Psiarz byłby się uniósł na słowa
Zachariasza gdyby
Josef nie załagodził sytuacji. Czym prędzej więc wręczył każdemu po dwie złote korony zaliczki w międzyczasie odpowiadając na rzucane pytania.
- Jedzenie kupicie u każdego rolnika tutaj. Będzie potrzeba to kurę czy prosię też pewno każden ubije. Rok był dobry.
Hanzi to duży pies, poznacie na pewno. Jest brązowy z białą plamą na piersi a na czarnej, skórzanej obroży ma swoje imię srebrem wyszyte. Nie wiem w jakim będzie stanie gdy go znajdziecie, ale jeśli będzie zdrów to niechybnie powróci z Zabójcą – to w końcu pies z jego sfory.
Za wilcze uszy zarządca trzy korony płaci zwykle. Nie wiem, czy uszy widmowych wilków kasuje tak samo. O poszukiwaniach Hansa nic nie słyszałem.
Po krótkich przygotowaniach polegających na zgromadzeniu prowiantu i sprawdzeniu wyposażenia grupa mężczyzn ponownie stanęła przed Otto Kruftem.
- Oto zobowiązanie, o które prosiliście. Niżej podpisany, Otto Kruft, wypłaci osiemnaście złotych koron każdemu z niżej wymienionych... Podpisuję, wy tutaj. To, że pobraliście zaliczkę, bezzwrotną. Gotowe.
Następnie mężczyzna zawołał Zabójcę i zaprowadził go do zniszczonego legowiska Hanziego. Część chwatów dopiero teraz mogła się bliżej przyjrzeć ich przyszłemu przewodnikowi.
Duży i długi psi nos węszył intensywnie, a Otto podszeptywał doń „szukaj, szukaj”. Już po krótkiej chwili tropiciel podążył pewnie i merdając ogonem w kierunku północnej bramy w palisadzie. Tam okrążył szerokim łukiem stróżówkę i przekroczył palisadę przez sporą wyrwę kilkanaście metrów dalej. Ani człowiek, ani nawet koń nie miał problemu by opuścić wieś w ten sposób. Po pokonaniu stromej skarpy, na której znajdowało się Gladisch, grupa pościgowa wyszła na skoszone pole, a po dziesięciu minutach weszła w las. Przewodnik skręcił łagodnie na wschód.
Emmerich niemal bez przerwy kręcił głową dookoła. Choć Zabójca prowadził ich jak po sznurku przez las zabójca miał problem dostrzec konkretne i jednoznaczne ślady ściganych. Gdy w końcu dostrzegł ślady stóp odciśnięte na krawędzi kałuży mógł tylko pogratulować psu powonienia. Mężczyzna z łatwością ocenił, że podążały przed nimi tą drogą co najmniej dwie osoby o wadze przeciętnego człowieka. Przedzieranie się przez las krętym tropem trwało już kilka godzin i - choć z rzadka można było dostrzec słońce - na pewno minęło południe. Zabójca skierował się w górę płaskiego wzgórza.
Gdy byli mniej więcej w połowie drogi na szczyt wzniesienia Zabójca wyraźnie się spłoszył a zza sterty skał po lewej stronie w stronę grupy pościgowej wyłoniło się sześciu łuczników. Każdy z nich bez ostrzeżenia wypuścił strzałę w kierunku ścigających a pociski dosięgnęły trzy z sześciu celów.
Zachariasz krzyknął krótko widząc lotki sterczące z szyi jego jucznego. Zwierzę padło na ziemię i swojego właściciela rżąc i obryzgując go juchą. Niziołek poczuł na udzie uderzenie ciężką sakwą.
Josefa rozproszył stuk o tarczę a gdy się obrócił w kierunku napastników kolejny pocisk rozciął mu skórę na prawym przedramieniu.
Gerharta strzała ugodziła w klatkę piersiową czyniąc dziurę w skórzanej kurtce. Strzelec czułby się całkiem dobrze, tylko to nieprzyjemne ukłucie bólu towarzyszące wyciekowi ciepłej krwi.
Podobnie jak Zabójca objuczone konie spłoszyły się. Zaczęły wierzgać i rzucać łbami poczuwszy zagrożenie. Napastnicy ze względu na trudny teren byli poza zasięgiem bezpośredniej szarży.