Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2017, 00:06   #41
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
- Tak tak, Zgonku, jesteś całkiem sprytny, prawda? - Howl doszła już do vana i pogładziła czule karoserię. Auto było pomalowane na czarny, matowy kolor, z projektowanym po bokach logiem zespołu, które można było włączyć lub wyłączyć wedle uznania. Teraz było wyłączone, najwidoczniej wzięła sobie do serca tę groźbę aresztu, a może nie chciała się afiszować z pobytem na terenie gangu.
Wsiadła na siedzenie kierowcy, ustawiła trasę powrotną do Warsaw i zaczęła układać playlistę na drogę powrotną. Na czele z “I fought the law”, “Anarchy in the UK” i innymi punkowymi przebojami. Rzecz jasna muzyki jeszcze nie puściła, za to po raz kolejny sprawdziła wiadomości. Potem pogrzebała w magicznym schowku w którym były same przydatne rzeczy, wydobyła bibułki i dość sprawnie zaczęła zwijać skręta.
Rebel Yell usiadł grzecznie obok i zażył swoje lekarstwo na kaca. W niewielkich ilościach, bowiem chciał zachować na wypadek, gdyby pojawiły się kłopoty. Tereny Dzieci Kwiatów nie były bezpieczne dla “obcych”, a teraz… jeśli to co mówił Izzy było prawdą, to mogło być jeszcze gorzej.
- Masz czasem takie dni… - Howl zapatrzyła się gdzieś przed siebie, na linię horyzontu. - Kiedy wydaje ci się, że wszystko się zaraz zacznie powoli i systematycznie pierdolić?
- Parę razy w życiu. Raz naprawdę… - stwierdził Rebel Yell rozglądając się - ...ale to naprawdę wszystko się rypnęło.
- Hmmm. - Zapaliła skręta i zaciągnęła się bardzo, bardzo powoli. - A możesz powiedzieć, co się stało? Jak nie chcesz, to jasne że nie będę drążyć.

- Rewolucja… na małą skalę, ale równie krwawa. - odparł enigmatycznie Billy. - A miało być… inaczej. Coś się jednak rypnęło i jak kostki domina… poszło dalej.
Nie dodał nic więcej i chyba nie zamierzał w tej chwili o tym mówić. Ani w ogóle wspominać.
Howl wciąż patrzyła przed siebie, ale jej gałki oczne poruszały się, jakby oglądała jakiś film we własnych wspomnieniach. Sprawiała wrażenie, jakby była gdzieś bardzo daleko, a poważny wyraz twarzy i zaciśnięte usta i zęby sprawiały że wyglądała na starszą.
- Myślisz że teraz może być podobnie? Kostki domina, właśnie o tym myślałam.
- Co? Z czym niby? - zapytał nieco roztargniony Rebel Yell.
- Tutaj, w mieście. - Howl wypuściła kłąb dymu przez uchylone drzwi. - Z Alamo chociażby.
- Nie jestem politykiem. Może? Władza lubi ustawiać brutalnie do pionu ludzi. A kto się ujmie za Alamo? Gangi? Korpoludki? Państwo którego nie ma? - ocenił Billy drapiąc się po karku. Nie bardzo dotąd rozmyślał na ten temat. W końcu co mógł zrobić poza pisaniem protest-songów?
- Wiesz, że do tej pory nawet się nie zastanawiałam… Jak to musi być dla tych ludzi co tam mieszkają. Nawet tam nie byłam. Nikt, kto nie ma w tym jakiegoś interesu, raczej palcem nie kiwnie. Kurwa… - Howl zaśmiała się cicho i niewesoło. - Wszystko, co chciałam robić w życiu, to muzyka. A teraz jak myślę że miałabym stanąć tam na scenie i grać, to… Sama nie wiem, co mam w środku.
- Cóż… gramy muzę dla ludzi. Gramy to co skomponujemy. I… ja tam nie próbuję robić nic więcej. Nie widzę siebie w roli działacza. I nie chcę za kilkadziesiąt lat siedzieć w jakimś rozlatującym się wozie i rozpamiętywać dawne protesty, które w sumie gówno zmieniły. - wzruszył ramionami Billy, a w jego słowach słychać było nutki zgorzknienia i co zabawne, raczej czyjegoś, bo nie jego własnego.

Howl posłała mu krótkie, badawcze spojrzenie.
- A co w takim razie wspominać? No i nie możemy się łudzić że koncert w Alamo to nie będzie nic więcej. A na pewno nie dla władz czy policji. Wiesz, ja wiem jak to jest, kiedy ktoś ma nad tobą całkowitą władzę, taką rzeczywistą, fizyczną. I wiem też jaka bywa policja, jak potrafią stać nad tobą i w dupie mieć że się wykrwawiasz na ich oczach. I mi nieśpieszno żeby znowu znaleźć się w tym miejscu. Jeśli jest szansa że będzie zadyma, a z tego co kojarzę prawo do eksmisji mają po północy, to moim zdaniem powinniśmy się poważnie zastanowić bo to może zmienić życia nas wszystkich.
- Nie wiem… nie znam się na prawie… - stwierdził Billy z uśmiechem na twarzy. - Zresztą… zobaczymy na miejscu. Nie znam za dobrze Alamo, ale Anastazja chyba tak. Ona może powiedzieć.
- Ja się znam na prawie tyle, co w domu słyszałam. - Howl uśmiechnęła się znów samymi ustami. - Ale nie chodzi mi o prawo tylko o termin, trąbią o tym w wiadomościach. Ale co chcesz patrzeć na miejscu? Jak się zadeklarujemy to raczej nie będzie jak się wycofać.
- Na razie mamy Niewidzialny na koncie. Teledysk… to sprawa na później. Jak będziemy się rozpraszać, to niczego nie osiągniemy. Na razie mamy już cel… przed sobą. - Billy potarł podbródek. - Resztę obgadamy po koncercie. Zresztą, kto wie co się po nim zdarzy? Niewidzialny też nie jest legalną imprezą.
- Jaki teledysk? - Howl zmarszczyła brwi. - Przecież mamy tam grać. W Alamo.
- Wydaje mi się… że Anastazja wspominała o tym na czacie zespołu. - zamyślił się Rebel Yell przypominając sobie. - O teledysku kręconym poprzez drony.
- Mówiła o tym na próbie wczoraj. - Howl strzepnęła popiół za drzwiami auta. - To był argument za tym żebyśmy zagrali, bo w zamian za występ nakręcą nam klip. Ale jak dla mnie to większym problemem jest samo zagranie tam niż to czy będziemy mieli czy nie teledysk. Zresztą, sam Chris wtedy powiedział że pewnie nas za to zgarną a może i dojebią zarzuty. - Po raz kolejny sprawdziła holo czy nie przyszła jakaś wiadomość. - Bill, nie odbierz tego źle w sumie, ale… Czy wszystko u ciebie w porządku? Ostatnio bardzo często zdajesz się być jakiś taki rozkojarzony. Coś się dzieje?
- Nie. Wszystko w porządku. - zaśmiał się Billy i spojrzał przez okno. - Naprawdę nie masz się czym przejmować.

- Serio? - Howl łypnęła na niego nieufnie. Nie wyglądało jakby ją przekonał, a wręcz przeciwnie. - A nie wygląda. No, w każdym razie ciągle mówisz - zastanowimy się później, jedna rzecz na raz, a tu możemy się obudzić z ręką w nocniku.
- Po prostu martwisz się za dużo. Stres zabija, wiesz? - uśmiechnął się ciepło Rebel Yell i splótł dłonie razem. - Zresztą teledysk i występ w Alamo to nie jest decyzja którą możesz podjąć ty czy ja. To temat na debatę w zespole.
Uniósł palec w górę.
- Zapominasz też o najważniejszym. Na Niewidzialnym mogą być łowcy talentów. Jeśli przyciągniemy ich oko to… negocjacje z nimi mogą być ważniejsze od występu w Alamo. - przypomniał.
- Spluwy i policyjne pały zabijają jednak trochę bardziej. - Howl dopaliła skręta i pstryknięciem palców wykatapultowała go poza auto. - Po prostu miałam wrażenie że to Alamo jakoś tak się dzieje, wszyscy jakoś uznali że jasne gramy, a ja mam wrażenie że siedzę bez szelek na diabelskim młynie i nawet złapać się nie ma czego. Zresztą, jeśli wszyscy naprawdę tego chcecie to przecież nie zostanę w domu. - Zsunęła się trochę na fotelu kierowcy i założyła ręce na piersi. - Chyba.
- Zespół żyje fejmem. Nie zdobędziemy fejmu jeśli się nie będziemy wyróżniać. Nie będziemy się wyróżniać, jeśli nie zaryzykujemy. - stwierdził zamyślony Billy. - W dzisiejszych czasach nie ma się sławy bez kliknięć, a te wymagają wyróżniania się.
- Ale czy nasz target to rzeczywiście ludzie których obchodzi Alamo? Ja się. Naprawdę. Kurwa. Boję. Że ktoś mi coś zrobi. Znowu. - Howl w końcu zaczęła się z samej siebie śmiać. - Czy to tak trudno zrozumieć?
- Jestem ja, jest Chris… JJ… nie damy ci zrobić krzywdy. - odparł ciepło Billy i pogłaskał czule czuprynę Howl. - Rozumiem się boisz oberwać po grzbiecie, to zrozumiałe. Ale nie możesz tak żyć. Pod presją strachu.

- Na codzień o tym nie myślę. - Howl początkowo znieruchomiała, ale potem powoli się rozluźniła. - Ale perspektywa zadymy… - Jakby coś sobie przypomniała, po podniosła się i przełożyła pistolet spod kurtki do magicznego schowka. Potem przekręciła się do pozycji leżącej, opierając plecy i głowę o kolana Billa. Podciągnęła nieco nogi, przy jej niewielkim wzroście zmieściła się ze sporym zapasem. - No, perspektywa zadymy robi trochę z głową. Do tej pory nawet z nikim o tym nie gadałam. Zresztą, to był wynik głupiej sprzeczki pomiędzy muzykami, jakiś bezsensowny dis, a ja wtedy miałam w sobie zdecydowanie mniej instynktu samozachowawczego. I dorobiłam się swojej własnej psychofanki. Ja ci w ogóle muszę bardzo ufać, wiesz? - Jakby się zdziwiła. - Że w ogóle o tym mówię.
- Albo za dużo zioła. - odparł żartobliwie Billy i pogłaskał Howl po czuprynie. - Nie mieszkasz sama. Jakby jakaś psycholka chciałaby cię odwiedzić, to musi się zmierzyć z całą naszą ekipą.
- E, chyba jej przeszło po tym jak… Czekaj, wcale nie za dużo zioła! - Oburzyła się. - To jest dla mnie nic, śmieszne coś, serio! No, chyba jej przeszło po tym jak nasłała na mnie gości, żeby mi opierdolili głowę na łyso. Że taka nauczka czy coś. Jeszcze bym rozumiała jakbym jej nie pasowała bo krzywo na nią spojrzałam albo ogólnie za wygląd, ale ona kradła moją muzykę, wiesz? Kopiowała to co robię. No i wyszło jak wyszło. Ale włosy zachowałam. I jestem mądrzejsza pewnie też.
- Za bardzo się przejmujesz. - Billy przyłożył dwa palce do jej ust, by na chwilę nic nie mówiła. - Słuchaj… ja rozumiem to. Ciężkie przeżycia. Trauma. Ale lepiej się z nimi pogodzić i je wyśmiać. Inaczej będziesz się nimi truła tak długo, aż cię zeżrą od środka.

- Może… - Rzeczywiście odezwała się dopiero po dłuższej chwili. - Masz rację. Powinnam pić więcej. - Doszła w końcu do wniosku. - Ale sypiałam z tą głupią pizdą, to zawsze jest trudniej. Czasem wydaje mi się, że gdybym po prostu poznała kogoś nowego… - Przymknęła oczy i mówiła już nieco sennie. Wypalona trawa chyba kopnęła z opóźnieniem. - To wszystko by się ułożyło.
- Się ułożyło przecież. Nowy zespół. Nowe mieszkanie. Nowa kariera i żadnej głupiej pizdy w łóżku. Może trafi ci się lepsza partia później. Jakaś bardziej znośna partnerka.- pocieszał ją Billy wodząc palcami po twarzy i włosach. Delikatnie. Jakby hipnotyzował ją.
Howl uśmiechnęła się, nadal z zamkniętymi oczami.
- Albo partner. - Mruknęła cicho. - W sumie jest taki jeden…
- Widzisz…? Jakiś porządny typek, dobry na nową drogę życia. Nie to co my… ochlapusy z zespołu.- zażartował zerkając w stronę Liz i Izziego.
- ... ale chyba nie bardzo go śmieszą moje żarty o tego co mogliby zrobić z moją dupą w więzieniu. - Westchnęła. - Zespół i tak jest ważniejszy. Za każdego z was bym się znowu dała pokroić.
- Wolałbym jednak byś tego nie robiła. Ty jesteś tą ładniejszą częścią zespołu. Mnie tam bardziej oszpecić się nie da. - zażartował Billy przyglądając się leżącej Howl.
- Co. - Aż otworzyła oczy.
- Wolałabym żebyś nie dawała się pokroić… za zespół. - wyjaśnił głaszcząc ją po włosach jak małą dziewczynkę.

- Wcześniej dałam za moje włosy, nie wierz aż tak w mój rozum. - Uśmiechnęła się. - Ale weź, ja się zaliczam do tej brzydszej większej połowy. - Machnęła ręką.
- Co nie znaczy jednak, że szpetna jesteś. Masz swój urok… zapewniam cię. - odparł z ciepłym uśmiechem Billy.
- No tak, te dziesiątki wielbicieli nie mogą się mylić. Ale lepiej mi w tej połowie, wiesz przecież.
- Bez przesady. - odparł ciepło Rebel Yell. - Nie jest aż tak źle. Wiadomo, że Liz i Anastazja są eye candy zespołu, ale ty też masz swoich fanów.
Howl zaśmiała się.
- Jak się kiedyś upiję dostatecznie, to pokażę ci zdjęcia jaką stylówę mi kiedyś odjebała pewna miniwytwórnia razem z propozycją wydania epki. Wiem, wiem że mam fanów, niektórzy są ze mną od solowych początków i to jest zajebiste. I hej, serio nie próbuję manipulować żeby ktoś powtarzał mi że jestem zajebista, bo wiem że jestem - wyciągnęła rękę i dotknęła delikatnie opuszkiem palca wskazującego jego twarzy - tak samo jak ty zresztą. Po prostu mogę sprzedawać jakąś część siebie, ale mój wizerunek nigdy nie będzie sexy czy wyuzdany bo to nie mój klimat. Jak to śmieszne wideo które ci kiedyś pokazywałam, laska która liże młot, pamiętasz? - Zaśmiała się.
Potem uniosła rękę i wystukała kolejną wiadomość do Locke’a.
“No właśnie, kiedyś napiszę przewodnik tej niewątpliwej atrakcji turystycznej, a tymczasem wbijasz dziś na backstage?” “Jasne” - odpisał.
Mistrz lakoniczności. Howl prychnęła w duchu. Nie to że powinien się czuć jakoś specjalnie zaszczycony, ale i tak postanowiła przyjąć wobec niego pozę lodowej królowej. Była spora szansa że przejdzie jej na sam widok jego uśmiechu, ale kto wie.

- Nie powinnaś jednak uważać, że twój styl jakiś gorszy tylko dlatego że jest mniej popularny. Z bliska jesteś słodziutka jeśli chodzi o wygląd. - stwierdził ciepłym tonem Rebel Yell..
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się szeroko i tym razem nie próbowała zapewniać że wie albo tłumaczyć niczego, po prostu przyjęła ten komplement. - Jesteś fajny, wiesz? I masz rację. Z Alamo, i z resztą. Dziękuję.
- Nie ma za co… naprawdę. - odparł z uśmiechem mężczyzna.
- Jest, bo jesteś dobrym kumplem. - Objęła go oburącz za szyję i trochę przyciągnęła ku sobie jego głowę, a trochę się podciągnęła, żeby pocałować go w policzek. - A to ważne.

Drzwi przesunęły się ze zgrzytem. Do wnętrza vana wlał się potok jaskrawego światła a na jego tle odcinał się ciemny zarys Liz ze skwierczącą w kąciku ust kulką papierosowego żaru.
- Zostawić was na moment i już wam w głowie amory.
Delayne zajęła miejsce przy oknie i zamaszystym ruchem zamknęła za sobą drzwi.
- Od razu lepiej - uśmiechała się do zagłówka samochodu. Okulary przeciwsłoneczne podciągnęła na czubek głowy ukazując światu dwie czeluście źrenic. Cokolwiek dał jej Izzy, musiało solidnie kopać.
- Ciebie i tak kocham bardziej, Liz. - Howl mówiła takim typowym, zrelaksowanym głosem jaki mieli na ogół zjarani. - Jedziemy! - Przednie drzwi się zamknęły, auto ruszyło.
- Chociaż nie wiem, w sumie wszystkich kocham po równo.
- Tak…. miłujmy się nawzajem, zróbmy sobie komunę wolnej miłości. - zażartował Billy i głaszcząc jedną dłonią włosy odpoczywającej Howl, drugą stukał w podstawę swego e-glassa, zapewne wysyłając jakieś wiadomości.- Wczoraj byliśmy tak pijani, by… może coś nawet wyszło z tego pomysłu, ale potem się wszystko posypało.
- Albo dobrze że mnie tam nie było… Albo szkoda że mnie tam nie było. - Howl na powrót ułożyła się wygodnie i znów przymknęła oczy. - Graj, muzyko! - Poleciła i z głośników auta zaczęło napierdalać “Anarchy in the UK”. - Ale jakbym była, to bym nie spała w łóżku denatki. Ups, powiedziałam to na głos… Ej, właśnie, nie wiem czy śledzicie dyskusję o setliście… Ale zasadnicze pytanie brzmi - czy gramy dziś Eltar Ago? Bo mam w sumie pomysł.
- Pewnie zagramy wszystkie kawałki. Tak bywa gdy się ma na koncie tylko jedną płytę - Liz potarła policzki, które zaczynały ją już boleć od nieustannego uśmiechania. - Kurwa… Mam wrażenie, że zjebaliśmy. Wiecie. Niewidzialny. Okazja by zabłysnąć a my… robimy wszystko jak zwykle. Jak jebane chomiki pędzące w kółeczku.

