Rozmowa przedłużała się, a w miarę jak pojawiały się kolejne nieporozumienia, szlachcic coraz bardziej się irytował. Wybuchł kilka razy a swoje słowa podkreślał przekleństwami. Dzięki Sigmarowi, w końcu doszło do konsensusu. Pozostawała kwestia wyciągnięcia Dziadygi z lochów. Obowiązek spadł oczywiście na Oskara, który był osobą najmniej narażoną na gniew fanatyka. -Dobra Dziadek, do jutra zobaczysz światło dzienne.- powiedział uwięzionemu na odchodne.
Wyszedł, a za nim podążali jego towarzysze. Ledwie przekroczyli wyjście z katakumb, a już zobaczyli kapłana. Widocznie czekał na nich i pilnował, by nie próbowali uciec.
-I co? - spytał napastliwym, wzburzonym tonem. -Nic. To jakiś stary wariat. Zapewne zielarz, z tego co z jego bełkotu zdołaliśmy zrozumieć. Wdychiwał się przez całe życie jakiś oparów i innych zielsk, to mu się trochę pomieszało w głowie. A wspólnikiem maga na pewno być nie mógł. Nie wierzę, że ten czarodziej byłby aż taki głupi, by współpracować z tak niepoczytalnym człowiekiem. Jak z nim rozmawialiśmy, to dwa razy zmieniał temat, na kompletnie inny. Raz zaczął rozmawiać o tym, że podczas tegorocznej jesieni powinno być dużo grzybów w lasach, a za drugim razem o nadzwyczajnym wzroście populacji biedronek... To nieszkodliwy starzec, żyjący we własnym świecie. |