Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2017, 00:06   #41
Selyuna
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
- Tak tak, Zgonku, jesteś całkiem sprytny, prawda? - Howl doszła już do vana i pogładziła czule karoserię. Auto było pomalowane na czarny, matowy kolor, z projektowanym po bokach logiem zespołu, które można było włączyć lub wyłączyć wedle uznania. Teraz było wyłączone, najwidoczniej wzięła sobie do serca tę groźbę aresztu, a może nie chciała się afiszować z pobytem na terenie gangu.
Wsiadła na siedzenie kierowcy, ustawiła trasę powrotną do Warsaw i zaczęła układać playlistę na drogę powrotną. Na czele z “I fought the law”, “Anarchy in the UK” i innymi punkowymi przebojami. Rzecz jasna muzyki jeszcze nie puściła, za to po raz kolejny sprawdziła wiadomości. Potem pogrzebała w magicznym schowku w którym były same przydatne rzeczy, wydobyła bibułki i dość sprawnie zaczęła zwijać skręta.
Rebel Yell usiadł grzecznie obok i zażył swoje lekarstwo na kaca. W niewielkich ilościach, bowiem chciał zachować na wypadek, gdyby pojawiły się kłopoty. Tereny Dzieci Kwiatów nie były bezpieczne dla “obcych”, a teraz… jeśli to co mówił Izzy było prawdą, to mogło być jeszcze gorzej.
- Masz czasem takie dni… - Howl zapatrzyła się gdzieś przed siebie, na linię horyzontu. - Kiedy wydaje ci się, że wszystko się zaraz zacznie powoli i systematycznie pierdolić?
- Parę razy w życiu. Raz naprawdę… - stwierdził Rebel Yell rozglądając się - ...ale to naprawdę wszystko się rypnęło.
- Hmmm. - Zapaliła skręta i zaciągnęła się bardzo, bardzo powoli. - A możesz powiedzieć, co się stało? Jak nie chcesz, to jasne że nie będę drążyć.

- Rewolucja… na małą skalę, ale równie krwawa. - odparł enigmatycznie Billy. - A miało być… inaczej. Coś się jednak rypnęło i jak kostki domina… poszło dalej.
Nie dodał nic więcej i chyba nie zamierzał w tej chwili o tym mówić. Ani w ogóle wspominać.
Howl wciąż patrzyła przed siebie, ale jej gałki oczne poruszały się, jakby oglądała jakiś film we własnych wspomnieniach. Sprawiała wrażenie, jakby była gdzieś bardzo daleko, a poważny wyraz twarzy i zaciśnięte usta i zęby sprawiały że wyglądała na starszą.
- Myślisz że teraz może być podobnie? Kostki domina, właśnie o tym myślałam.
- Co? Z czym niby? - zapytał nieco roztargniony Rebel Yell.
- Tutaj, w mieście. - Howl wypuściła kłąb dymu przez uchylone drzwi. - Z Alamo chociażby.
- Nie jestem politykiem. Może? Władza lubi ustawiać brutalnie do pionu ludzi. A kto się ujmie za Alamo? Gangi? Korpoludki? Państwo którego nie ma? - ocenił Billy drapiąc się po karku. Nie bardzo dotąd rozmyślał na ten temat. W końcu co mógł zrobić poza pisaniem protest-songów?
- Wiesz, że do tej pory nawet się nie zastanawiałam… Jak to musi być dla tych ludzi co tam mieszkają. Nawet tam nie byłam. Nikt, kto nie ma w tym jakiegoś interesu, raczej palcem nie kiwnie. Kurwa… - Howl zaśmiała się cicho i niewesoło. - Wszystko, co chciałam robić w życiu, to muzyka. A teraz jak myślę że miałabym stanąć tam na scenie i grać, to… Sama nie wiem, co mam w środku.
- Cóż… gramy muzę dla ludzi. Gramy to co skomponujemy. I… ja tam nie próbuję robić nic więcej. Nie widzę siebie w roli działacza. I nie chcę za kilkadziesiąt lat siedzieć w jakimś rozlatującym się wozie i rozpamiętywać dawne protesty, które w sumie gówno zmieniły. - wzruszył ramionami Billy, a w jego słowach słychać było nutki zgorzknienia i co zabawne, raczej czyjegoś, bo nie jego własnego.

Howl posłała mu krótkie, badawcze spojrzenie.
- A co w takim razie wspominać? No i nie możemy się łudzić że koncert w Alamo to nie będzie nic więcej. A na pewno nie dla władz czy policji. Wiesz, ja wiem jak to jest, kiedy ktoś ma nad tobą całkowitą władzę, taką rzeczywistą, fizyczną. I wiem też jaka bywa policja, jak potrafią stać nad tobą i w dupie mieć że się wykrwawiasz na ich oczach. I mi nieśpieszno żeby znowu znaleźć się w tym miejscu. Jeśli jest szansa że będzie zadyma, a z tego co kojarzę prawo do eksmisji mają po północy, to moim zdaniem powinniśmy się poważnie zastanowić bo to może zmienić życia nas wszystkich.
- Nie wiem… nie znam się na prawie… - stwierdził Billy z uśmiechem na twarzy. - Zresztą… zobaczymy na miejscu. Nie znam za dobrze Alamo, ale Anastazja chyba tak. Ona może powiedzieć.
- Ja się znam na prawie tyle, co w domu słyszałam. - Howl uśmiechnęła się znów samymi ustami. - Ale nie chodzi mi o prawo tylko o termin, trąbią o tym w wiadomościach. Ale co chcesz patrzeć na miejscu? Jak się zadeklarujemy to raczej nie będzie jak się wycofać.
- Na razie mamy Niewidzialny na koncie. Teledysk… to sprawa na później. Jak będziemy się rozpraszać, to niczego nie osiągniemy. Na razie mamy już cel… przed sobą. - Billy potarł podbródek. - Resztę obgadamy po koncercie. Zresztą, kto wie co się po nim zdarzy? Niewidzialny też nie jest legalną imprezą.
- Jaki teledysk? - Howl zmarszczyła brwi. - Przecież mamy tam grać. W Alamo.
- Wydaje mi się… że Anastazja wspominała o tym na czacie zespołu. - zamyślił się Rebel Yell przypominając sobie. - O teledysku kręconym poprzez drony.
- Mówiła o tym na próbie wczoraj. - Howl strzepnęła popiół za drzwiami auta. - To był argument za tym żebyśmy zagrali, bo w zamian za występ nakręcą nam klip. Ale jak dla mnie to większym problemem jest samo zagranie tam niż to czy będziemy mieli czy nie teledysk. Zresztą, sam Chris wtedy powiedział że pewnie nas za to zgarną a może i dojebią zarzuty. - Po raz kolejny sprawdziła holo czy nie przyszła jakaś wiadomość. - Bill, nie odbierz tego źle w sumie, ale… Czy wszystko u ciebie w porządku? Ostatnio bardzo często zdajesz się być jakiś taki rozkojarzony. Coś się dzieje?
- Nie. Wszystko w porządku. - zaśmiał się Billy i spojrzał przez okno. - Naprawdę nie masz się czym przejmować.

- Serio? - Howl łypnęła na niego nieufnie. Nie wyglądało jakby ją przekonał, a wręcz przeciwnie. - A nie wygląda. No, w każdym razie ciągle mówisz - zastanowimy się później, jedna rzecz na raz, a tu możemy się obudzić z ręką w nocniku.
- Po prostu martwisz się za dużo. Stres zabija, wiesz? - uśmiechnął się ciepło Rebel Yell i splótł dłonie razem. - Zresztą teledysk i występ w Alamo to nie jest decyzja którą możesz podjąć ty czy ja. To temat na debatę w zespole.
Uniósł palec w górę.
- Zapominasz też o najważniejszym. Na Niewidzialnym mogą być łowcy talentów. Jeśli przyciągniemy ich oko to… negocjacje z nimi mogą być ważniejsze od występu w Alamo. - przypomniał.
- Spluwy i policyjne pały zabijają jednak trochę bardziej. - Howl dopaliła skręta i pstryknięciem palców wykatapultowała go poza auto. - Po prostu miałam wrażenie że to Alamo jakoś tak się dzieje, wszyscy jakoś uznali że jasne gramy, a ja mam wrażenie że siedzę bez szelek na diabelskim młynie i nawet złapać się nie ma czego. Zresztą, jeśli wszyscy naprawdę tego chcecie to przecież nie zostanę w domu. - Zsunęła się trochę na fotelu kierowcy i założyła ręce na piersi. - Chyba.
- Zespół żyje fejmem. Nie zdobędziemy fejmu jeśli się nie będziemy wyróżniać. Nie będziemy się wyróżniać, jeśli nie zaryzykujemy. - stwierdził zamyślony Billy. - W dzisiejszych czasach nie ma się sławy bez kliknięć, a te wymagają wyróżniania się.
- Ale czy nasz target to rzeczywiście ludzie których obchodzi Alamo? Ja się. Naprawdę. Kurwa. Boję. Że ktoś mi coś zrobi. Znowu. - Howl w końcu zaczęła się z samej siebie śmiać. - Czy to tak trudno zrozumieć?
- Jestem ja, jest Chris… JJ… nie damy ci zrobić krzywdy. - odparł ciepło Billy i pogłaskał czule czuprynę Howl. - Rozumiem się boisz oberwać po grzbiecie, to zrozumiałe. Ale nie możesz tak żyć. Pod presją strachu.

- Na codzień o tym nie myślę. - Howl początkowo znieruchomiała, ale potem powoli się rozluźniła. - Ale perspektywa zadymy… - Jakby coś sobie przypomniała, po podniosła się i przełożyła pistolet spod kurtki do magicznego schowka. Potem przekręciła się do pozycji leżącej, opierając plecy i głowę o kolana Billa. Podciągnęła nieco nogi, przy jej niewielkim wzroście zmieściła się ze sporym zapasem. - No, perspektywa zadymy robi trochę z głową. Do tej pory nawet z nikim o tym nie gadałam. Zresztą, to był wynik głupiej sprzeczki pomiędzy muzykami, jakiś bezsensowny dis, a ja wtedy miałam w sobie zdecydowanie mniej instynktu samozachowawczego. I dorobiłam się swojej własnej psychofanki. Ja ci w ogóle muszę bardzo ufać, wiesz? - Jakby się zdziwiła. - Że w ogóle o tym mówię.
- Albo za dużo zioła. - odparł żartobliwie Billy i pogłaskał Howl po czuprynie. - Nie mieszkasz sama. Jakby jakaś psycholka chciałaby cię odwiedzić, to musi się zmierzyć z całą naszą ekipą.
- E, chyba jej przeszło po tym jak… Czekaj, wcale nie za dużo zioła! - Oburzyła się. - To jest dla mnie nic, śmieszne coś, serio! No, chyba jej przeszło po tym jak nasłała na mnie gości, żeby mi opierdolili głowę na łyso. Że taka nauczka czy coś. Jeszcze bym rozumiała jakbym jej nie pasowała bo krzywo na nią spojrzałam albo ogólnie za wygląd, ale ona kradła moją muzykę, wiesz? Kopiowała to co robię. No i wyszło jak wyszło. Ale włosy zachowałam. I jestem mądrzejsza pewnie też.
- Za bardzo się przejmujesz. - Billy przyłożył dwa palce do jej ust, by na chwilę nic nie mówiła. - Słuchaj… ja rozumiem to. Ciężkie przeżycia. Trauma. Ale lepiej się z nimi pogodzić i je wyśmiać. Inaczej będziesz się nimi truła tak długo, aż cię zeżrą od środka.

- Może… - Rzeczywiście odezwała się dopiero po dłuższej chwili. - Masz rację. Powinnam pić więcej. - Doszła w końcu do wniosku. - Ale sypiałam z tą głupią pizdą, to zawsze jest trudniej. Czasem wydaje mi się, że gdybym po prostu poznała kogoś nowego… - Przymknęła oczy i mówiła już nieco sennie. Wypalona trawa chyba kopnęła z opóźnieniem. - To wszystko by się ułożyło.
- Się ułożyło przecież. Nowy zespół. Nowe mieszkanie. Nowa kariera i żadnej głupiej pizdy w łóżku. Może trafi ci się lepsza partia później. Jakaś bardziej znośna partnerka.- pocieszał ją Billy wodząc palcami po twarzy i włosach. Delikatnie. Jakby hipnotyzował ją.
Howl uśmiechnęła się, nadal z zamkniętymi oczami.
- Albo partner. - Mruknęła cicho. - W sumie jest taki jeden…
- Widzisz…? Jakiś porządny typek, dobry na nową drogę życia. Nie to co my… ochlapusy z zespołu.- zażartował zerkając w stronę Liz i Izziego.
- ... ale chyba nie bardzo go śmieszą moje żarty o tego co mogliby zrobić z moją dupą w więzieniu. - Westchnęła. - Zespół i tak jest ważniejszy. Za każdego z was bym się znowu dała pokroić.
- Wolałbym jednak byś tego nie robiła. Ty jesteś tą ładniejszą częścią zespołu. Mnie tam bardziej oszpecić się nie da. - zażartował Billy przyglądając się leżącej Howl.
- Co. - Aż otworzyła oczy.
- Wolałabym żebyś nie dawała się pokroić… za zespół. - wyjaśnił głaszcząc ją po włosach jak małą dziewczynkę.

- Wcześniej dałam za moje włosy, nie wierz aż tak w mój rozum. - Uśmiechnęła się. - Ale weź, ja się zaliczam do tej brzydszej większej połowy. - Machnęła ręką.
- Co nie znaczy jednak, że szpetna jesteś. Masz swój urok… zapewniam cię. - odparł z ciepłym uśmiechem Billy.
- No tak, te dziesiątki wielbicieli nie mogą się mylić. Ale lepiej mi w tej połowie, wiesz przecież.
- Bez przesady. - odparł ciepło Rebel Yell. - Nie jest aż tak źle. Wiadomo, że Liz i Anastazja są eye candy zespołu, ale ty też masz swoich fanów.
Howl zaśmiała się.
- Jak się kiedyś upiję dostatecznie, to pokażę ci zdjęcia jaką stylówę mi kiedyś odjebała pewna miniwytwórnia razem z propozycją wydania epki. Wiem, wiem że mam fanów, niektórzy są ze mną od solowych początków i to jest zajebiste. I hej, serio nie próbuję manipulować żeby ktoś powtarzał mi że jestem zajebista, bo wiem że jestem - wyciągnęła rękę i dotknęła delikatnie opuszkiem palca wskazującego jego twarzy - tak samo jak ty zresztą. Po prostu mogę sprzedawać jakąś część siebie, ale mój wizerunek nigdy nie będzie sexy czy wyuzdany bo to nie mój klimat. Jak to śmieszne wideo które ci kiedyś pokazywałam, laska która liże młot, pamiętasz? - Zaśmiała się.
Potem uniosła rękę i wystukała kolejną wiadomość do Locke’a.
“No właśnie, kiedyś napiszę przewodnik tej niewątpliwej atrakcji turystycznej, a tymczasem wbijasz dziś na backstage?” “Jasne” - odpisał.
Mistrz lakoniczności. Howl prychnęła w duchu. Nie to że powinien się czuć jakoś specjalnie zaszczycony, ale i tak postanowiła przyjąć wobec niego pozę lodowej królowej. Była spora szansa że przejdzie jej na sam widok jego uśmiechu, ale kto wie.

- Nie powinnaś jednak uważać, że twój styl jakiś gorszy tylko dlatego że jest mniej popularny. Z bliska jesteś słodziutka jeśli chodzi o wygląd. - stwierdził ciepłym tonem Rebel Yell..
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się szeroko i tym razem nie próbowała zapewniać że wie albo tłumaczyć niczego, po prostu przyjęła ten komplement. - Jesteś fajny, wiesz? I masz rację. Z Alamo, i z resztą. Dziękuję.
- Nie ma za co… naprawdę. - odparł z uśmiechem mężczyzna.
- Jest, bo jesteś dobrym kumplem. - Objęła go oburącz za szyję i trochę przyciągnęła ku sobie jego głowę, a trochę się podciągnęła, żeby pocałować go w policzek. - A to ważne.

Drzwi przesunęły się ze zgrzytem. Do wnętrza vana wlał się potok jaskrawego światła a na jego tle odcinał się ciemny zarys Liz ze skwierczącą w kąciku ust kulką papierosowego żaru.
- Zostawić was na moment i już wam w głowie amory.
Delayne zajęła miejsce przy oknie i zamaszystym ruchem zamknęła za sobą drzwi.
- Od razu lepiej - uśmiechała się do zagłówka samochodu. Okulary przeciwsłoneczne podciągnęła na czubek głowy ukazując światu dwie czeluście źrenic. Cokolwiek dał jej Izzy, musiało solidnie kopać.
- Ciebie i tak kocham bardziej, Liz. - Howl mówiła takim typowym, zrelaksowanym głosem jaki mieli na ogół zjarani. - Jedziemy! - Przednie drzwi się zamknęły, auto ruszyło.
- Chociaż nie wiem, w sumie wszystkich kocham po równo.
- Tak…. miłujmy się nawzajem, zróbmy sobie komunę wolnej miłości. - zażartował Billy i głaszcząc jedną dłonią włosy odpoczywającej Howl, drugą stukał w podstawę swego e-glassa, zapewne wysyłając jakieś wiadomości.- Wczoraj byliśmy tak pijani, by… może coś nawet wyszło z tego pomysłu, ale potem się wszystko posypało.
- Albo dobrze że mnie tam nie było… Albo szkoda że mnie tam nie było. - Howl na powrót ułożyła się wygodnie i znów przymknęła oczy. - Graj, muzyko! - Poleciła i z głośników auta zaczęło napierdalać “Anarchy in the UK”. - Ale jakbym była, to bym nie spała w łóżku denatki. Ups, powiedziałam to na głos… Ej, właśnie, nie wiem czy śledzicie dyskusję o setliście… Ale zasadnicze pytanie brzmi - czy gramy dziś Eltar Ago? Bo mam w sumie pomysł.
- Pewnie zagramy wszystkie kawałki. Tak bywa gdy się ma na koncie tylko jedną płytę - Liz potarła policzki, które zaczynały ją już boleć od nieustannego uśmiechania. - Kurwa… Mam wrażenie, że zjebaliśmy. Wiecie. Niewidzialny. Okazja by zabłysnąć a my… robimy wszystko jak zwykle. Jak jebane chomiki pędzące w kółeczku.

Głaszcząc powoli po włosach Howl Billy spojrzał na Liz, dodając:
- Co niby mielibyśmy zrobić? O występie dowiedzieliśmy się wczoraj. Za mało czasu na przygotowanie nowych kawałków, stare przećwiczyliśmy. Lepiej się odstresować przed występem, żeby nas trema nie dopadła. Będzie dobrze… wiadomo, że teraz nie będziemy chlać. A do wieczora wszyscy wytrzeźwieją.
I znów coś postukał na e-glass.
- Do wieczora pewnie będę miała zejście - Liz wydawała się tym faktem niepoprawnie ucieszona, jak wszystkim zresztą. - Ale spoko, czymś zaradzę. Jutro detox. Woda z cytryną i dużo snu… - skrzywiła się w zamyśleniu. - Ale… czy jutro jest sobota? Szykował mi się wyjazd za miasto chociaż… może to już, kurwa, nieaktualne.
- Taak, dziś jest piątek. Jutro sobota, dzień trupa. - Howl uniosła rękę do czoła i wykonała delikatnego facepalma. - Znowu powiedziałam na głos. Liz, bo ja mam taki pomysł odnośnie Eltar Ago. Może zaśpiewasz ten kawałek ze mną? Mogę ci oddać swoją część tekstu, albo weźmiesz ten Billa. Jesteś naszym głównym atutem, wokalnie i innymi rzeczami też, kawałek ma dość dobre tempo, możemy zagrać wersję skróconą, tę ośmiominutową z demo jeszcze… Zrezygnowałabym za to z “Killing Lips”, “Matris Cruentum” też się nam średnio przyda, “City Lights” bym ustawiła na końcu. No i ważne żeby mieć dobry początek, średni środek i w miarę dobry koniec, dlatego Lights będzie idealne jako zamknięcie, bo jest boskie. Jak myślicie?
Rzucała pomysłami, ale nigdy takich ustaleń nie traktowała personalnie. Chodziło o dobry show i tyle.
- I chętnie bym zagrała “Rebel Cry”, jak zawsze, tylko nie jestem pewna czym właściwie powinniśmy zacząć.
- Anastazja lubi swoje “Matris Cruentum”.To jej popisowy numer, więc to raczej musimy zagrać. - ocenił Billy po namyśle.

- Jasne, mogę się podłączyć pod wokal w Eltar Ago - Liz zaczęła wystukiwać butem rytm, dołożyła do tego pstryknięcia z palców. Energii ewidentnie jej przybyło od feralnego poranka na kacu. - Moglibyśmy dodać też trochę improwizacji. Na żywo jest pole do popisu by kawałek nie wyglądał jak jeden do jednego z tym na płycie. To jakaś odmiana. Chomik może wyjść z kółka…
- No to już coś nam się rodzi. Hmm, Billy, ona “Matris” lubi, a czy publika w Niewidzialnym polubi? Czy zaśnie? - Howl pomimo zjarania brzmiała teraz dość trzeźwo, rzeczowo i w sumie nawet można powiedzieć, że chłodno. - Bywaliście tam w ogóle kiedyś, bo ja tak. I Dale miał tutaj sporo racji, nie do końca nasze klimaty. A co do robienia wszystkiego jak zwykle… A jak mielibyśmy robić? Znamy nasz materiał. Ja byłabym w stanie zaśpiewać wszystko z tego albumu, i ty też, Liz. Wiemy co robić w przypadku fuck-upu, bo takie się nam zdarzały. Jakbyśmy mieli conajmniej miesiąc, moglibyśmy napisać może jeden kawałek. Dwa ale niedopracowane. Wiecie przez ile lat powstawał “Kashmir”? Zgonku! Zagraj “Kashmir”! - Poleciła i muzyka zmieniła się. - Przez trzy lata go pisali. No.
- Jesteśmy zespołem. Albo pokażemy wszystkie nasze strony, albo żadną… - stwierdził Billy stanowczo. - Nie możemy… odstawiać w cień niektórych z nas, jeśli nie ma ku temu powodu. No i…
- Pogadamy o tym z resztą - Liz weszła mu w słowo. - Poza tym ja uważam, że w czterdziestu pięciu minutach zmieścimy się z całą płytą. Najwyżej coś przytniemy. Max jeden, dwa numery wypadną.
Zabuczało jej holo. Zerknęła na wyświetlacz, zaklęła pod nosem ale nic nie odpisała. Sięgnęła po papierosa, ewidentnie na ukojenie nerwów.

- Howl… zatrzymasz Zgonka pod najbliższym barem z daniami na wynos. Muszę kupić żarcie. - dodał Rebel Yell czule muskając usta odpoczywającej kobiety.
- Mhm? - Mruknęła. - Tak, wiem, już do nich pisałam że im przywieziemy żarcie, trasa jest zaprogramowana. Nie chcę nikogo odstawiać, i tak wiem ci twoi łowcy talentów. Oni raczej nie zachwycą się utworem pisanym jako przerywnik żebyśmy mogli iść się odlać, a Anastazja ma wiele okazji do wymiatania na każdym kawałku na albumie. - Przekręciła lekko głowę i cmoknęła go w palce. - Ale musimy myśleć konkretami, a nie emocjami. Musimy zrobić im show. Tak żeby nie poleciały na nas butelki czy inne gówna. A widziałam tam takie sceny. Serio, ludzie tam to… Nie wiem jak wam to opisać w sumie. Plus, gramy tę muzę od ponad czterech miesięcy, i ludzie moim zdaniem najbardziej jarają się Anastazją w Libido. Przynajmniej z miejsca gdzie stoję. - Generalnie nigdy nie stała w jednym miejscu, często zmieniała lokalizację na scenie albo tańczyła gdy przyszedł moment że mogła odłożyć gitarę. - Właśnie, może “Libido” gdzieś na początek? I robię tylko burzę mózgów, o czym innym gadać, o życiu prywatnym? Hmm. Liz, twój… Twój ma jakoś na imię?
Liz podniosła głowę jak uczniak złapany na tym, że nie słucha.
- Mój? - zaciągnęła się fajką by dać sobie trochę czasu. - W sensie... mój facet? Taaaa. Ma imię. John? - skrzywiła się jakby nie była pewna. - Ale co on ma do tego?
- No bo skoro teraz mamy nie gadać o występie w Niewidzialnym. - Westchnęła. - A będzie na koncercie? Poznamy go?
- Nieeee - pokręciła głową. - On jest… - nie wiedziała jak to wyjaśnić więc ucięła krótkim. - Pokłóciliśmy się.
- Heh? Przykro mi. - Howl posmutniała. - Co zrobił? I gdzie go znaleźć żeby mu wpierdolić?
- Nie, on nic. To ja spierdoliłam - wzruszyła ramionami i wreszcie przestała się uśmiechać. - Zrobiłam mu w domu rewizję, akurat kiedy w akcie zaufania zostawił mi klucze. Yeeeep. Królowa ze mnie taktu.

Billy w milczeniu gapił się przez okno, czujnie rozglądając się dookoła i jedynie w roztargnieniu głaskał głowę Howl. Nie czuł potrzeby się odzywać, bo sam też raczej nie miał znaczących sukcesów jeśli chodzi o stałe związki.
Howl zamyśliła się. Była w trakcie wielu rozpoczętych relacji, które jednak nigdy nie przekształciły się w coś co by prowadziło do nazywania kogoś “swoim” - chłopakiem, dziewczyną, czymkolwiek.
- Pewnie miałaś swoje powody. A jeśli cię nie wysłucha jakie one były, to cóż, wtedy to będzie jego strata. - Stwierdziła w końcu. - Na tyle na ile cię znam, to nie sprawiasz wrażenia osoby która robi coś bez dobrego powodu.
- Och, Howl - Liz stłumiła parsknięcie. - Ja większość rzeczy robię bez pieprzonego powodu. Nie jestem… no wiesz, wzorem racjonalności.
- Drive. - Odezwała się Howl, i po chwili okazało się że chodziło o utwór który zaczął grać. Zupełnie jakby chciała tym coś powiedzieć. - Bez powodu? Coś musiałaś przecież myśleć. Zawsze jakaś akcja wywołuje reakcję, i tak dalej. Racjonalność jest przereklamowana. Nie zgodziłabyś się w ogóle na dołączenie do naszej kapeli, gdybyś była racjonalna, co? Kto powiedział że jeśli serce czy jak to tam nazwać cię do czegoś pcha to jest to lepsze niż racjonalne kalkulacje? Tak jak Bill mi dziś powiedział… Jak coś ci mówi wiej to lepiej słuchać. Może coś ci mówiło? Wiesz, autosabotaż. Czy coś. Na tym się akurat znam. Z doświadczenia.
-Tu się nie rozchodzi o akcję-reakcję, ale o zaufanie. Proste. On mi zaufał, ja go zawiodłam. Ale chociaż go nie okłamałam - wydała się w jakiś irracjonalny sposób z tego dumna. - Zostawiłam rozpiździel, nic nie sprzątnęłam. Znaczy będzie wiadomo, że jestem winna. Będzie miał czas żeby to sobie przemyśleć i… ze mną zerwać. Czy coś. Bo chyba mnie nie zastrzeli, co? - ta myśl wywołała w Liz kolejną falę śmiechu. Cokolwiek dał jej Izzy radykalnie windowało humor.

- Czemu miałby cię zastrzelić? Jest… Z gangu? - W głosie Howl pojawiła się panika. Billy poczuł, jak się spięła.
- Pfffff, skąd! - Liz uchyliła szybę. Niedopałek pofrunął za okno fikając młynki. - Dlaczego tak pomyślałaś?
- Nie kręć się tak… bo nie mam cię jak przytulić, no chyba że cię capnę za dekolt. - zagroził żartem Billy pieszczotliwie muskając kciukiem dolną wargę Howl.
Ta w odpowiedzi popatrzyła mu prosto w oczy, dość intensywnie.
- Łap, i tak tam nic nie ma, kilku gangerów się o to zatroszczyło. - Na chwilę złapała go zębami za palec, lekko. - Pomyślałam bo to moje pierwsze skojarzenie z człowiekiem który zastrzeli za grzebanie w jego rzeczach.
- Eee, może znajdźcie sobie pokój, co? - Liz wydawała się zniesmaczona ich czułostkami. Zasłoniła dłonią oczy. - I to był żart z tym strzelaniem. John to za-je-bis-ty gość. Roi mi się taki kawałek o nim… Przyszedł mi do głowy wczoraj na naszej wycieczce. “Night by the ocean”. Jak go wygładzę to pokażę, może coś z tego będzie. Może nic.
Rebel Yell uznał, że Liz ma deczko racji. Robiło się trochę… intymnie w tym vanie. Wzruszył ramionami i zerknął na wokalistkę dodając. - Przesadzasz trochę. Howl była przybita… znała ostatnią ofiarę, więc… staram się poprawić jej humor.
On i ziółka które zażyła.
- Ja już wiem jak ty poprawiasz panienkom humor - Liz ułożyła palce w znak victorii a pomiędzy nimi zafalował jej język. - Znajdźcie sobie pokój.
- Liz skarbeńku… nie masz nawet odrobiny pojęcia na temat moich sposobów. - “chełpił” się Billy z bezczelnym uśmiechem na twarzy. - I jak bardzo im się humor poprawia.
- To może pokaż swoją tajną broń Howl, a ona mi opowie, hmm? - samochód wreszcie podjechał pod sklep co Liz przyjęła z ulgą bo nosiło ją nieprzeciętnie.
- No dobra. - Howl pstryknęła go lekko w nos. - To teraz już musisz mi… - Urwała znacząco. - Opowiedzieć. Conajmniej. Soberrr! - Zarządziła jako nieformalny didżej tej imprezy, i kończący się kawałek płynnym przejściem zastąpił utwór Lorde.

- Kurwa, Howl, ja łapię, że to twój wóz, ale czy mamy zero wpływu na playlistę? - zamarudziła Liz, która wygramoliła się na parking.
- Nie. Nie… zostawmy nieco tajemnicy na naszą noc poślubną. - zażartował Billy głaszcząc gitarzystkę po czuprynie. - A póki co… ja też muszę skoczyć, by kupić to jedzenie. A ty ?
- Ja też, przecież muszę nakarmić moje dzieci. Chrisa, Anastazję i JJa, czy kogoś pominęłam? - Niechętnie, bo niechętnie, ale Howl usiadła. - No to naprzód, i naprzód, naprzód - zaczęła śpiewać jeden z utwórow Nicka Cave’a.
- Mamo, kup mi karton fajek - Liz zatrzepotała rzęsami. - I tak, w ten jebany upał na top playlisty musi wskoczyć “Fifteen feet of pure white snow”.
I idąc po koszyk zaczęła rzeczony kawałek bardziej niż nucić, przykuwając tym uwagę postronnych.

Where is Michael?
Where is Mark?
Where is Mathew
Now it's getting dark?
Where is John? They are all out back
Under fifteen feet of pure white snow
Would you please put down that telephone
We're under fifteen feet of pure white snow
Howl zapatrzyła się w nią pełnym miłości wzrokiem, dosłownie, a po chwili nieśmiało dołączyła, podążając za nią. Przy okazji jej ręka powędrowała w powietrze, w górę, jakby próbowała zagrać melodię na pianinie.
Billy zaś cicho westchnął podążając za obiema kobietami i zerkając na pośladki Howl. Czasami… potrafiła kusić, wbrew swej nietypowej urodzie i kompleksom z nią związanym.
Dobrze, że on potrafił się temu opierać, choć czasem… czasem tak łatwo nie było.
Liz śpiewała dalej nie oszczędzając gardła, a gdy minęli bramki i wjechali na teren marketu Delaney władowała się do środka wózka, przykucnęła na kolanach i złapała się frontu jak dzieciak w symulatorze wyścigówki.
- Szybciej, mamo! - zakomenderowała i leciała z Cave’m.

Doctor, Doctor
I'm going mad
This is the worst day
I've ever had
I can't remember
Ever feeling this bad
Under fifteen feet of pure white snow
Where's my nurse
I need some healing
I've been paralysed
By a lack of feeling
I can't even find
Anything worth stealing
Under fifteen feet of pure white snow

Howl nie przerywając śpiewu skinęła na Billa, żeby wziął się za pchanie wózka, a sama przyjęła minę pod tytułem “jesteśmy sławni, to normalne zachowanie” i pewnością siebie starała się dusić w zarodku wszelkie próby zwracania im uwagi.
- Cap’n Crunch! - rozentuzjazmowana Liz aż wstała pokazując palcem na półkę z płatkami śniadaniowymi. - Weźmy kilka pudełek. Albo kilkanaście! To smak mojego zjebanego dzieciństwa! Płatki rano, płatki w południe, płatki wieczorem!
- Mnie tam wszystko jedno. - Rebel Yell nauczył się bowiem nie wybrzydzać i nie dopytywać się z czego właściwie zrobiono posiłek. Czasami niewiedza bywała błogosławieństwem.
- To nie brzmi jak najlepsza reklama. - Mimo wszystko Howl zgarnęła z półki kilka pudełek i wrzuciła je do koszyka a Liz zaczęła je z miejsca otwierać i szperać za ukrytą w środku zabawką. - Jedźmy po fajki, te paskudne fajki które nie są elektroniczne i dzięki nim jesteśmy tacy przedpotopowi i niemodni! W końcu na coś trzeba umrzeć! - Pokiwała głową. Szła obok Billa, który pchał wózek. Objęła go nawet luźno ramieniem w pasie. - Żyć szybko, umrzeć młodo i pozostawić po sobie dobre wspomnienie… Albo dobrze wyglądający krater, jak zwykł mawiać mój znajomy!
- I po żarcie na wynos. Koniecznie smaczne. Ja stawiam. Jakie propozycje? - Billy’emu marzyła się chińszczyzna i nieśmiertelne jej wcielenie, czyli sajgonki. Które dotrwały do obecnych czasów w zdecydowanie lepszym stanie niż sam Sajgon od którego wzięły nazwę.
- Obiad lepiej zgarnijmy z jakiejś knajpy obok domu. Ja zamówię. - Howl uniosła wolną rękę na której nosiła holozegarek i szepnęła głośno do swojego ducha - Jimi! Jimi Hendrix, hej! Zamów nam to co zawsze, w ilości takiej co zawsze! Odbiór za dwadzieścia minut! Albo zamów dwie porcje więcej. Chińczyk dla wszystkich!
- Dig it! - skinęła głową elektroniczna podróbka legendy rocka, sprowadzona do roli chłopca na posyłki.
- O właśnie, chodźmy po zupki chińskie! - Howl machnęła ręką w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku.
- There must be some kind of way out of here - zanucił Hendrix w e-glassach Howl, rozglądając się wraz z nią po labiryncie alejek marketu.

Inni klienci zerkali na nich, rozbawieni lub zniesmaczeni. Podobnie jak pracownicy, ale obyło się bez wzywania ochrony, bowiem nie robili nic poza byciem ekscentrycznymi, w czym się wszak zspecjalizowali. Tylko kasjer z plakietką “Josh. Zatrudniony dzięki Programowi na Rzecz Zatrudniania Ludzi” (większość dużych sklepów obsługiwały roboty) sprawiał wrażenie jakby zastanawiał się czy ma zeskanować też siedzącą w koszyku Liz, której niektóre tatuaże przypominały w sumie trochę kody kreskowe.
 

Ostatnio edytowane przez Selyuna : 02-11-2017 o 00:10.
Selyuna jest offline