Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2017, 21:09   #31
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Rozmowy przy beczce w czasie sztormu - Olgierd, Ślepy Pies, Hamdir

Podczas pobytu na statku, Olgierd nie odchodził od Irys na krok, chodząc za nią jak niemy ochroniarz. Gdy tylko sztorm rozhulał się na dobre, para zaprosiła Ślepego aby z nimi usiadł przy jednej z beczek na uboczu. Pokład pełen znudzonych marynarzy to nie było najlepsze miejsce dla kogoś takiego jak on, nie wspominając już o mocno bujającym się pokładzie.

- Klapnijcie że sobie z nami Ślepy. Jeśli nie były to pierwsze słowa jakie Olgierd wypowiedział po znalezieniu się na pokładzie, z pewnością były jednymi z pierwszych.

Ślepy Pies usiadł z donośnym sapnięciem na jednej ze skrzynek w pobliżu beczki. Usadowił swój kostur między kolanami i naparł na niego, utrzymując równowagę.
- Dziękuję - odparł starszy mężczyzna i potoczył ślepym spojrzeniem przed sobą. W tej chwili nie było przy nim jego czworonożnego przyjaciela, suczki Kili, która kryła się gdzieś w kącie przed szalejącym sztormem.
- Naprawdę doceniam, że nadal szukacie mojego towarzystwa - dodał z prostodusznym uśmiechem i podrapał się po brodzie.
- Muszę wam powiedzieć, że zdarzyło mi się już przeżyć kilka sztormów, ale za każdym razem odczuwam to tak samo - dorzucił jeszcze.

- Czyli jak? Dopytał Olgierd. - Ja najchętniej zszedłbym już na ląd. Dodał zmęczonym głosem.

- Jak pies bez budy podczas burzy, panie - odparł z uśmiechem starszy mężczyzna i potarł o siebie dłonie. - Panienko Irys, powiedzcie jeno, skoro jest okazja… tamto dziewczę, co bełt na pierś przyjęła… wyjdzie li z tego? - zagaił towarzyszkę Olgierda.

- Waleczna dziewczyna z tej Perełki, mówię wam – odparła zielarka, odrywając z bochenka chleba mały kęs – Zobaczymy, jak po dwugrocie gorączka przyjdzie, wtedy będę wiedziała na pewno.

- Szczęściem byliście na miejscu - potaknął. Zawiesił na chwilę ślepe spojrzenie w stronę Irys. Wreszcie sięgnął do kieszeni, wyjął z niej trzy małe fiolki zabrane po martwym napastniku z Vildheim i podał je dziewczynie.
- Jeden z nich miał je przy sobie - orzekł staruszek. - Nie jestem pewien, co zawierają, ale pomyślałem, że może panienka zechce rzucić okiem. Znacie się w końcu na ziołach.

Zielarka z zaciekawieniem sięgnęła po szklane fiolki. Uniosła je pod światło i pisnęła, gdy w jednej z nich zobaczyła pająka. Oddała ją pospiesznie Olgierdowi.
- Robal – powiedziała do Ślepego, mógł wyraźnie usłyszeć obrzydzenie malujące się na jej buzi. Odkorkowała pozostałe dwie fiolki i po kolei nieznacznie przybliżyła je do nosa. Przy pierwszej odsunęła głowę i odkaszlnęła. Schowała twarz w rękawie sukienki i gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Sole trzeźwiące w jednej, z pewnością – powiedziała cicho i powąchała zawartość drugiej fiolki. Zamyśliła się, wylała trochę na dłoń i roztarła go między palcami i powąchała.
- Olej z rącznika. Niewygotowana rycyna, okropna trucizna – rzekła poważnym tonem – Pomieszany z jakimś ziołem dla zabicia zapachu. Cząber, jeśli mnie nos nie myli.

- Czyli jednak jakoś byli przygotowani. Olgierd pokiwał głową. - Dobrze że kusznik nie zatruł bełtu. Bo nie zatruł, prawda? Zwrócił się do Irys. Ta w zaprzeczeniu pokręciła głową.
- Sądząc po zawartości fiolek, ten robal to też pewnie nic dobrego. Radzę rozgnieść nim cię użre jak przypadkiem korek wypadnie, czy co. Coś jeszcze wpadło ci w ręce? Mnie tylko nowa broń i trochę fisstechu.

Ślepy Pies wysłuchał wyjaśnień zielarki z uwagą, po czym odwrócił się do Olgierda.
- Jeszcze to - powiedział, wyciągając kolejny przedmiot z kieszeni. Złoty krążek z grawerem kruka, który nie przypominał żadnej powszechnie używanej monety.
- Sądzę, że jest to znak rozpoznawczy bandy albo przedpłata za zlecenie. Miał takie trzy, wszystkie owinięte w portrety na płótnie tej dziewczyny, Perełki oraz marynarza Hamdira. Nie znam jednak motywu - opowiedział, trzymając przed sobą monetę i okręcając ją w palcach, jakby mógł się jej lepiej przyjrzeć.

Olgierd wyciągnął mu krążek z pomiędzy palców i podrzucił, ważąc w ręce. - Złoto to złoto, choć dziwne że nie zapłacono monetami. Przyjrzał się krukowi na jego powierzchni. - Jakbym już coś takiego kiedyś widział. Hmm… Zamyślił się i po chwili umilkł, tak mocno zaciskając na trzymanym kawałku złota dłoń, że aż zbielały mu kłykcie. - ...to kur… syny… Powiedział niemal bezgłośnie, a jego oddech stał się wyraźnie cięższy. Po chwili zaczął się uspokajać i nie mówiąc już nic, wepchnął Ślepemu krążek z powrotem do ręki.

Żebrak przyjął monetę z powrotem i schował ją w połach szaty. Przekrzywił głowę, odwracając ją w kierunku mężczyzny.
- Wszystko w porządku, mości Olgierdzie?

- Taa… Odpowiedział niemal obojętnie Olgierd. - Stare, nieistotne już czasy. Machnął ręką zapominając że Ślepy i tak nie będzie w stanie tego zobaczyć. - Dodatkowo sam nie przepadam za statkami. Zmienił temat.

- Każdą podróż da się przeżyć, jeśli ma się odpowiednich towarzyszy - odparł dobrodusznie Ślepy Pies i zakołysał się na skrzyni. - Marynarska brać na Argusie wydaje się całkiem w porządku. Słyszałem jednak jak ktoś po cichu komentował aparycję jednego z podróżnych. Musi to być ktoś ważny, skoro tak liczny bagaż zabrał ze sobą w drogę - żebrak pokiwał głową i pogładził swoją brodę w zamyśleniu. - A do tego całkiem przezorny muszę przyznać...

- Czemu niby taki przezorny?

- Podróżując po świecie, czasem drogą morską właśnie, dowiedziałem się ważnej rzeczy od marynarzy. Mianowicie człowiek na statku żywiący się powiedzmy samymi rybami, prędzej czy później będzie musiał się zmierzyć z czymś, co nazywają szkorbutem. Nieprzyjemne schorzenie, prawda panienko Irys? - zagaił do dziewczyny, jakby spodziewał się, że ta się będzie na tym znać.
Irys uśmiechnęła się w potwierdzeniu.
- Nic dodać, nic ująć, Ślepy – zaśmiała się. – Posiadacie szeroki zasób wiedzy – dodała z uznaniem.
Zaraz wrócił do Olgierda. - Jeśli nie wiecie, problem ten powstaje z braku witamin w organizmie. Dlatego na każdą dłuższą podróż morską dobrze jest załadować zapas na przykład cytrusów - wyjaśnił i zamarł ze spojrzeniem wbitym w klatkę piersiową mężczyzny.
- Ile ma trwać nasza podróż? Kilka dni? Ten jegomość zabrał ze sobą całą skrzynkę cytrusów, jakby spodziewał się spędzić na morzu miesiąc albo i dłużej. Wyczułem ich subtelny aromat, kiedy wnosili te skrzynie na pokład. Przez chwilę pomyślałem… A zresztą - machnął dłonią. - Mówię więc, przezorny albo ma zamiar serwować nam tutaj wykwintne dania - dokończył z szerokim uśmiechem.

- Albo dostał coś od czarodziejki? Miała jakieś takie charakterystyczne perfumy. Ciekawe. Nie wydawała się chętna do czegokolwiek, ale może akurat miała w tym jakiś interes. Zamyślił się Olgierd. - Wiemy coś o tym człowieku?

Niewiadomo kiedy pojawił się przy nich Hamdir. Jakże inaczej wyglądał w pełnym rynsztunku, niż wtedy gdy beztrosko paradował po Vildheim.
- Panienko - zwrócił się bezpośrednio do Irys. - Czy mogłaby panienka... Czy nie byłaby panienka na tyle miła, by zmienić Perełce opatrunek? Zrobiłbym to sam, ale obawiam się, że nie mam w tym zbyt wielkie wprawy.

- Ależ oczywiście, Hamdirze. Właśnie myślałam, że do was zajrzę i sprawdzę jak się trzyma – powiedziała ciepło i podniosła się. - Niedługo wracam – szepnęła do Olgierda i ucałowała jego policzek.

- Siądziesz w takim razie z nami, skoro zwalnia się miejsce? Olgierd zapytał Hamdira.

- Przypuszczam, że mogę na trochę.

Ślepy Pies pozdrowił Hamdira skinieniem głowy w jego kierunku.

- Słyszałeś coś o naszym majętniejszym sąsiedzie z masą kufrów? Ślepy ponoć wyczuł cytrusy. Czyżby szykował się do dalszej wyprawy? Zapytał Olgierd.

- Od bogaczy wolę się trzymać z daleka - wyrzekł ponuro brodacz. - To zresztą dobra rada dla wszystkich tu zebranych. To tym zajmujecie się w wolnych chwilach staruszku? Węszycie za owocami? - zażartował zerkając na żebraka.

- W sumie racja. Tak zabijamy czas. Wtrącił Olgierd.

Starzec tylko się uśmiechnął i rozłożył bezradnie ręce.

- Każdy ma jakieś zainteresowania - Hamdir wzruszył ramionami. - A poważnie. Od bogaczy naprawdę lepiej trzymać się z daleka. Jeszcze z nimi więcej utrapień niż z czarodziejami. Bogaty czarodziej to dopiero musi być straszny człek.

- Nie slyszałem jeszcze o biednym czarodzieju. Też wygląda na to że to bogaci najlepiej płacą. Odpowiedział Olgierd.

- Albo nie płacą w ogóle - dodał Hamdir. - Albo przepędzają zleceniodawcę na cztery wiatry, grożąc odcięciem pewnego fragmentu ciała, bo miał jakąś miłostkę z ich córką, nie z jego winy zresztą.

- Fakty pozostają takie, iż nie poznaliśmy jeszcze tego człowieka - wtrącił się Ślepy Pies. - A cytrusy są tylko przypadkiem. Chociaż im dłużej o nich myślę… - starzec pochylił się na siedzisku, wsparty na kosturze i spojrzał gdzieś przed siebie.

- Ano. W karty byśmy zagrali, ale ze ślepym to jakoś tak głupio, więc i nic nam poza myśleniem nam nie zostaje. Podsumował Olgierd.

Starzec zachichotał gardłowo i pokręcił głową.
- W kości zagrać możemy, jeśli w tym temacie jesteśmy - machnął ręką.

- Więc masz i nie proponujesz? Zapytał ożywiony Olgierd. - Wyciągaj!

- Ja podziękuję - stwierdził Hamdir. - Nie mam przekonania do hazardu.

- Oj nie przesadzaj. Zagramy bez pieniędzy. Przecież nie będę zdzierał ostatniego grosza ze Ślepego. Dłonią wskazał na żebraka.

- Czyli chcesz po prostu rzucać po kolei kośćmi i liczyć oczka, bez jakiegoś celu, dobrze rozumiem?

- Nie. Celem jest samo zabijanie czasu i zajęcie czymś myśli, czekając do rana. Wiesz jak długo mamy płynąć? Odpowiedział Olgierd.

- Nie wiem nawet dokąd płyniemy.

- Za Novigrad, jeśli się nie mylę. Daleko to? Zszedłbym już na ląd. Odpowiedział Olgierd.

- Za Novigrad to dość luźne pojęcie - stwierdził Hamdir. - Jak daleko za ten Novigrad?

- A pies jeden wie. Olgierd wzruszył ramionami. - A jak daleko ten Novigrad? Pewnie zawinie tam do portu tak, czy inaczej.

- Niedaleko, rano powinniśmy być na miejscu.

- Co by nie było - wtrącił Ślepy Pies - kości niestety nie mam. Przeczekamy sztorm i może dosiądziemy się do marynarzy.

Zza nadbudówki, przy której siedzieli wyłonił się Fredrik. Na twarzy miał swój zwykły, szelmowski uśmieszek.
- Tak się składa, że ja mam kości, mości panowie! Zagrajmy więc, zanim nas te fale zmyją w morskie odmęty – odchrząknął i spojrzał na Ślepego. – Ale najpierw... Cytrusy, panie starszy, nie omieszkałem usłyszeć. Gdzie żeście je wyczuli?

Żebrak odwrócił się do Fredrika i chwilę odczekał, nim odpowiedział.
- W jednej skrzyni jegomościa, co to ostatni wchodził na pokład - odparł, gładząc swoją brodę. - Nadal mnie to zastanawia… Gdyby był kupcem i chciał nimi handlować, miałby ich więcej. Podróż do Novigradu też długo nie zajmie, by wszystkie za ten czas wyjadł. Jak myślicie, po co mu ta skrzynia, mości panie?

- Skrzynia z cytrusami warta może być majątek, wszak to rzadkie dobro… – Fredrik skrzyżował dłonie na piersi i oparł się o drewnianą ścianę kasztelu.
- Bardziej mnie zastanawia jednak... Owoce nieobrane muszą być do transportu zamorskiego. Poczulibyście je przez skrzynię w skórkach? Jak dobry jest wasz nos?

- Ciężko… ciężko mi powiedzieć. Któryś z owoców mógł być uszkodzony i pocieknął z niego sok. Tyle że to nie był uderzający zapach. Bardziej subtelny jak… perfumy - odparł, patrząc przed siebie w zadumie.

- Perfumy... Czarodziejka jest na pokładzie? Widzieliście gdzieś czarodziejkę? – Fredrik wyprostował się i patrzył to na Olgierda, to na Hamdira.

- Czarodziejkę? Dzięki Frei nie - brodacz wzruszył ramionami. - To ona też należy do drużyny? - pytanie skierował do Olgierda.
- Cholera wie. Raczej nie, bo ostatnio nie wydawała się zainteresowana czymkolwiek w tej dziurze, więc i czemu miałaby z nami płynąć? Sama przecież umie przenosić się z miejsca w miejsce, jak wszyscy czarodzieje. - Olgierd wzruszył ramionami. - No chyba że miała w tym interes, albo coś sprzedała tamtemu człowiekowi.

Fredrik rozejrzał się po pokładzie.
- Które to skrzynie? Widzieliście, gdzie je zatargali i ilu ich było? - zapytał, zapinając szczelniej skórzaną kurtkę. Wiatr stawał się coraz bardziej nieprzyjemny, a Ślepy Pies wzruszył na to tylko ramionami.

- To ślepy wywęszył. Odpowiedział po chwili ciszy Olgierd. - Czemu pytasz? Też będziesz węszył po cudzych kufrach?

- Będę, jeśli jest w nich coś, co należy do mnie – Fredrik odparł chłodno, nie patrząc na Olgierda. Rozejrzał się dokoła, lustrując każdą osobę na pokładzie. W końcu ruszył w kierunku rufy, wycierając twarz z uporczywej mżawki.

- To może być ciekawe. Olgierd wstał za Fredrikiem i zarzucił kaptur na głowę. Trzymając się w bezpiecznej odległości, ruszył za Fredrikiem, obserwując ciekawie poczynania nowego kompana.

- A wy co myślicie, staruszku? - Hamdir zwrócił się do Ślepego, patrząc jednocześnie za odchodzącymi.

Ślepy tylko zakołysał się na skrzyni i poprawił na sobie szatę. Spojrzał mniej więcej w stronę Hamdira i uśmiechnął się bezradnie.
- Myślę, że cokolwiek ten człowiek ukrywa, prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw - odparł wymijająco i pokiwał głową. - Ta dziewuszka… Perełka, tak? Jest z tobą, mości Hamdirze? - zapytał, zmieniając temat.

- Zależy co macie przez to na myśli - odpowiedział tajemniczo brodacz. - I żadna ze mnie mość, po prostu Hamdir - dodał.

- Niech będzie Hamdir - zgodził się starzec. - Słyszałem, jeszcze podczas tej tragicznej napaści, jak bardzo leżało wam na sercu jej życie. To i zgaduję, że ważna dla was osoba - Laerten spiorunował żebraka wzrokiem, ale tamten siłą rzeczy nie mógł tego dostrzec. - Chciałem wtedy więcej pomóc, ale co ślepiec pomoże przy opatrywaniu rannej? - żebrak westchnął i pokręcił głową.

- Pomogliście wystarczająco - rzekł spokojnie Hamdir. - I za to wam dziękuję.

- Jak się teraz miewa? Podróże zazwyczaj nie sprzyjają w odpoczynku.

- Leży bez ducha - brodacz westchnął głośno. - Panienka Irys mówi, że wszystko zmierza ku dobremu, ale… Sam nie wiem. Życie nauczyło mnie nie wymagać zbyt wiele od przyszłości.

- Na pewno z tego wyjdzie - Ślepy Pies odparł z przekonaniem. - Jeno doglądajcie ją uważnie, a wszystko się ułoży - dodał prostodusznie. - Może sprawdzicie, jak sobie panienka Irys radzi? - zaproponował.

- Panienka Irys ma więcej wprawy w łataniu ran niż ja, ale macie rację, dziadku. Pora na mnie - to rzekłszy wstał i ruszył skąd przyszedł.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline