Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2017, 19:14   #22
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Ojciec Zantus z ciekawością przyjrzał się nowoprzybyłym. Skinął głową druidowi, który pojawił się obok czarodzieja zupełnie niespodziewanie, uścisnął dłoń kapłana i poszedł dalej. Izambarda obdarzył dłuższym spojrzeniem. Sam był niemłodym już, siwiejącym, ale dobrze trzymającym się mężczyzną.
- Przepraszam najmocniej. Izambard Morieth się nazywam. Ojciec Zantus, jak mniemam? - zapytał wieszcz, wcześniej oczywiście składając krótki, grzecznościowy ukłon będacy wyrazem szacunku dla stojącego przed nim człowieka oraz pełnionego przezeń stanowiska. - Tak, tak mnie nazywają - kapłan uśmiechnął się dobrodusznie. - Lecz me imię brzmi Abstalar i nie mam nic przeciwko, aby się tak do mnie zwracać. W czymś mogę pomóc?
- Mistrz Corfilas przesyła pozdrowienia, kapłanie Abstalarze - powiedział, przekazując mu pięknie zalakowany obszerny zwój pergaminu - Mój nauczyciel przekazuje wszelkie dokumenty dotyczące stanu prawnego świątyni wraz z zapewnieniami, że teraz jedynie smoczy ogień byłby w stanie strawić ten kamień, i korespondencję, której treści nie znam. Przekazał również, iż w trakcie mojego pobytu w mieście mam służyć panu pomocą, jeśli będzie to konieczne.
Trochę zaskoczony Zantus odebrał pergamin, przyglądając się pobieżnie pieczęci. Uśmiechnął się do Izambarda.
- Dziękuję ci młody człowieku. Miałem nadzieję, że zjawi się osobiście… ale nigdy nie można mieć wszystkiego, oczywiście - schował papiery w kieszeni swojej szerokiej szaty. - Pomocy nam na razie nie trzeba, ten projekt był niezwykle skomplikowany, przyznaję, lecz efekt powala, nie uważasz? - spojrzał z wyraźną dumą w stronę katedry. - Baw się dzisiaj i ucztuj, niech szczęście Desny cię nie opuszcza.
Świątynia co prawda poświęcona miała być sześciu bóstwom: Abadarowi, Desnie, Erastilowi, Gozrehowi, Sarenrae oraz Shelyn, ale sam Zantus nosił symbol Matki Księżyca.
Spojrzenie czarodzieja również powędrowało w stronę potężnego budynku nakreślonego wcześniej ołówkiem jego mistrza. Był on dość specyficzny właśnie z powodu mnogości kapliczek znajdujących się w środku. Katedry wszelkiego rodzaju miały w zwyczaju być poświęcone jednemu bogu. Było to dość interesujące zjawisko.
- I ja dziękuję, choć moje uczestnictwo w festiwalu pewnie skończy się głównie na opisywaniu wydarzeń i podjadaniu potraw z Rdzawego Smoka - powiedział żartobliwie, wyciągając swój dziennik oraz swój bardzo dziwny przyrząd piśmienniczy - Choć pomagałem nieco Mistrzowi Corfilasowi z samą budowlą, to jednak jestem zaciekawiony pewną rzeczą, oczywiście jeśli mogę zapytać. Dlaczego aż sześć bóstw, a nie tylko Desna, której jest kapłan sługą? Jak mieszkałem tutaj dawno temu, to tutejsza świątynia była poświęcona wcześniej jedynie Pani Gwiazd.
- Nie tylko, to głównie Desna nie była w tym miejscu tak wyznawana - odparł ojciec Zantus. - Sześć bóstw związane jest mocno z tradycją Sandpoint i Varisii. Abadar, Gozreh, Sarenrae oraz Shelyn są patronami rodów założycielskich, Erastil natomiast był głównym bóstwem wyznawanym przez inicjalnych mieszkańców tego miejsca. Desna zaś symbolizuje pokój i szczęście w jakim żyją wszyscy w Sandpoint. Jestem jej sługą, tak samo jak jestem sługą wszystkich żyjących w tym mieście.
Mag pokiwał głową ze zrozumieniem, skrzętnie zapisując słowa kapłana.
- A skąd wzięło się święto Swallowtail? Rozumiem, że każde bóstwo ma swoje własne obchody, jednak ciekawi mnie co powie mi kapłan, a nie podręcznik dotyczący avistańskich wierzeń.
- Swallowtail jest akurat świętem ku czci Desny - Zantus chętnie odpowiadał na pytania. - Jest związane z legendą, w której awatar bogini spadł na ziemię Golarionu po bitwie z Lamashtu. Ranna i słaba była niemal bezbronna. Zajmowało się nią ślepe dziecko, które w ramach podzięki zamieniła potem w pięknego, nieśmiertelnego motyla. Swallowtail. Pozwoliła mu w ten sposób podziwiać piękno naszego świata po wieczność.
- Czyli wybrała na swojego awatara dziecko? - Izambard podrapał się palcem po czole zastanawiając się, czy to aby na pewno była to dobra decyzja, ale nie zamierzał kwestionować boskich wyborów. Postanowił wszystko zapisać i przejść do następnego pytania.
- Czy ów motyl był kiedykolwiek widziany? Czy jest to po prostu legenda? Nie chcę oczywiście kwestionować niczyjej wiary, ale to w tym momencie moja osobista ciekawość - zapytał, przerywając pisanie. Było to tylko cienką nitką powiązane z aktualnym świętem, więc nie zamierzał tego notować.
- Och nie, jej awatar był zupełnie inny - uśmiechnął się kapłan. - Ta przypowieść ma w sobie prawdę. Jesteśmy pewni, że Desna przemierzała nasz świat w cielesnej powłoce. Upadek z niebios musiał także pozbawić ją sił i być może rzeczywiście uratowało ją ludzkie dziecko. Lub chociaż okazało dobroć - w sprawach religijnych jak zawsze nigdy nie było całkowitej pewności. W końcu bogowie stali ponad ludźmi, w teorii przynajmniej. Zantus położył dłoń na ramieniu Izambarda. - Wybacz mi teraz młodzieńcze, pozostało mi jeszcze kilka rzeczy do przygotowania. Jeśli pragniesz dowiedzieć się więcej, zapraszam po poświęceniu tej pięknej katedry, kiedy już Swallowtail nieco zwolni.
Czarodziej skinął głową, rozumiejąc kapłana. Sam miał przecież coś do zrobienia.
- Proszę o wybaczenie, Ojcze. Mojemu matematycznemu umysłowi sprawy boskie zawsze wydawały się podejrzanie piękne i niezrozumiałe, dlatego szukam odpowiedzi. Nie będę zajmował już więcej czasu i skieruję swe kroki do pani burmistrz - uśmiechnął się, gdy wyciągnął kolejny, podobny zwój pergaminu, oglądając go z każdej strony w poszukiwaniu nieistniejących uszkodzeń - Na pewno zjawię się wieczorem, by obejrzeć katedrę od środka.
Tak pożegnawszy kapłana, zaczął rozglądać się za burmistrzową, która była tu jeszcze dosłownie przed chwilą. Miał cichą nadzieję, że jeszcze nie udała się z powrotem do ratusza.
Na szczęście tego dnia pani burmistrz nie miała raczej urzędowych spraw i dostrzegł ją wcale nie tak daleko, w otoczeniu trzech dobrze ubranych osób: dwóch mężczyzn i kobiety. Izambard rozpoznał twarze towarzyszącej Kendrze pary, choć po tylu latach trudno było w pełni skojarzyć imiona. Zdaje się, że był to brat pani burmistrz i jego żona. Trzeciej osoby nie rozpoznał. Nie ociągając się ani chwili dłużej, powoli powędrował w stronę tego niewielkiego zgromadzenia, stając na uboczu tak, by nie podsłuchiwać, ale zwrócić na siebie uwagę pani burmistrz, zwłaszcza pieczęcią znajdującą się na korespondencji. Gdy już ta zwróciła na niego swój wzrok, skinął na nią w geście przywitania i oczekiwał, nie zamierzając im przeszkadzać.
Musiał przyznać, że nieco ciekawiło go czy była to dyskusja na jakiś konkretny temat, czy może po prostu zwykłe pogaduszki. Przemógł jednak nadmierne zainteresowanie, zajmując swoje myśli innymi sprawami. W końcu nie przybył tutaj szukając plotek, choć te na pewno do niego dotrą, a faktów i informacji służących mu w badaniach. No i kim była ta trzecia osoba? Rozejrzał się dookoła siebie, podziwiając mnogość kolorów wykorzystywanych przez obecnych wokół niego osób i zasłuchał się w gwar rozmów. No… można było się poczuć jak na rynku w Magnimar. Mesmir zaś pozwolił sobie wylądować akurat w tym momencie na jego głowie i zaczął skakać radośnie z bogowie jedni wiedzą jakiego powodu.
- Mesmirze. Zachowuj się - mruknął, przeganiając chowańca machnięciem ręki.
- Kra! Ojciec Zamtuuuuuz! Zamtuuuuuz! Ojciec Zamtuuuuz! - krakał, latając w kółko nad jego głową, widocznie mając świetny ubaw.
- Bogowie… To jeden z tych dni, kiedy żałuję, że nie mogę cię odesłać skąd przybyłeś. Chociaż… w sumie mogę - zamyślił się, robiąc minę taką, jakby obmyślał teraz jakiś morderczy plan wobec zwierzęcia.
- Kra?! Kra! - kruk, widocznie wyczytując z postawy ciała gniew swego mistrza, czym prędzej odleciał z daleka od niego, gdzieś w tłum. Izambard bardzo szybko stracił go z oczu.
- Ciekawe gdzie go skrzydła poniosą… - mruknął mag, oglądając się za nim. Nie miał wątpliwości, że w końcu wróci, ale dopiero później. Postanowił więc skupić się na aktualnym zadaniu, a nie biec za swoim kompanem.
Kendra nie przedłużała swojej rozmowy, sądząc po zachowaniu i raczej szczęśliwych minach, nie były to też sprawy wagi państwowej. Ani nawet miastowej. Krótkowłosa kobieta zbliżyła się do czarodzieja zamaszystym krokiem, uśmiechając się na powitanie i po męsku wyciągając dłoń.
- Witaj. Rozumiem, że ma pan do mnie sprawę, ale proszę mi wybaczyć - zmarszczyła brwi - bo nie poznaję z kim mam przyjemność. Jestem Kendra Deverin, ale to na pewno już jest panu wiadome.
- Witam panią - uścisnął jej dłoń - Izambard Morieth, czarodziej i uczony z Kamienia Wieszczów w Magnimar. Bardzo miło mi panią poznać.
Podał jej zapieczętowany pęczek zwojów pergaminu wraz z danymi osoby, w rękach której miał się on znaleźć.
- Mistrz Corfilas przesyła pozdrowienia! Wraz z przekazaniem wiadomości prosił mnie, bym prosił wszelką pomocą oraz radą jeśli zajdzie taka potrzeba. W samej paczuszce zaś, pomijając osobistą korespondencję, której treści nie znam, znajdzie pani wszelkie dane konstrukcyjne katedry, okres konserwacji, poniesione koszta, wykorzystane materiały i wszelkie inne informacje potrzebne do ewentualnych modernizacji oraz konserwacji - kontynuował czarodziej - Przepraszam, że akurat teraz panią nachodzę z takimi sprawami zaraz po rozpoczęciu festiwalu, jednak dostałem polecenie, by przekazać je najszybciej jak to możliwe.
- Och, rozumiem - pani burmistrz wydawała się bardzo zaskoczona zarówno przesyłką, jak i osobą doręczyciela. Opanowała się jednakże szybko. - Dziękuję bardzo, chociaż ja osobiście znam się na tym słabo. Żałuję, że mistrz nie mógł przybyć osobiście. Mam nadzieję, że nie stało się nic złego? - wydawała się rzeczywiście zatroskana i zmartwiona brakiem na uroczystościach głównego architekta. Na pierwszy rzut oka Deverin nie była kobietą potrafiącą doskonale ukrywać swoje prawdziwe emocje.
- Nie, wszystko w porządku. Miał po prostu trochę bardzo ważnych spraw do załatwienia, więc wysłał tutaj mnie, bym przyjrzał się kaplicy w dniu święta - odpowiedział, rozumiejąc troskę kobiety i chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości - Nie zostałem wtajemniczony w tą sprawę, co osobiście uważam na nieco dziwne, ale jeśli nie uznał tego za stosowne, to nie mam zamiaru wtrącać się w sprawy swojego mistrza. Proszę się jednak nie martwić, bowiem rzekł, iż na pewno tu przybędzie w najbliższym czasie, by… ekhem… “zobaczyć czy nie narobiłem żadnych szkód” - wywrócił oczami i wzruszył bezradnie ramionami.
- Och, rozumiem - Kendra uśmiechnęła się, a niepokój zniknął. Ten rodzaj odpowiedzi był chyba u niej odruchowy. - Dysponuje pan wiedzą o planie i architekturze katedry? Może chciałby pan powiedzieć o tym kilka słów dzisiaj przy święceniu?
- Byłoby to dla mnie wielkim zaszczytem - skłonił się lekko - Tak, mam odpowiednią wiedzę. Byłem przy mistrzu Corfilasie gdy kreślił plan i wyjaśniał mi rzeczy, których nie rozumiałem. Rozumiem, iż mam czekać na wywołanie?
Przemowa… Na samą myśl poczuł tremę. Nie to, żeby nie wiedział co powiedzieć, a raczej kwestia ogólnego wykonania. Musiało być to perfekcyjne! Ośmieszenie się przed tak wielką grupą ludzi byłoby… przynajmniej niezręczne. A przyniesienie wstydu sobie i jego nauczycielowi to hańba, która by długo na nim pozostała. Postanowił więc spędzić cały czas aż do momentu wystąpienia spędzić na preparacjach.
- Przed zmierzchem zaczynamy - pani burmistrz skinęła głową w potwierdzeniu. - Tamtą część uroczystości planował ojciec Zantus. Obiecaliśmy mu, że każdy powie co najwyżej kilka zdań - roześmiała się szczerze. - Bez długich wykładów więc. Nam będzie również miło wysłuchać o tym cudzie architektury.
- Rozumiem. W takim układzie będę się streszczał wygłaszając swą mowę - zastanawiał się w międzyczasie czy na pewno da się to na tyle skrócić, by nie mówić zbytnio o wszystkim znanych ogółach - Nie będę pani już zajmował więcej czasu. Udam się w poszukiwaniu pewnego… ech, kruka - podrapał się po policzku. Gdzież Mesmir mógł polecieć, to chyba tylko czarty mogły wiedzieć w tym momencie.
- Miłego dnia więc - pożegnała go Kendra.
Kruka nie trudno było znaleźć, był jedynym ptakiem nad głowami tłumu. A zaraz pod nim Izambard dostrzegł trójkę niedawnych towarzyszy. Kilyne zdawała się właśnie kończyć jakieś zawody, w których uczestniczyła.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline