Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2017, 21:48   #39
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

- Fuuuck. - skomentował sytuację Billy i usiadł. Przynajmniej tym razem nie było w jego łóżku ślicznotki którą miałby pamiętać tylko przez mgłę. Gówniana sprawa… mierzyć się z konsekwencjami czynów, których przyjemnych stron się nie pamiętało. Siedząc próbował pozbierać myśli. No tak! Howl!
Ruszył chwiejnym krokiem w kierunku wyjścia z pubu.Trochę go suszyło, głowa mu trochę nawalała. Nic czego nie rozwiążą ziółka zaufanego dealera. Wszystko naturalne oczywiście, w końcu “rodzinie” można było jeszcze zaufać. Zresztą Billy nie planował kupować nic twardego, ot ziółka z koralikowej apteki. Te jednak musiały poczekać. Pierwszym celem był vanik Howl, do którego trzeba było się wdrapać, uruchomić zapis ostatniej trasy i odpalić ją w odwrotnym kierunku. I można było się kimnąć w podróży.

- Ja pierrdolę, Lamia… - Chris wytoczył się z sali prób ze zbolałą miną. Skatowanie replayem pakistańskiego disco na pobudkę było ostatecznym dowodem na to, że maszyny nie posiadają duszy.
Perkusista prawie zderzył się z Billym chcąc dochybotać się do kibla, naprzeciw dokładnie przeciwnej trasie Rebela, który zmierzał do wyjścia.
Sully oparł się o ścianę niby to przepuszczając muzyka, niby to łapiąc pion z pomocą ściany.
- Billy, gdzie ten koncert? - wybełkotał wciąż będąc na granicy snu i jawy. - Muszę tam pojechać holo szykować.
- Spadaj… nie dadzą… - burknął Rebel Yell. - Musisz przygotować… przenośny zestaw.
W tej chwili nie miał czasu ni ochoty wyjaśniać szczegółów. - Tak.. przenośny.
Po czym uruchomił e-glass, by nadać wiadomość do Howl, w odpowiedzi na SMS’a którego mu przesłała.
- Nie… muszę nagrać scenę do oprawy. Mam pomysł. - Sully zaczął po kieszeniach spodni szukać fajek. - Więc muszę być tam wcześniej.
- Gówno musisz… to Niewidzialny. Sceny jeszcze nie ma. Dopiero powstanie. - burknął Billy i potarł czoło przypominając sobie. - Gdzieś…w Glen Park.. starej stacji metra… na pociągu… dachu. Cholera jak zaczniesz się tam kręcić, ujawnisz miejscówkę. Jak ujawnisz… miejscówkę too… będzie po koncercie.
- To będzie więcej ludzi - Chris wyszczerzył się nie wiadomo czy na kończenie wypowiedzi Billa, którą mu przerwał, czy znajdując w kieszeni złamanego szluga i zapalniczkę. - Nie bój, będę ostrożny. Spotkamy się na miejscu, tylko gary mi zabierzcie.
- Taaa… akurat nie kojarzysz mi się z ostrożnością. Zresztą jak dla mnie oprawa może być prowizoryczna. Będą headhunterzy na koncercie, a oni… raczej zainteresują się jak gramy. A nie jakie fajerwerki puszczamy w tle. - odparł Rebel Yell wzruszają ramionami wyminął Chrisa. - Spieszę się.
- Aye, leć. Tylko na bogów chaosu weź autopilota. - Sully klepnął kumpla w ramię. - A mam pomysł by zrobić coś fajnego. Nie zaszkodzi. Trzym się. - Sully zapalił połówkę papierosa i skierował się ku salonowi, zaś Billy na zewnątrz, do vana.

Pojazd z zaprogramowaną trasą w końcu dojechał na miejsce. Billy rozejrzał się dookoła i przez e-glass połączył z Howl.
- Karoca już czeka księżniczko. - rzekł zadziornie.

Howl wsiadła, usadowiła się wygodnie i zrzuciła buty. Potem przyjrzała mu się uważnie. Włosy nadal miała jeszcze trochę wilgotne, przez co sprawiały wrażenie nieco bardziej ujarzmionych niż zazwyczaj. Tak poza tym wyglądała w miarę dobrze.
- Księżniczka z radością zasiadła. - Oznajmiła. - Jakaś muza? - Poklikała na holofonie, który miała sparowany z systemem nagłośnienia w aucie. - Italo disco? Atari Teenage Riot? A może coś romantycznego?
- Na co masz nastrój… może coś klasycznego? - zapytał z uśmiechem Billy nadal siedząc za kierownicą. - Pojedziemy do Izziego, na tereny Dzieci Kwiatów. Izzy sprzedaje różne ziółka. Znajdzie się coś na ból głowy wprost z apteki matki natury.
- Na ból głowy? - Skrzywiła się sceptycznie. - A na popierdalanie na scenie jak mały robocik mimo że noc była wyjątkowo ciężka? Jak tam u was w ogóle? Widziałam że mieliśmy gości. Mam nadzieję że nikt nie uprawiał żadnych fikołków w moim łóżku, co?
Klasyka, no dobrze. Howl zapuściła Orffa i jego “O fortuna”.
- Nie wiem… szczerze powiedziawszy nie pamiętam. - zaśmiał się Billy i wzruszył ramionami. - Mogę jedynie potwierdzić, że ja się w twoim łóżku nie obudziłem. No i nikt się do mnie rano nie tulił.
Spojrzał na Howl dodając. - Kokaina i inne naturalne wspomagacze są również w zasięgu Izziego.
- No to zajebiście. - Wyszczerzyła się w uśmiechu, ale jej oczy pozostały dziwnie smutne. - Mam za dużo myśli w głowie, jeszcze trochę i mi odpierdoli. - Prawa ręka jej chodziła, wybijała jakiś skomplikowany rytm na oparciu. Poruszała się nawet szybciej, niż kiedy grała na swoim ukochanym pianinie w Warsaw. - Okazało się, że kawa na to nie pomaga. Wiesz jak to jest, jak tankujesz kofeinę bo myślisz że przestaniesz czuć się parszywie, ale wszystko co dostajesz to Hiperprzyśpieszone Uczucia? O kurwa, ale na prochach może być gorzej. - Klepnęła się w czoło. - Accelerated Depression™, powinnam napisać taki kawałek. O, czekaj. - Przewinęła na holo jakieś wiadomości. - Liz chce żebyśmy po nią wpadli. - Odpisała szybko, poczekała chwilę na odpowiedź, a potem pochyliła się do przodu i szybko przeprogramowala trasę. Przy okazji dorzuciła też kolejny kawałek, rezygnując z muzyki klasycznej na rzecz progresywnego rocka, konkretnie “Blood on the Tightrope” Lunatic Soul. - Nie umiem wyrzucić tego gówna z głowy, jak bym nie próbowała. Oczywiście - zaśmiała się w sposób który stanowił zaprzeczenie wesołości. - To że spędziłam noc w jej mieszkaniu, spałam w jej łóżku i upijałam się z jej facetem, pewnie nie pomogło. Ale naprawdę napiszę ci o tym kawałek.
- Nie brzmi jak powód dla wyrzutów sumienia… gdybyś spała z jej facetem to może…- zamyślił się Rebel Yell nie bardzo rozumiejąc targające nią uczucia. - Co cię tak dobija? Że zginęła? To smutne i tragiczne… ale przecież nie zginęła przez ciebie.
Howl zamilkła na jakieś pół minuty.
