5 dzień Gaśnięcia 1372 roku rachuby dolin. Zamek Simona
Nieśmiałe już o tej porze roku promienie słońca wkradły się do komnaty młodej paladynki. Panna Oakenfold wybudziła się ze snu, gdy na jej twarz padło poranne światło. Otworzyła oczy w wąskie szparki i chwilę zastanawiała się gdzie jest i jak się tu znalazła. Czuła się zmęczona i najchętniej spałaby jeszcze conajmniej do końca wieczności. Przeciągnęła się na łóżku i przekręciła na drugi bok. Jeszcze chwilę próbowała wrócić do spania. W końcu mruknęła przeciągle i z rezygnacją, gdy okazało się to być niemożliwe.
Położyła się na wznak i wbiła spojrzenie w wysokie sklepienie komnaty. Powoli zbierając swoją świadomość, poczuła pragnienie. Naprawdę mocno chciało jej się pić. Nieśpiesznie, na łokciach, podniosła się do pozycji siedzącej i omiotła pomieszczenie wzrokiem. Zatrzymała spojrzenie na kufrze, na którym leżała starannie złożona zbroja.
-
Mam nadzieję, że nie narobiłam sobie wstydu... - mruknęła pod nosem i przetarła dłonią twarz. Powoli zaczęła sobie przypominać poprzedni wieczór. Po tym jak Balthaazar pomógł jej zdjąć zbroję, wygoniła go i krasnoluda z pokoju, żeby się w spokoju przebrać w świeże i przede wszystkim suche szaty. Po doprowadzeniu się do porządku, razem z nimi poszła do jadalni. Stół w niej był bogato zastawiony zarówno jedzeniem jak i napitkiem. Wszyscy tam zebrani czekali na jej opowieści, a ona chętnie je im dawała.
-
Obiecywałam sobie nie więcej jak jedną butelkę... - jęknęła cicho i pokręciła głową. Dundein owszem, marudził na to, że wino nie jest dla niego i przy tym nie odpuścił okazji by obrazić kilka razy elfy. Ale nie przeszkadzało mu to zupełnie w piciu rubinowego płynu. I co gorsza za punkt honoru obrał sobie by kielich panny Oakenfold nigdy nie był pusty, bo przecież opowiada to nie może jej zaschnąć w gardle.
Venora nie pamiętała dokładnie o czym mówili. Chyba po prostu o wszystkim jak to przy takich okazjach, każdy opowiadał swoje życiowe przygody lub te zasłyszane. Pomimo posiadania magicznego pierścienia wyżywienia paladynka i tak zjadła sporo przy kolacji. Przy tak pysznych aromatach trudno było się przed tym powstrzymać. Ale jak widać to jednak przed szybkim upiciem nie uchroniło jej. Miała dziwne wrażenie, że w którymś momencie, pod koniec kolacji, najpewniej zasnęła opierając się na blacie stołu. Nic dziwnego skoro była wymęczona podróżą, najedzona i mocno upita. A później przeteleportowała się do swojego łóżka. Gdy wytężyła umysł by sobie przypomnieć jak do tego doszło, to tylko rozbolała ją głowa. Potarła palcami skronie i sięgnęła po szklaną karafkę stojącą na małym stoliku przy jej łóżku. Wychyliła ją i naraz opróżniła całą. Zrobiło jej się lepiej.
-
Znając życie pewnie znowu mnie Balthaazar musiał nosić - wytłumaczyła sobie. -
Pewnie będzie miał teraz ze mnie powód do żartów - dodała, ale nie byłaby o to zła, w końcu mogła być mądrzejsza i tyle nie pić.
Powoli wstała z łóżka i ubrała się. Odruchowo już założyła pas z Pożogą. Dłuższą chwilę zajęło jej znalezienie diademu, co dość mocno ją zestresowało, że gdzieś przy okazji zgubiła go. Akurat kiedy najbardziej go potrzebowała. Na szczęście leżał obok biurka, z którego blatu przypadkiem musiał spaść. Z mosiężną obręczą w dłoni, Venora opuściła swój pokój by znaleźć kogoś kto wskaże jej drogę do biblioteki.
Wysoki korytarz za plecami paladynki kończył się na ogromnym oknie w nośnej ścianie, przez które było widać całe ogrody i teren od południowej strony posesji Simona. W drugą stronę korytarz biegł kilkanaście metrów aż do rozwidlenia. Na rozwidleniu w prawo znajdowały się schody prowadzące na górne piętra, zaś w lewo biegł do miejsc, które Venora już widziała kilka razy, w czasie pobytu w zamczysku. Wszędzie tutaj panowała pustka i cisza, ale o porządek ktoś dbał celująco. Okna były idealnie czyste, na kolumnach, czy parapetach nie było grama kurzu, a złote zdobienia ram obrazów były tak wypucowane, że błyszczały niczym pochodnia.
