci starczyć.
- Syntkoka za mocna na kaca. Izzy nie masz czegoś lżejszego? Może być legalne. - zażartował na koniec Rebel Yell.
- Stara dobra amfa w małej ilości - opowiedział diler i roześmiał. - Albo wypij se Red Bulla czy coś.
- A po ile ta twoja organiczna eko maryjanna? - Howl wolała najpierw porównać cenę z tym co można było dostać legalnie.
- Dwie dyszki za gram - odpowiedział. - Jasne, w Walmarcie kupisz taniej, ale gówno z przemysłowych plantacji, z pestycydami, gmo i chuj wie czym. Ja sklepowego nawet kijem nie tykam.
- Jakbym słyszała moją matkę. - To nie była prawda, ale cóż, Howl lubiła sarkazm. Matka żłopała tylko wegańskie wino litrami.
- Gwarantuję że Izzy ma wszystko prosto od mateńki Natury… lub robione z miłością do chemii. - stwierdził żartobliwie Rebel Yell.- Dawaj tę amfę dla mnie.
- Ok, podsumowując zamówienie - Izzy klikał w powietrzu w ekranik e-glasów - dwa gie pudru, gram fety, cztery zielonego dla koleżanki, dla ciebie też jakaś trawa? I dla drugiej koleżanki? - obejrzał się na Liz.
- Może następnym razem Izzy. - Billy wolał nie przesadzać na razie z zakupami. Na to przyjdzie czas później. Może gdzieś po koncercie, jeśli headhunterzy ich wypatrzą.

Liz wyłączyła się z rozmowy chlapiąc się w basenie. Nurkowała, wypływała na powierzchnię, próbowała pływać, szła na dno, znów nurkowała i wypuszczała pod wodą korowody bąbelków. Gdy jej się znudziło gibkim ruchem wyskoczyła z basenu i ociekająca woda przysiadła na murku akurat by usłyszeć pytanie Izzy'ego.
- Dla mnie nic. Wpadnę jak będę przy forsie - uśmiechnęła się wycierając mokre dłonie w jeansowe szorty. Z kieszeni wydobyła ozdobna szklaną rurkę i wciągnęła proszek z tacy. - Wow. - Potarła płatki nosa, resztkę proszku zebrała palcem i wtarła w dziąsła. - Trzepie.
- Co nie? - wyszczerzył się Izzy. - Panie Fuffles! - zawołał. - Kici, kici, skurwysynu!
Z mieszkania wybiegł bury kot i usiadł przed nim jak wytresowany piesek.
- Przynieś dwa razy puder i raz fetę - polecił mu diler i kot pobiegł gdzieś przez szparę w płocie.
- Auu, Liz. - Howl się skrzywiła i przyłożyła ręce do piersi. - Prosto w serce. - Zatrzęsła się jakby właśnie dostała postrzał, a potem powoli osunęła na kolana.
- A jak tam na starych śmieciach, bo różne plotki do mnie dochodzą. - zapytał Billy przyglądając się to Liz to Izziemu.

Diler obejrzał się na dziewczyny, jakby zastanawiał się ile może przy nich powiedzieć.
- Jack ostro rozkręca działalność - rzekł bez entuzjazmu. - Idzie na konflikt z Locos. Zrobiło się niebezpiecznie, stąd to cacko - wskazał na wieżyczkę z karabinem maszynowym. - Pogadamy jak kiedyś wpadniesz sam.
Liz wzruszyła ramionami nie bardzo rozumiejąc o co kaman. Zaczęła wciągać ciuchy na mokre ciało. Usiadła na leżaku przy basenie łapiąc słońce i popijając piwko oraz czekając aż pozostali sfinalizują transakcję.

Izzy poszedł do domu po zielsko i wrócił akurat gdy z sąsiedniej, zrujnowanej posesji przybiegł kot, niosąc w pyszczku trzy torebeczki: dwie czerwone i jedną zieloną.
- Dobry Pan Fuffles! - pogłaskał go diler, wyjmując mu z pyszczka torebeczki i podając Billy’emu. - Bioniczny - wskazał na kota. - Podobno pierwsi wpadli na to Hindusi. Najpierw szkolili zwykłe żywe małpy, ale same wciągały kokę, więc przerzucili się na roboty. Dla mnie idealne rozwiązanie, nie trzymam na chacie nic nielegalnego poza odrobiną na własny użytek. Gliny mogą mnie pocałować w dupę. No dobra, to będzie stówka od ciebie - rzekł do Rebel Yella - i sto czterdzieści od koleżanki - zwrócił się do Howl, wyjmując czip gotówkowy do przyjęcia przelewów.
- Jasne… spoko… - odparł nieco roztargnionym tonem Billy, sięgając do portfela.
- Ostatnia szansa, piękna. - Howl podniosła się i popatrzyła na Liz. Przy okazji zniżyła trochę ton głosu, i zaczęła lekko parodiować sposób mówienia typowego macho. Jednocześnie zapłaciła niemalże odruchowo. - Mówiłam że stawiam, dzielimy się pół na pół? I dzięki, Izzy, hmmm Bill, Liz, chyba czas się już zbierać, co?
- Jasne... wracamy do Warsaw. Jak wyjedziemy z okolicy, ty możesz przejąć ster naszego okrętu. - zgodził się z nią Rebel Yell.
- Zgonek może przejąć swój własny ster. - Poprawiła go Howl już normalnym głosem. Upchnęła swoje nabytki w wewnętrznych kieszeniach kurtki. - Sprzedałam swój motocykl żeby go kupić, doceń go trochę zamiast tej ciągłej pogardy.
- To nie pogarda. To znajomość okolicy. Teren dookoła nas może się różnić od oficjalnych map umieszczanych w sieci. - wyjaśnił Billy krótko.
- No i? - Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę swojego auta. - Wciąż ma te wszystkie zabezpieczenia antykolizyjne i takie tam. I na dodatek system zabezpieczający przed kradzieżą, który może też sobie poradzić z próbą napaści na kierowcę. Czego chcieć więcej?
- Niech ci będzie. Niech ci będzie. - Billy nie widział powodu by się z nią spierać. Ostatecznie był tu na wypadek, gdyby jednak pojawiły się kłopoty z powrotem.

Liz ruszyła za pozostałą dwójką nadspodziewanie radosna i uśmiechnięta. Zasalutowała Izziemu szyjką butelki po piwie.
- Dzięki za poczęstunek. Aaaa, i jeszcze jedno pytanie. Kojarzysz wśród gangów Frisco gościa, do którego zwracają się senior Diego?
Diler spojrzał na nią ciekawie.
- Diegów ci tu dostatek, ale jak señor to pewnie Diego Fontana z Los Locos. Jeden z ich szefów. Nie chciałabyś go spotkać, złotko.
- Los Locos? To nie jest gang Latynosów? - Liz odpaliła papierosa, wyciągnęła paczkę w stronę Izziego by go trochę przytrzymać.
- Głównie - odpowiedział. - Dzięki, ja tylko zielone.
- I skąd u pana Fontany taka paskudna reputacja?
- Lubi brutalne egzekucje. A dla wybranych ponoć ma w basenie dwa bioniczne rekiny, którym rzuca ofiary. Taki miły koleś.
- Ma jegomość fantazję - Liz zapatrzyła się na niewielki basen w ogródku Izziego i oczami wyobraźni dorzuciła do niego dwie krwiożercze ryby. - A jeśli ktoś mu mówi per senior Diego to norma czy wskazywać by mogło na bliższą zażyłość pracowniczą?
- Pewnie tak - Izzy wzruszył ramionami. - Dla obcych będzie senior Fontana. Locos to w ogóle banda pierdolców, skurwiele z niczym się nie liczą. Kontrolują przemyt naturalnej koki do obu Kaliforni a żeby utrzymać taki rynek trzeba być brutalnym. Lepiej trzymaj się od nich z daleka, złotko. Jeśli szukacie sponsorów to poszukajcie gdzie indziej.
- Dzięki za radę - Liz zdławiła glanem niedopałek, dopiła letni browar. - Gdybym była w potrzebie mogę do ciebie wpaść solo po zaopatrzenie?
- Zawsze, tylko daj znać wcześniej - uśmiechnął się szeroko, przesyłając jej swój numer. - Zapewniam też dostawy, ale nie w Mission, bo tam psy Locos polują na moje koty.
- Psy? To… nie jest żadna przenośnia, co?
Pokręcił głową.
- Bioniczne, jak Pan Fuffles tutaj - przykucunął, by pogłaskać kota, który przyniósł im dragi. - Ich psy raczej nie dilują, do tego Locos wykorzystują dzieciaki. Ale bioniczny pitbull może rozszarpać dorosłego mężczyznę, nawet uzbrojonego, bo zwykłą spluwą nie łatwo go powstrzymać. Mają jeszcze wróble i gołębie, do dilerki i szpiegowania, tak jak korpy i rząd, ale o tym to akurat każdy wie.
Spojrzał podejrzliwie w niebo, na parę przelatujących mew.
- Moja wieżyczka rozpoznaje i zestrzeliwuje sztuczniaki.
-To brzmi na jakąś wojnę.
- Wojnę? Nieee - cmoknął w powietrzu ustami. - Zwykłe podchody. Mam nadzieję, że na górze się jakoś dogadają i nie będzie prawdziwej wojny, bo wtedy San Francisco przestanie być tak miłym miejscem - westchnął.
- Pójdę już zanim odjadą beze mnie - Liz wskazała na vana przy wjeździe. - Dzięki za poczęstunki. Świat od razu nabrał barw.
Zapłaciła mu jednym ze swoich najurokliwszych uśmiechów.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172