Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2017, 21:09   #31
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Rozmowy przy beczce w czasie sztormu - Olgierd, Ślepy Pies, Hamdir

Podczas pobytu na statku, Olgierd nie odchodził od Irys na krok, chodząc za nią jak niemy ochroniarz. Gdy tylko sztorm rozhulał się na dobre, para zaprosiła Ślepego aby z nimi usiadł przy jednej z beczek na uboczu. Pokład pełen znudzonych marynarzy to nie było najlepsze miejsce dla kogoś takiego jak on, nie wspominając już o mocno bujającym się pokładzie.

- Klapnijcie że sobie z nami Ślepy. Jeśli nie były to pierwsze słowa jakie Olgierd wypowiedział po znalezieniu się na pokładzie, z pewnością były jednymi z pierwszych.

Ślepy Pies usiadł z donośnym sapnięciem na jednej ze skrzynek w pobliżu beczki. Usadowił swój kostur między kolanami i naparł na niego, utrzymując równowagę.
- Dziękuję - odparł starszy mężczyzna i potoczył ślepym spojrzeniem przed sobą. W tej chwili nie było przy nim jego czworonożnego przyjaciela, suczki Kili, która kryła się gdzieś w kącie przed szalejącym sztormem.
- Naprawdę doceniam, że nadal szukacie mojego towarzystwa - dodał z prostodusznym uśmiechem i podrapał się po brodzie.
- Muszę wam powiedzieć, że zdarzyło mi się już przeżyć kilka sztormów, ale za każdym razem odczuwam to tak samo - dorzucił jeszcze.

- Czyli jak? Dopytał Olgierd. - Ja najchętniej zszedłbym już na ląd. Dodał zmęczonym głosem.

- Jak pies bez budy podczas burzy, panie - odparł z uśmiechem starszy mężczyzna i potarł o siebie dłonie. - Panienko Irys, powiedzcie jeno, skoro jest okazja… tamto dziewczę, co bełt na pierś przyjęła… wyjdzie li z tego? - zagaił towarzyszkę Olgierda.

- Waleczna dziewczyna z tej Perełki, mówię wam – odparła zielarka, odrywając z bochenka chleba mały kęs – Zobaczymy, jak po dwugrocie gorączka przyjdzie, wtedy będę wiedziała na pewno.

- Szczęściem byliście na miejscu - potaknął. Zawiesił na chwilę ślepe spojrzenie w stronę Irys. Wreszcie sięgnął do kieszeni, wyjął z niej trzy małe fiolki zabrane po martwym napastniku z Vildheim i podał je dziewczynie.
- Jeden z nich miał je przy sobie - orzekł staruszek. - Nie jestem pewien, co zawierają, ale pomyślałem, że może panienka zechce rzucić okiem. Znacie się w końcu na ziołach.

Zielarka z zaciekawieniem sięgnęła po szklane fiolki. Uniosła je pod światło i pisnęła, gdy w jednej z nich zobaczyła pająka. Oddała ją pospiesznie Olgierdowi.
- Robal – powiedziała do Ślepego, mógł wyraźnie usłyszeć obrzydzenie malujące się na jej buzi. Odkorkowała pozostałe dwie fiolki i po kolei nieznacznie przybliżyła je do nosa. Przy pierwszej odsunęła głowę i odkaszlnęła. Schowała twarz w rękawie sukienki i gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Sole trzeźwiące w jednej, z pewnością – powiedziała cicho i powąchała zawartość drugiej fiolki. Zamyśliła się, wylała trochę na dłoń i roztarła go między palcami i powąchała.
- Olej z rącznika. Niewygotowana rycyna, okropna trucizna – rzekła poważnym tonem – Pomieszany z jakimś ziołem dla zabicia zapachu. Cząber, jeśli mnie nos nie myli.

- Czyli jednak jakoś byli przygotowani. Olgierd pokiwał głową. - Dobrze że kusznik nie zatruł bełtu. Bo nie zatruł, prawda? Zwrócił się do Irys. Ta w zaprzeczeniu pokręciła głową.
- Sądząc po zawartości fiolek, ten robal to też pewnie nic dobrego. Radzę rozgnieść nim cię użre jak przypadkiem korek wypadnie, czy co. Coś jeszcze wpadło ci w ręce? Mnie tylko nowa broń i trochę fisstechu.

Ślepy Pies wysłuchał wyjaśnień zielarki z uwagą, po czym odwrócił się do Olgierda.
- Jeszcze to - powiedział, wyciągając kolejny przedmiot z kieszeni. Złoty krążek z grawerem kruka, który nie przypominał żadnej powszechnie używanej monety.
- Sądzę, że jest to znak rozpoznawczy bandy albo przedpłata za zlecenie. Miał takie trzy, wszystkie owinięte w portrety na płótnie tej dziewczyny, Perełki oraz marynarza Hamdira. Nie znam jednak motywu - opowiedział, trzymając przed sobą monetę i okręcając ją w palcach, jakby mógł się jej lepiej przyjrzeć.

Olgierd wyciągnął mu krążek z pomiędzy palców i podrzucił, ważąc w ręce. - Złoto to złoto, choć dziwne że nie zapłacono monetami. Przyjrzał się krukowi na jego powierzchni. - Jakbym już coś takiego kiedyś widział. Hmm… Zamyślił się i po chwili umilkł, tak mocno zaciskając na trzymanym kawałku złota dłoń, że aż zbielały mu kłykcie. - ...to kur… syny… Powiedział niemal bezgłośnie, a jego oddech stał się wyraźnie cięższy. Po chwili zaczął się uspokajać i nie mówiąc już nic, wepchnął Ślepemu krążek z powrotem do ręki.

Żebrak przyjął monetę z powrotem i schował ją w połach szaty. Przekrzywił głowę, odwracając ją w kierunku mężczyzny.
- Wszystko w porządku, mości Olgierdzie?

- Taa… Odpowiedział niemal obojętnie Olgierd. - Stare, nieistotne już czasy. Machnął ręką zapominając że Ślepy i tak nie będzie w stanie tego zobaczyć. - Dodatkowo sam nie przepadam za statkami. Zmienił temat.

- Każdą podróż da się przeżyć, jeśli ma się odpowiednich towarzyszy - odparł dobrodusznie Ślepy Pies i zakołysał się na skrzyni. - Marynarska brać na Argusie wydaje się całkiem w porządku. Słyszałem jednak jak ktoś po cichu komentował aparycję jednego z podróżnych. Musi to być ktoś ważny, skoro tak liczny bagaż zabrał ze sobą w drogę - żebrak pokiwał głową i pogładził swoją brodę w zamyśleniu. - A do tego całkiem przezorny muszę przyznać...

- Czemu niby taki przezorny?

- Podróżując po świecie, czasem drogą morską właśnie, dowiedziałem się ważnej rzeczy od marynarzy. Mianowicie człowiek na statku żywiący się powiedzmy samymi rybami, prędzej czy później będzie musiał się zmierzyć z czymś, co nazywają szkorbutem. Nieprzyjemne schorzenie, prawda panienko Irys? - zagaił do dziewczyny, jakby spodziewał się, że ta się będzie na tym znać.
Irys uśmiechnęła się w potwierdzeniu.
- Nic dodać, nic ująć, Ślepy – zaśmiała się. – Posiadacie szeroki zasób wiedzy – dodała z uznaniem.
Zaraz wrócił do Olgierda. - Jeśli nie wiecie, problem ten powstaje z braku witamin w organizmie. Dlatego na każdą dłuższą podróż morską dobrze jest załadować zapas na przykład cytrusów - wyjaśnił i zamarł ze spojrzeniem wbitym w klatkę piersiową mężczyzny.
- Ile ma trwać nasza podróż? Kilka dni? Ten jegomość zabrał ze sobą całą skrzynkę cytrusów, jakby spodziewał się spędzić na morzu miesiąc albo i dłużej. Wyczułem ich subtelny aromat, kiedy wnosili te skrzynie na pokład. Przez chwilę pomyślałem… A zresztą - machnął dłonią. - Mówię więc, przezorny albo ma zamiar serwować nam tutaj wykwintne dania - dokończył z szerokim uśmiechem.

- Albo dostał coś od czarodziejki? Miała jakieś takie charakterystyczne perfumy. Ciekawe. Nie wydawała się chętna do czegokolwiek, ale może akurat miała w tym jakiś interes. Zamyślił się Olgierd. - Wiemy coś o tym człowieku?

Niewiadomo kiedy pojawił się przy nich Hamdir. Jakże inaczej wyglądał w pełnym rynsztunku, niż wtedy gdy beztrosko paradował po Vildheim.
- Panienko - zwrócił się bezpośrednio do Irys. - Czy mogłaby panienka... Czy nie byłaby panienka na tyle miła, by zmienić Perełce opatrunek? Zrobiłbym to sam, ale obawiam się, że nie mam w tym zbyt wielkie wprawy.

- Ależ oczywiście, Hamdirze. Właśnie myślałam, że do was zajrzę i sprawdzę jak się trzyma – powiedziała ciepło i podniosła się. - Niedługo wracam – szepnęła do Olgierda i ucałowała jego policzek.

- Siądziesz w takim razie z nami, skoro zwalnia się miejsce? Olgierd zapytał Hamdira.

- Przypuszczam, że mogę na trochę.

Ślepy Pies pozdrowił Hamdira skinieniem głowy w jego kierunku.

- Słyszałeś coś o naszym majętniejszym sąsiedzie z masą kufrów? Ślepy ponoć wyczuł cytrusy. Czyżby szykował się do dalszej wyprawy? Zapytał Olgierd.

- Od bogaczy wolę się trzymać z daleka - wyrzekł ponuro brodacz. - To zresztą dobra rada dla wszystkich tu zebranych. To tym zajmujecie się w wolnych chwilach staruszku? Węszycie za owocami? - zażartował zerkając na żebraka.

- W sumie racja. Tak zabijamy czas. Wtrącił Olgierd.

Starzec tylko się uśmiechnął i rozłożył bezradnie ręce.

- Każdy ma jakieś zainteresowania - Hamdir wzruszył ramionami. - A poważnie. Od bogaczy naprawdę lepiej trzymać się z daleka. Jeszcze z nimi więcej utrapień niż z czarodziejami. Bogaty czarodziej to dopiero musi być straszny człek.

- Nie slyszałem jeszcze o biednym czarodzieju. Też wygląda na to że to bogaci najlepiej płacą. Odpowiedział Olgierd.

- Albo nie płacą w ogóle - dodał Hamdir. - Albo przepędzają zleceniodawcę na cztery wiatry, grożąc odcięciem pewnego fragmentu ciała, bo miał jakąś miłostkę z ich córką, nie z jego winy zresztą.

- Fakty pozostają takie, iż nie poznaliśmy jeszcze tego człowieka - wtrącił się Ślepy Pies. - A cytrusy są tylko przypadkiem. Chociaż im dłużej o nich myślę… - starzec pochylił się na siedzisku, wsparty na kosturze i spojrzał gdzieś przed siebie.

- Ano. W karty byśmy zagrali, ale ze ślepym to jakoś tak głupio, więc i nic nam poza myśleniem nam nie zostaje. Podsumował Olgierd.

Starzec zachichotał gardłowo i pokręcił głową.
- W kości zagrać możemy, jeśli w tym temacie jesteśmy - machnął ręką.

- Więc masz i nie proponujesz? Zapytał ożywiony Olgierd. - Wyciągaj!

- Ja podziękuję - stwierdził Hamdir. - Nie mam przekonania do hazardu.

- Oj nie przesadzaj. Zagramy bez pieniędzy. Przecież nie będę zdzierał ostatniego grosza ze Ślepego. Dłonią wskazał na żebraka.

- Czyli chcesz po prostu rzucać po kolei kośćmi i liczyć oczka, bez jakiegoś celu, dobrze rozumiem?

- Nie. Celem jest samo zabijanie czasu i zajęcie czymś myśli, czekając do rana. Wiesz jak długo mamy płynąć? Odpowiedział Olgierd.

- Nie wiem nawet dokąd płyniemy.

- Za Novigrad, jeśli się nie mylę. Daleko to? Zszedłbym już na ląd. Odpowiedział Olgierd.

- Za Novigrad to dość luźne pojęcie - stwierdził Hamdir. - Jak daleko za ten Novigrad?

- A pies jeden wie. Olgierd wzruszył ramionami. - A jak daleko ten Novigrad? Pewnie zawinie tam do portu tak, czy inaczej.

- Niedaleko, rano powinniśmy być na miejscu.

- Co by nie było - wtrącił Ślepy Pies - kości niestety nie mam. Przeczekamy sztorm i może dosiądziemy się do marynarzy.

Zza nadbudówki, przy której siedzieli wyłonił się Fredrik. Na twarzy miał swój zwykły, szelmowski uśmieszek.
- Tak się składa, że ja mam kości, mości panowie! Zagrajmy więc, zanim nas te fale zmyją w morskie odmęty – odchrząknął i spojrzał na Ślepego. – Ale najpierw... Cytrusy, panie starszy, nie omieszkałem usłyszeć. Gdzie żeście je wyczuli?

Żebrak odwrócił się do Fredrika i chwilę odczekał, nim odpowiedział.
- W jednej skrzyni jegomościa, co to ostatni wchodził na pokład - odparł, gładząc swoją brodę. - Nadal mnie to zastanawia… Gdyby był kupcem i chciał nimi handlować, miałby ich więcej. Podróż do Novigradu też długo nie zajmie, by wszystkie za ten czas wyjadł. Jak myślicie, po co mu ta skrzynia, mości panie?

- Skrzynia z cytrusami warta może być majątek, wszak to rzadkie dobro… – Fredrik skrzyżował dłonie na piersi i oparł się o drewnianą ścianę kasztelu.
- Bardziej mnie zastanawia jednak... Owoce nieobrane muszą być do transportu zamorskiego. Poczulibyście je przez skrzynię w skórkach? Jak dobry jest wasz nos?

- Ciężko… ciężko mi powiedzieć. Któryś z owoców mógł być uszkodzony i pocieknął z niego sok. Tyle że to nie był uderzający zapach. Bardziej subtelny jak… perfumy - odparł, patrząc przed siebie w zadumie.

- Perfumy... Czarodziejka jest na pokładzie? Widzieliście gdzieś czarodziejkę? – Fredrik wyprostował się i patrzył to na Olgierda, to na Hamdira.

- Czarodziejkę? Dzięki Frei nie - brodacz wzruszył ramionami. - To ona też należy do drużyny? - pytanie skierował do Olgierda.
- Cholera wie. Raczej nie, bo ostatnio nie wydawała się zainteresowana czymkolwiek w tej dziurze, więc i czemu miałaby z nami płynąć? Sama przecież umie przenosić się z miejsca w miejsce, jak wszyscy czarodzieje. - Olgierd wzruszył ramionami. - No chyba że miała w tym interes, albo coś sprzedała tamtemu człowiekowi.

Fredrik rozejrzał się po pokładzie.
- Które to skrzynie? Widzieliście, gdzie je zatargali i ilu ich było? - zapytał, zapinając szczelniej skórzaną kurtkę. Wiatr stawał się coraz bardziej nieprzyjemny, a Ślepy Pies wzruszył na to tylko ramionami.

- To ślepy wywęszył. Odpowiedział po chwili ciszy Olgierd. - Czemu pytasz? Też będziesz węszył po cudzych kufrach?

- Będę, jeśli jest w nich coś, co należy do mnie – Fredrik odparł chłodno, nie patrząc na Olgierda. Rozejrzał się dokoła, lustrując każdą osobę na pokładzie. W końcu ruszył w kierunku rufy, wycierając twarz z uporczywej mżawki.

- To może być ciekawe. Olgierd wstał za Fredrikiem i zarzucił kaptur na głowę. Trzymając się w bezpiecznej odległości, ruszył za Fredrikiem, obserwując ciekawie poczynania nowego kompana.

- A wy co myślicie, staruszku? - Hamdir zwrócił się do Ślepego, patrząc jednocześnie za odchodzącymi.

Ślepy tylko zakołysał się na skrzyni i poprawił na sobie szatę. Spojrzał mniej więcej w stronę Hamdira i uśmiechnął się bezradnie.
- Myślę, że cokolwiek ten człowiek ukrywa, prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw - odparł wymijająco i pokiwał głową. - Ta dziewuszka… Perełka, tak? Jest z tobą, mości Hamdirze? - zapytał, zmieniając temat.

- Zależy co macie przez to na myśli - odpowiedział tajemniczo brodacz. - I żadna ze mnie mość, po prostu Hamdir - dodał.

- Niech będzie Hamdir - zgodził się starzec. - Słyszałem, jeszcze podczas tej tragicznej napaści, jak bardzo leżało wam na sercu jej życie. To i zgaduję, że ważna dla was osoba - Laerten spiorunował żebraka wzrokiem, ale tamten siłą rzeczy nie mógł tego dostrzec. - Chciałem wtedy więcej pomóc, ale co ślepiec pomoże przy opatrywaniu rannej? - żebrak westchnął i pokręcił głową.

- Pomogliście wystarczająco - rzekł spokojnie Hamdir. - I za to wam dziękuję.

- Jak się teraz miewa? Podróże zazwyczaj nie sprzyjają w odpoczynku.

- Leży bez ducha - brodacz westchnął głośno. - Panienka Irys mówi, że wszystko zmierza ku dobremu, ale… Sam nie wiem. Życie nauczyło mnie nie wymagać zbyt wiele od przyszłości.

- Na pewno z tego wyjdzie - Ślepy Pies odparł z przekonaniem. - Jeno doglądajcie ją uważnie, a wszystko się ułoży - dodał prostodusznie. - Może sprawdzicie, jak sobie panienka Irys radzi? - zaproponował.

- Panienka Irys ma więcej wprawy w łataniu ran niż ja, ale macie rację, dziadku. Pora na mnie - to rzekłszy wstał i ruszył skąd przyszedł.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 04-11-2017, 15:10   #32
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Pokład "Argusa"



Jeśli ktoś wypatrywałby człowieka podejrzanie zachowującego się, Fredrik rzuciłby się w oczy natychmiastowo. Zaraz za nim spostrzeżony zostałby Olgierd, idący w ślad za nim.

Blondwłosy rozglądał się na prawo i lewo, bacznie obserwując dwóch jegomościów nie wyglądających na członków załogi. Oboje ubrani byli na czarno, oćwiekowane kurtki zdobiła metalowa naszywka w kształcie kruka. Jeden z nich zauważył Fredrika i Olgierda i skinął drugiemu, który znajdował się bliżej skradających. Ten uniósł rękę na znak, że wszystko ma pod kontrolą i kontynuował dalszą obserwację.
Fredrik przystanął i zerknął za siebie.
- Czego? Ściągasz na mnie uwagę – warknął.

- Oj tam, pierdolisz. - Olgierd odpowiedział cicho i oparł się o burtę, wpatrując w nicość. Pozornie. Kątem oka obserwował poczynania Fredrika.

Na twarz blondyna wpełzła konsternacja w czystej, niczym niezmąconej formie.
- Ja cię zszywać nie będę. Mam nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz – syknął i oparł się o burtę obok Olgierda.
- Myślę, że czarodziejka została uprowadzona. Widziałem ślady walki nieopodal miejsca, w którym była zanim zniknęła – zwierzył się mężczyźnie półszeptem, nie przestając zerkać na odziane w czerń czujki.

- A to ci ciekawe. Odpowiedział pozornie obojętnie Olgierd. - Dasz za to głowę, czy tylko paznokcie? Choć chyba dobrze byłoby mieć dług u kogoś takiego, pomimo że zołza. Jak planujesz się do tego zabrać?

Fredrik gwałtownie wciągnął powietrze nosem, słysząc jak Olgierd nazwał Moirę. Nie skomentował jednak. Widać było, że próbuje się skupić.
- Pójdę i przeszukam skrzynie. Ty tu stój i nie przestawaj zwracać na siebie uwagi, świetnie ci idzie – odrzekł w końcu i ruszył w stronę rufy. Zaraz jednak drogę zastąpił mu jeden z ludzi Volkberta. Na nosie miał paskudną szramę.
- Gdzie?
- Rzygać idę. Pod wiatr mi się nie widzi.
- A ty? – mężczyzna skinął na Olgierda.

- A ja tu stoję i mam w dupie. Chuj cię to? - Odpowiedział Olgierd i odwrócił się do ochroniarza, patrząc na niego kpiąco. - Kolegów szukasz?

Fredrik postanowił wykorzystać buńczuczne nastawienie Olgierda i pospiesznie się oddalił.

Mężczyzna zlustrował Olgierda. Dostrzegł niespokojny błysk w jego rozszerzonych źrenicach. Splunął w bok i odszedł, groźnie łypiąc z odwróconą głową. Dotarł do swojego kompana. Prowadząc rozmowę zerkali to na Fredrika, to na Olgierda. Widać było, że coś im nie gra, starali się jednak nie wszczynać żadnych bójek. Niemniej jednak, brodaty najemnik mógł czuć na karku obserwującą go parę oczu.

- Już odpuszczasz? Olgierd rozparł się na balustradzie. - Mam propozycje. Wyciągnął z mieszka parę monet i położył je na skrzyni obok siebie. - Obije ci tak ryj, że swoje poprzednie wcielenie zobaczysz. Albo i nie. Przejdziesz przeze mnie, monety są twoje. Ty odpuścisz, wygrywam. Czy może podwijasz ogon jak jakaś suka?

Mężczyzna odwrócił się na te słowa, wściekłość biła mu z oczu.
- Z chęcią obiję ci mordę za darmo, nie musisz mi za to płacić - zawołał, podchodząc do Olgierda wielkimi susami. Przekrzywił głowę, kości strzeliły z nieprzyjemnym odgłosem. Wyglądał na gotowego do walki.

- Ha! Zaczynasz szczekać jak prawdziwy pies! Odpowiedział Olgierd unosząc pięści i ruszając w stronę oponenta. Początkowo postanowił skupić się na zbijaniu ciosów, żeby po drugim, albo trzecim wykonać pozorowany prawy sierpowy i kopnąć przeciwnika w brzuch.

Przeciwnik zaskoczył Olgierda szybkością i siłą swoich ataków. Pod gradem nieprzerwanych ciosów najemnik zmuszony były do cofnięcia się parę kroków i zmiany pierwotnej taktyki. Kątem oka zauważył drugiego strażnika, rozglądającego się nerwowo po statku. Wtedy to oberwał prosto w splot trzewny, tracąc na chwilę dech w piersi. Nie spuścił jednak gardy. Zablokował prawy sierpowy przedramieniem i zauważył, że napastnik szykuje się na poprawienie ciosu, sądząc po zamachu – o wiele silniejszego, drugą ręką zasłaniając głowę.

W tym krótkim ułamku chwili, kiedy przeciwnik brał zamach, Olgierd instynktownie uchylił się przed ciosem, któremu chciał pozwolić ześlizgnąć się po wystawionym ramieniu. Jak wodorost ugina się pod przepływająca rybą. Jednocześnie szybkimi ciosami zaatakował odsłonięte nerki przeciwnika.

Mężczyzna zgiął się wpół, Olgierd mógł poczuć dobrze wyrobione mięśnie brzucha napinające się pod wpływem uderzeń jego pięści. Pochylony napastnik warknął i obydwoma łokciami uderzył w głowę najemnika. Cios nie był na tyle silny, aby przewrócić mężczyznę, zamroczył go jednak na chwilę. Kopnięcie kolanem wyprowadzone w podbródek zwaliło Olgierda na pośladki. Napastnik zrzucił skórzaną kurtę, odsłaniając krępe ciało opięte przez lniany podkoszulek.

Olgierd zlizał odrobinę krwi z zębów i wstał, szczerząc się z zadowolenia. - Dobrze. Zrzucił blaszaną osłonę z piersi, która upadła na pokład z brzękiem. - Już się bałem że będziesz nudny, jak ten ostatni z portu. Rozpiął przeszywanicę i rzucił ją w ślad za blachą. Kiedy na grzbiecie miał juz sama koszulę, uniósł gardę i powoli zaczął obchodzić przeciwnika, szukając dobrej chwili na atak.
- Hau! Hau! Piesku... Prowokował.

Adrenalina, posmak krwi i fakt, że już dawno minął czas, w którym powinien wypić ziołowy napar od Irys zmąciły Olgierdowy osąd. Jego źrenice rozszerzyły się do tego stopnia, że jego tęczówki wyglądały na całkowicie czarne. Na jego twarz zaczęły wpełzać nerwowe grymasy, coraz częściej odsłaniał zęby w gardłowych warknięciach. Wszystko to widocznie wpływało na skupienie napastnika. Wyczuć można było, że się hamuje, niepewny, czego oczekiwać.
Obserwował krążącego dokoła siebie Olgierda, aż w końcu ruszył, wyprowadzając silny cios z dołu prosto w tułów najemnika.

Olgierd skoczył do przodu chcąc przelecieć nad pięścią, przywalić przeciwnikowi głową i powalić go na ziemię własnym ciężarem, gdzie mógłby spokojnie go okładać po pysku.
Jak zaplanował, przeleciał nad pięścią, złapał oburącz biodra mężczyzny, przywalił mu nawet głową. Na tym się jednak skończyło. Mężczyzną zarzuciło, ustał jednak na nogach.
- Dwóch takich jak ty by trzeba było, żeby mnie obalić, miernoto – zawołał i grzmotnął podstawami obu dłoni w skronie Olgierda. Ten osunął się na ziemię, na plecach poczuł silne stąpnięcie buta przeciwnika. Stęk bólu wydarł mu się z gardła, lecz w tej samej chwili złapał nogę górującego nad nim przeciwnika i z całej siły kopnął drugą, na której tamten się opierał.


Olgierd spróbował pochwycić przygniatającą go nogę, co poskutkowało tym, że napastnik przycisnął go do mokrego pokładu jeszcze mocniej. Nie był w pozycji do kopnięcia go, mężczyzna stał z boku.
Czując w sobie narastający gniew, wyrzucił dłoń przed siebie i złapał kostkę stojącej na pokładzie nogi. Pomimo przeszywającego go bólu dociągnął się do mężczyzny, rozrywając sobie koszulę o wystające z podkładu drzazgi i raniąc do krwi skórę.

Sfrustrowany, przyciśnięty do pokładu niczym robak, Olgierd zrobił ostatnie co mu zostało. Pięścią, z całej siły uderzył w palce stopy podpierającej draba.

Oboje zdzwili się siłą ciosu Olgierda. Coś gruchnęło, prawdopodobnie złamane palce najemnika, mężczyzna nie poczuł jednak bólu. Poczuł jedynie kolejny przypływ adrenaliny, widząc jak mężczyzna chwieje się i skowycze z bólu. Skóra jego buta była wgniecona, być może to jego palce uległy złamaniu.
Olgierd poczuł, że noga napastnika nie utrzymuje go dłużej przy pokładzie i poderwał się na równe nogi. Z miejsca przeszedł do ofensywy, wyprowadzając kolejne ciosy i wkładając w nie coraz więcej siły.

Tym razem to ochroniarz zmuszony był do obrony.
- Kim ty jesteś, zwyrodnialcu? – sapnął, ledwo unikając jednego z ciosu. Zablokował parę kolejnych, w końcu próbując wyprowadzić cios samemu. Trafił Olgierda w obojczyk, ten nic sobie z tego nie zrobił. Jego ataki były coraz bardziej dzikie i nieprzewidywalne. Jego twarz przybrała wyraz podobny do tego, jaki miała podczas walki w Vildheim.

Nagle statkiem zarzuciło, wysoka fala rozbiła się o burtę zalewając wszystkich wodą.
Majtkowie ruszyli z miejsc, żagle zostały zwinięte w trymiga.
- Pod pokład! – Ktoś zakrzyknął i wyminął ich. – Ryje se możecie obijać na dole, jeśli życie wam miłe!
Na statku panował rwetes. Napastnik, korzystając z okazji oddalił się parę kroków, uniósł dłonie i sięgnął po przesiąkniętą wodą kurtkę.
- Rozkaz był pod pokład schodzić. Uznajmy, że wygraliście, odmieńcze – rzucił chłodno i zaczekał na reakcję Olgierda.

Ten tylko patrzył na niego przez dłuższą chwilę. - Trudno. Przetarł twarz z zimnej, słonej wody i potrząsnął głową wyraźnie orzeźwiony. Zebrał szybko swoje rzeczy, rozejrzał się za Fredrikiem i kiedy go nigdzie nie wypatrzył, ruszył pod pokład.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 04-11-2017 o 15:12.
Cattus jest offline  
Stary 05-11-2017, 17:15   #33
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
- No to w drogę. Statek niby nie zając, ale wiecznie tam nie będzie stał – słusznie zauważył Olgierd, gdy Hamdir wrócił do chaty z odzyskanym mieczem przy boku.

Znów nosił cały swój ekwipunek, choć miał już tego nigdy nie zrobić. Ile to już czasu minęło odkąd nosił tę kolczugę, trzymał w ręku miecz, albo tarczę? Będzie ponad rok odkąd przybył do Vildheim i rzucił wszystkie te sprzęty w kąt. Pielęgnował je, owszem, może z siły przyzwyczajenia, a może chciał, by choć część dawnego życia pozostała w nowym. Dawne życie jednak powróciło i wciągnęło go znów.

Brodacz kiwnął wojakowi głową na znak, że zrozumiał, ale jednocześnie powiedział:

- Jeszcze jedna sprawa.

Podszedł szybko do Stokrotki. Chwycił ją za ramiona, obrócił w swoją stronę i spojrzał prosto w oczy.

- Posłuchaj – zaczął niepewnie. Właściwie nie wiedział jak powinien jej to powiedzieć, żeby zrozumiała jakie to ważne. - Nie mogę ci teraz opowiedzieć wszystkiego, ale wiedz, że ścigają mnie potężni ludzie. Jeśli ktoś będzie się o mnie wypytywał... powiedz mu wszystko co wiesz. Nie próbuj kłamać, a „nie wiem” odpowiadaj tylko wówczas, gdy rzeczywiście nie będziesz znała odpowiedzi na jakieś pytanie. A nawet wówczas dodaj coś jeszcze, żeby dać im do zrozumienia, że chcesz im pomóc, tylko nie potrafisz. Nie próbuj kombinować, mogą zadawać pytania, na które znają odpowiedź, żeby się upewnić, że ich nie oszukujesz. I pytać może ktokolwiek. Zbrojny, marynarz, albo nawet żebrak. Pamiętaj, mów prawdę! I przekaż to dzieciakom i Smolnikowi. Niech on powtórzy to Wopkowi i Kolanku. Zrozumiałaś?

- Zrozumiałam – odpowiedziała przytłoczona ostatnimi wydarzeniami. - Ale, Hamdir. Co to wszystko...?

- Może jeszcze kiedyś się spotkamy, to wam wszystko wyjaśnię. Zasługujecie na to, za to co dla mnie zrobiliście. Ale teraz nie mogę. Wybacz mi.

Nie nalegała więcej. Wyszła nagle bez słowa do kuchni. Hamdir porwał leżący na stołku koc i podszedł do Perełki. Z pomocą Irys owinął ją szczelnie i wówczas wróciła gospodyni. W rękach trzymała lniany worek. Zapach dochodzący z jego wnętrza jednoznacznie wskazywał na jego zawartość. Jedzenie.

- Weź to – powiedziała wręczając podarek brodaczowi.

- Ale... – próbował oponować.

- Bierz, bierz – przerwała mu.

Podziękował jej skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Zawiesił sobie worek na ramieniu, a następnie podniósł nieprzytomną Perełkę. Ruszył w stronę drzwi, przez które zdążyli już wyjść pozostali. Raz jeszcze spojrzał w stronę Stokrotki. Oczy miała pełne łez. Zdobył się tylko na jedno słowo:

- Pamiętaj.


Rozmowa z Olgierdem i niewidomym żebrakiem, którego imienia Hamdir nie poznał, a przynajmniej go nie pamiętał, na chwilę pozwoliła jego myślom skierować się na inny tor. Teraz jednak znów wróciły do Perełki i tego co dla ich dwójki szykował los. Dotarcie do opatrywanej przez Irys dziewczyny zajęło mu dosłownie chwilę. Zajrzał tej ostatniej przez ramię, stwierdzając, że zdążyła już zmienić opatrunek.

- Co z nią? - spytał krótko.

Irys akurat wycierała mokrą od potu twarz Perełki, która wierciła się niespokojnie w koji, pojękując od czasu do czasu. Jej policzki były zaczerwienione od gorączki.

- Dwugrot działa. Biedulka musi teraz widzieć straszne rzeczy, ale może to i lepiej. Rychlej się obudzi – odrzekła zielarka i wstała, robiąc miejsce Hamdirowi. Stanęła przy belce podpierającej górny pokład.
- Jak pogoda? Strasznie tu słychać wiatr i huk morza. Zanosi się na sztorm, Hamdirze? Wszak się na tym znacie? – zagaiła nieco niespokojnym tonem, jakby chciała usłyszeć dobre wieści.