- Spałam to nie. To znaczy nie teraz. Kiedyś. - Przygryzła dolną wargę. - Sorry w ogóle, że ci się z tym narzucam. Miałyśmy… Między sobą. - Wykonała gest ręką, pokazała na siebie, a potem przed siebie, gdzieś na powietrze, potem znów na siebie. - Didi i ja, miałyśmy, coś. Wiesz, jak to jest jak coś się dzieje ale nie mówi się, że coś się dzieje, albo nie rozumiesz czemu ktoś coś robi, jakoś się zachowuje, i uciekasz… - Chyba naprawdę wypiła wiele kawy. - Ale to cię też przyciąga. - Zacisnęła powieki, oczy jej się zaszkliły. - A potem coś się dzieje, i już się nigdy nie dowiesz. Bum, kurtyna. W sumie Anastazja mi ją trochę przypomina, może dlatego czasem niektóre jej odzywki czy zachowania tak mnie wkurwiają.
- Nie wiem komu zazdrościć, tobie czy jej. - mruknął cicho Billy i potargał czuprynę Howl przyjacielskim gestem. - Daj sobie jednak spokój z tym. Masz prawo smucić się z powodu tej straty i prawo wspominać miłe chwile, ale rozkładanie na kawałki… tego co mogło być…
Wzruszył ramionami. - Zawsze mogło być gorzej. Ja tam wolę ufać swoim instynktom. Jeśli mówią, że trza wiać… to wieję.
- Tak, widziałam. - Prychnęła śmiechem. - “Billy spiepsza przed policjom”, czy jak to tam szło? I czego zazdrościć?
- Wspaniałego tyłka na przykład. I tego że mnie nie złapał. - Rebel Yell niespecjalnie się przejął jej przytykiem.
- Nie nie nie, czekaj. - Potrząsnęła głową. - Powiedziałeś że nie wiesz komu zazdrościć?
-Powiedziałem tak? - zamyślił się teatralnie mężczyzna i uśmiechnął bezczelnie dodając. - Musiało coś ci się przesłyszeć moja śliczna. Z pewnością… poza tym… - spojrzał podejrzliwie wprost w jej oczy. - ...czyżby ci zamartwianie całkiem przeszło? Proszków już chyba nie potrzebujesz?
- Och, wiesz. - Machnęła ręką. - Nie jestem stworzona do tego, żeby czuć się nieszczęśliwą, wprost przeciwnie. Uwielbiam się śmiać i wiesz, po prostu się bawić. Nie chcę tego rozdłubywać, ale chcę przez to przejść jak, wiesz, normalna ludzka istota. Poza tym jak pomyślę, że ktoś, może, coś do mnie czuł… A teraz to już, cokolwiek to było, to koniec. Nawet nie wiem… - Ściszyła głos i odkaszlnęła, bo brzmiał wyjątkowo ochryple. - Jak to jest. Jak to jest czuć coś takiego. Od kogoś. Albo w sobie.
- No no no… przecież codziennie umieram ze smutku, bo Howl nie chce zostać Howlingwolf. - załamał się teatralnie Billy i znów potargał włosy kobiety. - Nie uważam się za eksperta od takich spraw jak romanse, ale z pewnością… z pewnością… są fani naszego zespołu, którzy nie wzdychają do Anastazji, a do ciebie właśnie. Więc na pewno jesteś kochana przez jakieś nieśmiałe osoby.
Znowu się zaśmiała i pochyliła się, żeby oprzeć mu głowę o ramię.
- Wiesz jaką mam zasadę, żadnych fanów. - Zamknęła oczy. - No, chyba że ktoś byłby naprawdę, naprawdę… Nie, zresztą nie wiem. Chyba nie mam żadnego swojego typu. I nie mów tak, bo w końcu kiedyś zmienię ksywkę.
- Na pani Rebel Yell może? - zażartował Billy i dodał cicho. - Wiesz co jest ciekawego w zasadach? Czasami słodko jest je nagiąć… lub złamać.
- Taaaaa. - Howl znowu zamilkła. - Wiem, czasem mam wyjątkowo słabą silną wolę. - Ziewnęła, a potem pokręciła się chwilę, żeby oprzeć się wygodniej. - Wiesz, co on zrobił wczoraj? Pocałował mnie.
- Dość niefortunna okazja na takie pocałunki. - przyznał Rebel Yell i znów potargał czuprynę Howl, jakby była małą dziewczynką. - Ale czasem… nam odbija z żalu. Nam. Facetom. My nie możemy płakać.
- No on się raczej tym za bardzo nie przejmował. - Mruknęła. - Nie to że uważam że to coś złego. Wręcz przeciwnie, wolę wrażliwych… Ludzi. Ech, poza tym wiesz, to jednak takie… Przedmiotowe. Faceci - ożywiła się nagle - też się czasem tak czują?
- Też. Chyba. - wzruszył delikatnie ramionami Billy i zamyślił się. - Ale wiesz… to już taka epoka. Wszystko jest zabawą, seks też. Ot rozrywka dla mas.
- A czy ludzie nie powtarzają tego już od ładnych kilku dekad? - Sprawdziła trasę na konsoli auta. - Zaraz zgarniamy Liz. - Otarła oczy. - Dobrze że mamy dziś ten koncert, bo dawno nie czułam takiej potrzeby wyjścia na scenę.

Liz nie wyglądała jakby tę potrzebę z Howl podzielała. Odsunęła przesuwne drzwi vana, cisnęła z tyłu złożony rower i sama walnęła się jak długa na tylnej kanapie.
- Hej - ochrypły głos zdradzał że ani zeszłej nocy nie próżnowała ani się nie oszczędzała. - Jeśli nie strzelę jakiejś kreski to wypadniemy dziś wieczorem jak kapela nastolatków na przeglądzie szkolnych talentów.
- Dobra… przejmuję dowodzenie. Jedziemy do Dzieci Kwiatów. Wiem na jakiej uliczce urzęduje Izzy. - rzekł Billy i przejął kontrolę nad pojazdem.
- Siostro. - Howl podniosła się nieco i wystawiła w kierunku Liz rękę do przybicia piątki. - Zaiste doszliśmy już do takiego wniosku, jako rzecze Bill. Ej, Bill, stary, ale może lepiej nas nie rozbijaj, co? Jestem za młoda i piękna by umierać, wróćmy do tego autopilota, co?
- Tam gdzie jedziemy… autopilot nie jest potrzebny. - rzekł złowieszczym tonem Billy i zaśmiał się równie “złowieszczo”. Spojrzał na obie pasażerki. - Jeżdżę na Green Wraithcie. Myślę że poradzę sobie z czymś tam powolnym jak miejski van.
Liz usiadła z niemałym trudem. Przybiła piątkę Howl, kierującego pojazdem Billa przeczochrała po jasnych włosach.
- Jeśli się wczoraj naprułeś to lepiej wrzuć autopilota - Liz poparła koleżankę. - Złapią cię i nie zagrasz w Niewidzialnym, nie kuś losu.
- Naprawdę was wszystkich kocham. - Howl wróciła do swojej poprzedniej wygodnej pozycji na ramieniu Billa. - Hej, Liz, co tam u ciebie? Widziałaś że ominęła nas całkiem niezła impreza w naszych skromnych progach?
- Nie pierwsza i nie ostatnia - uśmiechnęła się jakby ona z kolei nie specjalnie żałowała. - Spędziłam świetną noc. Mój… - szukała odpowiedniego słowa, ostatecznie je przemilczała i pociągnęła dalej - zabrał mnie nad ocean. Powrót pamiętam kiepsko ale było... było… - Liz miała tego dnia ewidentne problemy z wysłowieniem. - A gdzie ty zabalowałaś?
- Już minęło sporo czasu od imprezy. - mruknął Billy drapiąc się po karku. - Procenty ze mnie zeszły i będziemy jechać powoli… babcinym tempem. Zresztą ten wozik szybciej pewnie i tak nie umie.
- No wiesz co, jak możesz tak obrażać Zgonka. - Howl wymierzyła Billowi żartobliwego kuksańca pięścią w ramię. - O rany, ocean? Wow. Brzmi jak fajna randka. Hmm, ja byłam u Simona. - Odkaszlnęła. - Karmiłam jego kota i takie tam.
- Kim jest, kurwa, Simon? - Liz zmrużyła oczy przed słońcem. Drażniło ją potwornie więc płynnym ruchem sięgnęła po okulary słoneczne Howl i zdjęła je jej z nosa. - I czy „takie tam” to zawoalowany termin na radosne bzykanie?
- Yyyy… - Nie. - Howl zrobiła dziwną minę. - To ten, jak to się nazywa, wdowiec po Didi.
- A tak, po tej twojej kumpeli. - Okulary przeciwsłoneczne wyładowały na nosie Liz a ona sama wróciła do półleżącej pozy zaplatając pod szyją ramiona. - Zauważyliście, że oni giną co trzy dni? Myślicie że to przypadek czy jakiś pierdolony wzór tego psychola?
- Możliwe… - zamyślił się Billy. - ...w końcu ci seryjni zawsze mają jakieś swoje rytuały. Możliwe że czas też ma tu znaczenie. Trochę by mnie to martwiło, bo wiesz… to oznacza, że muzyków łatwo dopaść.
- O kurwa, co? To znaczy że JUTRO ten świr kogoś znowu zabije? - Howl się znowu poderwała. - W ogóle myliłam się wcześniej, no, tak jak gadałam z Simonem to nie znałam Didi aż tak z tej strony, ale okazuje się że to “Imagine” jednak do niej bardzo pasowało, bo to były jej, jak to powiedział… Zatracone ideały czy jakoś tak? A to znaczy że musi chyba dość wiele wiedzieć o swoich ofiarach.
- Pojutrze. W niedzielę - sprostowała Liz. Z kieszeni narzuconej na podkoszulek męskiej i sporo za dużej koszuli wysupłała papierosa i wsunęła do ust. - To pewnie ktoś ze środowiska. Muzykę tworzy lub w niej siedzi.
- Nienie, Didi znaleźli wczoraj, ale zaginęła w środę. - Kolejne potrząśnięcie ciemnymi kudłami, przeczące. - Prawie spod samego domu ją zgarnął, wyszła tylko po zakupy. Nie musi być do tego muzykiem. Wręcz brzmi to na kogoś kto ma raczej, nie wiem, może policyjne doświadczenie, może coś innego, ale wiedział jak ominąć kamery. - Tymczasem z głośników auta poleciało “Love Interruption” Jacka White. Na co Howl się rozpromieniła. - Nie chciałam za bardzo wypytywać, ale podobno policja cośtam robi. Rzecz jasna podejrzewają Simona, bo cośtam cośtam jakaś statystyka że kobiety najczęściej zabijają ich faceci. - Howl zacisnęła usta.
- Podgłośnij - Liz strzeliła benzynową zapalniczką, zaciągnęła się z błogą miną. - Lubię, choć wolę go w Dead Weather. Mosshart winduje im poziom.
- Ech, jedno słowo. Lazaretto. - W sumie Howl nie musiała tego mówić, jej gitara ostatnimi czasy brzmiała w podobny sposób jak w tytułowym kawałku tego albumu. Inna sprawa że ciągle przechodziła przez różne style. Podgłośniła z szerokim uśmiechem. - Chociaż, tak właściwie, zależy od dnia. A “Steady as she goes to” jeden z pierwszych kawałków które uczyłam się grać. Czy to wielki obciach się do tego przyznać? - Podrapała się po głowie. - Brat mnie tego uczył. Właśnie, może go dziś poznacie, jeśli spełni obietnicę i się dotelepie do Niewidzialnego. Kiedyś grał w kapeli, ale w końcu postanowił iść w ślady rodziców. A jak jesteśmy przy prawnikach, to co z tym Alamo? Nie jestem pewna czy jakoś to przyklepaliśmy na mur beton? A już się rozeszły wieści że gramy i mogą nas zgarnąć prewencyjnie tak jak Anastazja mówiła.
- Mój mózg nie pracuje na wysokich obrotach, ale gdy teraz o tym mówisz... - Liz zaciągnęła się szlugiem, kłąb dymu rozbił się o sufit vana. - Chyba daliśmy Anastazji zielone światło aby dopinała sprawę. Znaczy, zagramy w Alamo.
- Jaki poziom ogaru. - Howl zaśmiała się i pogładziła Liz po ręce. Kontakt fizyczny nie był dla niej żadnym tabu, była typem osoby do której zawsze można było przyjść jeśli się potrzebowało do kogoś przytulić. - Hej, wszystko okej? I mogę wysępić fajkę? Boję się. - Odetchnęła ciężko. - Że coś się tam może stać. Hej, Bill, nie śpij.
- Nie śpię. Nie śpię… wygląda na to że jako jedyny tutaj miałem grzeczną noc. - odparł Rebel Yell. - Zresztą czemu miałbym wtrącać się w wasze świergotanie.
- Sranie, a nie świergotanie. - Padła cięta riposta Howl. - I weź mi tu nie pierdol, widziałam cię na tym selfiaczku, miałeś konkretnie skutego ryja. Poznam ten widok zawsze i wszędzie. Co to za rozbieranki i czemu wycięliście Chrisowi penisy na głowie, co?
- Hmmm… czy ja wiem? Chyba już to miał jak przybyłem. Tak czy siak, po wszystkim poszedłem grzecznie lulu. - Odparł krótko Billy.
- I nie spytałeś? - Howl rozbawiło to jeszcze bardziej. - Jak was nie kochać, co? Nie da się. Ej, no sorry, Liz, że tak nawijam, ale śmierć Didi i spotkanie z jej mężem, u nich w domu, mocno mnie trzepnęło i muszę odreagować. Poza tym wiem że ja jako jedyna z nas tchórzę, że może powinnam być bardziej kozacka czy jarać się zadymą, ale mam powody. - Spoważniała, mówiła ciszej. - Mówiłam ci wczoraj, Bill. - Próbowała zsunąć sobie okulary na oczy i dopiero wtedy zorientowała się, że ma je Liz.
- Nie spytałem… podobnie jak nie pytałem, czemu sądziły że Chris ma apetyt… na “męskie parówki”. Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. - ocenił Rebel Yell starając sobie przypomnieć szczegóły wczorajszej imprezy.
- Fuuu… Męska parówka, to brzmi okropnie. - Howl się skrzywiła. - Ale co w tym złego, że facet lubi innych facetów w sumie? Kurwa, mamy dwudziesty pierwszy wiek.
- Może i nic złego… ale głupio o takie rzeczy wypytywać. Zwłaszcza gdy samemu nie jest się ciekawym. - stwierdził ironicznie Rebel Yell. - Sama możesz go spytać, jeśli cię to interesuje.
- Czemu głupio? - Howl nadal nie pojmowała. - I zaraz wypytywać. Normalna rzecz, o której można gadać jak o każdej innej. Ja z tego nie robię wielkiej tajemnicy. Ty możesz powiedzieć, o fajna laska, albo o fajny kolo, każdy może, o tym się po prostu gada. - Wzruszyła ramionami i potargała znów ciemne loki. - Nie rozumiem czemu to obraza że ktoś lubi takich czy innych ludzi. I takie żarty są dość chujowe.
Billy spojrzał na Howl pobłażliwie, ale nie skomentował jej wypowiedzi, ani tego że pewnych spraw nie rozumiała.
A przynajmniej w jego odczuciu, z punktu widzenia Howl rozumiała aż za dużo. W odpowiedzi na to spojrzenie odsunęła się i popatrzyła spode łba, marszcząc brwi.
Ponieważ poszczególne kawałki Howl wrzucała manualnie, muzyka już jakiś czas temu ucichła.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline