30-10-2017, 17:59
|
#118 |
| Brenton i Ragnar
Jak Cavaletti rzekł, tak się stało. Wędrowcy zostali uraczeni dobrym gulaszem przyrządzonym przez kucharza i jego córcię i kawałkiem czerstwego chleba. Strażnicy podzielili się cienkim piwem, które wieźli w beczułce na tyłach ostatniego wozu. Nie było najlepsze, ale z pewnością smakowało lepiej niż woda ze skórzanych bukłaków, która zawsze miała paskudny posmak. Czas mijał powoli, chociaż atmosfera była napięta. Trzy wozy, które tworzyły niedomknięty trójkąt, niedługo potem zaczęły przypominać małą warownię. Karawaniarze wkopali w przestrzenie między nimi pale, w paru miejscach po obu stronach drogi wydrążyli w ziemi dziury, by licho po zmroku w nie powpadało i wystawili warty. O tym, że wszyscy czuli lęk przed dziwnym lasem, świadczyło skupienie wartowników, którzy czujnie rozglądali się po okolicy i trzymali broń w pogotowiu.
Było raczej spokojnie i, poza szalejącym wiatrem i deszczem, cicho. Ściemniało się i mrok rozświetlały jedynie pochodnie rozstawione dookoła wozów, dwa ogniska pod prowizorycznymi markizami i trzymane przez wartowników latarnie. Strażnicy nieco się odprężyli, Furbin wyszedł poza krąg wozów, żeby załatwić krasnoludzką, popiwną potrzebę. I po chwili wrócił biegiem, budząc wszystkich okrzykiem:
– Zbrojni od wschodu!
|
| |