- Na to wygląda - odparł tamten zajmując miejsce Irys. - Nie nawykłyście do żeglowania, panienko? Nie martwcie się, nie tak łatwo zatopić statek.

Irys pokręciła głową w odpowiedzi.
- Nigdy nie płynęłam statkiem. A co z potworami morskimi? Nigdy was nie zaatakowały?

- Nigdy, wystarczy przestrzegać jednej zasady i wszystko jest w porządku. Trzeba jeno, żeby załoga z samych mężczyzn się składała. Baba, jak powszechnie wiadomo, zwabia zaraz wszelakie wynaturzeństwa swoją cnotą. Tak samo ze smokami jest na przykład, które na dziewice wyjątkowe łase są - Hamdir próbował mówić poważnym tonem, ale w końcu nie wytrzymał i parsknął śmiechem. - To wszystko bzdury, wybaczcie. Tak blisko brzegu nie uświadczy się morskich węży, czy innych monstrów. Nie macie się czego obawiać.

Irys z początku pobladła, widząc jednak śmiejącego się Hamdira, również się zaśmiała, nieco nerwowo, jakby nie do końca przekonana.

- Cieszę się, że dobry humor wam powrócił – rzekła. – Wiecie już co będziecie robić po zejściu na ląd?

- Wiać stąd ile sił w nogach. Nie wiem tylko ile ona ich będzie miała - wskazał na nieprzytomną dziewczynę. - Ale co zrobić? Zostać w Redanii nie możemy.

Czoło zielarki zmarszczyło się w wyrazie zmartwienia. Przykucnęła przy słupie i wbiła wzrok w majaczącą Perełkę.

- Hamdir… – podjęła poważnym tonem – Możemy wam jakoś pomóc? Widzę, że jesteście porządny chłop, kto i za co mógłby was ścigać? Wiecie… – Oderwała spojrzenie od dziewczyny i zniżyła głos , patrząc w ścianę. Nie chciała, żeby mężczyzna czuł się niezręcznie. - Ślepy znalazł przy zwłokach rysunki z waszą podobizną, ale to list gończy nie był, nic z prawem związanego. Czemu ktoś chciałby śmierci was obojga?

- No, cóż - odparł Hamdir. - Ścigają mnie duchy przeszłości. Popełniłem w życiu parę... Albo powiedzmy sobie szczerze: wiele grzechów. Niektóre z nich już się na mnie zemściły, inne pewnie dopiero to zrobią, a niektóre czynią to teraz - spojrzał na Perełkę. - Tak się jakoś złożyło, że moje grzechy ścigają również ją. Z tym, że w jej przypadku nie jest to pokuta, a zwykła ludzka zawiść. Zawiść, której pojąć nie potrafię.

- Komuś władnemu za skórę zaszliście… – Irys w zrozumieniu pokiwała głową. Zamyśliła się, patrząc na oblewany falami rządek bulajów.

- My z Olgierdem też padliśmy ofiarami zawiści. Bardziej ja… – podjęła po chwili smutnym tonem. – Paczka samozwańczych rycerzy okrzyknęła mnie wiedźmą, z racji tego, czym się param i postanowiła najechać moją chatkę i spalić ją do cna. Całe szczęście nie było nas tedy w środku. Kto wie, jakby się to skończyło?

Zapauzowała i spojrzała się na Hamdira

Długo nad tym myślałam, aż w końcu doszłam do wniosku, że musieli myśleć, że dobrze robią. Że to coś, co pozwoli im spać w nocy. Myśl, że być może uratowali bezbronne dzieci przed złą wiedźmą... Czemu inaczej mieliby to zrobić?

- Bo ludzie to bezmyślne bydlęta. Niech tylko jeden krzyknie, że trzeba kogoś zabić w ramach sprawiedliwości, albo bezpieczeństwa, a zaraz dołącza do niego tłum chętnych. Sam taki byłem. Najeżdżałem, grabiłem, gwałciłem, mordowałem, paliłem. Raz po razie. I nie zastanawiałem się czy robię dobrze czy źle. Robiłem to, bo wszyscy tak robili. To był sposób na życie, na utrzymanie rodziny. Wyrzutów sumienia nie miałem i nie mam do dziś. Zastanów się lepiej, czy na pewno jestem tym, za kogo mnie uważasz i czy warto się nade mną litować.

Irys otworzyła buzię, jakby chciała coś powiedzieć, słowa jednak nie przychodziły. Spojrzała na Perełkę, potem znów na Hamdira i spuściła głowę, obserwując sęki w deskach pod sobą.

- Wpojono ci, że tak trzeba, że to słuszne i że nie ma innej drogi – Hamdir nie mógł stwierdzić, czy próbuje usprawiedliwić jego, czy przekonać samą siebie. - Dla mnie liczy się, co widzę teraz, a widzę mężczyznę, który rzucił wszystko i uratował bezbronną dziewczynę, ryzykując swe życie.

- Gdzie tam! - prawie krzyknął brodacz. - To ona ratowała mnie dziesiątki razy. Ja natomiast niemal pozwoliłem, by ją zabito - zamilkł na chwilę. - Ale nie mówmy już o tym.

Irys skinęła głową na znak, że się zgadza. Po chwili ciszy wyciągnęła w kierunku Hamdira bukłak z wodą.

- Dajcie jej trochę wody, musimy zachować równowagę pomiędzy tym, co wypaca jej ciało.

Laerten chętnie zrealizował to zalecenie. Delikatnie uniósł głowę Perełki i przechylając bukłak zwilżył jej wargi. Potem spróbował wlać jej trochę wody do ust, ale udało mu się to tylko częściowo. Większość spłynęła po obu policzkach.

- Dziękuję - oddał bukłak Irys. - Kiedy się obudzi?

- Za parę godzin, jak gorączka się wyszaleje. Ale będzie bardzo zmęczona. Prawdopodobnie prześpi parę kolejnych godzin.

Hamdir pokiwał głową w milczeniu.
 
Col Frost jest offline  
Stary 05-11-2017, 18:41   #34
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Olgierd w podłym nastroju wrócił pod pokład. Nie zatrzymując się, ani nie gadając z nikim poszedł w zakątek zajmowany razem z Irys. Nie było jej tam, czyli pewnie sprawdzała co z Perełką. - Może i dobrze. - Pomyślał rzucając pancerz i miecz na ziemię.


Ściągnął przemoczoną, rozdartą koszulę i przetarł nią włosy. Sińce pod spodem zaczynały już nabierać kolorów i przypominały o sobie przy każdym, głębszym oddechu. Szczęściem podczas walki nie zerwał prostego, drewnianego amuletu z krawędziami oplecionymi mosiężnym drutem. Ten ciągle wisiał tuż nad mostkiem, zawieszony na krótkim rzemieniu.

Z małej torby wyciągnął kilka liści i zaczął je nieśpiesznie przeżuwać. Usiadł na jakiejś pace i ponownie przetarł twarz, delikatnie sprawdzając stan rozciętej wargi. Cóż. Ciągle była na miejscu. Dobrze że rozbita głowa przestała już krwawić, bo stanowczo nie chciało mu się z tym użerać i upaprać krwią wszystkiego dookoła.


Pomimo chłodu sztormowej nocy w ogóle nie było mu zimno. Rozłożył równo swój pancerz aby podsechł w spokoju. Przeciągnął się, strzelając obitymi kośćmi i podniósł swój miecz. Klinga wymagała wyczyszczenia, osuszenia i ostrzenia. Postanowił zająć tym resztę wieczoru czekając na koniec podróży. Nowy miecz również wymagał bliższej inspekcji. Gdy w końcu zejdzie na ląd wszystko będzie prostsze.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 06-11-2017, 20:33   #35
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nóż zdecydowanie był ostry. Tak ostrego jeszcze wcześniej Edan nie widział, przez co siedział okrakiem na brzuchu nieboszczyka i trzymając tamtego za włosy, z przekrzywioną głową przejeżdżał ostrzem po gardle obserwując cudownie rozstępującą się skórę.

Ubocznym efektem było to, iż szyja zwłok wyglądała jak rozorana przez bliżej niezidentyfikowanego potwora o bardzo ostrych zębach lub pazurach. Albo czymkolwiek innym, ale ostrym.

Wkrótce jednak musiał przerwać, gdyż przypłynął ich środek transportu. Wytarł zatem zdobyczny sprzęt o koszulę nieboszczyka, przywłaszczył sobie również pochwę, która także w tym przypadku spoczęła w cholewie, odebrał antałek piwa i dumnie, ociekając wodą ruszył w kierunku okrętu. Wydawał się nieco większy niż wspaniały, prujący fale "Albatros".

Nagle Edan zatrzymał się tamując drogę wejścia na statek. Ostrożnie odstawił antałek przyglądając się deskom pokładu równie podejrzliwie, co łaszącemu się do stóp grzechotnikowi. Tupnął lekko kilkukrotnie, a potem mocniej. Jeszcze mocniej aż w końcu z całym impetem oraz ciężarem spadał na pięty. Przyjrzał się jeszcze raz i uśmiechnął szeroko.
- Nada się.

Ponownie podźwignął antałek, na którym usiadł chwilę później kilka kroków wzdłuż burty dalej. Marynarze, marynarze, Olgierd, marynarze, Irys, jeszcze więcej marynarzy, zakazany typ… Zamrugał szybko przyglądając się spóźnionym z miną łączącą w sobie najciekawsze cechy wyrazu twarzy zastygłego w bezruchu, zainteresowanego, sadystycznego dziecka z kocim psychopatą mającym właśnie z najwyższą lubością zrzucić ulubioną filiżankę właściciela na jego oczach.
Szybko jednak jego uwagę przyciągnęło trzech majtków z kartami. Sadystyczne dziecko właśnie całkowicie zdominowało wyraz jego twarzy i zmieniło się w aniołka, który dopiero co otrzymał worek z łakociami.
Podźwignął beczułkę, by z hukiem postawić ją przy nich.
- Przyjaciele! Radym widząc was w dobrym zdrowiu przy rozrywce najwyższego sortu! Mogę się dołączyć? Z zapasami naturalnie - z bardzo szerokim uśmiechem poklepał dłonią swoje siedzisko.

Mężczyźni zamilkli i zmierzyli Edana przenikliwym spojrzeniem. Po chwili jeden z nich, z pokaźnym limem pod okiem, rąbnął pięścią w skrzynię.
- Rozdaj dla młodzika też, Kusek! – zawołał, zerkając na chłopaka, uważnie przyglądającego się pustej butelce, z uniesioną brwią.

- W remika ciupiecie? – zapytał drugi, wychudzony jegomość, tasując talię kart, które najlepsze czasy miały już dawno za sobą. Edan dmuchnął w zdobycz, popatrzył krytycznie i podstawił pod kranik, z którego popłynął cienki strumień.

Trzeci, ciemnoskóry majtek, którego bujne owłosienie pokrywało każdy kawałek jego skóry, charknął i splunął za burtę. Chłopak tymczasem przyjrzał się lekko spienionej zawartości, pociągnął mały łyk, który zważył w ustach i z szerokim uśmiechem przełknął. Podał butelkę ciemnoskóremu, rozpoczynając tym samym obieg.
- Wy od Salzmana ta ekipa? – zapytał i skinął na towarzyszy Edana, siedzących nieopodal.

- No niby teoretycznie taaaaaaak, ale cóż innego liczy się bardziej niż podróż na takim okręcie w takim towarzystwie, hę? Powiadacie, że remika uskuteczniacie. No niechaj i będzie to. Gramy dla rozrywki czy na poważnie? - zapytał, poklepując się po pasie, gdzie powinien wisieć mieszek.

- Gramy o to, kto śpi w kubryku z Onggo. Przegrany musi wytrzymać z zapachem jego rajtuz po zdjęciu buciorów – zarechotał Kusek, ale umilkł zaraz, trzymając się za ramię. Ciemnoskóremu Onggo najwyraźniej nie przypadł do gustu żart kolegi.

- Dla rozrywki jeno. Już dosyć nas obdzierają przełożeni tą marną zapłatą, żebyśmy jeszcze samych siebie okradali – Podbite Oko łyknął piwa, które właśnie do niego dotarło i zakręcił wąsa – Będziecie wysiadać w Novigradzie?

- Po prawdzie to nie mam pojęcia. Tamci wiedzą, ja byłem nieco… zajęty w tym czasie - wyszczerzył się do pytającego spozierając kątem oka na Fillianore.

Kusek w tym czasie zręcznie rozdał karty całej czwórce i resztę odłożył na skrzynię między nimi. Łyknął piwa i podał butelkę Edanowi.
- A na was jak wołają, młody?

- Edan z Bremervord. Bardzo miło poznać szanownych.

- Longin – powiedział mężczyzna, który do tej pory się jeszcze nie przedstawiał.

Onggo spojrzał na rozdanie i machnął głową, wskazując gdzieś za Edana.
- Ta elfka. Też z wami?

Filianore, w obcisłych spodniach z cienkiej brązowej skórki wzbudzała niemałe zainteresowanie wśród członków załogi; łatwo było zauważyć, że w smak jej bycie w centrum uwagi. Obecnie zajęta była nauką zaplatania węzłów udzielaną przez młodego, długowłosego marynarza.
Edan chwycił karty w dłoń i z wysuniętym lekko językiem porozdzielał je, aby widzieć symbol każdej. Spojrzał następnie ku elfce.
- Hmmm… Tak jakby - odparł z chichotem wspominając leśny mech. Zaczekał na ruch pierwszego w kolejce, ale nie marnował czasu.

- Jak się pływa z tym waszym kapitanem. Tak, wiem, najwspanialszy na świecie i tak dalej. Matulę też się kocha. Zwykle, ale idealnie nie jest.

- Nowy jakiś. Dopiero niedawno został oficerem wojsk redańskich, widzi mie się. Na pływaniu się zna jak wilk na gwiazdach, ale my se bez niego radzim. Się uparli gdzieś na górze, żeby płynął do tego Skellige osobiście – Kusek wzruszył ramionami i poukładał karty w ręce, zamyślił się i po chwili wyłożył na skrzynię sześciokartowy sekwens. Onggo westchnął przeciągle i pociągnął ze stosika kartę.

- Co mi możecie o tym tyłeczku powiedzieć, warto się przymilać? – zapytał, zawieszając nieruchome spojrzenie na Edanie. Ten z kolei pokiwał głową nie wiedzieć czy na pierwsze stwierdzenie, czy drugie wypowiedź jednak była dość jednoznaczna.

- Ano warto. Nawet nie wiesz jak! Tylko problem w tym, że zajęta - podrapał się po brodzie i również dociągnął kartę.

- Przez kogo?

- Przeze mnie - roześmiał się, jakby właśnie wyjaśniał oczywistość.
Onggo łypnął na Filianore, potem na Edana i pociągnął z butelki. Beknął głośno i zamilkł.

- A ten ostatni, co wlazł do kapitana? Co to za typek?

- To od hrabii Volkberta. Jakieś interesy załatwiają, pewnie brudne – Longin żachnął. - Bogaci zawsze jeszcze bogatszymi chcą się zrobić, kosztem innych. Kapitan zadowolony nie był, ale glejt od króla był, musielim go zabrać.

- Hmmm… Volkbert. Z tego, co wiem to menda i szuja. Z kimś mi się to kojarzy - westchnął Edan wykładając sekwens.

- A jeśli dodatkowo oszust, to wypisz, wymaluj znam ten typ człowieka.

Hrabia Volkbert posiadał nadzwyczaj nieprzyjemną reputację, lecz wiele więcej nie było o nim wiadomo. Ot żył sobie taki wrzód na zdrowym organizmie narodu redańskiego.

Tymczasem chłopak bawił się doskonale. Nie grali na pieniądze, więc nie miał po co oszukiwać. Dlatego raz był na wozie, raz pod nim, a piwo z antałka, na którym siedział lało się co chwila do butelki. Sprawiło to, iż siedzisko stało się dziwnie lekkie, lecz nie przejmował się tym wcale.

Kiedy marynarze musieli wrócić do swoich obowiązków, dopadł kolejnych. I następnych, a potem jeszcze następnych. Kiedy beczułka stała się tak lekka, iż nie urodziła nawet kropli piwa, zaś bujanie okrętu ustało pod siłą przeciwstawnego bujania skupiającego się w środku jego głowy, stanął przy wiadrze z wodą przyglądając mu się z ustami złożonymi w dziubek.

Nagle, bez ostrzeżenia padł na kolana i runął głową pod wodę. Była zimna jak sto tysięcy fur beczek kartaczy. Nie wiedział dlaczego miałyby one być zimne, ale nie miało to znaczenia. Wynurzył się dopiero po dłuższej chwili. Gwałtownie nabrał powietrza. Podmuchy wiatru zatańczyły na mokrej skórze wywołując dreszcze.

Delikatne bujanie powróciło. Całe szczęście, że to nie był sztorm. Wtedy mógłby się porzygać.




- Bleeeeeeee!

Malowniczy paw prędko umknął przed prawie lwim rykiem Edana i zniknął we wzburzonych, morskich wodach.
Kolejny, nawet nieco głośniejszy odgłos, gdyż dochodzący z głębi, przepłoszył kolejnego, jakby nieco większego, lecz nie tak kolorowego.

Wyprostował się znad barierki i z szerokim uśmiechem otarł usta. Piwo i morze to doskonałe połączenie dla wprawionych żołądków. Jego natomiast radził sobie całkiem przeciętnie w warunkach stałego lądu pod stopami, a zupełnie nie radził w warunkach kołysania.

Postanowił, że przysiądzie sobie na chwilę. Dlaczego? Bo może. Choć pozostawanie na pokładzie w trakcie nadchodzącego sztormu mogło nie być najlepszym pomysłem. Ale spokojnie, miał jeszcze trochę czasu.

O, i któryś z ludzi Volkberta również postanowił wykorzystać ten czas. Ptactwo w żołądku chłopaka ponownie zaczęło brykać niespokojnie. Podźwignął się szybko na nogi i przepłoszył kolejnego. Tym razem musiało to być pisklę. I drugie. A potem jeszcze trzecie.

- Więcej was matka nie miała? - mruknął wpatrując się w bałwany, na które opadły wyzwolone przez Edana istoty.

- Królowa Śniegu mnie zabije - burknął do siebie opadając ponownie na pośladki pod barierką. Krótką chwilę później pracownik hrabiego wrócił do kajuty. W tym czasie chłopak, który miał ogromną, przemożną ochotę zirytować ważnego gościa obserwował. Było ich w sumie czterech. Dwóch błąkało się po pokładzie, dwóch pozostałych siedziało w norach. Volkbert miał natomiast osobną kajutę.

- No to siup - wstał przy pomocy dłoni, wyczekał okazję i przemknął pod kajuty. Szybko jednak stamtąd zawrócił. Nie było się gdzie schować.
Jęknął z lekkiego zawodu. Chciał pogrzebać w brudach hrabiego, ale najwyraźniej nie było mu to dane.

Poczłapał posępnie pod pokład, lecz już na schodach humor mu wrócił. Przez chwilę chciał odwiedzić Fillianore i powtórzyć z nią choć fragment tego, co zaszło w lesie. Zrezygnował. Piwo powracające tą samą drogą, którą weszło nie miało aromatu fiołków. Co zatem mu pozostało?

Karty!
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 07-11-2017, 15:56   #36
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację


Fredrik dotarł do końca statku. Oparł się o burtę i zerknął przez ramię. Zauważył brodatego najemnika walczącego z jednym z ochroniarzy i prychnął zażenowany. Przeciągnął się, jego skórzana kurtka wydała ciche trzaski i brzęknięcia metalowych klamr. Spojrzał w drugą stronę. Drugi mężczyzna wyglądał jakby wahał się, czy dołączyć się do bójki, czy pilnować, aby nikt nie zbliżał się do walczących.

Fredrik ruszył więc swodobnie w kierunku trzech drewnianych skrzyń, obwiązanych i solidnie przymocowanych do pokładu. Były na tyle wysokie, że postawione jedna na drugiej całkowicie go zasłaniały przed widokiem nieproszonych oczu. Wyciągnął zza pasa sztylet i opukał głownią każdą po kolei, przystawiając ucho do desek.
Nie wyczuł żadnego aromatu cytrusów, mogło to być jednak spowodowane tym, że czuł jedynie słony zapach morza, nawiewany przez nieustępliwą wichurę. Jedna skrzynia wydawała się pustsza, niż pozostałe. Z pewnością nie była wypełniona niczym po brzegi. Ze środka skrzyni coś zastukało.

Fredrik zastygł. Zapukał w skrzynię ponownie. Nie wiedział, czy słuch go nie myli. Być może to jedna z lin się poluzowała i poruszana wiatrem zastukała o drewno? Odpowiedziało mu pojedyncze stuknięcie.

Teraz nie miał wątpliwości, stuk dochodził ze środka. Fredrik wychylił się zza skrzyń. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Zaczął piłować grubą linę oplatającą skrzynię. Gdy ta puściła, wsunął sztylet bokiem i podważył wieko skrzyni. Ledwie drgnęło. Oburącz pociągnął za rękojeść do siebie, wydając pełne wysiłku stęknięcie. Gwoździe puściły. Przytrzymał wieko, aby z hukiem nie opadło na pokład i zerknął do środka. Wyszczerzył się, widząc obwiązaną sznurem i zakneblowaną Moirę.

Nie mając zbyt wielkiego pola do manewru, czarodziejka rzuciła mu tylko wściekłe spojrzenie.

- Cytrusku… – Fredrik pokręcił głową w rozbawieniu. Widać było, że szczerze go ucieszył widok czarodziejki, jakkolwiek lichy by nie był.
Nachylił się, wyciągnął przed siebie sztylet i przeciął linkę obwiązującą głowę Moiry. Wyciągnął z jej buzi knebel. Zabierał się właśnie do przecinania więzów oplatających resztę jej ciała, kiedy to stanęły za nim ciężkie buciory, świecące się od deszczu. Czarodziejka nie widziała nic więcej, resztę zasłaniała jej skrzynia.
Silny wiatr dął niemożliwie i rozwiewał włosy Fredrika, uniemożliwiając mu usłyszenie czegokolwiek.

