-
Dobry piesek nie jest zły - prowadził swoje wywody niziołek, idąc przez las za psem przewodnikiem. -
Zwykł tak też mawiać Janoš zwany Wilkiem, rakarz z Carroburga. Swoją drogą, jego ojciec nazywał się Karlik Ubriček z Ubričków spod Jehodnej Hory. A z tej samej miejscowości pochodziła siostra mojej babki, Ingrida Bornalikowa. Można więc powiedzieć, że ów Wilk to mój krewniak... prawie. I ten Janoš zajmował się łapaniem psów bezpańskich i szczególnie groźnych, a czasem i zupełnie niegroźnych a spasionych, bo na boku miał drugi interes związany ze zwierzakami. Otóż wraz z niejakim Dietlefem Sauerem złapane psy przerabiali na paszteciki, które potem do Nuln jechały na targi, a sadło co się z gotowanych psiaków wytopiło, jako tłuszcz bobrowy sprzedawali. Doskonały interes, mówię Wam! *
-
Kurva! - wrzasnął nagle, gdy strzały minęły go o centymetry. Szkarada nie miał tyle szczęścia. Postrzelony padł na ziemię, przywalając niziołka. Zachariasz upadł i klnąc jak szewc zaczął wygrzebywać się spod nieruchomiejącego muła. -
Żeby Wam kuśki odpadły, snotlińskie wymiociny! - Gdy Wiktor go wyciągnął, Zachariasz mruknął podziękowanie i natychmiast przeczołgał się tak, żeby zwierzę stanowiło osłonę przed kolejnymi pociskami. -
Żeby Wam dzieci agrestem porosły, Wy trolowe pierdy! - ściągnął z pleców kuszę i zajął się ładowaniem. -
I kto to wszystko teraz nosił będzie, ja się pytam? - warknął mając na myśli cały swój pokaźny dobytek, którego transportem zajmowało się nieszczęsne zwierzę. Gdy tylko załadował i napiął kuszę, wychylił się nieznacznie i z łożem przy oku, strzelił.