Cisza absolutna działała Drake’owi na nerwy. Brak dźwięków otoczenia przyprawiał o paranoję. wydawało mu się, czy coś czaiło się w cieniach po lewej gdy mijał rozprutą szafkę? Oświetlił to miejsce latarką i nic nie znalazł. Z drugiej strony tak samo. W bezdźwięcznej pustce przepływał przez pełen śmieci korytarz i dostawał szału. Syk nabieranego powietrza. Dudnienie serca, coraz głośniejsze i szybsze. Odgłos przełykania śliny.
I nic poza tym.
Szum i trzask w eterze zaatakowały ledwo włączył radio. Dobre i to, jakiś inny hałas niż odgłosy pracującego ciała.
- Rohan? Jean? Linda? Nivi? - próbował wywołać inną żywą duszę.
- Sszzz...k sszzzzz.szz....k-kszz! - radio odpowiedziało sykiem i zakłóceniami.
- I twoją matkę też - kanonier wyłączył je i dalej poruszał się w ciszy, wzdrygając się co pięć metrów, gdy znienacka jego kombinezon atakowały kawałki Acherona. Jakby znalazł się w sadzawce piranii.
- Kto zamawiał zimny bufet? - mruknął pod nosem i potrząsnął głową. Podobne porównanie wywołało u niego zgrzyt zębów.
Cisza go dobijała, nie znosił jej. A teraz był na nią skazany.
- Ktokolwiek? - spróbował ostatni raz nawiązać kontakt.
Bez skutku.
- Kurwa no - miał ochotę w coś przykopać. Nie dość, że chyba siadła im komunikacji i wylądował albo w martwej strefie, albo na całym statku skończyła się era walkie-talkie, to na dokładkę miał paskudne wrażenie, że coś się na niego gapi.
Do tego drzwi które miał otworzyć zakleiły się, a nie było jak spytać się inżyniera czym to gówno rozpuścić. Abe też mógłby pomóc. Gdyby był na linii.
- Abe do diaska! - Drake warknął przez radio bez większej nadziei na odzew i przynajmniej się nie rozczarował. Spalić przeszkody nie było jak - ogień potrzebował tlenu, a próżnia go nie miała.
Raz jeszcze obejrzał drzwi, potem poświecił po najbliższym złomowisku i wyłowił z niego solidny pręt. Wbił go w przerwę we framudze i stękając zaczął pchać dźwignię. Puści to świetnie. Nie puści - przejdzie do zbrojowni po granat.
Zaczynał tracić cierpliwość do pokojowych rozwiązań.