Panna Oakenfold opuściła piętro i udała się w dół do wielkiej sali, gdzie znajdowała się prawdziwa wystawa zebranych przez Simona dzieł sztuki. Mężczyzna ponad wszystko umiłował sobie obrazy przedstawiające naturę: lasy, morza, rzeki i góry. Nagle zza jednej z kolumn wyłonił się starzec w zadbanym pancerzu. Mężczyzna o siwych włosach podszedł do rycerki i pokłonił się lekko przed jej obliczem
-
Witaj! Jestem Sailas. Jestem zarządcą tego zamku. Załatwiam tutaj wszystko co potrzebne nam do życia- przedstawił się. -
Pewnie szukasz niebianina…- bardziej stwierdził niż zapytał -
chodź zatem, zaprowadzę cię do niego- zaproponował.
Rycerka skinęła głową w odpowiedzi na pytanie mężczyzny.
-
Miło mi cię poznać - odparła. -
Owszem szukam go, choć tak naprawdę to potrzebuję znaleźć bibliotekę. Nie wiem czy aby takie konieczne jest fatygowanie Michaela po to - stwierdziła.
-
Cóż, to on ma klucz Simona do kufra z białymi krukami, więc podejrzewam że Michael będzie potrzebny- odparł z przekonaniem w głosie i ruszył nie trudnym do nadgonienia krokiem.
Niedługo później dotarli pod drzwi, które według Sailasa prowadziły do niebianina. Venora zastukała w kołatkę i po chwili usłyszała jakby coś spadło z wysokości. Drzwi uchyliły się lekko, a w wąskiej szczelinie rycerka dostrzegła oblicze archaona.
-
Daj mi kilka chwil. Narzucę coś na siebie- syknął swoim tubalnym, zniekształconym (według standardów ludzi) głosem.
-
Dobrze, nie poganiam - powiedziała i odsunęła się od drzwi. Czekając na niego oparła się plecami o ścianę. Zakryła dłonią usta i ziewnęła przeciągle. Miała nadzieję, że księga nie będzie napisana tak topornym językiem jak ta, którą pożyczyła z biblioteki zakonu, bo obawiała się, że jeśli okaże się być równie "wciągająca" to, w swym obecnym stanie, zwyczajnie nad nią uśnie.
-
Utrzymanie takiego dworu w takim odludziu musi być pewnie nie lada zadaniem - odezwała się do Sailasa, doceniając pracę jaką wkładał w to miejsce mężczyzna.
-
Najważniejsze to dobrze przygotować się do zimy. Reszta to akurat nie taki problem jakby się z pozoru wydawało- odpowiedział, sprawdzając palcem ramę jednego z obrazów, czy aby jest dobrze wyczyszczony.
Drzwi do komnaty niebianina otworzyły się, a w progu stanął on. Łysy, wysoki, o anielskich skrzydłach i blado zielonkawej skórze.
-
Chodźmy- rzekł kierując się z powrotem na górne piętra. Venora maszerowała krok w krok za Michaelem, choć to nie było łatwe gdyż robił jeden krok, jak dwa panny Oakenfold. W końcu dotarli na najwyższe piętro i korytarzem udali się do wschodniego skrzydła budynku. Biblioteka w końcu stanęła przed nią otworem. Nie była tak imponująca jak tamta w stolicy, lecz i tak Simon nie mógł się powstydzić swojego zbioru. Między dwoma regałami stał ogromny kufer i Venora chwilę zastanawiała się, jak ktoś go wniósł przez drzwi, ale w końcu uznała, że to nie ważne kiedy niebianin przykucnął i otworzył zamek swoim kluczem. W środku znajdowało się kilka zawiniętych w płótno pakunków. Anioł wybrał jeden, wyciągnął na zewnątrz i zamknął wieko kufra. Pod płótnem znajdowała się szkatuła, a dopiero w środku piękna księga o purpurowej, zdobionej okładce. Michael otworzył księgę jakby doskonale wiedział, gdzie Venora powinna skupić swoją uwagę.
-
To zbiór wizji apokalipsy. Opisuje wiele koszmarów, ale większość z nich okazała się być bujdą i wymysłem autorów. Nas interesuje tenże fragment- rzekł podając paladynce wolumin z przygotowanym tekstem.