Na usta Moiry cisnęło się wiele słów. Większość z nich była nieprzyzwoita i z pewnością nie przystająca szanowanym czarodziejkom. Jednak zamiast wyzwisk i soczystych przekleństw powiedziała coś zupełnie innego.
- Za tobą! - spróbowała przekrzyczeć wichurę i szum morza, by tylko ostrzec Fredrika przed właścicielem ciężkich buciorów. Przekleństwa i wyzwiska poczekają.

Fredrik odwrócił się, unosząc ramię, w dłoni nadal trzymając sztylet. Krzyk Moiry nie mógł oznaczać nic dobrego. Mignęły mu nogi mężczyzny, żaden cios jednak nie nadszedł. Zamiast tego poczuł palce wpijające się w jego włosy, odciągające go w tył, od skrzyni.
Dał się zaskoczyć. Usiadł na pokładzie, rozkładając ręce. Uśmiechał się łobuzersko.
- Co ty tutaj odpierdalasz, gnoju? – krzyknął strażnik, który zaniepokojony długą nieobecnością Fredrika nabrał podejrzeń. Wyciągnął zza pasa miecz i obniżył go, przystawiając czubek do krtani mężczyzny.

- Wstawaj z dupą, szef z Tobą chętnie pogawędzi. A Ty, dziwko… – Rzucił przez ramię do Moiry, nie dokończył jednak. Fredrik wykorzystał moment nieuwagi i podciął go, samemu przesuwając się pod sztychem. Napastnik poleciał wprzód, lądując obok. Blondyn skoczył na równe nogi i kopnął jego głowę z nieprzyjemnym plaśnięciem, zagłuszonym przez szum. Leżący jęknął i osłonił głowę dłońmi, rozglądając się za mieczem.

Twarz Fredrika wykrzywiona była w okropnym grymasie. Kopnął z wyskoku , metalowe okucia na pięcie jego buta przeszły przez dłonie jak przez masło, rozcinając skórę czaszki, prawdopodobnie łamiąc jakąś kość. Mężczyzna zaczął krzyczeć, przebijając się przez panujący huk. Fredrik, jak zawsze przezorny, błyskawicznie nachylił się nad nim, uniósł za włosy jego głowę i poderżnął mu gardło. Krew trysnęła na pokład, zmyta jednak została przez siąpiący deszcz. Z jego otwartego gardła wydobywało się charczenie, umilkł jednak po chwili i znieruchomiał.
Blondyn uniósł go za ramiona, uważając żeby nie poplamić się krwią i zawlekł go do burty. Przerzucił go przez nią, zwłoki wylądowały w wodzie z pluskiem nie odróżniającym się niczym na tle szalejących fal.
- Idziemy, Cytrusku. Musimy wyjaśnić parę pilnych spraw – stęknął Fredrik, schylając się nad Moirą i przecinając oplatające ją sznury. Nadgarstki oplecione były niebieskawym łańcuchem. Blondyn parsknął.
- Dwimeryt?
Zaczął odplątywać łańcuch, małe oczka za nic nie chciały puścić. Po dłużej chwili, pełnej przekleństw i zirytowanych westchnień, łańcuch z brzęknięciem opadł na dno skrzyni.
Fredrik wsunął jedno ramię pod kolana czarodziejki, drugą za jej plecy i wyciągnął ją ze skrzyni.
- Postawić cię, czy mogę zanieść cię pod pokład jak prawdziwą królewnę przystało? – Zapytał z nonszalanckim uśmieszkiem i dał krok naprzód. – Coś cię boli? Pewnie jesteś cała ścierpnięta. – wyglądał na prawdziwie zmartwionego.
Skrzywił się, widząc zakrwawione nadgarstki Moiry. Spojrzał na jej twarz i zobaczył rozciętą wargę, na podbródku widniał ślad zaschniętej krwi. Oba policzki były posiniaczone.
- Skurwysyn – skwitował.

Czarodziejka nie protestowała. Dała się wyciągnąć Fredrikowi. Oparła głowę o jego ramię. Odetchnęła głęboko świeżym powietrzem. Nie była jeszcze w stanie ruszyć ani rękami, ani nogami, które były ścierpnięte. Ile czasu spędziła w tej skrzyni? Jak długo skuta była dwimerytem?
Moira skupiła się na tym, by odzyskać czucie w kończynach. Wiedziała, że odzyskanie Mocy będzie już wtedy tylko formalnością. A później nadejdzie czas na słodką zemstę.
- Wody… - wymamrotała przez spierzchnięte usta, mając nadzieję, że Fredrik i na taką ewentualność był przygotowany.

 
Pan Elf jest offline  
Stary 09-11-2017, 00:04   #37
 
Mimi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputację

Górny pokład „Argusa”

Zabicie kapitana poszło jak z płatka. Przejęcie statku przez hrabię przeszło niezauważenie dla wszystkich. Dla wszystkich, z wyjątkiem wszędobylskiego Edana. Szwędając się po zakamarkach, po których nie szwędałby się nikt przy zdrowych zmysłach, podsłyszał rozmowę. A raczej jej urywki. Dla ścisłości, usłyszał słowa „skretyniały kapitan”, „Roggeven”, „o zmierzchu” i „zabić podejrzanych” oraz „pierdolony sztorm”.

Z braku miejsca do nasłuchiwania chłopak szybko się oddalił. Statkiem rzucało na prawo i lewo, w górę i w dół, przez ryk morza przebijały się krzyki sternika i kilku majtków. Usiłowano ustawić statek dziobem do fal, przywiązywano do pokładu wszystko, co przywiązania wymagało. Nic tu po nim.


Ślepy właśnie zmierzał pod pokład, kiedy pod pachę złapała go Filianore.
- Dziadku, co wy tak długo tu mokliście! Chodźcie z nami się czegoś napić dla rozgrzania!
Elfka zauważyła Edana i przekazała starca długowłosemu mężczyźnie, z którym spędziła większość czasu.
- Ephraim, zaopiekuj się dziadkiem. Mokra zejściówka jest zdradliwa nawet dla widomych.

To mówiąc, udała się w kierunku chłopaka wolnym krokiem. Wolnym, ale nie ostentacyjnie wolnym. Filianore ledwie szła, pokład był za śliski, a "Argusem" za bardzo chybotało.
- Nie tęsknisz? – Krzyknęła, chwytając się burty. Statek przechylił się niebezpiecznie, zaraz jednak wrócił do pionu. Nowa porcja wody przemyła pokład. Zrobiła parę kroków w tył i złapała linową barierkę prowadzącą na niższe piętro statku.

Edan pospiesznie zerknął do kajuty kapitana. Mimochodem. Z ciekawości. Zauważył zabarwioną na czerwono mapę i ewidentny brak kapitana. Rozejrzał się wkoło. Filianore zniknęła pod pokładem. W panującym rwetesie nikt nie zwracał na niego uwagi. Uchylił drzwi. Jego oczom ukazało się nieruchome ciało kapitana. Krwawa plama zdobiła jego biały mundur.
Szybko zamknął drzwi. Następnie, jak gdyby nigdy nic, zszedł zejściówką do pomieszczeń dla załogi.

Było gwarno, ciepło i stusunkowo sucho. Przynajmniej nie wiało.


Kubryki załogi

Fredrik z trudem przeszedł przez mokry i chwiejny pokład. Minął obleganą mesę, ignorując nieprzyzwoite komentarze i pytające spojrzenia zebranych w niej członków załogi. Położył Moirę w jednej z wolnych koji i poprosił stojącą nieopodal Irys, aby przyjrzała się czarodziejce, a sam poszedł do kambuzu.

Irys przeprosiła na chwilę czuwającego przy Perełce Hamdira. Dziewczyna zdawała się odzyskiwać świadomość, gorączka powoli spadała. Powiedziała nawet parę słów, w tym imię wyspiarza. Irys nie mogła wyjść z podziwu, jak szybko ciało Perełki poradziło sobie z działaniem dwugrotu.

Zielarka podeszła do Moiry i obejrzała ją. Ostrożnie nasmarowała poranione nadgarstki i rozciętą wargę zielonkawą maścią. Kobieta poczuła delikatne szczypanie i chłód, po chwili jednak medykament ukoił ból, a Irys zapewniła, że za parę dni nie będzie zawet śladu zadrapań. Widząc opłakany stan czarodziejki i pamiętając wsześniejszą przysługę, jaką Moira wyświadczyła w związku z przepowiednią, dziewczyna wyjęła ze swojej torby mały lniany woreczek i wręczyła go kobiecie.
- Dosypcie to do ciepłej zupy czy jadła albo napitku, pani czarodziejko. Szybciej odzyskacie siły – Irys nie miała pojęcia co przydarzyło się Moirze, wiedziała jednak, że odrobina ginsengu postawiła już na nogi niejednego woja.

Fredrik wrócił z bukłakiem wody.
- Opowiadaj i odpoczywaj. A potem... – uśmiechnął się jednym kącikiem ust – Zemścij się.

Irys z niepokojem zaczęła rozglądać się za Olgierdem. W słabym świetle ledwie go zauważyła. Był w kąciku, który zajęli wcześniej. Westchnęła przeciągle i kręcąc głową ruszyła w jego stronę.
- Co z tobą? Wyglądasz jeszcze gorzej, niż czarodziejka – dotknęła delikatnie rozciętą wargę mężczyzny, przejechała palcami po jego posiniaczonej klatce i obróciła go dokoła. Syknęła mimowolnie, gdy zobaczyła na jego plecach zadrapania i siniki nabyte po spotkaniu z butem jednego z ochroniarzy hrabii.
- Położ się na brzuchu, Olgierd. I opowiadaj – szepnęła cichło, przecierając widniejącą między łopatkami ranę lnianą szmatką.

Z koji obok rozległ się pełen bólu jęk Perełki. Trzymała się za zabandażowaną ranę i wierciła się na posłaniu.
- Boli... - sapnęła - Hamdir...


Prawie cała załoga statku zebrała się już pod pokładem. Sternik i para majtków nadal walczyli ze sztormem na powierzchni. W panujących obecnie warunkach równoznacze to było z narażaniem życia i zostaniem spłukanym z pokładu.
Reszta za tobawiła się w najlepsze.
- Ephraim! Śpiewaj!

Słowom prostej szanty zawtórowało rytmiczne uderzanie o blat stołu i tupanie w podłogę. Ochrypnięty, lecz dźwięczny głos jednego z marynarzy ledwo przedzierał się przez hałas. Zaraz dołączyła się reszta załogi.

Wiatr spienione goni fale
Statek ląduje na skale
Freyji gniew czujemy srogi
Co karze nas niebogi
Bo sternik od samego rana
Chędożył córkę kapitana!


Statek przychylił się niepokojąco. Drewno skrzypiało, opierając się wiatrowi i falom. Przez prawy rządek bulajów widać było jedynie morskie odmęty. Niebo pociemniało jeszcze bardziej, co skutkowało zaciemnieniem w pomieszczeniu. Rozległ się grzmot, sklepienie rozjaśniło się na krótszą, niż mrugnięcie chwilę. Rzeczy, które do tej pory nie spadły z półek i stołu, teraz runęły z głośnym hukiem o drewnianą podłogę.

Co niektórzy pobladli. Śpiew zamarł w gardłach załogi. Drewniany właz nad zejściówką otworzył się, do środka wpadł wycieńczony sternik, obwiązany w pasie liną. Za nim wszedł chłopiec okrętowy. Jeden.
Na pytanie o drugiego sternik pokiwał głową i usiadł przy stole.
- Jeno do Freyji się modlić zostało, panie i panowie. Jeno modlić... – mokry sznur nadal zwisał z jego pasa.
Młody junga przysiadł obok.
- Ląd było widać, na zachód. Wyspa jakaś. Przez deszcz nie widać... Może nas tam dorzuci, ale statek kotwiczyć... Mielizna... Terenu nie znamy... - mówił bardziej do siebie, niż do reszty. - Gronek... Gronka zmyło. Sekunda i zniknął, nawet liny nie było gdzie rzucać... – głos mu się łamał.

W mesie zapadła cisza. Nie potrwała jednak długo. Wkrótce rozległy się krzyki. Któryś z marynarzy zauważył przeciek w pomieszczeniu z balastem. Woda zaczęła się wdzierać na statek. Okręt, tak długo stawiający opór, w końcu ustąpił żywiołowi.



Potem wszystko potoczyło się szybko. Drewno skrzypiało, morze huczało, grzmoty dudniły. Okazało się, że uderzyli o skałę. I nie była to jedyna skała, o którą mieli uderzyć.

Ktoś wyłonił się na pokład, chyba ten długowłosy oficer, który wcześniej śpiewał. Przekrzykiwał panujący hałas.
- Skały! Wszędzie dokoła pierdolone skały! Do cholerny jasnej, po statku!

Nie mylił się.


Ląd

Rozpogodziło się. I przestało szumieć. To były pierwsze rzeczy, które mogli zauważyć odzyskujący przytomność rozbitkowie.

Gdyby ktoś się rozejrzał, dostrzegłby, że znajdują się na małej, skalistej wysepce, porośniętej karłowatymi drzewkami. Południową stronę porastał masywny las namorzynowy. Na skałach, o które rozbił się „Argus” wylegiwały się żółto-zielone jaszczurki. Najwyraźniej nadrabiały kilkugodzinną utratę słońca. Gdzieś ze środka wyspy dobiegało nieustanne ćwierkanie, gdakanie, postukiwanie i głośne skrzeki ptactwa.


Jak wzrokiem sięgnąć, po mieliźnie walały się szczątki statku. Gdzieniegdzie unosiły się skrzynie, ciała nieprzytomnych rozbitków, do których podnieśli się pierwsi chętni do niesienia pomocy. Cały ekwipunek ze statku pływał po powierzchni wody. Fale pracowicie dostarczały na brzeg coraz to nowe przedmioty. Drewniany kubek, kawałki desek, szkło, kompas, przemoczone tkaniny, resztki jedzenia i więcej desek.

Wyspa nie była duża. Wystarczyłby dwie godziny, aby obejść ją dokoła. Nieopodal rozbitków znajdowało się małe, skaliste wzniesienie, z którego można było rzucić okiem na cały teren. Gdyby tak uczynić, przy drugim końcu wyspsy, w obficie porośniętej krzewiną zatoczce, dostrzeżonoby statek.
W porównaniu do „Argusa” prezentował się wyśmienicie.

 

Ostatnio edytowane przez Mimi : 09-11-2017 o 00:24.
Mimi jest offline  
Stary 10-11-2017, 15:52   #38
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację


Moira czuła się paskudnie. Uczucie, które towarzyszyło po ściągnięciu dwimerytowych kajdanek, było wielokrotnie bardziej nieprzyjemne, niż kac po całonocnej libacji alkoholowej.
Czarodziejka była cała obolała, miała nudności i ogółem była wyczerpana. Powoli wracało jej czucie w kończynach, co wcale nie poprawiało jej nastroju. Chciała przyspieszyć ten proces, ale wciąż nie miała wystarczająco Mocy - ta wracała jeszcze wolniej niż czucie w kończynach.

Siedziała, trzymając oburącz bukłak z wodą, który przyniósł Fredrik. Kiedy już opróżniła całą zawartość naczynia, poczuła się znacznie lepiej. Przestała być blada jak ściana. Nastrój poprawiły jej też knowania, na które miała mnóstwo czasu. Rozmyślała o tym, jak potraktuje hrabiego Volkberta, kiedy tylko odzyska Moc. Czy powinna go najpierw spętać magicznym paraliżem i poddać nieprzyjemnym torturom? A może lepiej od razu bydlaka spalić żywcem, trzasnąć piorunem, wyrzucić telekinezą za burtę, pogruchotać kości, zamienić w karalucha… albo obedrzeć ze skóry? Coraz gorsze pomysły przychodziły jej do głowy i była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła, kiedy pod pokładem rozpętał się istny chaos. Zdążyła jedynie rzucić na siebie ochronne zaklęcie, bo później była już tylko ciemność.


Czarodziejka wypluła morską wodę, kasłając przy tym kilka razy. Przekręciła się na bok, krzywiąc się odrobinę. Wszystko wciąż ją bolało, ale uśmiechnęła się kącikiem ust, bo poczuła, że Moc wróciła.
Otworzyła powoli oczy, najpierw je mrużąc i przyzwyczajając wzrok do światła. Jęknęła z niesmakiem, kiedy w końcu zdała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje, a umysł wypełniły wspomnienia.

- Co za los - mruknęła, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Nie dbała o pozostałych rozbitków, nie interesowały jej ich losy. Równie dobrze mogli zginąć podczas sztormu, jak i odprawiać właśnie huczną biesiadę na tej zapomnianej przez bogów wyspie.
Moira zaczęła rozczesywać palcami swoje włosy, które wciąż sklejone były morską wodą i piaskiem. Klęła przy tym niemiłosiernie, obawiając się, że już nigdy nie przywróci im idealnego stanu sprzed tej katastrofy. Była tak zaabsorbowana doprowadzeniem swojego wyglądu do ładu, że nie zauważyła stojącego obok Fredrika.

- Jakby wetknąć ci muszelkę albo rozgwiazdę we włosy, wyglądałabyś jak syrenka, Cytrusku – odrzekł, aby zwrócić na siebie jej uwagę.

Moira, nie przestając wyczesywać mokrego piasku ze swoich loków, uniosła wzrok na Fredrika. Nie miała ochoty na żarty.
- Żebym ci nie wetknęła tej rozgwiazdy w… - warknęła wściekle, ale urwała, bo palce zaplątały jej się we włosach i z przerażeniem oceniła ich stan. Odetchnęła z ulgą, kiedy udało jej się rozsupłać splątane kosmyki.

Uznała w końcu, że już bardziej nie pomoże swojej fryzurze, przynajmniej nie bez odpowiednich specyfików, więc podniosła się ostrożnie na równe nogi i z trwogą spojrzała na stan swojego ubioru. Zaklęła soczyście pod nosem, strzepując piasek z mokrego odzienia. Kiedy skończyła, wyprostowała się dumnie i uśmiechnęła do Fredrika, a w tym uśmiechu było coś niepokojącego.
- Gdzie on jest? - spytała krótko.

Mężczyzna, który czuwał przy Moirze cały czas, miał wystarczająco dużo czasu, aby przeczesywać wzrokiem plażę. Jego czujnej uwadze nie umknął fakt, że hrabia Volkbert zbiegł w głąb wyspy, najwidoczniej rozumiejąc jaki los go czeka, jeśli trafi w niesplątane dwimerytem ręce czarodziejki.
Obserwując z uśmiechem próby doprowadzenia się do porządku przez Moirę, skinął w kierunku lasu.
- Zniknął za drzewami dobre parę minut temu – odparł. – Chcesz się udać na poszukiwania?

Moira spojrzała na rozpościerający się nieopodal las. Żałowała, że nie przebudziła się wcześniej, zanim ten drań zdążył czmychnąć z plaży.
- Szlag by go… - wycedziła przez zęby, ale wcale nie zamierzała się poddawać. Fredrik mógł zauważyć, że wokół jej palców zatańczyło kilka iskierek. - Najchętniej spaliłabym teraz cały ten las, żeby mieć pewność. Ale nie ma w tym żadnej zabawy. Volkbert musi zapłacić za to, co mi zrobił.
Czarodziejka spojrzała przez ramię na Fredrika.
- Idziesz ze mną? - spytała.

Fredrik ukłonił się szarmancko.
- Będę zaszczycony, mogąc towarzyszyć ci w twojej pomście – mruknął i ruszył przodem, rozglądając się uważnie. – Umieram z niecierpliwości, żeby w końcu zobaczyć na co cię stać, Cytrusku.

Moira nie odpowiedziała. Ruszyła w milczeniu za Fredrikiem, przypominając sobie formułki najróżniejszych zaklęć, którymi mogła wyrządzić komuś krzywdę. Nie mogła się jeszcze zdecydować od czego zacząć. Przez moment obie jej dłonie zapłonęły ogniem, kiedy przypomniała sobie głos Volkberta i ten paskudny wyraz jego twarzy.

 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 10-11-2017 o 15:57.
Pan Elf jest offline  
Stary 10-11-2017, 16:01   #39
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Gdy tylko Olgierd otworzył oczy, zerwał się na nogi i dysząc ciężko zaczął rozglądać po okolicy. Szczątki, śmieci, jakiś trup. Dobrze że kiedy zaczęło porządnie bujać ponownie założył pancerz, bo mógłby go już nie mieć. Napił się wody z bukłaka, przepłukując nieco smak soli i wspiął się na pobliskie wzniesienie, z jednej strony porządnie podmyte przez fale. Samotne drzewo niemal wisiało przechylone na jego krawędzi i nie wyglądało jakby miało przetrwać kolejny sztorm.
Nie musiał długo się roglądać aby wypatrzeć Irys. Była nieco oszołomiona, ale z pewnością żyła. Tylko to się teraz liczyło. Pobiegł w jej stronę.

- Nic ci nie jest? - Zapytał, przyklękając naprzeciw i przyjrzał się dziewczynie. - Napij się. - Wręczył jej swój bukłak. Irys wzięła kilka łyków wody i oddała bukłak Olgierdowi. Siedziała przez chwilę, nie odzywając się słowem. Analizowała i rozglądała się wokoło.

- Rozejrzę się czy nie nie wyrzuciło czegoś przydatnego w okolicy. - Podał Irys sztylet. - Jakby jakiś rozbitek czegoś próbował, to wbij i przekręć. I krzycz. Będę niedaleko.

Wzięła do ręki sztylet i w końcu wstała, otrzepała poły zielonej sukni i rozglądnęła się za swoją torbą.
- Ja zobaczę komu mogę pomóc. Powodzenia.

- Tylko uważaj.


Niedaleko natrafił na pierwsze większe szczątki walające się między przybrzeżnymi skałami, których krawędzie sterczące z wody nie zwiastowały niczego dobrego.
Zza pobliskiej wydmy dobiegło go ciche rżenie, które wywołało u niego niemałe osłupienie. Po bliższej inspekcji, okazało się że to Okoń pasł się na przybrzeżnych zaroślach.
- A by cie jasna cholera. Zaklął uśmiechnięty Olgierd podchodząc do kobyły. - Teraz prawdziwy z ciebie Okoń morski! - Ucieszony zaprowadził lekko kulejące zwierzę z powrotem do Irys.

- Patrz co znalazłem! Jakimś cudem bestia wyszła z tego jeno z małym zadrapaniem, a już postawiłem na niej krzyżyk. - Poklepał konia po szyi i ponownie zlustrował okolicę.

- W oddali widziałem żagle. Spieszmy się żeby nie odpłynęli. Zobaczymy kogo spotkamy po drodze.
- Olgierd… Musimy się stąd wydostać przed zmierzchem - odrzekła, a na jej twarz wpełzł strach. - Musimy dostać się na ten statek i odpłynąć.

- Nie inaczej. Musicie stąd odpłynąć. Zgodził się nieco obojętnym głosem Olgierd. - Ale najpierw trzeba się pozbierać.


***


Edan otworzył niechętnie jedno oko. Spojrzał nim w górę, dół, co w istocie oznaczałoby do przodu i tyłu, gdyby stał, lecz… nie stał. Położył na piasku nieco pewniej niż przed chwilą najpierw prawą, później lewą dłoń. Przyłożył starania do podniesienia się… i opadł. Ta czynność wymagała jeszcze zbyt dużego wysiłku. Nie miał ochoty podejmować zbyt dużego wysiłku. Postanowił więc leżeć. Szybko stwierdził jednak, że pozycja jest skrajnie niewygodna. Piasek pod lewym okiem, piasek przy nosie i części ust. Brak dołeczka w okolicach pasa. Tytaniczny, heroiczny trud, jaki powziął opłacił się. Łupnął bezwładnie na plecy z podłożonymi pod głowę rękami. Westchnął głośno.
- No tośmy w pizdu wylądowali.

- Dobrze powiedziane. - Podchodząc bliżej powiedział Olgierd. - Dobrze widzieć żeś żyw. W oddali widziałem żagle, idziemy to sprawdzić nim odpłyną. Trzeba zebrać rozbitków. Może mają jakieś pojęcie gdzie jesteśmy. Wstajesz? - Na brzuch leżącego rzucił bukłak pełen wody. - Tylko nie wypij wszystkiego.

- Uhh - jęknął Edan, gdy bukłak uderzył w brzuch przelatując przez wyciągnięte ręce. Pociągnął łyk i zastanowił się. Jeszcze jeden, a potem ostatni, jakby bardziej symboliczny.
- W zasadzie to tak mi dobrze - odparł, mlasnął i zamknął oczy. Te jednak otworzyły się nagle, zaś chłopak zerwał się na nogi.
- Wiesz co? Rozmyśliłem się. Chodźmy poszukać resztę. Gdzieś tu powinna być moja elfka - rozejrzał się ze zmrużonymi oczami.
- Dzięki - oddał bukłak z szerokim uśmiechem.

- Czy dopiero będzie twoja jak ją znajdziesz, zgodnie ze starym prawem morza. Uśmiechnął się Olgierd. - Pozbierajmy rozbitków. Tam widać jakąś ścieżke idącą w stronę żagli które widziałem wcześniej. Można by posłać kogoś przodem na zwiad. - Po czym dodał przyciszonym głosem. - Tak dla bezpieczeństwa.
- Kto żyw. Chłopy! Chodźta tu. Trzeba się stąd wydostać i chyba nawet wiem jak. - Zakrzyknął do ślamazarnie gramolących się rozbitków. - Z życiem! Kto nie umarł, ten zdrów.


Nim sam ruszył wgłąb wyspy postanowił zorganizować choć część rozbitków. W końcu nie wiedział kto zacumował niedaleko i jakie intencje może mieć tamta załoga. Jego wewnętrzny pesymista wyrażał się jasno i lepiej w takim wypadku nie być samemu, czy w rozproszonym nieładnie. Nawet jeśli byli wymęczeni i niedozbrojeni.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 10-11-2017, 18:06   #40
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Hamdir obudził się i stwierdził, że nie może zaczerpnąć powietrza. Coś bardzo zimnego otaczało jego głowę, ale po chwili wszystko minęło i znów mógł wziąć wdech. Zaraz jednak zimna substancja ponownie go otoczyła. Zerwał się, ale to nie był dobry odruch. Poczuł ból w klatce piersiowej i upadł na plecy, czemu towarzyszył plusk. Jego głowa i ramiona spoczywały w wodzie, która jednak zaraz odpłynęła z powrotem do morza, tylko po to by po chwili powrócić. Widać nawet sztorm nie był w stanie rzucić go gdzieś dalej na brzeg. Dobrze, że nie utopił się przez czas, gdy był nieprzytomny.

Wciąż leżąc starał się sięgnąć pamięcią wstecz, ale kolejna morska fala zmusiła go do oparcia się na łokciach i wreszcie siadnięcia. Znów pogrzebał we wspomnieniach. Ostatnie co pamiętał to twarz Perełki. Perełka! Myśl o dziewczynie znów kazała mu się poderwać, ale tym razem przezwyciężył pokusę, by znów nie paść jak placek na ziemię. Powoli stanął na drżących nogach. Rozejrzał się wokół.

Na plaży był niezły bałagan. Potrzaskane fragmenty kadłuba, jakieś skrzynie, kilka trupów, albo może nieprzytomnych ludzi. Ale to byli marynarze, nie interesowali brodacza. Znajomych postaci nie dojrzał żadnych. Ruszył wzdłuż plaży licząc, że gdzieś jakąś wypatrzy i to żywą!

Siwy mężczyzna leżący na plaży jakiś kawałek dalej, stęknął boleśnie i spróbował poruszyć wykrzywioną kończyną. Jego bure szaty były przemoczone i skrzętnie oblepione grubą warstwą piasku. Złote drobinki zagościły również w jego skołtunionych włosach oraz rozwichrzonej brodzie.
Po chwili siłowania się, stare kości zaczęły współpracować, toteż Ślepemu Psu udało się podnieść na kolana. Wyglądał adekwatnie do sytuacji, w której się znalazł.

- Ki-Kila? - wychrypiał imię psa, który zabrał się z nim na tę nieszczęsną podróż. Zaraz też zaczął macać wokół siebie ziemię. Zapewne szukał swojego kostura. Wysłużona laska, poza tym że prezentowała się intrygująco, była dla starego żebraka “wzrokiem” oraz podporą. Poruszanie się bez niej było dla niego dramatycznie utrudnione. Niestety nie mogąc znaleźć obiektu pożądania, zaczął raczkować po plaży to w prawo to w lewo, brodząc w piasku i co rusz potykając się żałośnie.

- Dziadku! - krzyknął Hamdir, gdy tylko zobaczył nieszczęsnego ślepca. - Ty żyjesz! - powiedział, gdy tylko podszedł bliżej. - I, niech mnie oskórują, nawet zadraśnięty nie jesteś! Twardy z ciebie chłop, muszę przyznać. Myślałem, że ciebie pożegnamy w pierwszej kolejności - dopowiedział aż nazbyt szczerze.

Ślepy Pies wyprostował się na kolanach i odwrócił w stronę, skąd dobiegał do niego głos mężczyzny. Zamrugał, oszołomiony i łypnął na boki ślepym spojrzeniem.

- Mości Hamdir? Dobrze słyszeć znajomy głos - wychrypiał i spróbował podnieść się na równe nogi. Z małym trudem, ale mu się to udało, toteż zaraz zachwiał się przed marynarzem.

- Czy… czy wszyscy są cali? - zapytał bez większego przekonania.

- Żebym to ja wiedział - Hamdir wsparł staruszka ramieniem. - Ciebie dziadku spotykam jako pierwszego, który się rusza. Jak się czujesz?

Starzec pokiwał niepocieszony głową:

- Ze mną wszystko dobrze. Sam jestem zaskoczony, że przeżyłem tę katastrofę w jednym kawałku - odparł i poruszył ramieniem, jednak zaraz skrzywił się z bólu. - Nie widziałeś… nie widziałeś może Kili? Tego kundla. Nie wybaczę sobie, jeśli coś jej się stało… - westchnął, spuszczając smutne oblicze.

Hamdir rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie dostrzegł czworonoga.

- Niestety nie - odpowiedział. - Poczekasz tu jakiś czas? Dasz sobie radę sam? Muszę znaleźć Pe... kogoś.

Ślepy rozejrzał się bezradnie.

- Nigdzie się stąd nie ruszam - potaknął. - I Hamdirze… Jakbyś gdzieś znalazł mój kostur, będę ci wdzięczny - dodał jeszcze.

Na te słowa Hamdir puścił starca i pochylił się. Podniósł z ziemi kawałek deski, zapewne z burty albo pokładu Argusa.

- Postaram się. Tymczasem masz to - wcisnął mu w ręce kawałek drewna. - Mało to poręczne, ale lepsze takie przedłużenie wzroku niż żadne. A i przywalić komuś można, jeśli zajdzie potrzeba. Poczekaj tutaj, wrócę po ciebie.

Bez dalszych słów oddalił się na poszukiwania.

Wypatrywał głównie między skałami, odrzucał większe części statku, przebierał między obfitymi wodorostami pokrywającymi powierzchnię wody. Domyślał się, że w swoim obecnym stanie Perełka nie miałaby siły opierać się sile żywiołu i dostać się na ląd.

Nie mylił się. Zza skały przed nim, oplątane w wodorosty, wyzierały nogi Perełki, ubrane w zielone spodnie. Na prawej stopie brakowało obuwia. Wyminął skałę, a jego oczom ukazała się Perełka trzymająca się kawałka drewna. Opierała podbródek na przedramionach.

Usłyszała kroki i spojrzała na Hamdira,na jej blade oblicze wpełzł słaby uśmiech.

- Umarliśmy?

Brodacz uśmiechnął się znacznie szerzej. Dopadł w kilku krokach do dziewczyny, rozchlapując wokół wodę. Sam nie zdawał sobie sprawy jak bardzo się o nią niepokoił, ale teraz, gdy ją znalazł i do tego przytomną, poczuł ogromną ulgę.

- Jeszcze nie - odpowiedział patrząc w jej oczy. - Za lekko by nam było - uśmiech nie znikał z jego twarzy.

Bez pytania wziął ją delikatnie na ręce i podniósł. Serce zabiło mu mocniej, gdy objęła go rękami za szyję. Spojrzał w jej hipnotyzujące czarne oczy. Otrząsnął się dopiero po chwili. Szybko ruszył w stronę miejsca, w którym zostawił Ślepego Psa.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 10-11-2017 o 18:13.
Col Frost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172