Głaszcząc powoli po włosach Howl Billy spojrzał na Liz, dodając:
- Co niby mielibyśmy zrobić? O występie dowiedzieliśmy się wczoraj. Za mało czasu na przygotowanie nowych kawałków, stare przećwiczyliśmy. Lepiej się odstresować przed występem, żeby nas trema nie dopadła. Będzie dobrze… wiadomo, że teraz nie będziemy chlać. A do wieczora wszyscy wytrzeźwieją.
I znów coś postukał na e-glass.
- Do wieczora pewnie będę miała zejście - Liz wydawała się tym faktem niepoprawnie ucieszona, jak wszystkim zresztą. - Ale spoko, czymś zaradzę. Jutro detox. Woda z cytryną i dużo snu… - skrzywiła się w zamyśleniu. - Ale… czy jutro jest sobota? Szykował mi się wyjazd za miasto chociaż… może to już, kurwa, nieaktualne.
- Taak, dziś jest piątek. Jutro sobota, dzień trupa. - Howl uniosła rękę do czoła i wykonała delikatnego facepalma. - Znowu powiedziałam na głos. Liz, bo ja mam taki pomysł odnośnie Eltar Ago. Może zaśpiewasz ten kawałek ze mną? Mogę ci oddać swoją część tekstu, albo weźmiesz ten Billa. Jesteś naszym głównym atutem, wokalnie i innymi rzeczami też, kawałek ma dość dobre tempo, możemy zagrać wersję skróconą, tę ośmiominutową z demo jeszcze… Zrezygnowałabym za to z “Killing Lips”, “Matris Cruentum” też się nam średnio przyda, “City Lights” bym ustawiła na końcu. No i ważne żeby mieć dobry początek, średni środek i w miarę dobry koniec, dlatego Lights będzie idealne jako zamknięcie, bo jest boskie. Jak myślicie?
Rzucała pomysłami, ale nigdy takich ustaleń nie traktowała personalnie. Chodziło o dobry show i tyle.
- I chętnie bym zagrała “Rebel Cry”, jak zawsze, tylko nie jestem pewna czym właściwie powinniśmy zacząć.
- Anastazja lubi swoje “Matris Cruentum”.To jej popisowy numer, więc to raczej musimy zagrać. - ocenił Billy po namyśle.

- Jasne, mogę się podłączyć pod wokal w Eltar Ago - Liz zaczęła wystukiwać butem rytm, dołożyła do tego pstryknięcia z palców. Energii ewidentnie jej przybyło od feralnego poranka na kacu. - Moglibyśmy dodać też trochę improwizacji. Na żywo jest pole do popisu by kawałek nie wyglądał jak jeden do jednego z tym na płycie. To jakaś odmiana. Chomik może wyjść z kółka…
- No to już coś nam się rodzi. Hmm, Billy, ona “Matris” lubi, a czy publika w Niewidzialnym polubi? Czy zaśnie? - Howl pomimo zjarania brzmiała teraz dość trzeźwo, rzeczowo i w sumie nawet można powiedzieć, że chłodno. - Bywaliście tam w ogóle kiedyś, bo ja tak. I Dale miał tutaj sporo racji, nie do końca nasze klimaty. A co do robienia wszystkiego jak zwykle… A jak mielibyśmy robić? Znamy nasz materiał. Ja byłabym w stanie zaśpiewać wszystko z tego albumu, i ty też, Liz. Wiemy co robić w przypadku fuck-upu, bo takie się nam zdarzały. Jakbyśmy mieli conajmniej miesiąc, moglibyśmy napisać może jeden kawałek. Dwa ale niedopracowane. Wiecie przez ile lat powstawał “Kashmir”? Zgonku! Zagraj “Kashmir”! - Poleciła i muzyka zmieniła się. - Przez trzy lata go pisali. No.
- Jesteśmy zespołem. Albo pokażemy wszystkie nasze strony, albo żadną… - stwierdził Billy stanowczo. - Nie możemy… odstawiać w cień niektórych z nas, jeśli nie ma ku temu powodu. No i…
- Pogadamy o tym z resztą - Liz weszła mu w słowo. - Poza tym ja uważam, że w czterdziestu pięciu minutach zmieścimy się z całą płytą. Najwyżej coś przytniemy. Max jeden, dwa numery wypadną.
Zabuczało jej holo. Zerknęła na wyświetlacz, zaklęła pod nosem ale nic nie odpisała. Sięgnęła po papierosa, ewidentnie na ukojenie nerwów.

- Howl… zatrzymasz Zgonka pod najbliższym barem z daniami na wynos. Muszę kupić żarcie. - dodał Rebel Yell czule muskając usta odpoczywającej kobiety.
- Mhm? - Mruknęła. - Tak, wiem, już do nich pisałam że im przywieziemy żarcie, trasa jest zaprogramowana. Nie chcę nikogo odstawiać, i tak wiem ci twoi łowcy talentów. Oni raczej nie zachwycą się utworem pisanym jako przerywnik żebyśmy mogli iść się odlać, a Anastazja ma wiele okazji do wymiatania na każdym kawałku na albumie. - Przekręciła lekko głowę i cmoknęła go w palce. - Ale musimy myśleć konkretami, a nie emocjami. Musimy zrobić im show. Tak żeby nie poleciały na nas butelki czy inne gówna. A widziałam tam takie sceny. Serio, ludzie tam to… Nie wiem jak wam to opisać w sumie. Plus, gramy tę muzę od ponad czterech miesięcy, i ludzie moim zdaniem najbardziej jarają się Anastazją w Libido. Przynajmniej z miejsca gdzie stoję. - Generalnie nigdy nie stała w jednym miejscu, często zmieniała lokalizację na scenie albo tańczyła gdy przyszedł moment że mogła odłożyć gitarę. - Właśnie, może “Libido” gdzieś na początek? I robię tylko burzę mózgów, o czym innym gadać, o życiu prywatnym? Hmm. Liz, twój… Twój ma jakoś na imię?
Liz podniosła głowę jak uczniak złapany na tym, że nie słucha.
- Mój? - zaciągnęła się fajką by dać sobie trochę czasu. - W sensie... mój facet? Taaaa. Ma imię. John? - skrzywiła się jakby nie była pewna. - Ale co on ma do tego?
- No bo skoro teraz mamy nie gadać o występie w Niewidzialnym. - Westchnęła. - A będzie na koncercie? Poznamy go?
- Nieeee - pokręciła głową. - On jest… - nie wiedziała jak to wyjaśnić więc ucięła krótkim. - Pokłóciliśmy się.
- Heh? Przykro mi. - Howl posmutniała. - Co zrobił? I gdzie go znaleźć żeby mu wpierdolić?
- Nie, on nic. To ja spierdoliłam - wzruszyła ramionami i wreszcie przestała się uśmiechać. - Zrobiłam mu w domu rewizję, akurat kiedy w akcie zaufania zostawił mi klucze. Yeeeep. Królowa ze mnie taktu.

Billy w milczeniu gapił się przez okno, czujnie rozglądając się dookoła i jedynie w roztargnieniu głaskał głowę Howl. Nie czuł potrzeby się odzywać, bo sam też raczej nie miał znaczących sukcesów jeśli chodzi o stałe związki.
Howl zamyśliła się. Była w trakcie wielu rozpoczętych relacji, które jednak nigdy nie przekształciły się w coś co by prowadziło do nazywania kogoś “swoim” - chłopakiem, dziewczyną, czymkolwiek.
- Pewnie miałaś swoje powody. A jeśli cię nie wysłucha jakie one były, to cóż, wtedy to będzie jego strata. - Stwierdziła w końcu. - Na tyle na ile cię znam, to nie sprawiasz wrażenia osoby która robi coś bez dobrego powodu.
- Och, Howl - Liz stłumiła parsknięcie. - Ja większość rzeczy robię bez pieprzonego powodu. Nie jestem… no wiesz, wzorem racjonalności.
- Drive. - Odezwała się Howl, i po chwili okazało się że chodziło o utwór który zaczął grać. Zupełnie jakby chciała tym coś powiedzieć. - Bez powodu? Coś musiałaś przecież myśleć. Zawsze jakaś akcja wywołuje reakcję, i tak dalej. Racjonalność jest przereklamowana. Nie zgodziłabyś się w ogóle na dołączenie do naszej kapeli, gdybyś była racjonalna, co? Kto powiedział że jeśli serce czy jak to tam nazwać cię do czegoś pcha to jest to lepsze niż racjonalne kalkulacje? Tak jak Bill mi dziś powiedział… Jak coś ci mówi wiej to lepiej słuchać. Może coś ci mówiło? Wiesz, autosabotaż. Czy coś. Na tym się akurat znam. Z doświadczenia.
-Tu się nie rozchodzi o akcję-reakcję, ale o zaufanie. Proste. On mi zaufał, ja go zawiodłam. Ale chociaż go nie okłamałam - wydała się w jakiś irracjonalny sposób z tego dumna. - Zostawiłam rozpiździel, nic nie sprzątnęłam. Znaczy będzie wiadomo, że jestem winna. Będzie miał czas żeby to sobie przemyśleć i… ze mną zerwać. Czy coś. Bo chyba mnie nie zastrzeli, co? - ta myśl wywołała w Liz kolejną falę śmiechu. Cokolwiek dał jej Izzy radykalnie windowało humor.

- Czemu miałby cię zastrzelić? Jest… Z gangu? - W głosie Howl pojawiła się panika. Billy poczuł, jak się spięła.
- Pfffff, skąd! - Liz uchyliła szybę. Niedopałek pofrunął za okno fikając młynki. - Dlaczego tak pomyślałaś?
- Nie kręć się tak… bo nie mam cię jak przytulić, no chyba że cię capnę za dekolt. - zagroził żartem Billy pieszczotliwie muskając kciukiem dolną wargę Howl.
Ta w odpowiedzi popatrzyła mu prosto w oczy, dość intensywnie.
- Łap, i tak tam nic nie ma, kilku gangerów się o to zatroszczyło. - Na chwilę złapała go zębami za palec, lekko. - Pomyślałam bo to moje pierwsze skojarzenie z człowiekiem który zastrzeli za grzebanie w jego rzeczach.
- Eee, może znajdźcie sobie pokój, co? - Liz wydawała się zniesmaczona ich czułostkami. Zasłoniła dłonią oczy. - I to był żart z tym strzelaniem. John to za-je-bis-ty gość. Roi mi się taki kawałek o nim… Przyszedł mi do głowy wczoraj na naszej wycieczce. “Night by the ocean”. Jak go wygładzę to pokażę, może coś z tego będzie. Może nic.
Rebel Yell uznał, że Liz ma deczko racji. Robiło się trochę… intymnie w tym vanie. Wzruszył ramionami i zerknął na wokalistkę dodając. - Przesadzasz trochę. Howl była przybita… znała ostatnią ofiarę, więc… staram się poprawić jej humor.
On i ziółka które zażyła.
- Ja już wiem jak ty poprawiasz panienkom humor - Liz ułożyła palce w znak victorii a pomiędzy nimi zafalował jej język. - Znajdźcie sobie pokój.
- Liz skarbeńku… nie masz nawet odrobiny pojęcia na temat moich sposobów. - “chełpił” się Billy z bezczelnym uśmiechem na twarzy. - I jak bardzo im się humor poprawia.
- To może pokaż swoją tajną broń Howl, a ona mi opowie, hmm? - samochód wreszcie podjechał pod sklep co Liz przyjęła z ulgą bo nosiło ją nieprzeciętnie.
- No dobra. - Howl pstryknęła go lekko w nos. - To teraz już musisz mi… - Urwała znacząco. - Opowiedzieć. Conajmniej. Soberrr! - Zarządziła jako nieformalny didżej tej imprezy, i kończący się kawałek płynnym przejściem zastąpił utwór Lorde.

- Kurwa, Howl, ja łapię, że to twój wóz, ale czy mamy zero wpływu na playlistę? - zamarudziła Liz, która wygramoliła się na parking.
- Nie. Nie… zostawmy nieco tajemnicy na naszą noc poślubną. - zażartował Billy głaszcząc gitarzystkę po czuprynie. - A póki co… ja też muszę skoczyć, by kupić to jedzenie. A ty ?
- Ja też, przecież muszę nakarmić moje dzieci. Chrisa, Anastazję i JJa, czy kogoś pominęłam? - Niechętnie, bo niechętnie, ale Howl usiadła. - No to naprzód, i naprzód, naprzód - zaczęła śpiewać jeden z utwórow Nicka Cave’a.
- Mamo, kup mi karton fajek - Liz zatrzepotała rzęsami. - I tak, w ten jebany upał na top playlisty musi wskoczyć “Fifteen feet of pure white snow”.
I idąc po koszyk zaczęła rzeczony kawałek bardziej niż nucić, przykuwając tym uwagę postronnych.

Where is Michael?
Where is Mark?
Where is Mathew
Now it's getting dark?
Where is John? They are all out back
Under fifteen feet of pure white snow
Would you please put down that telephone
We're under fifteen feet of pure white snow
Howl zapatrzyła się w nią pełnym miłości wzrokiem, dosłownie, a po chwili nieśmiało dołączyła, podążając za nią. Przy okazji jej ręka powędrowała w powietrze, w górę, jakby próbowała zagrać melodię na pianinie.
Billy zaś cicho westchnął podążając za obiema kobietami i zerkając na pośladki Howl. Czasami… potrafiła kusić, wbrew swej nietypowej urodzie i kompleksom z nią związanym.
Dobrze, że on potrafił się temu opierać, choć czasem… czasem tak łatwo nie było.
Liz śpiewała dalej nie oszczędzając gardła, a gdy minęli bramki i wjechali na teren marketu Delaney władowała się do środka wózka, przykucnęła na kolanach i złapała się frontu jak dzieciak w symulatorze wyścigówki.
- Szybciej, mamo! - zakomenderowała i leciała z Cave’m.

Doctor, Doctor
I'm going mad
This is the worst day
I've ever had
I can't remember
Ever feeling this bad
Under fifteen feet of pure white snow
Where's my nurse
I need some healing
I've been paralysed
By a lack of feeling
I can't even find
Anything worth stealing
Under fifteen feet of pure white snow

Howl nie przerywając śpiewu skinęła na Billa, żeby wziął się za pchanie wózka, a sama przyjęła minę pod tytułem “jesteśmy sławni, to normalne zachowanie” i pewnością siebie starała się dusić w zarodku wszelkie próby zwracania im uwagi.
- Cap’n Crunch! - rozentuzjazmowana Liz aż wstała pokazując palcem na półkę z płatkami śniadaniowymi. - Weźmy kilka pudełek. Albo kilkanaście! To smak mojego zjebanego dzieciństwa! Płatki rano, płatki w południe, płatki wieczorem!
- Mnie tam wszystko jedno. - Rebel Yell nauczył się bowiem nie wybrzydzać i nie dopytywać się z czego właściwie zrobiono posiłek. Czasami niewiedza bywała błogosławieństwem.
- To nie brzmi jak najlepsza reklama. - Mimo wszystko Howl zgarnęła z półki kilka pudełek i wrzuciła je do koszyka a Liz zaczęła je z miejsca otwierać i szperać za ukrytą w środku zabawką. - Jedźmy po fajki, te paskudne fajki które nie są elektroniczne i dzięki nim jesteśmy tacy przedpotopowi i niemodni! W końcu na coś trzeba umrzeć! - Pokiwała głową. Szła obok Billa, który pchał wózek. Objęła go nawet luźno ramieniem w pasie. - Żyć szybko, umrzeć młodo i pozostawić po sobie dobre wspomnienie… Albo dobrze wyglądający krater, jak zwykł mawiać mój znajomy!
- I po żarcie na wynos. Koniecznie smaczne. Ja stawiam. Jakie propozycje? - Billy’emu marzyła się chińszczyzna i nieśmiertelne jej wcielenie, czyli sajgonki. Które dotrwały do obecnych czasów w zdecydowanie lepszym stanie niż sam Sajgon od którego wzięły nazwę.
- Obiad lepiej zgarnijmy z jakiejś knajpy obok domu. Ja zamówię. - Howl uniosła wolną rękę na której nosiła holozegarek i szepnęła głośno do swojego ducha - Jimi! Jimi Hendrix, hej! Zamów nam to co zawsze, w ilości takiej co zawsze! Odbiór za dwadzieścia minut! Albo zamów dwie porcje więcej. Chińczyk dla wszystkich!
- Dig it! - skinęła głową elektroniczna podróbka legendy rocka, sprowadzona do roli chłopca na posyłki.
- O właśnie, chodźmy po zupki chińskie! - Howl machnęła ręką w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku.
- There must be some kind of way out of here - zanucił Hendrix w e-glassach Howl, rozglądając się wraz z nią po labiryncie alejek marketu.

Inni klienci zerkali na nich, rozbawieni lub zniesmaczeni. Podobnie jak pracownicy, ale obyło się bez wzywania ochrony, bowiem nie robili nic poza byciem ekscentrycznymi, w czym się wszak zspecjalizowali. Tylko kasjer z plakietką “Josh. Zatrudniony dzięki Programowi na Rzecz Zatrudniania Ludzi” (większość dużych sklepów obsługiwały roboty) sprawiał wrażenie jakby zastanawiał się czy ma zeskanować też siedzącą w koszyku Liz, której niektóre tatuaże przypominały w sumie trochę kody kreskowe.
 

Ostatnio edytowane przez Selyuna : 02-11-2017 o 00:10.
Selyuna jest offline  
Stary 02-11-2017, 13:19   #42
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację


Billy: Czekaj w zamku księżniczko Howlin Howl… tfuj rycerz w zbroi lś. Już jedzie.
Howl: Lepiej przywieź coś na reanimację, innych prezentów przebłagalnych nie przyjmuję.
Billy: W drodze powrotnej coś się kupi
Howl: Dobra, ludzie, pamiętajcie, że o 19 musimy być przy stacji Glen Park. Już z wszystkimi klamotami.
Howl: ...Czy wszyscy żyją po wczorajszej imprezie bo zaczynam się martwić?
Billy: Trupy,w każdym razie, już pochowane w szafach.
Howl: No dobra, Billy właśnie mnie zgarnia, więc macie jakieś pół godziny na ogarnięcie.
Liz: Jestem wrakiem. Czy ktoś się zlituje, zgarnie mnie samochodem i dowiezie do domu? Nie ma opcji żebym dziś pedałowała. Zawał murowany.
Howl: Daj adres, zgarniemy cię po drodze.
Słuchajcie, może być mały problem, bo już chyba się rozeszły wieści że gramy w Alamo. My to w ogóle przyklepaliśmy?
Liz: Page Str. Daj znać jak podjedziecie. Alamo? Pewnie jeszcze charytatywnie?
Billy: Ja coś słyszałem o teledysku jakimś ale szczegółów nie pamiętam. Zresztą najpierw koncert… potem Alamo.
Anastazja: Ziewdobry. Nie piszcie tak głośno, bo mi łeb pęka, co? ><”
Chris: Powtarzamy to dziś po koncercie? \o/ Przy okazji, ustalcie setlistę jakąś bym zmontował do niej holo. Byleby pierwsze Diversity poszło na intro, potem mi obojętne, ale wolałbym jak najwcześniej to mieć.
Howl: Ej, serio czy tylko ja się przejmuję perspektywą prewencyjnego pierdla? Wieści że gramy w Alamo zatoczyły już podobno szerokie koło.
Anastazja: @Chris zaraz pogadamy, jak się zwlekę... @Howl Traktuj to jako darmową promocję koścista trzęsidupo. Grunt żeby w niedzielę zaszyć się w Alamo, jak ogłoszą koncert. Po koncercie gówno nam zrobią, bo by ich media zeżarły.
Howl: …
Howl: Dobra, dziewczyno, może spuść z tonu trochę z takimi odzywkami, bo inaczej zaczniemy rozmawiać. Jakie ogłaszanie koncertu jak już ludzie o tym wiedzą? Napisał do mnie kumpel który nawet nie mieszka w Alamo. A policja może być na tyle ogarnięta żeby zgarnąć nas od razu jak się nadarzy okazja. Jest wiele sposobów żeby potrzymać kogoś w więzieniu dłużej niż 48h. Myślę że jakaś dezinformacja albo kontrplotka by nie zaszkodziła.
Anastazja: Już będę grzeczna, mamo. Albo tato. W sumie to niegłupi pomysł. Można pogadać z laską, która prowadzi nam fanpage’a... i która właśnie trzasnęła drzwiami wychodząc. Aaaarrrrgh, zero empatii dla schorowanego człowieka. W każdym razie mogę dać ci namiary na nią, albo sama z nią pogadam, bo to moja sąsiadka. Tylko co tu puścić? Że w niedzielę wyjeżdżamy gdzieś poza miasto na tajny projekt? Booooosh, nie tupcie tak głośno!
Chris: Jestem w trakcie załatwiania, aby w Alamo policja nic nam nie zrobiła.
Liz: Jak to załatwiasz? Masz jakieś układy z glinami? I że tak spytam, kiedy mamy grać w Alamo?
Howl: W poniedziałek. Chris, a do czasu koncertu w Alamo też? Bo jak nie to ja po dzisiejszym koncercie ruszam się bunkrować w korpozonie. Oby Niewidzialnego nam nie pokrzyżowali, kurwa.
Chris: @Liz, no za wcześnie o tym mówić. Bez tego średnio… wpierdoliłem Pacyfikatorom w Insomni, jak bez zaplecza koncert, to będziecie musieli po Alamo nowego perkusistę znaleźć, bo mnie zajebią ^^ @Howl, do czasu koncertu w A. co nam niby mogą zrobić?
Howl: Zgarnąć prewencyjnie za zmyślony zarzut. Masz jakieś możliwości zdobycia przecieku co Pacyfki planują?
Chris: @Howl, nieeee, Pacyfy są terenowym policekorpo. Będziemy trzymać się z dala od ich rejonów, to nam chyba mogą skoczyć. Oni z tego co wiem nie robią śledztw i akcji ogólnych, poza swoim rejonem Chyba że na zlecenie, jak z Alamo. @Liz, no ja słyszałem, że w poniedziałek.
Howl: Nigdy nie wiadomo, dość się nasłuchałam takich historii. A co do setlisty to zdałabym się na Billa bo jest w tym najlepszy, ewentualnie usiądziemy razem jak wrócimy, będziemy za pół godzinki.
Anastazja: Już to ustaliliśmy. Zgodziłaś się. Buziaczek
Howl: Co?
Anastazja: Pstro. Było w mieszkaniu nocować, a nie szlajać się.
Howl: Dobrze, a możemy wrócić do bycia profesjonalistami? To ważny koncert.
Anastazja: Ych. Gdyby zrobili wybory miss kija w dupie, to byś wygrała. Baja jest prosta. Czekaj, Maya zaraz podrzuci ci nagranie z tym, co mówiłam dziś Chrisowi.
Maya: “Początek to chyba oczywiste. "Diversity Æffect" sprawdzi się jak nic. Potem "Holophone Love" lub "The city lights", ja bym była za HL i przeszła w wątki miłosne - Libido, Strata itp. a na koniec rzuciła coś z przesłaniem. Natomiast w Alamo jestem za światłami a potem “Rebel Cry” żeby ich przekonać, że jesteśmy właściwym zespołem na właściwym miejscu a nie jakimś komercyjnym gównem.”
Howl: Występ w Niewidzialnym ma trwać około 45 minut. Czy “Strata” jest o “wątku miłosnym”? 45 minut plus 1-2 bisy, im energiczniej tym lepiej wg Dale’a. Bo ludzie “przychodzą się zabawić”. Plus naprawdę wolałabym to przedyskutować twarzą w twarz i większym gronie, jak do tej pory robiliśmy. Przywieziemy wam jakieś żarcie, co chcecie? Ktoś potrzebuje browca? ヽ(´ー`)ノ
JJ: Strata jest o utracie czlonka rodziny. Ja poprosze dwa dobre browce.
Howl: Też mi się tak coś wydawało, że jest. Pędzimy po browce z Billem i Liz. ヽ(´▽`)/
JJ: Dzięki Słońce
Howl: (。◕‿◕。) Sorry, trochę się zjarałam.
Anastazja: Howl, a ty czaisz do czego służy cudzysłów? O tym, że ma być energetyczne pierdolnięcie nie wiedziałam. Musimy jednak pamiętać, że gramy nie tylko pod publikę. Według mnie na taki krótki koncert trzeba obrać jakiś motyw przewodni.
Howl: Czy to coś do jedzenia? ʘ‿ʘ Serio, pogadamy na miejscu.
Howl: Kawaleria zaraz przybędzie. Anastazjo już się na mnie nie złość, kupiłam ci ciastko.
Anastazja: Z kremikiem? <3
 
Bounty jest offline  
Stary 02-11-2017, 13:38   #43
 
Ganlauken's Avatar
 
Reputacja: 1 Ganlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwu
CHRIS, ANASTAZJA, ROSALIE, JJ (po wyjściu Billy’ego)


- Kurwaaa - Rosalie zawyła zrywając się z łożka. Niebezpiecznie zakręciło jej się w głowie, skronie ściskał tępy ból.
- Tutaj! Tu jestem! - Zakwiczał Głos Rozsądku zza nocnej szafki.
W przyspieszonym tempie zaczęła wykonywać kolejne czynności. Podłączyła e-glasy do ładowania i oglądając swoje ciuchy, które w większości zupełnie nie nadawały się do założenia, zwróciła się do Świnki - sprawdź ile zajmie mi dojechanie do pracy i zamów taksówkę.
- 15-20 minut - odparł Głos Rozsądku. - Zamawiam taksówkę na za pół godziny.
- Ok - rzuciła i pobiegła do łazienki w samej bieliźnie. Musiała wziąć szybki, zimny prysznic i umyć zęby. Zupełnie nie zastanawiając się tym, czy ktoś może mieć coś przeciwko użyła szarego ręcznika kąpielowego i zielonej szczoteczki manualnej, należących do któregoś z członków zespołu. Po niespełna 10 minutach wynurzyła się z łazienki i potknęła o jedną z pustych butelek robiąc przy tym sporo hałasu.
Wpadała do pokoju Howl, pospiesznie przywróciła łóżko do porządku i naciągnęła na tyłek jeansowe szorty, które jakimś cudem uniknęły kontaktu z sosami i rozlewanym alkoholem.
Nie mając innego wyboru otworzyła szafę i wygrzebała z niej biały t-shirt z nadrukiem.
W salonie zlokalizowała swoją torbę i korzystając z okazji, że do przyjazdu taksówki pozostawało jeszcze kilka minut nalała sobie kufel zimnej kranówki. Woda już dawno tak dobrze nie smakowała.

Dla Anastazji to też nie była łatwa pobudka. Choć nigdzie nie musiała się spieszyć i mogła pospać nieco dłużej niż pozostali członkowie zespołu, swoje przebudzenie postanowiła obwieścić światu jękiem. Brzmiało to jak skrzyżowanie zombie z potępioną duszą, którym w dodatku ktoś kazał oglądać zapętlone japońskie gówno.
Nim czerwonowłosa wygramoliła się z oryginalnego łóżka Liz (całkiem wygodnego), sprawdziła czat bandu i wiadomości na holofonie. Była trzy. Dwie od Olivera - standardowe pierdolenie przy tym jak kładł się spać i po obudzeniu - oraz jedna od Paula Gaultiera, lidera Alamo: “Dzień dobry pani Anastazjo, czy zespół podjął już jakąś decyzję?”.
Kolejny cierpiętny jęk wyrwał się z ust de Sade.
- Kurwa. - Podsumowała sytuację. Musiała to wreszcie obgadać z ludźmi z zespołu a tymczasem miała jeszcze większe wyzwanie przed sobą... wstać.

Han wciąż nie dokonał tego heroicznego czynu. Krzątanie się Rosalie nie przeszkadzało mu w dość głośnym chrapaniu. Za to Ruda Mery z niemałym trudem dźwignęła się do pozycji siedzącej na kanapie i zerknęła na holofon.
- Też muszę się zbierać… - powiedziała. - Co tu tak śmierdzi? - pociągnęła nosem.
Faktycznie w salonie unosił się dziwny zapach.
Striptizerka wstała i nachyliła się nad Hanem.
- Nie, to nie on.
- Co nie on? - spytał Chris wchodząc do salonu i kopiąc lekko beczkę po piwie. Dźwięk jaki się wydobył i ochocze poturlanie się po podłodze wskazywały dosyć tragiczną pustkę panującą w środku. - Howl zawsze ma coś zabunkrowane… muszę sklinić bo zejdę… - dodał grzebiąc w lodówce.
- Nie on śmierdzi - wyjaśniła Ruda Mery. - No w każdym razie nie aż tak. Mniejsza z tym, nie mój problem - wzruszyła ramionami i potoczyła się do łazienki. - Ale mnie łeb napieprza...
Teraz gdy o tym wspomniała Chris też poczuł jakiś zgniły smrodek.
- Coś tu zdechło, definitywnie. - Perkusista wygrzebał z głębi lodówki puszkę smakowego piwa. Już nie pamiętał kto kiedyś przyniósł to jaśminowe świństwo, ani kiedy.
[/justuj]
[justuj]
Leżała tam sobie ta puszeczka #2 z dwupaka już jakiś czas, bo nikt nie chciał tego tknąć, po komisyjnym spróbowaniu przez ekipę puszki #1. Howl ostatnio nawet chciała to wywalić, ale Chris powstrzymał ją chcąc wykorzystać to “coś” by zrobić komuś dowcip. Wczoraj wieczorem zapomniał o tym, teraz stanął przed nie lada dylematem.
- My żyjemy, Bill wyszedł… Ktoś sprawdzał co z JJ-em? Choć na trupie aromaty za wcześnie - mruknął decydując się na srogi krok i otwierając puszkę. Upił dużego łyka i wykrzywił się w cierpiętniczym grymasie. Było ohydne, ale miało w sobie alko. Na klina jako tako się nadawało.
- Żyje, jeszcze żyje. - JJ wyłonił się ze swojej kanciapy.
-Tu jest jeszcze większy burdel, niż jak kładłem się spać. Dobrze, że to nie ja będę musiał to sprzątać. - Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, humor wracał mu powoli do normy, choć w jego przypadku oznaczało to, co najwyżej wiadro sarkazmu.
- A ci to kurwa kto? - Rzekł w kierunku niepoznanych mu wcześniej osób. Pamiętał, że wieczorem widział jakieś nadprogramowe stado, ale wczoraj nie przykładał do tego większej wagi.
- Chuj, w sumie nieważne. To, jaki mamy plan na dzisiaj?
- Mój łeeeeb, aaa milczcie... - odezwała się pełnym cierpienia głosem Anastazja, która mimo iż wyglądała jak czupiradło, na twarzy miała idealny make-up. - Ugh albo Chris, daj mi trochę tego gówna... - powiedziała, rozglądając się za swoimi butami i topem.
- To Rosalie, nasza fanka i prowadząca fanpage. To Ruda Mery, striptizerka z Insomni i właścicielka dwóch nieziemskich cycków, a ten tu… - Chris zbliżając się do Anastazji z puszką w dłoni spojrzał na Hana jakby go nie poznawał. - Nie wiem, kurcze, nie wiem, chyba z litości z ulicy wzięliśmy. - Podał “piwo” skrzypaczce opierając się o karoserię/łóżko Liz.
- Chyba wszystko się zgadza - potwierdziła słowa perkusisty. - Cześć - dźwignęła się z krzesła z niemałym trudem i podeszła by przywitać się z JJ-em. - Wiadomo gdzie dziś gracie koncert? Wrzuciłabym jakieś info na fanpejdża - zwróciła się do zespołu.
- W Niewidzialnym - powiedziała Anastazja i duszkiem wypiła kilka łyków, po czym cała się otrząsnęła - Kurwa, jakie to ohydne. Pasuje do ciebie Sillyboy, dzięki - oddała puszkę perkusiście - Maya mówi, że będzie śpiewać mi nad uchem aż do Alamo, jeśli teraz siądę za sterami, więc jestem skazana jeszcze kilka godzin z wami posiedzieć. Możesz mnie wykorzystać, Chris... - zrobiła znaczącą przerwę - w temacie przygotowania holo do koncertu.
- Witaj Rosalie - zwrócił się do dziewczyny. - Jestem James Juan, czyli jak wiadomo po prostu JJ. Najnormalniejszy członek tego zespołu. Tu lekko zpauzowal — Przyznaje, że nie miałem pojęcia, że mamy fanpage. Szczerze powiedziawszy, to niezbyt interesują mnie takie rzeczy. Rzekłbym nawet, że jestem starej daty. Zwrócił się w stronę Chrisa — Zostało jeszcze coś do żarcia? Coś co nie było przyklejone do was ani do podłogi lub ściany? - Sully na to tylko pokręcił przecząco głową.
- Kochana jak nikt inny - rzuciła do Anastazji z uroczym uśmiechem. - Dobra, dzięki za imprezę, spadam do roboty i jeśli nie podpiszą ze mną umowy to wasza wina - obdarzyła Chrisa i de Sade oskarżycielskim spojrzeniem i zniknęła na chwilę w pokoju Howl. Wróciła w e-glasach z oprawkami bardzo vintage. - Koszulkę oddam przy najbliższej okazji, może nie zauważy.
- Spoko, powodzenia, na pewno nie zauważy. Na tobie dużo lepiej wygląda - powiedziała Anastazja do wychodzącej dziewczyny, szczerząc się uroczo, po czym spojrzała na JJ i z pytającym wyrazem twarzy wskazała swoje piersi, okryte czerwonym, koronkowym stanikiem.
- Aye, lepiej - wzrok Chrisa prześlizgnął się po ciele tatuażystki. - Dam Ci później namiar gdzie ten koncert, ale nikomu ani słowa i żadnych fanpejdży. Jak to wycieknie to dupa będzie nie koncert. - Zaczął grzebać w pozostałościach po imprezie w poszukiwaniu jakiejś nie do końca pustej paczki fajek.
- Milczę jak grób - obiecała Rosalie jakby dla potwierdzenia słów przycisnęła palec wskazujący do ust. - Pa wszystkim - rzuciła, gdy Głos zawiadomił, że transport już czeka.

Chwilę po wyjściu Rosalie z kibla wytoczyła się Ruda Mery.
- Boże, co za ryj - westchnęła. - W sensie mój. Jebać, muszę lecieć. Dzięki za imprezkę, kochani, było super! - pomachała Anastazji i JJ-wi i przytuliła Chrisa. - Nie obrażę się jak zgolisz peniski. - pogłaskała go po głowie, nim wyszła.
Chris znalazł w końcu jedna paczkę w której było kilka szlugów. Spoczywała pod nadgryzionym kawałkiem pizzy, która z kolei spoczywała pod koszulką perkusisty.
- Ja bym tego nie jadł - mruknął do JJ-a. - Hm, Ty Anastazja, w sumie możesz pomóc w czymś zanim wyjdę, bo na miejscu chcę tam pomontować. Będę w sali prób w razie czego.
- Zara przyjdę... tylko znajdę buty... i koszulkę... - powiedziała mamrotliwie de Sade, po czym jakby żywiej spojrzała na JJ-a - Chyba że jednak chcesz ugryźć?
- Mówisz o Anastazji? - JJ odpowiedział pytaniem Chrisowi. Po czym spojrzał na De Sade i uśmiechnął się kąśliwie. Ruszył w stronę swojego legowiska i jakby przypadkiem otarł się o skrzypaczkę, po czym dodał - Oh pardon madame. - Nie czekając na odpowiedź, skrył się za kotarą, pogrzebał coś w szafeczce, wrócił do głównego pomieszczenia, stanął za czerwonowłosą i rzekł:
- Masz ochotę na batona?
Reakcje podpitej wciąż dziewczyny były spowolnione, toteż gdy nagle pojawił się za nią JJ, który przed chwilą poszedł do siebie, podskoczyła wystraszona i zachwiała się, potknąwszy o własnego buta. Uniknęła efektownej gleby tylko dzięki odruchowi, w którym wyciągnęła przed siebie dłonie, padając. W efekcie jak kot spadła na cztery łapy, nie czyniąc sobie krzywdy, ale i... wypinając się w kierunku saksofonisty.
- Ugh... - powiedziała tylko, starając się powstrzymać bełta.
JJ spojrzał sobie na "tył" Anastazji.
- Hm, mała może Ci pomóc? Odprowadzić na krótkie rzyganko? Całkiem dobrze wyglądasz od tylnej strony. - Przez myśl przeszło mu stwierdzenie "od dupy strony" ale w porę się powstrzymał.
Ukląkł przy skrzypaczce i wyjął z kieszeni batona energetycznego.
- Mi zawsze pomaga na kaca, zawsze trzymam kilka sztuk w zanadrzu. Przyda ci się trochę energii, dzisiaj musimy rozjebać w pył ten Niewidzialny.
Anastazja usiadła na ziemi po turecku i przyjęła batona z miną sfoszonej księżniczki. Nie lubiła, gdy coś szło nie po jej myśli.
- Czasem nie umiem cię rozgryźć. - wyznała po czym odgryzła całkiem spory kawałek batonika i oddała go saksofoniście.
- Nie tylko ty kochana masz z tym problem.
James dokończył nadgryziony batonik i usiadł obok.
- Jeśli będziesz próbowała mnie przejrzeć i tak natrafisz na ścianę z cegieł. Jeśli spróbujesz ją przebić, natrafisz za nią na kolejną. Już taki jestem i wierz mi lub nie, ale dobrze się z tym czuję.
- Rozumiem, że to taki twój podryw na bad assa. - Vandelopa wyszczerzyła się, siadając wygodniej i opierając spoufale głowę na ramieniu JJ’a - Na mnie to nie działa, bo wcale do ciebie nie zarywam. Nie znaczy to jednak, że będę cię miała w dupie od razu. Jesteśmy teamem, piękny chłopcze z bagażem cegłówek zamiast doświadczenia. - cmoknęła go z zaskoczenia w policzek, po czym zaczęła zbierać się do wstawania.
JJ roześmiał się.
- Do złego chłopca to mi jednak jeszcze wiele brakuje. - Szturchnął lekko Anastazje.
- Ale dla Ciebie mogę zrobić wyjątek. Zrobił minę, jaką zazwyczaj robią małolaty, gdy pretendują do bycia gangsta rap na teledyskach.
- Koniec tego bajdurzenia, za chwile przyjedzie ekipa.
 
Ganlauken jest offline  
Stary 03-11-2017, 23:24   #44
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Odpaliwszy systemy w holoramie przy perkusji, Sully z pomocą Lamii grzebał chwilę w wizualizacjach robiąc dosyć proste, animowane demo swoich pomysłów, które wykrystalizowały mu się wczoraj pod wpływem dosyć ciekawej i budzącej kreatywność dawki whiskey.
- Dużo ludzi chwali twoją nową fryzurę - powiedziała Lamia.
Faktycznie, pod zdjęciem z imprezy, wrzuconym w nocy przez Anastazję było sporo żartobliwych wpisów komentujących dzieło Rudej Mery wystrzyżone na głowie Chrisa.
- To może golenie tego, to zły pomysł - mruknął w odpowiedzi perkusista.

Zasadniczo tylko jedna część oprawy była trudna do zrobienia i Chris musiał zrobić to już na miejscu, a personalne holopoświaty jakie chciał wykorzystać miał już zrobione, bo wykorzystali je podczas innego koncertu. Duch stworzyła prostą animację testową projektu na “Niewidzialny”, a Sully czekał na Vandelopę.
Ta zjawiła się po kilkunastu minutach z dziwnym wyrazem twarzy i nieco ogarniętych chaosem krwistoczerwonych włosów. W ustach miała gumę do żucia.
- No dobra, to lecimy z tym koksem... - powiedziała, siadając obok. - Początek to chyba oczywiste. "Diversity Æffect" sprawdzi się jak nic. Potem "Holophone Love" lub "The City Lights", ja bym była za HL i przeszła w wątki miłosne: Libido, Strata itp. a na koniec rzuciła coś z przesłaniem. Natomiast w Alamo jestem za światłami, a potem “Rebel Cry” żeby ich przekonać, że jesteśmy właściwym zespołem na właściwym miejscu a nie jakimś komercyjnym gównem.
- Mhm, rozbierz się. - Chris pokiwał głową przesuwając palcami po holoekranie.
Zmarszczyła brwi, wiedziała jednak, że gdyby Chris chciał się z nią zabawić, inaczej by to rozegrał. Pod pewnymi względami znali się jak łyse konie.
Westchnęła.
- Mogłeś powiedzieć zanim się rozsiadłam - powiedziała marudnie i zaczęła rozpinać szorty.
- Całkiem, całkiem? - upewniła się.
Prychnął śmiechem.
- To zależy - rzekł przygryzając pałeczkę od bicia w gary. - Chciałem z tobą coś skonsultować, ale wiesz, jak chcesz mocno zainspirować, to ja jestem za.
Spojrzała na niego z na wpół opuszczonymi spodenkami i gdyby wzrok mógł zabijać, Sully byłby już trupem. Zdecydowanie.
- Pieprzony obiboku, myślałam, że chcesz zgrać mój kształt na solo, bo szykujesz jakiś smaczek, a ty sobie jaja robisz! Ja rozumiem, że żal, bo ich nie masz, ale kurwa... trochę ambicji, ochleju - zwyzywała go i ponownie siadła obok, choć szortów nie zapięła, ukazując perkusiście skraj połyskujących, czerwonych majtek.
- A może chciałem po prostu popatrzeć na Twoje ciałko? - Uniósł brwi. - Mam pomysł na oprawę naszego wejścia. Coś prostego by nie epatować efektami ponad muzykę, bo to nie ta publika. Ale coś wymownego, pasującego. Dedykowanego. Lamia, puść Diversa.

Muzyka popłynęła z głośników, a Sully włączył prostą holoanimację. Obok wyświetleń gdzieniegdzie pokazywały się niewiele mówiące skrzypaczce napisy i cyferki, a perkusista objaśniał w trakcie o co w niektórych chodzi. Że było to proste demo, za członków zespołu robiły proste holokukiełki, ale widać było po nich pewne charakterystyczne ruchy członków bandu. Chris pracował na nich do wersji roboczych. Anastazja patrzyła z otwartymi ustami i... zapomniała o wściekłości. Była wizjonerką, a ta wizja do niej przemawiała. Nie było w niej przesady, nie było typowej choreografii - wszystko tutaj miało podkreślać muzykę i charakterystykę każdego z członków bandu.
Anastazja patrzyła na swojego własnego ludka i ciągnący się za nim warkocz barw. Ludek nawet wysyłał buziaki, tak jak ona do publiczności.
Wreszcie utwór dobiegł końca. Vandelopa zamknęła usta i spojrzała na Chrisa. Pokiwała lekko głową, a na jej wargach pojawił się charakterystyczny szeroki uśmiech.
- Jest git - skomentowała.
Perkusista wyciągnął przed siebie uniesione w górę kciuki.
- Ustal z resztą kolejność kawałków, mi w kij czasu zajmie montaż bariery, skoro improwizowana scena i publika z trzech stron.
- To ci powiedziałam jaka ma być kolejność. Oni się zgadzają... albo zgodzą - odparła, nachylając się na holoekranem, by podpatrzeć coś więcej.
- Okeeeey, będzie na ciebie w razie czego. - Sully przeciągnął się na siedzisku. - W końcu wstał i zbliżył się do czerwonowłosej siadając obok animacji, na której zresztą zbyt wiele więcej nie było.
- Ann… - Nie bardzo wiedział jak zacząć. - Mogę o coś spytać? O Lady Bombom, przybytek na tyłach Insomni.

Nie poruszyła się, wciąż patrząc w ekran.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że zamarła całkiem, a jej mięśnie napięły się.
- No? - burknęła, dając mu znać, by kontynuował.
- Wiedziałaś, że tam zatrudniają dzieciaki? Na Sense, albo i classic?
Zacisnęła usta. Wróciła na swoje siedzenie i spojrzała w oczy Chrisowi.
- Tak. Byłam takim dzieciakiem. - Odpowiedziała głosem pozbawionym jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego. Ot, zwykła informacja.
- Zajebię… po prostu zajebię… - Chris wyglądał na wkurwionego.
- Kogo? Lady? - Anastazja prychnęła i zaczęła rozglądać się za jakimiś szlugami - Wiesz, kto mi załatwił pierwszego klienta? - zapytała i nie czekając na strzał powiedziała: - Mamusia. Tak, moja własna, biologiczna matka, której mało było hajsu na dragi z handlowania własną dupą. Miałam... kilkanaście lat. Nieważne. BomBom o mnie dbała. Nie mogła powstrzymać matki, więc starała się załatwiać mi spokojnych klientów, takich co znają zakres usługi, co nie uważają dziwkę za worek treningowy... Więc kogo ty chcesz jebać SillyBoy, bo w tym temacie, myślę, że mam trochę większe doświadczenie…
- Lou - odpowiedział podając jej faja i przysiadając obok na poręczy fotela. - Obiecał trzymać Seana z dala od śliskich tematów, a wjebał go w naganianie klientów do pedofilclubu.
- Taki biznes. Ci, którzy mają zasady, plajtują.
Wzięła papierosa do ust i rozejrzała się za zapalniczką.
- A ci co łamią słowo lądują w szpitalu - warknął. - Ann, mówimy o Seanie, kto jak kto, ale on nie zasługuje na to by się wjebać w ciężkie gówno.
Znalazła zapalniczkę z pomocą Mayi i odpaliła szluga.
- Czasem zastanawiam się czy ty masz swojego brata za debila? To jest całkiem sprytny dzieciak, tylko lubi żyć z pierdolnięciem, więc nie gra zawsze bezpiecznych stawek. Kogoś mi tym przypomina, wiesz? - Uśmiechnęła się półgębkiem, wypuszczając kłąb dymu i podając zapalonego papierosa perkusiście. - Jakbym miała wskazać, który z was jest bardziej pojebany, nadal padłoby na ciebie.
- Wiem - westchnął i poczochrał jej włosy - ale chciałbym by jakoś inaczej… Zmarnuje się w ten sposób, a Lou go kiedyś wsypie by chronić własną dupę. Dobra, jebać - Skrzywił się. - A u ciebie ostatnio wszystko ok? Bo że problem z Olivierem to norma, a mieszkanie jakoś się ogarnie.
- Tak mamo, chcesz sprawdzić czy nie mam żadnej brzydkiej wysypki? - zapytała czerwonowłosa podnosząc się z fotela i zabierając z dłoni Chrisa żarzącą się fajkę, o której najwyraźniej zapomniał. - Martw się o swoje dupsko SillyBoy. Młody i ja sobie radzimy, a ty... nie miałeś się z córką spotkać? - Zmrużyła oczy, patrząc na wygolonego kutasa na skroni mężczyzny.
- Nie ma dziś czasu - skrzywił się - jutro do niej wpadnę.
Niespodziewanie Anastazja pochyliła się i pocałowała go w czoło.
- Obgadam z resztą tę kolejność utworów na czacie, bo już się Howl burzy, więc jakby co, to tam zaglądaj. A teraz spadam. - powiedziała, wychodząc.
- Okey - rzucił za nią Chris zbierając się do spakowania elementów, które mógł zabrać ze sobą.

Prysznic, przebranie się i zgarnięcie do jednorazowej torby do której spakował kilkadziesiąt holoemiterów wielkości od kapsla butelki po paczkę papierosów, zajęło Chrisowi nie więcej niż kwadrans. Wyszedł koło południa klnąc na panujący skwar, średnio kompatybilny z jego stanem po wczorajszej popijawie.
Nim wsiadł na rower wybrał połączenie do Lou.

- No co tam? - odebrał fixer wesołym tonem.
- Możemy się gdzieś spotkać zaraz? Chcę pogadać, a to nie na telefon.
- Hmm.. no dobra. W sumie miałem wyskoczyć po coś do żarcia. Spotkajmy się w Bangkok Thai Kitchen na Potrero Street - było to względnie nie daleko. - Za pół godzinki?
- Okey, jak będę wcześniej to najwyżej poczekam.
Chris rozłączył się i załadował torbę z holoemiterami na niewielki bagażnik roweru, ale zaraz zmienił zdanie. Powrót z niewidzialnego pewnie będzie z resztą… na rower w zgonowozie miejsca definitywnie już nie będzie. Przypiął swój wehikuł z powrotem, chwycił torbę i ruszył ulicą ku Portero Street.


Z buta zajęło mu to równe pół godziny. Po marszu w upale, z bagażem i częściowo pod górkę pot zalał skronie Chrisa. Choć trzymał się zacienionej strony ulic to sam nagrzany beton emitował wystarczająco gorąca. Przynajmniej wypocił trochę kaca.
Lou siedział już w mocno typowej tajskiej restauracyjce przy wychodzącym na ulicę oknie i przeglądał ilustracje potraw na holograficznej karcie dań.


Sully podszedł i usiadł naprzeciw.
- Cześć. Kurwa ale gorąco… - Zaczął przypatrywać się holomenu bardziej wypatrując cen, wiele na chipie nie miał. Knajpa nie była jednak droga, dało się tu coś zjeść i za dwie dyszki.
- Odkrycie dnia - prychnął fixer, przyglądając się jego fryzurze.
- Żadnych pytań o peniski, długa historia.
- W to nie wątpię. Impra chyba dobra była. - Lou musiał już widzieć wrzucone w nocy zdjęcie. - To co to za sprawa nie na holo? - zapytał. - Domyślam się, że coś z Inso.
- Nie mylisz się. - Chris zmrużył oczy i wybrał na holokarcie jedną z tańszych potraw, zaś Lou zamówił Pad Thai z krewetkami. - Obiecałeś kurwa trzymać Seana z dala od gówna, a wpieprzyłeś w nagonkę do burdelu z opcją sense-child.
Fixer wzruszył ramionami.
- A ty wiesz na pewno jakie tam są opcje? Bo ja nie. Nie wtykam nosa w nie swoje sprawy i dzięki temu żyję i prosperuję. Tobie też radzę, Sully. Wiem, że Sean nic nielegalnego nie robi. A zresztą cokolwiek tam się działo już się nie dzieje.
- Aha, póki Bombom nie stwierdzi, że opadł kurz i można kręcić interes dalej. - Chris skrzywił się. - Mam swoje źródła co tam się działo. Fakty są takie, że gdybym nie wiedział o nalocie, a Seana by zgarnęli przy rozbijaniu pedofilburdelu, to zabraliby ojcu prawa rodzicielskie, a jego może zesłali by do jakiejś opcji wychowawczej. Czasem jednak dobrze wiedzieć co się dzieje i nosek gdzieś wetknąć.
- Byle nie za głęboko, bo można nosek stracić. Nie węsz wokół tego, to biznes Bezbolesnych a wiesz jacy oni są. Młodego stamtąd zabierz, jak chcesz i tyle. Chociaż na ile go znam to powodzenia ci z tym nie wróżę.
Sully westchnął.
- To ty go skieruj w mniej ryzykowną z prawem opcję. - Spojrzał Lou w oczy. - Gdyby się skurwił chcąc zostać dobrym obywatelem i aplikował do korpo, to bym się chyba pociął, ale nie chce też by skończył chujowo w drugą stronę. Tylko tyle. - Sully zastanowił się nad czymś. - I daj mi info o czymś mocno nielegalnym jakiejś twojej konkurencji, albo jej zaplecza.
- Żebyś tam ściągnął gliny? - Lou uniósł brew. - Nie, Sully, w takie zagrywki to ja się nie bawię. Rozejdzie się po dzielni, że kapuję to mogę zwijać interes i spierdalać do jebanej Nebraski. Mogę się rozejrzeć za czymś nowym dla młodego, ale teraz przybytek w Inso będzie w sumie legalny, zostawią tam tylko dorosłe kurwy, bo miejscówa spalona.
Perkusista pochylił się ku fixerowi.
- To, że cię nie zgarnęli wczoraj z nielegalnym stafem względem znalezienia ruiny dla bandy Pakich, od których za to sam też pewnie jakąś przysługę zaklepałeś, to nic. Ot po znajomości. Ale ostrzegłeś BomBom Lou, Dobre Gliny uderzyły w pustkę przez ciebie i masz u tej burdelmamy za to sporą wdzięczność prawda? Chcesz bym mógł cię jeszcze kiedyś ostrzec? To zrewanżuj się, niech moja wtyka odniesie sukces. Nikt nie musi kojarzyć, że ty wydajesz kogoś ze swojej konkurencji.
- Nie - odpowiedział twardo fixer. - Przestań bawić się w szeryfa, Sully. Wymyśl sobie inną przysługę ode mnie. A Lady BomBom musiałem ostrzec. Po pierwsze to przyjaciółka. Po drugie myślisz, że ona i jej szefowie nie drążyli by tematu skąd przeciek? Twoja i Hana zadyma i wejście glin zaraz po niej było trochę zbyt oczywiste, stary. - Mrugnął okiem.
- Jebać to, ja daję tylko czasem pretekst. Info o tym co się dzieje dostali z innej strony. - Rockman wzruszył ramionami. - Wszyscy mamy jakichś przyjaciół, kontakty. Jak to jest Lou, że nakarmieni mają być tylko twoi?
- Bo moi są po mojej stronie barykady. Nie karmię glin, nawet odpadkami, wbij to sobie do łba, ok?
- No popatrz, a mi się zdawało, że nigdy nie będę osłaniał pedofilii - Chris uśmiechnął się cynicznie - jakże życie weryfikuje zatwardziałe postawy. - Znów pochylił się lekko. - Potrzebuje jednego dnia osłony Dobrych Glin względem jednej z innych policekorpo. Po tym jak rozjebałeś akcję w Insomni, gówno zobaczę, a nie osłonę i ta druga policekorpo mnie zajebie. Literalnie. A ja mam zamiar sobie jeszcze pożyć. Też wbij to sobie do łba. Jak ciężko ci złamać własne postawy, to daj mi kogoś, kto da mi info dla dobrych glin. On nada na twoją konkurencje, on będzie miał przesrane na ulicy, “Dobre” zezłomują twoją konkurencję, ja zyskam osłonę na jeden dzień. Wszyscy szczęśliwi. I będziemy kwita.
- Kurwa, Sully, kogo ja ci znajdę, żula z ulicy? - Lou był już zniecierpliwiony. - Nie i jeszcze raz nie, kurwa. Trzeba było nie masakrować gęby tego rudego Pacyfka, teraz faktycznie będą cię szukać i ochrona na jeden dzień gówno ci da. Ja cię mogę gdzieś ukryć albo sprzedać na krechę holomaskę, żebyś nie świecił własną rozpoznawalną na milę gębą na ulicy.
- Chuja mi mogą. - Chris machnął ręką. - Kolo był poza służbą, podcięty, nie na swoim rewirze, do tego sam zgarnięty za udział w bójce. Mogą najwyżej chcieć wpierdolić z zemsty. Nie raz dostawałem. Ale na ten jeden dzień inna sprawa, wtedy może być różnie, stąd potrzebuję osłony.
- I koniecznie Dobrych Glin, tak? - westchnął fixer. - Kurwa, Sully, jakiś ty upierdliwy. Dobra, pomyślę nad czymś, bo teraz mi nic do łba nie przychodzi. - Chris wyszczerzył się w uśmiechu. - Dam znać wieczorem, będę w Niewidzialnym.

- Weź tą holomaskę jak proponuje - odezwała się w słuchawkach e-glasów Lamia. - Sprawdziłam, że mogą nam dowalić nawet pół roku za pobicie. Nie wytrzymam tyle czasu w więziennym depozycie bez wi-fi.

- Okey. - Rockman pokiwał głową zaczynając jeść porcję przyniesioną przez kelnerkę. - Nie upieram się względem ‘Dobrych’, ale to jedyna korpo gdzie mam kontakt i się mieszają w akcje pozarewirowe, jak w Inso. - Przełknął. - A ty wiesz gdzie w poniedziałek mamy koncert i co tam jest na poniedziałek zaplanowane, nie?
- Nope. - Pokręcił głową, wsuwając pad thai. - Na waszym profilu coś było, poza Niewidzialnym? Cholera, jestem nie na czasie, dla fixera to jak śmierć - zaniepokoił się.
- Zatrzymaj to dla siebie. Tylko dla siebie. - Sully grzebał widelcem w talerzu. - Skojarz sobie czemu potrzebuje osłony przed Pacyfkami akurat na poniedziałek. A i wezmę tą maskę.
- Mam w domu, to po lunczyku zajdziemy - Lou zgodził się. - Czekaj, czekaj, poniedziałek, Pacyfki… Alamo? Ostro was pogrzało, no. Jak Pacyfki sforsują barykady to faktycznie tylko inne gliny was uratują.
- “On the Edge” - perkusista pokiwał głową. - Nie uwierzysz, ale to akurat nie mój pomysł. Nawet w sumie nie do końca chodzi mi tylko o mnie i tę akcję z rudym masturbatorem w Inso, ale i o resztę grupy. Dla bandu to konkretny legend, ale oni chyba nie do końca ogarniaja, jaka tam może być rzeź. Chcę wyciągnąć z tego ich i siebie. I owszem, najpewniejsza droga przez Dobre Gliny. To w kwestii mojej upierdliwości. - Westchnął i otarł pot z czoła. - Kurwa milion stopni w cieniu, a ja akurat musiałem zamówić ostre…
- No, kołek z ciebie - zgodził się Lou, kończąc swoje danie. - Dobra, chodź po maskę. Mam na niej zapisane ze czterdzieści ryjów, każdy ładniejszy od twojego. - Wyszczerzył się.


Lou lubił dojechać Chrisowi, zresztą kto nie lubił.
Twarzy faktycznie było blisko czterdziestu ale wiele było… ciekawych inaczej. Zresztą jedną z takich Sully wybrał.


Tak dotarł do Glen Park szukając starej stacji metra. Zaczął kręcić się wokół niej rozglądając się za jakimś wejściem. Stacja znajdowała się na przysłowiowym zadupiu, przy wiadukcie autostrady, pod którym koczowało spore skupisko bezdomnych. Wejście do niej mieściło się w brzydkim parterowym budynku z betonu i szkła, z tym że z przeszklonych ścian zostały tylko ramy. Facet w wielkim egzoszkielecie właśnie wynosił stamtąd kontener śmieci. Przed drzwiami zaś stało dwóch łysych karków w przyciasnych czarnych koszulkach. Spełniali wszelkie kryteria stereotypu klubowych bramkarzy. Jeden z nich właśnie odepchnął zarośniętego żula, wołając:
- Spierdalaj, mówię po raz ostatni, wrócisz se tu jutro!
- Niech będzie pochwalony - rzucił Sully nie zwalniając i mając zamiar przecisnąć się między karkami do środka budynku.
Wyglądał… ciekawie. Nie chodziło tu nawet o samą facjatę jaką wybrał w holomasce, ale…
Przepocony podkoszulek na ramiączka, bermudy, ciemne okulary, klapki i wypchana czymś mocno, jednorazowa syntetyczna torba w dłoni. Do ostatecznego facepalm-look brakowało mu chyba tylko skarpetek.
- No następny, kurwa - jeden z bramkarzy zastąpił mu drogę. - Zamknięte, kimnij dziś gdzie indziej!
- To moja stacja, pociąg mi ucieknie - Chris wyszczerzył się w uśmiechu.
Bramkarz prychnął.
- Przećpałeś ostatnich parę lat, koleś? Spierdalaj, bo jak nie to sprzedam ci takiego kopa, że pojedziesz szybciej niż pociąg.
- Kuszące. - Rockman odpalił fajka z paczki jaką kupił po drodze. Zdjął wizualizację holomaski. - Ale wieczorem gram tu koncert i jednak muszę na ten konkretny pociąg.
- No kurwa, żartowniś - zaśmiał się drugi bramkarz. - Dobra, mamy twój ryj na liście, kolo. Wbijaj. - odsunęli się, wpuszczając go do środka.
- Dzięki. - Chris uśmiechnął się. - A przy okazji… jest taka jedna szalona gruppie, która może się chcieć wbić na holomasce tej czerwonowłosej z naszego bandu. Więc jak coś to sprawdźcie ją baaaardzo dokładnie, co?
- Eeee, ok.
- Ale mamy ją przefiskać na broń czy nie wpuścić? - spytał drugi.
- Myślę… - Sully udał zastanowienie - że tylko przewiskanie co do broni. Tak do gruntu. Tamta zawsze z giwerą, więc jak nic nie znajdziecie, znaczy że nasza…
- Spoko, zanotowane - zasalutował mu bramkarz.

Gdy Sully zszedł na dół niedziałającymi ruchomymi schodami uświadomił sobie logistyczną skalę tego przedsięwzięcia. Na stacji kilkanaście osób uwijało się przy ogarnianiu miejsca, na co dzień będącego chyba koczowiskiem bezdomnych. Oba perony właśnie myto wodą z węża pod ciśnieniem, wynoszono śmieci i pozostałości prowizorycznych legowisk. Tory pośrodku zasłonięto i zabezpieczono metalowymi płytami. Na suficie gość w egzoszkielecie o wydłużonych jak szczudła nogach naprawiał oświetlenie - na razie połowa lamp się świeciła - i montował stroboskopy. Dwóch innych mocowało właśnie podest na dachu lokomotywy pociągu, który zatrzymał się sześć lat temu w połowie wjazdu na stację.
- Zaprawdę godne to i sprawiedliwe… - Sully ogarniał cały ten widok z rozdziawioną gębą. Była w tym sroga moc klimatu. Do tego nagłośnienie… W takiej miejscówce dobry rock literalnie mógł ryć publice baniak.

Podszedł bliżej pociągu szykowanego na scenę.
- ON Lamia. Mamy w chuj roboty.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 04-11-2017, 20:58   #45
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Na adres Anastazji przyszła zwięzła wiadomość od Billy’ego.
Cytat:
Wracamy do Warsaw. Chcę obgadać kwestię ostatniego twojego
utworu literackiego i jego muzyczną oprawę. Daj znać o której i gdzie ci to pasuje.
Odpowiedź była szybka.
Cytat:
Jestem u was na chacie, misiu. Przywieź jakąś szamę, to zgodzę się na wszystko <3
Podobnie szybko odezwał się Rebel Yell
Cytat:
Uważaj na języczek moja droga. Mogę złapać cię za słowo. Pamiętaj, że
wczoraj jedyne co tuliłem to poduszkę, więc wyposzczony jestem XD.
Cytat:
Jak dobrze się spiszemy na koncercie,
to będziesz miał dziś wieczorem wiele języczków do używania.
A póki co, jestem głodna!
Odpowiedź Billy’ego tym razem przyszła nieco później.
Cytat:
Z tymi języczkami to czuję odwracanie kota ogonem :P.
Jakiś konkretny kaprys, czy co złapię po drodze?
Anastazja uśmiechnęła się. Nic tak nie poprawiało jej humoru jak możliwość podrażnienia Rebel Yella.
Cytat:
Postaraj się mnie zadowolić. Może odwdzięczę się tym samym <3
Minęło sporo czasu zanim Anastazja znów dostała wiadomość od Billiego, ale jakże obiecującą.
Cytat:
Zaraz się zjawię z żarciem.
Bądź gotowa na chińszczyznę.
Na odpowiedź Anastazji, która w tym czasie ogarniała swój look też trzeba było chwilę zaczekać.
Cytat:
Mmmm małe fiutki... widzę, że nie chcesz żebym się przy Tobie rozczarowała.
Cytat:
Stoi za tym mój perfidny plan. Byś nabrała apetytu,
a wtedy sama będziesz chciała odszukać największy kąsek.
Sprytnie schowany przed twoimi usteczkami
Już słyszała kroki nadchodzącego mężczyzny i zapach egzotycznej aprowizacji, więc darowała sobie odpisywanie. Prędko naciągnęła porzucony top na nagie piersi. Stanik schowała do torby - dość już miała wpijających się w ciało drutów.
- Hej. Bardzo wyposzczona jesteś? - zapytał Billy pokazując jej dwa pudełka z chińszczyzną. - Wybierz które chcesz. Pamiętaj że jedno z nich jest nafaszerowane chińskim afrodyzjakiem, który sprawi że rzucisz się na mnie z dzikim okrzykiem. Wybierz więc mądrze.
Jako że oba pudełka były identyczne, z identyczną zawartością i nienaruszonym opakowaniem. Jasne więc było że Rebel Yell wciska kit.
- Daj mi to z afrodyzjakiem. - Powiedziała jednak odważnie Vandelopa, po czym przyjrzała się dziewczynom z bandu - też chcę być jak zaćpane smerfetki.
- Mamy trochę syntkoki.- stwierdził podając Anastazji jedno z pudełek. - Ale lepiej zostawić ją na party after party. Jak skończymy koncert. Na razie z sex drugs and rock&roll, zostaw sobie sex & rock and roll, ok?
- I dlatego mam wpierdalać małe kutasiki? - Anastazja westchnęła jakby była prawdziwą męczennicą, jednak po chwili pocałowała Billy’a w policzek.
- Dzięki. - rzuciła.
- Pozwolisz że zachowam się rycersko i nie zaproponuję ci większego rozmiaru.- zażartował i ruszyli do reszty.


W sumie Billy, Liz i Howl zawitali na melinę przed 13, niosąc torby obfitości z logiem Walmarta. Lodówka zapełniła się tak, jak nie była zapełniona od dawna: głównie żarciem i ledwie paroma browarami, bo musieli być w miarę trzeźwi na może najważniejszy w ich karierze koncert a nikt nie wierzył, że piwo dotrwa do jutra. Fakt, że cała przybyła trójka zdradzała objawy zażywania narkotek nie zmieniał tego faktu. Przywieźli również ciepłą chińszczyznę, w postaci kurczaka z ryżem i w sosie słodko-kwaśnym, pad thai oraz sajgonek.
Nocni goście już opuścili melinę, podobnie jak Chris i piątka muzyków Mass Æffect została na lunch sama.

Poza tym całym żarciem Howl zakupiła także mini-tort, który niosła z dumą przed sobą i który tuż po przyjściu wręczyła Anastazji. Był różowy i ozdobiony marcepanowymi kwiatkami, misternymi białymi różyczkami. JJ dostał swoje obiecane dwa dobre browary, takie jakie lubił najbardziej. Tego, jak wygląda mieszkanie, nie skomentowała. Jadła niewiele, ale mimo tego i tak była dość milcząca, co zaczęło się już w trakcie jazdy powrotnej ze sklepu do meliny.
O czymkolwiek myślała, musiała przerwać, bo nagle na jej kolanach wylądowała Vandelopa ze swoim ciachem i małym widelczykiem, który teraz oblizała zmysłowo, patrząc w oczy koleżance z zespołu.
- Co tam, płaska dupciu? Skusisz się? - zagadnęła.

Liz odbiła się od podłogi i klapnęła tyłkiem na blacie stołu obok dziewczyn.
- Róbmy tą listę. No i obgadamy czy idziemy w improwizacje, żeby niektóre kawałki skrócić, inne wydłużyć. Potrafimy się zgrać, podążać jeden za drugim i dokładać od siebie. Żeby nie brzmiało jak pierdolony playback - Liz mocno gestykulowała, słowa wyrzucała z siebie z zawrotną prędkością. Przez cały czas podrygiwała jej obuta w glan stopa a fajka znikała, dosłownie spalana w oczach. Delaney była nabuzowana energią w ten niezdrowy sposób który mogły zapewnić tylko narkotyki w kategorii powyżej „soft”.

Howl popatrzyła na Anastazję nieco nieprzytomnie, ale towarzyszył temu też uśmiech. W wolnej chwili między rozpakowaniem zakupów a posiłkiem poszła się przebrać z wczorajszych ciuchów. Wiele się nie zmieniło, obcisłe czarne jeansy zastąpiły kolejne bardzo podobne, spod nieśmiertelnej skórzanej kurtki teraz wystawała jej koszulka z napisem "FEELINGS ARE THE REAL KISSING DISEASE".
Objęła koleżankę w talii, nie to żeby Anastazja potrzebowała zabezpieczenia przed spadnięciem, ale to było odruchowe.
- Od ciebie? Zawsze - znów się uśmiechnęła. Do cholery, naprawdę tę szaloną laskę lubiła.
- O, to to - wolną ręką machnęła w stronę Liz. - Dobrze gadasz, już w aucie dobrze gadałaś. Billowi też mówiłam! Dobra, to tak jak wcześniej myślałam na głos do Billa i Liz, na zakończenie dałabym City Lights. Jeśli gramy Eltar Ago to trochę wcześniej, Liz by śpiewała ze mną zamiast Billa i robimy krótszą wersję, tą z dema, z żywszym tempem. Diversity pierwsze, ja bym walnęła tam w miarę szybko Libido zanim pozasypiają - trochę mocniej oplotła Anastazję ramieniem - i dlatego też walnęłabym Rebell Cry bo to potężny utwór.

Skrzypaczka włożyła jej do ust kawałek ciastka na widelczyku (dopiero co oblizywanym).
- Chcę Libido. - Powiedziała tonem rozkapryszonej księżniczki. - Dziś będę grać Libido.
I spojrzała wyzywająco na Liz, jakby spodziewała się, że ta wniesie jakieś zastrzeżenia.
- Dla mojej przyjemności możesz nawet zagrać cholerne Jingle Bells - Delaney nie patrzyła na De Sade tylko na holoekran na nadgarstku i wiadomość od Johna, którą dostała już jakiś czas temu. Jak miała odpisać na pojedynczy znak zapytania?
„Dotarłeś do domu?”
Sending...
Sent.
- Jak ci się spało w moim wyrze? Nie przywlekłaś tam nikogo więcej, co?
- Czyżby słyszała rozczarowanie w twoim głosie, Liz? - Anastazja nachyliła się w stronę wokalistki, by i ją nakarmić ciastkiem, eksponując przy tym biust, osłonięty jedynie obcisły topem w różnokolorowe plamy.
- Nie masz stanika. - Zauważyła Howl, która ten nieskrępowany biust miała na wysokości oczu mniej więcej. I zaczęła się śmiać, w sposób jaki wskazywał że jeszcze jest zjarana.
De Sade ściągnęła usta w ciupek i drugą dłoń bezczelnie wsunęła pod kurtkę Howl, łapiąc ją za sutek - ta zaś drgnęła i skrzywiła się, odruchowo, jakby spodziewała się raczej uderzenia.
- A ty nie masz cycków.
Z twarzy Howl momentalnie zniknął uśmiech. Wyglądała teraz bardziej jak ofiara głupiego pranka, której ktoś oblał sukienkę czerwoną farbą przy wejściu na salę szkolnej potańcówki, niż ta cool i wyluzowana Howl którą do tej pory znali. Gdyby to były tylko słowa, to pewnie skwitowała by to jak zwykle, odzywką w stylu “wezwijcie national geographic, ktoś tu właśnie odkrył Amerykę”, teraz jednak wyglądała na zmieszaną i może nieco upokorzoną.

Liz trzepnęła de Sade w ramię.
- Nie przeginaj - rzuciła ostro. Podniosła się i odpaliła fajkę potrząsając z niedowierzaniem głową. - Czasem się, kurwa, zastanawiam czy ty masz we łbie coś więcej niż drucik trzymający uszy.
- Auć. - De Sade zabrała łapkę i wróciła do konsumpcji swojego ciasta - Nie wiem w czym wy macie problem. Każda z nas ma cycki, małe, duże...
- Miałam wypadek. - Mruknęła Howl. Słychać było, że kłamała. Popatrzyła na Billa, jakby z nadzieją, że wróci do tematu setlisty.
- I chuj. Ty to ty. Dla mnie jesteś tak samo wkurwiająca - powiedziała z właściwym sobie brakiem wyczucia Anastazja. Coś jednak do niej dotarło, bo poprawiła grzywkę Howl i spytała:
- Mam zejść? - Ta w odpowiedzi otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko pokręciła głową przecząco.
- Libido być powinno… Zresztą niech każdy z nas wybierze ulubiony kawałek. To ma być nasza wizytówka, ten koncert. - stwierdził w końcu Billy jedząc swój posiłek oparty o ścianę plecami. - Więc trzeba wybrać utwory tak, by każdy miał swoje pięć minut.
- Brzmi fair - skwitowała Liz strzepując popiół do kubka z niedopitą kawą - Ktoś będzie to notował?

JJ siedział na kanapie i przysłuchiwał się rozmowie, która w pewnym momencie zaczęła brnąc do nikąd. Pierwsze piwo skończyło się dosyć szybko, otworzył drugie, wsłuchując się w ten piękny dźwięk otwierania butelki. Spojrzał bez wyrazu na macające się dziewczyny i dodał od siebie.
- Ja tam ani nie mam ulubionego numeru, ani tego, którego bym nie chciał grać. Co wybierzecie, to zagram. A na koniec proponuje cover Queen gdzie zmienimy tekst na we will, we will fuck you.
Ostatnie zdanie powiedział pół żartem, pół serio.
Howl wywróciła oczami.
- Jimi Hendrix. - Wezwała swojego Ducha. Nie zawsze był dla niej tylko asystentem, często prowadziła z nim długie przyjacielskie rozmowy. Teraz jednak nie miała siły na pogawędkę z AI. - Notuj proszę. - Holo-soczewki w jej oczach błysnęły aktywując się. Wodziła wzrokiem w powietrzu, gdy Jimi zaczął wyświetlać jej holo z nazwami kawałków, które zawisły w przestrzeni pomiędzy nimi, a po chwili część z nich zaczęła wskakiwać na swoje miejsca. - Jak skończymy to wam podeślę. Nie mam ulubionego kawałka. Uważam że każdy, rzecz jasna poza “Matris”, jest moją wizytówką, nawet jak nie śpiewam. - Machnęła wolną ręką. Od początku istnienia kapeli powtarzała że woli mieć jak najmniej partii wokalnych, cośtam zanuci w tle i chórki porobi. Dlatego gdy mieli już dziewięć kawałków i mieli zamykać album, a ona wpadła na próbę z Eltar Ago, było to spore zaskoczenie.
- Ale dziś bardzo, bardzo chcę zaśpiewać Eltar z Liz. Ona moją część, ja tę dla Billa.
- Dla mnie gra. Czyli na początek Diversity. Numer dwa - Rebel Cry z grubej rury żeby ludzi ożywić? - Liz też wklepywała sobie listę w holofon.
- Przed nim może Libido. Potem HL? Replace? Matris możemy zostawić w odwodzie jeśli będziemy potrzebowali przerwy prędzej, albo później, bez stałego miejsca, jeśli Chrisowi to nic nie zjebie. Jeśli zjebie to równo w środku. Lips a potem Strata? - Howl przeniosła rękę z talii Anastazji na jej plecy i pochyliła się trochę do przodu. - Jeśli okaże się że czasowo się nie wyrabiamy to proponuję zrezygnować z Lips. Chociaż… - Zamyśliła się. Bywała w Niewidzialnym, również na koncertach. Lips mogło bardziej pobudzić tamtejszą publikę. - Może jednak Replace, w sumie Lips może być lepszą częścią show. Lights będzie dobre na moment przed bisami, wiecie, ta kompletna ciemność na koniec, można przesunąć Replace do bisów, bo Lips się tam nie sprawdzi.
- Replace powinno zostać przed bisami. Na bisy Alter - sprostowała Liz. - Ktoś coś dodaje? Jakieś zastrzeżenia?
Pokręciła głową. - Bisów może nie być. A Eltar to mój cynamonowy pączek, skoro już Bill ustalił że takie sobie wybieramy.
Rebel Yell nie wtrącał się do tej rozmowy. Nie obchodziła go lista wedle której będą grać, jak i sama oprawa. To były sprawy leżące w gestii innych członków zespołu. On nie przejmował się który kawałek zagrają pierwszy, a który drugi. Ważna była sama gra na scenie, ważne było komponowanie. Reszta… to były dodatki.
- Jak to może nie być bisów? Kurwa, Howl, jeśli ty w nas nie wierzysz to jak mają uwierzyć łowcy talentów? - Liz w teatralnym geście złapała się za serce. - W takim razie poświęcę na bisy mojego pączka. I teraz powinno grać i buczeć.
- Wierzę w nas. Ale wierzę też w mój instynkt. - Howl uśmiechnęła się samymi ustami. - I twój pączek jest zbyt zajebisty. Chociaż raz się zgódź, co?
- Dobra. Po prostu sklej tę setlistę i prześlij. Ja właściwie nie będę miała zastrzeżeń - zakończyła polubownie Liz. - A teraz pójdę pod prysznic zanim zużyjecie całą wodę.
Anastazja rozglądała się ciekawie, ale że dano jej coś słodkiego, to siedziała cicho i jadła ciastko, po czym płynnie przeniosła się na chińszczyznę od Billy’ego. Wydawało się, że jest w stanie zjeść wszystko, a ci, którzy już widzieli nagranie z wczorajszej kolacji i konsumpcji “specjału kucharza” wiedzieli, że to prawda.
- Kochani - wtrącił się James. - Musimy być przygotowani na każdą okoliczność. To nie jest nasz pierwszy koncert, ale na pewno najważniejszy jak do tej pory. Niech dziewczyny zrobią setlistę, numerów mamy na cały koncert. Pomyślmy o jakimś coverze, byle by nie był na bis, bo jednak jedziemy tam reprezentować siebie, a nie odgrzewane kotlety. Na bis proponowałbym coś z niezłym pierdolnięciem, aby ludzie po koncercie byli zmęczeni, ale i zadowoleni. Żeby to było szaleństwo. A na samo zakończenie jakiś pokaz od Chrisa. Przerwał na chwile.
- A może by jako intro na nasze wejście puścić "Carmina Burana" Carla Orffa?. Wiecie, cos w stylu jak kiedyś Metallica rozpoczynała każdy koncerty od "Ecstasy of Gold" Morricone. Leci Carmina, a my powoli się pojawiamy na pociągu. Jak za starych dobrych rockowych koncertów.
JJ nawet nie sądził, że zaangażuje się w to bardziej, niż robił to do tej pory. Powoli miał dosyć babskiego niezdecydowania.
- Mamy mega zajebiste intro na wejściówkę, a ty chcesz to całkiem zmieniać na rzecz covera, serio? - Anastazja przełknęła ostatniego kęsa i wróciła do swojej zwykłej pyskatości.
- Nie wiem po co w ogóle ten temat odgrzewanych kotletów, skoro w 45 minut nie zagramy wszystkich swoich numerów. Ok, koncert ma być z pierdolnięciem, to odstawiamy te spokojniejsze numery jak Matris, ale wciąż mamy dość własnych kawałków. Chcemy się, kurwa, kojarzyć z “całkiem fajnym coverkiem” czy “zajebistą muzą, która ludziom rozsadza czachy, bo nigdy czegoś takiego nie słyszeli”?
Wstała z kolan Howl i zakręciła się wokół własnej osi, by zakończyć to teatralnym ukłonem.
- Wizjonerzy nie coverują, to robota dla rzemieślników.
- Widzę, że nawet już nie można nic zaproponować. Wiecie co? Pierdolcie się.
JJ nie czekał na żadną ripostę, założył kurtkę, chwycił kask i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.

De Sade westchnęła.
- A chciałam mu zaproponować współudział…
- Dobra dobra... z innej beczki. Pomyślcie nad tym co będziemy robić po Niewidzialnym. Sukces czy nie… trzeba będzie się rozejrzeć po starych lokacjach i popytać, czy by nie dało się powtórzyć u nich występu. Trzeba też będzie powoli szykować materiał na nową “płytę”, więc wszelkie poezje, albo motywy jak wpadną wam do głowy zacznijcie podrzucać mnie.- wtrącił Rebel Yell.
Howl w międzyczasie wrzuciła im na czat setlistę z dodanymi przez nią notatkami. Próbowała zatrzymać JJa, jednak bezskutecznie.
- No, przynajmniej setlista gotowa… prawie. Nie wiem o co tu chodziło. - W roztargnieniu potargała i tak już nieporządne loki. - Jak tak liczę… Po raz kolejny… To naszej dziesiątki z płyty spokojnie starczy na 45 minut i te dwa bisy. Jeszcze pomyślę co ewentualnie zrzucić na dół do bisów, tylko się kawy napiję. Może Lips by jednak dobrze zakończyły koncert... Anastazjo, wiem że nie lubisz jak gramy covery, ale niedługo coś nowego napiszemy i nie będzie dłużej takiej potrzeby. Billy, ja mam już w głowie pomysły na dwa albo trzy utwory, muszę tylko… - przypomnieć sobie jakie były. - To przemyśleć. Ale najpierw. Przeżyjmy to Alamo, co? O kurwa. - trzepnęła się w głowę. - Mam pogrzeb w niedzielę.
- Uwielbiam, gdy mówisz do mnie jak do psychicznie niedojebanej. - Westchnęła Czerwonowłosa. - Dobra, ja się będę zbierać na chatę po jakieś ciuchy na koncert. Spotykamy się w Niewidzialnym? Jest jakaś konkretna godzina?
- Impra zaczyna się o zmroku… my gramy koło 23, więęc… tak na 19 musimy być na miejscu, poza Chrisem. - wyjaśnił Billy.
Howl popatrzyła na Billa. Pokręciła lekko głową.
- O 19 zaczynamy próbę dźwięku i rozstawianie klamotów, więc raczej z Chrisem.
Przeniosła spojrzenie na Anastazję.
- Przepraszam, nie chciałam żeby to tak zabrzmiało. Chcesz skręta pokoju? - dodała polubownym tonem. - I możemy w sumie chwilę pogadać w cztery oczy później?
- Spoko. - Anastazja wzruszyła ramionami. Darowanego skręta nigdy się nie odmawia. No i po trochu była ciekawa, czego chce Howl.


Howl weszła do swojego pokoju i skierowała się w stronę okrągłego łóżka, które stało mniej więcej na środku. Zlustrowała je pobieżnie, zanim usiadła.
Anastazja weszła za nią, bawiąc się w dłoniach podarowanym skrętem. Oparła się o framugę bokiem. Jej wzrok niespiesznie prześlizgnął się po sylwetce Howl, a na wargach pojawił się lekki uśmieszek. Tak musiała pewnie patrzeć na swoje “ofiary”.
- Zamkniesz drzwi? - Howl odezwała się cicho. - Słuchaj, o co chodzi z tym całym wkurwianiem, co?
De Sade westchnęła i zamknęła drzwi. Westchnęła ponownie, patrząc znów na Howl.
- Ale zapalić mogę? - zapytała, patrząc tęsknie na skręta - I jak masz coś do powiedzenia, to mów, bo to chyba tobie coś na wątrobie leży.
Howl uśmiechnęła się.
- Jasne, jasne. - Wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę, staromodne Zippo. Trochę obciachowe, ale uśmiechnęła się na jego widok, to chyba był prezent. - Daj, to ci kopsnę. Wiesz co, nie tyle mi leży, co nie chcę kwasów które mogą się przerodzić w większe kwasy. To generalnie rozpierdala kapele. No więc dawaj, powiedz mi co mam zrobić żeby cię nie wkurwiać. Albo nie aż tak.
- Hmmmm - Anastazja podała jej skręta i udała, że się zastanawia - Wyliż mi.
Howl popatrzyła na nią.
Po chwili zaśmiała się krótko.
- Nie jesteś w moim typie. - Pokręciła głową, jakby z niedowierzaniem. Potem klepnęła wolną ręką materac obok siebie.
Niezależnie od tego czy Anastazja skorzystała, zapaliła skręta i pociągnęła jednego bucha.
- Podatek. - Wyjaśniła i podała jej blanta.
- Widzisz? Teraz czujesz, że to był żart, dlaczego więc nagle tamtym się tak przejęłaś? - Anastazja usiadła obok i wzięła od niej skręta, by się zaciągnąć, a potem wypuścić kilka kółek. Nawet przy paleniu musiała być efekciarą.
- Odruch. - Stwierdziła Howl. Wyciągnęła lekko trzęsącą się rękę po skręta. - Za dużo bólu, za dużo lekarzy. Nie lubię… No. - Zamrugała. - Jebnę sobie w końcu ten tatuaż i pewnie mi przejdzie. Zrozum jedno, laska. Nie mam nic przeciwko tobie. Masz taki talent, że aż mnie coś telepie od środka. A ludzie z talentem to tacy których najbardziej uwielbiam. Ludzie z którymi… - Szukała słowa przez dłuższą chwilę. - Kręcę albo się kumpluję zazwyczaj łapią pewne subtelne rzeczy, ale w sumie nie powinnam oczekiwać że ktoś się będzie ze mną pierdolił jak z jajkiem. Mam rację?
- A chcesz żeby tak było? - zapytała Vandelopa, przejmując skręta. To było dziwne - rozgadana skrzypaczka nagle stała się oszczędna w słowach, podczas gdy Howl gadała dużo więcej niż zazwyczaj.
- Nie. - Howl zamrugała. - Ale też… Niby się spodziewasz jakiejś nietykalności na ogół, zwłaszcza jak… - Umilkła, opuściła głowę i po chwili odezwała się bardzo cicho. - Nie, błąd. Właśnie przez to debilne przekonanie o jakimś immunitecie, no, stały się rzeczy. - To bardziej brzmiało jak “zrobiono mi rzeczy”. - Ale jak masz jakieś wrażliwsze punkty i jak się komuś odsłaniasz... to raczej liczysz że nie będą w nie napierdalać? Jeśli nie mają złych intencji. Poza tym… No, zaskoczenie. I przejęłam się, bo nie pozwalam się tam dotykać. I nikt tego nie robił. I nie wiem jak z tego wyjść.
Gubiła się w słowach. Opuściła ręce na kolana i splatała i rozplatała długie, szczupłe palce.
Spodziewała się w sumie że zaraz nastąpi jakieś jebnięcie, więc nie wyglądała na tak do końca zrelaksowaną. Ale była gotowa niejedno wziąć na przysłowiową klatę.
- Nie zrozum nie, ale ja nie widzę problemu... - Anastazja zaciągnęła się i podała przyjaciółce fajkę - Dla mnie ty to ty. Taka jak wyglądasz i... no, dziwne by było jakbyś wyglądała inaczej. Lubię cię wkurwiać i lubię jak ty mnie wkurwiasz, ot, najgorsze co może być, to gdy wieje nudą. Jeśli przegięłam i nie życzysz sobie tego, to postaram się pamiętać i nie tykać, ale wiesz... życie w takich traumach jest chujowe. - Nagle zamilkła jakby coś rozważając - A dobra, skoro Chris wie, to i wy możecie. Moja matka... była ćpunką. Załatwiła mi pierwszego klienta jak miałam coś koło 11 lat. Nie lubię o tym gadać, ale wiesz... gdybym temu się poddała, to pewnie teraz ryczałabym za każdym razem, gdy ktoś złapie mnie za cycka. Traumy są chujowe i... wiem, że to kurewsko brzmi, ale posiadanie ich to kwestia wyboru. Możemy więc udawać dalej że jesteś takie nie wiadomo co - ni to chujek ni cipka, ale możemy też... - spojrzała wyjątkowo poważnie na Howl - Mogę ci pomóc walczyć z tą traumą.
Howl słuchała i milczała. W pewnym momencie, na słowa o matce, w jej oczach błysnął gniew, ale nie przerywała. Chociaż widać było, że wzburzyła ją sama myśl o tym, że Anastazja musiała przechodzić przez coś takiego.
- Nawet nie umiem sobie wyobrazić. - Powiedziała w końcu, i popatrzyła na skrzypaczkę niemalże z podziwem. - Serio, najgorsze co mi się przydarzyło pod tym względem to najebanie się i naćpienie tuż po trafieniu na uniwerek, a moich trzech kumpli akurat miało ochotę się zabawić. Ale jak walczyć z takimi rzeczami, do terapeuty iść? - Wzruszyła ramionami. - Ostatni raz się wtedy matce pozwoliłam wysłać. I co, gadanie o tym... Jak się z tym czujesz, Lucy? Jakie miałaś myśli w tamtej sytuacji? - Przejęła skręta i pociągnęła jednego bucha. Wypuściła dym nosem. - Nonsens. Gadałam o tym akurat z Billem, dziś, i zgadzam się z tym co mówi, że lepiej się pogodzić niż się truć, ale co zrobić? Ty musisz być strasznie silna. - Popatrzyła na skrzypaczkę, która pokazała jej język. - Tak, jakbyś przejęła kontrolę. Ty narzucasz warunki. Też się uważałam za kozaka, ale potem moja dziewczyna ukradła kawał mojej muzyki, a jak ją wypierdoliłam na zbity ryj, to nasłała na mnie pięciu gości z gangu. I jak ich zbluzgałam, a jednego kopnęłam w jaja, to czułam się zajebiście. Przez chwilę. Pamiętam że wtedy miałam takie myśli - zaśmiała się - że dobrze że mnie trzymają za ręce, bo jakbym się próbowała zasłaniać i pocięli mi jeszcze dłonie, to mogę pomarzyć o trzymaniu gitary w najbliższym czasie. Wiem, że tam gdzie dorastałam warunki były dość cieplarniane, ale sama zdecydowałam, że wypierdalam z korpoświata, nie chcę takiego życia. Ale teraz wystarczył jeden świr, który tnie muzyków, żeby wszystko... - Wykonała jakiś niedookreślony ruch ręką. - Przerwało tamę? I nie bardzo mam pomysł, jak walczyć.
- Zanim postanowisz ocalić świat, zadbaj o siebie. - Anastazja położyła jej głowę na ramieniu - Mam zasadę, że nie sypiam z ludźmi z zespołu, ale to by było coś innego... Terapia to może za duże słowo, ale wiesz... mogłabyś ze mną próbować bliskości i... dochodzić tylko do tego momentu, gdzie poczujesz, że nie masz siły iść dalej. Taka wiesz, metoda małych kroczków... czy coś w tym stylu.
Howl przez chwilę się zastanawiała.
- Hmmm, ta zasada jest dość dobra... - W odpowiedzi na ten gest Anastazji ostrożnie objęła jej plecy ramieniem. - Ale wolę się upewnić, to nie jest tak że mnie teraz wkręcasz? I co to właściwie znaczy “takie nie wiadomo co”?
Anastazja odsunęła dłoń ze skrętem i drugą ręką przyciągnęła delikatnie twarz Howl za podbródek. Pocałowała ją - bez numerów, bez podgryzania, jak czasem robiła to na scenie. Po prostu złożyła na jej wargach powolny, zmysłowy pocałunek.
Howl lekko zadrżała. Nawet nie ze strachu, chociaż ostatnimi czasy w takich sytuacjach była raczej pijana i otoczona tańczącym tłumem. Albo na scenie. Tym razem pozwoliła sobie na trochę więcej spontaniczności i jednocześnie na to, żeby oddać kontrolę.
Jak musiała się jednak poczuć, gdy Anastazja po tym jednym pocałunku odpuściła? De Sade spojrzała na nią z miną zadowolonego z siebie kota i wstała z łóżka.
- Jak będziesz miała ochotę na afterku po koncercie możemy pójść dalej. Albo kiedyś indziej. W każdym razie to ty decydujesz, koścista dupo. - mrugnęła zadziornie.
- Mhm. - Howl uśmiechnęła się do niej. - Zobaczymy jak pójdzie koncert. Ale i tak cieszę się że dziś gramy. Słuchaj, ty naprawdę się nie boisz teraz latać po Alamo, ani tego że nas Pacyfikatorzy spałują? W sumie Chris mówił że nad tym kombinuje... - Zastanowiła się. - A i Bill obiecywał że nie dopuści żeby nam niewiastom się coś stało. Nie no, tak nie powiedział. - Zaśmiała się. - Ale masz aż tak wyjebane, czy jak to jest?
Vandelopa wzruszyła ramionami.
- Wiesz, mam świadomość zagrożenia, bo ono jest realne, ale strach... to już kwestia wyboru i jakby dania władzy nad sobą... - podrapała się po karku - Dobra, spadam do siebie, bo już pierdolę po tym skręcie. Buziaczki.
Howl pokiwała głową i też się podniosła.
- Ale pamiętaj, że jakby co to zawsze możesz w tym kurwidołku zlądować. W końcu Bill już obiecał ci swoje łóżko. - Tym razem to ona mrugnęła i ruszyła w stronę salonu.


 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 04-11-2017 o 21:02.
Mira jest offline  
Stary 05-11-2017, 19:07   #46
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kwadrans później do kuchni wróciła Liz odkręcona w przykrótki ręcznik, ciągnąca za sobą pasmo wody. Omiotła zamglonym spojrzeniem Ann, Howl i Billa by zapytać bliżej nieokreśloną osobę:
- Namalujesz mi kreski? - Otwarła na oścież lodówkę i chwilę analizowała co jest warte przywłaszczenia. Ostatecznie postawiła na piwo w oszronionej butelce.
- Eee… kreski? - zapytał Rebel Yell nie do końca mając pojęcie o co Liz chodzi.
- Kocie - Liz wywróciła oczami jakby musiała tłumaczyć najoczywistszą oczywistosc. - Czasem się maluję. Rzadko, bo natura obdarzyła mnie na tyle hojnie, ze nie trzeba jej poprawiać. Ale koncert to pewien rytuał.
- Nie jestem pewien na czym to malowanie polega. I gdzie ci je malować. Ale…- rozejrzał się dookoła i wzruszył ramionami.- Na razie nie mam i tak nic do roboty, chyba że wolisz zatrudnić dziewczyny.
- Ja mogę. - Howl uniosła rękę. W tym o dziwo była całkiem niezła, co nieraz miała okazję zaprezentować. - I bardzo chętnie przyjmę podobną przysługę jebnięcia mi czegoś na ryja. Znaczy, na oczy. Byle spoko wyglądało. Ej, w sumie gdzie jest Chris? Myślicie że ogarnął jak pisałam na czacie że na 19 wszyscy się tam mają stawić? Ja pierdolę. - Westchnęła. - Wiem że poranek był ciężki dla większości, ale jednak ogar nie jest w nas silny. Może rzeczywiście manager by się nam przydał?
- Panikujesz jak stara baba - Liz przytargała krzesło obok Howl, wcisnęła jej w rękę eyeliner i rozsiadła się popijając piwko. - Tylko jaskółki mi zrób. Symetryczne. Bill, ty właściwie też mógłbyś się załapać. Kreski w oczach to unisex i klasyka.
- Czemu nie…- wzruszył ramionami Rebel Yell siadając obok. - I tak nie mam żadnej randki w planach.
- Bowie, Jagger, Osbourne… - wyliczała dalej nakręcona Liz. - Alice, kurwa, Cooper. Wypacykowani jak panienki na wybory miss. Tylko gustowniej. Z pazurem.
- Bowie… to był ktoś. Jagger miał charyzmę… Pozostali dwaj…- zaśmiał się cicho Billy.- Trochę za bardzo showmani. Ale ok… oddaję się w wasze rączki.
- A propos oddawania w rączki… - Liz zerknęła na niego z ukosa. - Dasz mi jeszcze kreskę tego koksu, zaraz przed? Nie chcę grać na zjeździe.
- A nie odpali ci podczas koncertu? - zapytał ostrożnie Rebel Yell. - Ekstrema w drugą stronę też będzie zła.
- Masz rację. Lepiej żebym słaniała się z nóg i zaczęła trząść - odparła z przekąsem. - Kurwa, Bill, jestem nabuzowana od dwóch dni. Jak to zacznie ze mnie schodzić to z przytupem.
- No dobra… niech będzie przed. - zgodził się z nią Billy po krótkim zastanowieniu.
Howl wypróbowała eyeliner na ręce kilkoma wprawnymi ruchami i rozpoczęła proces wymagający dość sporej precyzji. Na szczęście tej jej w rękach nie brakowało.
- Kiedyś to nawet ochrzcili man-liner, żeby faceci się nie wstydzili kupować i używać. - Wysunęła lekko język i podparła sobie lewą rękę na nadgarstku prawej. - W sumie myślę żeby sobie sprawić takie cudo jak Anastazja ma, ale potem myślę no kurwa po co. I nie panikuję, Liz, to mnie uspokaja, jeśli jeszcze nie zauważyłaś. Każdy ma swoje sposoby.
- To jakie są twoje? - wymamrotała Liz ostrożnie by się nie poruszyć. - Żeby się nie nakręcać?
- Porządkowanie chaosu, kurwa. - Howl odsunęła się kawałek i oceniła wstępnie swoje powstające dzieło. - Sprawianie że wszystkie jebane puzelki zaczynają się powoli składać. To tak samo jak komponowanie. Na początku masz jakiś szczątek, trochę hałasów we własnym łbie, które potrzebują struktury. A właśnie, Billy, te kawałki co mi chodzą po głowie to są też melodie. Nie wiem czy mogę pracować nad nimi dalej czy chcesz już w trakcie brać udział.
- Podrzuć… co uznasz za warte podrzucenia. Jeśli wolisz solo układać nutki, to ja to rozumiem. Jedna z rzeczy które mnie kręcą. - stwierdził ciepłym tonem Rebel Yell, w którego to sercu muzyk i kompozytor toczyli wieczną walkę o przywództwo.
- Juuuuuż? - przerwała im Liz, która zaczynała się niecierpliwić. - Ludzie na koksie nie są stworzeni do siedzenia.
- Zawsze możesz się wypiąć, skarbie. - powiedziała de Sade, zbierając się do wyjścia - No to do wieczorka. - Machnęła wesoło ręką i skierowała się do wyjścia.
- Do wieczorka. - stwierdził Billy.
- Cytujesz swojego proktologa? - odkrzyknęła rozbawiona Liz. - Grzej nam miejsca!
- Jak sama wszystko złożę, to będzie… - Howl dokonała ostatnich poprawek u Liz i przeniosła się do Billy’ego. - Zamknięte. Moje. Jak się włączysz w trakcie to będzie nasze wspólne. Generalnie nie mam problemu z pisaniem dla nas pod nasz obecny… - Szukała słowa. - Feel. Ale pamiętasz, jak gadaliśmy w wozie w drodze do Simona? Chciałabym żebyśmy eksplorowali nowe tereny.
- Zrobisz próbkę… zrobimy kawałek i zagramy. Najlepiej eksplorować nowe tereny na przykładach. Myślę, że tak do trzeciej płyty… będziemy mieli już wykrystalizowany styl. - ocenił sytuację Rebel Yell posłusznie poddając się pieszczocie “pędzelka”.
Liz wstała z miejsca, wygładziła dłońmi mokre włosy.
- Dzięki - obejrzała w lustrze efekt pracy Howl. - Bez zastrzeżeń. To ja... coś na siebie wrzucę i jedziemy?
Dopiła naprędce piwo, nerwowym ruchem sprawdziła holo. Była tam świeża wiadomość od Johna: “Tylko nie mów, że spaliłaś mi chałupę. A tak serio, co się dzieje?”
- Ano.. bierzmy się do roboty. Jak tylko skończysz Howl. - zadecydował Rebel Yell.
- Nie pogania się artysty przy pracy. - Howl znów odsunęła się trochę żeby ocenić efekty. - Co to jest do cholery wykrystalizowany styl? Nie wierzę coś takiego jak niezmienność. Chodzi mi o to, że mogę nas potraktować jak każdego innego… Klienta, z braku lepszego słowa, który przychodzi i chce kawałek. Albo zdać się na ciebie i cośtam sobie skrobać na boku. Albo możemy ramię w ramię. Nie jestem pojedyńczo głosem zespołu. A nie chcę za bardzo się pchać w cudze buty niechciana. Dobra, gotowe. - Westchnęła i oddała Liz eyeliner. - Ładujmy ten pierdolnik.
Liz wbiła coś w holo, zaklęła paskudnie pod nosem i bezwiednie zgarnęła kredkę.
- Idę się ubrać - humor jej widocznie siadł, co zaakcentowało pierdolnięcie przesuwnych drzwi nadwozia vana, czyli drzwi jej “pokoju”.
Zaś Rebel Yell zwrócił się do Howl. - To nie chodzi o niezmienność, ale dotarcie się członków bandu i wykrystalizowanie… no… jakieś wspólnego kierunku, w którym nasza muzyka będzie podążać i ewoluować.
- Można i tak. - Howl wzruszyła ramionami. Spojrzała z troską za Liz. - A czasem można zrobić jakąś ciekawą voltę. Dobra. - Sprawdziła godzinę, była 16ta. Ściągnęła kurtkę dla wygody i wykonała gest zakasywania rękawów. - Zaczynamy od najbardziej chujowej rzeczy, jaką jest zawsze pakowanie bębnów Chrisa, czy najpierw selfiaczek dla fanów?

Liz zniknęła we wnętrzu vana, trzasnęły przesuwne drzwi. Wstukała zwrotnego texta.
Liz: Przetrząsnęłam ci mieszkanie. Teraz mi głupio ale to było, kurwa, silniejsze ode mnie.
John: Pogadamy o tym jutro, teraz naprawdę jestem bardzo zajęty.
Liz: Jak chcesz. Zdjęcia i obrączkę zostawiłam na blacie w kuchni. Uznałam, że odkładanie ich na miejsce zakrawa na zacieranie śladów.
Na to już nie odpisał ani słowem.
 
liliel jest offline  
Stary 05-11-2017, 19:38   #47
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację


Howl: Behold, oto setlista do Niewidzialnego:
"Diversity Æffect"
"Libido"
“Rebel Cry”
"Holophone Love"
"Matris Cruentum" (jak będzie potrzebna przerwa szybciej lub później to idzie w górę lub w dół jeśli to nic nie zjebie)
"Killing Lips"
"Strata"
"Eltar Ago"
"The City Lights"
bisy
„Replace me with an android”
Jakiś cover z tego co już wcześniej graliśmy albo przeniesiemy tu coś ze środka, HL lub Lips
Howl: Myślę że dobrze będzie ściągnąć do nas fanów na których możemy liczyć że rozkręcą imprezę. Lokację Niewidzialnego możemy podawać na privie, Dale chce listę naszych znajomych którzy wejdą za darmo. Nie możemy tylko podać namiarów na Glen Park na stronie czy FP albo policji rzecz jasna lol. Rosalie jest tak kochana że już działa przez nasz FP i roznosi privami wieści gdzie dziś będzie Niewidzialny.
JJ: Będę teraz w kilku miejscach, gdzie spotkam starych znajomych, zaproponuje im by przyszli. Osobiście nie potrzebuje żadnych darmowych wejściówek. Tak jak już mówiłem wcześniej, cover tak, ale nie na bis. Setlista dla mnie ok. Dzięki Howl, dobra robota.
Anastazja: Wpisz Olivera. I nie komentuj plz x_X
Liz: Dobra robota. Wejściówek nie potrzebuję, niestety.
Chris: Ejjjj, tu jest zajebiście. Scena, samo miejsce. Mooooc! Co z Didi? Ustaliliście coś? Ja bym potrzebował kilku wejściówek. Brat, dwóm gangersom obiecałem, Arwanee może będzie chciała wpaść. No i jeszcze Han i Nigel, też bym ich zaprosił.
Chris: a BTW, Anastazja, jak Twój chłopak ma być, to może jakąś muzyczną dedykację zrobimy, albo w oprawę coś wplotę?
Anastazja: Spierdalaj kutasogłowy, bo zrobię ci specjalną dedykację na pojednanie z braciszkiem :P
Howl: Chris, będziesz na 19?
Chris: Gdzie? Przecie ja już na miejscu. W Warsaw? Po co?
Howl: Na miejscu. Ogarnianie nas to jest serio cat herding
Howl: No paczcie
 
Bounty jest offline  
Stary 05-11-2017, 20:25   #48
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Głupia automatyczna taksówka oczywiście musiała władować się w jakiś korek. Miało to swoje plusy, bo zdążyła ogarnąć internety. Gęba ucieszyła jej się szczerze, gdy zobaczyła, że Howl polubiła i skomentowała jej status o koncercie w Niewidzialnym. Napisała też do niej ze swojego prywatnego konta.
Cytat:
Howl:Hej, dzięki za update. <3 Powiedz czy oni ci powiedzieli jaka będzie dzisiejsza miejscówka? Jakby co to pamiętaj że jest megaściśle tajna i możesz ją podawać tylko na privie, nie na FP. Robimy szum, oby był ogień!
Rosalie: Info o miejscu mam dostać później od Chrisa. Zupełnie nie wiem dlaczego nie chcieli mi powiedzieć rano przecież bym nie wygadała. Aha, pożyczyłam twój t-shirt. Oddam.
Howl: Może jakieś nieporozumienie, wychodzi na to że Billowi się trochę zapomniało pewne rzeczy przekazać. Nie możemy tylko pisać gdzie gramy na stronie / fp czy gdziekolwiek publicznie, wszystko się rozchodzi prywatnymi kanałami. Niewidzialny dziś będzie na stacji Glen Park, nasz koncert zaczyna się o 23. Jakby ktoś o to pytał to jasne że podawaj na privie info, o to chodzi żeby ludzie się dowiedzieli Który t-shirt? Raczej są za małe wszystkie na ciebie
Faktycznie był trochę przyciasny, zwłaszcza w biuście, ale miał tą niepodważalną zaletę, że nie był uwalony sosem i nie śmierdział.
Cytat:
Rosalie: Ten z napisem <UNFUCK THE WORLD>, zajebisty. I hej, nie jestem gruba
Rosalie: aha, duże zainteresowanie koncertem, mnóstwo ludzi pyta gdzie gracie. Już nie mogą się doczekać!
Utkwienie w korku miało też minusy, panikowała, że nie zdąży do pracy. Rosalie dotarła na miejsce trzy minuty po czasie, wyskakując na ruchliwym skrzyżowaniu Castro i Market street, gdzie mieściło się WildLook barb&ink Studio. Na szczęście właściciela jeszcze nie było a kierownikiem salonu był Kirk, dobry przyjaciel, który załatwił jej tą pracę. Sam był fryzjerem i perukarzem. I gejem przy okazji. Nie od dziś wiadomo, że geje są najlepszymi przyjaciółmi dla kobiet, bo raz że znają się na facetach i mogą coś doradzić to sami nie liczą na nic po kryjomu. Klientów akurat nie było. Kirk przywitał się z Rosalie zwyczajowym cmoknięciem w policzek, po czym skrzywił i odsunął.
- Uuu, Rosie, tylko nie chuchaj szefowi w twarz jak przyjdzie! - zaśmiał się. - Jedzie od ciebie jak z gorzelni. Weź sobie z szafki miętową gumę i mojego energetyka z lodówki.
- Aż tak źle? - skrzywiła się robiąc przepraszająco przerażoną minę. Szybko jednak jej twarz przybrała inny wyraz. - Ale kurwa było warto, nie zgadniesz z kim wczoraj piłam - wyszczerzyła się w euforycznym uśmiechu.
- Zgadnę, oznaczyli cię na zdjęciu - mrugnął okiem. - Dziś pewnie idziesz do Niewidzialnego? Mogę się z tobą zabrać? I z paroma znajomymi?
- A co to ja imprezę organizuję, że pytasz czy możesz się zabrać? - spojrzała na niego lekko zdziwiona, po czym szybko zerknęła do telefonu. Jakimś cudem zdjęcie jej umknęło. - Jakie schlane ryje - zaśmiała się szczerze - wrzucam na fanpejdża.

Cytat:
Howl: Nie jesteś gruba, jesteś zajebista ale ja nie mam cycków Co bywa zajebiste bo kupowanie ubrań dla facetów = niższe ceny. Jak chcesz to zatrzymaj ciuch! Wbijesz do nas wcześniej? W sumie bym miała jedną sprawę. I jakbyś była tak kochana żeby poodpisywać ludziom którzy pytają to byłoby super
A! Właśnie! Tylko jakby ktoś pytał o Alamo to ignoruj.“
Rosalie:Odpisuję ile mogę. Zaczynam dziś oficjalnie nową robotę więc mogę mieć ograniczony czas na ogarnianie fanpejdża, ale spoko, dam radę Nie mam dziś za dużo pracy, powinnam dotrzeć do was wcześniej.
- Ok, gdzie masz tego energetyka? - spytała.
- W lodówce, mówiłem przed chwilą - uśmiechnął się trochę złośliwie. - Jesteś jeszcze trochę nawalona, co?
- Nawalona? No w życiu - puściła mu oczko.
- No i dla mnie to raczej oczywiste, że widzimy się dziś w Niewidzialnym. Tylko nie wiem czy zdążę jakąś dobrą stylówkę ogarnąć - zrobiła smutną minkę. - Pożyczysz mi jakąś perukę? Tą z niebieskich dredów na przykład - uśmiechnęła się uroczo.
- Perukę, tobie? - zdziwił się Kris. - Wiedźmince? Nie no, spoko. Blue dredy są faktycznie freaky i nawet będą ci pasowały. A te no… imprezy z gwiazdami rocka są faktycznie tak odjechane jak mówią?
- Znaczy pożyczysz? Kochany jesteś! - powiedziała nie czekając na odpowiedź kumpla. Wypiła kilka łyków zimnego napoju. - Nooo, była miazga - przyznała a uśmiech nie znikał jej z twarzy. - Ale powiem ci jedno - zrobiła znaczącą przerwę - nigdy nie pozwól żeby zrobili z ciebie stół do jedzenia pizzy.

Cytat:
Howl:Nowa praca? Super! Gdzie? Ctrl-C Ctrl-V twoim przyjacielem
Rosalie:Tam, gdzie gadałyśmy o twoim tatuażu. Zdygałaś? Jeszcze cię namówię ^^
Howl:Taa, wracam do tego pomysłu. W sumie już się zdecydowałam że robię ale nie wiem co chcę robić! Jakieś pomysły? Na klacie ma być.
Rosalie: Pogadamy o tym przy oględzinach klaty
Howl: Może coś takiego. jak mówiłam to ma być cover up na bliznę
Rosalie: Mrauuu myślę, że się dogadamy.
- Oook - prychnął. - Aż boję się pytać. - Przerwał, bo do salonu weszła Murzynka z wielkim afro. - Mam klientkę. Dzień dobry! - Poszedł ją przywitać.

Rosalie zerknęła na wyświetlacz na ścianie. Miała pierwszego planowego klienta do dziarania umówionego na dwunastą, więc miała jeszcze czas, żeby się ogarnąć. Zdążyła wypić energetyka, pożuć gumę i poprawić makijaż nim przyszedł Steve. Właściciel salonu był starszym gejem, i był całkiem sympatyczny, ale szef to jednak szef. Rosalie natychmiast zaczęła udawać zajętą przygotowywaniem stanowiska pracy.
- Rosalie! - szef uśmiechnął się na jej widok. - No, dziś twój wielki dzień, co? Kirk mówił, że sprawujesz się na pięć. - zbliżył się niepokojąco blisko jej ziejącego przetrawioną gorzałą oddechu.
Dziewczyna cofnęła się minimalnie uśmiechnęła się delikatnie, trochę nieśmiało. To był celowy zabieg, zaciśnięte usta, wstrzymany oddech, byle tylko nie zionąc mu na dzień dobry aromatem żula, który miała nadzieję, został trochę zamaskowany mocno miętowymi gumami, których kilka zdążyła szybko przeżuć.
- Na pewno pana nie zawiodę - powiedziała w końcu. Z jej głosu i postawy ciała dało się wyczytać, że jest pewna tego, co mówi.
- Sprawdzę jeszcze twoją umowę - rzekł Steve. - Ale zanim ją podpiszemy chciałbym jeszcze sam popatrzeć jak zajmujesz się klientem. Przez kamerkę, ma się rozumieć - wskazał na oko kamery w boxie pracowni tatuażu i poszedł do kantorku. Rzadko bywał w salonie, miał ich zresztą kilka. Na co dzień zajmował się pewnie pływaniem jachtami i innym czynnościom jakie praktykowali bogaci ludzie.
Klient zjawił się chwilę potem. Był to młody, krótko ostrzyżony Azjata o nieco tępym wyrazie twarzy. Po powitaniu zasiadł w fotelu i pokazał Rosalie w czym problem. Na bicepsie miał wytatuowane imię Olivia wraz z kwiatem róży.
- No ładne - powiedział. - Tyle, że zerwałem z Olivią, no. Głupia p… przepraszam. A dzisiaj mam randkę z inną laską i muszę coś z tym zrobić. Wymyśli coś pani, nie?
- Ale nie zmieniamy na imię nowej laski? - zażartowała przyglądając się tatuażowi.
- Nie, nie, nigdy więcej. Po pijaku to sobie zrobiłem, idiota.
- Nie zdążymy zrobić nowego projektu, więc trzeba będzie wybrać coś z moich gotowych szkiców. Ma pan jakiś pomysł na to ramię, wizję? - spytała siadając na obrotowym taborecie.
- Byle zniknęła z niego ta ździra Olivia - odpowiedział. - Albo zmieniła się w co innego. Kwiaty mogą zostać. Nie mam czasu i kasy na usuwanie. Wymyśli pani coś.
Laserowe usuwanie tatuaży było całkiem skuteczne (Rosalie zdarzało się już usuwać różne dziwne rzeczy) ale wymagało kilku zabiegów w sporych odstępach czasu. Po pierwszym niechciany tatuaż był jeszcze całkiem wyraźny. Metoda chirurgiczna była z kolei droga i skomplikowana, w WildLook jej nie stosowali.
- Jasne, że wymyślę, ale musisz mi powiedzieć co lubisz. Możemy zasłonić to innym napisem, zwierzęciem, instrumentem? - rzucała pomysłami mimowolnie pzrechodząc z klientem na ty . - Pistoletami? Kojarzysz taką starą kapelę Guns N’ Roses? - pytająco uniosła brwi. - Głosie, puść coś Gunsów.
- Nie znam - pokręcił głową Azjata, gdy głos puścił Paradise City. Ale gdy Duch wyświetlił na projektorze logo kapeli oporny klient pokiwał głową. - A obrazek skądś kojarzę. Może być coś w ten deseń. Spluwa, no - ucieszył gębę.
- Czyli zasłaniamy Olivię spluwą - uśmiechnęła się - całkiem to symboliczne, co?
Sięgnęła po tablet, by po chwili pokazać Azjacie zdjęcie.
- To jakiś czas temu zrobiłam. Spluwa w takim stylu ci odpowiada? Kwiatów bym nie ruszała, napis zasłoniła pistoletem i zrobiła lekkie cieniowanie żeby osłonić ozdobniki wychodzące z liter. Hm, to jak?
- Fajna, taka retro - pokiwał głową. - Czekaj chwilę. - Poklikał chwilę w widzialny tylko dla niego obraz z e-glasów. - No, ta panna co się z nią umówiłem ma polubiony kawałek tych Rose&Gunsów - wyszczerzył się. - Robimy!
- Ha, patrz jak trafiłam! - była z siebie wyraźnie zadowolona. - Ale dzisiaj chyba się dziarą nie pochwalisz, wiesz, trzeba jej będzie dać kilka dni na wygojenie.
- No trudno, cyknę fotę przed opatrzeniem. I tak będzie dobry lans.
- Siadaj wygodnie i bierzemy się do roboty - powiedziała szykując sprzęt. - Spędzimy ze sobą trochę czasu. Mogę wybrać muzę czy masz jakieś specjalne życzenia? - spytała zakładając rękawiczki.
- Daj tych Rose&Gunsów, muszę trochę zaszpanować, że znam.
- Mówisz masz. Głosie, dawaj playlistę z największymi hitami - zarządziła i zabrała się do roboty.

Praca zajęła jej prawie dwie godziny, bo na kacu jakoś tak wszystko szło wolniej. Pierwsze pół godziny zeszło na projektowanie. Nałożyła w e-glasach hologram pistoletu na ramię Azjaty, a potem wzięła się za kłucie. Na szczęście szybko udało jej się opanować lekkie kacowe drżenie rąk i Rosalie była zadowolona z końcowego efektu. A co najważniejsze zadowolony był klient. Zapłacił, podziękował i wyszedł a chwilę później Rosalie wezwał szef.

Jak zaczarowana patrzyła na wyświetlony jej artefakt tych czasów, holograficzny dokument z tytułem: “Umowa o Pracę”. Te magiczne słowa poza korporacjami mało kto oglądał. Płaca nie była jakaś imponująca: 1800 Eurodolarów na rękę miesięcznie, podobną sumę wyciągała na rurze, ale praca w salonie była jednak sporo ambitniejszym i rozwojowym zajęciem. I niezależnym od przemijającej przecież urody, choć tym Rosalie akurat jeszcze zupełnie się nie przejmowała.

Szef podał jej elektroniczny marker, żeby złożyła podpis, po czym uścisnął jej dłoń.
- Gratuluję - powiedział z uśmiechem. - Witaj w zespole, Rosie.
- Dzięki szefie - odwzajemniła uśmiech. - Bardzo się cieszę z tej pracy - powiedziała podrygując z nogi na nogę, nie próbowała nawet ukryć radości.
- Widzę, że się cieszysz - roześmiał się, przesyłając jej kopię umowy. - No i dobrze, zadowolony pracownik to dobry pracownik. Ja uciekam, miłego dnia Rosalie.
Gdy wyszedł przeczytała drugi raz umowę. Było tam nawet coś takiego jak urlop!

Niedługo potem do salonu przyszła Arwanee Rujiangkool, druga tatuażystka, Tajka z wielokolorowymi dredami i o egzotycznej urodzie. I zarazem była Chrisa oraz matka jego trzyletniej córki. Zwykle pracowały na różne zmiany, poza porami kiedy był większy ruch, jak piątkowe popołudnia.
- Gratki Rosie! - uśmiechnęła się. - No, odetchnęłam z ulgą, że Steve cię zatrudnił, bo sama tu miałam straszny zapierdziel. Widziałam, że dobra imprezka z zespołem. Chris miał dzisiaj odwiedzić małą, ale chyba się nie zjawi, za to pyta czy będę na koncercie.
Z tego co Rosalie wiedziała, Arwanee rozstała się z perkusistą, bo ten kompletnie nie sprostał byciu odpowiedzialnym ojcem. Rzucił wtedy pracę grafika w korpo i zamiast się ogarnąć wpadł w ciąg imprez. Coś o takich sytuacjach wiedziała. - Wieczny chłopiec - westchnęła Arwanee.
- A będziesz na koncercie? Kirk też idzie. Można by opić moją umowę.
- Chętnie, ale nie wiem czy dam radę. Chris chyba czasem zapomina, że mamy dziecko. Jak ogarnę, żeby Ted - wymieniła imię swojego obecnego faceta - zajął się małą to wpadnę na trochę.
- Dzieci - powiedziała z westchnieniem. - Podziwiam, że to wszystko jakoś ogarniasz.
- Ledwo ledwo - pokręciła głową Arwanee. - Ale trzeba ogarniać, bo jak inaczej?
Zadzwonił dzwonek przy drzwiach i do salonu wszedł kolejny klient Rosalie, więc musiała się nim zająć. Reszta dnia w salonie upłynęła dość spokojnie i tatuażystka wpadła w rytm pracy. Udało jej się nawet zjeść obiad. A o 19 wyszła i złapała autobus do Design District.


Słońce chyliło się ku zachodowi gdy dotarła do Insomni - po raz ostatni w życiu i tylko po motocykl, który został na parkingu za klubem. Rosalie musiała jednak wejść do środka, po kask zostawiony w garderobie. Drzwi od zaplecza były otwarte, podobnie jak garderoba, ale Rudej Mery ani żadnej z innych dziewczyn akurat nie było. Rosalie zgarnęła kask i parę swoich rzeczy, których nie zdążyła zabrać wczoraj i ruszyła do wyjścia. W drzwiach stał jednak, zagradzając jej drogę, młody mężczyzna z puszką piwa i tlącym się papierosem w dłoniach. Ubrany był w dresowy kombinezon, z widocznymi, wystającymi z niego wszczepami. Stylówa Bezbolesnych. Rosalie wiedziała, że to oni kręcą tym interesem.
- Słyszałem, że już nie będziesz tu tańczyć, mała - ganger lustrował ją spojrzeniem. - Szkoda. Mamy nadzieję, że nie nagadałaś nic glinom. Bo jeśli dowiemy się, że nagadałaś to… - przejechał palcem po szyi.
Zaklęła w myślach. Zrobiło jej się gorąco, choć jeszcze kilka minut temu myślała, że goręcej niż tego dnia już chyba być nie może. - Glinom? Co niby miałabym nagadać? - spytała naiwnie robiąc niewinną, zdezorientowaną minkę, taką, która zwykle działa.
- Nic, tak tylko ostrzegam przyjacielsko, na wypadek, gdybyś miała wścibski nosek i za długi język. Rozumiemy się?
- Dzięki za ostrzeżenie - powiedziała i skinęła głową w bok dając tym samym do zrozumienia, że chciałaby wyjść.
- Nie ma za co - uśmiechnął się paskudnie. - Zmykaj, mała.
Przepuścił ją, ale na odchodne klepnął w tyłek.
- Nie zareagowała. Zagryzła zęby, założyła kask i szybkim krokiem ruszyła w stronę motoru. I tak nie mogłaby nic zrobić.
Zadowolony z siebie ganger patrzył jak odjeżdża.

Było przed 20, więc miała jeszcze czas by zahaczyć o Alamo i się przebrać. Motocykle nie miały autopilota, więc musiała dotrzeć do Niewidzialnego Klubu inaczej, albo nie pić, co w towarzystwie kapeli było niewykonalne. Na szczęście Kirk zaproponował w sms-ie, że może ją zabrać swoim autem.
Odpisała, że chętnie się z nim zabierze, i żeby pamiętał o peruce.
Miała chwilę żeby ogarnąć się przed wyjściem.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 05-11-2017, 23:11   #49
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
- Dziś po godzinie siedemnastej niezarejestrowany w kontroli lotów dron towarowy zrzucił poćwiartowane zwłoki dwóch mężczyzn na ogródek restauracji w Chinatown, a następnie rozbił się w wodach zatoki. Według wstępnych ustaleń policji mężczyźni zginęli rozszarpani przez bioniczne psy. Zajmujące się sprawą Psy Frisco wykluczyły motywy terrorystyczne i podejrzewają porachunki gangów.

- Godzinę temu Pacyfikatorzy rozpędzili nielegalną pikietę stowarzyszenia „Miasto Jest Nasze” przez ratuszem. Protestujący domagali się wstrzymania eksmisji centrum handlowego Alamo bez zapewnienia odpowiednich lokali zastępczych oraz ogólnej zmiany polityki mieszkaniowej władz San Francisco. Tymczasem udział w poniedziałkowej blokadzie eksmisji zapowiada coraz więcej organizacji społecznych a doszły nas jeszcze nie potwierdzone wieści, że protest ma uświetnić koncert znanej wszystkim NoCalifornijskim fanom dobrego rocka kapeli Mass Æffect. Ich „Holophone Love” puszczałem wam zresztą przed chwilą.

- Wiadomo za to na pewno gdzie Mass Æffect zagrają dzisiaj, mianowicie w Niewidzialnym Klubie. Kto nie wie gdzie, tego strata. I ktoś musi pracować, by bawić się mógł ktoś, więc zaraz przekażę was mojej zmienniczce a sam wybywam pić, to znaczy zdawać relację. Żegnam z dedykacją:




Słońce chyliło się już ku zachodowi nad wzgórzami San Francisco, gdy dotarli do Glen Park. Nieczynna stacja metra znajdowała się na przysłowiowym zadupiu, przy wiadukcie autostrady, pod którym koczowało spore skupisko bezdomnych. Wejście mieściło się w brzydkim parterowym budynku z betonu i szkła, z tym że z przeszklonych ścian zostały tylko ramy.
Obok zebrała się już barwna grupka ludzi czekających na otwarcie. Nie było tu opcji rezerwacji a pojemność miejsca była ograniczona, więc kiedy się zapełni po prostu przestaną wpuszczać. Naturalnie nie dotyczyło to gości wpisanych na listę, którzy poza tym wchodzili za darmo. Wszystkich innych wejście kosztowało od pięciu do pięćdziesięciu Eurodolarów, na zasadzie: im lepsza stylówa tym taniej. Oczywiście najładniejsze dziewczyny też mogły liczyć na zniżki.
W sumie przyjście do Niewidzialnego Klubu zwyczajnie ubranym było swego rodzaju szpanem, na zasadzie: patrzcie, kolorowe biedaki, stać mnie!

Nie było za bardzo miejsca do zaparkowania Zgonowozu i dopiero gdy Howl włączyła nazwę kapeli na boku vana, facet w potężnym egzoszkielecie, wyładowujący krzesła z ciężarówki, pokierował ich na parking na tyłach budynku. Na jego tylnej ścianie znajdował się stary, odrapany mural z Johnem Lennonem, na który właśnie skończył się odlewać jakiś menel i u którego podstawy walały się puste flaszki oraz jeden wypalony znicz.

Facet w egzoszkielecie zawołał kolegę i we czterech wraz z JJ-em i Billy’m chwycili elementy perkusji i klawisze, zaś z resztą instrumentów pozostali muzycy zabrali się już bez trudu sami, mijając zaparkowane obok foodtrucki.
- To Mass Æffect! – zawołał ktoś z grupki oczekujących. - Juuhuu!
Przed drzwiami stało dwóch łysych karków w przyciasnych czarnych koszulkach. Spełniali wszelkie kryteria stereotypu klubowych bramkarzy. Musieli znać twarze członków zespołu, podążających poza tym za dwoma egzoszkieletami. Mimo to przeszukali muzyków, Billy’emu odbierając jego długi nóż, Howl pistolet a JJ-owi rewolwer. Liz pozwolono zachować kastet.
- Sorry, ale takie zasady – wyjaśnił jeden z nich - żadnej broni. Będzie bezpieczna w depozycie.
W rzeczy samej, w budynku były metalowe szafki, pilnowane przez uzbrojonych strażników.

Jednak dopiero gdy zeszli na dół niedziałającymi ruchomymi schodami uświadomili sobie logistyczną skalę przedsięwzięcia. Na stacji kilkanaście osób uwijało się przy ogarnianiu miejsca, na co dzień będącego chyba koczowiskiem bezdomnych. Doprowadzono do porządku nawet toalety i ustawiono dodatkowe, przenośne. Oba perony były już oczyszczone i umyte, zaś tory pośrodku zasłonięto i zabezpieczono metalowymi płytami. Pod sufitem podwieszono lampy i głośniki a wzdłuż ścian właśnie ustawiano składane, metalowe stoły i krzesła. Zamontowano też metalowy podest na dachu lokomotywy pociągu, który zatrzymał się sześć lat temu w połowie wjazdu na stację.


Scena była długa i wąska, jakieś cztery na dwadzieścia metrów, i otoczona z trzech stron widownią. Po przeciwnej stronie stacji, na górującej nad nią galerii umieszczono konsoletę DJ-a, podczas koncertu mającą służyć za stanowisko dźwiękowca.
W pierwszym wagonie pociągu mieścił się główny drink bar, do którego wnoszono akurat skrzynki whiskey i wtaczano beczki piwa. Mniejsze stanowiska z piwem i haszbary szykowano w narożnikach stacji. Dalsze wagony pociągu, gdzie między kanapy wstawiono wąskie stoliki, były przeznaczone na strefę chilloutu.

Na dachu lokomotywy pokazał się Sully, poprawiając ustawienie otaczających scenę okrągłych holoprojektorów. Goście w egzoszkieletach już ładowali tam instrumenty.
Jednocześnie z pociągu wyszedł Dale, przedstawiciel Klubu, z którym wczoraj ustalali warunki. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.
Tuż za nim podążał Rasco – długowłosy kumpel Liz i dźwiękowiec, który nagłaśniał im już kilka koncertów. Sam grał robotic-gore-metal w garażowej kapeli “Schoolgirl Boner”.

Dale przedstawił się tym, których nie znał.
- Szef Niewidzialnego zaprasza was na krótką rozmowę, ale jak już imprezka się zacznie – powiedział. - Teraz ma sporo na głowie i wy też. – dodał pewnym siebie tonem znawcy. – Rasco już znacie, a to jest FistBaby – wskazał na zgrabną dziewczynę w dużych słuchawkach, która właśnie do nich podeszła kołysząc biodrami. Jej strój był tak skonstruowany, że nie wiadomo było do końca co jest ubraniem, co metalicznym tatuażem lub makijażem a co prawdziwym wszczepem. – Główna DJ-ka dzisiejszej imprezy.

- Heej – przywitała się FistBaby, przyglądając się członkom ekipy. Nawet język miała w metalicznym kolorze. – Dale pewnie was straszył, że gracie na imprezie techno, ale Dale gówno się zna. – Dale trochę się obruszył na to stwierdzenie a DJ-ka kontynuowała: - Niewidzialny się zmienia, nigdy nie jest taki sam. Myślę, że na dzisiejszej imprezie będzie sporo waszych fanów i miejscówka taka, że pojadę trochę bardziej industrialnie i rockowo. Rock jest dobry do remiksów. Pytanie do was: jak nadejdzie wasza godzina zapowiedzieć was jakoś, czy chcecie wejść z zaskoczenia?




Anastazja, która i tak nie zabrałaby się jako piąta z ekipą z Warsaw i całym instrumentarium, dotarła na stację chwilę później. Motocykle nie miały autopilotów, więc musiałaby nie pić albo wziąć taksówkę, ale z odsieczą przybył wierny rycerz Oliver na swym metalowym rumaku (a raczej kucyku z tworzyw sztucznych).
Nie wypomniał jej ani słowem, że miała dziś zrobić poranne zakupy i że nie zaprosiła go na imprezę.
Zawiózł ją do Glen Park swoim ledwo dyszącym skuterkiem, mówiąc że musi sobie kupić coś lepszego i że sam wróci do Alamo a potem zabierze się na koncert samochodem znajomego Rosalie.

De Sade zeskoczyła i z futerałem podeszła do pilnujących wejścia bramkarzy, którzy zagrodzili jej drogę.
- To ta prawdziwa? – jeden zerknął niepewnie na drugiego.
- Chuj wie, skrzypce ma – odpowiedział mu drugi, po czym zwrócił się do Anastazji. – Dzień dobry!
- Czekaj – pierwszy wyjął coś podobnego latarce i błysnął skrzypaczce po oczach. – Ha, ma holomaskę! To ta fałszywa!
- Słuchaj laluniu, zdejmuj maskę i możesz wejść, ale najpierw musimy bardzo dokładnie cię przefiskać, bo podobno jesteś poryta i lubisz kitrać broń w nietypowych miejscach.




Rosalie zabrała się samochodem Kirka z Oliverem i Arwanee, której jednak udało się sprzedać dziecko na noc dziadkom.
- Na szczęście się zgodzili, bo na facetów to nie można liczyć – powiedziała. Tajka na co dzień wyglądała tak odlotowo, że właściwie nie postarała się o jakąś specjalną stylówę.
- Na mnie można, ale Anastazja i tak tego nie docenia – westchnął Oliver, który założył błyszczącą jak psu jajca neonową marynarkę.
- Nie smęć, w Niewidzialnym będzie moc dobrych dupeczek – pocieszył go Kirk w hawajskiej koszuli o ruchomych wzorach. Bujały się na niej palmy i przemieszczały parostatki. – To znaczy jak mówię o męskich, ale damskich będzie tym więcej.
Podał Rosalie perukę z niebieskich dredów.
Gdy dojechali na miejsce i dwieście metrów dalej znaleźli miejsce do zaparkowania było już po 21 i właśnie zaczęto wpuszczać. Już z daleka ujrzeli tłum zgromadzony przed wejściem. Zaś Rosalie wysiadając z samochodu ujrzała przelatującego nad ulicą małego drona, o takim samym lub podobnym kształcie jak ten, którego strąciła wczoraj flaszką.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 05-11-2017 o 23:51.
Bounty jest offline  
Stary 06-11-2017, 19:48   #50
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

De Sade przekrzywiła głowę i spojrzała z ukosa na goryla. Wkurwiał ją ten temat podróbki. Wkurwiało ją, że ktoś mógł jej w ogóle wierzyć. Wszak Anastazja Vandelopa de Sade to coś więcej niż zajebista laska...
W ustach miała gumę do żucia, toteż teraz patrząc mężczyźnie w oczy strzeliła pokaźnym, różowym balonem, po czym niespiesznie językiem zebrała z okolicy ust gumę, by znów zacząć ją mamlać.
- Co do maski to make-up, ciołku. Bez tego nie wchodzę i tłumacz się sam przed szefem, czemu nie wpuściłeś dzisiejszej gwiazdy. Ale mogę ci coś zagrać, jak chcesz. - Uśmiechnęła się szeroko. - Natomiast co do przeszukania, czekaj, dam na głośnomówiący... - pacnęła w serduszko na policzku i wybrała numer Chrisa.

- Cześć SillyBoy! Pewnie masz w chuj zapierdolu z przygotowywaniem koncertu. Dzwonię żeby powiedzieć, że jestem na zewnątrz klubu, ale niestety nie pomogę wam z tą gównianą robotą jaką jest rozstawianie i strojeniu sprzętu, bo tutejsi ochroniarze obiecali mi bardzo wnikliwe przeszukanie. Sam rozumiesz, nie mogłabym im odmówić... Ale jak chcesz, to możesz ich teraz pozdrowić. - Wyszczerzyła się jeszcze szerzej.
- Pozdrowić? Po co?
Na moment mina Vandelopy wyglądała tak, jakby ta dopiero przegryzła cytrynę. I to niedojrzałą.
- Kurwa, po co ja do ciebie dzwoniłam... - warknęła i rozłączyła się, wybierając numer Howl.
- Co tam księżniczko, zgubiłaś pantofelek? - W tle zapewne było słychać jakieś odgłosy i rozmowy.
- Raczej znalazłam dwa dodatkowe. - odparła Vandelopa ze śmiechem, a po pogłosie Howl mogła się domyślić, że używa systemu głośnomówiącego - Dzwonię tylko powiedzieć, że sami musicie sobie radzić ze sprzętem, bo dwaj dżentelmeni przed klubem uparli się, by mnie dokładnie przeszukać. W ogóle grożą, że nie nie wpuszczą, bo mam holomake-up. Nie potrzebujecie tych skrzypiec, co nie?
- Ej, nam tylko zabrali zabawki. Znaczy… co? - Howl potrzebowała chwili żeby przetrawić. - Znaczy wiesz, Bill jak zwykle uważa że od noszenia i rozstawiania są tylko posiadacze penisów, co nie, ale skrzypce by się jednak przydały. Spytasz miłych panów czy mam przyjść czy może jeden z nich będzie tak uprzejmy że cię tu odeskortuje?
- W sumie to właśnie ich o to spytałaś. - De Sade uśmiechnęła się znacząco do najbliższego goryla.
- No wiem. - Howl brzmiała jeszcze spokojnie, ale aż za spokojnie, wręcz chłodno. - Ja się mogę wrócić do panów, nie ma problemu, nasza poprzednia interakcja była bardzo miła.
- Ok, ok, kumamy - zreflektował się pierwszy bramkarz. - Przepraszamy za nieporozumienie, ale twój kolega z kapeli powiedział, że jest jakaś psychofanka, która się pod ciebie podszywa czy coś. - podrapał się po łysej czaszce.
- Będziemy mieć na nią oko - zapewnił gorliwie drugi.
- Ale broń i tak trzeba oddać, taka zasada i dotyczy nawet mafiozów.
- Dziękuję panom uprzejmie, współpraca z panami to prawdziwa przyjemność. - Howl brzmiała uprzejmie i szczerze.
Przeszukali Anastazję z niespotykaną u klubowych ochroniarzy delikatnością i wyczuciem i zabrali pistolecik z paralizatorem, który umieścili w strzeżonym depozycie. Oczywiście nie sprawdzili jednak skrzypiec a ukryte w nich ostrze nie rzucało się w oczy na skanerze.
- Zaprowadź panią na dół, Bud.
Bud skinął głową i sprowadził Anastazję na peron, gdzie czekała już reszta kapeli.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172