Bała się. Choć znajdowała się teraz wewnątrz bezpiecznych murów twierdzy uchodzącej za stolicę cywilizowanego świata i nie zagrażali jej porywacze, dzikie zwierzęta, ani twory złych Maggów, bała się nie mniej niż tam, w środku lasu. Bała się tej nocy i tego zbliżenia, które miało nadejść. A przecież po to się urodziła, taki los od początku jej naznaczono. Mężczyzna, którego teraz trzymała za rękę miał zostać jej mężem, a ona miała zostać jego żoną. Miała mu towarzyszyć, miała mu się oddać i rodzić jego dzieci. Tak długo przyzwyczajano ją do tej myśli, a jednak dużo łatwiej było przywyknąć do tego, że ten obowiązek nie będzie jej udziałem. Łatwiej było żyć z blizną. A teraz... Teraz wszystko wróciło...
Nie cofnęłaby się jednak. Nie teraz, gdy udało jej się uratować siostrę, a ponadto miała szansę ocalić honor swojego rodu. Honor, któremu przecież sama zaszkodziła. I tu czaił się jej największy lęk. Lęk przed tym, że jej misja nie powiedzie się, a poświęcenie okaże się daremne. Że jej brak obycia i nieumiejętność odpowiedniego zachowania się w sypialni zdradzi ją natychmiast. Co zrobi cesarz zdając sobie sprawę, że pomimo identycznego wyglądu nie jest jednak
Cataliną? Czy nie wezwie swych gwardzistów by wtrącili oszustkę do ciemnego lochu? A może sięgnie po pięknie zdobiony sztylet by samemu uporać się z uzurpatorką?
A jednak... nic takiego nie nastąpiło. Żaden z jej nieporadnych gestów nie zdemaskował jej. Ani strach czający się w jej oczach ani stłumiony jęk bólu nie wzbudził jego niepokoju. W każdym razie nic nie powiedział. Najmniejszym nawet słówkiem nie zająknął się o tym, że jego żona zachowuje się tej nocy jak kompletnie inna osoba. Czy naprawdę była mu tak obojętną, by nie dostrzegał różnicy? A może to zmęczenie i ciągłą presja z jaką musiał żyć uczyniły go tak oziębłym? Może ten najpiękniejszy z aktów wzajemnej bliskości i oddania się drugiej osobie był dla niego już wyłącznie mechaniczną czynnością, która miała na celu wyłącznie przedłużenie własnego rodu. Wyłącznie... obowiązkiem? Jakież to podobne do tego, co czuła teraz
Shira. I w jakiś sposób straszne...
*****
Nie mniej straszne były kolejne dni i noce.
Cesarzowa powoli wczuwała się w swoją rolę, ale nie opuszczała jej obawa o to, że lada moment ktoś odkryje prawdę. Może będzie to któraś z dwórek, może ktoś ze służby lub któryś z odwiedzających pałac oficerów. I znów jej obawy okazały się przesadzone - nikt niczego nie zauważył. Chyba jednak dopisywało jej szczęście. Powinna czuć ulgę, ale było inaczej. Zamiast tego uświadomiła sobie jakimi ludźmi otoczona była jej siostra. W pałacu nie było ani jednej osoby, która byłaby jej na tyle bliska, by zauważyć zamianę. Wszystkie ukłony, uśmiechy i pozdrowienia z jakimi spotykała się na każdym kroku były sztuczne. Były kłamstwem. Gdy zaś przyglądała się ludziom uważniej, gdy wydawało im się, że ich nie widzi i nie słyszy, zauważała w ich oczach tajoną niechęć. Znała te spojrzenia i ten wyraz ust, które choć zaciśnięte, zdają się wciąż powtarzać "jesteś porażką". Znała to zbyt dobrze...
A potem nadszedł ten chłodny mglisty poranek. Większą część nocy miotała się w łóżku dręczona sennymi majakami. Obudziła się przed wschodem słońca i czuła się bardzo źle. Bolała ją głowa, pojawiły się nudności. "
A więc jednak" - pomyślała ze zgrozą - "
otruto mnie..."
Cesarski medyk kazał odprawić wszystkich z komnaty. Badał ją powoli zadając zdawkowe pytania. Przez cały czas miał poważną minę i Shira obawiała się, że lada moment ogłosi diagnozę, która będzie dla niej wyrokiem śmierci. Ku jej zaskoczeniu pokiwał tylko głową i uśmiechnął się.
- Gratulacje, Wasza Wysokość. Jesteś brzemienna.
W tym samym niemal momencie alkowę zalał słoneczny blask ogrzewając twarz kobiety swoim miękkim ciepłem. Mgła rozwiewała się, jakby rozgarnęła ją niewidzialna dłoń jakiegoś boga. Nad cesarstwem znów wschodziło słońce.
*****
K O N I E C